kuznica_05_2013

Transcription

kuznica_05_2013
OPIEKUN:
Prof. Marzena Majewska
REDAKCJA:
Barbara Czernecka
Karolina Grabowska
Katarzyna Guenther
Aleksandra Kamińska
Karolina Kornelak
Daniel Kurnikowki
Dominika Mazur
Paulina Mierzejewska
Małgorzata Mitura
Jan Niwiński
Paweł Planeta
Karolina Pyć
Daria Rakwał
Marta Rieff
Kamila Smętkowska
Dominika Zotów
OPRACOWANIE GRAFICZNE:
Małgorzata Mitura
KOREKTA:
cała klasa
FELIETONY
KULTURA
Warszawko, dokąd zmierzasz?, Przypadek? Wątpię., Stylowy zamach
Pięćdziesiąt twarzy tabu, Artystyczna materialność, Moja niewyczerpana oda do Mirona,
Teatrzyk kołła teatralnego przedstawia, Inny świat w parkach, Filmy, Wiosno – gdzie jesteś?,
Guns N’Roses,
PODRÓŻE
KUCHNIA
SPORT
Autostrada do nieba, Spotkamy się w Nowym Orleanie?
Fast food a fast food
Sędzia najważniejszy, Ale to już było...
„Od tego trzeba było zacząć: niebo.
Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb.
Otwór i nic poza nim (...)”
Wisława Szymborska, „Niebo”
I z tym cytatem Was dziś zostawię.
Małgorzata Mitura
Warszawko, dokąd zmierzasz?
…czyli o nawykach i sposobie bycia większości mieszkańców
naszego kochanego miasta
| Alex Kamińska
Ostatnio często wpadałam na reklamę
nowej gazety (zdziwiłabym się, gdybym tego nie
robiła, wisiała tuż przy wejściu do mojego bloku).
Przedstawiała ona blondynkę, zdaje się
w okularach, stojącą pewnie, dodatkowo
z założonymi rękami i przenikliwym spojrzeniem,
ustawioną na szarym tle. Napis obok jej postaci
głosił „Jestem dziennikarką, nie jestem obojętna”
i imię i nazwisko tejże pani. Za pierwszym, drugim
i przyznam się nawet za trzecim razem reklama ta
obeszła mnie tyle co kolejny śmieć leżący
na chodniku. Ale za 4 razem (i chyba tysięcznym
śmieciem), spojrzałam na nią trochę inaczej,
a powodem wcale nie było to, że w międzyczasie
ktoś pani dorysował wąsy, lecz bezdomny leżący
pod
tym
właśnie
słupem.
Śpiący,
bądź nieprzytomny, z krwią zakrzepłą na czole.
Zadziwiający i pełen ironii zbieg okoliczności,
nieprawdaż?
W dzisiejszych czasach nie można
powiedzieć z czystym sercem, że nie jest się
obojętnym, bo cały czas przymykamy na coś oko,
odwracamy wzrok widząc czyjś upadek
(często nawet w dosłownym znaczeniu) i w sumie
nie mamy z tego powodu większych wyrzutów
sumienia. Niektórzy wręcz, można by powiedzieć
przypadki o zamarzniętym sercu, nie przejmują się,
gdy nieszczęście dotyka także ich bliskich,
jak więc mówić o nie byciu obojętnym?
Kiedyś, będąc w świetnym nastroju,
uznałam, że pomogę w zasadzie każdemu
poszkodowanemu,
nie
odwrócę
wzroku.
Po godzinie od wyjścia z domu dałam bułki trzem
napotkanym
po
drodze
bezdomnym,
pożyczyłam
pieniądze
na
parkomat,
obudziłam jednego pana, by spytać go, czy nic mu
nie jest, bo (prócz swądu alkoholu) miał ranę na
głowie. Straciłam jakieś 15 zł i omal nie zostałam
pobita. Czy więc bycie dobrym jest teraz
nieopłacalne? Nie, nigdy nie powinno się tak o tym
myśleć. Za dobroć ludzką nie powinno się żądać
żadnej zapłaty, to coś, co ludzie wierzący mają
wypisane jako obowiązek, a inni - tacy jak ja robią to z empatii. Myślę jednak, że nie należy
przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę.
Bądźmy dobrzy dla najbliższych i nie bądźmy źli
dla tych, których nie znamy, gdyż inne reakcje
na ich cierpienie niż obojętność mogą czasem
przynieść zupełnie inne konsekwencje.
Co ma jednak do tego zawarta w tytule
„Warszawka”? Znam mnóstwo ludzi z innych
miast, którzy albo się przeprowadzili do naszej
kochanej stolicy, albo często w niej bywają.
Większość twierdzi, że jest to miasto kompletnie
aspołeczne, człowiek jest tu dla człowieka wilkiem,
a gdy komuś przytrzymasz drzwi nie usłyszysz
najprostszego „dziękuję”. I cóż, z bólem w sercu
muszę przyznać im rację - choć nie wszyscy,
wielu jest jednak takich, którzy mkną przez ulicę
tylko po to, by dotrzeć z miejsca A do miejsca B,
po drodze najlepiej taranując spotykanych ludzi,
jakby z każdego z nich wypadał później
„pieniążek”. A najczęściej proste słowa, które
każdy posiada w swoim słowniku (a przynajmniej
powinien) mogą poprawić humor, umilić czas,
czy nawet stworzyć pogodny nastrój na cały dzień.
Powracając więc do plakatu naszej,
można by powiedzieć, świętej pani dziennikarki:
„czy na pewno nie jest pani obojętna”?
google.com
Przypadek? Wątpię.
| Marta Rieff
Moi kochani, ostatnio zaczęłam dostrzegać
pewne niezmienne sytuacje . Czym one są?
Już tłumaczę, otóż np. jedną z nich i właściwie
tą szczególną jest powiedzenie - „nic nie dzieje się
bez przyczyny”. Spytacie: ale jak to, to nierealne,
istnieje
zatem
jakiś
odgórny
plan,
który
realizujemy?
Właściwie
tak.
Działanie
przypadkowe
nie
istnieje.
Jednak najważniejsze jest to, aby wyciągać
odpowiednie wnioski z zaistniałych sytuacji.
Zaczniecie się zastanawiać, czy to na własne
życzenie zwolnili was dziś z pracy,
ponownie oblaliście prawo jazdy lub nie dostaliście
się na wymarzony kierunek studiów? Jasne,
że tak. Rozpacz spowodowana jakąś katastrofą
będzie Twoją osobistą przegraną. Zastanów się
tylko, czy nie myślisz zbyt pochopnie, bez analizy.
Zajmijmy się pierwszym przypadkiem,
zwolnienie z pracy. Harujesz jak wół,
jesteś najlepszy, siedzisz godzinami po pracy nad
pozostałymi zajęciami, zastanawiasz się nad
awansem, aż tu nagle wielkie otrzeźwienie.
Pomyśl w takiej chwili nad tym, na co pozornie nie
zwracasz uwagi, co zeszło na drugi plan.
Rodzina, znajomi, właściwie całe Twoje życie
ograniczało się do jednego, do pracy.
Czy to właściwy tor? Może warto zacząć zauważać
inne rzeczy, wyznaczyć inne priorytety.
Zmiany są konieczne i nie należy się ich bać.
Podobnie bywa z wszystkim znanym
prawem jazdy. Czujemy moc, gdy siadamy
za kierownicą, chcemy być niczym Kubica,
aż tu nagle oblewamy przez zły humor
egzaminatora. Zdarza się, ale czy faktycznie nie
potrzebujemy więcej pewności i przygotowania?
Jesteśmy tylko ludźmi, może nasze poirytowanie
i śliczne życzenia jakie ślemy pod adresem tego
faceta ocaliły komuś życie?
Następny, brakowało kilku punktów, cała rodzina
modliła się za ten wynik, ale niestety,
przegapiliśmy szanse na wymarzony kierunek.
Co teraz? Zmieńmy plany, może właśnie na
sinologii zamiast psychologii poznamy naszą
przyszłą żonę, męża, zaplanujemy podróże
i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Proszę Was,
nie dajcie się obezwładnić pesymizmowi!
Zacznijcie znajdować
pozytywne strony we
wszystkim, co kiedykolwiek się wydarzyło
i wydarzy. Ignorujcie wewnętrzny głos
"aa, dlaczego ja!", owszem - to właśnie Ty,
kochanie, bo być może to nie było przeznaczone
dla Ciebie, bądź czeka Cię coś lepszego.
Spytajcie znajomych czy "przypadkowa" zmiana
w ich życiu nie zmieniła go na piękniejsze.
Dodam, że wczoraj po przyjściu do domu
znalazłam się w środku gwiezdnych wojen.
Zgubiony przez moja mamę pierścionek,
wywołał u niej perfekcyjny nastrój. Oczywiście,
po godzinach negatywnych myśli kumulowało się
ich jeszcze więcej i więcej. Przypalony obiad,
zostawiona komórka w samochodzie, którą trzeba
przynieść. Byłam świadkiem pół godzinnej
deklaracji, że „najwyżej tę komórkę ukradną,
ale po nią nie zejdę”, aż w końcu trzasnęła
drzwiami. „Ulga”, pomyślałam. To niewyobrażalne
ciśnienie zdenerwowanej osoby wytwarza bardzo
nieprzyjemną atmosferę. Wierzcie lub nie,
gdy przychodząc z powrotem z szerokim
uśmiechem na twarzy oznajmiła mi, że przy okazji
znalazła zgubiony pierścionek na schodach,
uśmiechnęłam się. To zaskakujące, jak taka mała
niespodzianka może diametralnie zmienić nasze
nastawienie. Szukajcie dobrych stron w Waszych
życiach, a może otrzymacie wiele radości.
Stylowy zamach
| Małgorzata Mitura
Jeśli uważasz, że nie masz się w co ubrać,
to znaczy, że masz za dużo ubrań. I choć brzmi to
absurdalnie, to niestety taka jest prawda.
Bądźcie ze sobą szczerzy: kiedy ostatnio
przeglądaliście całą zawartość swojej szafy?
No właśnie. Jeśli do tej pory nie zrobiliście jeszcze
selekcji ubrań, to teraz jest na to najlepszy czas.
Prawdopodobnie połowa ubrań, zajmujących nam
miejsce w szafie to rzeczy, trzymane z powodów
sentymentalnych. Kolejna część to rzeczy
„które na pewno się jeszcze przydadzą”
albo „bardzo dużo za nie zapłaciłam/zapłaciłem,
więc nie wyrzucę”. Reszta to to, co rzeczywiście
nosimy. Tak co rano stajemy przed szafą pełną
ubrań i znów „nie mamy co na siebie włożyć”.
Robienie
porządków
w
szafie
niekoniecznie polega na wyrzuceniu wszystkiego.
Przede
wszystkim
nie
na
wyrzuceniu
i nie wszystkiego. Rzeczy powinniśmy podzielić
na grupy: te, które nosimy, te, które można komuś
oddać (i wiemy, że będzie je nosił), te, które nadają
się do sprzedania (to właśnie grupa dla ubrań
„bardzo dużo za nie zapłaciłam/zapłaciłem,
więc nie wyrzucę”) i te, które nie nadają się do
niczego. Podczas przeglądania ubrań musimy być
bezlitośni. Jeśli nie nosiliśmy czegoś bardzo długo,
nie ma się co oszukiwać, że to się zmieni.
Jednak na zrobieniu porządku w szafie
praca nad stylem się nie kończy. Dlatego,
robiąc zakupy, musimy zacząć myśleć nie tylko
o tym, czy coś jest ładne i stanowi to „must have”
sezonu (jeśli tak, to powinniśmy się zastanowić
dwa razy, czy warto wydać na to pieniądze
– w końcu styl to nie podążanie ślepo za modą,
a czerpanie z niej). Jeśli macie problem z decyzją
„brać czy nie brać?” - nie brać. Od kiedy zaczęłam
sama sobie wybierać ubrania jeszcze mi się
nie zdarzyło, żebym nosiła rzecz, nad której
kupnem się wahałam. Oczywiście, że tę zasadę
zna każdy z nas, ale w zakupowym
szaleństwie nie zawsze o niej pamiętamy.
Najbardziej
zdradliwe
są
wyprzedaże,
kiedy zaślepieni niższymi cenami (które nie
zawsze są rzeczywiście o wiele niższe) kupujemy
trzy razy więcej niż zazwyczaj, często nawet
w nie swoim rozmiarze. To zamach, nie tylko na
nasz styl, ale i na portfel (a o obie sprawy
powinniśmy dbać).
Jeśli
nie
będziemy
wiedzieli,
czego chcemy, co do nas pasuje i w czym dobrze
wyglądamy, to, choć byśmy robili porządki w szafie
codziennie i bardzo pilnowali się na zakupach,
nie
będziemy
wyglądać
dobrze.
Musimy zaakceptować siebie i uwierzyć,
że jesteśmy piękni (to podobno działa).
*Początkowo tekst był adresowany tylko do pań, ale po krótkim namyśle postanowiłam nie dyskryminować
panów i zmienić formy czasowników na uniwersalne. Poza tym dlaczego z góry zakładać, że mężczyźni nie
mają problemów z tym, w co się ubrać lub z nadmiarem ubrań? Tego stereotypu nie lubię chyba najbardziej.
Pięćdziesiąt twarzy tabu
| Dominika Mazur
Od września ubiegłego roku, gdy powieść E.L. James
„Pięćdziesiąt twarzy Greya“ doczekała się premiery na rynku polskim,
jest ona jednym z ulubionych tematów krytyków literackich,
portali internetowych oraz czytelników w różnym wieku. Zainteresowanie
książką nie płynie jednak z zachwycającego warsztatu pisarskiego
autorki, lecz z wybranej przez nią tematyki. Trylogia angielskiej pisarki,
opisująca relacje między studentką Anastasią Steele a milionerem
Christianem Greyem, łamie tematy tabu. Opisy wykraczające poza sferę
uczuciową niejednej czytelniczce (gdyż powieść jest skierowana przede
wszystkim do kobiet) wywołały wypieki na twarzy.
„Pięćdziesiąt Twarzy Greya“ to jeden z niewielu bestsellerów,
którym w ciągu ostatnich lat udało się powtórzyć sukces Stephenie Meyer
i powszechnie znanego „Zmierzchu“. Z łatwością można również
zaobserwować kilka cech łączączych oba utwory. Są to między innymi
charakterystyka bohaterów, „lekki, łatwy i przyjemny“ styl,
oraz „zakazana“ miłość. Głównym kontrastem, dzięki któremu można
odróżnić książki jest zastąpienie popularnych wśród nastoletnich
czytelników wampirów scenami, które przyciągają szerszą i nieco starszą
publiczność.
Mimo
nieskończonej
ilości ekspertów,
psychologów
oraz filologów wypowiadających się na temat powieści
oraz przedstawienia swoich poglądów dotyczączących jej wpływu
na
społeczeństwo,
zdania
wciąż
są
podzielone.
Osoby o konserwatywnych poglądach najchętniej wpisałyby powieść
do indeksu ksiąg zakazanych, zaś fanki E.L. James z niecierpliwością
oczekują na jej kolejne książki. Osobiście uważam, iż koncepcja autorki
sama w sobie jest ciekawa, jednak utwór zepsuł nadmiar opisów
mających na celu przyciągnięcie uwagi milionów - są one bowiem
monotonne, nic nie wnoszą do fabuły, a występujące w nich liczne
powtórzenia utrudniają dokończenie lektury.
Artystyczna materialność
| Daria Rakwał
W wiosenne wieczory warto swój wolny czas poświęcić na podziwianie sztuki współczesnej
prezentowanej w bardzo różny sposób w wielu galeriach sztuki. Zawiera bardzo ciekawą tematykę
oraz przedstawia zapomniane techniki artystyczne.
Pierwsza wystawa ,,Splendor tkaniny” ukazuje tkaninę artystyczną w wielu
aspektach życia. Zwraca ona uwagę obserwatorów na dziedzinę twórczości,
która pozostała poza najważniejszą strefą głównych instytucji wystawienniczych.
„Splendor „oznacza zewnętrzne oznaki świętości i bogactwa oraz zaszczyt,
którego ktoś doznaje. Głównym celem jest przywrócenie tkaninie jest znaczenia
w sztuce. Ekspozycja zawiera klasyczne metody tkackie wraz z użyciem tekstyliów.
Autorzy swoje zainteresowanie materialnością przedstawili jako uznanie i szacunek
dla
wartości
oraz
jakości
wybranych
obiektów
artystycznych,
ale także przedstawieniu różnorodnych technik i metod w pracy.
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki: Wystawa trwa do 19 maja 2013
Druga wystawa jest poświęcona Józefowi Wilkoniowi, twórcy plakatów, malarzowi,
rzeźbiarzowi i ilustratorowi. Ekspozycja nosi nazwę ,, WiLkonie ”. Wystawa ta będzie
zawierała ilustrację o tematyce końskiej, jak również inne opublikowane obrazki
z wybranych książek dla dzieci w ilości około 60 sztuk. Oprócz tego znajdują
się również
najznakomitsze wybrane rysunki do „Pana Tadeusza”
Adama Mickiewicza, do baśni Leśmiana „ O Zaklętym Rumaku”, do „Księgi Dżungli”
i wiele innych wybranych prezentacji od lat 50-tych do 2012 roku. Dzieła wykonane
są różną techniką: pastelami, piórkami i akwarelami. Ekspozycja została skierowana
nie tylko do młodego pokolenia, ale głównie do ludzi, którzy mają filozoficzny pogląd
na naturę. Dzięki temu każdy odbiorca będzie miał szansę indywidualnie postrzegać
tę koncepcję artystyczną.
ZPAP Galeria Domu Artysty Plastyka: Wystawa trwa do 21 kwietnia 2013
zdjęcia: zacheta.art.pl; owzpap.pl
Moja niewyczerpana oda do Mirona
| Małgorzata Mitura
Nie wiem, czy byliście kiedykolwiek
zakochani, ale zazwyczaj w pierwszych fazach
tego stanu występują tak zwane „motylki
w brzuchu”, czyli mówiąc wprost – kłucie gdzieś
w okolicach żołądka. Czasem mam takie uczucie,
gdy widzę coś, co mnie w jakiś sposób urzeknie
(zazwyczaj są to buty. Kogo ja chcę oszukać,
to prawie zawsze są buty). Do tej pory miałam tak
dwa razy w stosunku do książki – po raz pierwszy
będąc zafascynowana Rafałem Kosikiem i jego
„Felixem, Netem i Niką”, a po raz drugi,
w pierwszej klasie gimnazjum, gdy przypadkiem
otworzyłam podręcznik od języka polskiego,
na stronie z wierszem Mirona Białoszewskiego.
Właściwie jeszcze kilka razy wcześniej i później
zdarzyło mi się doświadczyć tego uczucia na widok
jakiegoś utworu, ale te dwa przypadki utkwiły
mi w pamięci najbardziej, więc przyjmuję,
że to były jedyne takie sytuacje.
Przypadek z „Felixem, Netem i Niką”
pominę. Wspominam te książki bardzo dobrze.
W dodatku czytałam je w gimnazjum, więc mogłam
się w jakiś sposób utożsamiać z bohaterami.
Nie wykluczam, że kiedyś przeczytam dalszą
część serii. Ba, zrobię to na pewno, bo sposób,
w jaki Kosik pisze, jest bardzo lekki i przyjemny,
ale to jeszcze nie jest ten moment. Poza tym jeśli
czytać, to wszystkie części naraz, a na to jednak
potrzeba trochę czasu (nawet jeśli książki nie
są bardzo grube).
Natomiast Miron... sama nie wiem jak
opisać to, co wtedy czułam. To był wiersz
„Ach gdyby, gdyby nawet piec zabrali... Moja
niewyczerpana oda do radości”. Nigdy nie
myślałam nad tym, „co autor mógł mieć na myśli”.
Właściwie dopiero ostatnio, przy okazji otwarcia
Klubokawiarni Kicia Kocia i towarzyszącego temu
wydarzeniu festiwalu Miron-Off, zastanowiłam się
głębiej nad tym wierszem.
Podmiot ma piec – zresztą, nie byle jaki,
bo
podobny
do
bramy
triumfalnej.
Podkreślając jego obecność aż trzykrotnie,
pokazuje, jak ważny jest dla niego ten przedmiot..
Jednak, prawdopodobnie, na skutek remontu,
piec zostaje zabrany. Osoba mówiąca w wierszu
początkowo nie może pogodzić się z utratą
przedmiotu, dostrzega tylko „szarą nagą jamę”,
która została po nim w ścianie. W tym momencie
Białoszewski pokazuje, jak zmienny jest człowiek
i jak łatwo potrafi przystosować się do nowej
sytuacji – podmiot po chwili refleksji dostrzega
we wnęce nowy obiekt. Zwykła „szara naga jama”
staje
się
„szarąnagąjamą”
–
zupełnie
innowacyjnym, nieznanym nikomu wcześniej
przedmiotem.
Co więc jest przesłaniem wiersza?
To, że człowiek doświadcza w życiu różnych
rzeczy. W związku z tym może popadać
w skrajności: od rozpaczy po szczęście. Istotne
jest, aby się nie załamywać, ale wykształcić
w sobie umiejętność cieszenia się nawet z czegoś,
co pozornie nie istnieje. To częsta konkluzja
u Białoszewskiego. Nie udaje on też,
że rzeczywistość jest pełna niezwykłych rzeczy,
a swoje rozważania ukrywa pod płaszczem
prostoty.
Pozornie
nic
takiego.
Ale wiecie? „(...)to mi wystarczy”.
Teatrzyk kołła teatralnego przedstawia
| Paweł Planeta
Występują:
Adaś – smutny pan, co ciągle jest sam
Anielka – smarkata szesnastolatka
C. K. Norwiś – WYBITNY POETA, ROMANTYK
Henryś –smutny pan, co pisze ciągle coś tam
(Adaś klęka i sięga do kieszeni po pierścionek zaręczynowy)
Anielka:
Nie.
Adaś:
No weź.
Anielka:
(Wciąga gile)
Wybacz. Między nami nic nie było.
Adaś:
Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych,
Nic nas z sobą nie łączyło?!
To chyba jakiś żart po prostu, no!
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;
Prócz tych woni, barw i blasków
Unoszących się w przestrzeni,
To niby ma być nic?!
Anielka:
(macha ręką, którą dopiero co wytarła nos)
Daj spokój.
Adaś:
(w romantycznym uniesieniu)
Prócz szumiących śpiewem lasków
I tej świeżej łąk zieleni;
Prócz tych kaskad i potoków
Zraszających każdy parów,
Prócz girlandy tęcz, obłoków,
Prócz natury słodkich czarów;
Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,
(Henryś wychodzi zza lewej kotary i kładzie rękę na ramieniu Adasia jednoznacznie dając mu do zrozumienia, by
kończył, bo tego typu zachowanie nie przystaje pozytywiście)
Z których serce zachwyt piło,
(Nerwowo dąży do końca)
Prócz pierwiosnków i powojów
(Łkając)
Między nami nic nie było!?
C. K. Norwiś:
(wychyla się zza prawej kotary w płaszczu z kołnierzem postawionym na sztorc)
Jam ustąpił serca mego wybrance
Na mil sześć tysięcy;
I pochowałem łzy me w Oceanie,
Więc nie marudź tutaj, smutny panie.
(Kurtyna opada zszokowana wycieczkami w czasie C.K. Norwisia)
*Na podstawie utworów Adama Asnyka „Między nami nic nie było” i Cypriana Kamila Norwida „Trzy strofki” i z wykorzystaniem cytatów.
Inny świat w parkach
| Paulina Mierzejewska
„Kiedy będzie ciepło ?”, „Kiedy w końcu przyjdzie wiosna ?” – prawie codziennie słyszę podobne
pytania w szkole, w domu, w sklepie, idąc ulicą czy jadąc autobusem. Każdy z utęsknieniem czeka na wiosnę.
Nawet najwięksi fani zimy chcieliby już ujrzeć słońce. Niedługo temperatury wzrosną, a my, patrząc na
termometr, będziemy mogli cieszyć oko tymi dwudziestoma stopniami. Z każdym dniem będzie coraz cieplej,
ale co z tego? Jeśli ktoś zamierza spędzić te piękne, słoneczne dni w domu, to warunki atmosferyczne
za oknem nie robią mu większej różnicy. Dla tych bardziej aktywnych i pragnących radować się piękną pogodą
jest to idealny okres na spędzenie swojego wolnego czasu na czytaniu książek. Gdzie ?
Oczywiście na świeżym powietrzu!
W Warszawie nie brakuje miejsc wręcz stworzonych do tego zajęcia. Jest wiele parków, skwerów
i innych ciekawych zakamarków, które tylko czekają aż jakiś zapalony czytelnik zechce spędzić tam parę
chwil. Jednym z interesujących, i chyba najbardziej znanych, są Łazienki Królewskie. Ogromny park skrywa
pełno ławek, na których można spokojnie usiąść i oddać się lekturze. Czy nie miło jest czytać ulubioną
powieść, zerkać co jakiś czas na piękny, zabytkowy Pałac na Wodzie i czuć na twarzy lekki powiew
wiosennego wiatru? Jasne, że miło.
Oprócz parku łazienkowskiego można odwiedzić także inny, równie ładny, Park Morskie Oko
znajdujący się na Mokotowie. Zaczyna się przy ulicy Puławskiej, a kończy przy ulicy Belwederskiej.
Pierwotnie należał do romantycznego kompleksu ogrodowo-pałacowego, zaprojektowanego dla księżnej
Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej. Jest więc idealnym miejscem dla osób lubiących spędzać czas nie tylko
wśród przyrody, ale także w otoczeniu historii. W parku znajduje się także małe jeziorko, które dodaje uroku
całej przestrzeni.
Kolejnym miejscem, znajdującym się zaledwie 20 minut drogi od poprzedniego, jest Park Agrykola.
Usytuowany jest na Ujazdowie, na Śródmieściu, także dojazd nie jest tam trudny. Cennym walorem parku jest
panorama roztaczająca się od Zamku Ujazdowskiego aż do Wisły. Możemy tam znaleźć drewnianą ławeczkę,
usiąść i przenieść się w zupełnie odmienną rzeczywistość, nie robiąc nic innego niż napawanie się chwilą.
Myśląc o przekładaniu kolejnych kartek powieści otulonych promieniami słońca nie można zapomnieć
o znanym i lubianym Polu Mokotowskim. Jest to kompleks parkowy niedaleko centrum Warszawy,
znajdujący się na terenie trzech dzielnic – Mokotowa, Ochoty i Śródmieścia. Niewielu wie, że przed II wojną
światową znaczna część Pola pełniła m.in. funkcję toru wyścigów konnych, przeniesionych potem
na Służewiec oraz Lotniska Mokotowskiego, przeniesionego obecnie na Okęcie. Na terenie parku znajduje
się wiele pomników np. Pomnik Lotników Polskich, Pomnik Szczęśliwego Psa czy Pomnik Tysiąclecia Jazdy
Polskiej. Swą siedzibę ma tam także Biblioteka Narodowa. Jeżeli tylko posiadasz kartę, możesz swobodnie
wypożyczyć książkę i nie oddalając się dalej niż 15 metrów zacząć ją czytać. Warto podkreślić, że 24 czerwca
2010 roku otwarto ścieżkę Ryszarda Kapuścińskiego, składającą się z tablic informacyjnych przybliżających
zwiedzającym „poranną ścieżkę dziennikarza”. Inspiracją do stworzenia tego obiektu był tekst
„Spacer Poranny”, znaleziony w archiwum Gazety Wyborczej. Trasa ma długość około 2 kilometrów i wiedzie
także przez Park im. Józefa Piłsudskiego.
Wartym uwagi miejscem jest również Miasto Cypel. Ta wyjątkowa przestrzeń rozrywkowo-kulturalna
nad Wisłą, w samym centrum Warszawy, sprawi, że zwyczajna czynność, jaką jest czytanie stanie się czymś
niezwykłym i jeszcze bardziej przyjemnym. W tym roku otwarte będzie dopiero od maja. Warto jednak czekać
i znajdując się w pobliżu zajść i chociaż na parę minut oddać się panującej tam atmosferze.
Takich obiektów jest jeszcze mnóstwo, więc aby nie chodzić ciągle w jedno miejsce, można odwiedzić
każde po kolei. Czytanie jest wspaniałą sprawą, a czytanie na łonie natury jeszcze lepszą. Szum drzew,
śpiew ptaków, zapach rosnących kwiatów, promienie słońca i ciepły wiaterek sprawiają, że nie chce się iść
do domu tylko jak najdłużej zostać i przenieść się w inny świat.
google.com
Filmy
| Słomka, Karolina Kornelak
„Bejbi Blues”
Jest to polski dramat obyczajowy z 2012 roku, reżyserii Katarzyny
Rosłaniec – twórczyni „Galerianek”. Tematyka obu filmów jest podobna –
dotyczy życia i problemów współczesnej młodzieży. Główną bohaterką
Bejbi Blues jest 17-letnia Natalia (Magdalena Berus), która zostaje matką
(niezbyt dobrą – należałoby dodać). Ojcem dziecka jest nastoletni Kuba
(Nikodem Rozbicki). Para nie do końca wie, jak zająć się dzieckiem;
dla Natalii wydaje się ono być głównie ciężarem, który przeszkadza jej
w osiągnięciu kariery modelki. Wyjazd matki dziewczyny – rzekomo
za granicę, żeby zarobić pieniądze na utrzymanie dziecka- również
nie pomaga. Niewierny chłopak i uciekająca matka… w ten sposób
17-latka zostaje sama ze swoimi problemami. Poznaje jednak dziewczynę
– Martynę – która pokazuje Natalii takie życie, jakiego jej brakowało.
Wprowadza ją do świata mody i szalonych imprez. Czy stanie
się to ważniejsze od dziecka?
Moim zdaniem gra aktorska nie powala, jest przeciętna.
Przestawiony świat młodzieży jest dość zbliżony do rzeczywistego,
jednak troszkę przerysowany (np. bohaterka, która interesuje się modą
ubiera się dość dziwacznie i zupełnie inaczej, niż młodzież w naszych
czasach). Jeśli chodzi o jakiś głębszy sens filmu, jest to chyba trudna
sytuacja Natalii – chce mieć dziecko tylko dlatego, że sama czuje
się niechciana i niekochana. Przesłanie nie jest ukryte, wręcz przeciwnie –
zawiera się w słowach bohaterki. Muzyka natomiast bardzo pasuje
do chaotycznego klimatu filmu.
Tą produkcją reżyserka znów pokazała swoje zdanie o polskiej młodzieży.
To smutne, że uważa nas za tak niedojrzałych i zdemoralizowanych,
a może po prostu głupich… Być może zdarzają się jakieś przypadki
zbliżone do tych przedstawionych w jej filmach. Jednak bez przesady…
Która dziewczyna zamknęłaby swoje dziecko w szafce na dworcu
centralnym?! Ups… spoiler!
Martwica Mózgu
Film reżyserii Petera Jacksona z 1992 roku. Akcja rozpoczyna się na Wyspie Czaszek,
na której zoologowie odkryli nowy gatunek bardzo niebezpiecznego stworzenia – małposzczura.
Ugryzienie przez niego powoduje pewną chorobę zwaną martwicą mózgu. Każdy zarażony umiera,
a następnie zamienia się w zombie. Naukowcy, nie wiedząc o tym, postanawiają zabrać zwierzę
do miejskiego zoo, umieszczając w zwykłej klatce. Jednocześnie, w mieście, w którym znajduje się owe
zoo, Paquita (Diana Peńalver) zakochuje się w niezdarnym Lionelu (Timothy Balme), który jest pod
ciągłym wpływem swojej matki (Elizabeth Moody), która próbuje zrobić wszystko, żeby para nie mogła być
razem. Pewnego dnia, podczas śledzenia zakochanych w zoo, matka zostaje ugryziona przez
małposzczura. Naturalnie, po kilku dniach zamienia się w zombie. Lionel zaczyna się nią zajmować,
trzymając ją w piwnicy swego domu. Z nikim oczywiście nie może podzielić się tą tajemnicą.
Tymczasem choroba zaczyna się rozprzestrzeniać…
Film jest połączeniem horroru i komedii. Co z tego wyszło? Podczas oglądania go nie wiadomo,
czy się śmiać, czy płakać. Odpadające ucho, czy inna część ciała, to coś normalnego. Schodząca skóra,
tryskająca krew… Można powiedzieć, że film jest obrzydliwie śmieszny. Dosłownie. Obok wszystkich
bardzo smacznych scen występuje mnóstwo czarnego humoru. A te efekty… krew, która wygląda
jak ketchup albo ma konsystencje budyniu, gumowe części ciała... Przekomiczne. Jednak wiadomo
– żeby film się spodobał, trzeba po prostu lubić takie klimaty. Sam reżyser zrobił go chyba tylko
z sentymentu do tego gatunku (splatter-tak nazywają go amerykanie), a nie z zamiarem stworzenia
poważnej produkcji…
Skazani na Shawshank
Film jest adaptacją książki Stephena Kinga z 1994 roku, która opowiada historię bankiera, Andy’iego Dufresney’a
(Tim Robbins). Zostaje on oskarżony o zabójstwo żony, po czym skazany na podwójne dożywocie.
Więzienie Shawshank, do którego trafia, słynie z najwyższej dyscypliny, surowych strażników oraz rygoru.
Pomimo trudnych początków, głównemu bohaterowi udaje się odnaleźć się w otaczających go,
nowych zasadach i zyskuje sympatię innych więźniów. Najlepiej rozumie go czarnoskóry Red, z którym się
zaprzyjaźnia. Dzięki swojemu wysokiemu wykształceniu, Andy zostaje głównym księgowym naczelnika więzieniaSamuela Nortona. Wbrew swojej woli pomaga mu w robieniu nielegalnych interesów. Przez cały film czuć napięcie,
które prowadzi do punktu kulminacyjnego filmu, niespodziewanego rozwiązania.
Niesamowita jest postawa Andiego. Przez całe 20 lat przebywania za kratkami, wierzył w swoją niewinność
i chciał ją udowodnić. Jednocześnie wiedział, że musi znieść swój los. Kiedy był zastraszany przez innych
więźniów, nie próbował walczyć, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra. Przez długie lata żył z nadzieją na to,
że los wynagrodzi mu kiedyś to, że odebrał mu wolność.
Ciekawie jest też ukazane życie więźniów na wolności, po skończonym wyroku. Kiedy stary Brooks wychodzi
z Shawshank, nie zna współczesnych technologii i nie umie się odnaleźć w świecie. W więzieniu nikt
nie powiedział mu, jak postępować w prawdziwym życiu. No właśnie, prawdziwym.. w więzieniu ludzie zapominali,
jak to jest żyć bez wyroku. Do tego stopnia, że wychodząc na wolność, nie czuli ulgi tylko strach.
Pytaniem pozostaje to, czy kara więzienia na kilkanaście lat, nie jest wyrokiem na całe życie, nawet późniejsze,
na wolności.
Kiedy Red wychodzi na wolność, także nie umie się odnaleźć. Dziwne jest dla niego to, że w pracy
nie musi pytać nikogo o pozwolenie skorzystania z toalety. Sądzę, że jego losy mogłyby skończyć się podobnie,
jak losy Brooks’a (który popełnił samobójstwo), na szczęście miał sprawy, dla których warto było żyć.
Oprócz samej opowiedzianej historii, w tym filmie podoba mi się gra aktorska. Na początku można
by pomyśleć, że rola głównego bohatera jest prosta. W końcu przez cały film jest opanowany,
spokojny, zrównoważony. Ale tak naprawdę ukrywa w sobie wiele rzeczy, głęboko przeżywa niesprawiedliwość,
jaka go spotkała. Oglądając film, czułam cierpienie bohatera.
Jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłam uwagę. Innych więźniów nie poznajemy z perspektywy przestępców,
każdy w Shawshank uważa, że trafił do niewoli przez przypadek, w wyniku nieporozumienia. Nie wiadomo,
ile w tym prawdy, jedynie Red przyznaje się do zabójstwa. Przez cały film zastanawiałam się:
jak ten człowiek mógł kogoś zabić? W jego przypadku to było niemożliwe. Był zabawny, pomimo tego,
że został skazany na pobyt w Shawshank, z drugiej strony widać, że był przygnębiony swoim losem. Poczułam do
niego sympatię, pomimo tego, że mógł być mordercą. Sądzę, że na moje wrażenie wpłynął też fakt, że jako „ci źli”
ukazane są władze więzienia.
Na koniec pojawia się pytanie - czy więzienie na kilkanaście lat nie równa się od razu karze śmierci?
Więźniowie idący do Shawshank nie mają chyba tej świadomości końca. Przez lata muszą zmagać się
z więziennymi realiami, każdy ich dzień wygląda tak samo. Może przyzwyczajają się do tego w takim stopniu,
że już nawet nie myślą o śmierci? Nie dziwi mnie to, ze Andy chciał cos zmienić w przytłaczającej go dookoła
rzeczywistości. Rzeźbił z kamieni figury szachowe, zajmował się więzienną biblioteką... Jednak to był sposób nie zwariował, jego wiara w swoją niewinność i możliwość zmiany pozostawiła go przy życiu. Szkoda tylko,
że nie wszystkim udało się zapamiętać dawne życie, które zostawili za kratami więzienia...
zdjęcia do artykułu: google.com
Wiosno- gdzie jesteś?
| Karolina Pyć
Było ciepło i przyjemnie. Wreszcie słońce pokazało
się nad Warszawą. Wydawałoby się jakby nadeszło
również oświecenie dla umysłów licealistów,
zmęczonych zmaganiami w grze „Historio- ja to
wiem”
lub
„Czy jesteś mądrzejszy od
nauczyciela”… Jednak wszystko się zmieniło.
Znów wróciła zima! Przez kolejne dni jesteśmy
ponownie skazani na ciepłe buty,
kurtki,
szaliki i czapki. Dodatkowo towarzyszyć nam będą
zmarźnięte dłonie, czerwone nosy i wiele innych
oznak minusowej temperatury. Zimo- mamy Cię już
dość, nie lubimy Cię! Chcemy wiosny! Chodzenia po
parku, siedzenia na ławkach, śpiewu ptaków,
szumu fontann, lekkich ubrań, a co najważniejsze:
słońca! Mamy nadzieję, że wiosna powróci do nas
tak prędko, jak uciekła.
google.com
Guns N’Roses
| Niki
Taki znany zespół i taka dobrze znana
piosenka. Jednak nie wszyscy znają historię
powstania jednej z ballad najniebezpieczniejszego
zespołu świata, bo kiedyś tak właśnie nazywano
Guns N’ Roses, którzy przez kilka lat rządzili
rock&rollem na świecie. Dla przypomnienia,
jest to amerykański zespół założony w 1985 roku.
Grupa ta utworzyła nazwę z 2 nazw zespołów,
z jakich powstała, czyli Hollywood Rose i L.A.
Guns.
Opisywać
będę
drugi
singiel
z debiutanckiego albumu, niejakie Sweet Child O’
Mine. Była to pierwsza piosenka Guns N’ Roses,
która
dotarła
na
pierwsze
miejsce
rankingu Billboard Hot 100 i utrzymywała się na
nim przez dwa tygodnie we wrześniu 1988.
Utwór opowiada o młodzieńczej miłości, która
przywraca
dziecięce
wspomnienia.
Słowa pochodzą z poematu wokalisty - Axla Rose,
który opowiada o jego dziewczynie Erin Everly,
z którą ożenił się i rozwiódł po miesiącu.
Kompozycja powstała przez przypadek
lub z boskiego zrządzenia losu. Slash, gitarzysta
Guns N'Roses zanotował kilka gitarowych riffów,
gdy obudził się w środku nocy. Jak sam mówi:
„Pewnego dnia siedzieliśmy w naszym domu, który
był straszną ruderą, pozbawioną krzeseł. To było
popołudnie, ja z Duffem i Dizziem graliśmy na
jakąś melodię. To nie było coś szczególnego,
starałem się po prostu zagrać jak najlepiej,
ćwicząc swoją grę - to było dobre solo do ćwiczeń.
Nawet nie zauważyłem, że Duff i Dizzy'em zaczęli
dokładać swoje akordy.”*1
Hit ten był podobno mieszaniną wpływów
muzyki Jeffa Becka, Cream czy Led Zepplin.
Dalsze losy tej piosenki przebiegły tak:
„Axel siedział na górze i wszystko słyszał.
Napisał kilka pomysłów. Na drugi dzień lub kilka
dni później na próbie powiedział „zagrajcie ten
numer, który ćwiczyliście kilka dni temu w salonie”.
Zaczęliśmy grać i tak powstał ten kawałek.”2
Slash, gitarzysta zespołu oraz współautor
muzyki długo nienawidził tej kompozycji.
Jednak po pewnym czasie zdążył się do niej
przyzwyczaić, gdyż znawcy gatunku stwierdzili,
że solo gitarowe jest jednym z najlepszych
gitarowych riffów wszech czasów.
Teledysk do "Sweet Child O' Mine"
przedstawia zespół grający w opuszczonym
teatrze, otoczonym przez członków grupy.
Na ekranie pojawiają się także narzeczone
niektórych muzyków.
Sam album Appetite For Destruction
sprzedał się w nakładzie 28 milionów kopii na
całym świecie, w tym 18 milionów tylko w USA,
co pozwala nazywać go do tej pory najlepiej
sprzedającym się debiutanckim albumem wszech
czasów.
Mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłam
historię tej piosenki, która jest znakiem
rozpoznawczym tego zespołu. Na koniec chcę
dodać moją ulubioną wypowiedź gitarzysty
w cylindrze, na temat tego utworu.: "Właściwie była
to najmniej lubiana przeze mnie piosenka jaką
kiedykolwiek napisaliśmy, nienawidzę jej, a mimo
to okazała się być naszą najlepszą."3
2 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html
1 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html
3 http://www.rmf.fm/au/poplista,pophistoria,52.html
Autostrada do nieba
| Kamila Smętkowska
Droga bez żadnych ograniczeń prędkości?
Ścieżka, po której możemy pędzić, tak szybko jak
możemy? „Nie, to nie możliwe!” A jednak! Istnieje,
i to u nas, w Polsce. Mowa o plaży, miejscu,
z którego od lat podziwiamy niepowtarzalny obraz
morza, jego piękno i siłę zarazem.
Większość
Polaków,
zmęczona
pracą,
życiem w biegu, swój wakacyjny odpoczynek
spędza właśnie nad morzem. To tam oddaje
się niebiańskim rozkoszom, które zapewnia nie
tylko szum morza, ciepły piasek, ale i widok tak
samo pięknych, jak gorących Apollonów płci
przeciwnej.
Kiedyś, a dokładnie stulecie temu, nikt nie
słyszał o poparzeniach słonecznych, ba, o kremie
z filtrem UV, tym bardziej. Jak to możliwe?
Owszem, ludzie przychodzili na plaże i to tłumnie,
jednak ich strój różnił się od obecnie nam
znanego.
Plażowicze
zażywający
kąpieli
słonecznych moczyli jedynie nogi, wchodząc
do wody w codziennym ubraniu. Kobiety odsłaniały
jedynie kostki, mężczyźni mogli poszczycić
się większą swobodą, zakładając krótkie spodenki.
Odkrycie nóg, czy nawet ramion, oznaczało spory
nietakt
ze
strony
kobiet.
Nieprzestrzeganie ówczesnych zasad moralnych
czy etycznych w najlepszym wypadku mogło
skończyć się aresztem. Dlatego nikt nawet
nie myślał o skąpym stroju kąpielowym.
Samo bikini po raz pierwszy zostało
pokazane w Paryżu w 1946 roku. Kobiety zaczęły
podkreślać swoje kształty, ku uciesze płci
przeciwnej. Od tej pory plaża stała się dla ludzi
istnym rajem, autostradą do nieba, na której
prędkość ich myśli i rozwoju wyobraźni
z pewnością przekracza dopuszczalne normy.
Hola! Hola! Ale jesteśmy na plaży, tutaj nie musimy
się tym przejmować. Bez przeszkód możemy dać
się ponieść wirowi fantazji czy po prostu nacieszyć
oczy spojrzeniem na młode, zgrabne i jędrne ciała.
Może to dlatego z utęsknieniem oczekujemy
upragnionych wakacji. Skoro nie możemy zaszaleć
na polskich drogach -no nawet do tych 80km/h
(jak nie wszechobecne dziury, to remonty dopiero
co oddanych dróg, albo często bezsensowne
ograniczenia
prędkości),
to
przynajmniej
wypoczniemy na plaży.
Na tym nie kończą się zalety tej jedynej
w swoim rodzaju ścieżki. Kiedy zbliża się zmrok,
a słońce schyla się ku tafli wody, tworzy się idealna
atmosfera
na
romantyczny
wieczór.
Panowie niezwłocznie korzystają z tej okazji,
wyciągając
swoje
damy
na
spacer.
Tym sposobem
wieczorne,
rajskie
niebo
zagwarantowane jest dla obydwu stron.
Jak
tu
nie
kochać
życia?
Wystarczy wygodnie wyciągnąć się na plaży
i rozejrzeć wokoło. Znajdziemy i autostradę,
i niebo dla oczu. Czego tu więcej chcieć?
google.com
Spotkamy się w Nowym Orleanie?
| Barbara Czernecka
Za oknem pierwsze promienie słońca,
a już w głowach spragnionych wakacyjnej przygody
pojawiają się plany na podróż życia. Bilbordy na ulicach
kuszą nas wycieczkami na Kubę, do Chorwacji.
Dla niektórych z nas będą to pierwsze samodzielne
wyprawy, bo przecież mamy już osiemnaście lat.
Dlatego mam dla Was miły poradnik, jak przeżyć
najgorszy wyjazd życia i może uda mi się Was nakłonić
do tego, aby te wakacje spędzić z książkami, bo matura
już niedługo.
Pierwsze pytanie, które należy sobie zadać, to:
jechać czy nie jechać? Raczej nie jechać.
Bo kiedy pojedziemy, zaraz okaże się, że jest
tragicznie. Zwyczajne wyjście z domu łączy się z dość
dużym
ryzykiem
(znamy
przykłady
osób,
które w deszczowy dzień wyszły po bułki, a wróciły
z mokrymi włosami). Cóż dopiero, gdy weźmiemy pod
uwagę większą podróż, na przykład do innego miasta.
Awaria autokaru, zatrzaśnięcie się w toalecie pociągu –
wszystko to może być początkiem prawdziwej
katastrofy.
Następnie warto się zastanowić, jaki środek
transportu wybrać. Podobno najbezpieczniejszy jest
samolot, ale biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy
uczniami, może okazać się on zbyt drogi…
Jeśli nie samolot, to może autokar? Tutaj z kolei
tracimy czas. Wyobrażacie sobie podróż do Hiszpanii
autokarem? Aż 28 godzin w ciasnym busie!
A gdyby jeszcze klimatyzacja się popsuła?
Pociąg też nie jest najlepszym pomysłem. Może tani,
ale wiecznie zatłoczony, nie zawsze czysty,
zwykle z opóźnieniem. Samochód osobowy?
A co zrobimy, gdy skończy nam się benzyna
w szczerym polu przed Radomiem? Nie polecam
również roweru (w Polsce jest niewiele ścieżek
rowerowych) ani chodzenia pieszo (można się łatwo
nabawić odcisków i jest to duże obciążenie
dla stawów). Autostop jest niebezpieczny, bo nigdy
nie wiadomo, gdzie trafisz . Z PKS-em radzę poczekać
jeszcze 10-15 lat, aż się do końca zmodernizuje.
Mamy więc szeroką gamę złych wyborów.
Z kim? Na pewno każdy słyszał sławne,
polskie przysłowie „nie ważne gdzie, ważne z kim”.
Z doświadczeń życiowych można powiedzieć,
że „nie ważne z kim, nie ważne gdzie, i tak będzie źle”.
Nie polecam wyjazdów z rodziną – bo cóż to
za odmiana, gdy w podróży mamy to samo,
co w domu? Kłótnia gwarantowana. Samotne wycieczki
też nie są najlepszym pomysłem: w razie problemów
możemy liczyć wyłącznie na siebie. Nie każdy umie
nawiązywać relacje z obcymi ludźmi, więc część
towarzyska może być trochę mało atrakcyjna.
Jeszcze gorsze są wyjazdy ze znajomymi.
Znajomi potrafią nam dopiec, wypomnieć błędy
przeszłości, zepsuć zwiedzanie najpiękniejszych nawet
okolic. Generalnie przebywanie ze znajomymi
nie należy do najprzyjemniejszych, a gdy jesteśmy
na nich skazani, może to być prawdziwy horror.
Kolejny problem –
planować czy nie?
Niezaplanowane wycieczki to stracone pieniądze
i czas, nerwy i płacz. Szukanie dworca PKP w obcym
mieście, bez mapy i GPS jest bardzo czasochłonne
i frustrujące. Natomiast zorganizowane zwiedzanie
to zero luzu, stres, ciągły pośpiech i brak możliwości
odczucia „lokalnej specyfiki”. Planujesz, czy nie,
i tak się to dobrze nie skończy.
Na koniec - dokąd jechać? Na pewno nie
w miejsca, które już znamy. Najbliższa okolica
nas nuży, zasmuca monotonia krajobrazu,
który oglądamy od urodzenia. Więc może gdzieś dalej?
Dalsza podróż to znowu koszty, niepewność
i inne wyżej wspomniane niebezpieczeństwa,
których prawdopodobieństwo wystąpienia wzrasta
proporcjonalnie do ilości przebytych kilometrów.
Jak widzimy, podróże to nieprzyjemny temat.
Strach pisać, co się może stać… Jeżeli jest jakakolwiek
szansa, że podróż się nie uda, to się raczej nie uda.
Nie wierzcie tym, którzy mówią, że GDZIEŚ byli
i że COŚ widzieli i że było fajnie. Może im się udało,
ale to wcale nie znaczy, że uda się i Wam.
O wiele lepiej przesiedzieć dwa miesiące nad
książkami. Z drugiej strony, nieustanne siedzenie
w domu łączy się z większą podatnością na tzw.
choroby cywilizacyjne oraz z tym, że, koniec końców,
znajdziemy się przed telewizorem lub ekranem
komputera… W domu porządnie się można tylko
wynudzić.
FAST FOOD a FAST FOOD
| Karolina Grabowska
Obecnie bary szybkiej obsługi są wybawieniem
dla większości z nas. Kiedy śpieszymy
się na umówione spotkanie nie mamy czasu
na spożycie pełnowartościowego posiłku.
Niedawno
przeczytałam
broszurkę
o zdrowym żywieniu. Była ona krótka,
z obrazkami ułatwiającymi jej zrozumienie.
Dowiedziałam się z niej, według mnie rzeczy
szokującej, że gdybyśmy wyeliminowali ze swojej
diety całkowicie cukry proste, żylibyśmy o 1/3
czasu dłużej! Po zastanowieniu się i przełożeniu
tej liczby na realne lata, trzeba zadać sobie
pytanie: ile życia tracimy?
Smutna prawda jest taka, że jedzenie,
jakie możemy dostać w barach szybkiej obsługi to
w większości właśnie cukry proste i tłuszcze
nasycone. A krócej - nic wartościowego.
Jedząc fast food’y nie dostarczamy swojemu
organizmowi niczego pożytecznego czy zdrowego.
Często to one są przyczyną
otyłości,
cukrzycy czy innych chorób mających zgubny
wpływ.
Jednakże
należy
zauważyć,
że od pewnego czasu równie często
co z hamburgerami i kebabami w,
chociażby
centrum
handlowym,
możemy się spotkać z sałatkami i makaronami,
nowym typem fast food’ów. Zyskują one coraz
większą popularność (choć i tak nie są w stanie
pokonać hamburgerów).
Liczba osób, które uważają zieleninę za jedzenie
wyłącznie dla królika jest porażająca, a to często
właśnie jej brakuje w naszej codziennej diecie.
Jeśli się śpieszymy, a musimy coś zjeść,
wybierzmy sałatkę lub danie z bogatej oferty barów
z obiadami, będącymi wręcz jak domowe.
Czasu nie stracimy, a zyskamy przynajmniej
wartościowe składniki pokarmowe.
Nowy rodzaj szybkiego jedzenia sprzyja
prawidłowej diecie, dostarcza potrzebnych
składników, zaopatruje nas w niezbędną energię i
z
pewnością
w
odpowiedniej
ilości,
nawet spożywany często, nie przyczyni się do
otyłości czy licznych chorób.
Fast food’y często nie są do siebie
podobne. Każdy rodzaj znajdzie swojego miłośnika
oraz
swojego
największego
przeciwnika.
Niestety więcej zwolenników mają te niezdrowe,
co w czasach osób na wiecznej diecie i modzie
na zdrowe żywienie jest dla mnie niezrozumiałe.
Społeczeństwo powinno być świadome zagrożeń
płynących z jedzenia „śmieciowego” pokarmu.
Hamburgery kuszą nas swoją, jakże niską, ceną.
Ale czy na pewno cena jest ważniejsza
od zdrowia?
google.com
Sędzia najważniejszy?
| Daniel Kurnikowski
Nie od dziś wiadomo, że człowiek nie robot
i może się mylić. Podobnie jest z sędzią
piłkarskim.W innych sportach sędziowie również
się mylą, jednak w piłce zdarza się to najczęściej.
Dlatego też UEFA chce wyeliminować ich błędy
i ograniczyć je do minimum. W tym celu
w rozgrywkach europejskich wprowadzono
dodatkowych, dwóch sędziów na liniach
końcowych. Miało być lepiej, mniej błędów
arbitrów, miało zwyciężyć piękno futbolu i …
błędów jest tyle samo, albo i więcej,
a decyzje przez piątkę sędziów podejmowane są
2 razy wolniej niż wcześniej. Efekt: mecz trwa
dłużej i jest przerywany z powodu dyskusji arbitrów
przez słuchawki (które czasem się psują),
a piłkarze czekają i czekają, w międzyczasie
zaczynają się kłócić, dochodzi do przepychanek,
a sędziowie muszą przecież przedyskutować
każdą sytuację. Nasuwa się tu przysłowie „gdzie
kucharek sześć tam nie ma co jeść”, z tym,
że tutaj jest 5 sędziów plus sędzia techniczny
i nie ma prawidłowych decyzji w spornych
sytuacjach.
Takie praktyki ze zwiększoną ilością
sędziów powielają ligi krajowe, w tym Polska
T-mobile ekstraklasa. Pomyłkom sędziowskim
nie ma końca. Podam przykład z EURO 2012,
z meczu Anglii z Ukrainą. Głównym zadaniem dla
dodatkowych dwóch sędziów było rozstrzyganie
czy piłka przekroczyła linię bramkową, czy nie.
Reprezentant
Ukrainy
oddaje
strzał,
bramkarz Anglików niefortunnie broni i piłka leci do
bramki. Wtedy obrońca Anglii wybija ją,
lecz - jak pokazały powtórki ze wszystkich
możliwych ujęć - piłka przekroczyła linię
bramkową, więc współgospodarz EURO 2012,
Ukraina, powinna od tego momentu remisować
z Anglią i mieć szansę na wyjście z grupy.
Podczas tej sytuacji na piłkę patrzył właśnie
dodatkowy sędzia. W momencie, gdy futbolówka
przekraczała linię bramkową był od zdarzenia
maksymalnie 4,5 metra - widok idealny, nie można
się pomylić. A jednak! Po meczu nie mówiono
o grze zawodników, taktyce, tylko o błędzie
sędziego.
Takich sytuacji, gdy to sędzia staje się
bohaterem, w ostatnim czasie jest bardzo wiele.
Oczywiście tym negatywnym, który wypacza wynik
spotkania, jednocześnie niwecząc trud i wysiłek
zawodników, a także denerwując kibiców
przegranej drużyny. Po meczu jest o nim głośno,
ale (jak to mawiał Franciszek Smuda) „no ludzie
złoci”, sędzia ma być tym niewidocznym,
dbającym aby wygrał zespół lepszy piłkarsko
i po osobie arbitra w mediach nie powinno być
śladu. Niestety tak nie jest i coraz częściej trzeba
się martwić oglądając mecze, aby sędzia nie
zepsuł widowiska, a tak być nie powinno.
Jak rozwiązać ten problem? W siatkówce
na przykład wprowadzono wideo weryfikację,
która zniwelowała błędy sędziowskie do minimum,
choć
czasami
jeszcze
się
zdarzają.
Może to właśnie jest dobry pomysł: aby sędzia
piłkarski mógł obejrzeć sytuację na telebimie
na stadionie i podejmować słuszne decyzje.
Być może mogłoby to spowodować trochę dłuższe
przerwy w grze, ale byłaby pewność, że wygra
zespół lepszy. Jest też taki dość czarny
scenariusz, który zakłada, iż liczne pomyłki
sędziowskie mogą być spowodowane korupcją.
O tej głośno było we Włoszech, Turcji, a także już
wcześniej w Polsce. Podobno ją zwalczono,
ale jakiś czas temu UEFA ogłosiła, że w ciągu
ostatnich kilku lat ustawiono ponad 300 meczy
piłkarskich w najwyższych ligach w tych
krajach(tak więc także w europejskich pucharach).
Wprowadzenie takiej wideo weryfikacji
w życie nie stanowi raczej problemu,
więc powstaje pytanie: dlaczego jeszcze tego nie
ma? Czy UEFA boi się tego, bo ma coś na
sumieniu? Dwaj dodatkowi arbitrzy nic nie dali,
więc użycie nowoczesnej technologii zdaje się być
oczywiste, tylko kiedy to się stanie?
Kiedy, oglądając mecz, będziemy mogli być
spokojni, że wygra lepszy a następnego dnia nie
ujrzymy zdjęcia sędziego na okładce?
Pozostaje więc liczyć, że nie sprawdzi się ten
czarny scenariusz, pomyłki sędziowskie zostaną
zniwelowane do minimum, a panowie z gwizdkiem
i chorągiewkami nie będą wypaczać wyników
meczy piłkarskich.
google.com
Ale to już było...
| Jan Niwiński
Rok 2012 skończył się pięć miesięcy temu. Jednak jak wczoraj pamiętam UFC 142 odbywające się w HSBC
Arenie Rio De Janeiro i wbiegającego w tłum kibiców Jose Aldo. Kilkanaście gal później Caina Velasqueza
odzyskuje pas wagi ciężkiej, stracony na rzecz Juniora Dos Santosa. Polskie MMA również nie wiało nudą. Od
KSW 18 w Płocku, przez MMA Attack 2 w Katowicach, po KSW 21 w Warszawie. Dlatego postanowiłem
podsumować rok 2012, dzieląc się z wami, najlepszymi momentami w światowym i polskim MMA.
ŚWIAT
Zawodnik Roku
Przeglądałem walki, bonusy,
gale,
ale
niestety,
żaden z zawodników nie utkwił mi
w pamięci. Dlatego tej kategorii
nie jestem w stanie wytypować.
Niespodzianka roku
Przed UFC 153 nie spodziewałem
się, że coś mnie zaskoczy.
Walka Jona Fitcha z Erickiem
Silvą, na i tak znakomitej gali,
wgniotła
mnie
w
fotel.
Przez większość czasu gala UFC
była nużąca, jednak Fitch wprawił
mnie w osłupienie.
Walka roku
Ten rok dał nam sporo udanych
pojedynków. Jednak nie pamiętam
tak wyrównanego starcia jak EdgarHenderson
na
UFC
144.
Było wszystko – stójka, zapasy,
parter, emocje! Wynik, który mógł
pójść
w
dwie
strony,
wypadł pomyślnie dla Hendersona.
Poddanie Roku
Tutaj sprawa była dosyć skomplikowana. Widziałem wiele
ładnych zakończeń w tym roku. Ostatecznie stwierdziłem,
że nie rozdaję żadnych nagród pieniężnych, nie pracuję też
dla wielkiego portalu branżowego, mogę więc wybrać nie
najładniejsze, i nie najbardziej efektowne, ale to,
które wzbudziło we mnie największe emocje. Wraz z tą
myślą przypomniałem sobie UFC 153 i dźwignię na staw
łokciowy Antonio Rodrigo Nogueirę. Powrót ikony
brazylijskiego MMA, wręcz prekursora tego sportu,
po ciężkiej kontuzji, wydawał się mocno osłabić Minotauro.
Jednak pomimo swojego wieku, ten brazylijski weteran nie
powiedział ostatniego słowa.
Gala roku
Na żadnej z gal nie czułem takich
emocji. Nigdzie nie zobaczyłem
tylu znakomitych walk co na UFC
142. Co tu dużo mówić,
prawie same nokauty i poddania,
genialne pojedynki, a wszystko to
przy
gorącej
atmosferze,
jaką tworzyli brazylijscy kibice.
Brazylia to magiczny kraj
i po Japonii jest drugim miejscem,
skąd z wielką chęcią oglądam
transmisje gali UFC.
Nokaut Roku
Tutaj nie miałem żadnej
wątpliwości – Obrotówka
Edsona Barbozy z UFC 142
zapadła mi w pamięć po dziś,
wraz z bezwładnie padającym
na ziemię ciałem Terrego
Martina.
POLSKIE MMA
Nokaut roku
Obejrzałem tę walkę trzy razy, by
upewnić się w swoim typie.
Podtrzymuję
swoją
opinię.
Michał Materla na Rodneyu.
Runda roku
Pierwsza runda walki Kornika
z Irokezem na KSW 21 była
majstersztykiem MMA.Zrobiłbym
wiele, aby każda runda była
taka, jak ta, którą w pełnym boju
przewalczyła czołówka lekkich
naszego kraju.
Poddanie roku
Ciężki wybór. Z jednej strony Mamed, z drugiej Marcin Held,
a jeszcze z trzeciej dobijał się Maciej Jewtuszko.
Przeważyła waga pojedynków. Marcin Held z Rich Clementim
na Bellatorze 81. Dźwignia na staw skokowy nie należy
do najłatwiejszych, dlatego wykonanie jej podczas walki,
zawsze cieszy oko ludzi takich jak ja. Tym samym Marcin
w ostatnich sześciu zwycięstwach 4 razy zwyciężył dzięki
dźwigni na nogę – to robi wrażenie.
Wejście roku
Nie ma co tu dużo gadać –
kategoria, którą przyznaję tylko ze
względu
na
KSW.
Poszukiwałem wielu wyjść, jednak
najbardziej
zapadło
mi
w pamięci wyjście Michała
Materli
na
KSW
19.
Zapowiedź Kasty oraz występ
Soboty jeszcze długo będą
chodziły mi po głowie.
Gala roku
Dla mnie wybór był prosty: KSW 21. Gala bez
„Pudzianów”, bez żadnych freak fightów.
Czysty sport. Dużo walk z tej konfrontacji zasługuje
na nominacje. Dodatkowo, piękną (przez walory
fizyczne jak i sportowe) reklamę żeńskiego MMA
zrobiły: Karolina Kowalkiewicz i Paulina Bońkowska,
dając
najlepszy
pojedynek
wieczoru.
Starcia Asłambeka z Borysem oraz Irokeza
z Kornikiem też należą do tych, które z ogromną
chęcią można zobaczyć ponownie.
Walka roku
Ten tytuł powinien otrzymać nie tylko
pojedynek, w którym było najwięcej
dramaturgii. Ważna jest też dynamika
i technika. Dlatego wybrałem dwie walki
roku. Spotkanie Michała Materli
z
Jayem
Silvą
i
Borysa
Mańkowskiego z Rafałem Moksem.
Pierwsze powinno stać się wizytówką
KSW. Drugie zaś, posiadało wszystko
to, co było zawarte w starciu
Hendersona z Edgarem.
Zawodnik roku
Trzy razy wytypowałem Michała
Materlę. Dlatego jemu nadam miano
najlepszego zawodnika tego roku.
Zdobycie i obrona pasa KSW to jego
największe osiągnięcie, a znając
Michała, na pewno nie ostatnie.
Chyba jak każdy fan MMA,
mam nadzieję, że po rozprawieniu
się z Grovem na KSW 23 Joe Silva
skontaktuje się z Menago Magica.
Niespodzianka roku
Jeśli można mówić o niespodziance roku, to jest
to przegrana Asłambeka Saidova na European MMA
z Mortenem Djurasą. Czeczen wyjechał po pewne
zwycięstwo, a wrócił... no właśnie. Ciężki nokaut jaki
zafundował mu Duńczyk był dla mnie największą
niespodzianką minionego roku.
Odkrycie roku
Jeśli mowa o odkryciu roku, to urodzeni
w Czeczeni zawodnicy mają w sobie
coś charakterystycznego. Anzor Azhiev
pomimo bycia całkowitym nowicjuszem
w MMA, dodał do niezbyt pokaźnego
rekordu nazwiska Cengiza Dany
i po całkowitej dominacji Paula Reeda.
Jeśli tak dalej pójdzie, z rekordem około
7-0, powinien zasilić szeregi Bellatora
albo UFC.
KUŹNICA