kuznica_05_2013
Transcription
kuznica_05_2013
OPIEKUN: Prof. Marzena Majewska REDAKCJA: Barbara Czernecka Karolina Grabowska Katarzyna Guenther Aleksandra Kamińska Karolina Kornelak Daniel Kurnikowki Dominika Mazur Paulina Mierzejewska Małgorzata Mitura Jan Niwiński Paweł Planeta Karolina Pyć Daria Rakwał Marta Rieff Kamila Smętkowska Dominika Zotów OPRACOWANIE GRAFICZNE: Małgorzata Mitura KOREKTA: cała klasa FELIETONY KULTURA Warszawko, dokąd zmierzasz?, Przypadek? Wątpię., Stylowy zamach Pięćdziesiąt twarzy tabu, Artystyczna materialność, Moja niewyczerpana oda do Mirona, Teatrzyk kołła teatralnego przedstawia, Inny świat w parkach, Filmy, Wiosno – gdzie jesteś?, Guns N’Roses, PODRÓŻE KUCHNIA SPORT Autostrada do nieba, Spotkamy się w Nowym Orleanie? Fast food a fast food Sędzia najważniejszy, Ale to już było... „Od tego trzeba było zacząć: niebo. Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb. Otwór i nic poza nim (...)” Wisława Szymborska, „Niebo” I z tym cytatem Was dziś zostawię. Małgorzata Mitura Warszawko, dokąd zmierzasz? …czyli o nawykach i sposobie bycia większości mieszkańców naszego kochanego miasta | Alex Kamińska Ostatnio często wpadałam na reklamę nowej gazety (zdziwiłabym się, gdybym tego nie robiła, wisiała tuż przy wejściu do mojego bloku). Przedstawiała ona blondynkę, zdaje się w okularach, stojącą pewnie, dodatkowo z założonymi rękami i przenikliwym spojrzeniem, ustawioną na szarym tle. Napis obok jej postaci głosił „Jestem dziennikarką, nie jestem obojętna” i imię i nazwisko tejże pani. Za pierwszym, drugim i przyznam się nawet za trzecim razem reklama ta obeszła mnie tyle co kolejny śmieć leżący na chodniku. Ale za 4 razem (i chyba tysięcznym śmieciem), spojrzałam na nią trochę inaczej, a powodem wcale nie było to, że w międzyczasie ktoś pani dorysował wąsy, lecz bezdomny leżący pod tym właśnie słupem. Śpiący, bądź nieprzytomny, z krwią zakrzepłą na czole. Zadziwiający i pełen ironii zbieg okoliczności, nieprawdaż? W dzisiejszych czasach nie można powiedzieć z czystym sercem, że nie jest się obojętnym, bo cały czas przymykamy na coś oko, odwracamy wzrok widząc czyjś upadek (często nawet w dosłownym znaczeniu) i w sumie nie mamy z tego powodu większych wyrzutów sumienia. Niektórzy wręcz, można by powiedzieć przypadki o zamarzniętym sercu, nie przejmują się, gdy nieszczęście dotyka także ich bliskich, jak więc mówić o nie byciu obojętnym? Kiedyś, będąc w świetnym nastroju, uznałam, że pomogę w zasadzie każdemu poszkodowanemu, nie odwrócę wzroku. Po godzinie od wyjścia z domu dałam bułki trzem napotkanym po drodze bezdomnym, pożyczyłam pieniądze na parkomat, obudziłam jednego pana, by spytać go, czy nic mu nie jest, bo (prócz swądu alkoholu) miał ranę na głowie. Straciłam jakieś 15 zł i omal nie zostałam pobita. Czy więc bycie dobrym jest teraz nieopłacalne? Nie, nigdy nie powinno się tak o tym myśleć. Za dobroć ludzką nie powinno się żądać żadnej zapłaty, to coś, co ludzie wierzący mają wypisane jako obowiązek, a inni - tacy jak ja robią to z empatii. Myślę jednak, że nie należy przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę. Bądźmy dobrzy dla najbliższych i nie bądźmy źli dla tych, których nie znamy, gdyż inne reakcje na ich cierpienie niż obojętność mogą czasem przynieść zupełnie inne konsekwencje. Co ma jednak do tego zawarta w tytule „Warszawka”? Znam mnóstwo ludzi z innych miast, którzy albo się przeprowadzili do naszej kochanej stolicy, albo często w niej bywają. Większość twierdzi, że jest to miasto kompletnie aspołeczne, człowiek jest tu dla człowieka wilkiem, a gdy komuś przytrzymasz drzwi nie usłyszysz najprostszego „dziękuję”. I cóż, z bólem w sercu muszę przyznać im rację - choć nie wszyscy, wielu jest jednak takich, którzy mkną przez ulicę tylko po to, by dotrzeć z miejsca A do miejsca B, po drodze najlepiej taranując spotykanych ludzi, jakby z każdego z nich wypadał później „pieniążek”. A najczęściej proste słowa, które każdy posiada w swoim słowniku (a przynajmniej powinien) mogą poprawić humor, umilić czas, czy nawet stworzyć pogodny nastrój na cały dzień. Powracając więc do plakatu naszej, można by powiedzieć, świętej pani dziennikarki: „czy na pewno nie jest pani obojętna”? google.com Przypadek? Wątpię. | Marta Rieff Moi kochani, ostatnio zaczęłam dostrzegać pewne niezmienne sytuacje . Czym one są? Już tłumaczę, otóż np. jedną z nich i właściwie tą szczególną jest powiedzenie - „nic nie dzieje się bez przyczyny”. Spytacie: ale jak to, to nierealne, istnieje zatem jakiś odgórny plan, który realizujemy? Właściwie tak. Działanie przypadkowe nie istnieje. Jednak najważniejsze jest to, aby wyciągać odpowiednie wnioski z zaistniałych sytuacji. Zaczniecie się zastanawiać, czy to na własne życzenie zwolnili was dziś z pracy, ponownie oblaliście prawo jazdy lub nie dostaliście się na wymarzony kierunek studiów? Jasne, że tak. Rozpacz spowodowana jakąś katastrofą będzie Twoją osobistą przegraną. Zastanów się tylko, czy nie myślisz zbyt pochopnie, bez analizy. Zajmijmy się pierwszym przypadkiem, zwolnienie z pracy. Harujesz jak wół, jesteś najlepszy, siedzisz godzinami po pracy nad pozostałymi zajęciami, zastanawiasz się nad awansem, aż tu nagle wielkie otrzeźwienie. Pomyśl w takiej chwili nad tym, na co pozornie nie zwracasz uwagi, co zeszło na drugi plan. Rodzina, znajomi, właściwie całe Twoje życie ograniczało się do jednego, do pracy. Czy to właściwy tor? Może warto zacząć zauważać inne rzeczy, wyznaczyć inne priorytety. Zmiany są konieczne i nie należy się ich bać. Podobnie bywa z wszystkim znanym prawem jazdy. Czujemy moc, gdy siadamy za kierownicą, chcemy być niczym Kubica, aż tu nagle oblewamy przez zły humor egzaminatora. Zdarza się, ale czy faktycznie nie potrzebujemy więcej pewności i przygotowania? Jesteśmy tylko ludźmi, może nasze poirytowanie i śliczne życzenia jakie ślemy pod adresem tego faceta ocaliły komuś życie? Następny, brakowało kilku punktów, cała rodzina modliła się za ten wynik, ale niestety, przegapiliśmy szanse na wymarzony kierunek. Co teraz? Zmieńmy plany, może właśnie na sinologii zamiast psychologii poznamy naszą przyszłą żonę, męża, zaplanujemy podróże i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Proszę Was, nie dajcie się obezwładnić pesymizmowi! Zacznijcie znajdować pozytywne strony we wszystkim, co kiedykolwiek się wydarzyło i wydarzy. Ignorujcie wewnętrzny głos "aa, dlaczego ja!", owszem - to właśnie Ty, kochanie, bo być może to nie było przeznaczone dla Ciebie, bądź czeka Cię coś lepszego. Spytajcie znajomych czy "przypadkowa" zmiana w ich życiu nie zmieniła go na piękniejsze. Dodam, że wczoraj po przyjściu do domu znalazłam się w środku gwiezdnych wojen. Zgubiony przez moja mamę pierścionek, wywołał u niej perfekcyjny nastrój. Oczywiście, po godzinach negatywnych myśli kumulowało się ich jeszcze więcej i więcej. Przypalony obiad, zostawiona komórka w samochodzie, którą trzeba przynieść. Byłam świadkiem pół godzinnej deklaracji, że „najwyżej tę komórkę ukradną, ale po nią nie zejdę”, aż w końcu trzasnęła drzwiami. „Ulga”, pomyślałam. To niewyobrażalne ciśnienie zdenerwowanej osoby wytwarza bardzo nieprzyjemną atmosferę. Wierzcie lub nie, gdy przychodząc z powrotem z szerokim uśmiechem na twarzy oznajmiła mi, że przy okazji znalazła zgubiony pierścionek na schodach, uśmiechnęłam się. To zaskakujące, jak taka mała niespodzianka może diametralnie zmienić nasze nastawienie. Szukajcie dobrych stron w Waszych życiach, a może otrzymacie wiele radości. Stylowy zamach | Małgorzata Mitura Jeśli uważasz, że nie masz się w co ubrać, to znaczy, że masz za dużo ubrań. I choć brzmi to absurdalnie, to niestety taka jest prawda. Bądźcie ze sobą szczerzy: kiedy ostatnio przeglądaliście całą zawartość swojej szafy? No właśnie. Jeśli do tej pory nie zrobiliście jeszcze selekcji ubrań, to teraz jest na to najlepszy czas. Prawdopodobnie połowa ubrań, zajmujących nam miejsce w szafie to rzeczy, trzymane z powodów sentymentalnych. Kolejna część to rzeczy „które na pewno się jeszcze przydadzą” albo „bardzo dużo za nie zapłaciłam/zapłaciłem, więc nie wyrzucę”. Reszta to to, co rzeczywiście nosimy. Tak co rano stajemy przed szafą pełną ubrań i znów „nie mamy co na siebie włożyć”. Robienie porządków w szafie niekoniecznie polega na wyrzuceniu wszystkiego. Przede wszystkim nie na wyrzuceniu i nie wszystkiego. Rzeczy powinniśmy podzielić na grupy: te, które nosimy, te, które można komuś oddać (i wiemy, że będzie je nosił), te, które nadają się do sprzedania (to właśnie grupa dla ubrań „bardzo dużo za nie zapłaciłam/zapłaciłem, więc nie wyrzucę”) i te, które nie nadają się do niczego. Podczas przeglądania ubrań musimy być bezlitośni. Jeśli nie nosiliśmy czegoś bardzo długo, nie ma się co oszukiwać, że to się zmieni. Jednak na zrobieniu porządku w szafie praca nad stylem się nie kończy. Dlatego, robiąc zakupy, musimy zacząć myśleć nie tylko o tym, czy coś jest ładne i stanowi to „must have” sezonu (jeśli tak, to powinniśmy się zastanowić dwa razy, czy warto wydać na to pieniądze – w końcu styl to nie podążanie ślepo za modą, a czerpanie z niej). Jeśli macie problem z decyzją „brać czy nie brać?” - nie brać. Od kiedy zaczęłam sama sobie wybierać ubrania jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym nosiła rzecz, nad której kupnem się wahałam. Oczywiście, że tę zasadę zna każdy z nas, ale w zakupowym szaleństwie nie zawsze o niej pamiętamy. Najbardziej zdradliwe są wyprzedaże, kiedy zaślepieni niższymi cenami (które nie zawsze są rzeczywiście o wiele niższe) kupujemy trzy razy więcej niż zazwyczaj, często nawet w nie swoim rozmiarze. To zamach, nie tylko na nasz styl, ale i na portfel (a o obie sprawy powinniśmy dbać). Jeśli nie będziemy wiedzieli, czego chcemy, co do nas pasuje i w czym dobrze wyglądamy, to, choć byśmy robili porządki w szafie codziennie i bardzo pilnowali się na zakupach, nie będziemy wyglądać dobrze. Musimy zaakceptować siebie i uwierzyć, że jesteśmy piękni (to podobno działa). *Początkowo tekst był adresowany tylko do pań, ale po krótkim namyśle postanowiłam nie dyskryminować panów i zmienić formy czasowników na uniwersalne. Poza tym dlaczego z góry zakładać, że mężczyźni nie mają problemów z tym, w co się ubrać lub z nadmiarem ubrań? Tego stereotypu nie lubię chyba najbardziej. Pięćdziesiąt twarzy tabu | Dominika Mazur Od września ubiegłego roku, gdy powieść E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya“ doczekała się premiery na rynku polskim, jest ona jednym z ulubionych tematów krytyków literackich, portali internetowych oraz czytelników w różnym wieku. Zainteresowanie książką nie płynie jednak z zachwycającego warsztatu pisarskiego autorki, lecz z wybranej przez nią tematyki. Trylogia angielskiej pisarki, opisująca relacje między studentką Anastasią Steele a milionerem Christianem Greyem, łamie tematy tabu. Opisy wykraczające poza sferę uczuciową niejednej czytelniczce (gdyż powieść jest skierowana przede wszystkim do kobiet) wywołały wypieki na twarzy. „Pięćdziesiąt Twarzy Greya“ to jeden z niewielu bestsellerów, którym w ciągu ostatnich lat udało się powtórzyć sukces Stephenie Meyer i powszechnie znanego „Zmierzchu“. Z łatwością można również zaobserwować kilka cech łączączych oba utwory. Są to między innymi charakterystyka bohaterów, „lekki, łatwy i przyjemny“ styl, oraz „zakazana“ miłość. Głównym kontrastem, dzięki któremu można odróżnić książki jest zastąpienie popularnych wśród nastoletnich czytelników wampirów scenami, które przyciągają szerszą i nieco starszą publiczność. Mimo nieskończonej ilości ekspertów, psychologów oraz filologów wypowiadających się na temat powieści oraz przedstawienia swoich poglądów dotyczączących jej wpływu na społeczeństwo, zdania wciąż są podzielone. Osoby o konserwatywnych poglądach najchętniej wpisałyby powieść do indeksu ksiąg zakazanych, zaś fanki E.L. James z niecierpliwością oczekują na jej kolejne książki. Osobiście uważam, iż koncepcja autorki sama w sobie jest ciekawa, jednak utwór zepsuł nadmiar opisów mających na celu przyciągnięcie uwagi milionów - są one bowiem monotonne, nic nie wnoszą do fabuły, a występujące w nich liczne powtórzenia utrudniają dokończenie lektury. Artystyczna materialność | Daria Rakwał W wiosenne wieczory warto swój wolny czas poświęcić na podziwianie sztuki współczesnej prezentowanej w bardzo różny sposób w wielu galeriach sztuki. Zawiera bardzo ciekawą tematykę oraz przedstawia zapomniane techniki artystyczne. Pierwsza wystawa ,,Splendor tkaniny” ukazuje tkaninę artystyczną w wielu aspektach życia. Zwraca ona uwagę obserwatorów na dziedzinę twórczości, która pozostała poza najważniejszą strefą głównych instytucji wystawienniczych. „Splendor „oznacza zewnętrzne oznaki świętości i bogactwa oraz zaszczyt, którego ktoś doznaje. Głównym celem jest przywrócenie tkaninie jest znaczenia w sztuce. Ekspozycja zawiera klasyczne metody tkackie wraz z użyciem tekstyliów. Autorzy swoje zainteresowanie materialnością przedstawili jako uznanie i szacunek dla wartości oraz jakości wybranych obiektów artystycznych, ale także przedstawieniu różnorodnych technik i metod w pracy. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki: Wystawa trwa do 19 maja 2013 Druga wystawa jest poświęcona Józefowi Wilkoniowi, twórcy plakatów, malarzowi, rzeźbiarzowi i ilustratorowi. Ekspozycja nosi nazwę ,, WiLkonie ”. Wystawa ta będzie zawierała ilustrację o tematyce końskiej, jak również inne opublikowane obrazki z wybranych książek dla dzieci w ilości około 60 sztuk. Oprócz tego znajdują się również najznakomitsze wybrane rysunki do „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, do baśni Leśmiana „ O Zaklętym Rumaku”, do „Księgi Dżungli” i wiele innych wybranych prezentacji od lat 50-tych do 2012 roku. Dzieła wykonane są różną techniką: pastelami, piórkami i akwarelami. Ekspozycja została skierowana nie tylko do młodego pokolenia, ale głównie do ludzi, którzy mają filozoficzny pogląd na naturę. Dzięki temu każdy odbiorca będzie miał szansę indywidualnie postrzegać tę koncepcję artystyczną. ZPAP Galeria Domu Artysty Plastyka: Wystawa trwa do 21 kwietnia 2013 zdjęcia: zacheta.art.pl; owzpap.pl Moja niewyczerpana oda do Mirona | Małgorzata Mitura Nie wiem, czy byliście kiedykolwiek zakochani, ale zazwyczaj w pierwszych fazach tego stanu występują tak zwane „motylki w brzuchu”, czyli mówiąc wprost – kłucie gdzieś w okolicach żołądka. Czasem mam takie uczucie, gdy widzę coś, co mnie w jakiś sposób urzeknie (zazwyczaj są to buty. Kogo ja chcę oszukać, to prawie zawsze są buty). Do tej pory miałam tak dwa razy w stosunku do książki – po raz pierwszy będąc zafascynowana Rafałem Kosikiem i jego „Felixem, Netem i Niką”, a po raz drugi, w pierwszej klasie gimnazjum, gdy przypadkiem otworzyłam podręcznik od języka polskiego, na stronie z wierszem Mirona Białoszewskiego. Właściwie jeszcze kilka razy wcześniej i później zdarzyło mi się doświadczyć tego uczucia na widok jakiegoś utworu, ale te dwa przypadki utkwiły mi w pamięci najbardziej, więc przyjmuję, że to były jedyne takie sytuacje. Przypadek z „Felixem, Netem i Niką” pominę. Wspominam te książki bardzo dobrze. W dodatku czytałam je w gimnazjum, więc mogłam się w jakiś sposób utożsamiać z bohaterami. Nie wykluczam, że kiedyś przeczytam dalszą część serii. Ba, zrobię to na pewno, bo sposób, w jaki Kosik pisze, jest bardzo lekki i przyjemny, ale to jeszcze nie jest ten moment. Poza tym jeśli czytać, to wszystkie części naraz, a na to jednak potrzeba trochę czasu (nawet jeśli książki nie są bardzo grube). Natomiast Miron... sama nie wiem jak opisać to, co wtedy czułam. To był wiersz „Ach gdyby, gdyby nawet piec zabrali... Moja niewyczerpana oda do radości”. Nigdy nie myślałam nad tym, „co autor mógł mieć na myśli”. Właściwie dopiero ostatnio, przy okazji otwarcia Klubokawiarni Kicia Kocia i towarzyszącego temu wydarzeniu festiwalu Miron-Off, zastanowiłam się głębiej nad tym wierszem. Podmiot ma piec – zresztą, nie byle jaki, bo podobny do bramy triumfalnej. Podkreślając jego obecność aż trzykrotnie, pokazuje, jak ważny jest dla niego ten przedmiot.. Jednak, prawdopodobnie, na skutek remontu, piec zostaje zabrany. Osoba mówiąca w wierszu początkowo nie może pogodzić się z utratą przedmiotu, dostrzega tylko „szarą nagą jamę”, która została po nim w ścianie. W tym momencie Białoszewski pokazuje, jak zmienny jest człowiek i jak łatwo potrafi przystosować się do nowej sytuacji – podmiot po chwili refleksji dostrzega we wnęce nowy obiekt. Zwykła „szara naga jama” staje się „szarąnagąjamą” – zupełnie innowacyjnym, nieznanym nikomu wcześniej przedmiotem. Co więc jest przesłaniem wiersza? To, że człowiek doświadcza w życiu różnych rzeczy. W związku z tym może popadać w skrajności: od rozpaczy po szczęście. Istotne jest, aby się nie załamywać, ale wykształcić w sobie umiejętność cieszenia się nawet z czegoś, co pozornie nie istnieje. To częsta konkluzja u Białoszewskiego. Nie udaje on też, że rzeczywistość jest pełna niezwykłych rzeczy, a swoje rozważania ukrywa pod płaszczem prostoty. Pozornie nic takiego. Ale wiecie? „(...)to mi wystarczy”. Teatrzyk kołła teatralnego przedstawia | Paweł Planeta Występują: Adaś – smutny pan, co ciągle jest sam Anielka – smarkata szesnastolatka C. K. Norwiś – WYBITNY POETA, ROMANTYK Henryś –smutny pan, co pisze ciągle coś tam (Adaś klęka i sięga do kieszeni po pierścionek zaręczynowy) Anielka: Nie. Adaś: No weź. Anielka: (Wciąga gile) Wybacz. Między nami nic nie było. Adaś: Między nami nic nie było! Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych, Nic nas z sobą nie łączyło?! To chyba jakiś żart po prostu, no! Prócz wiosennych marzeń zdradnych; Prócz tych woni, barw i blasków Unoszących się w przestrzeni, To niby ma być nic?! Anielka: (macha ręką, którą dopiero co wytarła nos) Daj spokój. Adaś: (w romantycznym uniesieniu) Prócz szumiących śpiewem lasków I tej świeżej łąk zieleni; Prócz tych kaskad i potoków Zraszających każdy parów, Prócz girlandy tęcz, obłoków, Prócz natury słodkich czarów; Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów, (Henryś wychodzi zza lewej kotary i kładzie rękę na ramieniu Adasia jednoznacznie dając mu do zrozumienia, by kończył, bo tego typu zachowanie nie przystaje pozytywiście) Z których serce zachwyt piło, (Nerwowo dąży do końca) Prócz pierwiosnków i powojów (Łkając) Między nami nic nie było!? C. K. Norwiś: (wychyla się zza prawej kotary w płaszczu z kołnierzem postawionym na sztorc) Jam ustąpił serca mego wybrance Na mil sześć tysięcy; I pochowałem łzy me w Oceanie, Więc nie marudź tutaj, smutny panie. (Kurtyna opada zszokowana wycieczkami w czasie C.K. Norwisia) *Na podstawie utworów Adama Asnyka „Między nami nic nie było” i Cypriana Kamila Norwida „Trzy strofki” i z wykorzystaniem cytatów. Inny świat w parkach | Paulina Mierzejewska „Kiedy będzie ciepło ?”, „Kiedy w końcu przyjdzie wiosna ?” – prawie codziennie słyszę podobne pytania w szkole, w domu, w sklepie, idąc ulicą czy jadąc autobusem. Każdy z utęsknieniem czeka na wiosnę. Nawet najwięksi fani zimy chcieliby już ujrzeć słońce. Niedługo temperatury wzrosną, a my, patrząc na termometr, będziemy mogli cieszyć oko tymi dwudziestoma stopniami. Z każdym dniem będzie coraz cieplej, ale co z tego? Jeśli ktoś zamierza spędzić te piękne, słoneczne dni w domu, to warunki atmosferyczne za oknem nie robią mu większej różnicy. Dla tych bardziej aktywnych i pragnących radować się piękną pogodą jest to idealny okres na spędzenie swojego wolnego czasu na czytaniu książek. Gdzie ? Oczywiście na świeżym powietrzu! W Warszawie nie brakuje miejsc wręcz stworzonych do tego zajęcia. Jest wiele parków, skwerów i innych ciekawych zakamarków, które tylko czekają aż jakiś zapalony czytelnik zechce spędzić tam parę chwil. Jednym z interesujących, i chyba najbardziej znanych, są Łazienki Królewskie. Ogromny park skrywa pełno ławek, na których można spokojnie usiąść i oddać się lekturze. Czy nie miło jest czytać ulubioną powieść, zerkać co jakiś czas na piękny, zabytkowy Pałac na Wodzie i czuć na twarzy lekki powiew wiosennego wiatru? Jasne, że miło. Oprócz parku łazienkowskiego można odwiedzić także inny, równie ładny, Park Morskie Oko znajdujący się na Mokotowie. Zaczyna się przy ulicy Puławskiej, a kończy przy ulicy Belwederskiej. Pierwotnie należał do romantycznego kompleksu ogrodowo-pałacowego, zaprojektowanego dla księżnej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej. Jest więc idealnym miejscem dla osób lubiących spędzać czas nie tylko wśród przyrody, ale także w otoczeniu historii. W parku znajduje się także małe jeziorko, które dodaje uroku całej przestrzeni. Kolejnym miejscem, znajdującym się zaledwie 20 minut drogi od poprzedniego, jest Park Agrykola. Usytuowany jest na Ujazdowie, na Śródmieściu, także dojazd nie jest tam trudny. Cennym walorem parku jest panorama roztaczająca się od Zamku Ujazdowskiego aż do Wisły. Możemy tam znaleźć drewnianą ławeczkę, usiąść i przenieść się w zupełnie odmienną rzeczywistość, nie robiąc nic innego niż napawanie się chwilą. Myśląc o przekładaniu kolejnych kartek powieści otulonych promieniami słońca nie można zapomnieć o znanym i lubianym Polu Mokotowskim. Jest to kompleks parkowy niedaleko centrum Warszawy, znajdujący się na terenie trzech dzielnic – Mokotowa, Ochoty i Śródmieścia. Niewielu wie, że przed II wojną światową znaczna część Pola pełniła m.in. funkcję toru wyścigów konnych, przeniesionych potem na Służewiec oraz Lotniska Mokotowskiego, przeniesionego obecnie na Okęcie. Na terenie parku znajduje się wiele pomników np. Pomnik Lotników Polskich, Pomnik Szczęśliwego Psa czy Pomnik Tysiąclecia Jazdy Polskiej. Swą siedzibę ma tam także Biblioteka Narodowa. Jeżeli tylko posiadasz kartę, możesz swobodnie wypożyczyć książkę i nie oddalając się dalej niż 15 metrów zacząć ją czytać. Warto podkreślić, że 24 czerwca 2010 roku otwarto ścieżkę Ryszarda Kapuścińskiego, składającą się z tablic informacyjnych przybliżających zwiedzającym „poranną ścieżkę dziennikarza”. Inspiracją do stworzenia tego obiektu był tekst „Spacer Poranny”, znaleziony w archiwum Gazety Wyborczej. Trasa ma długość około 2 kilometrów i wiedzie także przez Park im. Józefa Piłsudskiego. Wartym uwagi miejscem jest również Miasto Cypel. Ta wyjątkowa przestrzeń rozrywkowo-kulturalna nad Wisłą, w samym centrum Warszawy, sprawi, że zwyczajna czynność, jaką jest czytanie stanie się czymś niezwykłym i jeszcze bardziej przyjemnym. W tym roku otwarte będzie dopiero od maja. Warto jednak czekać i znajdując się w pobliżu zajść i chociaż na parę minut oddać się panującej tam atmosferze. Takich obiektów jest jeszcze mnóstwo, więc aby nie chodzić ciągle w jedno miejsce, można odwiedzić każde po kolei. Czytanie jest wspaniałą sprawą, a czytanie na łonie natury jeszcze lepszą. Szum drzew, śpiew ptaków, zapach rosnących kwiatów, promienie słońca i ciepły wiaterek sprawiają, że nie chce się iść do domu tylko jak najdłużej zostać i przenieść się w inny świat. google.com Filmy | Słomka, Karolina Kornelak „Bejbi Blues” Jest to polski dramat obyczajowy z 2012 roku, reżyserii Katarzyny Rosłaniec – twórczyni „Galerianek”. Tematyka obu filmów jest podobna – dotyczy życia i problemów współczesnej młodzieży. Główną bohaterką Bejbi Blues jest 17-letnia Natalia (Magdalena Berus), która zostaje matką (niezbyt dobrą – należałoby dodać). Ojcem dziecka jest nastoletni Kuba (Nikodem Rozbicki). Para nie do końca wie, jak zająć się dzieckiem; dla Natalii wydaje się ono być głównie ciężarem, który przeszkadza jej w osiągnięciu kariery modelki. Wyjazd matki dziewczyny – rzekomo za granicę, żeby zarobić pieniądze na utrzymanie dziecka- również nie pomaga. Niewierny chłopak i uciekająca matka… w ten sposób 17-latka zostaje sama ze swoimi problemami. Poznaje jednak dziewczynę – Martynę – która pokazuje Natalii takie życie, jakiego jej brakowało. Wprowadza ją do świata mody i szalonych imprez. Czy stanie się to ważniejsze od dziecka? Moim zdaniem gra aktorska nie powala, jest przeciętna. Przestawiony świat młodzieży jest dość zbliżony do rzeczywistego, jednak troszkę przerysowany (np. bohaterka, która interesuje się modą ubiera się dość dziwacznie i zupełnie inaczej, niż młodzież w naszych czasach). Jeśli chodzi o jakiś głębszy sens filmu, jest to chyba trudna sytuacja Natalii – chce mieć dziecko tylko dlatego, że sama czuje się niechciana i niekochana. Przesłanie nie jest ukryte, wręcz przeciwnie – zawiera się w słowach bohaterki. Muzyka natomiast bardzo pasuje do chaotycznego klimatu filmu. Tą produkcją reżyserka znów pokazała swoje zdanie o polskiej młodzieży. To smutne, że uważa nas za tak niedojrzałych i zdemoralizowanych, a może po prostu głupich… Być może zdarzają się jakieś przypadki zbliżone do tych przedstawionych w jej filmach. Jednak bez przesady… Która dziewczyna zamknęłaby swoje dziecko w szafce na dworcu centralnym?! Ups… spoiler! Martwica Mózgu Film reżyserii Petera Jacksona z 1992 roku. Akcja rozpoczyna się na Wyspie Czaszek, na której zoologowie odkryli nowy gatunek bardzo niebezpiecznego stworzenia – małposzczura. Ugryzienie przez niego powoduje pewną chorobę zwaną martwicą mózgu. Każdy zarażony umiera, a następnie zamienia się w zombie. Naukowcy, nie wiedząc o tym, postanawiają zabrać zwierzę do miejskiego zoo, umieszczając w zwykłej klatce. Jednocześnie, w mieście, w którym znajduje się owe zoo, Paquita (Diana Peńalver) zakochuje się w niezdarnym Lionelu (Timothy Balme), który jest pod ciągłym wpływem swojej matki (Elizabeth Moody), która próbuje zrobić wszystko, żeby para nie mogła być razem. Pewnego dnia, podczas śledzenia zakochanych w zoo, matka zostaje ugryziona przez małposzczura. Naturalnie, po kilku dniach zamienia się w zombie. Lionel zaczyna się nią zajmować, trzymając ją w piwnicy swego domu. Z nikim oczywiście nie może podzielić się tą tajemnicą. Tymczasem choroba zaczyna się rozprzestrzeniać… Film jest połączeniem horroru i komedii. Co z tego wyszło? Podczas oglądania go nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Odpadające ucho, czy inna część ciała, to coś normalnego. Schodząca skóra, tryskająca krew… Można powiedzieć, że film jest obrzydliwie śmieszny. Dosłownie. Obok wszystkich bardzo smacznych scen występuje mnóstwo czarnego humoru. A te efekty… krew, która wygląda jak ketchup albo ma konsystencje budyniu, gumowe części ciała... Przekomiczne. Jednak wiadomo – żeby film się spodobał, trzeba po prostu lubić takie klimaty. Sam reżyser zrobił go chyba tylko z sentymentu do tego gatunku (splatter-tak nazywają go amerykanie), a nie z zamiarem stworzenia poważnej produkcji… Skazani na Shawshank Film jest adaptacją książki Stephena Kinga z 1994 roku, która opowiada historię bankiera, Andy’iego Dufresney’a (Tim Robbins). Zostaje on oskarżony o zabójstwo żony, po czym skazany na podwójne dożywocie. Więzienie Shawshank, do którego trafia, słynie z najwyższej dyscypliny, surowych strażników oraz rygoru. Pomimo trudnych początków, głównemu bohaterowi udaje się odnaleźć się w otaczających go, nowych zasadach i zyskuje sympatię innych więźniów. Najlepiej rozumie go czarnoskóry Red, z którym się zaprzyjaźnia. Dzięki swojemu wysokiemu wykształceniu, Andy zostaje głównym księgowym naczelnika więzieniaSamuela Nortona. Wbrew swojej woli pomaga mu w robieniu nielegalnych interesów. Przez cały film czuć napięcie, które prowadzi do punktu kulminacyjnego filmu, niespodziewanego rozwiązania. Niesamowita jest postawa Andiego. Przez całe 20 lat przebywania za kratkami, wierzył w swoją niewinność i chciał ją udowodnić. Jednocześnie wiedział, że musi znieść swój los. Kiedy był zastraszany przez innych więźniów, nie próbował walczyć, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra. Przez długie lata żył z nadzieją na to, że los wynagrodzi mu kiedyś to, że odebrał mu wolność. Ciekawie jest też ukazane życie więźniów na wolności, po skończonym wyroku. Kiedy stary Brooks wychodzi z Shawshank, nie zna współczesnych technologii i nie umie się odnaleźć w świecie. W więzieniu nikt nie powiedział mu, jak postępować w prawdziwym życiu. No właśnie, prawdziwym.. w więzieniu ludzie zapominali, jak to jest żyć bez wyroku. Do tego stopnia, że wychodząc na wolność, nie czuli ulgi tylko strach. Pytaniem pozostaje to, czy kara więzienia na kilkanaście lat, nie jest wyrokiem na całe życie, nawet późniejsze, na wolności. Kiedy Red wychodzi na wolność, także nie umie się odnaleźć. Dziwne jest dla niego to, że w pracy nie musi pytać nikogo o pozwolenie skorzystania z toalety. Sądzę, że jego losy mogłyby skończyć się podobnie, jak losy Brooks’a (który popełnił samobójstwo), na szczęście miał sprawy, dla których warto było żyć. Oprócz samej opowiedzianej historii, w tym filmie podoba mi się gra aktorska. Na początku można by pomyśleć, że rola głównego bohatera jest prosta. W końcu przez cały film jest opanowany, spokojny, zrównoważony. Ale tak naprawdę ukrywa w sobie wiele rzeczy, głęboko przeżywa niesprawiedliwość, jaka go spotkała. Oglądając film, czułam cierpienie bohatera. Jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłam uwagę. Innych więźniów nie poznajemy z perspektywy przestępców, każdy w Shawshank uważa, że trafił do niewoli przez przypadek, w wyniku nieporozumienia. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, jedynie Red przyznaje się do zabójstwa. Przez cały film zastanawiałam się: jak ten człowiek mógł kogoś zabić? W jego przypadku to było niemożliwe. Był zabawny, pomimo tego, że został skazany na pobyt w Shawshank, z drugiej strony widać, że był przygnębiony swoim losem. Poczułam do niego sympatię, pomimo tego, że mógł być mordercą. Sądzę, że na moje wrażenie wpłynął też fakt, że jako „ci źli” ukazane są władze więzienia. Na koniec pojawia się pytanie - czy więzienie na kilkanaście lat nie równa się od razu karze śmierci? Więźniowie idący do Shawshank nie mają chyba tej świadomości końca. Przez lata muszą zmagać się z więziennymi realiami, każdy ich dzień wygląda tak samo. Może przyzwyczajają się do tego w takim stopniu, że już nawet nie myślą o śmierci? Nie dziwi mnie to, ze Andy chciał cos zmienić w przytłaczającej go dookoła rzeczywistości. Rzeźbił z kamieni figury szachowe, zajmował się więzienną biblioteką... Jednak to był sposób nie zwariował, jego wiara w swoją niewinność i możliwość zmiany pozostawiła go przy życiu. Szkoda tylko, że nie wszystkim udało się zapamiętać dawne życie, które zostawili za kratami więzienia... zdjęcia do artykułu: google.com Wiosno- gdzie jesteś? | Karolina Pyć Było ciepło i przyjemnie. Wreszcie słońce pokazało się nad Warszawą. Wydawałoby się jakby nadeszło również oświecenie dla umysłów licealistów, zmęczonych zmaganiami w grze „Historio- ja to wiem” lub „Czy jesteś mądrzejszy od nauczyciela”… Jednak wszystko się zmieniło. Znów wróciła zima! Przez kolejne dni jesteśmy ponownie skazani na ciepłe buty, kurtki, szaliki i czapki. Dodatkowo towarzyszyć nam będą zmarźnięte dłonie, czerwone nosy i wiele innych oznak minusowej temperatury. Zimo- mamy Cię już dość, nie lubimy Cię! Chcemy wiosny! Chodzenia po parku, siedzenia na ławkach, śpiewu ptaków, szumu fontann, lekkich ubrań, a co najważniejsze: słońca! Mamy nadzieję, że wiosna powróci do nas tak prędko, jak uciekła. google.com Guns N’Roses | Niki Taki znany zespół i taka dobrze znana piosenka. Jednak nie wszyscy znają historię powstania jednej z ballad najniebezpieczniejszego zespołu świata, bo kiedyś tak właśnie nazywano Guns N’ Roses, którzy przez kilka lat rządzili rock&rollem na świecie. Dla przypomnienia, jest to amerykański zespół założony w 1985 roku. Grupa ta utworzyła nazwę z 2 nazw zespołów, z jakich powstała, czyli Hollywood Rose i L.A. Guns. Opisywać będę drugi singiel z debiutanckiego albumu, niejakie Sweet Child O’ Mine. Była to pierwsza piosenka Guns N’ Roses, która dotarła na pierwsze miejsce rankingu Billboard Hot 100 i utrzymywała się na nim przez dwa tygodnie we wrześniu 1988. Utwór opowiada o młodzieńczej miłości, która przywraca dziecięce wspomnienia. Słowa pochodzą z poematu wokalisty - Axla Rose, który opowiada o jego dziewczynie Erin Everly, z którą ożenił się i rozwiódł po miesiącu. Kompozycja powstała przez przypadek lub z boskiego zrządzenia losu. Slash, gitarzysta Guns N'Roses zanotował kilka gitarowych riffów, gdy obudził się w środku nocy. Jak sam mówi: „Pewnego dnia siedzieliśmy w naszym domu, który był straszną ruderą, pozbawioną krzeseł. To było popołudnie, ja z Duffem i Dizziem graliśmy na jakąś melodię. To nie było coś szczególnego, starałem się po prostu zagrać jak najlepiej, ćwicząc swoją grę - to było dobre solo do ćwiczeń. Nawet nie zauważyłem, że Duff i Dizzy'em zaczęli dokładać swoje akordy.”*1 Hit ten był podobno mieszaniną wpływów muzyki Jeffa Becka, Cream czy Led Zepplin. Dalsze losy tej piosenki przebiegły tak: „Axel siedział na górze i wszystko słyszał. Napisał kilka pomysłów. Na drugi dzień lub kilka dni później na próbie powiedział „zagrajcie ten numer, który ćwiczyliście kilka dni temu w salonie”. Zaczęliśmy grać i tak powstał ten kawałek.”2 Slash, gitarzysta zespołu oraz współautor muzyki długo nienawidził tej kompozycji. Jednak po pewnym czasie zdążył się do niej przyzwyczaić, gdyż znawcy gatunku stwierdzili, że solo gitarowe jest jednym z najlepszych gitarowych riffów wszech czasów. Teledysk do "Sweet Child O' Mine" przedstawia zespół grający w opuszczonym teatrze, otoczonym przez członków grupy. Na ekranie pojawiają się także narzeczone niektórych muzyków. Sam album Appetite For Destruction sprzedał się w nakładzie 28 milionów kopii na całym świecie, w tym 18 milionów tylko w USA, co pozwala nazywać go do tej pory najlepiej sprzedającym się debiutanckim albumem wszech czasów. Mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłam historię tej piosenki, która jest znakiem rozpoznawczym tego zespołu. Na koniec chcę dodać moją ulubioną wypowiedź gitarzysty w cylindrze, na temat tego utworu.: "Właściwie była to najmniej lubiana przeze mnie piosenka jaką kiedykolwiek napisaliśmy, nienawidzę jej, a mimo to okazała się być naszą najlepszą."3 2 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html 1 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html 3 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html Autostrada do nieba | Kamila Smętkowska Droga bez żadnych ograniczeń prędkości? Ścieżka, po której możemy pędzić, tak szybko jak możemy? „Nie, to nie możliwe!” A jednak! Istnieje, i to u nas, w Polsce. Mowa o plaży, miejscu, z którego od lat podziwiamy niepowtarzalny obraz morza, jego piękno i siłę zarazem. Większość Polaków, zmęczona pracą, życiem w biegu, swój wakacyjny odpoczynek spędza właśnie nad morzem. To tam oddaje się niebiańskim rozkoszom, które zapewnia nie tylko szum morza, ciepły piasek, ale i widok tak samo pięknych, jak gorących Apollonów płci przeciwnej. Kiedyś, a dokładnie stulecie temu, nikt nie słyszał o poparzeniach słonecznych, ba, o kremie z filtrem UV, tym bardziej. Jak to możliwe? Owszem, ludzie przychodzili na plaże i to tłumnie, jednak ich strój różnił się od obecnie nam znanego. Plażowicze zażywający kąpieli słonecznych moczyli jedynie nogi, wchodząc do wody w codziennym ubraniu. Kobiety odsłaniały jedynie kostki, mężczyźni mogli poszczycić się większą swobodą, zakładając krótkie spodenki. Odkrycie nóg, czy nawet ramion, oznaczało spory nietakt ze strony kobiet. Nieprzestrzeganie ówczesnych zasad moralnych czy etycznych w najlepszym wypadku mogło skończyć się aresztem. Dlatego nikt nawet nie myślał o skąpym stroju kąpielowym. Samo bikini po raz pierwszy zostało pokazane w Paryżu w 1946 roku. Kobiety zaczęły podkreślać swoje kształty, ku uciesze płci przeciwnej. Od tej pory plaża stała się dla ludzi istnym rajem, autostradą do nieba, na której prędkość ich myśli i rozwoju wyobraźni z pewnością przekracza dopuszczalne normy. Hola! Hola! Ale jesteśmy na plaży, tutaj nie musimy się tym przejmować. Bez przeszkód możemy dać się ponieść wirowi fantazji czy po prostu nacieszyć oczy spojrzeniem na młode, zgrabne i jędrne ciała. Może to dlatego z utęsknieniem oczekujemy upragnionych wakacji. Skoro nie możemy zaszaleć na polskich drogach -no nawet do tych 80km/h (jak nie wszechobecne dziury, to remonty dopiero co oddanych dróg, albo często bezsensowne ograniczenia prędkości), to przynajmniej wypoczniemy na plaży. Na tym nie kończą się zalety tej jedynej w swoim rodzaju ścieżki. Kiedy zbliża się zmrok, a słońce schyla się ku tafli wody, tworzy się idealna atmosfera na romantyczny wieczór. Panowie niezwłocznie korzystają z tej okazji, wyciągając swoje damy na spacer. Tym sposobem wieczorne, rajskie niebo zagwarantowane jest dla obydwu stron. Jak tu nie kochać życia? Wystarczy wygodnie wyciągnąć się na plaży i rozejrzeć wokoło. Znajdziemy i autostradę, i niebo dla oczu. Czego tu więcej chcieć? google.com Spotkamy się w Nowym Orleanie? | Barbara Czernecka Za oknem pierwsze promienie słońca, a już w głowach spragnionych wakacyjnej przygody pojawiają się plany na podróż życia. Bilbordy na ulicach kuszą nas wycieczkami na Kubę, do Chorwacji. Dla niektórych z nas będą to pierwsze samodzielne wyprawy, bo przecież mamy już osiemnaście lat. Dlatego mam dla Was miły poradnik, jak przeżyć najgorszy wyjazd życia i może uda mi się Was nakłonić do tego, aby te wakacje spędzić z książkami, bo matura już niedługo. Pierwsze pytanie, które należy sobie zadać, to: jechać czy nie jechać? Raczej nie jechać. Bo kiedy pojedziemy, zaraz okaże się, że jest tragicznie. Zwyczajne wyjście z domu łączy się z dość dużym ryzykiem (znamy przykłady osób, które w deszczowy dzień wyszły po bułki, a wróciły z mokrymi włosami). Cóż dopiero, gdy weźmiemy pod uwagę większą podróż, na przykład do innego miasta. Awaria autokaru, zatrzaśnięcie się w toalecie pociągu – wszystko to może być początkiem prawdziwej katastrofy. Następnie warto się zastanowić, jaki środek transportu wybrać. Podobno najbezpieczniejszy jest samolot, ale biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy uczniami, może okazać się on zbyt drogi… Jeśli nie samolot, to może autokar? Tutaj z kolei tracimy czas. Wyobrażacie sobie podróż do Hiszpanii autokarem? Aż 28 godzin w ciasnym busie! A gdyby jeszcze klimatyzacja się popsuła? Pociąg też nie jest najlepszym pomysłem. Może tani, ale wiecznie zatłoczony, nie zawsze czysty, zwykle z opóźnieniem. Samochód osobowy? A co zrobimy, gdy skończy nam się benzyna w szczerym polu przed Radomiem? Nie polecam również roweru (w Polsce jest niewiele ścieżek rowerowych) ani chodzenia pieszo (można się łatwo nabawić odcisków i jest to duże obciążenie dla stawów). Autostop jest niebezpieczny, bo nigdy nie wiadomo, gdzie trafisz . Z PKS-em radzę poczekać jeszcze 10-15 lat, aż się do końca zmodernizuje. Mamy więc szeroką gamę złych wyborów. Z kim? Na pewno każdy słyszał sławne, polskie przysłowie „nie ważne gdzie, ważne z kim”. Z doświadczeń życiowych można powiedzieć, że „nie ważne z kim, nie ważne gdzie, i tak będzie źle”. Nie polecam wyjazdów z rodziną – bo cóż to za odmiana, gdy w podróży mamy to samo, co w domu? Kłótnia gwarantowana. Samotne wycieczki też nie są najlepszym pomysłem: w razie problemów możemy liczyć wyłącznie na siebie. Nie każdy umie nawiązywać relacje z obcymi ludźmi, więc część towarzyska może być trochę mało atrakcyjna. Jeszcze gorsze są wyjazdy ze znajomymi. Znajomi potrafią nam dopiec, wypomnieć błędy przeszłości, zepsuć zwiedzanie najpiękniejszych nawet okolic. Generalnie przebywanie ze znajomymi nie należy do najprzyjemniejszych, a gdy jesteśmy na nich skazani, może to być prawdziwy horror. Kolejny problem – planować czy nie? Niezaplanowane wycieczki to stracone pieniądze i czas, nerwy i płacz. Szukanie dworca PKP w obcym mieście, bez mapy i GPS jest bardzo czasochłonne i frustrujące. Natomiast zorganizowane zwiedzanie to zero luzu, stres, ciągły pośpiech i brak możliwości odczucia „lokalnej specyfiki”. Planujesz, czy nie, i tak się to dobrze nie skończy. Na koniec - dokąd jechać? Na pewno nie w miejsca, które już znamy. Najbliższa okolica nas nuży, zasmuca monotonia krajobrazu, który oglądamy od urodzenia. Więc może gdzieś dalej? Dalsza podróż to znowu koszty, niepewność i inne wyżej wspomniane niebezpieczeństwa, których prawdopodobieństwo wystąpienia wzrasta proporcjonalnie do ilości przebytych kilometrów. Jak widzimy, podróże to nieprzyjemny temat. Strach pisać, co się może stać… Jeżeli jest jakakolwiek szansa, że podróż się nie uda, to się raczej nie uda. Nie wierzcie tym, którzy mówią, że GDZIEŚ byli i że COŚ widzieli i że było fajnie. Może im się udało, ale to wcale nie znaczy, że uda się i Wam. O wiele lepiej przesiedzieć dwa miesiące nad książkami. Z drugiej strony, nieustanne siedzenie w domu łączy się z większą podatnością na tzw. choroby cywilizacyjne oraz z tym, że, koniec końców, znajdziemy się przed telewizorem lub ekranem komputera… W domu porządnie się można tylko wynudzić. FAST FOOD a FAST FOOD | Karolina Grabowska Obecnie bary szybkiej obsługi są wybawieniem dla większości z nas. Kiedy śpieszymy się na umówione spotkanie nie mamy czasu na spożycie pełnowartościowego posiłku. Niedawno przeczytałam broszurkę o zdrowym żywieniu. Była ona krótka, z obrazkami ułatwiającymi jej zrozumienie. Dowiedziałam się z niej, według mnie rzeczy szokującej, że gdybyśmy wyeliminowali ze swojej diety całkowicie cukry proste, żylibyśmy o 1/3 czasu dłużej! Po zastanowieniu się i przełożeniu tej liczby na realne lata, trzeba zadać sobie pytanie: ile życia tracimy? Smutna prawda jest taka, że jedzenie, jakie możemy dostać w barach szybkiej obsługi to w większości właśnie cukry proste i tłuszcze nasycone. A krócej - nic wartościowego. Jedząc fast food’y nie dostarczamy swojemu organizmowi niczego pożytecznego czy zdrowego. Często to one są przyczyną otyłości, cukrzycy czy innych chorób mających zgubny wpływ. Jednakże należy zauważyć, że od pewnego czasu równie często co z hamburgerami i kebabami w, chociażby centrum handlowym, możemy się spotkać z sałatkami i makaronami, nowym typem fast food’ów. Zyskują one coraz większą popularność (choć i tak nie są w stanie pokonać hamburgerów). Liczba osób, które uważają zieleninę za jedzenie wyłącznie dla królika jest porażająca, a to często właśnie jej brakuje w naszej codziennej diecie. Jeśli się śpieszymy, a musimy coś zjeść, wybierzmy sałatkę lub danie z bogatej oferty barów z obiadami, będącymi wręcz jak domowe. Czasu nie stracimy, a zyskamy przynajmniej wartościowe składniki pokarmowe. Nowy rodzaj szybkiego jedzenia sprzyja prawidłowej diecie, dostarcza potrzebnych składników, zaopatruje nas w niezbędną energię i z pewnością w odpowiedniej ilości, nawet spożywany często, nie przyczyni się do otyłości czy licznych chorób. Fast food’y często nie są do siebie podobne. Każdy rodzaj znajdzie swojego miłośnika oraz swojego największego przeciwnika. Niestety więcej zwolenników mają te niezdrowe, co w czasach osób na wiecznej diecie i modzie na zdrowe żywienie jest dla mnie niezrozumiałe. Społeczeństwo powinno być świadome zagrożeń płynących z jedzenia „śmieciowego” pokarmu. Hamburgery kuszą nas swoją, jakże niską, ceną. Ale czy na pewno cena jest ważniejsza od zdrowia? google.com Sędzia najważniejszy? | Daniel Kurnikowski Nie od dziś wiadomo, że człowiek nie robot i może się mylić. Podobnie jest z sędzią piłkarskim.W innych sportach sędziowie również się mylą, jednak w piłce zdarza się to najczęściej. Dlatego też UEFA chce wyeliminować ich błędy i ograniczyć je do minimum. W tym celu w rozgrywkach europejskich wprowadzono dodatkowych, dwóch sędziów na liniach końcowych. Miało być lepiej, mniej błędów arbitrów, miało zwyciężyć piękno futbolu i … błędów jest tyle samo, albo i więcej, a decyzje przez piątkę sędziów podejmowane są 2 razy wolniej niż wcześniej. Efekt: mecz trwa dłużej i jest przerywany z powodu dyskusji arbitrów przez słuchawki (które czasem się psują), a piłkarze czekają i czekają, w międzyczasie zaczynają się kłócić, dochodzi do przepychanek, a sędziowie muszą przecież przedyskutować każdą sytuację. Nasuwa się tu przysłowie „gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść”, z tym, że tutaj jest 5 sędziów plus sędzia techniczny i nie ma prawidłowych decyzji w spornych sytuacjach. Takie praktyki ze zwiększoną ilością sędziów powielają ligi krajowe, w tym Polska T-mobile ekstraklasa. Pomyłkom sędziowskim nie ma końca. Podam przykład z EURO 2012, z meczu Anglii z Ukrainą. Głównym zadaniem dla dodatkowych dwóch sędziów było rozstrzyganie czy piłka przekroczyła linię bramkową, czy nie. Reprezentant Ukrainy oddaje strzał, bramkarz Anglików niefortunnie broni i piłka leci do bramki. Wtedy obrońca Anglii wybija ją, lecz - jak pokazały powtórki ze wszystkich możliwych ujęć - piłka przekroczyła linię bramkową, więc współgospodarz EURO 2012, Ukraina, powinna od tego momentu remisować z Anglią i mieć szansę na wyjście z grupy. Podczas tej sytuacji na piłkę patrzył właśnie dodatkowy sędzia. W momencie, gdy futbolówka przekraczała linię bramkową był od zdarzenia maksymalnie 4,5 metra - widok idealny, nie można się pomylić. A jednak! Po meczu nie mówiono o grze zawodników, taktyce, tylko o błędzie sędziego. Takich sytuacji, gdy to sędzia staje się bohaterem, w ostatnim czasie jest bardzo wiele. Oczywiście tym negatywnym, który wypacza wynik spotkania, jednocześnie niwecząc trud i wysiłek zawodników, a także denerwując kibiców przegranej drużyny. Po meczu jest o nim głośno, ale (jak to mawiał Franciszek Smuda) „no ludzie złoci”, sędzia ma być tym niewidocznym, dbającym aby wygrał zespół lepszy piłkarsko i po osobie arbitra w mediach nie powinno być śladu. Niestety tak nie jest i coraz częściej trzeba się martwić oglądając mecze, aby sędzia nie zepsuł widowiska, a tak być nie powinno. Jak rozwiązać ten problem? W siatkówce na przykład wprowadzono wideo weryfikację, która zniwelowała błędy sędziowskie do minimum, choć czasami jeszcze się zdarzają. Może to właśnie jest dobry pomysł: aby sędzia piłkarski mógł obejrzeć sytuację na telebimie na stadionie i podejmować słuszne decyzje. Być może mogłoby to spowodować trochę dłuższe przerwy w grze, ale byłaby pewność, że wygra zespół lepszy. Jest też taki dość czarny scenariusz, który zakłada, iż liczne pomyłki sędziowskie mogą być spowodowane korupcją. O tej głośno było we Włoszech, Turcji, a także już wcześniej w Polsce. Podobno ją zwalczono, ale jakiś czas temu UEFA ogłosiła, że w ciągu ostatnich kilku lat ustawiono ponad 300 meczy piłkarskich w najwyższych ligach w tych krajach(tak więc także w europejskich pucharach). Wprowadzenie takiej wideo weryfikacji w życie nie stanowi raczej problemu, więc powstaje pytanie: dlaczego jeszcze tego nie ma? Czy UEFA boi się tego, bo ma coś na sumieniu? Dwaj dodatkowi arbitrzy nic nie dali, więc użycie nowoczesnej technologii zdaje się być oczywiste, tylko kiedy to się stanie? Kiedy, oglądając mecz, będziemy mogli być spokojni, że wygra lepszy a następnego dnia nie ujrzymy zdjęcia sędziego na okładce? Pozostaje więc liczyć, że nie sprawdzi się ten czarny scenariusz, pomyłki sędziowskie zostaną zniwelowane do minimum, a panowie z gwizdkiem i chorągiewkami nie będą wypaczać wyników meczy piłkarskich. google.com Ale to już było... | Jan Niwiński Rok 2012 skończył się pięć miesięcy temu. Jednak jak wczoraj pamiętam UFC 142 odbywające się w HSBC Arenie Rio De Janeiro i wbiegającego w tłum kibiców Jose Aldo. Kilkanaście gal później Caina Velasqueza odzyskuje pas wagi ciężkiej, stracony na rzecz Juniora Dos Santosa. Polskie MMA również nie wiało nudą. Od KSW 18 w Płocku, przez MMA Attack 2 w Katowicach, po KSW 21 w Warszawie. Dlatego postanowiłem podsumować rok 2012, dzieląc się z wami, najlepszymi momentami w światowym i polskim MMA. ŚWIAT Zawodnik Roku Przeglądałem walki, bonusy, gale, ale niestety, żaden z zawodników nie utkwił mi w pamięci. Dlatego tej kategorii nie jestem w stanie wytypować. Niespodzianka roku Przed UFC 153 nie spodziewałem się, że coś mnie zaskoczy. Walka Jona Fitcha z Erickiem Silvą, na i tak znakomitej gali, wgniotła mnie w fotel. Przez większość czasu gala UFC była nużąca, jednak Fitch wprawił mnie w osłupienie. Walka roku Ten rok dał nam sporo udanych pojedynków. Jednak nie pamiętam tak wyrównanego starcia jak EdgarHenderson na UFC 144. Było wszystko – stójka, zapasy, parter, emocje! Wynik, który mógł pójść w dwie strony, wypadł pomyślnie dla Hendersona. Poddanie Roku Tutaj sprawa była dosyć skomplikowana. Widziałem wiele ładnych zakończeń w tym roku. Ostatecznie stwierdziłem, że nie rozdaję żadnych nagród pieniężnych, nie pracuję też dla wielkiego portalu branżowego, mogę więc wybrać nie najładniejsze, i nie najbardziej efektowne, ale to, które wzbudziło we mnie największe emocje. Wraz z tą myślą przypomniałem sobie UFC 153 i dźwignię na staw łokciowy Antonio Rodrigo Nogueirę. Powrót ikony brazylijskiego MMA, wręcz prekursora tego sportu, po ciężkiej kontuzji, wydawał się mocno osłabić Minotauro. Jednak pomimo swojego wieku, ten brazylijski weteran nie powiedział ostatniego słowa. Gala roku Na żadnej z gal nie czułem takich emocji. Nigdzie nie zobaczyłem tylu znakomitych walk co na UFC 142. Co tu dużo mówić, prawie same nokauty i poddania, genialne pojedynki, a wszystko to przy gorącej atmosferze, jaką tworzyli brazylijscy kibice. Brazylia to magiczny kraj i po Japonii jest drugim miejscem, skąd z wielką chęcią oglądam transmisje gali UFC. Nokaut Roku Tutaj nie miałem żadnej wątpliwości – Obrotówka Edsona Barbozy z UFC 142 zapadła mi w pamięć po dziś, wraz z bezwładnie padającym na ziemię ciałem Terrego Martina. POLSKIE MMA Nokaut roku Obejrzałem tę walkę trzy razy, by upewnić się w swoim typie. Podtrzymuję swoją opinię. Michał Materla na Rodneyu. Runda roku Pierwsza runda walki Kornika z Irokezem na KSW 21 była majstersztykiem MMA.Zrobiłbym wiele, aby każda runda była taka, jak ta, którą w pełnym boju przewalczyła czołówka lekkich naszego kraju. Poddanie roku Ciężki wybór. Z jednej strony Mamed, z drugiej Marcin Held, a jeszcze z trzeciej dobijał się Maciej Jewtuszko. Przeważyła waga pojedynków. Marcin Held z Rich Clementim na Bellatorze 81. Dźwignia na staw skokowy nie należy do najłatwiejszych, dlatego wykonanie jej podczas walki, zawsze cieszy oko ludzi takich jak ja. Tym samym Marcin w ostatnich sześciu zwycięstwach 4 razy zwyciężył dzięki dźwigni na nogę – to robi wrażenie. Wejście roku Nie ma co tu dużo gadać – kategoria, którą przyznaję tylko ze względu na KSW. Poszukiwałem wielu wyjść, jednak najbardziej zapadło mi w pamięci wyjście Michała Materli na KSW 19. Zapowiedź Kasty oraz występ Soboty jeszcze długo będą chodziły mi po głowie. Gala roku Dla mnie wybór był prosty: KSW 21. Gala bez „Pudzianów”, bez żadnych freak fightów. Czysty sport. Dużo walk z tej konfrontacji zasługuje na nominacje. Dodatkowo, piękną (przez walory fizyczne jak i sportowe) reklamę żeńskiego MMA zrobiły: Karolina Kowalkiewicz i Paulina Bońkowska, dając najlepszy pojedynek wieczoru. Starcia Asłambeka z Borysem oraz Irokeza z Kornikiem też należą do tych, które z ogromną chęcią można zobaczyć ponownie. Walka roku Ten tytuł powinien otrzymać nie tylko pojedynek, w którym było najwięcej dramaturgii. Ważna jest też dynamika i technika. Dlatego wybrałem dwie walki roku. Spotkanie Michała Materli z Jayem Silvą i Borysa Mańkowskiego z Rafałem Moksem. Pierwsze powinno stać się wizytówką KSW. Drugie zaś, posiadało wszystko to, co było zawarte w starciu Hendersona z Edgarem. Zawodnik roku Trzy razy wytypowałem Michała Materlę. Dlatego jemu nadam miano najlepszego zawodnika tego roku. Zdobycie i obrona pasa KSW to jego największe osiągnięcie, a znając Michała, na pewno nie ostatnie. Chyba jak każdy fan MMA, mam nadzieję, że po rozprawieniu się z Grovem na KSW 23 Joe Silva skontaktuje się z Menago Magica. Niespodzianka roku Jeśli można mówić o niespodziance roku, to jest to przegrana Asłambeka Saidova na European MMA z Mortenem Djurasą. Czeczen wyjechał po pewne zwycięstwo, a wrócił... no właśnie. Ciężki nokaut jaki zafundował mu Duńczyk był dla mnie największą niespodzianką minionego roku. Odkrycie roku Jeśli mowa o odkryciu roku, to urodzeni w Czeczeni zawodnicy mają w sobie coś charakterystycznego. Anzor Azhiev pomimo bycia całkowitym nowicjuszem w MMA, dodał do niezbyt pokaźnego rekordu nazwiska Cengiza Dany i po całkowitej dominacji Paula Reeda. Jeśli tak dalej pójdzie, z rekordem około 7-0, powinien zasilić szeregi Bellatora albo UFC. KUŹNICA