Pobierz fragment książki w PDF
Transcription
Pobierz fragment książki w PDF
ŻoŻo i lulu ElisabEth duda Czy zastanawialiściE się kiEdykolwiEk nad tym, skąd biorą się sny? Pewnie śniło wam się, że ktoś was goni, uciekacie bez celu, albo spadacie w otchłań, innym razem fruwacie wśród chmur, a wiatr muska wasze policzki. Nikt do końca nie wyjaśnił, ani skąd się biorą sny, ani jakie jest ich znaczenie, choć wielu próbowało. Na pewno ważne jest to, żeby nasza wyobraźnia dostarczała ich jak najwięcej i ważne jest też to, aby je pamiętać. Wszystko, co przeżyjemy zostanie zapisane w naszej pamięci, jak na twardym dysku komputera i czasem jakaś siła uwalnia tę pamięć. W dziwny, czasem szalony sposób. Są na świecie miejsca, gdzie sny mogą być naprawdę szalone, zwariowane, nieprawdopodobne i tajemnicze zarazem. Jednym z tych miejsc jest niewątpliwie Paryż. To miasto, w którym każdy spacer może stać się przygodą, każde spotkanie wydarzeniem, a czyjaś wizyta w naszym domu – zaskakującą odmianą. W życiu czasem bywa tak, że zwykłe na pozór rzeczy stają się w pewnych okolicznościach magiczne. Taka właśnie przygoda spotkała naszych głównych bohaterów – Josepha i jego siostrę Lucile. Zupełnie nie spodziewali się, że wizyta pewnego pana zapadnie im w pamięć na wiele lat i spowoduje, że ich sny będą odtąd bardziej kolorowe. Dla waszej wiedzy podam na razie, że ten tajemniczy człowiek ma na imię Charles i jest wujkiem bohaterów niniejszej książeczki. 3 RodzEństwo miEszka w ParyŻu, PięknEj stolicy Francji, mieście milionów świateł, magicznych ulic, tajemniczych zakątków i fascynujących zdarzeń. Jednym słowem – jest to największy plac zabaw na świecie. Kamienica rodzeństwa stoi niedaleko Pól Marsowych, gdzie wyrasta aż do chmur wysoka na ponad trzysta metrów wieża z metalu. Ponieważ we Francji zazwyczaj zdrabnia się imiona, tak też na Josepha wszyscy wołają Żożo, a na Lucile – Lulu. Pewnie natychmiast spytacie, w jaki sposób zwracać się do wujka Charles'a, ale o tym „sza”… Żożo jest młodszy od Lulu o 2 lata. Siostra ma już 10 lat, albo jak to mądrzy ludzie mawiają „liczy sobie dziesięć wiosen”. Żożo jest urwisem, niemogącym usiedzieć na miejscu. Wciąż gdzieś go nosi, interesuje się samochodami, zna się świetnie na grach komputerowych, ale przede wszystkim na piłkarzach. W serkach o nazwie Vache qui rit, czyli krowi uśmiech można znaleźć nalepki, które Żożo namiętnie zbiera, poza tym, posiada całkiem pokaźny klaser ze zdjęciami wszystkich ulubionych piłkarzy. Nie jest jednak zwykłym kolekcjonerem. Z każdym z zawodników z mistrzowskiej drużyny Francji z 1998 roku ma zdjęcie. Wciąż brakuje mu autografu Zinedine’a Zidane’a i bardzo nad tym ubolewa. Wierzy, że i tego piłkarza będzie kiedyś miał w swojej kolekcji. Żożo uwielbia ciastka, a musicie wiedzieć, że Paryż to prawdziwe królestwo słodyczy. W tak zwanych pâtisseries odnajdziecie dosłownie każdy smak od waniliowych, orzechowych, budyniowych, owocowych i czekoladowych, aż po kokosowe, mleczne i kawowe… palce lizać. Są też i cukierki, czyli 4 francuskie bonbons, co znaczy dosłownie tyle, że są po prostu „dobrodobre”. Niestety rodzice zabraniają dzieciom objadać się słodyczami, zwłaszcza tymi najdłuższymi, czyli les fils. Najlepsze są chyba brązowe mające smak Coca-coli, ale dziewczynki zazwyczaj wolą te czerwone, truskawkowe. Niestety mają jedną wadę: wciskają się w każdą szparę między zębami i podobno tylko jeden człowiek na świecie jest w stanie je potem wyciągnąć, a nazywa się Docteur Guérin. Ów nielubiący dzieci dentysta jest ich prawdziwym postrachem. Podobno kiedyś, w niewyjaśnionych okolicznościach, stracił wszystkie zęby i teraz szuka zemsty… Les boulangeries to z kolei piekarnie, w których wypiekane są słynne, długie paryskie bułki zwane baguettes. Bagietki, co prawda sprzedaje się w wielu krajach, lecz nigdzie nie są tak chrupiące jak w Paryżu. Zostawmy już jednak te pyszności i przyjrzyjmy się siostrze Josepha – Lulu. Jest bardzo ładną brunetką o kruczoczarnych włosach, które z tyłu splata w dwa warkocze, a z przodu opadają na czoło równą grzywką. Dziwicie się, dlaczego nic nie powiedziałam o włosach Żożo? Po prostu nie dba on o fryzurę i nie lubi chodzić do fryzjera, który zawsze głupkowato się śmieje, a Żożo najchętniej wysłałby go z tym uśmiechem do Docteur Guérin. Tak, więc Lulu uwielbia smażyć z mamą naleśniki. Robi je na słodko z masłem i cukrem, z powidłami, lub z gorącą rozpuszczoną czekoladą i pokrojonym bananem, albo też na słono z żółtym serem. Jak większość dzieci nie przepada za szpinakiem i kompletnie nie rozumie, dlaczego tata objada się naleśnikami z zielonymi liśćmi i serem pleśniowym. Samo przyrządzanie naleśników sprawia jej ogromną frajdę, podobnie jak obserwowanie uradowanej miny Żożo, kiedy je pałaszuje ze smakiem. Żadne naleśniki nie smakują chyba tak wyjątkowo, 5 jak te przyrządzane przez Lulu i jej mamę. Mama ma na imię Anne-Isabelle, a tata Michel. Oboje lubią podróże nawet te dwudniowe, choć przeważnie odwiedzają różne miejsca we Francji, jak Cabourg, Saint-Tropez czy Aix-en-Provence. Praktycznie w każdy weekend zabierają na te eskapady dzieci, ale tym razem postanowili inaczej. Otóż wujek Charles zaproponował im wymianę – oni przyjadą do jego domu na południu Francji w Marseille (Marsylia), za to on zatrzyma się w ich kamienicy w Paryżu i zaopiekuje dzieciakami. Wujek miał do załatwienia pewne sprawy w Paryżu, więc inicjatywa wyszła od niego. Musicie wiedzieć, że ani Żożo, ani jego siostra nigdy nie widzieli na oczy wujka Charles’a i perspektywa spędzenia kilku tygodni z kimś, kto w ogóle nie zna Paryża wydała im się okropna. Słyszeli tylko przeróżne opowieści na jego temat. Mama zawsze mówiła, że jest zwariowany, ale nigdy nie mówiła, dlaczego… – Wujek pewnie nigdy nie był w takim wielkim mieście jak Paryż. Przyjeżdża ze wsi! – nabijał się Żożo zajadając chausson aux pommes, bardzo smaczne kruche ciastko z jabłkiem. Lulu wzruszyła tylko ramionami z niezadowoleniem, wyobrażając sobie jak uczy wujka poruszania się po stolicy. Ale to będzie nudne odpowiadać dorosłemu na te wszystkie pytania i chodzić w dobrze znane miejsca. Po prostu nie uśmiechało się Lulu bycie turystką we własnym mieście. Żożo natomiast od razu pomyślał, że może wujek interesuje się piłką nożną i będzie miał wreszcie partnera do rozmowy, bo tata raczej nie przepada za futbolem i woli grać w tę nudną francuską grę pétanque zwaną też boules. Nigdy nie rozumiał, co takiego fajnego może być w rzucaniu kulkami? 8 – Tylko bądźcie grzeczni – powiedziała mama widząc w oczach dzieci jakieś niejasne zamiary. Żożo słynął z robienia innym dowcipów. Raz na przykład przykleił tacie kapcie do podłogi i kiedy ten chciał ruszyć, wykopyrtnął się na podłogę. Dowcip byłby zapewne udany, gdyby nie trzeba było kupować nowych kapci i lakierować podłogi. w dniu wyjazdu rodziców dziEciaki miały odmiEnnE humory. ŻoŻo ciEszył się z Przyjazdu wujka obmyślając nowE Psoty, a Lulu od rana chodziła z nosem spuszczonym na kwintę. Wcale nie cieszył jej fakt przyjazdu wujka. Bo cóż takiego wspaniałego może być w weekendzie spędzonym w mieście? Straszne nudy – pomyślała Lulu i spojrzała z wyrzutem na rodziców szykujących się do drogi. Nagle zza okna dało się słyszeć wystrzał. W chwilę potem następny, jeszcze głośniejszy huk rozdarł ciszę. – Strzelają z petard, les feux d’artifices! – krzyknął z radością Żożo i podbiegł do okna. Jego wesoły uśmiech zniknął jednak szybko z twarzy. Na dole ktoś zaparkował jakiś śmieszny samochód. Ujrzał snop dymu wydostający się z rury wydechowej, któremu towarzyszył kolejny huk. Dziwne autko trzęsło się, jakby zaraz miało się rozpaść. Materiałowy dach zwinięty w rulon, odsłaniał kapelusz na głowie siedzącego w środku kierowcy. – Co za gruchot! – rzucił z rozczarowaniem Żożo – czymś takim jeżdżą chyba tylko wariaci, albo nienormalni. 9 – Chodźcie przywitać się z wujkiem – powiedziała niespodziewanie mama i gestem wskazała drzwi. Żożo chciał coś dodać, ale zaskoczenie odebrało mu głos. Po chwili wszyscy znaleźli się przed domem na rue de la Bourdonnais. Wąsaty pan w kapeluszu z bukietem słoneczników podszedł do Anne-Isabelle i ucałował siostrę w policzek chwaląc pogodę: – Quelle journée magnifique! Sam Van Gogh kazał ci je przekazać. Ale wiesz co – nachylił się do ucha siostry tak, by tylko ona słyszała, choć nadal mówił tak samo głośno – nie pękaj, to tylko tanie podróbki. Przywitał się z Michelem robiąc zeza i sepleniąc – Bonzouuur Môôonsssieur – potem puścił oko w kierunku Żożo i Lulu. – To jest właśnie, moi drodzy, wujek Charles – mówiła Anne-Isabelle do zaskoczonych dzieci. Widząc, jak Żożo patrzy na dziwny, stary samochód wujek Charles uśmiechnął się i powiedział: – To jest Deux Chevaux, czyli 2 CV, wyjątkowy samochód, który przejechał ze mną pół Europy. Ma tylko dwa konie. Za to sprytnie ukryte! Zobaczycie, że wiele starych rzeczy ma duszę. Rodzice nie wyglądali na takich, którzy chcą wdawać się w dyskusje z wujkiem, toteż błyskawicznie wsiedli do swojego Renault i machając na pożegnanie powtórzyli: – Restez sages! Bądźcie grzeczni! Rodzeństwo prawie jednocześnie pomyślało, że ktoś tu ich zrobił w konia, a dokładnie w dwa i to bynajmniej nie mechaniczne. Zostali sam na sam z dziwakiem. Jak oni to wytrzymają? Zanim zdążyli pomyśleć, wujek Charles od razu zapytał ich, co chcieliby zwiedzić w Paryżu. Żożo odparł, że wszystko już widzieli. Na to wujek wskazując wieżę za plecami: 10 – Często jest tak, że ludzie nie znają dobrze swojego miasta, bo nie mają czasu rozejrzeć się po okolicy. Czy byliście kiedyś na Wieży Eiffla? Żożo i Lulu nagle zdali sobie sprawę, że nigdy nie weszli nawet na pierwsze piętro. Zawsze stała tu i tyle. Nie było potrzeby zwiedzania jej skoro tak blisko mieszkają. Wujek spytał też, czy wiedzą o podziemnym muzeum tuż pod wieżą. Dzieciaki zaskoczyło to pytanie jeszcze bardziej. Podziemia pod wieżą? Niemożliwe. Tak ich to zafrapowało, iż postanowili sprawdzić, czy to prawda. Wujek zostawił tylko walizkę w mieszkaniu i cała trójka pomaszerowała w stronę „Żelaznej Damy”, jak paryżanie nazywają Wieżę Eiffla. Ta stalowa konstrukcja powstała w 1889 roku z okazji międzynarodowej wystawy. Wzniesiono wtedy wiele ciekawych budowli. Wieża ma 324 metry wysokości. To tak, jakby na Pałacu Kultury w Warszawie postawić jeszcze jeden wieżowiec. Strasznie wysoko, a do tego ma się wrażenie, że chodzi się po rusztowaniu. Ta wyprawa jest naprawdę tylko dla odważnych. Żożo natychmiast zareagował zgłaszając gotowość do wjechania na samą górę. Koniecznie chciał w ten sposób wykazać swoją odwagę. Lulu raczej zaciekawiła opowieść o rzekomych podziemiach. Jak wujek z południa Francji mógł wiedzieć o czymś, czego ona – paryżanka – nie znała? Miała nadzieję, że wujek nie żartował, jak to czasem czyni Żożo. Jakież było zaskoczenie Lulu, kiedy okazało się, że istotnie podziemia istnieją i udostępniono je zwiedzającym. Muzeum pod wieżą otwarto niedawno, dlatego niewielu o nim wiedziało. Lulu była pewna, że spośród wszystkich swoich koleżanek, to ona pierwsza schodzi pod wieżę. Poczuła się jak królowa balu, ale wciąż najbardziej nurtowało ją pytanie o zawartość nieznanych podziemi… 13 – Nie bójcie się moi drodzy. Są w Paryżu o wiele bardziej przerażające podziemia – powiedział wujek – jak na przykład katakumby. Jeżeli macie silne nerwy zaprowadzę was tam wieczorem. PiErwszE zwiEdzaniE okazało się jEdnak niEzbyt FortunnE, bo akurat tEgo dnia PodziEmia zamknięto. W pierwszym odruchu wszystkim przyszła do głowy myśl o strajku, jakich pełno w Paryżu, lecz po chwili ujrzeli zamknięte drzwi z wywieszoną informacją „fermé”. Nadszarpnęło to lekko zaufanie dzieci do zapewnień wujka, że pokaże im coś wyjątkowego. Po chwili jednak, zupełnie nie zrażając się niepowodzeniem, zaproponował im oglądanie Paryża z góry wskazując wejście od Pilier est, czyli wschodniego filara. Kiedy Lulu dowiedziała się o wiodących na górę 1665 schodach, natychmiast zakomunikowała, że tylko winda wchodzi w grę. Wujek i Żożo wyraźnie odetchnęli z ulgą. Przy Pilier ouest, czyli zachodnim filarze i Pilier nord, czyli północnym, znajduje się jedna z dwóch kursujących co 8 minut wind. Na szczęście przy filarze północnym kolejka turystów nie była zbyt długa. Do tego można było stąd obejrzeć popiersie twórcy wieży. Windą wjechali na trzecią kondygnację. Stalowa konstrukcja wieży stawała się coraz węższa, a budynki coraz mniejsze. Zielony dywan Pól Marsowych ścielił się wyraźnie, aż do czarnego wieżowca prawie tak wysokiego jak sama wieża. Kiedy dotarli na sam szczyt, wyszli na taras i spojrzeli w dół z otwartymi oczami. Trocadéro, Sekwana, place des Invalides, Montparnasse, nawet Statua Wolności – wszystko w zasięgu wzroku, niemal jak na dłoni. W oddali, na północy zalśniło kopułą bazyliki Sacré-Coeur wzgórze Montmartre. – Czy wiecie, że konstruktor wieży Gustave Eiffel, tak naprawdę nazywał się Bönickhausen? – Jak? – zdziwił się Żożo. Na twarzy Lulu również pojawił się grymas niedowierzania. Wujek Charles wyjaśnił w odpowiedzi, iż pochodzący z Dijon inżynier o żydowsko-niemieckich korzeniach bał się o trudne do wymowy dla Francuzów nazwisko i użył pseudonimu. – Nie wszystko wokół nas jest takie, jak sądzimy – dodał po chwili wujek z tajemniczym uśmiechem. – Czy to z tego Dijon pochodzi ostra musztarda? – zapytała Lulu. Charles tylko pokiwał głową i nabrał w płuca powietrze. – Oddychajcie głęboko – powiedział – w XIX wieku ludzie przychodzili tu w celach zdrowotnych. Czujecie to świeże powietrze? – W tym momencie Żożo zaczął się dławić, a Lulu spojrzała na niego karcącym wzrokiem, jakby chciała mu powiedzieć, żeby nie robił sobie żartów z wujka – Tobie też się przyda świeże powietrze