Show publication content!

Transcription

Show publication content!
1)1111,NITtiKA
WARSZAWSKA.
P IS M O P O Ś W IĘ C O N E
NAUKOM, SZTUKOM 1 PRZEMYSŁOWI.
.
1851
%
*v
. *
Tom
* »
d ru g i.
OGÓLNKGO ZBIORU TOM XLH.
p rz y ulicy
D aniłow iczow skićj N r.
6 1 7 , w <lawu<5j D ibliolccc Z ałuskich.
1851.
/mpiJíua
ffAS«J£AYV
«
*
'$ * . Iw V /l
J X
I/
'
• * « » * *
Z a pozwoleniem C enzury fízqdow éj.
J s i n h iiio T
, oo°r
11.1/ M
UT
íw /io a u
...............----«»■
■
■j
^£> 20/
- » C b .
TrtiíKifinfT y/
If.H j
P O S Z U K I W A N I A
D O H IS T O R Y I R O L N IC T W A K R A JO W E G O .
C zęść
P o d z ia ł z ie m i p o d
p ie rw s z a .
w z g lę d e m ro ln ic z y m .— M a ła u p ra w a ; s y s te m
k o lo n iz a c y jn y i c z y n s z o w y .— W z ro s t k r a ju
I lu d n o ś c i w w ie k u XIV i XV. — Z m ia n a s y s te m a tu ro ln ic z e g o w w ie k u XVI.
F o lw a rk i i la ll f u n d i a .— S k u tk i
le j K in tan y .— /.«»brani«*.
K i e d y patrzym y na daleki k r a jo b ra z , m glista p o w ło k a zakryw a
nam w s z y stk ie p rzedm io ty , zaledw ie dozw alając ok u w ielkie o d ­
działy m ass o d siebie r o z ró ż n ić.
W m iarę zbliżania się, w y ­
d atn iejsz e p rz e d m io ty w ychodzą coraz w yraźnićj:
w blizkich
tylko ro zró ż n ia się w szystkie szczegóły.
T a k sam o w histo ryi:
p ić rw s z e jćj epoki ry su ję się m glisto i n iew yraźnie; późnićj s p o ­
s trz e g a się ważniejsze w ypadki publiczne i znakom itsze p o sta c i
historyczne: szczegó ły zjawiają się n a o s ta tk u . W u p o r z ą d k o w a n e m , ro z w in ię tć m s p o łe c z e ń stw ie myślćć do.pićro m ożna o za­
by tkach piśm iennych, k tó re b y w sk a z y w a ły , czćm b ył w jakim k r a ­
j u p rzem y sł, h a n d e l, r o ln ic tw o .
Z w y k le p ić rw si na w id ow n i piśm ien nictw a zjawiają się k r o ­
n ik a rz e , k tó rz y w ażniejsze fakta, dzieła ludzi z nakom itych, daty
zapisują, nie w glądając w przyczyny i skutki. R zadk o k tó ry z nich,
i to ob o ję tn ie sp ojrzy i zatrzym a się nad u k ła d e m w e w n ę ­
trzny m sp o łe c z e ń stw a i pa ń stw a . Później dop ióro p o w s ta ją inne
pom niki piśm ienne: a kta, um ow y, nadania; dalćj księgi praw
i u c h w a ł; historycy głębićj ju ż na w y padki, ludzi, na przyczyny
i sk utki faktów dziejow ych z a p atru jący się.
N a re sz c ie ze w z r o ­
stem o św ie c e n ia , p iśm ien n ic tw o się rozgałęzia, p ra w o d a w stw o
rozw ija, g r o m ad z ą archiw a.
W s z y s t k ie szczegóły życia w e w n ę Tom II. K w iecień 1851.
’
®
IHSTO BY A
trz n e g o : w y c h o w a n ie , sztuk i, p rz e m y sł, stan rolnictw a i oświaty
sta ją się ja w n ie jsz e i d o stę p n ie jsz e dla poto m ności.
T a k działo się w sz ę d z ie , tak b y ło i u n as.
D latego w p ie r ­
w szych naszych k ro n ik a rz a ch zaledw ie ślady, zaledw ie n a po m kn ie ­
nia można na p o tk a ć , n a p ro w a d z a jąc e na domysły, juk była za­
m ieszkana i ro z d z ie lo n a ziemia, ja k ie klassy i różnice ich p o s ia ­
daczy, czem była lu dn ość rolnicza lub samo ro ln ic tw o .
D o p ić r o
dyplomata i księgi p r a w późn iejsze, ro zjaśn iają n ie c o , choć i tak
jeszcze n iedok ładn ie, ten p rz e d m io t.
N ie m ożna przecież powziąć w y ob rażen ia o stanie ro ln ic tw a
w jakićjbądź ep oce, jeżeli podział ziem i, ro d z a je p osiadłości,
w a ru n k i p o sia d a n ia , ciężary do niego p rzy w iąz a n e, nie są w ia d o ­
m e.
Z iem ia j e s t w a rs z ta te m rolniczym ; o b s z e rn o ś ć lub szczu ­
płość je g o , sw o b o d a lu b ograniczenie w ro zp o rz ą d za n iu nim , są
je d n y m z ważnych w a r u n k ó w ta k ie g o lub innego położenia r o ln i­
ctw a. Sam n a w e t sto su n ek posiadłości większych do m niejszych,
w ażną o d g ry w a rolę w eko n o m ic e ziem iańskiej.
Jeżeli sam e w ielkie p osiad ło ści w y łącznie zajmują ziemię,
m ożna przypuszczać, że kraj taki p ro d u k u je w iele zboża na handel;
że się zajm uje c how em licznych stad; że przy w zroście przem ysłu
i ka pitałów m oże w ysoko podnieść prod uk cyą z ziemi i z a p ro w a ­
dzić w szystkie u lepszenia i oszczędzenia pracy, k o rzy stn e dla r o l ­
nic tw a i w łaściciela.
Ale można naw zajem i to p rz e w id z ić ć, że
lu dno ść ro ln ic z a j e s t tam nieliczna i niezam ożna; że ta rg w e w n ę ­
trzny je s t u bo gi, a tóm samćm: że sta n m iast i fabryk kw itn ący
być nie m oże, jeżeli te nie zdołały so b ie w y ro b ić w ielkiego ta r g u
i pola o b sz e rn e g o dla swój działalności zew n ątrz k ra ju .
J e ż e li ziemia j e s t r o z d ro b n io n a na c ząstko w e sam e p o s ia ­
dłości, m ożna się d o m n iem yw ać, że kraj te n , lub prow ineya ta,
w iele p r o d u k u je i w iele ko nsum u je , p rz e to mało na handel w y ­
syła; że je g o lub jćj ta r g w e w n ę trz n y j e s t ożyw iony; że m n óstw o
rz e m io s ł tam k w itn ie; że m iasta są częste i lu dn e.
Można być
p ew n y m , że się lam nic sp otka w ydoskonalonych ra s in w entarza,
skracających r o b o t ę m aszyn i naukow ych m e to d rolniczych. P r a ­
ca, zabiegłość z ob a w y g łod u i ofitość r ą k , zastępują m iejsce ta m ­
tych.
Ale jeżeli do takich okolic z akradnie się zaraza p ró żn ia­
ctw a i n ie m o ra ln o śc i, staję się siedlisk iem pa u p e ry z m u , czyli
nędzy i g łodu.
Chwile prze lu d n ie n ia stają się nieraz przyczyn?
p rz e sileń , któ rym niezaw sze r o z tro p n a a d m in is tr a c ja zapobiedz
je s t w stan ie.
R O LN IC TW A K U A JO W E G O .
3
Gdzie w re sz c ie ziemia w e d łu g n atury sw ój, p o ło ż e n ia , s w o ­
b o d n e g o b ie g u rzeczy i n a tu ra ln y c h s to s u n k ó w , ro z d z ie la się
w m niejsze i w iększe p o siad ło śc i; gdzie in sty tu c y e lub obyczaje
s trz e g ą od o b u d w ó c h o sta te c z n o ści, t o je s t ro z d ro b n ie n ia i z b y te­
cz n e g o skupienia; tam można z p e w n o śc ią p rz e w id y w a ć p e w n ą r ó ­
w n o w a g ę , przyjazną zaró w n o ludności, p rz e m y sło w i i r o ln ic tw u .
T am ro ln ic tw o nie w yw ozi zaw iele k osztem w ła sn e j ludności i b o ­
g a c tw a w e w n ę tr z n e g o , ani kraj nie p rzelu dn ia się p o d g ro źb ą g ło ­
d u i przesileń społecznych.
T am i w iele rą k znajdu je z a t r u d n i e ­
nie, i w szystkie te o ry e ważne dla ro ln ic tw a , a n ie p o d o b n e do za­
s to s o w a n ia na małych c ząstk ach, zn ajdują dla siebie m iejsce. T a r g
w e w n ę trz n y kw itn ie i p ro d u k e y a się pow iększa.
Maszyny u ł a ­
tw iające s k ró c e n ie i oszczędzenie pracy, nie w y w o łu ją dzikich
zem st: j e s t m iejsce s w o b o d n e dla p racy , p rz e m y słu , dla k a ­
p ita łó w i rąk.
Mając więc dany w jakićj epoce lub m iejscu p o d z ia ł ziemi
i ro zró ż n ie n ie ro d z a jó w p o sia d ło śc i, m ożnaby z teg o sam ego do
p e w n e g o sto p n ia w n io s k o w a ć o p o ło ż e n iu i s to s u n k a c h r o ln i­
ctw a .
M ożnaby w n io sk o w a ć o prod ukcyi, w y w o z ie , p rz ew a d z e
jed n y c h gałęzi g o s p o d a r s tw a nad d rug iem i, c ho w ie sta d , liczbie
i zamożności ludności rolnic z e j, o ta rg u w e w n ę trz n y m , liczbie
w a r s z t a t ó w i zam ożności m iast.
Je d n a k ż e podział ziemi pod względem ro lniczym i zmiany
w tym względzie z koleją czasów zach od zące, je s l t o tylko czą­
s tk a o b ra z u histo ry c z n eg o ro ln ic tw a .
W i e l e innych o koliczno­
ści może w p ły w a ć na je g o s to su n k i i p ołożenie, modyfikować
n a stę p stw a z ta k ie g o lub innego podziału ziemi w ynikające.
I tak: sto su n k i w za je m n e osób i klass, p ra w a , o św ia ta , sto su n k i
h a n d lo w e ze w n ę trz n e ; pom yślne i długie la ta p o k o ju , w ojny lub
długie b u r z e i w s trz ą śn ie n ia w e w n ę trz n e ; sam e n a w e t obyczaje
i s ta n m o ralny ludn ości, nietylko w pływ w y w ie ra ją na w z n o sz e ­
nie się, u padek , kw itnienie lub cofanie ogólnego b ytu ja k ie g o kraju,
a tć m sam em je g o ro ln ic tw a , ale często są p o w o d e m zmian w s t o ­
su nk a ch rolniczych; zmian w samym n a w e t podziale ziemi, na le ­
psze lub g o rsz e . M ógłby się więc b a rd z o pomylić, ktoby a p riori
z danego podziału ziemi i zmian w tój m ie rz e zachodzących, chciał
d zie je ro ln ic tw a w y p ro w a d z a ć, pomijając w szystkie inne względy.
Z a w sz e jednakżo m aterya ta zajm uje w ażne m iejsce w rozpoznan iu
i o b e jrz e n iu stanu p ie rw o tn e g o i biegu n astę p n e g o ro ln ic tw a k r a ­
jo w e g o . Ja k o m aterya przy g o to w a w c z a, u ła tw ia ro z p o z n a n ie g łó -
4
H ISTOKYA
w n é j, objaśnia ją i tłumaczy;
my u w a g ę .
na nią
więc
n a jp ić rw ćj
z w róci­
1.
Z p ierw o tn y c h dziejów naszych pow ziąć nic m ożna d o k ła­
dnego w yo brażenia o sto su n k a c h co do ziemi.
G ru b a zasłona
czasu p o k ry w a te części dziejów naszych w e w n ę tr z n y c h .
To
tylko p e w n a , że ju ż w ó w c z a s ziemia ro zd zielała się na liczne p o ­
siadłości m niejsze i w iększe, j u ż to w rę k u m o na rc hy , ju ż to d u ­
c h o w ie ń s t w a , ju ż to p a n ó w , szlachty i r y c e r s tw a , a na tych
i w ś ró d tych m ieścił się lud rolniczy p o d różnem i obow iązkam i.
W ja k ic h sto su n k a c h , w jakich ro zległościach ? — t r u d n o o Ićm
sz u k a ć śla d u . W kraju p uszczam i o k ry ty m , nad który ch w y tępie­
niem dłu go p o tć m je s z c z e p r a c o w a n o , w yrabiały się sto su n k i ro ln i­
cze z w z r o s te m potęgi i lud no ści.
P o tr z e b y , ok oliczności, ja k
w szędzie tw o rz y ły s to su n k i w e w n ę tr z n e ; zwyczaje u tw ie rd z a ły
się; sankeya p ra w a późnićj jo u św ięcać, h isto ry a później j e z b ié r a ć i n o to w a ć p rzy c h o d z iła .
O d n ajdaw niejszych zdaje się c zasów pochodzi zwyczaj za­
k ła d an ia rolniczych posad g ro m a d n ie , to je st w siam i. W téj p o ­
staci zjawiają się w sz y stk ie, w m iarę przybyw ania i m nożenia
się św ia d e c tw history czn ych.
W X II i X III w ieku spot}kam y
ju ż n ie k tó r e nazw iska w si i osad, k tó r e do dziś dnia je s z c z e za­
c h o w a ły .
Z w ielu nadań i św ia d e c tw pokazu je się, iż chętnie
zakładano j e n a d b rze g a m i w ó d , s tru m ie n i lub je z io r. W Jakich
osadach lub w siach dzieliła się ziemia na pługi, k tó r e późnićj nazw ę
ła n u , m ansio, mansus p rz y b ra ły .
P ł u g j e s t n a jdaw niejszy m p o ­
działem ziemi; przez to ro z u m ie się część ro li, k tó r ą je d e n czło­
w ie k parą w ołm i o b ro b ić m oże. Ju ż Ile lm o ld św iadczy, iż w sło ­
w iańsk iej ziemi od pługa p łaco no p o d a te k . B ogufał po d r . 1 2 3 2
m ówi: a quolibet arairo duo m ensurae. D łu g o sz i K ro m e r m ó w ią
ju ż o p o d a tk a c h z ła n u , a Bielski raz te g o , d rug i raz teg o w yrazu
bez różnicy używ a. P ie r w o tn ie p łu g , późniejszy ła n , był zwykłą j e ­
d n o stk ą w m iarze ziemi i najczęściej o sa d ą rolnika czyli kmiecia.
Z łanu u sta n a w ia n e były p o w in n o śc i, na łany n a k ła d a n e p o d a tk i,
łanam i naznaczana ziemia na zakładać się m ające osady.
T akie w si z większej lub m niejszćj ilości o sa d n ik ó w , na
m niejszych lub większych ro z le g ło śc ia ch , p o d temi lub innemi
w a ru n k a m i osadzanych złożone, były d z iedzictw em lub zosta w a ły
p o d zw ierzch nictw em m on archy, p a n ó w duch ow n ych lub ś w ie ­
R O LN IC TW A K R A J O W E G O .
5
ckich i ry c e r s tw a . D o tych w si łączyły sie często p u sz cz e , p a s tw i­
ska, w o d y , nieużytki w większych lub m niejszych ro z le g ło ściach .
W takich ogólnych rysach p r z e d s ta w ia nam się sta n kraju,
aż do k o ń c a X II w ie k u .
W X III w ie k u zaczyna się te n j e d n o ­
stajny o braz uro zm a ic a ć i zbogacać w ie lu szczegółam i: częściej,
że bieg czasu n o w e p rz y n ió sł w nim zmiany i u ro z m a ic e n ia, czę­
ścią, że liczba i w ażność m a te ry a łó w h isto ry c z n y c h , p o zw alają d o ­
k ła d n ie j o b e jrz e ć d r o b n ie jsz e szczegóły, k tóryc h w p rz ó d d o strz e d z
nie było p o d o b n a .
Ja ko ż z licznych d y p lo m a tó w i n adań z owej
epoki w idzim y, że w n a tu r z e i ro z le g ło ś c ia c h posiad ło ści ziem ­
skich, p a n o w a ła w ielka r o z m a ito ść .
P o m im o h ojnego r o z d a w n i­
c tw a , liczne w ło ś c i, ziemie i pu szcze zosta w a ły jeszcze w ręk u
panujących.
D u c h o w n i i klasztory przez d arow izn y, zapisy, k u ­
pna, k o rz y stn e zam iany, gro m a d z ili co raz liczniejsze posiad ło ści.
W rę k u n ie k tó ry c h p a n ó w św ieckich , sku p iały się zbiegiem o k o ­
liczności liczne niek iedy imiona (1).
A le pom im o i obok tego
napotykam y liczne ślady ś re d n ic h , a n a w e t m ałych w ła s n o śc i, o d ­
m iennej n a tu ry ja k po sia d ło śc i km iece.
N ie ty lk o spotykam y wsi
m ałych ro z m ia ró w , ale te je sz c z e , r ó w n ie jak w ięk sze, dzielone b y ­
w ały często kro ć na p ołow ic zn e i m niejsze n ie ra z części (2 ). O prócz
teg o to d a ro w iz n ą , to sprzedażą p o w sta w a ły w nich osady p o je ­
d y n c z e , d zied ziczne, w o ln e , to z pojed yn czćj w łó k i, to z kilku lub
z k ilk u n a stu z łożo ne (3). C zęsto spotykam y, że ta k ie części (so rte s)
d ziedziczne, byw ały z a strz e g an e p rz y sp rz e d aż y lub d a ro w iź n ie (4 ).
W n iektóry ch d yplom atach, łany n a d a w a n e zow ią łanam i w o ln c mi (5).
W innych w ym ien ian e są łany km iece dziedziczne i w y ­
ję te od sprzedaży lub d a ro w izn y cało ści d ó b r lub w łości. Z cze­
go jed n a k ż e w no sić nie m ożna, iżby d z ie d z ic tw o km ieci, było p o ­
w szechnym sta n e m p ra w n y m ; o w sz e m , sam o z a strz e że n ie d o ­
w o d z i, iż to było w yjątkiem.
W sz y s tk im b y ło w o ln o nabyw ać
( 1 ) Comes Broiiisins w r. 1 2 3 4 darow ał klasztorow i paradyskieron
dziew ięć w si.
( 2 ) Kodex, dyp. war. n. 6 0 T. II pod r. 1 2 9 5 . Tamże d. 2 6 5 r. 1 3 3 8 .
Kod. dyp. W ielop olsk i. NN. 1 0 . 1 1 , 5 6 , 6 1 .
( 3 ) . Kod. Dyp. war. T.II N. 1 5 7 . Tamże 1 6 9 — Kod. D. Wielkp. N. 7 7 .
Q4) K. D. Wielkp. u. 10.
( 5 ) Comes W ojciech de Luboldw kasztelan zbąszyński r. 1 2 9 3 słn żebuemu 16 łan ów w o ln y c h . Włady. Kujaw. r. 1 2 9 5 służebnem u W ilczko­
wi 2 łany w o ln e w Wielkiej w si pod miastem Szadkiem i w t. p.
o
H ISTO RY A
na w ła sn o ś ć ziemię; m ó g ł ją Icupić lub być nią nadanym z a rów n o
km ieć, jak każdy inny m ieszkaniec k raju .
K ró lo w ie i książęta
nic szczędzili ro z d a w n ic tw a ziemi, b o kraj nie byt d o s ta te c z n ie
zaludniony, a s to so w n ie do p ra w a ry c e rsk ie g o , w z r a s ta ła przez to
liczba żołnierzy, do o bro n y k raju obow iązanych.
Nic szczędzili
i dlate go , że z pom nożeniem lu d n o ś c i, w z ra sta ły p o m y śln o ść i b o ­
gactw a k ra ju .
K azim ićrz W . w r. 1 3 4 6 w p r z y w ile ju d o z w a la ­
jącym T e o d o ry k o w i S t u r m (K. dyp. Itzysz. n. 1 1 3 ) założyć w ieś
nad rzek ą L ipnik, m ówi: Q uod cupicntes ulililales regni noslri tiu gere cl faccrc de silois et nem nribus, da qaibus nulla penitus utilitas
nobis proveniebat. Mnożyły się w ięc średnie i d r o b n e w ła sno śc i,
przez nadania, kupna i podział ziemią w n a tu r z e p r z y r o z ra d z a n iu
się rod z in , jak te g o liczno napotykam y ślady w dy plom atary uszach.
Je d n o c z e ś n ie zjaw ił się i u p o w s z e c h n ił now y sp o só b o sa ­
dzania w ło ści, i dał początek n o w e g o ro d z a ju osad om i n o w e g o
rodzaju drobnym w łasn ościo m . A by zaradzić b r a k o w i ludzi, k tó ­
ry spro w adziły c ią g łe zamieszki w e w n ę tr z n e i napady sąsiednich
lu d ó w , będące w ó w c z as praw dziw erni razziam i na ludzi; poczęto
prz e no sić w łości p o d p ra w o n iem ieck ie, lub na tćm że p ra w ie
o sad zać n o w e .
U legająca tem u n o w e m u p ra w u lu d n o ś ć , w o ln ą
była od są d ó w k asztelańsk ich, o d licznych o b o w ią z k ó w osobistych
i danin w n a tu rz e , z p raw a p olskieg o w ym agalnych, a n a to m ia st
opłacała czynsze, sk ład ała sepy i są d z iła się p rz ez m iejscow ych
so łty só w albo w łasnych panó w d u ch ow ny ch lub św ieckich.
Tak
w e w siach na p raw ie niem ieckiem ja k polskićm osadzonych, w y dz ie ­
lano ziemie na łany; roz m ia ry ich tylko były r ó ż n e . N a sta ły łany
frankońskie, m a g d e b u rsk ie , c hełm iń skie, s t o s o w n ie do okolic
lub naro d o w o śc i osadzanych p rz y c h o d n ió w .
1 tutaj łan był zwy­
czajną osadą rolnika, na łany o znaczano ciężary i podatki.
W tychto wsiach i osadach u tw o rz y ł się n o w y rodzaj średnićj
w ła s n o śc i dzied zicznej— s o łty stw a , których p o s ia d a c z e ró w n ież do
służby w ojennćj byli o b o w ią z a n i.
S o łty s tw a różniły się w r o ­
zległości, sto s o w n ie do rozległości o sad czyli liczby o siedlonych
łan ów . W je d n y c h nadaniach w idzim y szósty łan wolny dla so ł­
ty só w (1);
gdzieindziej nadają ła n siódmy (2).
K azim ierz W .
nad ając Mikołajowi de T ilusio 1 0 0 ła n ó w m a g d . na o sa d ę , je m u ,
jako so łty so w i dziedzicznem u, daje ośm w łók wolnych (3). G d z ie ( 1 ) . Kod. Dyp. War. T. 1. N. 6 5 , str. 114.
T. 1. N. 116.
( 2 ) Tamże.
( 3 ) Tamże,
llO L N IC T W A k l U J O S V E U O .
7
indzićj do 6 0 ła n ó w , przeznaczają dla so łty s tw a 4 łany w olne.
W innćm n a d a n iu spotykam y dla so łty s tw a 2 włóki w olne. D o łą ­
czano je sz c z e niekiedy w n adaniach dla s o łty stw , lub sp rzed ażach
tychże, części kar sąd ow y ch , części d o c h o d ó w z k arczem i inne
różn e dogodności i uposażenia (1).
Z a ró w n o szlachta jak n ieszlachta posiadać mogła i po siadała
so łty stw a ; wszyscy obow iązani byli do służby w o je n n ć j.
Zam o­
żność ich m usiała być niekiedy znakom ita, kiedy K o n ra d sołtys
w r . 1 2 7 3 ze sw ego w oln e g o d o r o b k o w e g o d z ied zictw a, m ógł d a ­
r o w a ć kla sz to ro w i oło bo ckiem u trzy łany w o ln e (2).
W w ielu nadaniach pra w a zakładania osad n ow ych, sp o ty k a ­
my zara z em nadania je d n e g o lub dwóch łanów , s to s o w n ie do ilo­
ści osady, dla p a ste rz a trz ó d (quod scolnicsa dicitur) (3). D o b ry
te n zwyczaj godzien byłby dziś jeszcze naśladow ania.
C h ro ­
niłby pola i zasiew y od licznych szk ód , a m ło d e w iejskie p o k o le ­
nia od zepsucia i p różn iactw a.
Szk od liw em w p ra w d z ie m o gło być w p r o w a d z e n ie osad, na
p ra w ie niem ieckićm lokow anych, z tego p o w o d u , iż gdy część lu­
dności uw o ln io ną była od ciężarów i o b ow iązk ów publicznych, tem
w ięcej obarczano r e sz tę . N iem nićj przez to, że w p r o w a d z o n e były
p o d w ó jn e p ra w a i sądy w łono kraju.
Z teg o względu je d n a k że
b y ło .k o rz y stn e , iż pozw oliło zaludnić się i zakw itnąć k r a jo w i, m nó­
stw e m klęsk publicznych sk ołatan em u i w ylud nionem u .
W pro­
w a dzoną zo stała now a klassa p ośre d nic h w łaścicieli, pożytecznych
zw łaszcza w czasie w ojny. N ajw ażniejszym zaś j e s t to, iż się p rzy­
g o to w a ła zmiana pow inności i ciężarów zbytecznych, z p raw a p o l­
skiego w ypływ ających.
O sie d le n ie się o prócz tego znacznej li­
czby c u d zoziem có w , korzy stn ie w płynęło na p rz em y sł rolniczy.
W ie lk a liczba takich p rzych od niów osiadła w P o d g ó r z u , okolicach
W ę g r o m przyległych i R u si; a lubo K ro m e r i Bielski nie zgadzają
się co do czasu ich przyjścia, na to się o b a d w a zgadzają, iż dobry
r z ą d i n o w e gałęzie przem ysłu ro ln ic z e g o z sobą przynieśli (4).
( 1 ) Oswald kasztelan ze S łoń sk a a pan P ło w có w , sprzedając ¡Stefa­
nowi km ieciow i z Płońska sołtystw o, daje inn oprócz 4 łanów w ol. 3 c i denar
ze spraw sądow ych, 3ci denar z karczem. Pozwala mu aby w lał stada ow iec,
klacz i bydła, i pasał je w pomienlouem dziedzictw ie bez przeszkody ze stro­
ny km icciów. Nadaje ran je s z c z e w oln ość łapania ptastwa u ż y wanego do
myślistwa. Kod. Dyp. War. T. 1, N. 12 6 .
( 2 ) Tamże N. 54.
( 3 ) . Tamże N. 1 1 3, 110 i 117.
(4 )
„P o dziś dzień je sz c z e widzimy ich" mówi Kromer „już grubszej
mowy używ ających i nic nie różnej od języka w Szlązku, w Morawach,
8
IIISTOHYA
■i.
W i a d o m o , że s t a tu t wiślicki nie tw o rz y ł n o w e g o porządku
rzeczy , nie niw eczy ł d a w n eg o .
Był 011 zlaniem, zjednoczeniem
s ta tu tu m ałop olskieg o i w ie lk o p o lsk ie g o .
W s z y s t k o więc co by­
ło , w eszło w n ie g o , albo się w nim o d b iło . N adał m oc praw a
te m u , co było zwyczajem ; c h a ra k te r u staw y ogólnćj te m u , co b y­
ł o prz e p ise m p ro w incyon alny m ;
u sa n k c y o n o w a ł p o rz ą d e k już
istniejący.
Kóżne nazw isk a posiadaczy ziem skich , odp o w ia d a ją c e ró ż n e ­
go ro d z aju w łasn ościo m i p o sia d ło śc io m , znajdujem y w nim w y­
m ie nion e .
L u b o mile» i nobilis b rany tam j e s t za je d n o , r o z r ó ­
żnia je d n a k m ilitem fa m o su m , k tó re g o zwie szlachcicem ; scartabellu m , k tó re g o tłum acz s ta tu tu zwie ś w ir c z a łk ą , i militem crealum de
icultelo a u t cmethone. W u stan o w ie n iu głow szczyzny, tak są o sza­
cowani na pieniądze: szlachcic CO grz y w ie n , św irczalka 3 0 , żoł­
nierz z so łty sa lub km iecia 1 5 , km ieć villanus 10 grzyw ien.
W s z y s tk ie te nazwy oznaczają różne klassy- posiadaczy zie­
mi.
P ić r w s i są posiadaczami mnićj lub więcej rozległych w ł o ­
ści; dw ie d ru g ie klassy części mniejszych lub w iększych, i w nich
to trz e b a szukać z aro du późniejszćj zagonow ćj szlachty; o sta tn i,
o sa d mnićj więcćj ła n o w y c h lub pó łłan ow ych .
T e n ż e s ta tu t podciąga p o d ob o w ią z ek służby w ojennćj s o ł­
tysó w i duchow ny ch d o b ra dzierżących; re g u lu j e p odział d o b r a ­
mi w n a tu rz e pom iędzy s p a d k o b ie rc a m i; urządza stosunki p o ­
między panam i a km ieciami; nie kładzie żadnćj tamy ro z r z ą ­
dzaniu, alienow aniu ziemi k o m u b ą d ź ; dozw ala w łasności skupiać
w Czecliacli t w P m slecli zw yczajnego. ZUjdże imiona zaw ziąw szy, wsiom
i miasteczkom przez siebie pobudowanym, abo w ięc zaprząlnion>m, nadali: jnkoto są Lamberg, Landeshuta, Pilzno, Gorlica, Frelstadt. IIic/.>n, co Niemcy
Tyczynem zow ią, Rozemberg. w ięc i inne od tych nic różne. Za p ieczołow anicm tedy i pracow itością porolenlonych przychodniów wnet Polska ludźmi
i budynkami zagęszczać się poczęła: są bowiem Niemcy oprzątniejszy i dbal­
szy gospodarze tak w nabyciu jak zatrzymaniu gospodarstw a, kteinu i ochędożnićj radzi mieszkają” . (Kromer, tł. Bła. k. XII, str. 2 7 2 ). Bielski zaś
m ów i, iż te osady za B olesł. Clir. pow stały „dlatego Bolesław tam osad zał”
mówi „aby bronili granic, ale żc był lud gruby, nlew aleczny, obrócono
je do roli a do krów, bo sery dobrze czynią, zw ła szcza w Spiżu I na Pod­
górzu, drudzy też kądziel dobrze przędą i przez to płócien 11 nas z Podgó­
rza bywa najwięcej”. Krom. T. 1. str. 142.
II OŁ N IC TW A KIIAJOWF.GO.
9
się lub d r o b n ie ć w e d le s to su n k ó w i o koliczności; w r e s z c ie , jak
słu sz n ie i trafnie uw aża p. M aciejow ski, w sp ó ln e m p ra w e m r y c e r skiem łączy klassy większycli i m niejszych w łaścicieli w jed n o
ciało.
Z n a jd u je m y w nim p rz e to o b ja śn ie n ie i p o tw ie rd z e n ie t e ­
g o , co się d o tą d o podziale ziemi m ów iło .
Ale n a strę c z a się pytanie g łó w n ie in te re s u ją c e p o d w z g lę ­
dem roln iczym : jaki był s to s u n e k w ielkich posiadłości do średn ich
i małych? ja k się m iała w ielka u p ra w a czyli w ielkie g o s p o d a r­
stw o fo lw a rc z n e, do m ałćj u p ra w y czyli do g o s p o d a r s tw a czą­
stk o w eg o ?
N a żadne z tych pytań nie m ożna o d p o w ie d z ie ć cyframi. Ż a ­
dne ślady staty sty czn e z owych w ie k ó w nie istnieją, nie pom y­
ślano zap ew ne n a w e t o nich n a te n e cza s. Z a le d w ie w X V I w iek u,
i to w drug iej jeg o p o ło w ie zjawiają się opisy k ra ju , o bejm u jące
obok n iektórych sz czeg ółów p o d w zględem p rz e m y słu , h andlu,
r o ln ic tw a , niejakie w iadom ości sta ty sty c z n e , b a rd z o sz czu płe, i ja k
to później zobaczym y, n ie d o k ła d n e .
W innych n a w e t krajach
w iele później pom yślano o p o trz e b ie i w ażności w ykazów i zbio­
r ó w statystycznych.
O liczbach w ięc m ow y być nie m oże. M o ­
żna tylko przez pilniejsze ro z p a tr z e n ie , znaleźć ślady lo w dyplo­
m a ta c h , to w s ta tu ta c h , to w d ziejop isach , k tó r e pozw o lą na ro z ­
w iązan ie tych pytań w spo só b przybliżony.
P o n ie w a ż w ielkie posiad ło ści czyto m o n a rs z e , czy d u c h o ­
w n e , czy św ieck ie, o b e jm o w a ły w s o b ie znaczną ilość posiadłości
m niejszych, ju ż to czynszowych, ju ż to w olnych, ju ż to p o d r ó żnemi p ow inn ościam i osadzanych: liczba ich w ię c m usiała być
m niejsza.
O liczebny je d n a k s to su n e k nie chodzi. Z rozlicznych
nadań na za k ła d a n ie o sa d nowych w idzim y, iż najw ięcej daw ano
od 2 0 do 1 0 0 łanó w do o bsa dz a n ia , do których często łączyły
się lasy, pa stw isk a , p uszcze. Ł a n y kmiece i so łty stw a nic u le g a ­
ły r o z d r o b n ie n iu , bo suprem um dom inium nad nimi należało 'do
p an a.
A licnow an ie n a w e t s o łly s tw , s t a t u t wiślicki do p e w n e ­
go sto p n ia zależnćm od głów nych właścicieli uczynił.
W ło ś c i
w ręk u ry c e r s tw a zostające i w szelka w ła s n o ś ć w olna alienow ała
s i ę , dzieliła i r o z d r a b n ia ła , skupiała d o w o ln ie . S ku piała przez
spad ki, darow izny; ro zd ra b n ia ła przez ro z ra d z an ie się ro d z in , za­
pisy, długi i zobow iązania.
P r a w o d o z w a la ło podziału ziemi
w n a tu r z e pomiędzy sp a dkobiercam i; temi więc spo sobam i w iel­
kie po siadłości p rzech odzić mogły w m niejsze, śr e d n ie , a ś re d n ie
Tom II. Kwiecień 185!.
Ą
,
'
10
IIISTOI'.YA
w m ałe,
W ie lk ie fortuny z n a jd ow a ły ocalenie w spadkach, d o ­
r o b k a c h i largicyach m o n a rc h ó w . W i e l e znajdujem y śla d ó w , w si
p od z ie lon yc h na p o ło w y , części i cząstki, a ślady tych p od ziałó w
gdzieniegd zie do dziś dnia je s z c z e p rz e tr w a ły .
Im więcćj d ó b r
gro m ad ziło d u c h o w ie ń s tw o , té m mnićj m iejsca z o sta w a ło dla
ry c e r s tw a .
W y je d n y w a n o więc ciągle nadania na n o w e osady, który ch
w k ra ju zaległym puszczami nic było p o trz e b y oszczędzać. W i d oczn ćm je $ t je d n a k ż e , iż w sp o so b ie u żytkow ania z g r u n tó w
otrzymanych i św ieżo zdobytych u p r a w ie , p rz e w a ż a ł, a r a c z e j w y ­
łącznie był używany system kolonizacyjny.
Tym sp o so b e m m ałe
p o sia d ło ści, zyskiw ały c o ra z więcój na liczbie.
P o ż y tk o w a n o
z ziemi za p o ś re d n ic tw e m osadn ik ów .
S potyk am y w p ra w d z ie ślady , iż g o s p o d a r s tw o fo lw arczne,
czyli na w ła s n y r a c h u n e k właścicieli p ro w a d z o n o , istniało o d n a j­
daw niejszych czasów u n as, ta k po do b ra c h książęcych, d u c h o w ­
nych, jak p ry w a tn y c h . M ówią h isto ry c y , iż K azim ićrz W . po s w o ­
ich spich lerzach , gu m n ach i składach po siad a ł w ielkie zapasy z b o ­
ża, k tó re m i żywił w latach nieuro dzajn ych. L u b o w s ta tu c ie w i­
ślickim nie spotykam y nigdzie wzmianki o dniach ro boczy ch czy­
li pańszczyznie, w w ielu dy plom atach najdaw niejszych, na k tó r e
w drugićj części zw ró cim y bliższą u w a g ę , znajdujem y opisane
i oznaczone dni i p o w in n o śc i do posługi folw arcznej.
T am się
prz e ko na m y , że pańszczyzna nic j e s t w ym ysłem czasów p óźn iej­
szych, ale że ginie w p o m r o c e sta ro ż y tn o śc i.
W tymże sta tu c ie
w iślickim spotykam y w yraz vladarii, oznaczający officyalistów, d o ­
zo re m folw arcznym trud n ią c y c h się.
W ró ż n y c h n a d aniach sp o ­
tykamy ró w nież ślady g o sp o d a r s tw a folw arczn ego, spoty kam y j e ­
szcze i w uk ła d z ie B od z a nty co do dzic sięc ia ( l ) .
(1 )
„Cwleriiin ma udam ns ammeutc domino ii ostro, ilumino rrge |i m e
did o, ut uhtcnimjue, per tplaiu oostram D locces. In civitatibus, enstris, oppidis,
vlllis, |»rn*tlii.s et possesslonibus, declin a maiilpulatlm, Iii campis bacteiiiis tol*
lebaiitnr” etc; dalej: „Iłem decrovlmus qnod ubicuinqne nllqnls nobllls slbi
ae<jH»ll, necessltate engénte, liacredltatein siiam obllgaverit et crcdttor coluerit In «'a. dećimain friigiiin de agris stiis solvat lili ecclesiae, cni is <|ui obligavit solvere consveverat ab antiqno, sed si lorte labores suos dictas ci'Cditor
volaerlt ampliare, repeliendo cm elhoaes et pxcollendo agros eorum, de agrls
nnetlionum (jiios colit decimam iii g o n itw a solvere lenetiir, etliam si ríobilis
kmetlionl vel alterl slnilllter liaereditatcm obligaverlt, idem Igaobills declínala
illlberam cul de jure debnerif, de agris <|nos colit daré sit adstrlctns.
Ir
II OLN ICTW A K R A J O W E G O .
11
Były więc folw arczne oddziały z g o s p o d a r s tw e m o d d z ie ln ć m ,
ale źe te były m ało zn a c ząc e , niew ielkich p r z e s trz e n i, że ginęły
w tłum ie cząstkow ej u p ra w y , k ilko, jodno i p ó łła n o w ć j, na to
spoty kam y w X III i X IV w ie k u znaczną liczbę p o sz la k .
G dzie j e s t w ie lk a u p ra w a folw arczna, musi być lu dn ość r o ­
botn icza, najm em się tru d n ią c a , lub do p rac dominialnych o b o ­
w iązana.
Dzisiaj n a w e t przy m aszynach istnieć b ez nićj fo lw a r­
ki nie m ogą.
W ow ych czasach spoty kam y nielićZne przykłady
pańszczyzny, a z a le d w ie ślad ja k iś n ie z u p e łn y lud n o śc i z a r o b n iczćj.
T o , co s t a t u t wiślicki nazywa fa m u lu s v. g ólota albo u b ła me/f, nie m asz żadnego p rz e k o n a n ia , iżby to był ro dzaj ludzi do
ro li używ anych; tćm w ięcćj, że w ów czesn ych dyplom atach w śró d
ludności wiejskiej tćj nazw y nie sp otykam y.
N azw iska rozliczne
ludzi do r o b ó t rolnych używ anych, o jakich N a ru sz e w ic z mów i
w T . V I, s t r . 34G , ju ż to nie są sw o jsk ie m i, ale z obcych ź ró deł
p rz e n ie sio n e m i, ju ż to m oże od no sz ą się do cz asó w , W których
sy s te m osadniczy i czynszow y, je s z c z e się W zu p e łn o ści nie r o z ­
w in ą ł.
Z e n azw isk o adscriplilii, coloni adscr¡plit¡i¡, nié oznaczało,
a przynajmniej n ie z a w sz e , ludzi nabytych, w celu użycia ich do
u p ra w y roli czyli n ie w o ln ik ó w rolnych, ja k m niem a p. M a c iejo w ­
ski (1), p osłu ż y ć m oże za d o w ó d przywilej z r. 1 2 7 3 (2). Ilo r lu la n i, k tó ry c h znaczenie późnićj o b ja śn io n e zobaczymy, o ile nam
w ia do m o p ić rw szy ra z zjawiają się w u n iw e rs a ła c h p o b o ro w y c h
za K azim iérza J a g ie llo ń c z y k a .
N ajczęścićj w X lI I ty m i X lV tym
w ie k u spotykam y albo wsi na ło w ie c tw ie , ry b o ło s tw ie , b a rtn ic tw ie
o sa d z o n e , albo kmieci na w o lac h (lib e rta s), albo na wieczystych
dzierżaw ach, albo gdzien iegd zie dziedziczn e sortes; w ogólności
najw ięcej ro ln ik ó w czyn szo w nikó w .
S am a p o c ho pn ość z ja k ą osadzano w si na p t a w ie n iem ieckiém i p rzen oszo no jo z po lsk ie g o na ta m to , d o w o d z i, iż więcćj s ta ( 1 ) Ilist. prawod. sło . T. I, str. 147.
( 2 ) Kod. Dyp. War. str. 86: „N os Vladimirus episcopns VladisI- notnm
racimas......quod Rothck, Radon, G ostek, Ner.alec et Radik homines nostrl
adscriplilii haeredes de Gaców coram nobls praesentibtis.... et aliis qnam plurlbtis dlllltlbiis nustris et capellanis: testlam fldc dignorum testim onio cf ju ­
ramento, ab omnibus solucionlbus persnnnllbus seu praedialibns se liberos
esse comprûbarunt, excep to hoc sulummodo.- p o d omnos gcaeraliler
viri prenominati et eornm poster! ia perpetnum duas urnas inellis nobis,
et nostris successoribus, sinęnlis a n n is, solvent. C e t e r u i n a d omnia s e r ­
villa, ad (jue omnes adscriplilii nostrl snuł nstricti—. ipsl et eorum posten
obuoxii e sse leneOunlur”.
12
I1IST0HYA
rano się o dochod y p o ś r e d n io , p rzez p ra c ę małych d z ie rż a w c ó w
wieczystych lub czasow ych w pływ ać m ające, ja k o rę c e do pracy
lub ro z sz e rz en ie g r u n tó w folw arcznych.
P o p ie r a nasze m niem anie co do b ard zo o gra nic z one j u p ra w y
folw arcznćj i t o , że s t a tu t wiślicki stanow i co do o p ie k u n ó w , iż
r i , tylko z sta d a a czynszów mają zdaw ać liczbę po sk o ń c z e n iu
opieki (1).
S p o s tr z e g a m y w p ra w d z ie częste w zm ianki i w sam ym sta tu c ie
w iślickim i w różnych d yplom atach o licznych sta d a c h , ja k ie już
w ó w c z a s h o d o w a n o , co je d n a k ż e nie zm ienia n asze g o do m niem ania
o szczu płości z a k re su , w jakim się u p ra w a w iększa m ie śc iła : by ty­
to b o w ie m sta d a h o d o w a n e s p o so b e m ste p o w y m .
Z w y k le przy
w zm ia n ce o nich spotykam y p rzym io tn ik indom iiut; n i o p ie k u ­
now ie, ja k mów i s t a tu t wiślicki, m ają tylko składać liczbę deju m e n lis
indom itis.
S a m o n a w e t p raw o ry ce rsk ie i ścisłe w ykon yw anie o b o w ią z ­
k ó w z niego w ypływ ających, nie m o gło się p ogo dz ić z roz le g łą
u p ra w ą fo lw arczną, w y m agającą więcój czasu i zajęcia w łaści­
ciela. Ja k o ż w id z im y , że w ó w cz a s o b o k czynszów , danin w n a ­
t u r z e , bacznie zw racan o u w a g ę na gałęzie d o c h o d ó w , zwykle
m niej sz a c o w a n e , a c zęsto zaniedby w ane, przy obsz e rne j u p ra w ie
z b o ż o w e j , ja k o to : ło w ie c tw o , ry b o łó w s tw o , b o b r o w e gony, d o ­
chód ze s k ó r e k futrzanych a spergilló w i t .p.
T e n b r a k rozleglejszój u p ra w y zbożow ćj tłum aczy nam o w e
często p o w ta r z a ją c e się głod y w w iekach X II, X III, X IV . N iekiedy
m ogły one p o c h o d z ić ze zniszczenia w s k u te k w o jen, b a r b a ­
rzyńskim sp o so b e m w ów czas p row a dz o nyc h ; ale takie byłyby tylko
do tykały n ie k tó r e ok olice, a D łu g o s z , K ro m e r , Bielski m ó w ią
często o głod ach ogólnych.
Zobaczym y późnićj, że w m ia rę ja k
w z r a s ta ła i ro z w ija ła się u p r a w a w ięk sza fo lw a rc zn a, będą on e się
sta w ały co raz rz a d sz e m i, a w y w ó z zboża na handel zagraniczny c o ­
r a z w ię k s z y , pom im o p rzybytku ludności.
Ja k k o lw ie k taki p o d z ia ł ziemi, jaki w ykazaliśm y, m ó gł być
nieko rzy stn y wielkiój produkcyi i h a ndlow i w y w o z o w e m u , o d p o ­
w ia d a ł on trafnie ów czesnym p o trz e b o m k raju .
W y lu d n io n y p o przed niem i klęskam i, zapełniał się lu dn ością; padały pu szcze pod
siekierą k o lo n istó w , k tóryc h k o rzy stn e w a ru n k i p o siad ania ziemi
z w ab iały. M iasta w z ra sta ły , ró w n ie ja k ta rg w ew n ę trz n y i liczba
' . >
(i)
HI y] i
.1 1 )
,
Vol. Leg. 1. St. Wiś. tle (ulori.
*
R O LN IC TW A K ll A J O W K G O .
13
rz e m io sł.
Alo ten sam p rz y ro st ludności w yw oływ ał n o w e p o ­
trzeby na przy szłość, t p rz y g o to w y w a ł zmiany tak. w sto su n k a c h
w ew n ętrz n y c h , jak w samym podziale ziemi, k tó r e w późniejszych
cza sach pow oli roz w in ą ć się miały.
III.
W drugiój p o ło w ie X IV w ie k u n o w e p ro w in c ye pom nożyły p o ­
siadłości K o ro ny . Z w z ro s te m potęgi w z ro s ło b e z p ie c z e ń s tw o dla
osób i pracy.
Mnożyły się d ro gi h a n d lo w e i p ole dla p rz e d s ię ­
wzięć r o z s z e rz a ło .
P o m n o ż e n ie ludności w p ły w a ło zbaw iennie
na w z r o s t m ia s t, ta rg w e w n ę trz n y i liczbę rz e m io s ł, a te n a ­
w zajem oddziaływ ały na w z r o s t ro ln ic tw a , n a żądanie p ro d u k tó w
i ich cenę.
W życiu k r a ju pa n uje solida rność pracy i zysków .
W s z y s tk ie przed sięw zięcia p rz e m y sło w e i ro ln ic z e , każde r o z w i­
nięcie p racy, sta ra ń i k a p ita łó w , ożywia, p o ru sz a w s z y stk o ,
co nao ko ło drzym ało; p o r u s z o n e e le m e n ta , d od a ją naw zajem siły
te m u , co ich życie ob u d ziło .
P rz e w a ż a ją c a lud no ść w jednych
m iejscach , roz syp yw a ć się m usiała po okolicach m nićj z a lud nio­
nych.
S w o b o d a ru c h u , ja k ą p raw a n a d a w a ły lu dn ości, d o p o ­
m agała do te g o .
Z przybytkiem ziemi, w z r o s te m lu d n o śc i, b e z ­
p ie cz e ń stw a i p o ko ju , z w z r o s te m cen i now em i drogam i h a n d lo w em i, m u sia ło r o ln ic tw o n a b ra ć n o w e g o p opędu i o tw o rz y ć sobie
n o w e ź ró d ła pro d u k c y i. Ja k o ż K r o m e r mówi p o d r. 1 4 0 1 (1):
, , S p ok ojnie n a ó w c z a s w e w szystk ićm p o w o d z iło się Polszczę, i z tą d że się też mnożyły chęci do rz e m io sła g o s p o d a rs k ie g o ” .
Sam a p o t r z e b a n a w e t pędzić m usiała w sz ystkic h do n iego.
L u d n y i silny kraj p o tr z e b o w a ł c o ra z więcej chleba i c o raz w i ę cćj w a rto śc i zam iennych za p o trz e b y z b y tk o w e , k tó r e zwykle
l d ob ry m b y te m się pom nażają.
R o ln ic tw o cz ą s tk o w e , r o z d r o ­
b n io n e , nie m o g ło m u do sta rc z y ć ani je d n e g o , ani dru giego
w do sta tec z n ć j ilo ści.
N a r ó d c z e rstw y i p e łen życia, nie skazuje
się d o b ro w o ln ie na głód i nędzę. P rz y m u s lu b fałszywe s y s te m a ta finansowe i ad m in istra c y jn e , m o g ą go do teg o d o p ro w a d z ić ;
ale gdzie piórw szy nie istn ieje, d ru g ie u stą p ić m uszą sile życia
i r o z są d k u publiczn ego .
M ianow icie ludy ro z w ija ją c e się p osia ­
dają do w y so k ie g o stop nia potęgę łam an ia z aw ad i zd ob yw an ia
tego w sz y stk ie g o , co stan o w i w a r u n e k ich życia i w z ro s tu . K r a ­
j e lóż zu p e łn ie lub n a w p ó l dziew icze, łatw ićj dają się o rg a n iz o ( 1 ) Str. 3 5 0 .
14
UISTOUYA
w a ć , s to so w n i j d o zjawiających się lub w zra sta ją cy ch p o trz e b .
Każda przem iana w to w a rz y stw ie u sta lo nó m , p o trą c a m n ó stw o
in te r e s ó w i m n ó s tw o w y o b ra ż e ń , k tó r e czas w głęb okie p rz e k o n a ­
nia zam ienił.
W ś r ó d p uszcz, la s ó w , ste p ó w , ja k ie posiadają
n a ro d y ro zw ijające się, j e s t miejsce na w szystko i dla w szystkich .
Prz em ia ny odb yw ają sic b ez potępiania p orządku u sta lo n e g o
i s to su n k ó w praw n y c h . T ę k orzyść miała w ów czas P o lsk a . P e ł ­
na c z e r s tw o ś c i i s ił, d zielnem i ra m io n y ro z sz e rz ała pole swojój
pracy i zysk ów .
N ieu ży tk i, ste p y , lasy zam ieniały się w r o d z a jiio niw y; ale system wielkićj u p r a w y m u sia ł b r a ć górę nad s y s te m a le m c ząstkow ym i osadniczym .
Ja k o ż w dyplom atach z p o ­
c z ątkó w X V w . nie spotykam y ju ż ro z d a w n ic tw a ła n ó w na k o lo iiizncyą.
Chylące się p ra w o ry c e rsk ie m ogło pom agać do p rz e ­
miany sy ste m a tu ro ln ic z eg o .
M ałe w łasności ż o łn ie rsk ie traciły
głów ny cel sw eg o istn ie n ia , a w s k u te k tego i opiek ę p ra w n ą , j a ­
ka im się dawniej z in te r e s u p a ń s tw a należała.
W w ojnach
prz e c iw k o Krzyżakom , p oczęto się c o ra z więcój prz ek on yw a ć , że
p o sp o lite ru sz e n ie mało pożytku przyn osiło (1).
O d k ła d a n o je
na w aln e w y d a rz e n ia , a używ ano więcej zaciężnego żołnierza.
T o u w alniając c o raz więcćj w łaścicieli ziemskich od rzem io sła
w o je n n e g o , daw ało w iększą s w o b o d ę do obszerniejszych z a tr u ­
dn ie ń rolniczych.
J a k o lekkie nachylenie ku zm ianom , o których
m ów im y, m ożna u w ażać k o n sty tu c y ą o nieużytecznym albo n ie ­
p o słu sz n y m so łty sie w r. 1 4 2 0 zapadłą (2); lub o ta w y p ły w a ć
m o gła Ioicznie z p raw a zw ie rz c h n ictw a przyznanego panom nad
so łty stw a m i jeszcze s ta tu te m w iślickim , i być tylko o bjaśnieniem
tam tego.
W ie lk ie , tr w a ć m ające przem iany sp o łe c z n e nie dzieją się o d ­
r a z i ł , je d n y m sko kie m , sk o ro nie są c h w ilo w e , p rz em ija jące ja k o
w yp adek g w a łtu lub r e w o lu c y i; d la te g o słu sz n ie nadają im teraz
miano ew olucyi, dla odróżn ienia od ta m ty c h . P łyn ą on e niejako
sa m e z sieb ie; w y w o łu je j e i popycha k o n ieczn ość, p o tr z e b a , n a ­
tu ra rzeczy; okoliczności przyjazne sprzyjają im lub n iep rzyjazn e
stają na p rzeszko dzie, a mimo tego p r ą d idzie n a p rzó d , ja k s t r u ­
m ień w o dy po p ochyłości.
Z ra zu n ie do strz e żo no , p ó ź n ić j, b y­
strz e jsz e m u tylko oku w id oc z n o wo w szystkich n a s t ę p s t w a c h ,
( l ) Wspomina o leni kilka rnzy Bielski przy op isie wojen pruskich za
Kazimierza Jagiellończyka. ( 2 ) V. L. s. 70.
R O LN IC TW A K RA JO W EG O *
15
w re sz c ie stają się faktem doko nan ym i zadziwiaj,') um ysły n ie p rz e w idujące.
P fz e z przeciąg w iek u X V nie sp o strz e g a m y żadnćj stanow czćj
zmiany w sto s u n k a c h ziemi.
E w o lu c y a o d b y w a ła się pow oli bez
s z k o d y niczyjćj i na k o rz y ść ogólną.
W u n iw ersa ła c h p o b o r o ­
wych w czasie w ojen p ru sk ic h , do oceniania docho du je sz c z e b r a ­
ne są czynsze.
P ra w ie też sam e klassy ludności rolniczćj w nich
się je s z c z e u w ijają, ja k ie i daw niej w idzieliśm y, przybyli tylko
liortulani.
Z łą cz e n ie d o p ić ro P r u s k ró le w s k ic h , ja k k o lw ie k kosztem
w ielkich w ysileń d o k o n a n e , o tw ie ra ją c n ajw ażniejszo ujścia h a n ­
d lo w e , spajając najlu dn iejsze i najzam ożniejsze p r o w i n c j e , n o w e
życie obudziły w resz c ie kra ju i o tw o rz y ły ź ró d ła now ych po m y ­
ślno ści. P isz e Bielski (1), iż w ó w c za s nastały wielkie zbytki i ro z ­
k osze. O d tą d zdaje się w ielka u p ra w a sta n o w c z y pop ęd z y sk ała,
bo w w ie k u X V Im znajdujem y ją u sta lo n ą i s p o strz e g a m y w y ra ­
źną p rzew agę latifu nd yów .
Ciągły przyb ytek ziemi p o d u p r a w ę o b ra c a n ć j b ez użycia
w pom oc sy ste m u kolon izacy jn eg o, o bjaw ia się w coraz większój
p o trz e b ie rą k do pracy. W sz e re gu p r a w w tym celu w y d an ych ,
aby liczbę rąk dla ro ln ictw a k ra jo w e g o pom nożyć, w idzim y w z r a ­
stający p o stę p tćj p o trz e b y . P r a w o d a w c a używa w szelkich ś r o d ­
k ó w , aby jćj zad o syć u czynić.
S y s te m czynszow y zaczyna u s tę ­
pow ać p ańszczyznianem u.
O p ie k u n o w ie ju ż nie z czynszu i sta d a tylko mają zdaw ać
liczbę, gdyż, jak mówi k onstytucya z r . 1 5 0 5 (2 ) , daleko większe
są pożytki z g ru n tó w i innych rzeczy p o zo stałych, niżeli z czynszu
i stada.
W u n iw e rs a ła c h p o b o ro w y c h z X V Igo w ie k u spotykam y już
nietylko kmieci co panom o rzą, ale m n ó stw o ro d z a jó w r o b o tn i­
k ó w do p rac folw arcznych używ anych, ja k o to : z a g ro d n ik ó w , k tó ­
rzy w og ro d a c h sied zą, z a grod ników z r o l a m i , za g ro d n ik ó w co
domki mają i o g ro d y , a na czynszu są; k o m o rn ik ó w , k tó rz y byd ło
m ają, luźnych ludzi, alias h u lta jó w (3).
W z ię ło więc p rz e w a g ę g o s p o d a r s tw o folw arczne wielkie,
system latifundyów ; ale ta przem iana nic sta ła się bynajm niśj ko­
sztom małych w łasności lub m ałych d zierżaw w ieczystych lub cza­
sow ych.
O ru g o w a n iu z ziemi ludności rolniczój lubo w spomina
( 1 ) Kx. IV, sir. 105.
* inne.
( 2 ) V . L. II, sir. 0 9 2 . ( 3 ) V. L. T. II, sir. 002
1(3
IIISTOHYA
i p o w o ły w an y wyżój ułam ek u kładu Bodzanty o dziesięciny i Frycz
M o d rz e w sk i, b yło to je d n a k coś n a d e r rz a d k ie g o .
Sam sposób
w jaki o tć m m ó w i M od rzew ski ( I ) każe się dom yślać, i/.“to było
rzeczy niezw yczajną.
Ścieśnian o s w o b o d ę n u h u, aby p ra c e r o l­
nicze na op uszczaniu posad nie tr a c iły ; ale ro z m ia ry posiadłości
k m ie c y c h , p o z o stały w w iększćj części te sam e.
S to s u n e k j e ­
dnakże do rozleg ło ści niw folw arcznych zmienił się; niwy te rosły
tem w s z y s t k i ć m , co ro ln ic tw o n ie u ż y tk o m , la s o m , bagnom zd o­
b y ło ; ju ż to w e w łasnych g ra n ic a c h , ju ż to w okolicach n ie z a lu dnionych i m a ło u p ra w n y c h .
D yplom ata z X Vgo w ieku św iadczę
o licznych z astaw ach , sprzedażach ziemi, na rzecz p ry w atnych,
przez panujących czynionych.
Znana j e s t h o jn o ść Ja g ie llo n ó w ,
a A le x a n d e r przew y ższał w nićj w szystkich braci sw o ic h . Za p a ­
n o w a n ia Zygm unta I g o , K o n sta n ty książę O s tro g sk i na W o ł y n iu ,
a w K ijo w sk iem S e m e n książę Słu ck i ziemie ro z d a w a li; na P o d la ­
siu G astold w im ieniu tegoż króla w lasach do k a rc zo w a n ia n a d a ­
w a ł służby. „ T a k i e w ięc n a d a n ia ” mówi C/.acki (2) „um niejszały
ziemi panującym , a czyniły fundusze o b y w a te ló w .” Ł ę d z ą c P r u s y
K azim ierz Jagiellończyk zrzekł się na korzyść tam tejszych p o s ia d a ­
czy przypadać na niego m ającego dziedzictw a wszystkich fe u d ó w (3 ). Z n aczna liczba z a m k ó w , d ó b r , d o c h o d ó w w y ku pion ą
została w p ra w d z ie p rz e z B o n a ra za Z ygm unta I g o (4); w iele fał­
szywych lub niep raw ny ch p rz y w ile jó w zniszczono za Z y gm un ta
A u g u s t a , w czasie nap raw y R p l i t ć j , ale pom im o t e g o , w iększa
część ziemi o d panujących p rz e sz ła w rę c e ry c e rs tw a i pan ów .
J a k w iele zaś je s z c z e lasów podało pod siekierą i zam ieniało się
w owym w ieku na p o l a , dom yślać się można ze skargi Ja n a K o ­
c h a n o w s k ie g o , k tó ry n a r z e k a , że b ó stw a leśne w k r ó tc e opuszczą
P o ls k ę , b o w niój nie b ę dą miały już przytułku. T ym to sp o s o ­
bem ro z sz e rzy ło się g o s p o d a rs tw o w ie lk o -lo lw a r c z n e , przyn osząc
z sobą rozliczne zmiany w e w n ę trz n e .
Z akaz p lebejom posiadania d ó b r z ie m s k ic h , zmienił o tyle
tylko stan rz e c z y , że sum m a d ó b r , posiadany«h przez p le b e jó w ,
w y prz e da na przez tychże, o tyleż pow iększyła sum m ę ziemi p o ­
siadanej przez r y c e r s tw o .
S to su n e k w ięc posiadłości ziemskich
zm ienił się p rzez to, ale nie p od w zględem rolniczym.
'ill i b v J r / v . ,i
v/Svi-;.
’
i*
’t w in !» !
«' •- s w i m -,W /
li ' / i
nr-
( 1 ) O poprawie Rpliićj, w y. 1 7 7 0 r., sir. 187. (2) T. I, str. 2 6 0 .
(3) V. I., r. 1 4 7 6 , str. 2 2 9 . (4) Bielski ks. V, str. 103.
sno .u- ■ .i
i 1 '(«) '.teo .-i»*! ,ii ..i .7
')
<"•«» •|l> -M y * (O
R O LN IC TW A K R A J O W E G O .
11
IV .
L u b o w drugiój p o ło w ie X V Ig o w iek u spotykam y w pismach
i d o k u m e n ta c h ó w cz a so w y c h , n ie k tó r e cyfry i daty sta ty sty c z n e,
m ianow icie do p rop orcy i ro ln ic z e g o podziału ziemi się odn osz ą ce ,
te je d n a k ż e albo są w ą tp liw e , albo b e z w a r u n k o w o p rzy jm o w a n e
być nie m o g ą . W ogólności j e s t ich m ało.
R óżne opisy k ra ju ,
z ow e g o czasu p o z o s ta łe , n o tu ją to ty lk o , co pod w zględem po li­
tycznym, history czn ym , geograficznym , hand lo w ym lub p rzem y­
sło w y m , pamięci było g o d n e ; n a d w ła ś c iw ą sta ty sty k ą , zw łaszcza
nad tą jej częścią, k tó ra ziemi dotyczy, nie zatrzym ując się w cale.
T a część nauki staty sty czn ej dziś d o p ić ro j e s t u z n a w a n ą p od
w zględem sw ej w a ż n ośc i, a mało gdzie d o tą d u d o k ła d n io n ą . S y ­
ste m p o da tko w y po legał na zasadach n ie p e w n y c h , w ątp liw ych.
M yślał w p ra w d z ie Z y g m u n t A u g u s t o p o m ia rz e k r a j u , ale zdaje
się, iż myśl je g o p rz e p ro w a d zo n ą tylko była w e k o no m iach lite w ­
skich. Mówi Bielski po d r. 1 4 7 5 , iż lak n ie d o k ła d n ie łany do po ­
datku są p o d ciągane, iż chociaż ich liczba i liczba kmieci p o tr o iła
się, sum m a zebrana nie w y ró w n y w a tć j, ja k ą duw nićj zb ierano .
D lateg o m ożna p o w ą tp ie w a ć o praw d ziw ości tego , co nam p o dają,
jakoby w r . 1 5 7 6 miało być liczone do p o d a tk ó w w K o ro n ie ła ­
n ó w 1 4 0 , 0 6 1 (1 ). Byłyżbyto tylko łany km iece, tak zw ane o sia ­
dłe? Czy w szystkie p o d u p ra w ę użyte? W je d n ć m i d ru g ie m przy­
pusz c z e niu liczba zdaje się za n iz k ą .
J eżeli p ra w d ą j e s t (co p o ­
dłu g nas w ą tp liw o ści r ó w n ie ż p od le g a), iż sześć w łók liczono na
o b ro b ie n ie jednój w łóki folw arcznej, jakażbyto n ie p ro po rc y on a ln ie
m ała liczba w ykazała się ła n ó w folw arcznych.
Ja k ż e by kraj tak
m ało ziemi pod u p ra w ą w iększą po siadający, m ógł w yw ozić tak
w iele, ja k podają : O paliń sk i, C ellaryusz, Rzączyński, a jak to p ó zniój zobaczym y. W id o c z n ie w ięc ta liczba musi być mylną, lubo
m oże tyle tylko do p o d a tk u liczono. S ta ro w o lsk i pow ia da : „ r o z u ­
m iałbym , iżby w szy stk a K o ro n a z W . Ks. litew skićm przeniosła
10 m ilionów ła n ó w ” (2). T a cyfra lubo na d o m y sł tylko przez
niego podana, ja k to z późniejszych o bliczeń, p o d łu g mil g e o g r a ­
ficznych rob io ny ch pokazuje się, j e s t znow u za w ysoką. Chociaż­
by je d n a k że ta liczba p ra w d ziw ą była, bez szczegółow ych rozli­
czeń, nie byłaby do naszego p rz e d m io tu p rzy datn ą.
(1) Czacki T. I, przypis. łO str. 2 2 3 .
1 o m II. K w iecień 1851.
(2) Reform. Ohycz. r. 2 2 , sfr. 162.
18
III STOK Y.l
Co do p ro p o rc y i rozdziału ła n ó w folw arcznych i kmiecych,
zdaje się nie w ą tpliw ym , iż zasada liczenia sześciu w łók k m ie­
cych na o b ro b ie n ie je d n e j folw arcznej, nic m o gła być ogólna.
Czacki o niej m ów i, jak o o używanćj w n o w o - u r z ą d z o n y c h e k o ­
nom iach na L itw ie .
Z lego nie k tó rz y w nosili, ja k o b y la za­
sada była pow szechni]. W sam ćj L itw ie inne były pow inności
w d o b ra c h k ró lew skich, a pryw atnych.
T a m , ró w n ie ż jak w K o­
r o n ie , sto s u n e k zmienia! się w m iarę przy bieranej roli pod up ra w ę .
P o w ię k sz a n o u p ra w ę , choć liczba now ych p o k o le ń , r ó w n ie szybko
ro z ra d zać się, n a d ra sta ć i na rolach o b siad ać nie m ogła. Można
p rzyp uścić, że sto s u n e k roi kmiecych do folw arcznych, zmieniać się
m usiał codzień niemal. Kiedy jesz c z e zważymy, ja k różną była w r ó żnych p ro w in cy ach kraju w a r to ś ć ziemi, dni roboczych i zbo ża;
jaka n ie ró w n o ś ć zaludnienia; kiedy zważymy, jak P r u s y np.
wyprzedzały w k u ltu rz e K o ro n ę , K o ro n a L itw ę i Ilu ś; jak każda
prow in c ya innego p raw a i zwyczaju p iln o w a ła, a te z innego ź r ó ­
dła w szędzie płynęły:— tć m więcej się u tw ie rd z im y w p rz e k o n a n iu ,
iż co do p r o p o r c ji ła n ó w km iecych do folw arcznych, nie m ogło
być s ta łe j, je d n o sta jn e j, ogólnej zasady.
Ta zmieniać się m u ­
sia ła sto s o w n ie do czasu, miejsca i ok oliczności.
W L itw ie z ró w n ie ż n ie d o sta te c zn em i cyframi się sp o ty k a ­
my.
P ie rw s z e u rz ą d z en ie ek onom iczno z r. 1 5 2 9 (1) nic o p o ­
miarach ziemi nie w spom inając, przep isuje tylko tryb zarządzania
e konom iam i; oznacza płacę służebnym ; rozdziela docho dy pomiędzy
panującego i s ta r o s tó w . D r u g a z r . 1 5 5 7 , o któ rój Czacki czę­
sto w spo m ina i w ułam kach przytacza, w ykazuje rozległość p o ­
siadłości k m iecych, rz e m ie śln ic zy c h , s tr z e l e c k ic h , m ierniczych
i l. d. Ale i tu spotykam y sprzeczn ości, a zatćm i w ątp liw o śc i.
W jednćin m iejscu m ówi tenże Czacki, iż z u rzą d z e n ia e k o n o m i­
cznego na L itw ie pok azuje się, że włóka była osadą g o sp o d a rz a ;
wieś miała ław nikó w , w ó jt rządził stu włókami mniej więcej.
Rzem ieślnicy, strzelcy, m o sto w i i róż n eg o ro d z a ju b o ja ro w ie ,
należeli do u d z ia łu , którym u r z ą d rządził w P o d la siu , a w Ż m u ­
dzi (,'ywon albo T yw u n (2 ).
W innem m iejscu, ró w n ież p o w o ­
łując się na urząd z e n ie ekono m iczne z r . 1 5 5 7 , p ow iada: iż s łu ­
żba miała najczęściej d w ie włóki w do brach p a n u ją c e g o ; oprócz
innych pow inno ści, chłop z, włóki ro b ił dw a dni pańszczyzny;
( i ) W Zbiorze Pr. Lit. Tyl. Działyń.
(2) T. I. str. 2 0 9 przypis. 140.
R O LN IC TW A K B A J O W E G O .
10
z służby zatem jedn ćj w d o b ra c h król. ra c h o w a n o dni cztery ( I ) .
Gdzieiudzićj je s z c z e m ów i, także p ow ołując się na toż u r z ą d z e ­
nie, iż przyjęto cz te ry gatun ki ziem i, i w zam ianie m ieszan ych
d zied zin , czyli ja k n azy w an o sz a c h o w n ic , d a w a n o na jg o rsz e g o
g ru n tu cztery włóki za je d nę .
Ileż w ięc p o sia d a ł k m ie ć ? jaki
mógf*być s to su n e k ła n ó w kmiecych do folw arcznych? — p o z o sta je
w w ątpliw ości.
Co do P r u s , Ż m u dzi, R u si i t. d. żadnych ju ż liczb nie s p o ­
tykam y, k tó re b y zre sz tą tylko n o w e w ą tp liw o śc i rod zić m ogły.
W s z y s tk o co o tych p row in c ya c h m ów ią ó w cześn i p isa rz e , o g r a ­
nicza się na ogółow ych sp o strz e ż e n ia ch , lubo niekiedy ciekawych
po d w zględem rolniczym , ja k to późnićj zobaczymy.
S u m m a w ię c w ia d o m o śc i liczebnych re d u k u je się p r a w i e do
zera. T o tylko og ólne sp o s tr z e ż e n ie p o z o s ta je i p rz e d s ta w ia się
jako fakt w idoczny, że system pańszczyzniany w z r ó s ł na L itw ie ,
a sta n o w c z o p rz e w a ż y ł w K o ro n ie : że s y ste m w ielkiej u p r a w y
w ziął g órę n a d m ałą u p ra w ą ; że zatćm w z ro s ła o b s z e rn o ś ć g r u n ­
tó w folw arcznych, i p ro p o rc y a tychże do km iecych i w olnych p osia­
dłości zmienić się m u sia ła .
T e n fakt spo ty k a m y z a ró w n o w K o r o n ie , L itw ie i innych
p ro w in c y a c h , z w yjątkiem tylko Ż m u d z i, bo tam u rz ą d z e n ie e k o ­
nom iczne z r . 1 5 2 9 ( 2 ) k assuje ro b o c iz n y n a r z u c o n e p rz e z s t a ­
r o s t ó w , a u sta n a w ia s ta łe opłaty czynszów i daniny w n a tu r z e ,
utrzym ując je d y n ie d a w n e dni do sianożęć.
V.
D ziw nym sp o so b e m w życiu lu d ó w , p rz e m y sł, h a n d e l, r o l ­
n ic tw o , b o g a c tw o , łączą się i je d n o c z ą z u p r a w ą u m y sło w ą , z za­
m iło w a n ie m w sz tu k a c h i nau k a c h .
N ieo m al w szędzie i zaw sze
idą one w p a r z e . W e W ł o s z e c h , llo la n d y i, F r a n c y i, N ie m c z e ch ,
o becnie A nglii, widzimy teg o przykłady; w idzim y to i u nas w XV I
w ie k u .
D la te g o nie lękamy się, aby te ra ź n ie jszy duch p rze m y słu ,
miał stłu m ić ducha sztuk i n a u k , a kłęby pary zaćmić bla sk ta m ­
tych.
O w s z e m , w ożyw ionym ru c h u znajdą one n o w ą po d n ie tę ,
a w przy ro ście b o g a c tw , n ow ą zachętę i z a siłe k .
J eżeli b o g a c ­
tw a k tó r e gro m a d z i p r z e m y s ł, poryw ają jed n y c h do zbytku, ze­
psu c ia , to za to um ysły w y b o r o w e , żywiące w s o b ie myśl i u c z u ( 1 ) T. II str. 1 6 3 , przypis 3 1 0 . ( 2 ) W ksi.;. pr. lii. Tyl. Dział.
20
H IS TOltYA
cie piękności i n ie s k o ń c z o n o śc i, znajdują w nich pokój i s w o b o ­
dę um ysłu p o trz e b n e do tw o rz e n ia , i śro dki do w ykonyw ania dzieł
w duc h u poczętych .
W i e k X V I u nas p rz e d sta w ia się nietylko ja k o wiek w y s o kićj k u ltu ry um ysłow ój, ale je sz c z e ja k o w iek znak om iteg o ru c h u
rolniczego i b o g ac tw a w e w n ę trz n e g o ; nie wiem y, co w p rz ó d w nim
podziw iać: czy działalność u m y sło w ą , czy s k rz ę tn o ść o koło z a tr u ­
dnień m ateryalnych.
T o p e w n a , iż sp o strz e g a m y w nim d obry
b yt, obfitość, handel w e w n ę tr z n y i w y w ozow y w z ra sta ją c e w sp o ­
sób olbrzym i, i to r ó w n o le g le i je d n o c z e ś n ie z now ym sy ste m a te m
rolniczym . N ie k tó re in te re su ją c e p o d tym w zględem szczegóły,
znajdujem y w kilku pisarzach ó w cz e sn y c h .
O
ogro m ny ch sta d a c h bydła, k tó re kraj w yżywiał i do N ie ­
m iec, Czech i M oraw ii w y sy ła ł, o niezliczonych sta d a c h koni,
spo ty kam y w zm iank ę w Ja n a K ra siń sk ie g o : Polonii ( I ) . Z o d le ­
głych k rain, m ó w i on, z L u z y ta n ii, F ra n c y i, F la n d ry i, H o la n d y i,
A nglii, Szkocyi, H ib e r n ii, S zw ecyi, N o rw e g ii, Danii i Niem iec,
przyjeżdżają kupcy z a b iera ć na sz e zboża, d rz e w o do b u d o w y o k r ę ­
tó w , popioły, len, k ono pie, w ełnę, skóry z w ie rz ę ce , w oski. D w ie ­
śc ie i trzy sta wielkich i mniejszych o k rę tó w , zawija je d n o c z e ś n ie
do G dańska po te płody. L itw a o tr z ą s ła się, m ó w i te n ż e , ze s t a rój p o w łok i, olim aut silcis liorrida aut p a lu d tb u s foeda; te ra z w y ciąwszy lasy, w z r a s ta w lu d n o ść i u p ra w ę .
S tn ro w olski wylicza jesz c z e dłuższy sz e r e g p ro d u k tó w d o ­
starczan ych za granicę (2 ).
O paliński (3) p o w ia d a , iż 6 0 , 0 0 0 w o łó w do różnych k ra jó w
w y p r o w a d z a n o roc z nie .
Ja k o dow ód obfitości krajow ój przytacza C ellaryu sz, żo przy
elekcyi H e n ry k a W a le z e g o sto tysięcy je ź d ź c ó w , zajm ując p r z e ­
s tr z e ń c z te re c h mil pod W a r s z a w ą , przez czterd zieści dni ża d ne­
go nie doznało n ie d o s ta tk u ( 4 ) .
W s p o m n ia n y już wyżćj O p a liń ­
ski p o w ia d a , ż e j a k niegdyś Sycylia i E g ip t żywiły Rzym, tak my
je ste śm y śpich lerzem nie samćj H ola nd yi, ale w ielu n a r o d ó w .
O sta tn ić j w iosny, m ów i dalćj, 5 , 0 0 0 s ta tk ó w sp ław ion o W i s ł ą do
G d a ń sk a .
S p ła w roczny do tegoż m iasta oblicza na sześć milio­
nó w m e dim nów rz y m sk ich , coby czyniło 1 2 0 , 0 0 0 ła sz tó w , bo
ła s z t zaw iera 5 0 m e dim n ów .
Cenę zaś w y sy ła n e g o zboża p o d a ( 1 ) Cap. XIII. Lib. I. ( 2 ) In Polonia, s. 4 7 1 . ( 3 ) Polon, dereu. eon.
Barclaj. ( 4 ) Deser. R. P. s. 5 0 3 .
H 0I. .1 IC T W A K U A JO W K G O .
21
jc na trzy miliony ta la ró w .
Byłto zaś w ywóz, jak sam u w a ż a,
zaledw ie z trzecićj części kraju; Szlązk i P o m e ra n ia p o tr z e b o w a ­
ły ró w nież d ow o z u ; w iele prow incyj miało inne drogi han d lo w e .
L itw a np. N iem nem i D źw iną; a p rzez sam p o r t pilawski p rzeszło
w jed nym r o k u piętn aście tysięcy ła sz tó w .
W ś r ó d takich okoliczności tw orzyły się o g ro m n e fortuny
p ry w a tn e .
Z adziw iającem i te ra z są w tćj m ie rz e n ie k tó re p o d a ­
nia. O p o w ia d a O paliński w piśmie wyżćj w ym ienionóm : iż w ielu
było o b yw ateli, którzy po tysiącu p iechoty, tyleż lekko u z b r o jo ­
nej jazdy, a trzy i cz te ry tysiące k o zactw a na w ojnę wysyłali. Tym
je sz c z e żołd w ypłacano na w ojnę jadącym .
W W ie lk ió jp o ls c e ,
gdzie chów s ta d najw ięcćj kw itł, w jedn ym m a ją tk u żywiono
3 0 , 0 0 0 ow iec. Na llu s i, p o w ia d a te n ż e , j e s t zwyczaj, że p o d d a ­
ni co siedm lat dziesięcinę z by dła sw e g o o d dają.
Z tćj, je d e n
w łaściciel na ra z 1 0 , 0 0 0 w o łó w o d e b ra ł.
P o zniesieniu zaś s ie ­
dm io letn ieg o o d b ie ra n ia dziesięciny, d o b ra je g o tak pod zielo ne
z ostały, iż co r o k prz e sz ło 1 , 0 0 0 w o łó w mu o d d a w a n o .
N ie ­
k tó r z y tyle d ó b r r o z rz u c o n y c h po k ra ju p o sia d a li, iż p o łą c z o n e ,
2 0 do 3 0 mil p r z e s trz e n i zajm ow ałyby.
P ia se c k i, lubo to już sięga p o c z ą tk ó w X V IIg o wieku, w s p o ­
m ina o o grom ny ch do sta tk a c h pozostaw ionych przez A nd rzeja L ip ­
sk iego b isku pa k ra k o w s k ie g o i J a n u s z a księcia O s tr o g s k ie g o kaszt,
k r a k o w s k ie g o , k tó ry z sz e d ł bez p o to m k a m ę zkiego , je d n ę tylko
córkę z ostaw iw szy . P u łk i całe u trz y m y w a ł i żywił sw oim k osztem ,
a te s ta m e n te m 6 0 0 je ź d ź c ó w zbrojnych, na o b ro n ę g ran ic u tr z y ­
m yw ać p o le c ił. 3 0 0 , 0 0 0 d u k a tó w w ę g ie rsk ic h p o z o s ta w ił w g o t o w izn ie , p ró c z ogro m n ych k o s z to w n o ś c i i w ielk iego d o s ta tk u
w szelak ich sp rz ę tó w .
Na u tw o r z e n ie tak w ielkich d o s ta tk ó w p ryw atny ch i k ra jo ­
w ych, na tak o lbrzy m ie p od n ie sie n ie się p ro du kcy i i w y w o z u , sk ła ­
d ać się m u sia ło i składało w iele ro zm aitych przyczyn: b e z p ie ­
c z e ń s tw o publiczne, d o g o d n o ść s p ła w ó w , zniesienie ceł, ła g o d n o ść
sy ste m a tu p o d a tk o w e g o , ciągła p o tr z e b a i w ysokie ceny p r o d u k ­
tó w roln iczych. Za je d n ę z w ażniejszych jedn ak że przyczyn u w a ­
żać należy zmianę sy s te m a tu ro ln iczeg o i p rze jśc ie z małej cz ą s tk o w ć j u p ra w y do w ielkićj folw arcznćj.
Nigdy m ałe g o s p o d a r ­
s tw a c z ą stk o w e nie byłyby w stanie tak licznych i ludnych m ia st
z a o p a tr z y ć , i zarazem takiój m no go ści p r o d u k tó w h an dlow i d o­
sta rc z y ć.
Ale w szystko m a sw o je d o b r e i złe stro n y . U p ra w a w ie l­
kich o b s z a r ó w i o trzym anie tak wysokiój p ro d u k c y i, jak iejże to
22
MIS I OUYA
liczby ryk. w ym agało? Ł a tw ie j było o d k ry w a ć pola i o b ra c a ć je
pod u p r a w ę , niż stw orzyć d o sta te c z n ą liczbę lu dno ści rolniczćj
z a ro bk ow ćj do ich o b ro b ie n ia .
P o d k o p y w a ł się w ięc w m iarę
coraz więcej naglącej p o trz e b y , system daw ny czynszow y. Zrazu
s ta t u t to ru ń sk i oznaczył m inim um dni r o b o c z y c h , p o te m poczęto
p o dno sić je w m iarę p o trz e b y .
Z razu ograniczano liczbę r o l ­
ników , m ogących je d n o r a z o w ie m iejsce sw ego siedliska opu ścić;
n ie b aw e m z u p ełn ie to zostało z ab ro n io n ć m , a p ra w o zajęło się
tylko ściganiem i d o c h od zen iem uszłych. Je d n o c z e śn ie więc z d o ­
chodzeniem do coraz większćj produkcyi i do coraz ro z le g lp jsz e go w yw ozu, p ołożenie ludności rolniczej się p og o rsz a ło .
S p o ty ­
kamy na to d o w o d y nietylko w sam em p r a w o d a w s tw ie , ale j e ­
szcze wzm ianki a niekiedy p rz e stro g i w M o d rz e w sk im , K ra siń ­
skim i K ro m e rz e .
Ale nie chcemy nad tą m a tery ą dłużej się za­
trzym yw ać; chcieliśm y tylko w skazać ją, a zarazem zw rócić u w a ­
g ę , że umysły wyższe i d o s trz e g a w c z e poczęły ju ż w ów czas
o strze g a ć o z łe m , k tó r e było n ie le d w ie w samym zaw iązku.
W p o ś r ó d takićj przew ag i i korzyści wielkićj folwarcznej
u p ra w y , poło żen ie małych w ła sno śc i, któ rych daw nićj znaczną li­
czbę d o s trz e g a ć m ogliśm y, staw a ło się w ą tp liw ćm . Z ag rażały im:
to ła tw o ść sk up na, ja k ą zaw sze mają wielcy w łaściciele, to kolejno
d r o b n ie n ie , p ro w a d z ą c e w re s z c ie m ałe w ła sn o śc i do niknienia
w w ielkich.
J e s t l o b o w ie m p ra w o niemylne, r ó w n ie ogólne i p e ­
w n e , jak p ra w a fizyczne, k tó ry m ciała w ogó lności ulegają, iż
w ielka w ła sn o ść n a tu raln ie dąży do coraz w iększego w z r o s tu ,
a m ała do ko lejnego d ro b n ien ia i ro z p a d a n ia na cząstki.
T o też
coraz mniej będą nam się n aw ijać p o ś re d n ie i m niejsze w olne
w ła sn o śc i, k tó r e się dawniej ro iły . N a to m ia s t spotyk am y ju ż
wzmianki o zagonow ćj szlachcie, owych pauperes inililes, o których
ju ż w sp o m in a ł s t a t u t w iślicki, ale te ra z spo ty kam y ich w takićj
liczbie, że z sam ego M azow sza, ro z strz y g a ją elekcyą H e n ry k a W a le z e g o : „Ci najw ięcćj, mówi Bielski (1 ), głosam i sw em i na ks.
a n d e g a w e ń s k ie zagęścili, acz go i w ym ó w ić do brz e nie umieli,
i zwali g a w e ń sk ić m książęciem , a E r n e s t inaczćj u ńich nie był,
je d n o R d e s t ” .
VI.
W ciągu tego d ług iego i su ch e go o p o w ia d a n ia sta ra liś m y się
w skazać: ja k po c z ątko w o p rz e w a ż a ł system kolonizacyjny i c z y n ( 1 ) K. IV, s. 137.
RO LN IC TW A K R A J O W E G O .
23
s z o w y ; system m niejszych posiad ło ści rolniczych i małćj upraw y ;
ja k do gadzał p o trz e b ie k raju , d o p om agając do je g o zaludnienia,
trzebieży lasów i puszczy, i przy czyniając się do n apływ u obcych
o s a d n ik ó w , których tak w yniszczo ne z ludzi p ro w in c ye pożądały.
S t a r a l i ś m y się w skazać za ra z em , ja k z w z r o s t e m ludności i m i a s t ,
p o trz e b i h andlu, ten system nie z d oła ł w y sta rc z y ć ani w e w n ę t r z ­
nym p o trz e b o m , ani zam ianie h a n d lo w ć j, i u stę p o w a ć m usiał no ­
w em u pod ziałow i ziemi i n o w e m u sy ste m a to w i rolnic z em u , w y ­
w o ła n e m u in sty n k te m życia i w z r o s t u n a ro d u ; ja k n o w y system
wielkićj u p ra w y w z m ó g ł i do w ysokićj potęgi d o p ro w a d z ił p r o dukcyą i w yw óz; uśm ierzył g ło d y , k tó r e w p o p rz e d n ich w iekach
p ra w ie chronicznym stały się złem; ja k wszystkim w e w n ę trz n y m
p o trz e b o m zadosyć uczy nił. W s k a z a liś m y n a resz c ie: ja k ten sy­
stem ro z sz e rz ają c się ru g o w a ł dawny czynszowy, a w zm agając c o­
raz w iększą p o trz e b ę r ą k , przyczynił się p o śre d n io do zmiany p o ­
łożenia ludności ro lniczćj.
N a strę c za się pytanie: czy m ożna było p rz e jść , sk o ro tego
istotna zachodziła p o trz e b a , z matćj do wielkiej up ra w y, zm ie­
nić s to s u n ek p o s ia d ło śc i ziemskich pod w zględem rolniczym , bez
n a d w erężenia system atu czynszow ego i bez n a ru sz e n ia korzyści
położenia, jakiej lu d n o ść rolnicza używ ała? czy można było w s z y ­
stkie pożytki je d n e g o sy ste m a tu osiągnąć, z a ch ow ując zarazem
stan praw ny i pożytki d ru g ie g o ?
O p atrz en i d o św ia d c z e n ie m i przykładam i różnych czasów i lu­
dów , możemy dziś o d p o w ie d z ie ć :— że można było. DwojakaM o tego
p ro w a d z iła d roga: albo stw a rz a ją c, o rg anizując lu d n o ść w olną,
z a r o b k o w ą , do posługi folw arcznćj, do czego ju ż były zarodki we
w zm iankow anych w sta tu c ie wiślickim gołolach, obłam kacli, w w y ­
mienianych w nadaniach adscriptitiacli, ludności lak zwanćj n ie w olnój, w późniejszych h o rtu la n a c h , i ro z sze rz ają c g ranice fo lw a r­
ków w m iarę przybytku takićj ludności; albo organizując system
śre d n ic h a d łu go trw ałych dzierżaw . T ak ie kilko i kilkunasto w łó ­
k o w e dzierżaw y łączyłyby były wszystkie korzyści wielkićj i m a łój up raw y , bez nied og odn ości w yłącznie je d nć j lub d ru gićj.
P o w s ta ła b y była w ła śc iw a klassa rolnicza z a m o ż n a ', p r a c u ą ca i zdolna u k sz tałc e n ia , czćm nasi daw ni p osiad acze ziemscy,
przy swych obo w iązk ach publicznych, nigdy być nie m ogli. Tacy
dzierżaw cy nie mogliby byli n a s tę p o w a ć na p ra w a i korzyści in­
nych klass rolniczych, a popychani zarazem i w idokam i korzyści
z większćj upraw y w ynikającem i, i k o nieczno ścią oszczędzania
•24
111STOllYA 110LNIUTWA K l t A J O W E U O .
czasu i r ą k , byliby znaleźli śro dk i dojścia do celu przem ysłem
i zabiegłością. Stw o rz y lib y b y l i , wyw ołali w olną ludność za­
r o b k o w ą , lub korzyściam i najm u przyczyniali się m im ow olnie
i mimo wiedzy do po dn oszenia m o ra ln ie i m ate ry a ln ie klass r o l ­
niczych.
W ła ś c ic i e le ziem scy zastąpieni w ten sp osó b w z a tr u ­
d nieniach rolniczych, byliby znaleźli całą s w o b o d ę do prac p u ­
blicznych, i nie staw ali lak często w sprzeczności, pom iędzy w ł a ­
snym in te re s e m , a in te re se m publicznym.
Tym s p o so b e m m ożna
było uniknąć b łę d u , k tó re g o s k u tk ó w w iek X V Ity nic u c z u ł , lecz
klói’y późnićj miał się stać ważnym w sw ych s k u tk a c h .
A le ja k nie m ożna w y o b ra że ń i zasad z innych w ieków
i czasów p rz e n o s ić b e z w a r u n k o w o i s to s o w a ć do bieżących; tak
tćż w y ob rażeń i zasad, nabytych dłu gićm dośw iadczen iem i w y ­
r o bion ych ro z p a try w a n iem różnych p r z y k ła d ó w , prze n osić i s t o ­
so w ać do w ie k ó w m inionych.
W ie k i różnią się c z ęsto k ro ć tak
dalece w yo bra ż e nia m i i zasadam i, że je d n e nie p o jm u ją , nic r o z u ­
m ieją zupełnie d ru gich .
A chociaż w z ajem n ie sza no w a ć się p o ­
w inny, błędów i zalet zarów no p o k ry w a ć się nie g od zi, dla nauki
i przykładu żyjących.
T A M tR E D
D E
M O N T E C U T E
CZYLI
N O W A
K R U C Y A T A .
(P o w ie ś ć p rzez d ’ Isra e li n a p isa n a ).
( D o k o ń c z e n i e ) .
C Z Ę Ś Ć V ta.
Kozdzial
III.
— W i e l k i to z a w sz e d z ie ń — r z e k ł T a n k r e d — i w a r t pamięci.
— T ak, lecz p o w ie d z s z c z e rz e , co myślisz o moich g ościach ?
S ą ż to lu dzie, co zdolni św ia t cały po dbić?
— Ś w ia ta nie podbijesz samą siłą fizyczną; trz e ba na to i m y­
śli tw ó rc z ć j.
— W s z a k ż e ż nam na nićj nie zbywa.
— N am , zgadzam się, ale nic w ić m , czy oni ją posiadają.
— T o ich tąż samą myślą natchn iem y .
i*<
— W ą t p liw e to zadan ie; dążą oni raczćj do u sta n o w ie n ia
teokrntycziwSj r ó w n o ś c i na zasadach sta re g o fcodalizmu; co do
m nie, ra d z iłb y m ci więcój liczyć na m ieszkań có w p ustyn i. A r a ­
by nic łudzą się soiizmami; są dzisiaj tćm , czóm byli za cza­
sów M a h om eta, M ojżesza i A b ra h a m a : szczera p o bo żn ość j e s t
i była ich u d z ia łe m , a d o b r z e zrozum iana r ó w n o ś ć j e s t tylko r o z ­
w inięciem dalszych zasad patryarchalny eh.
.i— Ależ i nasi g o śc ie są A r a b a m i— o d rz e k ł F a k r e d e e n — i ja
je s te m A rabem ; każdy /. ob ecn ych tu M o o k a ta d z ó w , ja kiekolw iek
Tom II. K wiecień IfSI.
'
20
T .łN K ltE D D E M O M F . C L i E .
j e s t jeg o w yznanie, poch od zi ta k że albo od Y e m e n a , albo od I l e —
djuza, albo od N edżida.
— P ię k n e to po c h o d z e n ie — rz e k ł T a n k r e d pow ażn ie.
— I p a tr z , co to za lu d z ie — d o d a ł F a k r e d e e n z z a p a łe m .—
L ib a n może w ysiać przeszło 5 0 , 0 0 0 d o b r z e u z b r o jo n e g o żołn ierz a ,
a p o z o sta n ie je s z c z e dosyć rą k na m iejscu do u p ra w y roli, do h o ­
dow li je d w a b n ik ó w i strzeżen ia k o b ie t. A co to za w ojsko z tych
B e d u in ó w ? ja k a w strzem ięźliw ość, ja k a m o c , jaka w ytrw ałość!
— A mimo to d o tą d nic w ielkiego nie zdziałali, gdy p r z e ­
ciw n ie A ra b o w ie zawsze i w szęd zie dopięli sw e g o .
— O tó ż wyjaśnię ci w sz ystko.
P r a w d a , żeśmy d o tą d n ie ­
w iele uczynili dla S y ry i, i ż e , gdyśmy p ie rw ia s tk o w o osiedli na t u ­
tejszych błon iach w r . 0 3 po nar. C h ry stu sa , za em ira Y o iis s e fa, p o b iło nas uczciwie; ale pom im o klęsk nie w y p a rto nas z L ib a ­
n u , a L ib an j e s t kluczem całej Syryi.
Dzisiaj zmieniła się p o s ta ć
rzeczy: dziś sprzyja nam A m a łe k , a on j e s t w s z e c h w ła d n y m
w pu styniach Syryi, i za je g o p o m o c ą możemy mieć r ó w n ie b itn ą,
liczną i silnie uorganizow an ą ja z d ę , ja k ą j e s t i nasza p iecho ta.
— N ie w ą tp liw ie przyjdzie kolćj na L ib a n , bo kraj ten p r z e ­
znaczony /.dawna na to, by p rz o d k o w a ł innym na W s c h o d z i e ;
lecz kiedy i j a k ? — to pytanie, na k tó r e tru d n o o d p o w ie d z ie ć , b o
najczęściej przychodzi nam z ta m tą d moc i siła , zkąd się jćj n a j­
mniej spodziew am y. Jakżebym ra d o b e jrz e ć n ie k tó r e m iasta Syryi,
ciągnął dalćj T a n k r e d — jakżebym chciał być w Bagdadzie. Czasami
zdaje mi się, że cały te n kraj aż do b rz e g ó w E u fra tu możnaby
w je d n ć j kampanii zaw o jo w a ć ; czasami znow u stają mi na myśli
m ateryaln e tru d n o ś c i, i p rzem yśliw am , jakićj artyleryi i ile w o j­
ska wymaga m iejscow a p o trz e b a ; to znów zw racam się myślą d o
Azyi Mniejszej, bo o Azyi Mniejszej nigdy zapom inać nie należy:
j e s t to p u n kt głów ny n aszego przyszłego działania, kraj w całym
św iecie najb o g a tszy , i choć dziś wyludniony i o p u sto sz a ły , m o ż e
przecież dzielnie wpłynąć na całą E u ro p ę .
A gdyby tćż T u rc y ,
w czasie w ypra w y na babilońskie i assyryjskie p a ń s tw a , w eszli
Azyą Mniejszą i L ib an zdobyli? Ale nie, to być nie m oże, b o ście
tu silni i m ocni, zw łaszcza gdy ściśle złączeni z D ru za m i, je d n ę
sta n o w ić będziecie całość.
O t a k , w ó w cz a s będziecie silni, ja
tem u bynajmniej nie przeczę; lecz kto będzie w czasie d o m n ie ­
m anej w ojny z a jm o w a ł o b ro n n e miejsca p ółnocnćj Syryi? Na k o ­
go liczyć m ożecie, komu pow ierzycie kraj od T ripolis aż do A n ty ochii, i zn ow u od Alepo do A d an ach ?— po w ićdz.
TAMilllL l) 1)K W O ^ r E C U T E .
27
F a k te d e c n słu c h a ł s w a g i przyjaciela z u w a g ą , p rz e ją ł się
c.aly zdaniem i w iarą T a n k r e d a ; g o tó w b y ł pośw ięcić sw o je o h —
s/.erne posiadłości, sw o je piękne zamki, liczne w innice, m u r o ­
w a n e plantacye i swój Jas d ę b o w y (jedyny, jaki zn ajdu je się na
L ibanie), i sam o so b isc ie walczyć dla w p r o w a d z e n ia n o w e g o sy­
ste m u i now ych sto s u n k ó w w życie Syryi, a k tó r e miały się o p i e ­
ra ć ita czystóm sło w ie P a n a Z a s tę p ó w , i m ia ły złączyć w sz y ­
s t k i e n a r o d o w o ś c i w ęzłe m b r a t e r s t w a , a nie przem ocy.
W p r a w d z i e , w p o ś r ó d tój now ej reorganizacyi sta re g o ś w ia ta ,
m łod y e m ir u p a tr y w a ł dla sie b ie m iejsce na jed ny m z n o w o w zniesiou ych tr o n ó w Azyi; lecz b y łto tylko w z g lą d p o d rzędn y,
i o so b iste w yniesienie n ie b y ło g łó w n ą , przynajm niej n a te r a z , s p r ę ­
żyną działań F a k r e d e e n a .
N ie, tr z e b a m u o d dać tę s p r a w ie d li­
w o ś ć , że myśl je g o w yżej sięgała i w z n o siła się nad sa m o ­
lu b n e o s o b iste korzy ści.
R zeteln ym o b e c n ie bodźcem c z y nó w
e m ira była chęć sław y , chęć czynnego i g ło śn e g o odznaczenia się
na o b sz e rn ie js z e m p o lu , niż góry L ib a n u ; c h c ia ł on zadziw iać
sw-ą czynnością i o d w a g ą n ie ty lk o m ie jsc o w y c h n a czelnikó w p o ­
k o l e ń , lecz i E u r o p y w ła d c ó w .
P ra g n ą ł tćż i pozbyć się sw ych
d ł u g ó w , i m yślał, że to je g o przyszłe w y n iesie n ie , w y w ikła go
z ob ecn ych tr u d n o ś c i.
L ecz d łu g i F a k r e d e e n a nie tak b a rd z o mu
d o k u c z a ły , ja k b y sie zrazu z d a w a ć m o g ło ; prz y w y k ł on do nich
niby do n ie o d stę p n y c h to w a rzy sz y , i n ie ra z w y zn a w a ł, że m u ju ż
n ie je d n e w yśw iadczyły p rz y słu g ę . „ B o i czem że byłbym ber. m o ­
ich d łu g ó w — m ó w ił czasam i sam d o s i e b i e — o n e nauczyły mię
p o z n a w a ć ludzi, odg a d y w a ć ich sła b ą s tr o n ę , ko rz y sta ć z ich u ło ­
m n ości. T a k w ięc m o im to w ierzycielom zaw dzięczam u m ie jętn o ść
p o k ry c ia mych w ra ż e ń , tę p ie rw sz ą i konieczną dla każdego dyplo­
m aty nau k ę, a k tó r a tak mi b ęd z ie pożyteczną w m ojćm w y n ie ­
s ie n iu na przyszłość.
O,, tak! m oje długi są m oim a n i o ł e m - s t r ó ż e m ; jeżeli je s te m zniech ęcon y lub ociężały , o n e m nie pobud zają
do czynności; jeżeli n a d to od d a ję się zbytkom i uciech om , one
m n ie z n o w u zw racają na d ro g ę z a sta n o w ie n ia i ro z m y słu ; one
z a tć m na d a ją mi tę ciągłą d z ia ła ln o ść, tę n ieu sta n n ą żyw o tn o ść ,
k t ó r e są je d y n y m ś ro d k ie m w y n iesie n ia i rzą d z e nia nietylko sobą,
lecz i d r u g ie m i” .
Mimo to, F a k r e d e e n czuł czasami całą uciążliw ość sw ego
położenia i zn o w u rozm yślał z ra d o ś c ią nad śro d k a m i zm uszenia
nędznych lichw iarzy, co go tak bezczelnie ra b o w a li, do o dd an ia
choć je d n ć j części te g o , co mu wzięli; i u ś m ie c h a ł się do nadziei
28
TAMlillGI) )>K M ON TEC U TK .
osiągnięcia najwyższej w ła d z y , jak o je d y n e g o ś r o d k a o dd ania im
w e t za w e t. Miody em ir, |>r/.y wszystkich w adach, p o sia d a ł cz ute
se rc e i go rą c ą w yobraźnię, a niezw ykle p rzym ioty T a n k r e d a , j e ­
go o d w aga, je g o w z n io sły umyst, głę b o k a w ia ra , silne znalazły o d ­
bicie na w rażliw ym c h a ra k te rz e em ira.
P rz y słu c h iw a ł on się
z chciw o ścią głębszym sw ego przyjaciela r o z m o w o m , i w y ciągał
z nich korzyści dla sie b ie , ja k s k rz ę tn a pszczółka m ió d z k w ia tó w .
N ie z d rad z a jąc sw ej głęb okiej n ie w ia d o m o śc i, umiał z każdego
w y r z e c zo n eg o sło w a czynić w nioski i s to so w a ć j e do sw ego p o ­
ło że n ia . N ie ro z u m ie ją c w zupełności T a n k r e d a , po jął przecież
je g o ducha, jego d ążno ść, i całą duszą p rz y lg n ą ł do n ie g o , b o d ą ­
żność ta w y w o ły w a ła k o n ie c z n ie czynność i zmianę.
*
•»
*
— Czy słyszałeś kiedy, i w ićsz co o A n s a r e ja c h — z apytał T a n k r e d B a r o n ie g o — je s t t o lud osiadły w północnej s tr o n ie tych g ór.
— N ie , m ilo rdzie; w iem tylko, że są m iesz k a ń c a m i górzystćj
ziemi poza A n ty o c h ią , n ikogo p o ś r ó d sie b ie nie w p uszczają,
p rz y te m są b itni i odw ażn i.
Silny o p ó r staw ili oni E gip cyano m ,
i d o p ić ro p ia stry Ib r a h im a -B a sz y zjednały m u ich p rzy chy ln ość.
— Czy są m uz u łm a n a m i?
— N ie są to M ahom eta w yzn aw cy, nie są ch rz eśc ian ie, nie
są D ru z y , nie są ta kż e zw olennikam i s ta re g o te s ta m e n tu , nie są
n a w e t G w e b ra m i, b o pytałem o to m ie sz k ań c ó w D żedd a, a ci
ich także za braci sw ych nie przyznają.
— Ja k ie g o są pocho d z e n ia, czy a ra b sk ie g o ?
— N ie zdaje mi się; je d y n y b o w ie m A n sere jcz y k , k tó re g o
w id z ia łe m , p o d o b n ie jsz y był do G reka lub A rm eńczyk a, jak do sy­
n a p ustyni.
— W id z ia łe ś w ięc A n sercjczy ka ?
— T a k j e s t , było to w D am aszk u.
P o d c za s chw ilow ego
zabu rz e n ia w m ieście, pan de S id on ia u r a to w a ł mu życie; przy znał
się n a te n c z a s że b y ł A n sere jcz y k iem , chociaż taił p rz e d innemi
sw o je p och o d z e n ie . Mają oni dużo tajem nych a je n tó w po w szystkich
p ra w ie m iastach Syry i, m ów ią po a r a b s k u , lecz pan de S ido nia
tw ie rd z ił, że m ają także swój w ła s n y język.
— A w id ziałżeś kiedy p o w tó r n ie togo A n sc re jc z y k a z D a­
m aszku?
— W id z ia łe m go jeszcze p o tć m kilka razy w D am aszku , p a ­
liłem z nim n a w e t n a rg y le , n azyw a się D a r k u s z , i zajm uje się
h andlem aptecznych m a te ry a łó w .
TANKItKI) DE .MO NTECCTE.
29
C iekaw ość T a n k rc d a w y w o ła n ą była n astęp ujący okoli­
cznością.
W o sta tn im dniu w ielkich ło w ó w w Kanobii, F a ­
k re d e e n chcąc zgłębić dążność D r u z ó w w z g lędem dalszego ro z w i­
nięcia swych planów , spytał o zdanie I la m o o d a A b u n e d e k , gdy tyl­
ko z nim i z T a n k r e d e m zn a jd o w a ł się na u s tr o n i u .
H a m o o d zc
zwykł«i sob ie o p ry sk liw o śc ią o d p o w ie d z ia ł je d n a k sz c z e rz e , że
n ie ma nic p rze c iw zjedn oczeniu p o d jedn ym rz ą d e m D ru z ó w
i M a r o n itó w , zw łaszcza, jeżeli tym rz ą d cą b ę d z ie szlachetny w ła ­
ściciel Kanobii; lecz do żadnych innych p o r u s z e ń mieszać się nie
myśli, dopókiby nie miał pew nćj zw ycięztw a ręk ojm i, bo n a d to
j u ż uc ie rp ia ł od dom ow y ch n ie p o k o jó w i ciągłych w e w n ę tr z n y c h
z a bu rzeń. W n io s k u ją c z tego, co słyszał tak o d sw e g o ojca i dzia­
da, jalrf) i em ira B e sh ir, tw ierd ził, że dopóki Syryjczycy nie za ­
bezpieczą się od s tro n y pótn ocn ój, d op óty nie będą nigdy wolni od
p o z o rn eg o zw ierzchnictw a P o r ty , k tó r a od czasu do czasu da im
g o rz k o uczuć sw oję w ładzę.
— A któż j e s t panem p ółnocnćj stro n y S y ry i? — zapylał
T ankred.
— P ra w d z iw i sy no w ie E b lis a , ci przeklęci A n se re jc zy cy , co
przy każdćin zaburzeniu na L ib a nie niechęć nam sw oję o bjaw ia ją .
— O ilo słyszałem , nigdy z nami trzym ać nie chcieli; a jak
mi m ó w ił stryj mój, em ir B e sh ir, gdyby się byli z nami złączyli
w ro k u 1 8 4 0 , tob yśm y byli T u r k ó w i E gipcyan na g ło w ę pobili.
I ja toż samo sły sz a łe m — d o d a ł szeik H a m o o d — mogą oni
na z a w ołan ie d o s ta w ić 2 5 , 0 0 0 d o b rz e u z b ro jo n e g o żołnierza.
— A w p o trz e b ie nie zlękliby się P o r ty w A natolii— do rzucił
F akredeen.
— Gdyby się z niemi połączyli K u rdy i T u r k o m a n y — m ó w ił
zn o w u H a m o o d - śm iało mogą poić sw e konie w w odach B o sfo ru .
— D ziw n a rzecz d o p r a w d y — po w ie dz ia ł F a k r e d e e n — ż e j a , c o
ciągle j e s te m w ru c h u i tyle razy zw iedziłem A lep i A n ty o c h ią ,
nie zabłądziłem przecież nigdy do A n s e re jó w .
Z a w sze mnie
w p ra w d z ie o str z e g a n o , bym te g o nie czynił; i wyznać m uszę szcze­
r z e , ja k k o lw ie k czuję całą n ie d o rz e c z n o ść tego przypuszczenia,
iż ogarnia mię przecież ja k ie ś z ło w ro g ie p rzeczu cie, ja k iś stra c h
m im ow o ln y na myśl tćj p odróży; m oże to sk u te k p ow ieści mych
nianiek . A potóm zn ow u przypu szczam , nie w iem dla c z e g o ,że oni
szczególnie n ien aw idzą rod ziny S h e h a a b ó w .
P a m ię ta m d ob rz e ,
jak ich w iecznie przek linał em ir B eshir w B e te d d e n .
— A jed n a k nie ra z k u sił się o po zyskanie ich przychylności,
lecz zaw sz e b e z sk u te c z n ie.
30
TANKItEI» DE M O .Y IE C U T E .
— I sądzisz— py tał znow u T a n k r e d I la m o o d a — że bez nich
nie m ożna zapew nić Syryi n iepo dległości?
— Sąd zę, że mając ich po s o b ie i do te g o zapew nioną s p o kojność o d s tro n y ste p ó w , S y ry a m oże się urą g a ć i potęgi P o rty
i E g ip tu .
— I przenieść n a w e t plac boju na ziemię sw ych n ie p rz y ja ­
ció ł— dodał Fakrcdeen.
— L ecz gdyby nas mieli z a w ie ść , to lepićj siedźm y s p o k o j­
nie - rz e k ł Ila m o o d .
— P a t r z , szlachetny s z e ik u — z aw ołał F a k r c d e e n — czy widzisz
tę o to szybką gazellę; puśćm y się za nią w p o g o ń , a m oże nas za­
p ro w a d z i na ziemię A n s e re jó w .
— D aleka to tro c h ę w ę d ró w k a , i co do m nie, n iebard zo b ył­
bym rad pod dać mą g ło w ę ep iece n ie w ie śc ic h rz ą d ó w .
— N ie w ie śc ic h ? — zaw ołali razem T a n k r e d i F a k r c d e e n .
— T a k m ów ią.
—- N ic o tć m nie s ły s z a łe m , n za czasów m ego stryja p a n o ­
w a ł tam szeik E l - D e r i d i s . M ów iono mi tylko, że A iiserejczykow ie
o dd a ją cześć ja k ić jś niew ieście.
— W takim razie byliby ch rześcianam i— o d rz e k ł ł l a m o o d —
a nigdy za p e w n o ś ć tego i w ia r o g o d n o ś ć nikt mi nie zaręczył.
«ox«lxiał IV.
D am a sz e k , je d n o z na jda w nie jsz yc h m iast w ś w ie c ie , nic p o ­
siada przecież żadnego sw ćj starożytno ści śladu; w szędzie za m o ­
żność, w szędzie d o s ta te k , w szędzie św ieże gm aehy, a nigdzie ruin
daw n y c h św iątyń i p a m i ą t e k : a p rzecież miasto to nieraz było
p o d b ite , nieraz także i zwycięzkie. N ie je d n a tu św iątynia n ie z n a ­
nym już bogom b y ła 'w z n ie s io n a : w szystko znikło bez śladu. D z i­
w n e to i c u d o w n e , że tak pow iem m iasto, tchnęło zaw sze zam o­
żnością i życiem. Z a w s z e m ło d e i piękne, p rz e ra d z a i p rz e o b ra ż a
na sw oję korzyść całą przeszłość; nie ma tu śla d ó w uptynionych
w ie k ó w , bo w sz y s tk o się p rz e isto c z y ło , w sz y stk o n o w ą przybrało
p o sta ć ,
llcż to sław n ych m ia s t ru n ę ło w g ru zy, ileż ru in ro z sy ­
panych po świecie! Czem uż D am aszek zaw sz e tćm snm ćm Ichnie
ż y c ie m ? M iasto to po sia da ło p ra w a i przyw ileje m unicypalne
w ow ym je s z c z e c z a sie , kiedy W sz e c h m o c n y objaw iał się M ojżeszo­
w i. Ileżto p a ń s tw p o w s ta ło i u p a d ło od tego czasu! P rz e s z ła p o ­
TANKItKI) DE M O M U C C T E .
31
tęga G rekó w i Rzym ian. T a ta rz y , A r a b o w ie i T u rc y dzierżyli
kiedyś to m iasto w swój w ładzy, a je d n a k m iasto to zaw sze r ó ­
wnie k w itnące, zaw sze ró w n ie p ełne ru c h u i życia.
W s z e lk i e
wyznania miały tu s w o je sied lisk o , w sz e lk ie formy rz ą d u , w y ją ­
wszy re p re z en ta c y jn e g o , dzieiżyły po d sw ą w ładzą lu d n o ść tu te j­
szą. D a re m n ie silą się sofiści w ytłum aczyć to nad zw y czajne p o ­
w o d z e n ie D am aszku jogo k orzy stn em poło żeniem , obfitością o ta ­
czających go w ód .
Czyż mniejszemi o b d a rz o n e były korzyściami
leżące dziś w gru zach sąsied nie kraje i m iasta? czyż Nil zachow ał
T elty od upadku? czyż T ygrys z a p e w n ił istn ienie Niniwy? czyż
E u fra t zbawił Babilon?
*
»
W obszernej k w a d ra to w e j sklepionej sali, n a jstara n n ie j
prz yozdobionćj rzeźbam i i złoceniam i w g uście sara c e ń sk im , s ie ­
działo d o s jć liczne zg rom adzenie na bogatych zielonych, je d w a b ie m
i s r ć b r e m przetykanych sofach i d y w anach , k tó r e salę tę d okoła
ota c z ały.
W sali tćj ozdobionćj kolum nam i z białego m a r m u r u ,
w y rabianem i w k sz ta łc ie palm , m ie śc iło się dużo w y tw o rn y c h rzeźb
i sp rzę tó w nieznanych w ogóle najb og atszy m m ieszkańcom Z a c h o ­
du.
Piękne indyjskie stoły, chińskie w azony , a g a to w e koszyki
na p e łn io n e najrzadszem i k w ia ta m i, stroiły te n przybytek zbytku
i w scho dn iego k o m fo rtu .
Je d n a s tro n a sali ozd ob io na sz e ro k ie m
sara c e ńskić m o kn em , zupełnie n ieoszklona, za sła nia ną tylko by­
wała czasami firanką z zielonego je d w a b iu i s r ó b ra ; lecz o b ecn ie
dla pięknej pory z u pe łnie o d su n ię ta , o d k ry w a ła prześliczny w idok
na pyszny og ró d , napełniony w onnem i i rzadkiem i kw iatam i. D o ­
ch od ził także zew sząd sz m e r płynących stru m ie n i i w o d o s p a d ó w ,
k tó r e głuszyła w szakże w p o ś ro d k u sali spadająca fontanna. O k oło
tej o sta tn ie j, c zterech m u rz y n ó w w yrobionych z czarnego m a r m u r u ,
w y le w a ło z pięknych konch p e rło w y c h św ieżą i zimną w o d ę do
o bsz e rne go naczynia z ja sp isu .
Z g ro m a d z e n i w tym salonie goście zap roszen i byli przez
m ie jsc o w e g o g o sp o d arz a A dam a B e sso . Odzież je g o o dpo w ia d a ła
w span iało ści salonu: biały tu re c k i szal, z k tóre go m iał tu r b a n tak
był cienki, że kupiec, który mu go sp rzedał, p rzyw iózł go p rzez m o ­
rza i p usty n ie w w ydrążonym granacie; zatknięty za p asem p u g i­
nał miał o strz e z n a jd o sk o n a lsz e j, sztu czn ie em aliow anćj stali,
pochw a zaś cała pokryta była brylantami.
Ja k iś człow iek m ałego w z r o s tu ro z m a w ia ł z A dam em B esso;
ozd ob io ny był w ielu o rd e ra m i i miał na sob ie m u n d u r F ra n k ó w ;
32
TANKllKI) 1>K 1U0.N 1E C IJ TU .
chociaż mial głow ę w yg olon ą, osłaniał ją ro dzajem czerw on ej
w m iejsce In rbanu czapeczki.
Byłlo signo r Elias de L a u re lla ,
b ó g aty żyd, kupiec z D am aszku , a przy tćm konsul au stryacki:
człowiek z w yższem u sp o so b ie n iem , pojmujący ró w n ie in te resa
h a n d lo w e , ja k i dyplom aty czn e s to su n k i. W s z y s c y b yli.dla niego
z w ielkim szacunkiem , tylko nie w iem czyto dla jeg o do kładn ej
znajom ości W s c h o d u , czy tćż dla te go , że był ojcem dw ó ch naj­
piękniejszych có rek L e w a n tu .
P anny L a u re lla , T e re s s a i S o f o n is b a , ukończyły w ła śn ie e d u kacyą po części w S m y rn ie , a po części w M arsylii, zkąd d o pić ro
co przybyły; ale po b y t ten w E u ro p ie z aw ró c ił im gło w ę z u p e ł­
nie, p o w ró c iły albow iem p rz e ję te głęboką pogardą dla W s c h o d u ,
k tó r ą zaledw ie m ogły ukryć.
Panny L au rella o d eb ra ły w ysokie
uks/.tałcenie, w e d le pojęć ogólnie w lej m ierze przyjętych: to je st
p rześlicznie śpiew ały, m alow ały ja k o tako kw iaty i o w o c e, i p a ­
plały pom iędzy so bą po francuzku o balach i z a b a w a ch E u r o p y ,
z k tó ry ch im tylko w spo m n ien ie z o sta ło .
L ubiły się o dznaczać
e u r o p e jsk im s tr o je m , chociaż d o tą d n a w e t ich ojciec u b ie r a ł się
p o d o b n ie tylko w uroczystych w yd arzen iach , i żaden jeszcze c z ło ­
nek licznie po D am aszku ro zplenion ćj rod ziny L a u r e lla , nie d o ­
puścił się takićj zdrożności.
Z w ykłym obyczajem ludzi chcących cudze n aw y kn ienia i zw y ­
czaje n a ś la d o w a ć , prze sa d z ały w e w sz y slk ie m e u r o p e js k ie m ody;
lecz i ta n a w e t p rze sa d a nie zdołała zatrz e ć lub zmniejszyć w r a ­
żenia ich cudnćj u ro d y , k tóra każdego zachw ycała.
P ić rw sz y to
ra z panny L a u re lla odw iedzały rod zinę B essa; znały one w p r a ­
w d z ie zdaw na z rep utacy i len dom przem ożny, lecz o d d alo n e
od D am aszku n ie m ogły m ieć z nim ściślejszych sto su n k ó w ; n a d to ,
m oże i nic p r a g n ę ły tych sto s u n k ó w , bo jakiko lw iek był m ajątek
i w zię to ść tćj ro d z in y , byli oni przecież żydam i, a panny L a u re lla
n ie z m ie rn ie u b o le w a ły nad sw ojćm h e b r a j s k i m p o c h o d z e n ie m ; s e r ­
decznie się go w stydziły, i pragnęły z atrz ćć, jeżeli nie w w ła sn ć j, to przyn ajm n ićj w drugich pam ięci.
T e r e s s a n a w e t nie
u k ry w ała ztąd sw eg o żalu i rozpaczy w w łasnej ro d z in ie , lecz
S o fo n is b a b r a ła r z e c z nieco iilo/.oficznićj i przy puszczała, że j e ­
żeli żydzi szczerze się p o s ta r a ją , to potrafią tak naślad ow ać inne
n a r o d y , tak się p rz e ją ć ich obyczajem i s tro je m , że przyjdzie do
te g o , iż zniknie ró ż n ic a , ja k a ich dzieli do tąd od innych lu d ó w ,
i że n ik t już późnićj nie ro zp ozn a żyda.
TANKKED l»E M O N T E C U T E .
P o m im o lekcew ażen ia sw ych w sp ó łro d a k ó w , panny L a u ­
r e lla ucz u ły przecież p e w n e poszano w an ie, pew ien w zgląd dla
g o s p o d a rz y tego d o m u , sk o ro w eszły do w n ę trz a przez te pyszne
p o d w o je .
S z la c h e tn e i b ez żadnej p rzesad y obejście B e s s a , p o­
w ażne choć u p rz e jm e p rzy ję c ie E w y , ró w n ie s tro je m , jak pię­
kno ścią różnćj od nich, z ro b iły na nich p o m im o w o ln e w rażenie.
Pani L a u re lla , m a tk a tych p a n ie n , je s z c z e dość m ło d a ,
u c h o d z iła kiedyś za n a jp ić r w s z ą w S m y rn ie p ię k n o ść. Mimo p rz e ­
k w itły c h w d zię k ó w , z a jm o w a ła się je d y n ie str o je m , i pr/.y p o m o ­
cy róż n y c h k o s m e ty k ó w nieźle w cale w y gląd a ła ; a po tem jeżeli
blask jćj oc z u był nieco przyćm iony, to blask b r y la n tó w , w k t ó ­
r e się hojnie s tr o iła , nie pozw alał d o s trz e d z tćj zmiany: jak oż
i dzisiaj ok ryta była o d stóp do głow y bry lantam i, ru binam i,
szm arag dam i i kilku sznuram i olbrzym ich pereł.
Każdy jć j p a ­
lec ja ś n ia ł n ib y gw iazd a; siedziała na osobnym dyw anie, k ie dy n ie k ie d y p o ru sz a ją c rę k ą , lub o b ra c a ją c g ło w ę w s tro n ę ś w ia ­
tła, by b ły s z c z ą c e na niej k am ienie lepićj zam igotały.
M ło d y człow iek w w sc h o d n im s tr o ju , chodził żw aw ym k r o ­
kiem ro z m a w ia ją c to z tym, to z o w ym , p o ru sz a ją c ra m ionam i,
zac ie rają c r ę c e ; sło w e m , p rz y b iera jąc raczćj p oz ó r F r a n k a , niż
S y ry jc z yk a .
B y łto Ilille l B e sso , n ajsta rsz y syn Bessa z Alepo, przyszły
m ałż o n e k E w y .
Ilille l b y ł także św ia to w y m c z łow iekiem ; p r z e ­
pę d z ił zimę w P e r a , n o s ił stró j F r a n k ó w i uczęszczał na bale
i w ieczory do a m b a s s a d o r ó w tam że osiadłych, gdzie go mile przyj­
mowano.
Mimo to je d n a k , nie przyniósł on z ta m tąd , jak panny
L a u re lla , p o g a rd y i lek cew ażenia dla sw eg o ro d u i religii; p r z e ­
c iw nie, b y ł on niezm iernie z a d o w o lo n y z życia ja k ie p r o w a d z ił,
* całćj ro dz iny B e ssa , a szczególnićj z sieb ie s am ego .
L e c z b y ł—
l<> c złow ie k b e z p rz e są d ó w : czytał W o l t e r a i sądził się być filozo­
fem; to tć ż , gdy m u E w a m ó w iła o w yższem p o w o ła n iu s w o je g o
n a r o d u , j a k o p rz e z B oga w y b ra n e g o , gdy w zdychała za prędk ićm
o d r o d z e n ie m ż y d ó w i p o w r o te m ich daw nćj potęgi; Ilillel u śm ie ­
chał się i m y śla ł so b ie w d u c h u , że mu nigdy i nigdzie lepićj nie
było i nie b ę d z ie , ja k te r a z .
P rz y stą p ił on do T e r e s s y L au re lla i zaczął z nią p o to c z ną
r o zm o w ę.
T e r e s s a prz yję ła go zrazu bardzo o b o ję tn ie , lecz d o ­
w iedziaw szy się że to j e s t B e sso , a do tego poznaw szy z je g o r o ­
zm ow y, że b y ł w tajem niczony do uciech i zabaw Z a c h o d u , że był
Toiu | | . Kw iecień 1851.
5
34
TA.NKHED 1)E MONTF.CUTE.
na balach a m b a ssa d o ró w na p rz ed m ie śc iu P e r a , zmieniła n aty c h ­
m ia st s w o je z nim o be jśc ie .
Było tam jeszcze dosyć osób zu p e łn ie c z y telnikow i n ie z n a ­
nych, a miedzy innemi rod zin a F a rk isó w .
Pani F a rk is, żona j e ­
dnego z c z łon ków tej ro dziny , była k o b ić tą w całym blasku u r o ­
dy, żywego um y słu , choć pow olnych ru c h ó w .
Oczy jćj p ełne
og n ia , przyćm ion e d łu giem i, czarnem i r z ę sa m i, św ieciły zpod nich
ja k oczy p a n te ry przy ś w ie tle sło neczn ćm ; kibić jćj w y sm u k ła by ­
ła ja k d rz e w o p a lm o w e, czoło zaś g ła d k ie i w y n io słe zd ra d za ło
g łęb o k ie pojęcia.
Ja k o ż b y łato k o b ić ta w y s o k o w y k s z ta łc o n a ,
zam iłow ana w sw o im n a ro d z ie i s e r d e c z n a przyjaciółka E w y:
o b ie d w ie znały sw o ję w a rto ść w zajem ną.
P o ś r ó d teg o p ow a ż n e g o to w a r z y s tw a , ig rało kilkoro dzieci
tak dziw nćj pię k n o śc i, że j e konieczn ie za n a d ziem sk ie istoty p o ­
czytać tr z e b a było: tyle b j ł o w d z ię k u w ich r u c h a c h , tyle p o w a ­
bu w a rchanielskich obliczach.
W e s o ł e te i s z c z e b io tliw e zara-zem stw o rz e n ia , biegały z kąta w kąt tój o bszernój kom naty: to
podziw iając b lask b ry la n tó w pani L a u rc lla , to chw ytając Bessa za
poły o b s z e rn e g o je g o odzienia, to czerpiąc w sw e d ro b n e i białe
rą c z ę ta szum iącą ciągle w o d ę fo ntanny i k ro p ią c się nią w z a je m ­
n ie , to n a re sz cie rzu cając się w objęcia m atki lub E w y , k tó rą r ó ­
w n ie p r a w ie kochały.
Byłyto dzieci sio stry Helilla B e sso , p rz y by łćj c h w ilo w o do D a m a sz k u .
Siedziała ona obok swćj m łodej
ku zy nk i, o b oję tn a na re s z tę z g ro m a d z e n ia, bacząc tylko na sw o jo
dzieci; jćj piękn e i ła g o d n e niebioskie oczy z w r ó c o n e pilnie za
n ie m i, śledziły i p od z iw iały zgrab ne ich ruchy .
W ogóle m ę ż czyzni o d dz ie le ni byli od kob ićt, i siedząc z założonem i na krzyż
n o g a m i, rozm aw iali o interesach i handlu, jak gdyby z najdow ali się
w b u r s i e lub k a n to rz e .
N ie d łu g o o tw o rz o n o bo c z n e drz w i p r o w a d z ą c e do m n ie jszćj, lecz r ó w n ie w sp an iale p rz y strojonó j sali, i w s z e d ł m n o g i sze ­
re g służących. D w óch z nich n iosło o g ro m n y kosz s r ć b r n y , p ła ­
ski, prześlicznćj fdigranow ćj ro b o ty , napełn io ny gałęziam i p a lm o w em i i m irto w e m i. D w ó c h innych n io sło zno w u k o s z duży z ło ­
ty, odm ienn ego k sz ta łtu , p ełen św ieżo z e rw any ch c y try n , k tó r o
z kolei gościom p o d a w a n o ; każdy z przy to m n ych w zią ł w p ra w ą
rę k ę gałąź, a w lew ą cytrynę. P o chwili g o s p o d a rz d o m u p o trz ą s ł
do ść m ocno trzym aną w rę k u g a łą z k ą , co po sły sz a w szy E w a p o w ­
sta ła n atych m iast z m ie jsc a i zbliżyła się do ojca.
TA N lil lE D 1)K MONTP.CUT E.
35
C ó rk a Bessa miała na so bie tu nikę o b c isłą , spadający a i do
kolan, z b iałej, je d w a b n ć j m a tery i, spiętą dużem i b ry la n to w e m i
g u z ik a m i i przepasaną s z n u rem p e re ł.
Jój s z e ro k ie m am eluckie
sz a r a w a ry z ró ż o w e g o a tła su , spadające na takież pantofle c a ł­
kiem zakryte brylan tam i, sp ięte były ponad ko stk ą takim że s z n u ­
re m p e r e ł; na to d o p ić ro przyw działa kaftan syryjski z w iś n io w e ­
go a k sa m itu , b o ga to h aftow any w s ta n ie , do g o r s u i z k r ó t k ie mi ręk a w a m i, k tó re całkiem zak ryte były o b sz e rn ą zw ierzchnią
sz a tą , z indyjskićj, złotem prz e ty k a n e j m a t e r j i .
T a z w ierzchn ia
szata p rze w ią zan a była szarfą j a s n o - p o m a r a ń c z o w e g o k o l o r u ,
obszytą frendzlą z drogich i ró ż n o k o lo ro w y c h kam ieni.
N a g ło ­
w ie m iała małą syryjską aksam itną czapeczkę w iśniow ćj barwy*
w łożoną nieco na b o k i brylantam i naszytą.
J e j długie czarne
i sp adające w a rk o cz e , także p rz e p la ta n e były bryla nta m i.
— Oni chyba ju ż nie przy jd ą— m ów ił B esso do c ó r k i.— Nie
myślę czekać na nich.
— P e w n a je s te m , że przyjdą, mój ojcze— o d rzekła E w a p o ­
w ażnie.
Ja k o ż w tejże p ra w ie chw ili, gdy słów tych d o m aw ia ła ,
trzym ając w je d n y m rę k u g a łązkę, k tó r ą o p a rła na piersiach*
a w drugićj cytrynę, o tw o rz y ły się z n o w u drzw i w c h o d o w e i s ł u ­
żba m iejscow a w p ro w a d z iła dw óch no w o przybyłych gości. J e ­
den z nich był m ło d y człow iek w euro p e jsk im s tr o ju , d ru gi z n a­
ny o d w szystkich em ir F a k r e d e e n .
Rozdział V.
E w a u jrzaw szy w chodzących cofnęła się na sw oje m iejsce;
B esso zaś zbliżywszy się do n o w o przybyłych, rzekł:
— W i t a m cię szlachetny cudzoziem cze. S z lach etn y em ir
F a k r e d e e n , k tó re g o także w itam serd ecznie, m ów ił mi, że raczysz
prze p ę d z ić w spólnie z nami je d n o z wielkich św ią t m ego n a r o d u . ..
— Z a w sz eb ym chętnie złożył ci m oje u sz a n o w a n ie — od rz e k ł
T a n k r e d — lecz szczęśliwszy je s te m , że m ogę to uczynić w czasie
takićj u r o c z y sto śc i.
— Kiedyż szlachetny cudzoziem cze przybyłeś w m ury E s h Sham u?
— D o p ić r o d z i ś ra n o . L ecz gdzież j e s t tw oja có rk a ? — zapytał
lo rd M o n te c u te , i B e sso z a prow ad ził go do E w y.
Przybycie tych dw óch gości zrobiło w ielkie na całóm to w a ­
rz y stw ie w rażenie, a zwłaszcza na pannacb L aurelln .
Ju ż o b o c -
30
TANKItED l) E M O S T E C Ł T E .
n o ść sam ego m ło d e g o księcia L ib a n u b y ła b a rd z o szczęśłiwćn»
zd arzeniem , a cóż d o p ić ro w to w a r z y s tw ie piękn ego i m ło d e g o
E u ro p e jc z y k a , k tó re g o p rz y to m n o ść słodką k a rm iła n adzieją s e r c e
panien L a u re lia , iż m oże im się u d a , n a w e t na tćm w y g n a n iu , choć
r a z polkę przetańczyć; sło w e m , w idok je g o białćj ch ustki na szyi
i paryzkich lakierow anych b u tó w r ó w n ą ich napełnił ra d o ś c ią , jak
szm er w ody i w idok zielonej palmy sp ra g n io n e g o w ę d ro w c a
w pustyni.
—
J e s t t o je d n o z w ielkich i uroczystych ś w ią t n aszego l u d u —
r z e k ła E w a do zbliżającego się T a n k r e d a , p o ru sz a ją c lekko ga łą ź
trzym aną w r ę k u — j e s tt o św ię to p a lm o w e ( I ) , na pam iątkę n a ­
szych p ierw szych w in o b ra ń .
O , tak! w in o b ra n ia Iz ra e litó w p rzem inęły, lecz p osłuszni
p rzep isom O d w ie c z n eg o , dzieci tego n a ro d u o bch o d z ą z a w sz e
pam ięć tćj u roczystości.
L u d tak w y trw a ły , co stra c iw sz y s w e
w inn ice, pozbaw iony nietylko o w o c u , ale i ziemi gdzio się te o w o ­
ce rodziły, zaw sze p rze c ie ż czci i święci ich p a m ię ć , o sto i się
zniszczeniu i odzyska kiedyś sw ą w ła sn o ść .
Jeżeli c u d o w n ą j e s t
tr w a ło ś ć tych u s ta w , niemniej może cu dow no m ęztw o i o d w ag a
dzieci Izraela.
Z r e sz tą św ięcen ie tćj uroczystości łatw iej m oże jeszcze p rz y ­
chodzi tej części ludu izraelsk ieg o, k tó ra żyje d o tą d pod gorą c ć m
niebem Azyi; lecz w yobraźm y sobie m ieszkańca p ółn o cn ć j E u r o ­
p y , który w lud nem jakiem i b r u d n ć m przed m ieściu święcić
musi pamięć tych pięknych scen p o łu d n ia . I je m u nakazuje p r a w o ,
r ó w n e dla w szystk ich, bez względu na zimny i ostry klim at spędzić
dni siedm pod g o łem n ie b e m , p o d okryciem zielonych tylko li­
ści; i oni m uszą z p ro stych gałęzi sosny, dębu lub w ierzby b u d o ­
wać sobie c h w ilow e schro nien ie. R a b in o w ie pow iedzieli im, że g a ­
łęzie te w yobrażają palmy i m irty.
Im także nakazuje p r a w o z e r ­
w ać czarow ny ow o c, a ra b in o w ie pow iedzieli im z n o w u , że cytry­
na lub rajskie ja b łk o o w oc ten w yo brażać b ę d z ie , i biedni H e ­
brajczycy d ro g o je s z c z e opłacać go m uszą, i z u s zc z e rb k iem m oże
cod zienn eg o po siłk u w składach korzennych k u p o w a ć .
A jeżeli
po w ielu tru d a c h i k osztach , za pom ocą rozległych sto s u n k ó w h a n ­
dlow ych, wyznaw cy sta re g o te sta m e n tu m ieszkający na Z ac h o d z ie
dostaną czasem gałązk ę p alm o w ą, z ja ką ż rado ścią ro zn oszą ją po
synagodze, i w o ła ją , jak niegdyś tłum w itający wjeżdżającego do
J e ru za le m potom ka D aw ida: „ H osann a na w y so k o śc i” !
( t ) U nas w Polsce pospolicie kuczki zwane.
TANKKED WE M O N T E C L T E .
37
Ja k ż e j e s t rozczulająca ta p o w o ln o ść żydów w krajach pół­
nocnych, co zrodzeni w rozsypce i u p o k o r z e n iu , otoczen i nędzą,
nienaw iścią i prześla d o w a n iem , o b ch od z ą przecież święcie pam ięć
tryum fów i zw ycieztw a swych p rz o d k ó w , p rz e d kilku tysiącami lat
zaszłych, k tó re im dały ziemie Chanaan i p ić rw sz e w in n e ja g o d y .
O trz ą sa ją się oni w ów czas z atm osfery zepsucia i k a łu , w jakich
cały rok straw ili; o d ryw ają myśl o d zysków lichw y i z d z ie r s tw a ,
by ją w znieść do teg o, co w iecznie o piew ają poeci, do czego w zdy­
cha każde n ie z e p su tc je sz c z e se rce : do c u d ó w przyro dy i ojców
swych pamięci.
A gdy b iedny Izraelita po całoro czn ćj cieżkićj
pracy zasiądzie na chwile spoko jn ie w ro dz inn ć m kole pod zielo­
nym dachem sm utnych i po nurych so sen, i zanuci: „ h o s a n n a na
w yso kośc i” — p rzechodzący mimo tego szałasu m ieszkaniec m iej­
scow y z ob u rz e n ie m p a trz ć ć będzie na te, ja k ją n a z w ie , zieloną
bud kę i z p o g a rd ą zaw oła: , ,T o ci przeklęci żydzi o bc ho dz ą sw e
z a b o b o n n e św ięta.
D o p ra w d y , dziw ić sie n a le ż y , że dzisiaj,
w tym w ie k u p ostępu i o św iaty, polieya pozw ala je sz c z e na p o ­
d o b n e n iedo rz e c zn o śc i” .
S ło w a te słyszane w e w n ą tr z szałasu,
no w ą goryczą napełniają se rc a bićdnych ziemi jud z kićj w y ­
gn ań ców .
*
#
W k r ó t c e po przybyciu T a n k r c d a , dał sie słyszćć odgłos
w esołćj muzyki. Besso zaprosiw szy lorda M o n te c u te i F a k re d e e n a ,
w yszed ł z wszystkiem i gośćm i do o g r o d u . K obiety w b r e w p rzy­
jętym u nas zw yczajom , szły sam e za mężczyznami.
N a pięknym
ta ra sie urządzonym na dachu m ieszkalnego dom u, ozdobionym n a jw ykw intniejszem i k rzew am i ¡k w ia ta m i, i tak osło niętym , by cieka­
we oko sąsiada nic p rz e jrz ć ć nie m o g ło , od kry w ając je d n a k oczom
zg ro m adzo nego to w a rz y s tw a w szystkie p o w ab n e i ro z k o sz n e w i­
doki okolic D am aszku, ustaw io n y był rodzaj o sobnej znow u a lta ­
ny. D w anaście d rz e w palm ow ych, świeżym okrytych o w o c em ,
i tyleż kw itnących m irtó w , tw orzyły jakby kolum ny tćj na chwile
p ostaw ionej b u d o w li.
P o m iędzy tem i drzew am i, na p rzycze­
pionych zręcznie gałęziach, p o zaw ieszan e były najpiękniejsze o w o ce:
cytryny, p o m a ra ń c ze, g ran aty, figi, melony, a to w takiej obfitości,
iż form ow ały niejako m oz a jk ow ą pomiędzy d rzew am i ścianę, z w ie r z ­
chołka których sp uszczały sic najdosko nalsze w in ne ja g o d y . N iż­
sze zaś części ścian, czyli miejsca wolne pom iędzy palmami a m ir ­
ta m i, zapełnione były kwitnącóm po m ara ńc z o w ćm d rz e w e m , z o s ta w u ją c tylko w g ó rz e nieco w olnego miejsca, przez k tó r e , jakby
38
TANlil tED d e m o n t e c u t e .
w ś r ó d natu raln ych zielonych a rk a d , d o ch o d z iło naszych gości w o n ­
ne i cieple W s c h o d u p o w ie trz e .
W tćj dop ićro altanie z astaw ion o s tó ł do w ieczerzy , z ca­
łym zbytkiem i przepychem W s c h o d u , ja k i komfortem E u ro p y .
W o k o ło stołu u m ie sz c z o n o żółtą a tła s o w ą sofę z m n ó s tw e m ta kichże samych p o d u s z e k , by każdy w ed le u p o d o b a n ia m ó g ł za­
siąść czyto na sposób e u r o p e js k i, czy tćż w e d le m iejscow ych zw y­
czajów.
Rozdział TI.
— Pow in niśm y się byli d a w n o sp otka ć w Je ru z a le m — mówił
T a n k r e d do p. B esso w czasie obiad u, siedząc po je g o p r a w ć j r ę ­
ce— ale szczęśliwy je s te m , że choć w D am aszku m ogę ci podzięk o­
w ać za tyle w yśw iadczonych mi łask.
— Moja córk a m ó w iła mi, że dosyć j e s t e ś życzliwy dla n a ­
sz e g o n a r o d u , dlateg o ośm ieliłem się dziś cię tu zaprosić.
— Nie m ogę zrozum ióć, by chrześcianin m ógł o b o ję tn ie , a tóm
tnnićj niechętnie p a trzć ć na n a ró d , k tó re m u sw ą p ie rw ia s tk o w ą
w iarę zawdzięcza.
— W ogóle inaczój św ia t nas sądzi.
— L ecz cóż j e s t św ia t? czy E u r o p a je s z c z e d o tą d n ie z u p e ł­
nie zaludniona i pełna dzikich i nie d o stę p n y c h la só w , czy o d ­
w iecznie ś w ie tn a już Azya?
— K o le je żelazne
prę d k o r e s z tę n ie d o stę p n y ch lasów
w ytrz e b ią .
— Cóż będzie w te nc z a s z krainą p rzeszło śei, z Azyą?
— B ó g n ie zapom ni sw o jć j w y b ra n ć j ziemi.
— T a k , to p ra w d a , rz ą d y tego św iata winny się na p raw ach
Bosk ich o p ie ra ć , a tych znow u w Azyi szukać należy.
— Gdyby w asz rząd angielski choć ra z zrozum iał i p o ją ł p r a ­
w dz iw e p ołożenie W s c h o d u — p rz e r w a ł g eneraln y konsul a u stryacki L a u r e l l a , nie zro zu m iaw szy w cale” p ro w a d z o n ć j r o z ­
m o w y i dosłyszaw szy z nićj tylko kilka uryw anych w y r a z ó w .—
J e s t ono ła tw ie js z e niż zrazu sądzić m o ż n a , i będę się miał za
szczęśliw ego, jeżeli, zanim ztąd w yjedziesz, by zająć miejsce
w p arlam en cie, zechcesz się zemną o bszern ie w tym w zględzie
ro z m ó w ić .
Może m oje d łu g o le tn ie dośw iadczenie niezu pełn ie
stra c o n y m będzie dla ciebie milordzie.
T a n k re d s k ło n ił się tylko w m ilczeniu.
TANKllED DE J 10.N TE C UT E.
39
— Co do m n ie — o d ezw ał s ię H ille l i. z r o z u m i e n i e m — nie r o ­
zum iem zupełnie, t o t o je s t kw estyą W s c h o d u , i sądzę, że to tylko
j e s t dyplom atyczne u ro je n ie g a b in etó w E u r o p y . Bo p ro s z ę , zkąd
i na co lak b a rd z o frasow ać się o W s c h ó d ? alboż to nam tuk
złe na św iecie? D o p ra w d y nie mamy się na co usk arż a ć .
— Jakżem szczęśliw y, żem zn ow u m iędzy w a m i— m ów ił F a k re d c e n do s io stry Iiille la — ja tylko tutaj je s te m p r a w d z iw ie
u siebie.
— Myśmy wszyscy radzi i szczęśliwi, że cię znow u ogląd a­
my— o d rz e k ła zagadniona.
— J a k ż e ma pięknie uło ż o n e w ło s y — szeptała T e r e s s a L a u ­
rella do s io s tr y , p a trz ą c na T a n k r e d a — ja k ślicznie odbijają od
tych obrzydłych tu r b a n ó w .
— I całe u b ranie. W isto c ie nieraz dziw ię się, ja k ludzie ucy ­
w ilizow ani m ogą nosić p o d o b n e szaty; to niby ciągła m a s k a ra d a .
— N ie przeczę ja w cale i przyznaje w iele p rz y m io tó w F r a n ­
kom; ale co się tyczy ich s tr o ju , tego im nigdy nie z a z d ro śc iłem —
r z e k i M ojżesz L a u re lla , b r a t ko nsu la.
— Ach mój drog i s try ju !— z a w o ła ła T e r e s s a — spojrzyj tylko
na tę śliczną b ia łą c h u stk ę na szyi: czem że się p o do bn óm strój
W s c h o d u poszczyci? J a k to n iew y sz u k a n e , a jak p ię k n e zarazem !
A te bu ty św iecące? m ogąż nasze pantofle, ja k k o lw ie k u p s tr z o n e
złotem i k le jnota m i, iść w p o ró w n a n ie z tóm lśniącćm o b u w ie m ?
— J a k on tu nudzić się m u s i— dodała S ofon isb a.
— I ja tak sądzę; bez b alu , bez o p e ry . D o p r a w d y , żal mi go
sz c z e rz e . Co go tu m ogło sp ro w adzić?
— Musi się kochać, taki jakiś s m u tn y .
— Cóż d z iw nego , że sm utny.
Z kim że tii m oże p o m ó w ić ,
kto go tu zrozumió?
— L o r d P a lm e r s t o n — m ó w ił z n o w u konsul L a u r e ll a — dość
był z kw e sty ą W s c h o d u obeznany; lecz gdybym b y ł w słu żb ie
k ró lo w e j angielskićj, po tra fd b y m w iele jeszcze rzeczy w yjaśnić;—
tu się zatrzym ał z p ew nym tajem niczym uśm iechem .
— N ie m ogę słuchać tych w iecznych p o c h w a ł P a lm e r s to n a —
zaw ołał F a k r e d e e n p o r y w c z o — czyż nie ma ju ź na św iecie innych
m ę ż ó w s ta n u p ró c z niego? J a k on może znać k w e sty ą W s c h o d u ,
kiedy nigdy nie był na W sc h o d z ie ?
— Ależ szlachetny em irze, to są zadania w ysokiej dyploroacyi, k tó r e tylko zręczni b a r d z o m in is tr o w ie ro z w ią z a ć p otrafią.
40
TANKHEI) Dli M O N T E C U T E .
V
— Ja b y m w ciągu je d n e g o m iesiąca k w e sty ą W s c h o d u za­
ł a tw ił, gdybym tylko zechciał.
Konsul L a u rc lla uśm ie ch n ą w sz y się p o g a rd liw ie , tak m ów ił
dalćj:
— L ecz to w ła śn ie najgłów niejsza Iciccslya, by w yjaśnić, co
j e s t w łaściw ie lewestya W s c h o d u ?
— Dla m n ie k w e sty a W s c h o d u w yłącznie na tćm się z asa­
dza, k to będ zie panem m o rza Ś r ó d z ie m n e g o , a tym musi by ć k o ­
niecznie E g ip t lub S yry a.
D a re m n ie o to k u sić się będzie A n ­
glia, F ra n c y a lub A u stry a ; m og ą one n a w e t chw ilo w o dopiąć s w e ­
go celu, lecz to nigdy d łu g o nie p o tr w a .
— E g i p t po darem nćj p r ó b ie u p a d ł ju ż pod b rz em ien iem tego
przedsięw zięcia.
— N iechże te ra z Syrya z kolei sił sw oich s p r ó b u je .
— Czy pan masz zam iar zw iedzić E g i p t p rzed swoim p o w r o ­
tem? - z a p y t a ł B e sso T an k re d a .
— N ie myślę w cale o p o w r o c ie — o d rz e k ł lo rd M o n te c u te —
i radbym po zn ać się z E g ip te m ; je s t l o k ra j, którym dużo zaj­
mują się w E u ro p ie .
T a k ie tam w ielkie zaszły zmiany!
— E g ip t— p r z e r w a ł B e sso z u śm ie c h e m — nigdy się nie zm ie ­
nił; j e s t t o zaw sze len sam k ra j, ja k za c z a só w F a ra o n ó w , r z ą ­
dzony w e d łu g tych samych zasad, jak w ów c z a s przez J ó z e fa , tak
i dziś przez żydów.
— P rz e z żydów?
— T a k je s t. A r tim - B e j pićrw szy m in is te r P o r t y i niegdyś
jćj a m b a s s a d o r w P a ry ż u , najlepsza dyplom atyczna w całym
W s c h o d z ie g ło w a , j e s t nietylko tegoż sam ego ro d u co Józef,
p ić rw w s z y m in iste r F a r a o n ó w , ale n a d to je g o w p ro stć j linii
p o to m e k .
— T rz e b a go więc d o d a ć do liczby wielkich po lityków
i m ę ż ó w stan u , o których mi w sp o m in a ł twój przyjaciel pan de
S id o n ia .
— O tak, brzem ię rz ą d ó w tego św iata w części i na naszych
ba rk a c h spoczyw a.
— O ile mi się zdaje, to rządzicie każdym k r a je m , wyjąw szy
w łasnym .
— I to m ogło n a stąp ić W 1 8 3 9 r o k u — r z e k ł B e sso z w e s t ­
chnien iem — lecz po cóż mam y m ó w ić o ob ojętnych rzeczach dla
ciebie.
41
TANK REI) D E M O N T E C H T E .
— O bojętnych?— p r z e r w a ł T a n k r e d — cóż mnie więcój o b ­
chodzić może na świecie?
P o skończonej uczcie ro z n o sz o n o nargyle i p o ro z ś c ie ła n o na
ziemi ró ż n o k o lo ro w e dyw any, zastane poduszkam i, by każdy w edle
u p o d o b a n ia czas swój przep ęd zał. K onsul g en e raln y L a u r e ł la k o rz y sta ł z p ié rw sze g o r o z r u c h u przy w s ta w a n iu o d s to ł u ,
by p r z e d s ta w ić lo rd a M o n tec u te swym c ó rk om .
Panie te chcąc
m u pokazać, że D am aszek nie w lakiem pogrążony b a rb a r z y ń s tw ie ,
ja k sądzą cudzoziem cy, zaczęły ro z m a w iać z naszym w ę d ro w c e m
o balach i ostatniej o p e r z e p rze d sta w io n e j w P a ry ż u.
T ankred
w w ielkim b ył k ło po cie, jak w yw inąć się z ro zm ow y tak obcej dla
n ieg o, gdy ktoś z obecnych w y rw a ł go z tego k ło p o tu , p ro s z ą c
p a n ie n L a u re lla , by raczyły uszczęśliw ić to w a rz y stw o sw y m ś p ie ­
w em . P o d ługich p r o śb a c h i naleganiach dały się p rz e c ie n am ó ­
w ić, nie bez poprzedn iego je d n a k narzekania na b ra k głosu i t r u ­
d n o ść śp iew an ia pod g o łć m niebem .
T a n k r e d korzystał z tćj s p o so b n o śc i, by się zbliżyć do E w y ,
któ ra przechadzała się po o g ro d z ie ośw iecon ym tysiącem lamp k o ­
lo ro w y c h , w to w a r z y s tw ie sio stry H illela i pani N assim F a r h i.
Rzadko k tóry z sa lo n ó w E u r o p y m ógłby się poszczycić o b e c n o ­
ścią trz e c h razem zebranych tak doskonałych p ię k n o śc i.
— P anny L au rella ślicznie w p ra w d z ie ś p ie w a ją — m ó w ił T a n ­
k re d do E w y — ale co do m n ie , prag nąłby m słyszćć w D am aszku
tylko pieśni i psalm y żałobne.
— I w E u r o p ie p o d o b n o najpiękn iejsza muzyka na te n te m a t
zwykle b yw a ułożona.
— N a tu r a ln ie , je d n a tylko m uzyka o ddać m oże p o d o b n e my­
śli i uczucia.
— P a n n y L a u re lla śp iew ają także m o d litw ę a M ojżesza
to Egipcie.
— Chciałabym j ą dziś usłyszćć, m uszę p o s ła ć do nich I l e l lila, by je o to p o p ro s ił.
I sk in ąw szy n a m ło d e g o B e ss a , k tó ry n a ty c h m ia st zbliżył
się do nićj z uprzejm ym uśm ie c he m , pow iedziała m u o co rzecz
idzie.
— T e r a z mają śp ie w a ć te p anie d u e t z D on Pasquale— o d ­
r z e k ł tenże w zruszając lekko ra m io n am i— a przyznam się, że ja k ­
ko lw ie k m o d litw a j e s t piękną kom pozycyą, w olę je dn a k n a te ra z
s e re n a d ę .
Tom I I . K w iecień 1851.
^
4-2
TA M K nr.n n E m o n t f . c u t e .
— Cóż myślisz o m oim o jc u ? — po chwili zapytała E w a lorda
M o n te c u te z w yrazem dumy i zadow olenia.
— J e s l takim , ja k mi go pan de Sidonia o p isy w ał: w a r t j e s t
nietylko tw oim być ojcem , lecz ojcem ro d u ludzkiego.
— M uzułm anie u trzy m u ją, że raj był po łożony w blizkości
D am a sz k u — r z ek ła pani N a ss im — i że A dam ulepiony był z t u t e j szćj cz erw o n e j gliny.
— D a w n o ju ż p ra g n ą ł cię p o z n a ć— ciągnęła E w a nie u w a ­
żając na słow a swój to w a rz y sz k i— i tw oja tu obecność wielce mu
j e s t miłą.
— D aw no pow in ienem był szczycić się je g o znajom ością.
Moja to wina zrządziła to opóźnienie i w sz y stk ie m o je n a stę p n e
p rzy go dy . N ie w a r t je s te m szczęścia, k tó re g o dziś używ am.
— L ep ićj późno jak nigdy; cieszy m nie to, żeśmy się przecie
raz w szyscy poznali i że nam pan sp ra w ie d liw o ść oddajesz.
Za
swoim do E u ro p y p o w r o te m , będziesz naszym o b ro ń c ą gdy nas
zechcą sp o tw a rz a ć , ja k to p r z e d kilku laty czynili m szcząc się, jak
tw ie rdz ili, za ukrzyżow ane i m ęczono przez nas c hrześciańskio
dziatki w czasie ś w ią t Paschy.
— N ie myślę w racać do E u r o p y — o d rz e k ł T a n k re d rum ie n ią c
s ię — a jeżeli w as bę d ą p rz e śla d o w a ć , to mam nadzieję, że i tu w as
o b ro n ić potrafię.
J a k a ś głośniejsza n u ta śp ie w u panien L a u re lla , p r z e rw a ła
c h w ilow o ro z m o w ę .
Po k rótkić m p rz y słu c h iw a n iu się tym m elodyjnym d ź w ię ­
k o m , rzek ł T a n k re d do sio stry IJillela, iż dla dopełnienia c z a ru ją ­
cego zew sząd o b ra z u i zmienienia go w istny raj, b ra k u je tylko
jćj prześlicznych dzieci.
— Śpią j u ż — o d p o w ie d z ia ła m a tk a — p ew na je s te m , że r ó ­
w n ie jak k ró lo w a S ab a m arzą o kw iatach i dźwiękach.
— T w ie r d z ą o g ó ln ie — m ów iła dalej E w a — że dzieci naszego
plem ienia są najpiękniejszem i dziećmi na ś w ie c ie , lecz że w póź­
niejszym w ieku znika ta nadzw yczajna piękność.
— T a k zwykle się d z ie je — do d a ła s io s tr a Ilille la — j e s t t o
sk u te k do św ia d ć z a n c g o p rzez nich niesm aku i n ie p o k o ju ; zam iast
u ś m ie c h u pobłażania i zad o w o le n ia , spotykają tylko cierpkie i n ie ­
z a słu ż o n e w yrzuty lub oskarżenia: to tćż w yraz sm u tk u i cbytro ś c i zastęp uje na ich młodych tw a rz a c h w dzięk szczerości i s w o ­
b o d y , i piętno niewoli i w z g a rd y w yciska się na ich czole.
TANKKEl) I) E M O N T E C U T E .
4 .{
— Lec/, dzieci naszćj ro d z in y — p r z e r w a ła E w a — w y c h o w a n e
w pojęciach własnój godności, o to c z o n e czułćm i tkliw ćm s ta r a ­
niem , nic dośw iadczały tego uczucia; ich więc przynajm niéj rysy
nie p o w inn y nledz tćj p o w sz e c h n e j zmianie.
S ło w a te w y m ó w iła z taką p o w a g ą , z tak głębokićm w s p ó ł­
czuciem , z takim s m u tk ie m , połączonym z god nością o brażonćj
dumy n a r o d o w é j, że T a n k r e d p a tr z a ł na nią z uw ielbien iem ,
i w myśli je g o p o w s ta ła ch w ilow o w ą tp liw o ś ć , ażali to s tw o rz e n ie
p ełne w d z ię k ó w ciała i wzniosłych duszy i um ysłu p rzym io tó w ,
j e s t isto tn ie tylko zw yczajną tćj ziemi m ieszkank ą. P rz y p o m n ia ł
so b ie p ié rw sz e z nią w o grod zie Bethanii sp o tk a n ie , gdzie go tak
g łę b o k o zdziwiła sw ą w ia rą i wyższćm rzeczy po jęciem ; dalćj
zjaw ienie się jej w pustyni; czułe sta ra n ia i u m ie ję tn e leki, k t ó r e mi go od n ieu chron nej p r a w ie śm ierci ocaliła, w resz c ie o b e c n ą r o ­
zm ow ę.
Oczy ich sp otkały się, i n ie p o ję te ja k ie ś w zru szenie
p rz e b ie g ło w s k r o ś T a n k r e d a ; od w ra c a jąc w z ro k od tego a rc y ­
dzieła S tw ó r c y , w e stc h n ą ł g łę b o k o .
W tejże chwili nadch od zący z H illelem F a k r e d e e n , głośnym
śm ie c h e m i żywą ro z m o w ą p rz e rw a li dalsze lorda M o n te c u te r o z ­
m yślanie. Ilille l zbliżywszy się do E w y p o d a ł jćj r ę k ę , i prosił ca­
łe to w a rz y stw o , by w r a z z niemi u d a ło się do salo nu , gdzie w ła ­
śnie przyn iesio no n a d e s ła n e z Marsylii klejnoty, k tó r e dla E w y
p rz e z n a cz a ł, a k tó r e w y b ie ra ła o s o b iś c ie żona a m b a ss a d o ra a u stry ack iego w P a ry żu . T o m ó w ią c , Hillel p o p ro w a d z ił có rk ę B e s­
sa , a za niemi udały się je g o sio stra i pani N assim . F a k r e d e e n
p o z o s ta ł w ogrodzie.
— K to to ta k i? — zapytał T a n k r e d w skazując na ITillela.
— J ć j n a rz e c z o n y — o d rz e k ł e m ir — c złow iek, k tó ry mię p o ­
zbaw ił E w y . Mimo to je d n a k p e w n y je s te m , że po zam ęzciu c ó r ­
ki, B esso przyjm ie m nie za syna, którym i je ste m po części, bo
m nie je g o żona w la sn é m w yk arm iła m lekiem ; i jeżeli nie zostaw i
m i całego m a ją tk u , to przynajm niéj w y ku pi w ex lc i w szystkie
długi zapłaci. J a k ci się z d a je , cóż myślisz o tern ?
— O c z ćm ?— zapytał T a n k r e d zamyślony.
T u doszły ich g ło ś n e wybuchy śm iechu.
— C hodź, chodź— m ów ił F a k r e d e e n — słyszysz, ja k wszyscy
c ie szą się i po dziw iają zapew ne ślubny p o d a ru n e k .
— Idę, spieszę — m ó w ił T a n k re d p o z o sta ją c nieco w tyle.
L ecz zam iast iść za e m irem , m łody lord w inną udał się
s tr o n ę , a skryw szy się za d rz e w o cyp ry so w e , sp o g lą d a ł żałośnie
44
TANK1IKI) DE M O N T E C U T E .
to na piękne gw iazdam i i jasny m , pełnym księżycem u s tro jo n e n ie ­
b o , to na w z no szące się ciem ne i w ysokie szczyty m in a re tó w , to
n a ro z leg a ją ce się z drugićj s tro n y obszary pustyn i.
S e r c e je g o
głę b o k a gorycz zalała, i w e stc h n ą w s z y , sz e p n ą ł zcicha:
—
Gdybym był t o b ą , o cudny D a m a sz k u ! nie pozw oliłbym
nigdy, by mi A lep w y d a rł najpiękniejszy z mój k o ro n y dy am en t.
L ec z na cóż'Inn ie o b c e m u tu przyb yszow i po d o b n e m i z aprzątać się
myślami? Inną mi d ro g ę w skazała O p a trz n o ś ć .
llozdział Tli.
S k o ro B a ro n i, s to s o w n ie do obyczaju W s c h o d u , odśw ieży ł
się w łaźni po sw o jćm do D am a sz k u pr/.ybyciu, i wyczesawszy^
s ta r a n n i e b r o d ę oblókł się w białe szaty w e łn ia n e i podobnyż t u r ­
ba n, w ysz e dł i podążył w s tr o n ę w ielkiego b a z a ru . Część m ia sta ,
k tó r ą p r z e c h o d z ił była ludna i h ałaśliw a: ulice w ą/.kie, k r ę te ,
ś c ie śn io n e je sz cz e w yw ie sz on e m i p o n a d drzw iam i m arkizam i, p od
k t ó r e c h ro n io n o się p rz e d zbytnim up a łe m .
Z n a ł on w idać d o ­
kła d n ie cały la birynt a r k a d , przerzy nany ch w ró ż n e s tr o n y r ó ż n o ro d n e m i sklepam i: bez w a h an ia się b o w ie m p rze c h o d z ił to p rz e z
uliczkę z a p e łn io n ą samą b ro n ią , to zn ow u sk ładam i je d w a b iu , to
b a w e łn ia n e m i A nglii w y ro b a m i; m ijał także p s tr o u s tr o jo n e s k le ­
py żółtych babu szy i czerw onych pantofli, p rzecho dził szybko m i­
m o sk ła d ó w W s c h o d n ic h to w a r ó w , k tó ro tak często m ieszczą
w so b ie nieszczęsny za ro d e k straszliw ćj zaw sze zarazy.
W m iarę ja k B aroni spieszy! dalćj, u s ta w a ł g w a r i ru c h , jaki
d o tą d c e c h o w a ł sam e ją d r o h a n d lo w e g o m ia sta , gdzie każdy tak
się zdaw at zajęty, iż Iodwie m ial czas odpocząć chw ilow o i szybko
spożyć czyto filiżankę kawy, czy nieco ożywiających o w o c ó w , czy
w końcu fajkę wypalić spiesząc do dalszych z a tru d n ie ń .
T u mało
ju ż w id ać było p rz e ch o d n ió w ; czasami tylko p rz e s u w a ! się juk cień
A rm eńczyk lub żyd d o k to r , spiesząc do c h o r e g o , albo ja k a o s ło ­
n ię ta całkiem p o sta ć niew ieścia.
B aroni z w ró c ił się je sz c z e na p r a w o i w sz e d ł p o d arkady
o słaniające składy a p te c z n e . T u sp rz e d a w a n o także n a jd o sk o n a l­
sze, n a jrz a d sz e gu m m y i n a jw y k w in tn ie jsz e pachnidła A rabii.
W jedny m z tych s k ła d ó w siedział z fajką w u sta c h człow iek
śr ed n ieg o w ie k u , p o n u re g o oblicza, z dużym orlim n osem i j a s n e mi n iebieskiem i oczym a, odziany w szatę k o lo ru o rz e c h o w e g o
i ciemny tu rb a n .
TANKI1EU DK MONTISCUTE.
— W i ta m cię, w ita m , Effendi— rz e k ł tenże p o strz e g łsz y B ar o n i e g o — jakżeś ju ż da w n o nic był w E s h - S h a m !
— N ie tak b a rd z o ; a ty odw ie d z a lż eś często D am aszek od
czasu o s ta tn ie g o m ego tu pobytu?
— Kilka razy tu już b y ł e m — o d rz e k ł zapytany podając
w łasną fajkę B a ro n ie m u .
— Cóż tam słychać u naszych przyjaciół w g órach ? — pytał
Baroni oddając fajkę.
— Żyjs— I to już d ob rze.
— Byłżeś tera z w k raju F r a n k ó w ? — zapytał nieznajomy.
— J a najczęścićj w ich kraju prz eb y w a m .
— Czy nie znasz kogo , coby p o tr z e b o w a ł opium lub s k a monii (1)?
— J e s z c z e nie voiim , czy co o tćm wiedzićó m og ę— od rz e k ł
tajem niczo B aron i.
— Mam ją w najlepszym g atun ku , m iałką jak mąka.
— Czy nie po m ieszana czasem z m irrą?
— A lboż ja żyd?— o d rz e k ł o brażony kupiec.
— W p r a w d z i e , nigdy d o tą d nie m og łem się do w iedzieć r z e ­
te ln ie , czćm j e s te ś panie D a rk u sz . Ale w ra c a ją c się do skam onii,
m ógłbym ci b ardzo d o b ry in te r e s n a strę c z y ć , a n a w e t nietylko
w e w zględzie zbycia s k a m o n ii, ale i co do innych jeszcze to w a ró w .
— J u ż to m o gę sob ie o d d a ć tę sp ra w ie d liw o ś ć , że n ik t w c a ­
łym E s h - S h a m nie ma lepszego i w iększego składu od em nie.
—- Co to, to p ra w d a ; i d latego będę cię m óg ł sum ien nie p o ­
lecić.
Coś mi się w sz y stk o w idzi, że dużo p ia stró w w o ry tw e
napełni.
— Bodaj to m ieć przyjaciół: oni nam zawsze p rzy cho dzą
w po m o c w sm utny ch p rzy go dach.
— T e s ło w a przypom inają mi m oje w łasn« k ło p o ty i zm ar­
tw ien ia.
W y o b r a ź so b ie , że p od ró ż u ję o b e c n ie z m łod ym księ­
ciem angielskim , k tó ry p o w iedział, że mnie zabije na m iejscu,
jeżeli nie p o m o g ę mu do odw ied zen ia królow ej A n s c re jó w .
— N iech w p r z ó d o d w i e d z i króla S a l o m o n a w k r a in i e d u ­
c h ó w — o d r z e k ł D a rk u sz d r w i ą c y m t o n e m .
— I to m oże kiedyś n a stą p i— p ow iedział B aro ni — b o to d o ­
p ra w d y odm ienny człow iek od re s z ty ludzi, i jeżeli s o b ie nabije
( 1 ) Sknmonia, preparat lekarski z rośliny zw anej co n o o lcu lu s S yr ia c u s , zuajdujjjcej się obficie w Syryi, mianowicie w okolicy Alepo.
40
TANKIIEl» DE MONTECUTE.
g ło w ę ducham i, to ich nud ziemią i p o d ziemię szukać będ zie.
L ecz wróćmy się do sk a m o n ii— ciągnął dalćj Buroni sa d o w ią c się
obok D a r k u s z a — chociaż d o p ra w d y w ięcćjbyś zyskał na w y r o b ie ­
niu pozw olenia zw iedzenia w aszych g ó r, niż na spieniężeniu w szy­
stkich tu na g ro m a d z o n y c h to w a ró w . L ecz d a rm o się kusić o rzecz
n iepo do bn ą.
— T a k , to rzecz niepo d o b n a .
— Mówmy więc o skam onii. Czy pam iętasz m ojego d a w n e ­
go pana?
— Któżby go m ógł zapom nićć, mając raz to szczęście o g lą ­
dać go.
— T e n książę cu dzoziem ski, z któ rym o becn ie p od różu ję,
w ładca ziem o b szern ych, jest je g o przyjacielem ; jeżeli je m u d o ­
godzisz i usłużysz, to lak, ja k b y ś tam te m u usłużył.
— Sam p o w ie d z ia łe ś , że d a re m n ie kusić się o rz e c z y n ie ­
podobne.
— M ówm y w ięc o skamonii. L e c z p am iętam d o b r z e , że lat
tem u p iętnaście, gdy ów czesny mój pan toż sam o m ia ł zachcenie,
nie r o b iłe ś tyle tru d n o ś c i, i tylko szerząca się w ó w c z as zaraza
w strzym ała go od tej podróży.
— Czasy się z m ie n iły , a od lat pię tn a stu wielo wody
u płynęło.
— Mówmy w ięc o skam onii.
A n se re jo w ie m ają wielu
przyjaciół w obcych kra ja c h , ale cóż, kiedy odpychają d o b re ich
chęci.
D a rk u sz ściągnął tylko ra m ionam i.
— Jeżeli mnie przyjaźń tw oja nic z b a w i— d o d a ł B uron i— j e ­
stem zgubiony na wieki.
Z chęcią dułbym ja k ie tysiąc piu str ó w , by gło w ę moję okupić w p ro w u d z en ie m do waszych g ór
m ego pana.
— Książęta F r a n k ó w nie m ogą ścinać g łó w niew olnikom
s w o i m — o d rz e k ł D a rk u sz s p o k o jn ie — w najgorszym r a z ie w ysy­
łają ich tylko na wygnanie do wysp zam ieszkałych p rzez złe
duchy.
— L ecz książę, u k tó re g o w u sługach obecnie zoslnję, j e s t
potężnym w ładcą obszernych ziem, b ra te m wielu k ró lo w y c h : n a ­
w e t wielka królow a an gielska j e s t je g o s io strą .
— W in s z u ję tym, co słu ż ą k r ó lo w y m — o d r z e k ł D arku sz
szyderczo.
— Ależ i ty sam je s te ś p oddanym k ró lo w ć j.
47
TANKllKD l) E M O N T E C U T E .
—
W ła śn ie
tć ż
d la teg o
n ie
mogę
was
p u ścić
w
góry,
jak to p r z e d p ię t n a s t u la ty za p a n o w a n ia jć j o jc a u c z y n i ć m o g ł e m .
— Czyż rozkazy jćj są tak s u r o w e ?
—
O św ia d czy ła ,
m uzułm ana,
ż e w ż y c iu
ani c h r z e ś c i a n i n a .
sw ojem
n ie c h c e
w i d z i e ć ani
b o je s t w o tw a rtej w o jn ie z o b y ­
d w o m a w y z n a n i a m i , a z ł a g o d z e n i e tćj
w mój m o c y .
krw awćj
n i e c h ę c i n ie le ż y
— Jakiż m oże być p o w ó d tćj nienaw iści?
— O tćm m ożesz się tylko w górach A n s e r e jó w dow iedzieć.
B aroni p o du m ał chwilę, a n astę pn ie tak p rz e m ó w ił do D a i kusza:
— T o , coś mi pow iedział, napro w ad za mnie na dziw ny d o ­
mysł. T e n m łody człow iek, u k tó re g o w usłu g a c h zostaję, je s t p rz y ­
jacielem w aszeg o ludu i zna zap e w ne p o w ó d w aszćj n iechęci, lak
do m u zu łm anó w , ja k i do ch rześcian, bo ich sam także n i e b a r dzo kocha; lecz j e s t 011 skąpy w sło w a c h , choć uczuć g w a łto w n y c h .
N ie śm iałem go nigdy pytać o po w o d y tej chęci zw iedzenia w a ­
szego k ra ju , ale o ile teraz w id z ę, to on sam musi być A n s e r e jczykiem. P rzyb ył on umyślnie, by was od w iedzić, z bardzo d a le ­
kich s tro n , gdzie ła tw ić j o p ia stry , jnk o w o d ę , i pe w n ie ma wiele
ważnych rzeczy waszćj kró lo w ćj p o w ied zićć; lecz cóż r o b ić , d a­
r e m n ie się kusić o rzeczy n ie p o d o b n e .
M ów m y w ięc znow u
o skamonii.
— S ą d z isz , że on nasz r o d a k ? — zapytał D a rk u sz półgłosem
spoglądając b adaw czo na B a ro n ie g o .
— Tak sądzę.
— Na czem opierasz to m niem anie?
— T o w łaśn ie tajem nica, której ci odkryć nie m ogę.
— W p r a w d z i e nie m ogę b e z p o śre d n io udzielić pozw olenia
dla zw iedzenia naszego gó rzysteg o k ra ju , lecz w zajem na przyjaźń
Jest ja k o r z e k a w pięknym o g ro d z ie p ły n ąc a .
Jeżeli ten książę
skąpy w słow a c h choć gw ałto w ny ch uc z u ć , j e s t rz e te ln ie ....C z y
m ogę go widzieć, EiFendi?
— Nigdybym mu o tćm nie śm ia ł m ów ić.
N apom knąłem
o czem siś pod o b n ć m słów kilka, zanim do ciebie p rzyszedłem ;
ale oczy je g o ogniem zabłysły, brw i się ściągnęły ja k u syna
E ldisa. f t i e , to być nie m o że. P rzestań m y się w ięc k usić o . r z e ­
czy n ie p o d o b n e . N iech sobie w raca zkąd przybył, niepoznaw szy
w aszćj k ró lo w ć j, k tó rćj j e s t może b r a te m , niech nienaw idzi jak
d o tą d chrześcian i m u zułm an ów ; ja na to nie poradzę, choć mię
wypędzi na re sz tę życia pomięd/.y złe duchy.
48
TANKIlEI) DE M O N T E C U T E .
— K rólow a dow ie się o wszystkiem ; czekajmy na jć*j o d p o ­
w iedź.
— O tak, czekać na p o w r ó t k a ra w a n y z M e k k i — zaw ołał
B a ro n i— nie znasz w idzę g w a łto w n o śc i m ego pana (i to m nie po
części u tw ie rd z a w m n ie m a n iu , że j e s t A nse re jc z yk iem ), bo gdyby
byt chrześeianinem lub m u z u łm a n e m , nauka ew angelii lub koram i,
byłaby złagodziła tę je g o p oryw czość.
— T o zielone o w o c e , to n ie d o jrz a łe figi, te n w asz k ora n
i ta w asza e w ang elia.
W i ć s z , co u nas myślą o tycli obydw óch
w yznaniach.
— Nie w i ć m — o d r z e k ł spiesznie B aroni —I cóż takiego?
— D o w ie sz się o tćm w naszych g órach.
— W i ę c nas tam zaprow adzisz?
— Jeżeli kró lo w a na to zezw oli.
— Ależto ztąd do w as prz e sz ło 3 0 0 mil angielskich, a ty
lak o tćm m ó w isz, jakby chodziło o jaką krótko przechadzkę. Z a ­
nim w yślesz p o sła ń c a, zanim królow a raczy o dp isać, a każda k o b ić ta , a cóż d opić ro k ró lo w a lubi się drożyć i ociągać z o d p o w ie ­
dzią, i zanim znowu o dp o w ie d ź jej do jdzie rąk tw oich , to w szy­
stko nie tak p rędko n a stą p i, i p o do bn o w yschną p ić rw ć j źródła E s h S h a m u , zanim doczekam y się listu i to je sz c z e o d m o w n e g o .
D u rk u sz u śm ie c h n ą ł się i p o trz ą s ł g ło w ą .
— Przyjdź j u t r o o zachodzie s ło ń c a , a będziesz miał od k r ó ­
low ej A n s e re jó w odp ow ie dź .
P o w ić sz mi przytóm , ile p r z y g o to ­
w ać skam onii, by o d ra z u oba in te re s a z ałatw ić.
— Zak upię w szystko i zaraz z góry zapłacę, choć nie w e ­
zmę teraz t o w a r u , który u ciebio aż do m ego tu p o w tó r n e g o
przybycia p oz o sta nie .
D a rk u s z rzu ciw szy na bok trzym aną do tąd w u stac h fajkę,
w łożył os tro ż n ie rę k ę w z anad rze i wyjął ładnego g ołębia z d u żemi czarnem i oczyma. G o łą b ’ był z u p e łn ie o sw o jo n y i sp oko jn ie
spo c zy w a ł na dw ó ch palcach ręki D a rk u s z a , i p a trz a ł mu w oczy
z uw agą.
— H o , ho, mój c z a rn o o k i— m ów ił D a rk u sz głaszcząc g o łę­
bia —mój kochany K a r a g u s ie , puszczam cię w św iat, d a le k ą o d b ę dziesz pielgrzym kę, zw iedzisz t w e gaje ro d z in n e . T a k je s t— rz e k ł
dalćj o b ra c a ją c się do B a ro n ie g o — K aragus j e s t m oim zwykłym
p o sła ń c e m ; nic zdrad ził m nie nigdy.
J u t r o o tym czasie przyjdź
po odp ow ied ź.
TANKIIED d e m o n t e c u t e .
CZĘŚĆ
V ita
I
49
O S T A T N IA .
Rozdział 1.
Pośród dzikich gór, w ciasnym wąwozie, jechało dw óch jeźdźców
w stroju Kurdów , składającym się z białego turb an u i koszuli sznu­
rem przepasanćj. W ręku trzymali długie widły, przy boku krzywy
pałasz połyskał, a przy siodle umocowane były pistolety. Pomimo
dzikości otaczającćj n a t u r y znać było, że pracowite ręce góry te uży­
źniały; wszędzie widać bvło ludne wioski, upraw ne pola i bogate
winnice.
— W idziałem dziś dwa razy orły na szczycie Gibel-Killis; co
to za wróżba?— zapytał jed en z jeźdźców drugiego.
— Korzystnéj przygody dlanaszćj królowćj— odparł drugi.— J e ­
żeli to prawda, że te dzieci Frangistanu tak hojnie opłacili zwiedzenie
pustyń T a d m o ru , cóżby dopiéro dać powinni za obejrzenie tych gór,
których żaden z obcych nie widział.
— Ale mówią, że ten Frank jest naszego wyznania.
— Nigdy nie słyszałem, aby który z nas był F ran kiem , gdyż
Fran ki są Nuzareńczykami, a nim tę wiarę przyjęli, żyli jak dzicy
w śród puszcz i lasów.
— Przecież Keferini w ydał rozkaz, aby całe nasze pokolenie
czuwało nad cudzoziemcem, jakby nad samą królową; musi więc on
do nas należćć.
— Mój ojciec umierając miał lat 1 1 0 , a m ów ił mi przy śmierci,
że podczas jego długiego życia żaden z F ra n k ó w nam podobny w g ó ­
rach się nie ukazał.
— Znow u orły szybują nad szczytem G ib e l- K iflis; cudzoziemcy
muszą się zbliżać.
— O by ich przybycie nie przyniosło nam nieszczęścia.
— Czy masz złe przeczucie?
— N ie, aleśmy sami na szerokim świecie, wszyscy są naszemi
nieprzyjacielami, wszystko grozi nam zniszczeniem.
— Masz słuszność. Byłem kiedyś w Alepo, jakżeż mi tam
pusto i obco było!
— Nigdzie nie ma takich gór, jak nasze ojczyste, i to, co u nas
widzićc można, nigdzie już nie istnieje.
— W bazarach Alepo i o g r o d a c h Damaszku nie marzą nawet
o tćm, co my posiadamy.
Tom U . Kwiecień 1851.
50
TANKRED D E M O N T E C f T E .
— Któż może się porównać z naszą królową? my tjlko bracie
wiemy, ule nie wymówimy do kogo ona podobna.
*
#
*
K uragus, gołąb’ czarnooki przyniósł pod skrzydłem list D a rk u sza do królowćj Anserejów, w klórym ją tenże uwiadamiał, że dwóch
książąt: Frank i S y rjjc /y k , chcieli zwiedzić jćj państwo i pomówić
z nią o bardzo ważnych przedmiotach, zwłaszcza, że jeden z cudzo­
ziemców do jćj pokolenia należni.
Nu drugi dzień Rubylip, brat K aragusa, przyniósł do D am a­
szku odpowiedź królowćj i zarazem pozwolenie przestąpienia jćj g ra ­
nic dla dwóch obcych książąt i dwóch tylko służących. Baroni zatem
mógł im towarzyszyć. W ybrali się oni natychmiast, lecz podróż od­
bywali bardzo wolno, bo T an kred chciał za jedną drogą zwiedzić H a m et i Alepo.
Przebywszy rzekę Koweik, zbliżali się do celu swćj podróży, utru dionćj nateraz wojną toczącą się między królową Anserejów a buszą
A lcpu. Zbrojne oddziały górali drogę im przebiegały, lecz za pomocą
i objaśnieniem D arkusza, przebyli szczęśliwie te niebezpieczeństwa
i zbliżali się do bram stolicy.
Tankred i Fakredeen otoczeni zbrojnemi Anserejami, jechali na
pysznych rum akach czystćj krwi arabskićj. T a podróż, ten kraj ta ­
jemniczy, te wspólne przygody i niebezpieczeństwo, ściślejszym jeszcze
węzłem ich połączyły.
— Tunkredzie— zawołnl F akred een rzucując mu się na szyję—
ileżeśmy cudnych rzeczy razem widzieli!
W ą w ó z otoczony prostopadłemi skałami oddzielał ich tylko od
stołecznego miasta, które zewsząd otoczone górami, zdawało się nie­
zdobyte. Po krętćj, w górę wiodącej drodze, stanęli wreszcie nasi
podróżni przed ogromną bram ą spiżową, prowadzącą do podziemnego
przejścia, klórćj podwoje z trzaskiem się zu niemi zawarły. Po kilku
dopićro minutach dzienne światło ujrzeli, wjeżdżając nu obszerny
plac, różnoksztułtnemi budynkami otoczony. Byłto środek miasta;
ze wszech stron z poza wież i dachów inne wyglądały skoły. Nasi
podróżni rzucili na siebie wzrok niespokojny, bo jakkolw iek z tru ­
dnością przyszło im zwiedzić kraj Anserejów i ich stolicę Dżindarik,
zdawało im się nierów nie trudnićj wydostać się z niego; udali się
jednak za przewodnikiem do jednego i gmachów, gdzie im mieszkanie
naznaczono.
W e d łu g wschodniego obyczaju przyniesiono im zaraz kawę
i fajki, a wkrótce ukazał się starzec z pomarszczoną twarzą i okiem
TANKllED DE MO.NTECUTE.
51
błyszczącćm, bogato ubrany, który ich w itał głębokim ukłon em i imie­
niem królowćj pozdrowił.
— Zdaje mi się — rzekł T a n k re d — że mamy szczęście oglądać
wszechwładnego Keferiniego, pierwszego ministra królowćj.
— Nie omyliłeś się szlachetny książę— odrzekł now o przybyły
z przesadę, a potćm dodał oglądając się w około:— N ie spodziewaj "się
znaleźć u nas zbytków wielkiego ś w ia ta , do jakich przywykłeś
w Londynie; w tćm mieście otoczonćm ze wszech stron morzami,
gdzie wam miliony niewolników usługują na klęczkach. Nasz naród
jest ubogi i odarty z dawnćj zamożności i potęgi.
— W szechw ładny Keferini podobno wiele p odróżow ał?— spytał
T an k red .
— Angielski książę p raw d ę w y rz e k ł— odparł Keferini.— Z w ie­
dziłem wszystkie miasta Syryi prócz Je ru z a le m , w którem być nie
chciałem, ponieważ jestto miasto dobre tylko dla psów niewiernych.
Tu T ankred zaledwie zdołał stłumić oburzenie.
— Czy zwiedzałeś L iban?— zapytał Fa k re d e en .
— Szlachetny emirze gościłem u twojćj rodziny, rozm aw iałem
wiele z emirem Beshir, i może, gdybyśmy się byli lepićj porozumieli,
Beshir nie byłby teraz w niewoli u tych obrzydłych barbarzyńców .
— I cóż wam przeszkodziło do umowy z em irem ?— zapytał ży­
wo F a k r e d e e n .— Dlaczegoście się nigdy nie porozumieli z rodziną
Shehaabów , kiedy dwa te plemiona złączone, mogłyby całą Azyą
owładnąć.
— Słusznie mówisz szlachetny emirze, wielką jest Anserejów
potęga.
— Czy praw da, że wasza królowa ma na skinienie 2 5 , 0 0 0 w o­
jo w n ik ó w ? — zapytał T ankred.
W istocie — odrzekł Keferini — mamy 2 5 , 0 0 0 wojow ników ,
z których każdy starczy za trzech D ruzów i dziesięciu Maronitów.
W ejście czterech paziów i czterech dziewic niosących sorbety
i owoce, nie dopuściło zbyt może ostrćj odpowiedzi 1'akredeena,
oburzonego temi przechwałkami pićrwszego ministra. Pózniój rozmo­
wa inny o brot wzięła: zaczęto rozpraw iać o królowćj, a Keferini
rzekł im uprzejmym i słodziutkim głosem, że jćj ani dziś, ani przez
cuły tydzień widzićć nie będą mogli.
— Ojciec królowćj zwał się S ued ya?— zapytał Fakredeen.
— T akjest, ojciec królowćj zwał się Suedya.
—
A jakież b y ło n a z w isk o jćj matki?
— Nic nieznaczącc;
do naszego pokolenia.
by łato bow iem niewolnica, nieoależąca
52
TANKHED D E M O N T EC U TK .
— Czyto pićrwszy rnz białogłowo rządzi Anserejami?
— Pićrwszy, od czasu, jakeśmy w tych górach osiedli.
— A gdzieżeście wprzódy mieszkali?
— W wspaniałych miastach, o których nie ma potrzeby w spo­
minać, bo nam i tak nigdy nic wyjdą z pamięci.
T ankred i F a k re d e en pragnęli ulyszćć nazwisko królowćj, lecz
nie śmieli o nie zapytać. Ju ż po drodze chcieli wyciągnąć nu słowa
spotykanych Anserejów, lecz zawsze coraz inną otrzymywali odpo­
wiedź; wreszcie Baroni ostrzegł ich, że nie wolno tym ludziom mó­
wić pod żadnym pozorem o swym kraju, rządzie lub wierze, i że
tym sposobem oszukiwali zawsze ciekawość pytających. Keferini zaś
lubo ciągle mówił, tyle używał niepotrzebnych słów i p orów nań, że
nic z mowy jego wyciągnąć nie było można i nasi podróżni po c a ło dziennćj z nim rozmowie tak mało wiedzieli o Anscrejach, jak w ten­
czas, gdy po raz pićrwszy zasłyszeli o nich.
ItOKlIział II.
— Uciekajmy, uciekajmy moja Cypros! Nie mogę tu dłużej
pozostać, tak mi serce bije.
— Droga p ani— odrzekła pow ie rn ic a — to zdziwienie tak cię
wzruszyło.
— Nie wiedziałam, moja Cypros, że to zdziwienie; to chyba
dotąd nigdy mnie nic nie zd ziw iło .'
— O tak, to zdziwienie— rzekła śmiejąc się Cypros.
— Cicho, tak głośno się śmiejesz.
— Czyż ja sie śmieje? to chyba dotąd nigdy sie nie śmiałam .
— - Nie chciałabym, by słyszano nasze westchnienia i śmiechy —
m ów iła do Cypros młoda dziewica, zaledwie ośmnastą wiosnę licząca.
Bysy miała greckie, włosy czarne jak heban, a oczy koloru iijołków.
Jć j towarzyszka była młodsza jeszcze i piękna juk pączek róży.
O biedwie zaczęły uciekać wzdłuż gnleryi wiodącćj do mieszka­
nia cudzoziemców, dokąd przyszły w chęci widzenia ich ukradkiem ;
lecz nagły ruch Fakredeena spłoszył je i zmusił do ucieczki. Z g a leryi zbiegły na wschody, a ztamtąd przez kilka pokoi do ogrodu peł­
nego fontan i mirtów.
— Ja k sądzisz, czy nas widziano? - zapytała jedna z nich pada­
jąc na m arm urow ą ławkę.
— Niepodobna— odrzekła Cypros.
TANKHEI) 1)15 M 0 N T E C 0 T E .
53
— Cóż robić? muszę sie im przecie kiedyś pokazać; ale jeżeli
mi tak zawsze serce bić będzie, to ich przyjęć nie potrafię.
— Każ im zaczekać z kilk dni, to się może az niemi oswoisz.
— Nigdy się z niemi nie oswoję. A potem , byłobyto niegościn­
nie: wczoraj byli zmęczeni, miałam powód nieprzyjęcia ich; ale dziś....
dziś.... W ym yśl coś przecie, moja Cypros, jaką przyczynę, którnby
ich zaspokoiła.
— Zdaje mi się, żo już tćm powinni być uradowani, żeś nazna­
czyła dzień przyjęcia.
— Być może, ale ja nie będę zadowoloną.
Raz ich zoba­
czywszy, chciałabym ich znowu widzićć; a przecież nie mogę kryć
się wiecznie w tćj galeryi.
— To ich przyjmij dzisiaj; poślćj zaraz po Keferiniego.
— Ach! jakżeś ty nieczuła, spokojna; jakże ci zazdroszczę.
Ale powiedz mi, jak sądzisz, który z tych dwóch książąt do nas/.ego
pokolenia należy?
- - Dopraw dy nie wiem, obadwaj tak wspaniale wyglądają.
— Choć tak niepodobni do siebie.
— Niepodobni, to prawda. Jeden z n ic h — dodała Cypros z n a ­
m y s łe m — ma rysy do twoich zbliżone.
— T en, z temi pięknemi niebieskiemi oczyma? W ię c sądzisz,
że ten do nas należy?
Jabym chciała, żeby obydwaj do naszego pokolenia należeli.
O, nie! to nie on, to nic on je st nasz rodak; nie, nic Cy­
pros. Uważaj tylko dobrze rysy drugiego miod/.ieńca: czy widzia­
łaś kiedy co rów nie zachwycającego?
T e ciemne włosy, to wynio­
słe czoło, wyraz powagi i godności; ten dumny i łagodny zarazem
uśmiech, czyż ci nic nie przypominają? czy nie widzisz w nich o d­
bicia innych, bozkich kształtów?
— A ch, tak, to prawda!
— Powićdz mi cicho to św ięte imię, którego głośno nie godzi
nam się wymówić.
Cypros nachyliła się do jćj ucha i szepnęła słowo, na które r u ­
mieniec oblał twarz młodćj dziewicy.
T o więc o n — zawołała Cypros — pochodzi z naszego ple­
mienia!
ltox«lxiał 111»
Nasi podróżni ze smutkiem przemyśliwnli, jak potrafią przepę­
dzić ten nudny tydzień w Dżendariku, gdy wszedł Keferini i oznajmił
.'34
TANKUKI) DE M O N T E C U T Ë .
im, że królow a zmieniwszy swe poprzednie postanowienie, wzywa ich
natychmiast do siebie, i niebawem poprowadził ich do nićj.
Młoda królowa Anserejów przyjęła ich tak poważnie, jakby jaka
W ik to ry a z Saint Ja m e s, odbywająca swoje levée. W obszernćj ko­
mnacie ozdobionéj rzeźbami w jońskim stylu, siedziała na wysokićj
sofie, szatą purpurow ą okryta; jćj długie ciemne włosy odgarnięte
z czoła złotą starożytnej rob>ty przepaską, spływały w bogatych splo­
tach na ramiona. Po praw éj stronie stal Keforini dowódzra straży,
i jakiś starzec z długą białą brodą, a zo niemi mnóstwo niewolników ;
po lewéj orszak dziewic krôlowéj.
— Najmilsza i najpiękniejsza królowa w dowód swéj łaski
i przyjaźni, pozwala wam usiąść w swéj przytomności— przemówił
Keferini.
W sku tek tych słów Tankred zajął miejsce po prawéj, a em ir
po lewéj ręce tronu .
F akred een w stroju syryjskim błyszczał cały
od okrywających go klejnotów i ciężkich W sc h o d u materyj, gdy prze-r
ciwnie młody Anglik przedstawił się w ciemnym i opiętym mundurze
bellamontskićj gwardyi.
— Jesteś księciem angielskim?— zapytała go królowa.
— Jestem Anglikiem — odpowiedział T a n k r e d — poddanym naszéj krôlowéj, bo i nami rządzi także m łodość i piękność.
— Moi ojcowie— rzekła znowu królow a odwracając się do F a kredeena— żyli z a w szew przyjaznych stosunkach z dom em Shehaabów.
— Oby tak i nadal b jło ; bo gdy Shehaaby złączą się z A n s e rejami, Syrya będzie prawdziwym rajem.
— Naród wasz często zamieszkuje na ok rę ta ch — mówiła kró ­
lowa obracając do Tankreda .mowę.
— Jesteśm y wyspiarzami— odpowiedział tenże zdziwiony tém
nagłćm pytaniem.
Lecz Keferini dobrze obznajmionv z obyczajami innych ludów ,
w ten sposób nieświadomą objaśnił królowę:
— Anglicy sześć miesięcy tylko przepędzają na okrętach; resztę
zaś czasu w wiejskich zamieszkują zagrodach.
— W jakim w ieku wasza królowa?
— Była w twoich latach w szechw ładna pani, gdy na tron
wstąpiła.
— Jak daw no?
— Siedm lat temu.
— Jak tćż wygląda jćj pałac?
— Ogromny i przepyszny.
TA NKllE D D E M O N T EC U TK .
__ E m ir Beshir je st
55
teraz w Stambule? — zapylała znów F a -
kredeena.
__ Nie, nateraz mieszka w Bruzie.
— A Stam buł, czy największe miasto w ś w ie d e ?
— W cale nie.
-r- Jakież największe miasto?
— Londyn, stolica Anglii, z którćj właśnie książę przybywa.
Piir. ż jest także bardzo wielkie miasto, ale ju ż nie takie, jak Londyn.
— Ja k a jest ludność Stam bułu?
— Podobno pół miliona.
— W idz ia łe ś Antyochią?— zapytała Tunkreda królowa.
— Nie jeszcze.
— A Bejruth?
— W idziałem.
— Antyochią teraz mniejsza od Bejruthu, a przecież ta sama
Antyochią była kiedyś większą od Stam bułu, a może i od waszego
wielkiego miasta.
— I niezawodnie była piękniejszą— dodał T an k re d .
— Ach! słyszałeś wiec już o tćm — zawołała żywo królowa —
to powićdzże mi, dlaczego Antyochią u p adła, dlaczego przestała
być wielką, piękną i potężną?
— Podobne pytanie zastanowiłoby m ę d rc a — odparł Tankred.
— Nie jestem medrcem, a przecież mogłabym je rozwiązać —
rzekła królowa.
— Raczże to uczynić wszechwładna pani.
— Są rzeczy, które można, a są znowu rzeczy, których nie mo­
żna powiedzićć— dodała królowa spoglądając na Keferiniego.
— W sz ec h w ła d na królowa wyraziła się z prawdziwą mądro­
ścią i rozwagą— mówił m inister— na to nieme pytanie.
Królowa zamilkła i przez kilka chwil zostawała pogrążona
w myślach; potem skinęła białą dłonią na znak, by sie cała świta
oddaliła. Pozostał tylko Kefcrini, który na jćj rozkaz zajął miejsce
opodal.
— Szlachetni książęta — odezwała sie poważnie młoda kró­
lowa — bądźcie pozdrowieni w Dżiiidariku, gdzie nikt obcy dotąd
nie postał, bo naród nasz nie pragnie ani poznać, ani dać sie
poznać innym ludom.
Niepodobni jesteśmy do żadnego z nich,
i niczego im nie zazdrościmy.
Nie zazdroszczę okrętó w k r ó lowćj angielskiej, a naród mój nie zazdrości tfum bogatćj wyspy.
T e dzikie skały od naszych cjców zamieszkałe, choć w nich *
ciężko rolą u praw iać, wystarczają n i nasze potrzeb y, i choć
TAMKltEI) D E M O N T E C U T E .
w nich nic mu złota, srćbra, klejnotów, ani jedw abiu, miłujemy je
i przenosimy nad wszystko. Ożywia nas wszystkich bowiem myśl
wzniosła i pocieszająca.
Gdy Darkusz wierny mego ojca sługa, mie­
szkający w Damaszku, przysłał do mnie gołębia z wiadomością, żc
dwóch obcych książąt chce państwo moje zwiedzić, pewnym był, że
niepotrzebnie przysyłałby tu ludzi,coby zajęci byli tjlk o zwyczajami sw e­
go kraju, pięknością Frangistanu lub wynalazkami przemysłu, bo nas
to wszystko mało obchodzi. Darkusz pisał mi, że nie chcecie ro­
zumować ze mną o rzeczach ziemskich, przemijających jak bałwany
wody, ale że macie się ze mną w ważnych przedmiotach naradzić.
Na to następną D arkuszow i przesłałam odpowiedź:
„Jeżeli słowa
obcych książąt nie są tylko próżnym dźwiękiem, jeżeli w duchu b r a ­
terstw a i pokoju pragną słowo prawdy usłyszeć, wskaż im drogę
Dżindaryku” .
Gdy zamilkła, Keforini skłonił się z uszanowaniem, F a k re d ee n
i T ank red spojrzeli po sobie, a ten ostatni zabrał głos w te słowa:
— Z ust twoich mądrość satna płynęła; ja i mój przyjaciel
uznajemy słuszność twoich wyrazów.
P raw dę m ów ił Darkusz, iż
nie o zwyczajnych przedmiotach chcemy z tobą pomówić i nie pro­
sta ciekawość je st bodźcem naszych odwiedzin; i nas także ożywia
myśl wznioślejsza, i ta sprowadziła nas tutaj. Uznajemy, że Azya za­
wiera w sobie myśli żywotne, które reszta świata l nićj czerpać przy­
m uszona, uznaje tem samćm jej wyższość.
W Azyi tylko Bóg lu­
dziom się objaw ił, w Azyi nadał im wiarę, a wiara wszędzie upada;
znać więc, że potrzeba nowego wstrząśnienia w św iecić, nowćj świętej
i Azyi iskry.
Sądzimy, że posłannictwo to cięży szczególnie na Syryi i Arabii, jako krajach najbardzićj umiłowanych od Boga.
Te
dwa pokolenia ludzi wolnych, pełnych życia i świeżości myśli, zdają
się być przeznaczone na podbicie św iata. Chcemy więc podbić świat
stary z boskićm słow em na ustach, z obrazem Boga na sztandarze,
z aniołami na czele; chcemy uszczęśliwić zbyt długo cierpiącą lu­
dzkość i rozszerzyć wokoło święte słowa wiary i prawdy.
Królowa A nserejów słuchała tych słó w z głęboką u w a g ą , i po
chwili tak przemówiła:
— I ja także wierzę w duchow e Azyi posłannictwo; bo póki
jćj żywioł światem rządził, wszystko było wznioślejsze i piękniejsze,
ja k dzisiaj. Słysząc was ucieszyłam się, żeście tu przybyli; ale m ó . wiąc o Arabii powićdz mi, o jakimże Bogu mówiłeś?
— Mówiłem o jednym B o g u prawdziwym, o Bogu, co się na
górze Synai objawił i odkupił winy nasze na syryjskićj Kalwaryi.
57
TANKUED T)K m o n t e g u t e .
— Iw
Anatolii jest góra Olimp, gdzie także mieszkali bo­
gowie.
— Bogow ie poetów?
— Nie, bogowie ludu, którzy go kochali i których on tóż
kochał.
Tu nastąpiło chwilowe milczenie, które przerw ała królowa, mó­
wiąc do Kcleriiiiego:
— Myśli tych książąt są wzniosie i nadziemskie, nietrzeba
więc, by bramy piękności zamykały się przed niemi.
— Mamże wszechwładna pani otworzyć im podwoje cudownćj
i zaklętej świątyni?
— Tak, i każ ją w kwiaty przystroić.
Szlachetni książęta—
dodała obracając się do swych gości— ujrzycie to, co dotąd oko
żadnego cudzoziemca nic widziało: ujrzycie naszę Azyą i jć j bóstwa.
Zn chwilę znowu tłum napełnił pokoje, królowa i książęta p o w ­
stali, strojne dziewicie pod przewodnictwem Cypros rozdały ob e­
cnym girlandy z kw iatów , i udano się przez długi szereg kom nat
i wysoką spiżową bramę, misternemi okrytą rzeźbami, do podziemnego
przejścia, nakształt tego, którym Tankred i F ak redeen wjeżdżali do
Dżindariku.
W k r ó tc e blask słońca znowu ich uderzył, i ujrzeli się
na płaszczyznie otoczonej w około nicbotycznemi skałami, t a k , iż
jedynie przez podziemia dostać się na nią było można.
W przeciwnej skale wykuta była g r o t a , do którćj wiodły
wschody, otoczone jońskiemi kolumnami. W n ę trz e było ozdobione
wspaniale. Królowa rzucała kwiaty i wieńce i przewodniczyła chóro­
wi, nucąc pieśń w jakim ś nieznanym języku. Gdy wzrok Tankreda
przyzwyczaił się do półcienia panującego w grocie, jakiż wspaniały
uderzył go widok!
W o k o ło g roty, na bogatych podstawach, stał
rząd posągów doskonałej piękności.
Ich wsponiałe kształty i wyraz
boskości promieniejący w idealnego, wdzięku postaciach, przejmował
mimowolną czcią i poszanow aniem .
Na tronie i słoniowćj kości, siedziała postać z łagodnym i pow a­
żnym wyrazem twarzy, trzymając w ręku pioruny i cyprysowe b e r ­
ło.
LJ nóg le ia t orzeł z rozwiniętemi skrzydłami.
W o k o ło zaś
postaci bogów , bogiń, nimf i faunów , zdawały się uosobistniać
każdą namiętność, odpowiadać każdej myśli. Słabe św iatło rzucałące blade na grotę promienie i padające na te m arm u row e kształty,
zdawało się je ożywiać i nadawać im jakiś pozór istotnego życia.
— Bogowie Grecyi!— zawołał T ankred.
Tom II. Kwiecień 1851.
8
58
TANKREI) IlK M O N T E C U T E .
— Bogowie A nserejów , bogowie ojców moich!— rzekła kró- .
.
— Co za dziwy!— szeptał zdumiony T a n k re d — czy to sen jaki,
czy obłęd zmysły moje ogarnia?
— N azw ałeś ich bogami, a em ir Lib an u, czy także przyznaje
vim boskie pochodzenie?
— Uczułem je w lej chwili.
— ..Jakimżc sposobem— pytała królowa — ty, dziecię północnej
wyspy.....
— Poznałem bogów Olimpu! n ie p ra w d aż ? — przerw ał T an■kred.— Nic w tćm dziwnego, mówiono mi o nich oddawna.
— P r a w d f Darkusz powiedział— m ów iła zcicha do siebie
królowa z wyrazem radości— on rzeczywiście jest jednym z na­
szych.
— W ie c ujrzałem wreszcie bóstw a A nserejów — zawołał
emir.
— O to wszystko, co pozostało z Antyochii, z Antyochii tak
niegdyś możnćj i wielkiej, % jój poświeconych gajów , z jćj licznych
arcydzieł.
— Nieszczęsna Azvo, jakżeś upadla!— wykrzyknął emir.
— Gdy lud przestał palić bogom ofiary— mówiła królowa ja k ­
by w natchnieniu— rozgniewane bóstwa opuściły ziemie (ufam, że
nie nazawszc); wtedy szczupła liczba wiernych schroniła sie w te gó­
ry., unosząc z sobą święte posągi. Dlatego wam m ów iłam , że posiadamy
w naszych ■obyczajach i p a m ie n wielką myśl przeszłości; wszystkośmy
stracili: potege» wielkość, sztuki p ięk n e , to nam tylko pozostało.
Przywdzieliśmy ubiór K urdów , jesteśm y im praw ie podobni, tylko
te posągi strzegą nas od upadku, i swą pięknością unosząc nas nad
ziemie, przypominają nom, że po latach próby, gdy Azya sic u p a mietu i wróci do dawnych bogów, oni nom przebaczą i znów zstąpią
na ziemie, która bez nich jest tylko miejscem wygnania.
— O pani!— zawołał T a n k r e d — pomówimy jeszcze o n i c h , nie­
prawdaż? bo teraz serce moje nazbyt jest pełne.
— Chodź ze m n ą — rzekła słodkim głosem królowa i weszła
z nim do tnniejszćj groty, łączącćjsie z poprzednią, w którćj stały tylko
dwa naturalnćj wielkości p o są g i; i zaprowadziwszy go przed jeden
z nich, zapytała:
— Poznajesz-że go ?
— To bóg poezyi i światła: P hoebus Apollo.
Iowa.
T A N K ltE D D E M O N T E C U T E .
59
— Nasz b ó g , b óg Antyochii. Możnaż spojrzawszy na niego
wątpić o jego bóstwie?
— Jestżeto doprawdy ten sam Apollo, przed którym gwiazdy
bladły, na którego cześć wychylano puhary pełne najsłodszego wina
i wieczne palono kadzidła?
— O tak, wićsz wszystko.
— Aniołowie! czuwajcie n a d e m n ą — szeptał T a n k rc d — tchu mi
brakuje.... A któż to j e s t ? — wskazując na drugi posąg zapytał.
— Bogini Syryi, przed którą tysiące klękało: W e n u s naszego
k ra ju , nazwana u nas imieniem, które i ja noszę, Asląrie.
ltoz«lział IV.
— Jak długo przed przyjściem proroka ludzie przestali czcić te
bóstwu?— pytał późnićj Fakredeen Tankreda.
— Gdy Chrystus zstąpił na ziemię.
— Lecz praw da i przed jego przyjściem zstąpiła na ziemię,
gdy Bóg przemówił do Mojżesza na górze Synai, gdy potćm oświecał
duchem swoim proroków i wielu książąt z domu Dawida.
— Tak, lecz Bóg objaw iał się jedynie wówczas Judowi w y b r a ­
nemu, przez usta zaś Jezusa na świat cały rozszerzył słowo prawdy
i zbawienia. W mojćm pojęciu, chrystyanizm je s t rozwinięciom i udo­
skonaleniem judaizmu, zastosowaniem go do pojęcia ogółu; dlatego
zadał on cios śmiertelny b ałw ochw alstw u i rozszerzył się aż na krań­
ce ziemi. W ia ra ta święta aż do nas przeszła, do mego narodu nie­
gdyś dzikiego; oświeciła g o , ocaliła od upadku i uczyniła go tera,
czćm jest dzisiaj.
— Ciekawa to i zabawna historya — rzekł F a k re d e e n —
chciałbym ją znać d okładnie. Czy Juliusz Cezar należał do lud ów
niewiernych?
— Bez wątpienia.
— A A lexander macedoński?
■— Także. Bylito dwaj najwięksi ludzie z narodów n ie u św ię conych objawieniem, i przedstawiali niejako dwa największe szczepy
południowćj Europy.
A przecież, choć nie byli, jak mówisz, uświęceni objawie­
niem, tak wielkich dopełnili czynów, tak olbrzymie państw a zdobyli!
— Cóż znaczą podobne zwycięztwa w porów naniu z podbiciem
moralnćm? Gdzież się podziała ich p o tęga? gdzie ich p otom kow ie?
O badw aj byli ubóstw ieni, któż im teraz pali ofiarne k a dzid ło ? Dzi­
I
0 0
TAN Kit E l) D E A IO N TEO U TE.
siejsi Grecy i Rzymianie schylają czoło przed ołtarzem C h r y s tu s a ,
potomka D aw ida; tylko jedn a Azya otoczona Suracenami i Tntnrrtmi,
przeniewierzyła się wierze wyszlej z jćj łona; lecz jeszcze kiedyś Bój»
ulituje się nad nią i znów w nićj zajaśnieje prawda, i znów nada ona
światu wyższy kierunek.
—
A cóżby się stało, gdyby Azyn uwolniona wd narzuconej
wiary M ahometa, [powróciła do owych cudnych bogów, któreśmy dziś
rano widzieli?
To pytanie nie pićrwszy raz od rannych wydarzeń zadawał so ­
bie Fakredeen, i zawsze w jego myśli zostało bez odpowiedzi. Dwaj
przyjaciele wrócili do A startć znużeni, milczący. Z daw ało się, jakoby
szczerość braterska pomiędzy niemi nagle zniknęła.
F ak redeen
szczególnićj zdawał się zatopiony w dumaniach; nigdy nie słyszał
o dawnych bogach Olimpu, dlatego widok ich otworzył nowe myślom
jego pole i nie mógł ich oderwać od cudnych kształtów, eo tak nie­
spodzianie wzrok jego uderzyły. Na Tunkredzie przeciwnie, grota
cudowna zupełnie inne uczyuiła wrażenie; nagłe zjawienie się bogów
Grecyi zastanowiło myśl jego» młoda królowa także go zajęła. T e n
umysł wyższy, przyzwyczajony do nadziemskich marzeń, wzbudził
w nim nadzieję nawrócenia jćj, a jakże ważne byłoby jćj przejście na
wiarę Chrystusa. Nie pićrwszy to raz Bóg przez usta kobiece szerzył
św iętą praw dę.
Fak redeen nie mając dotąd żadnćj wiary, nie mógł naw racać
Anserejów; prędzćjby sam przyjął wiarę Astarty, gdyż ona silny
wpływ na jego słaby umysł wywarła. Jedyną dotąd kobietą, co nim
kierowała, była E w a ; kochał ją jak siostrę i przyzwyczaił się wo
Wszystkićm rady jćj zasięgać; lecz A startć zjawiła się jak gwiazda
przed jego oczyma, i blaskiem go swoim olśniła. Młoda, cudownie
piękna, przytćm królow a, namiętna i w ymowna, otoczona zarazem
urokiem nowej dla niego wiary i dziwnćj tajemniczości, opanow ała
wkrótce jego bujną wyobraźnię. E w a i Tankred mówili mu w p ra w ­
dzie o bogach, ale A startć objawiła mu ich niejako dotykalnie. Po­
ró w n y w a ł w myśli cudną widzianą świątynię, z nieksztaltnemi kla­
sztorami chrześcian i meczetami m uzułm anów. Czyż bogowie Olimpu
nie byli dawniejszemi od Boga Synai i K alw arji? czyż ich czciciele
niedo szli najwyższćj potęg i? Dlaczogóż miał ich odrzucać? Skłania­
ło go do tego i niejakie pokrew ieństw o z plemieniem Anserejów.
Uwierzył słowom królowćj, która twierdziła, żo świat cierpi od czasu,
jak daw ne bogi porzucił, bo widział cierpienie w każdym wyższym
umyśle, a nie umiał odgadnąć jego prawdziwej przyczyny. Rozumiał
TA N K It E » D E M O N T E C U T E .
(il
jeszcze, ¡że on sam cierpi jako Syryjczyk, niemający politycznego zna­
czenia; 'rozumiał, że E w a ja k o żydówka pła k a ła , widząc pogardę cią­
żącą na swćm plemieniu, lecz nie pojmował, dlaczego T ankred, młody,
bogaty, syn potężnego narodu, nie b y ł szczęśliwy; dlaczego opuścił
ten raj ziemski, ucywilizowaną E uropę? dlaczego cierpiał?
W szystkie te myśli wiły się po głow ie potomka Shehanbów,
wraz z dymem niezliczonych fajek; iprzyczćm rachow ał i obliczał
w duchu, ile to 2 5 , 0 0 0 bitnych A nserejów , połączonych z jego w o j­
skiem, wielkich dopełnią czynów. Nieznacznie marzenia Tankreda,
ktćre z takim zapałem podiielał, rozszerzenie prawdziwej wiary, od­
rodzenie świata i t. p., ustępowały osobistym widokom. W idział się
w myśli samowładnym panem Libanu, którym w ładał wspólnie
z Astartą. J e g o granic strzegło 1 0 0 , 0 0 0 walecznego wojska; wszę­
dzie w prowadzał bogów Olimpu i znowu otaczał ich dymem ofiar
i kadzideł. Patryarchę Antyochii zamienił na arcykapłana, a żydom,
przez szczególny wzgląd na dom, w którym odebrał wychowanie, po­
zwalał trudnić się handlem w swojóm państwie.
Itoxdzial V.
O d owych odwiedzin w świątyni A nserejów , można b y ło dostrzedz wielką zmianę w obejściu F ak red een a z T a n k re d e m : o d p o ­
wiadał uszczypliwie na jego pytania, i zamiast zwierzać mu się z do­
znanych wrażeń, unikał jego obecności.
Na drugi dzień rano królowa zaprosiła ich na konną przejaż­
dżkę w okolice Dżindnryku. Porzuciwszy dzikie skały, wjechali na
piękną i u praw ną dolinę. Fak re d ee n jako doskonały jeździec popi­
sywał się przed królową; lecz ona nie zważając na niego, spoglądała
* widocznćm upodobaniem na Tankreda, który jechał obok niéj w za­
myśleniu.
Po południu książęta w towarzystwie Keferiniego udali siç zno­
w u do królowój, i tam spędzili kilka godzin, rozmawiając o różnych
przedmiotach. W tym stanie rzeczy kilka dni upłynęło. Rano jeź­
dzili J o pięknćj doliny, pełnćj akacyj i kwitnących oleondrów , w ie­
czory znś u piçknéj Astortć spędzali. Z F a k r e d e e n e m królow a była
W esoła i poufała: podobał jćj się ten wyraz nieśmiałości i pokory,
który tak zręcznie, a może i szczerz« przybierał. Z da w a ło się, że każde
]<5j słowo i spojrzenie pożera, zawsze się zgadzał z jój zdaniem, r u ­
mienił się co chwila, i nie taił swego uwielbienia. Jakkolw iek emir
nie m ógł się na obejście królowej uskarżać, u w a ż a ł jednak, że zupełmc inną była względem Tankreda, i nic wiedział «a czyją korzyść
62
TANKIIED DE M 0 .N T E C U 1 E .
wypadała la zmiana postępowania i obejścia królowćj. Jeśli oii
z cliciwościi| chwytał ka/.dc przez nię wyrzeczone słówko, to ona na ­
wzajem słuchała z religijni} u w agę najmniej znarzęcego zdania m ło ­
dego Anglika; jeśli on był przy niej nieśmiały, to ona także zaledwie
się odzywała przy Tankredzie; gdy tymczasem len ostatni zajęty
swćm posłannictwem, nic zważał na uczynione wrażenie. Wszystko to
nie uszło bacznego oka F ukredeena, nie stracił jednak nadziei, uczuł
bow iem , że jeśli ma rywala, potrafi go zwyciężyć; tem bardzićj, że
Tankred nie myślał o obronie, a on postanowił wszelkiemi sposoba­
mi dopięć swego celu. Starał się naprzód pozyskać Keleriniego, cały
dzień obsypywał go pochlebstwy, radził się go względem spraw i in­
teresów nigdy nieistniejących, upewniajęc, że emir Beshir zaklinał
go o utrzymanie przyjaznych stosunków i pozyskanie pomocy mini­
stra A nserejów , a nadewszyslko czyni! mu wielkie obietnice i k o sztownemi klejnoty obdarzył.
W reszcie dniu jednego znalazł się samnasam z królowę, gdy
tymczasem Keferini zatrzymał u siebie Tankredu. Byłato sposobność
daw no upragniona przez emira, i nie omieszkał z nićj korzystać.
Zaczęli mówić o Libanie. A startć pytała go o Kanobię, a F a kredeen opisując swój zamek zaniósł pokornę prośbę, by królowa
A nserejów raczyła go odwiedzić. Lecz ta przerwała mu z żywościę:
— Dziwi mnie to, że D a rk u sz , mój wierny sługa w Damaszku,
napisał mi przez gołębia, że jeden z księżęt chcęcy zwiedzić Dżindaryk, podziela naszę wiarę; tymczasem angielski księżę u pew nił
mnie, że tak nie je st w istocie, że ta wiara znaną je s t tylko w kra.ju jego ojców z dawnych greckich poematów ( u nas zatraconych),
gdzie sę opisane wszystkie nasze bóstwa i podania, których się uczę,
lecz im wcale nic wierzę.
— W Anglii nic nas dziwić nie powinno: jestto najoryginal­
niejszy kraj w świecie.
W yspa północna, nieco większa od Malty,
lecz daleko mnićj ob ronna.
Sprowadzaję oni z zagranicy wszystkie
najpićrwsze potrzeby życia: zboże z Odessy, wina z południowych
krujów. Mówiono mi nawet w Bejrucie, że baw ełna nie rodzi
się u nich; ale ternu już wierzyć nie mogę.
Religię n aw et z Syryi
czerpali.
Dlaczegóżby więc nie korzystali z greckich poematów?
— Jakiżto musi być bićdny lu d — zawołała A startć.— A jed nak
widać, że chcę się czegoś dowiedzićć, nauczyć; kiedy tak podróżuję
po świecie.
— Jednakże Darkusz nie mylił się, piszęc ci, że jeden z nas
w iarę twoję podziela.
63
TANKUED l>K M O N T EC U TE .
—
Jakto?
— Tok, jeden z nas należy niejako do tw ego pokolenia, ale
tym szczęśliwym nie jest angielski książę. Cudna A sta rtć , nie znałaś
mojej m atki— dodał F a k r e d e e n z westchnieniem.
— Jakże ją znać mogłam? nie opuszczałam nigdy tych gór
droższych dla mnie, niż piramidy dla wielkiego haszy Egiptu.
Nie
spojrzałam nigdy na kobietę z pokolenia Maronitów lub Druzów.
— Spytaj Keferiniego, on był na dworze emira Beshir, on
słyszał o mojój matce, która, jak ty cudna A startć, należała do poko­
lenia Anserejów.
— Twoja m atka?— zawołała zdziwiona królowa.— Z którćjże
pochodziła rodziny?
— Ach!— zawołał em ir— to jest dla mnie tajemnicą, i to mnie
wiecznie boli; straciłem tak młodo rodziców, i właśnie tu przybyłem
chcąc dojść pochodzenia mej matki, jeżeli to być może. Żyłem tyl­
ko tą inyślą, marzyłem o jćj cudnćj wierze, dusza moja pragnęła
bogi jej oglądać. O Astarte! gdybyś wiedziała, com ja już dla tćj
wiary ucierpiał....— i Iza zawisła na długich rzęsach emira.
— Jakim ż e spo so b e m — zapytała królowa, przybyłeś tutaj inną
w iarę opowiadać?
— Ja — p r z e r w a ł F a k r e d e e n z w yr aze m p o ga rd y— przyszed łem
inną o p o w ia d a ć w ia rę?
T o ten szalon y c u d z o z ie m ie c przybył tu
z z a m ia r em n a w raca n ia na re ligią ,
bo religia ta j e s t w s c h o d n ie m
u n ich nie m asz
o p u ś c i ł.
ani
cudów ,
którćj sam
w y z n a n ie m
aui
i
dobrze
sam się
ob jaw ien ia;
że
n ie p ojm uje;
p r zy zn a ł, że
Bóg
ich
kraj
— Nic zro z u m ia ła m cię d o b r z e e m ir z e — rzek ła A s l a r l e — m y ­
ś la ła m , że o b a d w a m acic j e d n e zam iary, i że o b a d w a w s p ó ln i e w j e ­
dnej s p r a w ie w alczycie.
— W szystko to zapewne wićsz przez D arkusza, lecz on go
nie znał osobiście, miał tylko niejakie z jego kamerdynerem stosun­
ki, od którego wszystkie te wiadomości czerpał. Ja wiedziałem
o wszystkiem, lecz nie przeczyłem mu, chcąc korzystać z tej sposohnosci dla zwiedzenia Dżindaryku, chcąc dostać się do tćj upragnionej
ziumi, nie pytając, jakim sposobem i nie mieszając się do zamiarów ,
dla których Anglik podróż, tę przedsięwziął.
r - Jakiekolwiek są cele angielskiego księcia, ufam, że są
wzniosłe, i że ich dopnie— odparła poważnie A starte.
—
N iechciałem nic złego przeciw niemu powiedzićć— podchwy­
cił e m ir — ale jest on zbyt żywy, dumny i niepraktyczny; a nadto po­
(54
TANKIIKI) IłU M ON T EC C TK .
wiązany z ludźmi złój sławy i wiary, przez których niezawodnie
upadnie. N»przykład teraz zakochał się szalenie w żydówce z Da­
maszku, choć żydom w Anglii mieszkać niewolno, i chce przewrócić
cały porządek towarzyski, byle się z nią ożenić.
Na te słowa A slartć zbladła straszliwie i powtórzyła drżącym
głosem:
— Zakochany w żydówce z Damaszku?
—' Namiętnie: onato go jedynie zachęca do tych szalonych
przedsięwzięć, ona wyjaśnia mu zawikbme myśli hebrajskiej /cabal;/ ( I ) , a on mówi jćj o Nazareńczyku: i umyślili we dwoje podbić
Azyą, a może i św iat cały naszemi szablami, za co nas wynagrodzą
wielkanocną macą.
— Ależ to straszne, niegodne!
— Zapewnie.
— Czyż królowa angielska dozwoli je d n e m u z swych książąt
zaślubić żydówkę?
— Nigdy.
On, będzie ścięty, a onn spalona; ale tymczasem
wiele nieszczęść może spaść nu nus, jeżeli im nie zapobiegniemy.
— Trzeba im zapobiedz.
— Co mnie najwięcej b a w i— mówił dalej F a k re d ee n — to zimna
krew , z jaką ten Anglik rachuje na nasze wsparcie. Najprzód przy­
jeżdża do mnie do Kanobii, potćm tutaj do Dżyndariku; chce, byś­
my wszystkie usunęli trudności naszemi wojownikami, i aby on i je ­
go żydówka z tego korzystali! Zapewnie, gdyby Ansarejowie połączyli
się z resztą plemion Libanu, nieby dla nas nie było trudnego; łatw obyśmy się mogli oswobodzić z jarzma T u rk ó w , szczególniej, gdyby
n a s w sparł Guizot i A berdeen. Tyś nigdy o nich nie słyszała, sąto
wielcy wezyrowie króla Francuzów i królowćj angielskićj.
— Dziwne są to rzeczy— mówiła A starte (widocznie czem innćm zajęta)— ale powied/. mi, ta żydówka musi być bardzo piękna.
— Przynajmniej taką się Anglikowi wydaje; o niczćm inućm
nie myśli, przez sen nawet, o nićj tylko mówi.
— Co za szalona myśl, byśmy się bili dla żydówki. Czy ona
czarno -, czy jasnow łosa?
— W swych wierszach Anglik nazywa ją zawsze gwiazdą lub
księżycem; sąto nocne światła, wnoszę zalćm, że musi być czar­
nowłosa.
— Nie cierpię żydów, ale słyszałam, że ich kobićty są dzi­
wnie piękne.
(I) Znany system filozoficzny judaizmu.
TANKRED DK MONTECITE.
65
— W ypędzimy ich z naszego królestw a— rzekł e m ir — patrząc
no królow ą.
— Gdybyśmy mieli zaczynać wojnę, to pewno nie dla nich;
przecież zdawna słynęły syryjskie państwa.
— 1 będą istnieć jeszcze, nadobna królowo, a ty niemi r z ą ­
dzić będziesz. Teraz zaczynam ufać, Ze sprawdzą się moje marzenia.
— Jakie marzenia?
— Ostatnie pragnienia umierającćj matki, które mi przekazało.
— A zatćm pamiętasz swoję matkę?
— Nie. Lecz matka moja umierając powierzyła swoje życze­
nia mćj mam ce, która mi późnićj objawiła jćj ostatnią wolą.
— Jakaż ona była?
— Abym wystawił w D c e r - e l - K a m a r świątynię na cześć
syryjskićj bogini.
— Co za cudna myśl!
— Niezawodnie cały Liban wróciłby do dawnćj wiary. D ru *y ju ż są do tego przygotowani, czekają tylko mego skinienia.
— Cóżby się wówczas s t a ł o — zapytała królow a— z na z a re n skitni biskupami?
— Ja k dawnićj kapłani syryjskićj bogini zostali ehrześcianami,
tak dziś zakonnicy chrześcianscy powróciliby do dawnćj wiary.
ltozilział VI.
T a n k re d i Fak re d e e n opuścili na dni kilka Dżindarik, by zwie­
dzić okoliczne góry. Podczas tćj przejażdżki Tankred odzyskał nieco
daw nego w pływ u nad emirem, który zaczął żałować ostatnićj z kró­
lową rozmowy. Powróciwszy do dzikiego i niedostępnego zamku
Astarty, zastali na głów nym dziedzińcu ruch niezwykły. Anserejowie pilnowali rozbrojonych T u rk ó w , tu i owdzie leżały wielbłądy,
wodzono wokoło niecierpliwe rum aki.
— Co to wszystko znaczy?— zapytał Fakredeen.
— Wzięliśmy w niewolę harem basty Alepu i przyprowadzili­
śmy lutaj do królowćj królowych— odrzekł jeden z przytomnych.
— Słyszysz Tunkredzie? wojna się zaczyna.
— Czyż mamy wojować z kobićtami?
— To tylko pierwszy k ro k — dodał F a k r e d e e n — zresztą nie po­
gardzaj tak k o b ić ta m i, są ono głów nćm źródłem każdćj pra­
wie sprawy.
T o m I I . K w ioeicń 1R5I.
*
®
00
TANKIIED DE M O N T E C U T E .
Zaraz na wstępie odwiedzi! ich Keferini, winszując szczę­
śliwego powrotu. Minister był dnia tego jeszcze słodszy, jesz.-ze
grzeczniejszy, i bardziej tajemniczy juk zwykle; na każde zapyla­
nie odpowiadał tak zawikłanym stylem, że po całogodzinnej roz­
mowie, nasi młodzi podróżni nie mogli zrozumieć zaszłych wypad­
ków podczas ich nieobecności.
— Porwaniu harem u baszy A le p u — rzekł wreszcie zniecier­
pliwiony F o k re d e e n — jest rzeczą bardzo ważną, i może straszne za
sobą pociągnąć skutki.
— Nie ma co o tćm m ó w ić — odpowiedział minister— przysz­
łość rozwiąże dopićro to zagadnienie. Są jednak ludzie, przed któ­
rych wzrokiem nie ma nic tajnego, którzy rów n o odgadną przjszłość jak przeszłość.
— Poznając bliżćj ludzi, przekonywamy sic z żalem — dodał
T a n k re d — że pamięć jest może rów nie rzadkim d arem , jak odgady­
wanie przyszłości.
— Nie 11 nas — odparł Keferini.— W tych górach przechowujemy
w pamięci dzieje naszych naddziadów. Być może, że pamięć rzadką
jest w Anglii, ponieważ Anglia jest krajem t.ik m ło d jm , iż nic ma
co pamiętać.
T ankred skłonił sie tylko na to grzeczne orzeczenie sw o ­
jego narodu.
— Jak się ma królowa królow ych?....— zapytał em ir.
— W szechw ładna królowa królowych jest teraz zajęta w a żnemi m y śla m i—odrzekł minister tajemniczo.
— Jeżeli potrzebuje pomocy, może rachow ać na m n ie— zawo­
łał em ir z zapałem.
Keferini spuścił głow ę i rzekł po chw ili:— E m ir Libanu słusz­
nie mówił, i e zdobycie harem u może ważne sprowadzić wypadki,
i że przyjdzie może chwila, iż bedziem potrzebować pomocy; lecz
to jeszcze rzecz nie pewna, może wszystko do się jeszcze ułożyć bez
rozlewu krwi pomiędzy nami, a mieszkańcami dolin.
— Na miejscu królowej zatrzymałbym harem baszy— pow ie­
dział Fukredeen z nam ysłem — i czekałbym, co ztąd wypadnie. Ja
z mojej strony posłałbym z listem gołębia do mego krew nego emira
El-Kazitn, a ten jukby napadł na baszę na czele m łodój Syryi, toby
go zniósł ze szczętem; wówczas pułkownik Kozę, stojący z flotą
w Bejrucie, uwiadomi lorda A berd een , że cały Liban już p ow stał, żo
zewsząd wznoszą się dymy pożarów.
TANKItED D E M O N T E C U T E .
67
W ieczorem dnia lego A startć przyjęła naszych podróżnych
z widocznę radością, dopytując się troskliwie o szczegóły ich wędrów­
ki, i o stan ich zdrowia.
W końcu, gdy się wyczerpał ten przed­
miot rozmowy, powiedziała im o zaszłych wypndkach w D ż i n dariku.
— Oświadczyłem już K eferiniemu— rzekł na to F a k r e d e e n —
iż w każdym przypadku Anserejowie mogę rachow ać na moję
pomoc.
— Nie o to teraz chodzi; mam dosyć wojowników, i skłaniam
się zupełnie do zgody, jeśli basza odstąpi żądanego haraczu. Nie­
pokoi mnie sian jednćj z niewolnic najdostojniejszćj, jak się zdaje.
Jestto cudnej piękności dziewica, chrześcianka, o ile sądzić mogę.
Płacze nieustannie i tak gorzko, że się serce kraje patrząc na nią;
napróżno starałam się ją uspokoić, nic nie może zatrzymać łez z jćj
cudnych oczu płynących.
Rozmow ę tę przerw ała Cypros, wchodząc nagle i szepcząc słów
kilka swej pani.
Piękna niewolnica, która mimo nalegań królowćj
nic chciała wejść do jćj komnat, teraz prosiła sama o tę łaskę, a Cy­
pros nie śmiała jćj wprowadzić z powodu obecności książąt.
A startć po krótkićj narad i ie z Keferinim, zezwoliła na to żą­
danie, a sama dała znak Tankredowi, aby się zbliżył do nićj. W cza­
sie nieobecności cudzoziemców, Keferini często zachwalał królowćj
emira i żywo popierał jego żądanie; podobała się wprawdzie m ło dćj A startć myśl zjednoczenia Syryi, a m ałżeństw o z F a k m le e n e m ,
zdawało się również dla obojga stosowne, jak korzystne; przy w z ra stającćj słabości T u rk ó w , mogli z łatwością zawładnąć całą Azyą
Mniejszą. Fak re d e e n korzystając z rozmowy sam na sam z Kefe­
rinim dowodził mu, jak żywo pragnie zaprowadzić w Libanie wiarę
A nserejów , i wystawić w D eir-E I-K am ar świątynię na cześć syryjskićj
bogini; obiecując w darze Kanobią ministrowi, jeżeli mu pomoże do
dopięcia swych zamiarów.
Tymczasem A startć nie wiedząc ja k zacząć ro zm o w ę z T a n k re dem , zapytała:
— Czy marzysz czasami?
— Kto wić, może tćż całe życie je s t tylko m arzeniem .
— O nie, to być nie może! nadto wiele cierpimy.
— Cóż możesz mióć za cierpienie?
— Miałam straszny sen w twojćj nieobecności, i ten mnie pr*e'
raził; śniłam , że żydzi zdobyli Dżindarik; może dlatego, żeś mi O^8
o nich mówił.
«8
TA N kR E D IiK M O N T E C U T E .
— To być nigdy nio może; twojo sny, o królowo królowych,
powinny być juk twój los: jasne i błogie.
— Sądzisz więc, żem tak szczęśliwa? Kiedyś i ja tak myślałam,
nie teraz
— A teraz, cóż się zmieniło?
— Domyśl się; szczęście i radość jak ptak ulatuję.
— Jak gołąb’, któregoś posłała do Damaszku.
—• Ach! czemużem go posłała?
-— Boś była dla nas łaskawą.
— Raczćj powićdz zbyt żywą i lekkomyślną.
— Gdy się staną wielkie rzeczy, o których marzymy, przesta­
niesz tego żałować.
— Jn słaba kobićta, nie stworzona do wielkich czynów.
— W ię c już nie marzysz o syryjskićj bogini?
— O , nie! podobno hebrajskie niewiasty są piękniejsze
od niej.
— Rzeczywiście, słyną one z piękności.
— Ale jukże ty ich znajdujesz?
— Znałem kilka żydówek bardzo pięknych.
— Czy podobne do naszych posągów?
— Rów nic są piękne, choć w odmiennym nieco rodzaju, bo
Grecy i Izraelici sąto najpiękniejsze pokolenia ludzi.
— Ty pewno przekładasz typ izraelski! — zawołała żywo
Astarte.
— Nie jestem tak stro n n y m ; piękność wszędzie uw ielbiam ,
nie pytając do jakiego typu lub pokolenia należy— odrzekł T a n k re d
nie rozumiejąc do czcgo to wszystko zmierza.
— Otóż nadchodzi moja n iew olnica— rzekła k rólow a — możesz
ją uw olnić, jeżeli tego pragniesz, bo ujęła moje serce. Jestlo
Georgianka, a o ile mi się zdaje, wśród tłum u najpiękniejszych
dziewic, jćjby się jeszcze należała palma urody; zaćmiłaby zapewne
tę żydówkę, którą tak miłujesz.
T ankred spojrzał na nią zdziwiony, i chciał coś odpowiedzieć,
gdy weszła Cypros, a za nią niewolnica.
Gdy ta w edług zwyczaju
oddając pokłon królowćj podniosła zasłonę, nasi podróżni pozna­
li Ewę.
Rozdział T li.
W jednćj z komnat wykutych w skale, słabo oświeconćj zo­
stawionym w górze o tw orem , i służącćj zwykle za więzienio, leżała
t a n k iie d
de
montecute
.
69
z twarzą ukrytą w dłoniach, na nędznćm posłaniu piękna córka Bes­
sa, wychowana w największym przepychu i zbytkach, o jakich my
n a w e t wyobrażenia nie mamy.
W ypadki kilku dni ostatnich były dla nićj tak dziw ne i nie­
spodziew ane, że mimo tłoczącćj ją boleści, rozważała jakim nadzwy­
czajnym zbiegiem wypadków, ona, córka najmożniejszój rodziny
Izraela, była teraz w tak sm utnem położeniu. Przed dziesięciu dnia­
mi wyjechała w towarzystwie ojca z Damaszku do Alepo. W poło­
wie drogi, spotkali wysłaną przez Hillela Besso eskortę turecką, gdyż
drogu była niepewna, z powodu świóżo powstałych niezgód z A nserejami. Mimo jednak tój ostrożności, napadli ich straszliwi górale,
i po krótkićj walce, ojciec jćj padł na polu bitwy, a ją samą wzięto
w niewolę i przyprowadzono w te dzikie góry.
Pogrążona w boleści i trwodze o los i życie ojca, mało z po­
czątku myślała o sobie. Zaledwie ocknęła się nieco z pierwszego prze­
rażenia, i zaczęła spokojniej zapatrywać się na rzeczy, dowiedziała
się od Cypros, że dziwnym wypadkiem Tankred i Fak re d e e n znajdo­
wali się w Dżindariku. W iadom ość ta była dla nićj prawdziwą po­
ciechą; dlategoto na wezwanie krółuwćj udała się do jćj komnat,
sądząc, że tam spotkawszy swych przyjaciół, uwiadomi ich o swojćm
położeniu.
Tymczasem widzenie, o którćm wspomnieliśmy wyżój, pogor­
szyło tylko jój stan, i zmieniło nagle przychylność królowćj w nie­
ubłaganą nienawiść.
W id ząc, że ją młodzi podróżni witali ze sm u­
tkiem i uszanowaniem, że się nią mocno zajęli; stała się dumną,
niechętną i niecierpliwą.
Rozmawiała długo i żywo na uboczu
z Fakredeenem ; potćm zadawszy kilka pytań lordowi M ontecute,
na które o n , ze zwykłą odpowiedział szczerością, wyszła do swoich
komnat, nie pożegnawszy nikogo, a Cypros odprowadziła E w ę nie do
jćj pierwotnego mieszkania, lecz do więzienia.
Nupróżno pytała
P przyczynę tćj nagłćj zmiany i surowości, przewodniczka zbyła
ją milczeniem.
Położenie to było nieznośne, i najsilniejszemu odebrałoby w ła ­
dzę myślenia, bo nic tak nie dręczy, jak tajemnica i niepew ność.
Obecne cierpienia i przyszłość ciemna jak noc, żadną nie objaśniona
nadzieją, w opłakanym stanie pogrążyły Ew ę.
Piękna córka Bessa w głębokióro zatopiona dumaniu, leżała b<*
ruchu na swój nędznej pościeli. Jedynym przedmiotem stojąc/01
w jój myśli, było m artw e ciało ojca; gdy nagle przywołał ją jfkiś
8 ‘os cichy, wymawiający jój imię.
— Ewo! Ewo!
70
TANKllE D Dli M O N T E C L T K .
— Jestem tu.
— Cicho....— rzekła jak a ś postać stojąca tuż przy niej, odsła­
niając okrywający ją płaszcz.
— F a k r e d e e n L . — zawołała E w a podnosząc 3ię— co to wszyst­
ko znaczy? ..
F a k r e d e e n stał przed nią strwożony i pomieszany.
— Musisz zo mną uciekać— rzekł zcicha— nic ma chwili J o
stracenia, musisz uciekoć.
— Gdzie?... dlaczego? wszakże nas wzięto w niewolę jed y­
nie dla zysku, dla okupu, a nie z osobistych pobudek; nie płaczę
nad sobą, lecz nad moim ojcem.
K rólow a była dla mnie tak d o­
brą z początku, że gdyby nie ojciec, jćj współczucie uspokoiłoby
mnie zupełnie; a teraz, gdym tu spotkała was, moich przyjaciół, o b ­
chodzą się ze mną surow o, nieludzko; i z tego co mi mówisz w nosićbym m ogła, że życie moje je s t w niebezpieczeństwie.
— Bo tak je st w istocie.
— Ale dlaczego?
Fak re d e e n załamał tylko ręce.
— Co mi teraz po życiu?— zawołała E w a — nie ruszę się ztąd
ani kroku, póki mi nie wytłumaczysz wszystkiego.
— Słuchaj więc: królowa A startć zazdrosna o tego Anglika,
który nam tyle przyniósł nieszczęść.
— Czy to on nam przyniósł nieszczęście?.... - o d r z e k ł a E w a —
Jakim sposobem królow a o niego zazdrosna; zaledwo zamieniłam
z nim słów kilka. Dlaczegóż tak usilnie mnie do siebie wzywała?
Nie, to niepraw da, Fa kre de e nie .
— T o jeszcze nie wszystko, ale tuk je st, dopraw dy.
Królowa
zazdrości tobie, bo kocha się w Tankredzie. Przekleństw o im o b o j­
gu.
K toś jój powiedział, że on ciebie kocha.
— K to, i kiedy mógłby powiedzićć?
— D aw no już jćj m ów iono, że Tankred je st zaręczony z cór­
ką Bessa z Damaszku. T eraz twoje nagłe przybycie, przypomniało
jój te wieści.
Starałem się odwrócić grożące niebezpieczeństwo za­
ręczeniem, że ty nie jesteś córką, lecz daleką krew ną tego Bessa; lecz
ona odgadła wszystko, i wpadła w gniów tak zapamiętały, że lękam
się o twoje życie.
E w a zamyśliła się głęb ok o, a potćm rzekła patrząc bystro
w oczy emira:
— Fakredeenie! toś ty powiedział te wszystkio fałsze królowćj
A nscrejów. Nic wiem jeszcze w jakim celu to uczyniłeś, lecz mniej­
TANKHED DE MO.NTECUTE.
71
sza o to.
W ie m , że gdyby ci to było potrzebne, sprzedałbyś w ła ­
sną matkę. Daj mi pokój, nie chcę twojćj pomocy; albowiem wie­
rzę w potęgę prawdy, i mało dbam o życie.
Pow iem wszystko kró­
lowej, a jeśli mi nie uwierzy, /.niosę mój los spokojnie, jakimkolwiek
011 będzie.
Nn te słowa Fakredeenzaluł się gorzkiemi łzami, i padając przed
E w ą na kolana, całowoł jej stopy, wymawiając ze łkaniem wyrazy
przywiązania i żalu.
— O E w o droga! najukochańsza E w o ! siostro mojćj duszy!
próżnobym kłamał przed tobą! Tak, jestem ostatnim łotrem; ja to
sprow adziłem no nas wszystkich nieszczęście. I słusznie jestem u k a ­
rany; bo tćm samóm zniszczyłem mój los przyszły, moje najdroższe
marzenia. T en F r a n k , był mi jedyną zawadą do zaślubienia królowćj
tych gór, której piękność sama podziwiałaś, którćj potęga połą­
czona z moją, silne utworzyłaby państwo, T a k , chciałem się z nią
ożenić; tego nie możesz wziąć mi za złe, bo wićsz dobrze, że gdy­
byś była nie odrzucił« moich ofiar, żadne z nas nie byłoby w tak okropnćm położeniu.
Teraz chciałem się żenić z królową, a ona poko­
chała się w tym F runku; spostrzegłem to zaraz, i chcąc przerwać
tę rodzącą się skłonność, powiedziałem jć j, że serce T ankreda o d dawna inną miłością zajęte. Nic wiem sam, dlaczegom jćj przy tćm
powiedział twoje imię,* ale nic mogłem się spodziewać tega nieszczę­
snego spotkania; a potćm, mam podejrzenie, że lak je s t w istocie,
— I Fak redeen skończywszy to niezbyt jasne opowiadanie, zakrył
oczy dłonią.
— Oh! ileż ty nieszczęść gotujesz dla siebie s a m e g o , i dla
wszystkich, którzy cię znają— rzekła E w a z g o r y c z ą . — Co do mnie,
nadto już cierpiałam, by się lękać czegokolwiek.
— Posłuchaj, posłuchaj mnie jeszcze: w yrzekłem się już mych
dalszych zamiarów. Ty jedna mnie tylko obchodzisz; o tobie tylko
myślę, ciebie tylko chcę ocalić. Nie odpychaj m n ie .... przebacz
mi, przebacz!
Praw da żem ło tr, szaleniec, wićm o tćm dobrze,
ale to mnie pan Bóg już tak stworzył; teraz tylko o to chodzi, by
cif ztąd wydostać, by ci życie ocalić!
Czy doprawdy sądzisz, żem oje życie jest w niebezpieczeństwie?
fnkjest, niestety— odrzekł emir, płacząc jak dziecię.
Bo ty nie wierzysz, że prawda musi przekonoć; chciałabym
się widzićć z królową.
— To być nie może! — przerwuł emir z przerażeniem.
—
D la cz eg o ?
72
TANKIIEl) liK J I O N T E C M E .
— Dlaczego? bo je s t jakby szalona. Sam Kełeryni nie śmić
do niźj przystąpić; twoja obecność pozbawiłaby ją zmysłów do reszty,
gdyż sądzi, że już nie żyjesz.
— Że ju ż nie żyję?
— Tak.
— A gdzież je st twój przyjaciel?.... Czy wie o tych wszystkich
okropnościach?
— Prócz mnie, nikt o nich nie wić. Królowa posłała po mnie
wczorajszej nocy, by się o wszystkićm rozmówić. Powiedziała mi,
i e ty umrzćć musisz.
W te dy to użyłem okropnego wybipgu: za­
chęcałem ją do zemsty, mówiąc, że twoja rodzina jest nieprzyjazną
mojćj, że dałbym połowę życia, bym się jćj mógł złem za złe odpła­
cić; słowem, zwiodłem ją tak dobrze, że zamiast przysłać tu któ­
rego z niewolników, mnie przysłała, i teraz myśli, że już wszystko
skończone.
— Rozumiem: podjąłeś się być moim katem!
— Tak, aby cię ocalić.
— Co mi teraz po życiu, gdym straciła ojca, dla którego żyłam
jedynie.
— O E w o , E w o ! nie doprowadzaj mnie do rozpaczy, gdy
ci powierzam marzenia mego życia; królestwo, i więcćj jak króle­
stwo. Słuchaj - mówił dalćj pospiesznym głosem — Keferini je st mi
zupełnie oddany, powierzył mi pierścień, który nam wszystkie bramy
otw orzy; przyniosłem ci cały ubiór mamelucki: przebieraj się
i uchodźmy, bo nie ma chwili do stracenia. Za mostem czekają na
nas dwa szybkie rumaki: za 4 8 godzin będziemy zupełnie bezpie­
czni , a ty, kochana E w o , osuszysz twe łzy i uśmiechniesz się do
mnie po dawnemu.
— J a się już nigdy uśmiechać nie będę - - odrzekła smutnie
E w a .— Nie Fnkredeenie— dodała po c hw ili— oni ja, oni ty, nie m o żem ztąd uciekać; gadziż ci się opuścić twojego przyjaciela, któregoś
sam tu przywiózł?
— Nie troszcz się o niego — powiediiał emir z niechęcią— oby
go oczy moje nigdy n ie b y ły widziały!
On tu zupełnie bezpieczny;
przecież Astartó uciąwszy mu głowę, nie pozyska jego serca. Chodź
moja E w o , moja najdroższa siostro! za kilka chwil będzie znpóżno. Pomyśl o ojcu, o jego niepokoju; twój widok prędzćj go uzdro­
wi, niż najlepsi lekarze.
— Nigdy go już nie z o b a c z ę — zawołała E w a zalewając się gorzkiemi łzam i— W idziałam sama, juk padł bez życia; nigdy nic zapomnę
tćj okropnój chwili!....
tankked
de
montecute
73
.
__Ależ on żyje — odparł Fak re d ee n — W idziałem kilku t u r e ­
ckich niewolników, którzy mig o tćm upewnili; padł wprawdzie na
polu bitwy, ale tj Iko raniony, a dziś musi być w Alepo.
.— i oni widzieli go?
.— Widzieli go w bezpiecznym miejscu. Zaręczali naw et, że
rana dość lekka.
— Boże ojców moich 1— zawołała E w a padając na k o la n a — ty
jesteś Bogiem miłosierdzia.
— Tak, tak Ewo! nie ma tak potężnych Bogów, jak Bóg oj­
ców twoich. A gdybyś wiedziała, co się to tu dzieje w tym prze­
klętym zamku, gdzie czczą tylko kamienne posągi, stare jak świat, tobyś się dzień i noc modliła, przejęta zgrozą i przerażeniem. Królowa
pokochała się w Tuukredzie jedynie dlatego, że podobny jest do j e ­
dnego z jćj bóstw.
Ale spiesz się, kładź mamelucką suknię: każda
chwila jest drogą.
— Zdaje mi się, że to nikczemnie tak jego samego zostawiać;
mieszkał pod naszym nam iotem, dzielił się z nami chlebem i solą:
jego krew spadłaby na nasze głowy.
— A więc uciekaj! uciekaj dlatego, aby jego ocalić, bo i cóż
mu tu pomódz możesz? Gdy już raz będziesz bezpieczną, ja tu mogę
powrócić.
— Dobrze Fak re d e e n ie — rzekła E w a poważnie— przyrzecz mi,
że jeżeli ucieknę z tobą, powrócisz tutaj.
— Przysięgam na raoję praw dziw ą wiarę! na moję nadzieje
królestwa ziemskiego.
ltozdział VIII.
N agłe zjawienie się E w y w Dżindariku, i wszelkie następne
wypadki, napełniły T ankreda trwogą i niepokojem; napróżno pytał
emira o wyjaśnienie poprzednich okoliczności, napróżno błagał go
0 jaką radę. Fak re d e e n zdawał się nieprzytomnym, i po raz pićrwszy nie odpowiadał na głos przyjaciela. Bysy jego były zmie­
nio n e , słowa urywane; rozpaczał o wszystkićm. Lubo T ankred
przypisywał stan jogo uwięzieniu Ewy i współczuciu dla nićj, nie
mógł odgadnąć tego odrętw ienia władz umysłowych w człowieku, co
z najtrudniejszego umiał się wywikłać położenia.
Zaledwie powrócili do siebie wieczorem, w którym ją tak na­
gie ujrzeli, emir rzucił się na sofę, szepcząc niezrozumiałe wyrazy;
T .m
I I . K w i o c ie A , 8 5 l .
10
74
TANKRED l)K M ON TK CU TE.
a potćm zerwał się nagło i szybko przebiegając komnatę, łam»ł ręcc
z rozpaczy.
Daremnie T an kred starał się porozumićć z Keferinim; minister
stał się jakby niewidzialny. Dzień zeszedł na próżnych naradach
z Baronim, a noc całą przepędził bezsennie, zmordowany myślami,
nic w iedtąc co począć i co przedsięwziąć. O świcie pow stał, wołając
Fakredeena; ale jakież było jego zdziwienie, nie zastawszy go w sy­
pialni. Z łow roga cisza zaległa Dżindarik; zdawało się, że mieszkań­
cy gdzieś się pokryli, lub przesuwali się tylko jak cienie.
Zwyczaj­
nie z rana Keferini odw iedzał dostojnych cudzoziemców, ale dnia te­
go napróżno wyglądał go Tankred. Nie mogąc znieść dłużćj tćj niepe­
wności, chciał koniecznie widzićć się z Asturtć i pomówić z nią szcze­
rze i otwarcie o E w ie , rachując, że odkrywszy królowćj ścisłe
związki, łączące ją z emirem Kanobii, zyska jćj uwolnienie. Ale t r u ­
dno było się dostać do A startć; nie mógł nigdzie znalćźć ani F a k re duena, ani Keferiniego, a każda chwila powiększała jego obawę.
O k oło południa Baroni uwiadomił go, iż królowa udała się do
podziemnej świątyni; n atychm iastT ankred przedsięwziął mimo trudno­
ści wejść za nią do tajemniczćj g roty. Ł a tw o przeszedł dobrze znane,
puste nateraz komnaty zamku, aż do wielkiej spiżowćj bramy; lecz
tu się musiał zatrzymać, bo brama była zamknięta. Już chciał zanie­
chać swego zamiaru i smutnie wracać do siebie, gdy śpiew daleki
uderzył jego ucho; myślał, że to królowa powraca. Miotany nadzie­
ją i obawą, zatrzymał się. Jakoż drzwi się otworzyły i ujrzał wy­
chodzący chór kapłanów i d/.iewic, ale napróżno szukał pomiędzy
niemi A startć.
Szczęściem nikt go nie spostrzegł; korzystając z te ­
go, szybko minął bram ę, która się za nim z jękiem zawarła.
Po
chwili wzrok jego zaczął się przyzwyczajać do ciemności, i lubo
z trudnością, rozpoznał swoję drogę. W k ró tc e okazał mu się w dali
promyk światła, a idąc za nim, doszedł do świątyni, i ujrzał znowu
te cudowne kształty, które nie były rzeczywiście obrazem jednego
człowieku, ale rac/.ćj kształtem ,typem całego narodu. Tćj tajemni­
cy nie może pojąć dzisiejsza społeczność, i dlatego artyści zimnćj
Północy napróżno naśladować usiłują arcydzieła Fidyasza i P ra xytellesa.
T ankred owiany dymem kadzideł i otoczony nad/.iemskiemi
pięknościami, zwolna i z uszanowaniem postępował; lecz napróżno
spoglądał wokoło: grota była pustą. Zbliżył się wreszcie do bocznćj
świątyni, i zoczył przed posągiem Apollina klęczącą piękną A startć,
z okiem wlepionem w jego oblicze, zatopioną w dumaniu, czy w mo­
dlitwie.
75
TANKllED d e M O N T E C U T E .
Promień słońca złocił głowę posągu, nadając mu blask n a d ­
ziemski i pewien pozór życia. Gdy Tankred po/.nał królową, za­
trzym ał się we drzwiach; lecz cień jego odrysował się na przeciw­
ległej skale. A starte ujrzawszy go krzyknęła i powstała nagle; a po­
znawszy lordu Montecute, odrzuciła zasłonę i ukazała się jogo oczom
nieśmiała i zarumieniona.
— Chciałem się już oddalić— rzekł T ankred.
— A to dlaczego?— zapytała słodkim głosem.
— Są chwile, w których trzeba szanować samotność.
— Ja aż nadto często jestem samotną; czuję to l boleścią.—
T o powiedziawszy, postąpiła kilka kroków naprzód, Tankred szedł
przy niój, i razem wyszli z groty.
T u dopićro lord M ontecute korzystając z tój rzadkiej sposo­
bności, starał się wyjaśnić rzecz całą, błagając o wyswobodzenie
Ew y.
Mówił o zasługach i cnotach Adama Besso, i chcąc ją zająć
losem inlodój Izraelitki, opisywał z zapałem jej wysokie cnoty, hero­
iczną odwagę, wzniosły umysł; nie taił, ile je j był winien wdzię­
czności za uwolnienie z rąk Rehabitów. — Możesz pojąć, kończył
miody Anglik, ipk iv w o mnie obchodzi, i j a k mi było boleśnie, ujczćć ją w niewoli. U spokoiłem się, jedn#K, pum..**, ..
. .
ry, i spieszę do ciebie, błagać o jej wolność.
— O tnk, rozumiem cię— rzekła głuchoA startć.
T ankred spojrzał na nią z podziwieniem, bo głos ten, boleśnie
go uderzył, lecz jej wyraz twarzy mocniej go zastanowił.
Oblicze
to przed chwilą tak łagodne i miękkie, zmieniło się nagle; bladość
śmiertelna tw arz jćj pow lekła, i wszystkie złe namiętności wypiętnowały się w jój rysach.
— O tnk, rozumiem cię— p ow tórzy ła— ale nie chcę ci pom a­
gać w niecnych zamiarach przełamania praw tw ego kraju, i obraże­
nia twej monarchini.
— Ja miałbym przełamywać praw a mego kraju!?
zawołał
T ank red zadziwiony.
.
— Tnk, t a k , wiem wszystko. T w e plany są rzeczywiście
bardzo śmiałe, i szczególniej dogadzają waszej ^ miłości własnej.
W ię c nasze lance i oręże, mają obsadzić na syryjskim tronie cór­
kę wyklętego r o d u , której nawet zamieszkać w twoim kraju
niewolno.
— Lecz o czemże i o kim mówisz?
— Mówię o tćj żydówce, z którą
wszelkich praw boskich i ludzkich.
się chcesz
żemc,
nauno
76
TANKttE D D E M ON T EC U TE .
— Z kim?
— Z mą niewolnicą.
— Czyż mogłaś choć na chwilę przypuścić, bym się starał
o córkę Bessa? J a , co noszę krzyż na piersiach, i sądzę się powo­
łanym do wyższych celów, które nie dopuszczają do serca ziemskie­
go uczucia.
A choćbym ją nawet pokochał, czyż ona nie jest na­
rzeczoną innego?
— Narzeczoną innego?
— Tak, i gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek, byłaby już
żoną syna Bessy z A lepu .
Na te słowa Astartć zatrzymała się nagle, głęboki smutek za­
stąpił wyraz gniew u i nienawiści, i zaledwo półgłosem wymówić m o­
gła: »Czyż to prawda?”
— Któż ci m ógł tę rzecz inaczćj przedstawić?
— Nieprzyjaciel jój rodziny, pragnący zemsty— odrzekła zcicha jakby w zamyśleniu.
I tu spojrzała na T ankreda badawczym
wzrokiem, lecz spotkawszy jego śmiałe i otw arte w ejrzenie, rzekła
nagle:— Nie, ty kłamać nie możesz.
--- DlnCZeKOŻbvm minł l/łnmn«*?
— uiaczego?— powtórzyła sm utnym głosem.— Dlaczegóż nas
wszyscy zdradzacie?— i zalała się łzami.
~
c' j est? uspokój się— mówił T ank red z współczuciem,
biorąc ją za rę k ę — zkąd ten żul? len smutek?
A cli 1 to
— dodała łkając.
więcćj
niż sm utek.
Nieszczęśliwa
dziewica 1
— Odeślesz ją pod strażą stroskanćj rodzinie, bo słyszałem
od tureckich żołnierzy, że ojciec jćj nie zginął; za chwilę więc osu­
szysz łzy starca, który cię będzie błogosławił.
— Zapóźno-— zawołała ponuro A s ta r tć .
— Co mówisz?
Zapóźno. Córka Bessa już nie żyje.
Panie! zmiłuj się nnd nami!— zawołał T a n k r e d — cofnij to
okropne słowo!
A startć potrząsła tylko głową.
— Kobićto!— zaw ołał znowu młodzieniec wstrząsając jćj rękęlecz napróżno silił się powiedzićć coś więcćj: słowa konały mu
na ustach.
Córka Bessa już nie żyje— powtórzyła królowa — nie żałuję
te g o , boś ty ją kochał.
tankhed
de
m ontecute
.
77
— O ja nieszczęśliwy!— zawołał T ankred zakrywając oczy—
kochałem ją j«k gwiazdę na niebie, jak blask słoneczny !— Po chwi­
li rzekł nngle do królowćj: — Lecz któż mógł dopełnić* lak okropn e­
go dzieła?
— Czyż to doprawdy tak okropne?
— Równie okropne, jak podobne słowa w ustach kobićty.
Przeklęta niechaj będzie ta godiina, w którćj stopa moja dotknęła
tćj ziemi.
— O! nie! nie!— zawołała A sta rtć — nie przeklinaj.
— To nieprawda, to nie może być praw dą, ona żyje!
— Oby tak b j ło , jeśli jćj śmierć ma sprowadzić na nas tw e
przekleństwo.
— Kiedyż to się stało?
— Przed godziną.
Nie wierzę w to: nie masz ręki, któraby ją śmiała uderzyć.
Spieszmy do niej, może czas jeszcze.
Niestety! zapóźno— powtórzyła A sta rtć.— Nieprzyjaciel pod­
ją ł się tego czynu.
---- N i o p r « i j j 'i v i o l ? ... ju lllc g U Ł
u le p i Ł jja v n /i-
-----D* -
.........................
Bessa?
__ Śmiertelnego, który uchwycił tę sposobność,
dawno uprunnioną zemstę. Nie ma, nie ma nadziei.
—
aby spełnić
K tóżto laki?...
— Twój przyjaciel ¡towarzysz, em ir L ibanu.
— Fa k re d e e n?
— T a k je st.
— Kto?... Fak re d e e n nieprzyjacielem i zabójcą Ewy?... W tćm
jest jakieś nieporozumienie. Spieszmy do zamku.
— Sam mnie błagał o to polecenie. Chciał się pomścić s w o jćj i mojćj urazy.
— Mordując jedyną istotę, którą kochał, i która jego kochała,
swą towarzyszkę lat dziecinnych. swą siostrę przybraną, którą te
same wykarmiły piersi, z którą byłby się ożenił, gdyby się tem u
nic sprzeciwiały prawa żydowskie...
— Jego siostra?...— powtórzyła A sta rtć .
W tćj chwili ukazała się Cypros, spiesząc ku nim niespokojnie
z załamanemi rękami, wołając: „Pani! emir Libanu opuścił zamek,
0 "iewolnica zniknęła; zastałam tylko jćj szaty w więzieniu: m u­
siała uciec”.
78
TANKHED I) E M O N T E C U T E .
— Z tym, który nas wszystkich zdradził!— rzekła A slarlć
Bo
to on, Fnkrcdeen, powiedział mi, żeś ty jest narzeczonym córki Bessa,
i ostrzegł, żebym ci nie ufała i nie skłoniła się do twych zamiarów,
gdyż, jedynym twym celem jest jćj wyniesienie.
— Podły! nikczemny kłamca!— zawołał Tunkred z oburzeniem.
— Czemuż E w a nie ma w tój chwili innego opiekuna!— dodał, jakby
mówiąc do siebie.
— W idzę, że myśli twoje gonią za córką Bessa!— rzekła A start(5— pragniesz czuwać nad nią i oddać rodzinie.
T ankred pudnióst oczy, i spotkał wzrok Astarty smutny, lecz
łagodny.
— Zdaje mi się— powiedział po chwili— że czas dla mnie o pu­
ścić te miejsca, gdziem i tak tyle ci przyniósł niepokoju.
A starte zalała się łzami, i biorąc go za rękę, zaczęła m ów ić
przerywanym głosem:
— Zostań tu z nami. Jeśli chcesz tronu, przyjm władzę w tych
dzikich górach.
W praw dzie mój zamek nic je st tak piękny j«k zam ­
ki Damaszku i Antyochii, ale Dżindarik je s t niezdobyty, a moi w o j u i m i v j pwu bwujćiu u u w u u i i w u m poUbiję ¿ w i a t cały.
— Niestety!., nadto się już skalałem ziemskiemi uczuciami; m u ­
szę powrócić na pustynię, by odzyskać spokojność ducha. Arabia
jedna może świat zbawić.
— W szechw ładna pani! — zawołała Cypros stojąc na b o k u — oto
spostrzegam w górze wiernego gołębia.
Na te słow a oboje podnieśli głowy, i ujrzeli mały szary pun­
kcik na błękicie nieba, którego niewprawne oćzy Tankreda, za­
ledwie rozpoznać mogły.
— Czyto wierny Karagus, czy R u bi-L ip, posłaniec dobrych
wieści?— zapytała Astartć.
— To Karagus: poznaję go po obrączce na szyi.
Niedługo potćm spuścił się g o łą b ’ o kilka łokci nad ziemię,
a zmordowany długą podróżą padł na łono królowćj.
T a podniósł­
szy mu skrzydło, wyjęła zpod niego małą karteczkę, zawierającą te
słowa: „Basza na czele 5 , 0 0 0 regularnego wojska, opuszcza jutro
Alep dla zdobycia gór naszych” .
Przeczytawszy tę kartkę, Astarlć p o w ie d z ia ła d o T a n k r ed a :
— Jedź, teraz cię nie zatrzymuję, bo nie jesteś bezpieczny w naszych gó­
rach. Dzięki szybkości gołębia, masz dość czasu do ucieczki.
O puść kraj, którego rządem pogardziłeś, i gdzie cię tak kochają.
— Nie opuszczę cię w godzinę trw o gi— zawołał T a n k re d — będę
walczył z Turkam i na czele twych wojowników.
TANKIIEI) d e m o n t e c c t e .
79
Rozdział IX.
— Czy nie masz żadnych wiadomości?— pytał Adam Besso Issahar», syna Selima, najbieglejszego szarlatana A lepu, gdy tenże
pilnował f;o nieodstępnie w długiej chorobie.
— Są wiadomości, ale jeszcze do nas nie doszły— odparł Issahar syn Selima, człowiek średniego wieku i wesołego oblicza.
— Tak, są perły w morzu, lecz cóż nam z nich przyjdzie? —
szepnął Besso z w estchnieniem .
— Położyłem k a b ałę— rzekł Issahar syn Selima— i gdym trzy
razy otworzył świętą księgę, wyczytałem trzy s ł o w a : pierwsza li­
tera każdego z tych trzech słów, oznacza trzy nazwiska osób, co w e j­
dą dziś do tćj komnaty, a każda z nich przyniesie ci wiadomość.
— Ale jaką?— m ruknął Besso— może wiudomóść 1 0 , 0 0 0 czar­
nych duchów?
— Położyłem ka b a łę — m ów ił znowu Issahar syn Selima - i po­
wiadam, że wiadomość będzie dobrą.
— Ale dla kogo dobrą? D o brą może dlii baszy, ale nie dla
mnie; dobrą może dla Alepo, ale nie dla rodziny Bess».
Bóg będzie czuwał nad nami. A teraz pozwól opatrzyć mi
tw e rany.
— Ach! w sercu mam większe rany, niż te, które opatrujesz.
Bezygnacya właściwa wschodnim luJom, broniła jedynie Bessa
od gwałtownej rozpaczy. P, grążony w ponurem d u m a n iu , czekał
z pozorną cierpliwością skutku uczynionych kroków dla odzyskania
Ew y: ta jedna nadzieja utrzymywała go przy życiu.
Basza A lepu oddnwna rozgniewany na A nserejó w , miał za­
miar ukrócić ich zuchwałość.
Bodzina Bessa, swym wszechwła­
dnym w pływ em , przyspieszyła tę wyprawę. Miody Hillel miał to­
warzyszyć wojsku, i zgodnym sposobem, jeżeli to być mogło, otrzymać
wolność swćj narzeczonćj. Czwartego dnia Hillel przysłał w iad o­
mość, że królowa Anserejów nie chce wydać E w y , i w tym zapewne
celu oświadcza, że la, od dni kilku opuściła jój państwo; że jednak
wiadomość ta nie miała żadnej pewnćj zasady: uważa ją więc za p ro ­
sty wybieg, a wojsko dnia następnego zapuści się w góry.
Na godzinę przed zachodem słońca, w dniu w którym Issahar
syn Selima ciągnął kabałę, ujrzano z murów Alepu kilku jeźdźców,
spieszących w rozsypce do m ia s ta , a w krótce Hillel Besso, okryty
kurzem i pyłem, zatrzymał się u bram rodzicielskiego domu.
80
TANKHED DE M O N T E C U T E .
— Piękna to rzecz b itw a — m ówił tenże sam do siebie zsiada­
jąc z konia — mimo to jednak cieszę się bardzo, żem sie wreszcie do ­
stał do Alepo.
— Co to je st? — zapytał Adam Besso, usłyszawszy jakiś hałas na
dziedzińcu.
— Słowo pićrwszćj kabały— odpowiedział Issahar syn Selima.
— To ja stryju — rzekł zbliżając sie Hillel.
— M ó w !— zawołał Besso przerywanym g łosem — mów pręd­
ko; ciemno mi w ochach.
— Niestety!— powracam sam jeden.
— P o c h o w a j c ie ż innie na dolinie Józefata — szepnął Besso u p a ­
dając na ło ż e .
— Ależ mój stryju! jest jeszcze nadzieja.
— Mów prędko co za nadzieja ? — odezwał się Besso pory­
wając się konwulsyjnie.
— Doprawdy, widziałem syna gór, który mi zaręczał, że E w a
uciekła z niewoli.
— To pewno nowa zdrada! Czy ¿dobyliście góry? gdzie
wojsko ?
— Gdybyśmy zdobyli g ó r y , nie byłbym tutnj, mój stryju.
Z m urów miasta widać szczątki naszego wojska, co zdołały ujść
przed lancami Anserejów. Gdy królow a nie chciała wydać nam Ewy,
basza postanowił opanować góry. Nieprzyjaciel cofnął się po lekkićj
utarczce; ale wojna to wcale niełatwa zabawka; to cofnięcie było
tylko pozorne. Zaledwie ścigając ich zapuściliśmy sie w wąwozy,
obsypali nas zewsząd wystrzałami, i stoczyli na nas z w ierzchołków gór
ogromne głazy: wówczas nasza liczba i siła na nic nam się nie przy­
dała, a artyleryn utrudniała tylko nasz odwrót.
W te dy to giaury
i K urdy wpadli na nas z swemi długiemi lancami, straszną rzeź spra­
wiając. Myślałem, że już po mnie, zbawiła mnie tylko szybkość m o­
jego rumaka.
— A kiedyżeś widział tego syna g ó r ? kiedy ci mówił o na­
szym straconym sk a rb ie ? — przerw ał Besso cichym, przerywanym
głosem .
— W wilią b itw y — odrzekł Hillel. —Przybył on do mnie umy­
ślnie z listem, ale niestety! list ten zaginął.
Sam zaledwie zdołał
sie do mnie dostać, i upewniał, że list ten pisany był przez naczelni­
ka ich wojska, i że E w a rzeczywiście opuściła góry.
— W ię c jeszcze je st nadzieja! Ale cóżto słychać za głos?
— Oto drugie słow o kabały— odrzekł Issahar syn Selima.
81
T A N K nE D D E M O N T E C U T E .
W tój chwili wszedł niewolnik i kiw nął na Issaharn, który się
oddalił, zostawując Hillela przy łożu stryja. Po krótkiej chwili po­
wrócił z rozjaśnionym obliczem, i rzekł zbliżając się do chorego:
— Przywieziono ci dobre wieści o córce.
.— Boże ojców naszych!— zawołał Besso, zrywając się nagle.
— Uspokój się, uspokój— m ówił Issahar.
— Któż je przywiózł?
— E m ir F a k re d c e n .
— Syn mojego serca przynosi mi wieści słodsze od miodu!
Gdzież on jest?
— Jestem tu, mój ojcze — rzekł F a k r e d e e n , zbliżając się
do łoża.
Besso schwycił jego obie ręce, i podnosząc się spojrzał mu
w oczy, szepcząc: „M ó w o E w ie ” .
— Je s t bezpieczna, wolna— zawołał em ir, przyciskając usta
do rąk je g o — jam ją ocalił.
—■ Twoja linga powiewać będzie na tysiącach zamków, gdyś
ocalił dziecię moje, o Bóg ojców moich czuwać będzie nad tobą.
1'akredeenie! mów tylko, a wypełnię każde twoje żądanie.— T u B e s­
so zmordowany nadzwyczajnym wysileniem, opadł na łoże, w o ła ­
jąc: „ E w a !”
— Niedługo tu będzie— odparł Fakredeen.
— Może szlachetny emir raczy spocząć i ochłodzić się nieco
po tych trudach
rzekł Hillel, dopełniając obowiązków gościnności.
Serce moje nadto wzruszone, bym m ógł myślćć o ciele.
.
1° rooie; ale ja sądzę, że trzeba zawsze rów nie posi­
lać ciało, jak duszę.
Oddalcie się od łoża!— zawołał Issahar syn Selima.— Besso
zemdlał, i potrzebuje spiesznćj pomocy.— Usilny ratunek, wrócił nie­
długo Bessa do życia, który rzekł: „ Ś n iłe m o mojćm dziecku” — lecz
zaledwie zdołał przywołać pamięć zaszłych wydarzeń, marzenie jego
urzeczywistniło się, i E w a zalana rozkosznemi łzami, rzuciła się
w jego objęcia.
— Oto trzecie słowo kabały! — zawołał z tryumfem Issahar
syn Selima.
Rozdział X.
Tankred nauczony
bitami *y Arabii, użył
T°ni II. K wiecień 1851.
w łasnćm doświadczeniem w bitwie z Rebntego samego wybiegu, by zwabić Turków
^
82
TANKllF.I) D E M ON TEC U TK .
w głąb’ wąwozu. Udał ucieczkę, a gdy nieprzyjaciele u ra d o w a ni tak małym oporem , zapuścili się nieostrożnie w góry; przecię­
to im drogę i zewsząd obsypano strzałami i kulami. Tankred ścigał
długo niedobitków, i posłał królowćj zapewnienie zwycięztwa i zdo­
były buńczuk bnszy.
Jednak w pogoni zapędziwszy się zbyt daleko,
ujrzał się w krótce sam z Baronim i dwudziestu tylko jeźdźcami, oddilony od swoich, i nieledwie otoczony zewsząd kawaleryą turecki}.
B troni w jednćj chwili ¿mierzył całe niebezpieczeństwo.
— Niepodobna dostać się nam w góry —powiedział po krót­
kim namyśle— uciekajmy raczej ku wschodowi w pustynie, bo wszę­
dzie indzićj spotkamy nieprzyjaciół.
Tankred przekonawszy się, że ta jedna zostaje mu drog a— d o ­
brze! —zawołał.— Spróbujmy szybkości naszych rumaków. Zegnnj mi
Dżindariku! żegnajcie mi bogi O lim pu..... Dalej na pustynię, której
nigdy nie powinienem byl porzucać.
i W k ró tc e stracili z oczu wojska nieprzyjacielskie. Po kilku
dniach nieustannćj jazdy w pustyni, ujrzeli nagle kilku A rabów , któ­
rych odrazu poznali, że są Rehabitami.
— Jed e n jest tylko Bóg!— krzyknął Baroni — idźcie oświadczyć
wielkiemu szeikowi, że jego przyjaciel książę angielski chce go po­
zdrowić i odwiedzić.— Usłyszawszy lo Beduini, zwrócili] konie,
i przewodniczyli im w dalekićj drodze.
W k ró tc e ukazały im się
porozrzucane nam ioty, i sam szeik Amalek wyszedł na spotka­
nie swego gościa.
— S a ln a m ! S alaam !— wołał on, witając T an kred a— jeden jest
tylko Bóg, oby zawsze jak dotąd czuwał nad tobą.
— Salaam ! wielki szeiku; teraz czuję, że jesteśmy braćmi, bo
mamy wspólnych przyjaciół.
Po długich witaniuch, ucztach, Tankred ujrzał się snmnasam
z szcikiem, który rzekł: „ J e s t czns na wszystko: jest czas na ucztę,
i czas na pytania. Co sprowadziło brata królowej angielskiej do tej
dzikićj pustyni?
— W ie le mam rzeczy do powiedzenia.
Pozwól, bym wprzód
zapytał, czy nie masz jakićj wiadomości o Ewie, córce Bessa?
— Czyż nie je s t jak zwykle w pałacach swego ojca, otoczona
zbytkiem i przepychem?
— Niestety!—odrzekł Tankred — ona sama dostała się do nie­
woli, a teraz błąka się może bez schronienia.
— Coto za syny Eblisa wyrządzili j'?j krzywdę?
83
TANKKEU DE M O N T E C U T E .
— Opowiem ci wszystko szeiku szeików, ale najprzód poślćj
umyślnego po jaką wiadomość o E w ie i Adamie Besso.
— Gdzież oni są ? do jakiego miasta mam wysłać gońca?
Po długich naradach, Amalek wysiał oddział R ehabitów do
Alepo, a potćm zapytał T ankreda:
— Jakiżto zły duch poniósł was w góry A nserejów , tych prze­
klętych czcicieli Eblisa?
— Długato powieść; lecz teraz, gdyś ulżył memu sercu w y ­
syłając do Alepo, pozwól mi spocząć, bo trzy dni i trzy nocy byłem
na koniu, a ciało moje nie przywykło jeszcze do takich trudów.
Rozdział XI;
— Besso ma się lepićj— m ów ił Pasąualigo do Barisiego zpod
wieży, spotkawszy go na V ia-D olorosa.
— Lecz jeszcze niezupełnie dobrze— szybko odpowiedział B a rizi— mówił mi to lekarz angielskiego księcia.
— To niepraw da, bo lekarz angielskiego księcia nie widział
go wcale.
— T o nic nie znaczy; mimo to, lekarz wić dobrze, co się tam
dzieje: m ówił mi o ranach.
— Bany jego już zagojone; zmęczyła go tylko ta podróż, bo
tćż po co tu przybył chory z Alepo?
— Besso w chorobie zawsze się każe wieźć do Jeruzalem ,
mówiąc: ze jeżeli ma żyć, uzdrowi go tutejsze powietrze, a jeśli
umrze, pochowają go przynajmnićj na dolinie Józefuta.
_
A przecież go nie ma w J e ru z a le m — dodał Pasąualigo zło­
śliwie.
J a k t o ? — zapytał Barizi
zmieszany— właśnie
szedłem
do
niego.
— J e s t nateraz w Bethanii.
— W Bethanii?— pow tórzył Barizi tajemniczo. — Cóz sądzisz
o tćm małżeństwie?
— E w a nie pójdzie za m ąż, póki jćj ojciec nie w yzdro­
wieje.
— To jednak dziwna, że Iiu rdy pobiły regularne wojsko.
— Albożto były Kurdy?— odrzekł Pasqualigo— to sami Anglicy
bili się z T urkam i, i naprowadzili w góry massę artyleryi. D ow ie­
dziano się o tćj zdradzie z papićrów znalezionych u zabitego n a czel­
84
TANK11ED D E M O N T E C U T E .
nika Anscrejów. Pisze mi o tćm z Damaszku kunsul generalny
Laurella. To musi sprowadzić ważne wypadki.
— Doprawdy, doprawdy?— m ówił Barizi zdumiony tak rozległemi w iadom ościam i.— Zawsze myślałem, że na tóm się skończy.
Palmerston musi koniecznie zdobyć Jeru z a le m .
— Bo Anglicy starają się wszędzie rozszerzać swój handel
i sprzedawać swoje wyroby.
— Sprowadzą tu swoje bawełniane towary. W d a łb y m sie i ja
chętnie w ten handel, ale cóż, kiedy dom Bessa zabija wszelkie k o n k ureneye.
— I czegóżby tu dostali Anglicy w zamian za swoje wyroby?
Nie, nie, to być nie może. Nam zawsze lepiej trzymać sie z A u ­
stria k am i, którzy są religii chrześciańskićj, i mają także bawełnę,
któ rą będą zamieniać na nasze krzyże i różańce.
— Ależ ja nie mogę sprzedawać relikwij chrześcianom —
zaw ołał Barizi zakłopotany.
— To cię w tym razie ubiegnie Barizi zpod wieży, który już
zamówił w Betleem massę krucjfixów.
— A , zdrajca!— krzyknął Barizi.— No, cóż robić, czego nie
przezwycięży cywilizacya? 1 gdy ten tylko tu handel kwitnie, muszę
i ja sprzedawać różańce.
W tćj chwili orszak konny zatrzymał się przed jednym z sąsie­
dnich domów; a gdy Pasąualigo odgadywał, coby to być mogło, Barizi
korzystał ze sposobności okazania sięlepiój uwiadomionym, objaśniając
go, że to książę angielski powraca z E giptu, gdzie bawił 6 miesięcy.
— P ew n ie tam polował na krokodyle— mówił P asąualigo— bo
to upragniona rozrywka wszystkich Anglików.
— Być może.
Ale jak on musi się cieszyć z p o w rotu do J e ­
ruzalem! Mogą być w świecie większe miasta, ale pewnie nie ma
piękniejszego.
— Najpiekniejszem miastem w świecie je st W enecya.
— Nigdyś tam nie był.
— To nic nie znaczy. Zbudowali ją moi przodkowie i nazwali
królową m órz— odrzekł dumnie Pasąualigo.
— Nigdy nie słyszałem, żeby kto porów nyw ał W en ecyą z J e ­
ruzalem.
— Bo nikt przy W enecyi nie wspomina naw et o tak nędznćm
mieście, jakićm je s t Jeruzalem.
— Powiadam ci, panie Pasąualigo, raz na zawsze, że Jeruzalem
nictylko je st ulubionćm miastem Boga, ale i chlubą swoich miesz­
kańców.
tankued
de
85
lUO MTECUTE.
— B a—■m ruknął Pasqualigo.
— Co tam — szepnął Barisi.
— Nic a nic się nie dziwię, że Besso mało w uiem przem ie­
szkuje.
— Nie śmiałbyś mu tego powiedzićć.
— Jak możesz tak mówić do reprezentanta jednego z mociirstw
Europy? Zaskarżę cię do mego ambassadora w Stambule.
— Czemu sam tam nie iedziesz, gdy ci się nasze El-K huds
znudziło?
W czasie tćj gw ałtow nćj sprzeczki, T ankred wjeżdżał do swego
pustego mieszkania. Spotkał na progu Freem ana i Truem ana, któ­
rych odesłał z Bejrutu, i którzy mu się skłonili tak zimno i po­
ważnie, jiik gdyby wracał ze zwykłego spaceru lub śniadania} ale ża­
den z jego towarzyszy nie był w domu, by go powitać. Pułkow nik
Brace obiadował u konsula, gdzie sam przyrządzał olbrzymi P lum Pudding. Pon Bernard pomagał biskupowi w Betleem do n a w ró ce ­
nia całej żydowskićj rodziny, a doktor Boby zbierał zioła na brze­
gach Jordanu.
Tak więc, gdy T an kred po długićj i niebezpiecznćj podróży po­
wrócił do siebie, nie było komu go powitać i cieszyć się tym po­
wrotem. Nie mając żadnego zajęcia, lord Montecute przebiegał sm u ­
tnie dom i ogród w czasie, gdy Baroni płacił i odsyłał eskortę, daną
im przez wielkiego szeika.
— Nie sądziłem nigdy— rzekł wreszcie do sw ego kamerdynera— bym mógł w Jeruzalem doświadczyć takiego smutku i takiego
upadku ducha.
Jestto skutek znużenia i długiego pobytu w pustyni.
Przykro mi, żem tu Bessa nie zastał; takcm go pragnął
widzićć.
Może posłać po pułkow nika?— pytał Baroni otrzepując i u kła­
dając rzeczy swego pana.
— N ie,
nie;
ja sam
n ie w iem
nie zastał listów z Anglii, chociaż
listy.....
czego chcę.
nieledwie
cieszę
D z iw n o m i , ż e m
się z tego,
bo
. '
bsty pisane kilka miesięcy te m u — kończył Baroni —
są jakby m artw e, i zawsze zasmucają.
. ‘ Czemuż się ta bitwa w Dżindariku tak p rędk o” skończyła!
Chciałbym ciągle ruchu, wojny.
—- Nic tak nic ożvwia, jak czynność i działanie — powiedział
Baron,, czyszcząc pistolety.
86
TANKllE D DE M O N T E C U T E .
— Ale cóż można nazwać działaniem na tćj ziemi?— ciągnął
dalśj T a n k r e d .
— W id z ę — pomyślał Baroni— że mój pan ma coś skrytego
w głębi serca, czego naw et sam przed sobą nie wyznaje; ale to
wszystko niedługo na wierzch wypłynie.
Dzień ten zszedł Tankredow i smutno i nudno nad czytaniem
i rozmyślaniem. Często myśl jego błądziła gdzieś daleko, często
łza zabłysła mu w oku; o i wreszcie znudzony, udał się na spo­
czynek, nie doczekawszy się żadnego z towarzyszów podróży.
Najpićrwszy w rócił do domu pułkownik B ra c e , i zdziwił
się niezmiernie, zastawszy młodego margrabiego. Chciał się z nim
widzićć natychmiast, lecz Baroni nie pozwolił snu mu przerywać.
W godzinę późnićj zjawił się pan Bernard, nadzwyczaj zmęczony
i przerażony, ponieważ jeden z jego katechumenów ułakom ił się na
jego kositow nie opraw ną biblią, i o mało że go nie obdarł na dro­
dze.
Pan lloby wracał obładowany cudownemi ziołami; lecz zastaws/.y bramy miasta zamknięte, musiał nocować w jaki mścić pu­
stym nagrobku, i dopićro nazajutrz rano w najgorszym humorze
przybył do domu.
T ank red spędził tę noc bardzo niespokojnie; jakieś dziwne sny
zakłóciły jego spoczynek: raz zdawało mu się że je st na pustyni, to
znów w Dżinduryku widział zamek Bellamont, a Fak re d e e n był jego
p a n e m ! — to znów majaczył o świątyni syryjskićj, o pięknćj bogini,
przypominającej rysy E w y .Z m o rd o w a n y temi m arz e niam i, ocknął się
rano, i wyszedł na przechadzkę, zostawiwszy polecenie Freem anow i,
aby prosił jego towarzyszy, by go czekali ze śniadaniem.
Poranek był cudowny, powietrze tchnęło ożywiającą wonią.
T an kred oddychając pełną piersią, pogodził się trochę zżyciem i św ia­
tem.
Poszedł na górę Oliw ną, i tam przebiegał myślą wydarzenia,
k tó re go oddzielały od ostatniej w to miejsce przechadzki; a tak rozmyśłając, wszedł nieznacznie na drogę wiodącą do Bethanii.
Rozdział XII.
Palm ow e drzewa w ogrodzie E w y kąpały głowy w zachodzącem słońcu, gdy sama, zostawiwszy Tankreda przy łożu ojca zna­
cznie już zdrowszego, siadła na brzegu fontanny, i pogrążona w d u maniach, patrzała bezmyślnie na spadające krople.
Głos lorda Montecute wyrwał ją z tego marzenia.
TANKUED IIE M O N T E C U T E .
87
— T e n piękny wieczór— m ów ił— skłonił mię do przechadzki,
i o mało, żem twego ojca uie namówił, aby użył świeżego powietrza.
— J u ż pora nazbyt
sp ó źn io n a ;
lę k a łab ym się dla n ieg o w i e ­
cz o r n e g o c h ło d u .
— Czemuż już minęły te cudne letnie nocy, podobne do tćj
trzykroć błogosławionej, w której cię po raz pierwszy ujrzałem!
— Alboź my wiemy juką godzinę błogosluw ić?— odrzekła
smutnie E w a.
— Jeśli nie wiemy z pewnością, to odgadujem s e rc e m — szepnął
T ankred siadajgc przy nićj.
— Ze wszystkich w ydarzeni nadziei, co napełniały zeszłe miesią­
c e — rzekła Ewa po chw di— pozostało mi tylko jedno uczucie głębokie­
go smutku. Czuję w sobie jakby upadek ducha; wierzę we wszystko,
w com dotąd wierzyła, ale nie wiem dlaczego straciłam nadzieję?
— Dlaczegóż?— spytał T ankred cichym głosem.
— Jakiś żal serce moje ściska. Czuję, że się wiele szlachetnych
chęci, bohaterskich usiłowań zmarnowało; a może nikt tem u nie
b j ł winien, możeśmy tylko gonili za niepodobnem marzeniem, i po­
winniśmy sami sobie przypisać rozczarowanie.
— W ia ra moja dotąd była silna* ale mnie tw oje zwątpienie
ogarnia.
— Może to mrok wieczorny nasunął mi te myśli— rzekła E w a
z ndanym uśmiechem.
— Przy współczuciu nie powinno być smutku. I ja czasem
czuję zwątpienie i boleść, ale nigdy przy tobie.
— Je d n a k ż e — przerwała m u — nie jesteś już tóm , czem byłeś
przy naszem pićrwszćm spotkaniu, gdyś marzył jedynie o Bogu, gw iaz­
dach i aniołach! Teraz się te św ięte myśli pokalały biotem ziemskićm, podłą intrygą. Choć sam byłeś wolny od z łe g o , w ciągłćj
z nićm styczności musiałeś coś stracić z pierwotnćj wiary; zmieniłeś
zdanie o Arabii.
— Bo ty stałaś się dla mnie A rabią, aniołem opiekuńczym
i pocieszycielem — zawołał T ankred padając przed nią na kolana.—
Nie mów o wygasłćj wierze, bo ufam w ciebie; nie m ow mi o po ­
rzuceniu walki, bo ja chcę walczyć z całym św iatem dla ciebie; nie
mów nic o sm utku, bom szczęśliwy przy tobie, i tylko myśl, że mo­
że nie dzielisz mych uczuć, przywodzi mię do rozpaczy!
T o mówiąc, uchwycił jćj rękę i patrzał na nią błagalnie
z uwielbieniem; ona zaś spoglądała na niego smutnym, tęsknym
88
TAMKItED DE M O N T E C U T E .
wzrokiem, nic usuwając dłoni, i szepnęła wreszcie:„ Nie mów mi tego
nigdy; wszak wiesz, że naw et marzyć o tćm nie pow inniśm y“ .
— Nic nie wiem, nic nie chcę wiedzićć, tylko to, że cię kocham!
— Należysz do innego narodu, do innego wyznania — zawo­
łała z wysileniem, wyrywając mu rę k ę .— Uciekaj, uciekaj odernnic
synu Europy i chrześcioństwa!
— J a k o w y z n a w c a krzyża, k lęk om przed córką p o k olen ia m e ­
g o Z b a w cy l: d laczeg óż w ię c m iałbym uciekać?
— Ależ to szaleństwo!
—- Powiedz raczej: natchnienie! — z a w ołałT a nkred .— Nie porzu­
cę tćj fontanny, świadka naszego pićrwszego spotkania, póki mi nie
powiesz, ie mnie kochasz, że złączysz twój los z moim. Nie mów
nic o różnicy wiary, narodu, ani o tych, co nas mogą rozdzielać; w y ­
rzekam się rodziny, ojczyzny i wiary dla ciebie! wyrzekam się wszy­
stkiego, co stanowi zaporę między nami. Powiedz tylko, o powićdz
że mnie kochasz, a skruszę wszystkie przesądy świata.
Na tak namiętne słowa, głow a E w y skłoniła się na jego ra­
mię, i T ankred złożył prćrwsze pocałowanie na jej bladem licu, lecz
znalazł je zimne jak m arm ur. Uczucia jćj były zbyt silne, straciła
przytomność. Tankred położył ją lekko w kiosku no sofie, i skru­
piając jćj czoło wodą z fontanny, starał się przywrócić do życia. Po
chwili Ewa westchnęła ciężko, i zwolna, otworzywszy oczy, podnio­
sła się nieco, patrząc wokoło, jakby starała się rozeznać ¿marzenie
od rzeczywistości.
W czasie tej uroczyslćj ciszy wieczoru, dały się nagle słyszćć
krzyki i wołania, a potem zbliżające się kroki i głos. Tankred posły­
szał wymienione swoje imię. Porzuciwszy na chwilę otrzeźwioną Ew ę,
pospieszył zapytać, cobyto być m ogło?
U bram ogrodu spotkał
puna pułkownika Brace, p. Bernard i doktora Roby, Freemanu
i Truem ana z pochodniami; a za niemi tłum ludu, wołający na wszy­
stkie strony lorda Montecute, albowiem księstwo Bellamont przy­
byli do Jeruzalem .
Tłum aczyła z angielskiego
W a le r y a M o r z ........
DO REDAKTORA.
on
n a & ¿ e¿ o zV 'iÁ íea o .
KRONIKA
Gawła mnicha i Jflicliała kanclerza*
M ię d z y d u c h o w ie ń stw e m o brządk u ła c iń s k ie g o , z a sług ującćm sic
P o lsc e już od czasów M ieczysław a I, w y s tą p ił n o w y zakon po d k o ­
niec wieku X I.
Bylito mnisi s. G aw ła, sp ro w a d z en i do P o lsk i
z P row an cy i czy Ile lw e c y i, za W ła d y s ła w a H e r m a n a , a s z e r z ą ­
cy się znacznie p o d B o le sła w e m K rzy w o u sty m . P rz y p a d e k zje­
dnał im nadzw yczajne względy tych k ró ló w .
T r o s z c z ą c e m u się
be zpo to m no ścią W ła d y s ła w o w i p o d a ł ra d ę F r a n k o , biskup k r u ­
szwicki (1), aby p rz e sła ł w o ta ś. Id z ie m u , d o św ia d c z o n e m u w tćj
m ie rz e p a tro n o w i, k tó re g o zakon na cześć ś. G aw ła zało żo n, k w i­
tnie w P r o w a n c y i niedaleko ujścia R o d a n u .
U słu c h a ł ra d y W ł a ­
dysław , p rz e sła ł b o g a te dary do S a in l-G ille , a k ró lo w a n ie b a w e m
m u syna p o w iła . N ie lenił się król polski w okazach wdzięczności
za cud tak wielki: p ow staw a ły ko ścioły i zakłady k o sz to w n e na cześć
tego św ię te g o w K ło d a w ie , w K ra k o w ie , Ł ę cz y c y, w K ro b ii i po
innych m iejscach (2 ), a księża n ie m a ło w z g lę d ó w od W ł a d y s ł a -
0 ) Franko ten był biskupem kruszwickim między t. 1081
1087.
Zna go Gaweł; D ługosz 3 uim zam ilcza, nie wiadomo z jakiego powodu.
Zdaje się, że w w yborze jeg o zachodziła jakaś nieformalność. Ob. Catalogus
episcopp. Vladislaviensium; rkp. liibl. Oss. XVIII In 41«. kart. 1 0 0 odwr.
(2 )
lste Vladislaus in honorem beati Egidii dotavit etfuudayit ecclesiam P
rochialem in Clodawa; ecclesiam collcgiatam In honorem beatl Egidii In Cra­
covia; eliam collcgiatam in LaucJcIa; paroch ialem in Crobya, et alias plures In
Toru II K w iecień 1851
12
í>0
Il 7 U T
O K A
vva do zn aw szy, starali się w cześnie zapew nić s o b ie w pływ na sy­
na jego : postano w ili więc i d a w n e s w o je zasługi przypom nieć
i położyć n o w e , opisując czyny m łod ego i żądzą sła w y pa łają ­
cego B ole sła w a .
T a k p o w s ta ł je d e n z najznakom itszych p o m n i­
ków k ro n ik a rstw a p olskiego, znany po d napisem Galii Chronicon.
Ze go p isał mnich zakonu ś. G aw ła, o tćm nie ma najm niejszej
w ą tp liw ośc i; że ten mnich zwał się na imię M arcin, na to nie ma
żadnego d o w o d u ; piszący po łacinie S arnicki zow ie go p o p r o s tu
G allus (1), jakb y to było je g o imię w łasn e . J a k o ż j e s t rzeczą n a tu ­
ra lną , że między mnichami tego z akon u, imię p a tro n a ich, k tó re
z łacińska brzm i G allus, a w u stach polskich G a w eł, m u sia ło być
na jp ow sz e c hnie jsze.
Bądź ja k bądź, to je d n a k p e w n a , że k r o ­
nikarza tego zw ano po łacinie G allusem , nie z przyczyny fra n cuzkiéj je g o r o d o w o ś c i, ale z przyczyny te j, że był zakonnikiem
św iętego G aw ła , a nie j e s t tćż n iep o d o b n a , że i sam Gaw łem na ­
zywał się.
W oboim tedy ra z ie , służy mu w języku polskim
miano G a w ła , a nie G allusa lub M arcina Galla, ja k go w późnych
ju ż czasach n a zw an o (2).
Czy nasz k ro n ik a rz j e s t cudzoziem iec lub Po lak? o Ićm d o tą d
sp ór w iodą uczeni; w szelako za pió rw szćm z tych tw ierdzeń p r z e ­
m aw ia n ie ró w n ie w iększe p o d o b ie ń s tw o .
Z na on b a r d z o d o ­
brze okolice poludniow éj F ra n c y i; umie podać imię opata w S a in lG ille, k tó re m u W ła d y s ła w .H erm an list z daram i p r z e s y ł a ł ;
króla polskiego zo w ie królem północnym i P olskę p ó łn o c n y m
iii honorem beatl Egidil con fessoris, ad cujas preces Iiabuit fllium. Rkp. S ę­
dziwoja z Czechclu str. 3 0 . Na c z e ść ś. Idziego staw iał leż k ościoły w Pol­
s c e tak zwany Piotr Dunin, i synow i swemu dat na chrzcie imię zaw ołan ego
w owym wieku cudotw órcy Idziego. Chronfca Petrl Comllls; rkp. Iłibl. ksią­
żąt Chlziów w Rzymie.
(1 ) Anual. II, c. 4.
(2 )
Martin lis Gnllicus nazyw ał się biskup p łock i, zmarły r. 1024. Lu­
bieński Vit. epp. Ploc. in Opp. posili. Anlw. i 0 1 3 , sir. 3 1 7 . Tego to podobno
Marcina pow ołuje D ługosz (Hist. I, 3 0 1 05); że naszego Gawła to się nie ty ­
czy, dowodzi la okoliczn ość, iż ustęp przezeń przytoczony o Leszku, który
w alczył z Niemcami r. 8 0 5 , nie znacliodzi się zgoła W Gawła kronice, ale
znalazłem go w bezimiennych w yciągach z czeskich i polskich dziejów , da­
wną już ręką w Kodexle Tytusa D źlałyńskiego na str. 3 2 0 spisanych. Wy­
ciągi le mogły być istotnie robotą jakiego Marcina Galllka, ale nic* Gawła
naszego. P ierw szy przełożony M iechowitów sprowadzonych do Polski
przez Jaxę Gryfa około roku 1 1 0 2 , zw a ł się lako* Martinns Gallus (Nak.
Miech. str. 03 i 05), a był, jak wldziin, przeszło pól wiekiem m łodszy od Ga­
w ła naszego.
NA 1 ' 0 L S K \ ll lS T O U Y Ą .
91
krujem , gdy przeciw nie u M iorsza P o lska jestlo- kraj w sch odn i.
S k o ro wejdziem w przyczynę la k o w e g o naz w a nia , n a su w a się s a ­
mo przez się, że jak M iorsz od granic niem ieckich p a trz ą c w idział
P o lsk ę na w sch odzie, tak samo tćż i G aw eł P o lsk ę na p ó łn o c y
u p a tru ją c y m u s ia ł poch od zić z krain po łu dn io w szych , i p r a w d o p o ­
dobnie przybył on do 1'olski z F ra n c y i połud niow ej lub te ż ze S z w a j caryi; p o dob nie jak tam ten i N iem iec, czy z Anglii.
J e s t tedy
cudzoziem cem z r o d u nasz k ro n ik a rz , ale cudzoziem cem s p o la czonym: posiada język polski i w z w ro ta c h je g o łaciny ud e rz a ją
nas w ido czn e polonizm y (1), a z u p odo ba n ie m ro zp o w ia d a 011 , że
król w ę g ie rsk i W ła d y s ła w p rzez dłuższy czas w P o ls c e zo sta ją c,
p rz e ją ł się polskiem i obyczajami i zwyczajami tak, iż się niczćm o d
Polaka nic różnił (2). O dd a je tćż niem ałe p oc h w ały tem u kró lo w i.
Mniej znana, acz u g r u n to w a n a w w yraźnem św ia d e c tw ie G a­
w ła j e s t okoliczno ść, że s p ó ła u to r c m tćj k roniki j e s t Michał k a n ­
clerz (3) k a pituły k ru sz w ic k ie j; okoliczność god na tćm w iększćj
u w a g i, że pojaśnia nam n ie je d n o , co inaczćj t r u d n e b y ło b y do
pojaśnienia.
Michał k anclerz j e s t ro d o w ity P o la k , stanu d u c h o ­
w n e g o (4); ale tylko świecki ksiądz, nie zakonnik.
U B o le sła w a
K rz y w o u ste g o zażywa on niemałej po w ag i, to w a rz y szy jego w y p ra ­
w o m , i śród b o ju po da je mu ra d y z b a w ie n n e .
G aw eł ceni je g o
p o b o ż n o ść i św iatło : w ym ienia z uw ielbien iem r a d ę , k t ó r ą ten że
p o d a ł królow i w czasie d a re m n e g o ubijania się o K o ło b rz e g ę (5);
a gdy k ilkakrotnie na pom yka, iż te n albo ó w czyn k ró le w sk i m ę d r c ow ie polscy chwalili lub po tępiali, n ie p o d o b n a j e s t nie w idzićć
na czele owych m ę d rc ó w M ichała, k tó re g o w iadom ościam i co do
sp ra w publicznych, zasilał się sam a u t o r .
J e s l t o , jak p o w ie d z ia ­
łe m , k anclerz k a pituły k ru sz w ic k ić j: p om ocnikiem bow iem P a w ła ,
biskupa k ru szw ic k ie g o zow ie go sam a u t o r (G).
J a k dalece p o ­
mocnik taki był mu na rę k ę , i w czćm w ła ś c iw ie p o m o c je g o za­
leżała, ła tw o zm iarkow ać.
G a w e ł ma w p r a w ę p isa rsk ą (7 ), ma
( 1 ) Dowody na to przytoczyłem w Bibl. Oss. z r. 1 8 4 2 , 1 , 105.
( 2 ) Wyd. Bandt. str. 1 0 8 .
( 3 ) Cancellario Michaeli, ceptique laboris opiflei, str. 4 .
( 4 ) Że był księdzem , to w idać ze słó w : tam r/ue r e lig io s o r n m m etn o r ia m p r e la lo r u m ; str. 126. Na polski ród Michała zdaje się w sk azyw ać
aulor, zaliczając ęo między k u ju s p a lr ie p r in c ip e s ; str. 8 . (5) Str. 192.
(l>) Paulo, suoifuc coopcralori Michaeli, sir. 1 2 3 .
( 7 ) Ut dictandi consuetmliiiein conservarem; str. 2 3 4 . D ic la r e znaczy
tu m e lric e c o m p o n e r c ; porów. Pertz § U. 8 0 , w . 3 5 , tudzież str. 1 0 1 , w . 15
U Z U r
O K A
w czas do pisania, ja k o zakonnik; ale mu zbywać m ogło na d o k ła ­
dnej znajomości P o l s k i , na znajomości daw nych jćj d ziejów ,
u i sp ółczesne sp raw y p ubliczne tr u d n o b y ło ob c jrz é ó w sz e c h ­
stro n n ie z za k r a t zakonnych.
Z poko rą m nicha przyznaje 011 sit'
do sw ćj n iew iado m ości (1): p o w ia d a , że zasięgał rad y od tych,
którzy z p rz e d m io te m tym do kład nie byli obznajom ieni: „anibytn
się odw ażył ro z w in ą ć żagla na toń n ie z b ro d z o n ą w yp adków , nie
p o z y sk a w sz y so b ie pićrw ćj przychylności życzliwych o p ie k u n ó w
i pom ocy biegłych s te r n ik ó w ” (2 ). O p ie k u n a m i tymi byli oczy w i­
ście b isk u p i p o ls c y , któ rym dzieło sw e przypisuje; ale ró w n ie j e s t
p ew n a , że p om o c isto tn ą m iał w ła ś n ie od Michała: bo je g o w yłącznie
z ow ie dzieła tego sp ó łtw ó rc ą ; je g o i P a w ła kru sz w ic k ie g o czyli
k ujaw skieg o w szczególności ja k o m ę d rc ó w w ysław ia (3). O n to
ja k o św iado m y d o b r z e rozm aitych przyg ód n a r o d u , w y tk n ą ł dzie­
łu je g o p ew ie n k re s (4); on p o d d a w a ł ź ró d ła , k tó r e G aw eł pilnie
w e r to w a ł; nako niec zasilał go przy każdej księdze tak oblitą p o ­
wieścią u stn ą , że tenże pisać nie n a sta rcz ał, a w yznając, iż p o w ta ­
rza ze słuchu (Ö), ro b i też czę sto k ro ć u w a g ę , że w ić n ie ró w n ie
więcej czynów te g o lub o w e g o króla, ale je dla pośpiechu p o ­
mija (6 ).
T a k ą pom oc z e w n ą trz miał nasz kronikarz; na d a je ona d z ie ­
łu je g o p o n ie k ą d cechę u rzęd ow o ści: b o o w e o b sz e rn e i w ie lo ­
s tro n n e opisy w y p ra w K rzy w o u ste g o , w których nietylko dzięń
b itw y oznaczo n, ale niekiedy i godzina n a w e t, w klórój b itw a za­
czynała się lub u s ta w a ła (7); ow e nap om kn ienia sto su n k ó w z o ś cien nem i p a ń stw a m i; ow e n a ra d y i zdania pojedynczych o sób
przy w ażniejszych w y padkach: p o c h o d z ą od męża w ta je m n ic z o ­
nego w b ie g s p ra w publicznych, i n ie p o sp o litą w nich rolę g ra ją ­
c e g o , m ianow icie od M ichała.
O baczm y te r a z , co nasz mnich
(1 )
Iguarus vie; str. 5 . Neque coptum Iter bono cognitiiiu Mabiilnnis;
sed per IIIos qui noveruul pnulatlui inqiiisivinius, str. 130. Copiosa bcllonim
m a t e r i a a d presnmendum opns viribus iuequaie rneam in g n o r a n tia m excitavlt;
str. 2 3 8 . (2) Str. 5.
( 3 ) Quorum sapientia blcipiti philosophie monte derivata, str. 127.
( 4 ) Ni vestre benlgnitati piacnisset corlas iniiii metas interins aperire;
str. 5. (5) Recordatio ab auditorlbus iinilata; str. C l.
(0)
Mulla et magnifica gesta pretermittam, quedam tantum snpgerore
non diuiittam; str. (j. Alllis quampluribus (gestis Kaziinlri snb silcntlo pre
festinantla reservatls; str. 98. Pauca de muitis g estis Bolesial largi) aperire;
str. 100. (7) Str. 134 , 1 3 5 , 130, 2 4 0 , 2 4 7 , 2 5 1 , 2 0 2 i t. d.
NA P O I. S K V 1U S T 0 KY.\.
03
miat ¿ siebie, i ja k ie to były w ia d o m o śc i, k tó r e so b ie w P o lsc e
czytaniem p rzy sw o ił.
N aukę ceni w ysoko G aw eł, i o d d a je jćj cześć bez w zględu
na to, czy ją w przyjacielu lub nieprzyjacielu d o s tr z e ż e . W i ć , że
¿pomiędzy sp ó łc z eśn ie panujących, żaden n a u k o w ć m w y k s z ta łc e ­
niem nie z ró w n a ł K olom anow i w ę g ie rsk ie m u (1 ), przyjacielow i
K rz yw o usteg o; a o Z bign iew ie, mimo słu szn eg o o b u rz e n ia na jego
postępk i, nie zamilcza, że to był książę n a d p odziw m ą d ry , i n ie tylko sw o je , ale i b r a ta sw eg o mow y uczon ością z a p ra w iał (2).
Sam też G aw eł posiada n ie p o sp o litą na swój w iek nauk ę. P o ­
m inąwszy erudycyą b iblijną, k tórćj ślady są w dziele jego w id o ­
czne, nie lenił się w przy sw o jeniu so bie w iadom ości z ksiąg ś w ie ­
ckich. T a k zw ane dzieje b a r b a r ó w , o b sz e rn ie przez T r o g a P o m p e ja ,
a w sk róceniu przez J u sty n a p o d a n e , rozczytyw ał z u w a g ą , i p rz e ­
chwala się, że dzień cały nie w y starczy łb y na to, gdyby chciał samu
tylko im iona znanych so bie b a r b a rz y ń s k ic h k ró ló w wyliczyć (3).
Zna okolicznie przygody w ojny tro ja ń s k ie j, bądź z w z o ro w y c h dzieł
staro żytny ch p isa rz ó w , bądź z p o d r o b io n e g o D a re s a frygijskiego.
Z łaciny jego rymam i pop rz e c in a n ćj, zalatuje nas niekiedy j a k ­
by stłum iony odgłos w ie rsz ó w H o ra c e g o (4). Z na S a llu stc g o i po ­
w ia d a , że jeg o księdze ju g u rty ń sk ić j zrów n a ć b y m ógł objęto ścią
zupełny opis czynów Sieciech a (5 ).
Z p isa rz ó w now ożytnych
znani mu są k ro n ik a rze sascy, a szczególniej A dam b re m eń sk i (()),
w raz ze spólczesnym sw oim k o m m e n ta to r e m .
Ale do bitniej nad
(1) Cnlomanus super reges m iiversos suo tempore degentes litterali
scieutia eruditas; str. 1 9 3 .
(2) Lectis (Zbiguei Uteris) qailibet sapiens admiratur; str. 2 1 1 . Zbigneus oratioucin fratris lit literatus rhetorlce colftravlt; sir. 1C3.
(3) Sir. 2 4 0 . ( 4 ) Cur rota curras percurltur, str. 3 0 . P orów . Cúrrente
rota cur urceus exit; Ilorat ad P is. v. 2 2 .
(5)
Str. 1 0 7 . Gaweł zna zarów no w ojnę katyllńską jak i jngnrtyńską
Sallustego; to w idoczna ze zw rotów mowy 1 w yrażeń zabranych z obu tych
dzieł, jak to w yśled ził Jan Szlachtow ski.
(0 )
Dość liczne podobieństwa między Adamem bremeńskim, a Ga­
w łem lak co do myśli całkow itych, jako i zw rotów , zebrałem i udzieliłem
J. Szlachtowskiem n dla zrobienia z nich użytkn w nowćm wydaniu krytycznem tego kronikarza. Oto są niektóre z n ich : Veri talem nos in medio relinquamus, m ó w i A d am (edit. Lugd. Hat. 1595) str. 21; sed iiaec In medio d eferamus m ów i G a w e ł str. 1 1 0 . Sed quod bene ego non potui melius scrib en di,
ceteris materiam reliqui. A dam . str. 4; Et si forsan In hoc opere verborum
nudllntem accu satis, ex his saltern materiam tractandi profuudius ct arg n mentoslus habealis; m ó w i G a w e ł str. 2 3 8 . De cujus vlri gestis et uioribus
11 Z li T
!)4
O lv A
to w szystko w y p ię tn o w a ła się w naszym k ro n ik a rz u znajom ość
ksiąg Sau galcń skieg o k la sz to ru , k tó r e , jak się zdaje, z San Gallen
w H elw e c y i, roz c ho dz iły się i w inne kraje do k la sz to ró w ś w i ę lo gaw elskich. Z na ted y nasz k ron ik arz ży w o t n a jsta rsz y św . Ga­
w ła, w V III w ieku p rzez bezim iennika ry m o w a n ą łaciną n a p isa ­
ny ( I ) , i cuda p rzy tym żywocie d o p e łn ia n e przez G o z b e rta d y a ko na .
Z na przygody tegoż k la sz to ru sa n galeńskiego, (2) k tó r e
o p isa ł pod koniec w ieku IX I la tp e r t, a E k k e h a r d IV i inni d o ­
pełniali: zna leoniny, jakie mnisi sangaleńscy za popędem N o tk e ra
na cześć św iętego Gawła i św ię teg o O lm a ra układali, i jakich p r ó b ­
kę z o s ta w ił nam p om icniony E k k e h a r d (3).
T e i tym p o d o b n e
pomniki sta now iły p o d s ta w ę zakonnego w ykształcenia G aw ła n a ­
szego; napojony i .przesiąkły w zoram i temi m nich, w n ió sł w p o l­
skie k ro n ik a rstw o formę o d rę b n ą : o po w ia d a dzieje P olski tak sa ­
m o, ja k bezim ienny żyw ociarz czyny św . G aw ła, r u b a s z n ą sw oją
łaciną, rymami i asonancam i zap latając, a p o w ie ść sw o ję u r o ­
zmaica nasz G aw eł iconinam i, jak to robili a u to ro w ic przygód
sangaleń sk ieg o k la sz to ru : l t a t p e r t i E k k e h a rd .
N akouiec r y m o ­
w ane epilogi, którem i p rz e d m o w ę każdej z trzech ksią g kroniki
sw ojej zamyka, a z których piérw szy ma za cel uczczenie ś w ię t e ­
go Idziego, epilogi te są jak by tylko dalszym ciągiem owych lu kub racyj, jak ie niegdyś N o tk e r L a b e o m nichom sangaleńskim zadaw ał (4).
N a s tę p u ją c e atoli ź ródła w p r o s t do dziejów P olski o d n o ­
szące się, których ślady d o s tr z e d z się dają w je g o kro nice, w i­
nien j e s t n ie w ą tp liw ie pom ien io nem u k a n c le rz o w i, co w części
ukazuje ju ż sama tych ź r ó d e ł n a tu r a .
Z na tedy G aw eł tra k ta t
przez B olesław a C h ro b re g o z O tto n e m III za w a rty , a przez S y l­
w e s tr a II papieża zatw ierdzo ny (5); zna listy k ró ló w polskich
cum dlfflcilc est aliquid dlgnum scrlbere; A d a m str. 7 9 . De cujas g e slis scribere jam teiupus est, m ó w i G a w e ł sir. 12. Licet slulte audactenjue lioc luIroirem pelagus; nunc autem liaud imprndenter fcc isse vldear si ad liltus
properabo; A d a m str. 7 9 . Cum frngill cymba periculose lantam equoris immensllatem introirem i t. d. G a w e ł str. 5. Romanl pontillcis fultus auctoritate;
A dam str. 1 2 7 ;Vestra auctoritate suirullus paires praetitulali G a w e ł str. 4 i t. p.
( 1 ) Vita s. Galii ap. Pertz. § II. 5.
(2 ) Casus s. Galii ap. Pertz. § II. 59.
( 3 ) Casus s. Galii ap. Pertz. j II. 5 9 .
( 4 ) Zestawienie miejsc podobnych Gawła kroniki z pomlenloneml pomnikauii mnichów sangaieńskich znajdzie czytelnik w najnowszem wydaniu
naszego kronikarza, nskutecznionćm przez Jana S zlach low sk lego, a zam ie­
szczonym w XI tomie Zbici u Pertzow sklogo: Monumonla Gcrinaniae.
( 5) S tr .il.
na
po lską
u is t o h y v
.
05
W ła d y s ła w a H erm a na i B olesław a K r z y w o u s te g o , tu d zież c e s a ­
rza H enryka do B o le sław a (1); nie tajne mu są ani p o w o d y , ja k ie
da w a ł Baldw in P asch alisow i II p ap ieżow i, celem uzyskania p r z y ­
zwolenia jeg o na zw iązek B o le sła w a ze Z b is ła w ą sw ą k re w n ą (2):
ani blizkic jak ieś stosunki J u d y ty żony W ł a d y s ła w a H erm a n a
•z Sieciechem (3); ani u s tn a B o lesła w a z K olo m an cm w ę g ie rsk im
u m o w a , o której w całćj P o lsc e le d w ie kto w iedział; (4), i o lctó- ,
re j milczą w sz y stk ie roczniki.
N a k o n ic c co się tyczy ksiąg sa ­
mych, ma on pod rę k ą jakiś ro dzaj wykazu p o b o r ó w w ojskow ych
za B o le sław a C h ro b re g o , i po w ie dz ia w sz y ile P o z n a ń , G niezn o,
W ła d y s ł a w i G decz d o sta rc z a ły piechoty lub jazdy, daje do z r o ­
zum ienia, że je s t w stanie p od ać takież daty z całej rozległej
Polski (5). Ma polskie roczniki z który ch c a łk o w ite ustępy w c ie ­
la w sw oję kronikę; ma pieśni o B olesław ie C h ro b ry m ; ma ży­
w o t i cu d a ś. W o jc i e c h a , z k tó ry c h , jako o dnoszących się w p r o s t
do zdarzeń kraju n a s z e g o , w yjm uje gdzie nieco; ma kronikę M io r sza, z któ rej rzecz o P o p ic iu p rzy taczając, z a g a rtu je ją w ogólne
w yrażenie: n arranl seniores anliqiii (G), bądź że p ró c z M iorsza
zna jeszcze innych opow iadaczy tego zdarzen ia, bądź też d la te g o ,
że w k ro n ice tćj o p o w iadanie z d a rz e ń , i zarazem ro zciąglejsze
z a stan ow ienia się i ro zu m o w a n ia nad niemi, u w a ż a ł za ro d z a j dy alo g n , w którym dwaj do stojnicy (se niore s anlitjui) ro zm aw iają.
Pielgrzym kę K rzyw o ustego w to w a rz y s tw ie księży po W ę g r z e c h
i P o lsc e p rz e d się b ra n ą, m iano w icie do św . Idziego i do g ro bu
św . Stefana i św . W o jc ie c h a , op ow ia da jakby św ia de k naoczny.
W ie lk ie zaiste były to zasoby i u ła tw ie n ia do skróślenia do ­
kładniejszego niż dotąd dziejów P o lsk i; użył ich G aw eł zręcznie
do sw ego celu, k tó re g o na w łos z oczu nie spuszczał, nie z takiem
wszakże, jakby to być m o gło i jakbyśm y sobie dziś życzyli dla c a ł­
kow itej historyi polskićj pożytkiem .
W e w stę p ie do dzieła p o ­
w tarza d w u k ro tn ie , że zamierzył opisać czyny B o lesław a K r z y w o ­
u ste g o , a p rzez w zgląd na niego podać oraz niektóre spraw y jego
prz o d k ó w (7).
N ie zamilczał też o glów nćj do tego p rz e d s ię ­
wzięcia p o b u d c e : r o b i to dlatego sz c z e g ó ln ić j, że B olesław
z łaski Bożej, na prośby św. Idziego n a ro d z o n , z jego też p r z y ( t ) S t r . 1 2 2 , 2 5 5 , 2 5 0 . ( 2 ) Str. 1 8 1 . ( 3 ) Sir. 1 4 1 , 1 0 8 .
(4 ) Panclssiiuis lioc rescientibus; str. 3 0 9 .
( 5 ) Str. 53 Uważać tu należy, że w ilyecezyl, której biskupem l>ył
P aw eł, Włoch roiłem, a pomieniony Michał kanclerzem, okazuje się kroni­
karz nasz naj/.unjomszym. ( 0 ) Str. 2 0 . ( 7 ) Str. 13.
II Z l' I
O K A
czyny, jak w icrzym , szczęśliwy j e s t zaw sze i zwycięzki ( I ) . J a ­
koż iskrzącą myślą z k tórej w ychodzi, i zkąd p rom ienie na cafe
dzieło ro z p ro w a d z a , j e s t c u d o w n e B olesław a na prośby m nichów
św . Id zieg o (2) poczęcie.
P ięciu b isk upo m i Michałowi k ancle­
rzow i pośw ięca p ie rw sz ą sw ą księgę: , , b o wy, p o w ia d a , byliście
św iadkam i c u du i p atrzycie na św ie tn e czyny cu d o w n ie n a ro d z o ­
n e g o ” (3). N a s tę p u je ry m ow a n y epilog, k tó re g o treścią j e s t d o ść
s z c z e g ó ło w y opis te g o ż cudu. P ie r w s z ą znow u księgę zam knął
a u to r o b sz e rn y m , d w u rozd zialow ym opisem tychże cudow n ych
narod zin, a jesz c z e i na początku drugiój księgi n a p o m k n ą ł, że
Bolesław n a ro d z ił się w dzień św . Szczepana, a m atka je g o w n e t
po p o ło g u u m a rła (4).
G łów ny tedy zamiar opisyw ania czynów B olesław ow y ch,
ora z w s t r ę t do czasów b a łw o c h w alsk ic h , nie dozwalały m u z a g łę ­
biać się w naszę prz e sz ło ść ; a jeśli z c zasów daw niejszych co r o z ­
p o w ia d a , czyni to, jak sam wyznaje, z pośpiechem : m n ó s tw o wy­
pa d k ó w w yp usz c z ają c lub przekręcając rzecz samą, jak np. w p o ­
w ia stc e o P o p ic iu .
S t a r e L ę c h itó w dzieje całkiem niemal p o m i­
ja , nie d la te g o , ja koby ich nie u z n a w a ł zgoła, i m iał za bajki;
lecz że w ychodzi z zasady po w sz e c hn ie niemal przez m nichó w
przyjętej, a sfo rm u ło w a n e j przez b re m e ń sk ie g o A dam a, k tó ry p o ­
wiada: „ inutile e s t acta n on c re d e n tiu m s c r u t a r i ” (5). 1'ow tarza
ją tćż nasz G a w e ł, m ów iąc: „ q u o s e r r o r e t id olatría defedavit
m e m o ra re n e g lig a m u s“ (6). Ale genealogią s w e g o b o b a tó ra w y­
puścić nie g o d z iło się; w zgląd tedy na tę g enealogią z ap ro w ad ził
go m im o w o ln ie , acz na k ró c iu c h n o , w czasy daw niejszo: a tu
chrześciańska o P ia śc ie legend a, któ rą je sz c z e Miorsz czysto, bez
najmniejszéj przyczepki do m iejscow ości n adw iślańskiej r o z p o w ie dział, uległa zmianie u Gaw ła i je g o w ielkopolskiego tow arzysza:
kanclerza Michała, i po raz piórw szy w y rzeczo no głosem nieled w ie
urzędo w ym , że P o piel w Gnieźnie m iał sw ą stolicę, i że tu gdzieś
odbyw ały się postrzyżyny syna P ia s to w e g o , S e m o w ita (7).
Tego
nie pow ażył się w y rz ec M iorsz, nie dlatego , ja k o b y sam d o k ła -
( l ) Str. 14. (2 ) Tychże mnichów zo w ie mnichami św . Gawła kro­
nikarz szlązki: Ad Abbatem et co n een tn m s . G a lii ymaginein auream infantuli transmisit Wladislans. Stenz. S S . rer. Siles. I. 12. I le w ięc k ościoły
i klasztory, które W ładysław Herman w P olsce zakładał, zw ane były raz
św . Idziego, drugi raz św . Gawła klasztorami. ( 3 ) Str. 0. ( 4 ) Str. 131.
(5) Pertz. § VII. 3 0 5 . (6) Str. 20. (T) Erat namque iu civitale Gneznensi
dux nomine Popel; str. 19.
07
\ ' X rO L SK .Y H I S T O R Y * .
dnićj rozróżniał m ie jsc ow o ść n a d d u n a jsk ą od n a d w iśla ń sk ie j; lecz
że tr/,ymat się ściślej sw ych ź r ó d e ł, a te przy P o p io łu i Piaście
nic zgoła o Gnieźnie lub je z io rz e G op le nie spom inały.
Od P ia­
sta przem yka sic szybko ku M ieczysław ow i nasz G aw eł, w yraźnie
tylko cel genealogiczny ścigając.
C hociaż atoli tylko po kilka
słów r z u c ił o Z iem o w icie, L e s z k u i Z ie m isła w ie , w id ać z nich
je d n a k , że miał g r u n to w n e o tych książętach w ia d o m o śc i, i tem
bardziej użalać się m ożem w te m m iejscu na je g o m a ło m ó w n o ść .
Czasy B olesław a C h ro b re g o zajęły m ocniej jego uwagę: z nich
w ydobyw a w z o ry dla sw ego b o h a te ra , K rz y w o u s te g o , k tó re g o
dzieckiem M arsa nazyw a (1), i m ozolnie pojedyncze rysy po r o z ­
maitych księgach r o z r z u c o n e w y sz u k u ją c (2 ), n a k re śla w ie lo s tr o n ­
ny i n a d e r cenny ob ra z sta n u Polski za te g o k ró la . O M ieczy­
sła w ie I i K azim ierzu zno w u p obieżnie tylko gdzie nieco n atrą e a,
chociaż ich pano w an ia obfite były w w y pad ki.
P o s tr z e g ł się p ó ­
źniej i d o d a ł w drugićj r e d a k c ji sw ojej k ron ik i opis w ojny K a zim ierzow ej z P o m o rz a n a m i, o św iad czając w y ra źn ie, że w ić nie­
ró w n ie więcej czynó w tego k ró la , ale zamilcza o nich z przyczyny
p o śp ie c h u . Je s z c z e usiluo ść w yszukiw ania w z o ró w do n a ś la d o ­
wania dla s w e g o b o h a te ra skłania go p o d n ie ść nie k tó ro szczegóły
l do m o w eg o życia B olesław a Ś m ia łe g o , i zajrzeć nieco trosk liw iej
w c h a ra k te r teg o króla; w szystko inne, począw szy o d M ieczysła­
w a Ig o, aż do u rod zin K rz y w o u s te g o , n ie w ie le różnetni od r o cznikarzy słow a m i, tro c h ę tylko ro z w le k łe j i z opuszczeniem lat
o p o w ie d z ia w szy , zam knął sw ą p ierw sz ą księgę cu d e m św . Id z ie ­
go.
W dalszych d w ó c h księgach już się g łó w n ie sw oim b o h a te ­
rem zap rząta, kilka tylko po c z ą tk o w y c h ro z d z ia łó w księgi drugiej
pamięci ojca je g o p ośw ięciw szy .
W tych dw óch o sta tn ic h k się ­
gach je s t g łó w n a zasługa G aw ła: tu on j e s t nieo c e n io n y m pisa­
rz e m , um iejącym zajrzeć w najw ażniejsze szczegóły publicznego
i d o m o w e g o życia n a r o d u , k tó r e z m niejszą w p r a w d z ie o d W i n ­
c entego zręcznością p isa rsk ą , ale z n ie ró w n ie w iększem przejęciem
się obow iązk am i h isto ry k a n akreśla.
S k ro m ny w re sz c ie te n m nich, zrobiw szy w szy stk o co w z i ę to ść zakonu je g o podnieść m ogło w oczach n a ro d u , zamilcza z u ­
pełnie s w e imię; chce aby dzieło je g o , ja k ic k o lw ie k b y m iało za(1 )
Per imcruiu Marlls qnem chalamo plngimus, str. 138; to ż sa m o
str. 154. ( 2 ) Quid nocet o cio sis lectorihus hoc audire, quod v i x polest
cu m la b o r e historiogrnnhus invcnire; str. 7 4 .
ł o m II. Kwiecień
1851,
*
13
98
11 Z U T
O K A
lely, znane było tylko pod imieniem b is k u p ó w p olskich i Michała
kanclerza (1 ), któ rym je p ośw ię c a , z a strzegając k la sz to ro w i s w o ­
jem u je d y n ie w zględy k ró le w s k ie i m ateryaln y pożytek, o który
się k ilk a k ro tn ie przym awia (2). Czuje on, że history a po d n o si sła­
wę książąt i n a ro d u (3); ale nic kładzie tego za cel historyi. W i ć ,
że ona p o w in n a być m istrzyn ią rządzących, i kasze się na to, aby
książęta mogli znaleźć wzory dla siebie w je g o kro n ice (4). P o j ­
m uje, że ja k o m alarz obok farb jasnych nie z aniedb uje do dać cienia
dla schw ycenia pra w dy , lak lóż sam a p ra w d a j e s t celem h is to ryi (5): ją g łów n ie ściga i z tć m w yraźnie się ośw ia d c z a (0). B i a ­
łego biskup S ta n is ła w , szczególnym w pismach księżych w y ją ­
t k i e m , p o d p a d ł tu ściśle h isto ry c z n e m u sąd ow i; dlatego z b r o dzień sta n u , S k a r b im ir, znalazł tu należyte uznanie swych za­
słu g, a i o samym k ró lu , dla k tóre go księgi te były p isa n e, p o ­
w iedziano tu , acz w to n ie u sp ra w ie d liw ia ją cy m , zawsze jed n a k
d o b itn ie , że [»oj efriił zbrodnie względem b r a ta sw eg o Z b ig n ie ­
w a (7 ).
T a k w ykonaw szy s w e dzieło, pociesza się a u to r tą m y­
ślą , że chociażby la k o w e nie o d p o w ie d ziało w ysok iem u p o w o ła ­
niu historyi, da przecież innym m a te r y a ł do głębszeg o i d o w o dniejszego jej tr a k to w a n ia (8). N ie mylił się p o tu ln y m nich: m ię ­
dzy pom nikami jakiem i w iek X Ilty u b og a c ił h is lo ry ą , zajm uje j e ­
dno z m iejsc pie rw sz yc h jeg o kronika.
19wic jćj rcilakcyc.
Z ła tw o śc ią pis a ł G aw e ł, i ta sama ła tw o ś ć , oraz chęć d o k o ­
nania jak najprędzej dzieła, k tó re w zględy k r ó le w s k ie dla całego
( 1 ) Ne viles persone vldeanlur vanitatls Umbrías dilatare, codlcelluut
non »ostro decrevimus, sed vcstrls nominibus titulare, quocirca íaudern liujus
operis et lio no m u l i u j u s patrie princlpibus a s c r i b a m u s ; str. 8.
( 2 ) Str. 8, 9. 2 3 7 , 2 4 3 . ( 3 ) Str. 1 2 9 , 2 4 1 , 2 4 3 .
(1 )
la e.veinplnui regni giibernatoribns; str. 100. Ad Imitatioiils exem plum successorlbus Intimaba; str. 105.
(5 )
S p eelosls folorlbus, pro verltate operis, nlger color iaseratur;
str. 126 i nasfęp.
( 0 ) IIoc recilnmus ut veritatera liystorie teneamus; str. 105.
( 7 ) Criuien lamentabile; str. 3 7 . Wyrażenie to o B olesław ie je st tém
ostrzejsze, że Zbigniew, jak sit; dowiadujemy z Koziny pragsklego (III. 2 4 5 ,
wyd. I’el/la I Dobrow.) był tylko oślepiony z rozkazu króla polskiego;
a byłalo w ow ych w iekach zw yczajna kara za zbrodnię stanu;
^ 8 ) Ex bis saltem materlam Iractaudi proluudius et argumculosius
babeatls; str. 2 3 8 .
XA POI.SKV HISTORY,*.
09
zakonu zaskarbić m iało, s p r a w i a ł a , że ja k nic zapuszczał się
'v czasy d a w n ie jsz e, tak leż i ze z d arzeń spółczesnych wym ykało
s i t niejed no jeg o u w a d z e .
P o p r a w ia ł później co do tych o s t a ­
tnich i d o d a w a ł to, co przez n ie b a cz n o ść o p u śc ił.
\V ręk o p ism ach, jakie nam są dziś znane je g o kroniki, dają się d o s tr z e d z
d w ie różne jćj r e d a k e y e.
R óżnice ich są b a r d z o zn aczne, a d o ­
kładn e w ytknięcie ich w ażne j e s t z tąd, że rz u c a bliższe św iatło
tak na sp osó b, ja kim ta k r o n ik a p o w s ta w a ła , ja k o leż i na czas
jój pisania.
P ie rw s z a red akeya p rz e c h o w a ła się w rę k o p iśm ie
S za m o tu lsk ie g o , przepisyw anym z jakieg oś bardzo s ta re g o k o d c x u ;
ale p rzep isu jący zeszpecił ją w tr ę te m o ś. S ta n isła w ie i n ie k tó remi przypadk ow em i o puszczeniam i.
D w a inne r ę k o p ism a : S ę dziw oja i p a rg a m in o w y Z a m ojsk ic h , pod ają nam te x t o statn iej r c dakcyi.
P ie rw s z a księga w e d łu g redakcyi pie rw sz ćj składała się z 3 0
ro zdziałó w , k tó r e miały w p ra w d z ie n a dpisy tu owd/.ie, ale lic z bo ­
w a n e n ie b y ły . Ja k o ż sta łe g o liczbow ania ro z d z ia łó w nie w idać n a ­
w e t i w p arg a m in o w y m r ę k o p iśm ie Z a m o jsk ic h .
N ie było tedy
w tćj k siędze ani ru ba sz ne j p ow iastk i o C h ro b ry m , ja k sw o im
tow arzyszo m cięcie w kijo w sk ą bram ę złotą tłu m aczył; ani p o w ia ­
stki o K azim ierz u , ja k c e sa rz o w i i m atc e sw ojćj o d w od zącym go
"od p o w r o tu do P o lski, o d p o w ie d z ia ł form ułką pra w nic z ą; ani n a konicc opisu bitw y Ka/.imićrza z P o m o rz a n a m i, k tó rą dziś w r o z ­
dziale 2 1 czytamy; a ro z d z ia ł n astępn y zaczynał się inaczej.
W ro zd ziale też 17lym zatrz ym a n e były na p o c z ą tk u słow a r o cżnikarza: anno dom ini 1UXXV post mortem lioleslai, lak sam o,
ja k lo czytamy i w M iorsz u; d o p ie ro w d ru gić j redakcyi w y r z u ­
cił G aw e ł ro k , i zaczyna sp o so b e m o p o w iad aw czym : Postquam
iijilur i t. d.
Czy w ro z d z ia ła ch 2 7 i 2 8 od o sta tn ie j redakcyi
różnicy jakiej nie było, te g o z p o w o d u w tr ę tó w , jakim rę k o p ism
S z a m o tu ls k ie g o w leni m iejscu uległ, p o w ie d z ie ć dziś nie m o ż e ­
my.
Dr.uga księga, w k tó r e j, w e d łu g o statn iej re da k c yi zaw iera
się 5 0 ro z d z ia łó w , m iała ich w e d łu g re dak cy i p ie rw sz e j zaledw ie
trzydzieści kilka.
N ic było w niej ro zd ziału 9 o pach olęctw ic
B o le sła w a , lecz a u to r m ó w ił w niej o d ra z u o w y p ra w ie je g o do
M o ra w , p rzed sięw ziętej w to w a rz y s tw ie S ieciech a; d op ie ro w o s ta ­
tniej red ak cyi w tr ą c ił G aw e ł ten ro z d z ia ł, a to pociągnęło za s o ­
bą zmianę w y ra z ó w pueri lioleslai w rozdziale n astęp ny m .
Ja­
koż w ręk.>piim io S ę d z i w o j a i Zam o jsk ich stoi zam iast tych w y­
r a z ó w , zaimek ejus. Nie było p rz e p o w ie d n i o B o le sła w ie , którą
100
B Z U T
O K A
dzrś czytamy w ro zdziale 2 0 ; były nako niec p rz e m ilc z an e w a ż n e
w ypadki między r o z d z ia łe m 2 0 a 3 4 , m ia n o w ic ie w y p ra w y p r z e d ­
się b ra n e na P o m o rz a n i zw ycięztw a S k a rb im iro w e ( i ) ; oraz m ię­
dzy ro z d z ia łe m 4 3 a 4 8 . Mógł w p ra w d z ie je d e n łub drugi i tych
ro z d z ia łó w w ypuszczony być je d y n ie przez nied h a fo ść S z a m o tu l­
skiego koptisly, jakoż zdaje się być rzec/.;} n ie w ą tp liw ą , że r o z ­
dział o 2 i 3 3 , jukow ym ś przypadkiem były o p u sz c z o n e (2); że
j e d n a k ż e zachodziły w tćj księd ze w ażne jakieś o pu sz c ze n ia z w i ­
ny sam ego a u t o r a , to w id a ć n a jp r z ó d ze słó w je g o , iż s to p n io w o
zasięgał co raz w ięc ć j w iad o m o śc i u d ru g ic h :
Noque cep tum ¡1er beno cognituin habuimus
Sed per illos qui iioveriiat p a u la tú n inquisivimus.
a dalej z tego o ś w ia d c z e n ia , że p rz y rz e k a a u t o r d o d a ć t o , w czćm
się o k a z a ł nieśw ia dom y m :
E l a d d a m u s si quid nímis ignoranlor diximus.
T r z e c ia k sięga w e d łu g redak cy i p ić r w s z ć j u ry w a ła się z r o z ­
działem 1 5 , zakończonym temi sło w am i: quia cesar cum salis co­
pio sa coufusione a d p ro p ria rcmeav'U. Ja k o ż , że tym ro z d z ia łe m
isto tn ie trz e c ia księga p ie r w ia s tk o w o kończyła się, na to mamy
u d e rz a ją c e d o w o d y :
a.
Z w y k ł a u t o r w rym o w a ny ch e pilogach, k t ó r e w końc
p r z e d m o w y do każdćj księgi d o d a je , n a trg c a ć o tre ś c i sam ćjże
księg i.
T a k w epilogu księgi p ić rw sz ć j m ó w i o cu d z ie ś. I d z i e ( 1 ) Tu zasługuje na uwagę następująca okoliczność: Skarblmir w o­
jew oda krakow ski, wierny tow arzysz w ypraw K rzyw oustego, i bez wątpienia
jeden z pierw szych w ojow ników sw ojego czasu, w padł ok o ło roku 1 1 Í7
w podejrzenie u króla, jakoby ch ciał sięgać po koronę: jakoż wnet zo sta ł
schwytany i oślepiony (l)lu g o sz Hist. IV, 4 0 0 ) . W drugiej księdze Gawła
w edług pierw szej redakcyi nie ma nic o Skarbimirze; ale w redakcyi póź­
niejszej pośw ięcone mu są w yłą czn ie dwa rozdziały, m ianowicie 3 0 i 31 ,
z tym jednakże dodatkiem, który namacalnie w skazyw ać się zdaje na przy­
godę z roku 1117: „h o c non ideo de Scarbimlro recitamos u l eurn in a llq u o s-uo d o m in o co n fevn m u g \ sed ut verltatcm hystorie teueamiis”. To unie­
winnianie się autora zdradza o czy w iście św iadom ość togo, co między Sknrbiuiircm a królem około roku 1 1 1 7 , lub może już i w cześn iej trochę zach o­
dziło. Nie są w ięc te rozdziały przypadkiem w rękoplśmle Szam otulskiego
opuszczone; ale nie znajdow ały się w cale w pićrw szćj redakcyi, i dopiero
w kilka lat później zo sta ły dorobione.
( 2 ) Rozdział 3 4 w tćj księd ze zaczyna się od słó w ,,/f o c evenin''....
które w skazują wyraźnie na zasadzkę Pom orzan, opisaną w dwóch poprze­
dnich rozdziałach, przez kopistę Szam otulskiego opuszczonych, jak się zda­
je , przypadkiem.
NA P O L SK Ą IIISTOItV,*.
101
go, i w ł a ś n i e opisem d w u ro z d z ia ło w y m cudu tego zamyka się t a
księga. O w oż w ep ilo g u k s i ę g i trzecićj p o w ia d a tylko o w y p ra w ie
p o m o rsk ić j i o w ojnie z N iem cam i, i w ła śn ie opis tych d w u w o je n
z aw ićra się w p ię tn a s tu p om icnionych ro z d z ia ła ch . O dalszych w y­
p r a w a c h B o le sła w a na P o m o r z a n , o sp u sto sz e n iu P r u s , o zgodzie
Z b i g n i e w a z B o le sła w e m , nakoniec o p od laniu się N akła P o la ­
kom , nie na p om kniono ani jednćin sło w e m w epilogu: w n io se k
w ięc oczyw isty, że to są do d a tk i późniejsze.
b. P o c z ą w szy od r o z d z ia łu 10 zachodzi różn ica w o p o w ia ­
daniu ta ka , jaka zwykła zachodzić w pism ach je d n e g o a u to r a ,
znacznym p rz eciąg iem czasu p r z e d z ie lo n y ch .
D o k oń ca r o z d z ia ­
łu 15 op ow ia d a n ie j e s t płynne, w id ać w nićm p e w ie n rod zaj p o ­
śp iechu , k tó ry nie pozw ala a u to r o w i rzecz raz już p ow ie dz ian ą ,
tem i sam em i słow am i p o w ta rz a ć .
P rz e c iw n ie w ro z d z ia le 1 5
i następnych o p o w ia d a n ie j e s t n ie r ó w n ie ro z w le k le js z e , nic ma
tćj żyw ości, co p o p rz e d n ie ; i gdy ju ż w ro z d z ia le 15 p o w ie d z ia ł
a u to r o c e sa rz u , że p o w ró c ił: pro tributo nihil portans nisi ca d a vera; p o w ta r z a i w
IG rozdziale, k tó ry je d y n ie dla opisania
śm ierci S w ię to p e łk o w ć j w trą c ił: cesar m orluorum caduvera pro
tríbulo reportavit.
T ym to rozdziałem kończyła się k ro n ik a G a ­
w ła w owym rę k o p iśm ie , z k tó re g o M ate usz , i W in c e n ty syn K a ­
d łu b k a , użytk ow ali.
c. Z ak o ń c ze n ie ro zd ziału 15 w rę k o p iśm ie S z a m o tu ls k ie g o ,
a w rę k op iśm ie S ę d z iw o jo w y m i Z am o jsk ich nie j e s t je d n a k ie ;
a d o d a te k , jaki tu w rę k o p iśm ie S z a m o tu lsk ie g o zn achódzim , ac z ­
ko lw iek z aw a rty w kilku s ło w a c h tylko, na d a je je d n a k p e w n e
z a o k rąg le n ie o p o w ia d a n iu .
D o p e łn ia ją c później a u t o r sw oję k r o ­
nikę, m u sia ł ow e zaok rąglenie o d rz u c ić , a n a to m ia st po ło ż y ć sło ­
w a , k t ó r e łączą o s n o w ę r o z d z ia łu teg o z r o z d z ia łe m n a s tę ­
pnym (1).
T a ok olic z no ść s tw ie rd z o n a pow yższem i rękopismarni
okazuje d o s ta te c z n ie , że r o z d z ia ł 16 i n a stę p n e , nie były p rz y ­
p ad k ie m lub tćż n iedb ałością kopiisty Sza m o tu lsk ie g o o p uszczo ne;
lecz, że tu n a jp ie rw kończyło się o p o w ia d a n ie a u to r a .
Ja k o ż
stara już rę k a dołożyła w tćm m iejscu na owym rę k o p iśm ie te s ł o ­
w a: hucusquc Gallus.
( I ) KI injurian! iii Sunlopule et lllain et nliain víudicnvil; str. 2 8 1 .
10*2
11 Z l¡ T
l) K A
C*as, w którym ta kronika pisana.
Ż a d na okoliczność z życia naszeg o Gawfa nie j e s t u d o w o ­
dniona m ocniej ja k ro k , w k tó ry m pisał sw oje kro n ik ę , zwłaszcza
dw ie p ie rw s z e jćj księgi- Z tć m w s z y stk ić m n ie którz y p isa rz e s p o minając o nim , wolą w sk a z y w a ć na n ie p ew n y rok je g o śm ie rc i,
niż na u d o w o d n io n e lata je g o p is a r s tw a .
S c h ló ze r rob i go p ó ­
źniejszym o d N e s t o r a ; P alacki późniejszym od Kozmy p r a g s k ie go ( I j . K ró tk ie zasta n o w ie n ie się o każe, że i je d e n i drugi myli
się.
P ie rw s z y z nieb u trz y m u je , ja k o b y G a w e ł żył aż do ro ku
11 38(2).
Gdzieby atoli tę w ia d o m o ść wyczytał lub na jakiej
kom binacyi o p a rł ją, tego zgoła nam nie p o w ia d a.
P u sz c z a ł G a w e ł w św iat pojedynczo księgi sw ojej kro n ik i,
o p a trz y w sz y każdą z nich listem pośw ięcającym , i epilogiem ry ­
m ow ym , każdy ta k o w y e pilog zw ykle w te d y , gdy ju ż sama
k sięga była w y g o t o w a n a , dok ładając.
P i e r w s z ą , zaw ierającą
dzieje o d c za só w n ajdaw niejszych aż do n a ro d z in K rz y w o u ste g o ,
p o ś w ię c ił M ichałowi k an c le rz o w i i pięciu b is k u p o m , z których
M au rus krak ow ski o bran y z o sta ł r o k u 1 1 0 9 , a P a w e ł kruszw icki
u m a rł w r o k u 1 1 1 0 .
N apisan a w ięc była ta księga w koń cu r o ­
ku 1 1 0 9 i w tym że je szcze r o k u , lub najdalej na początku 1 1 1 0
o g ło sz o n a .
D ru g ą księgę zaw ierającą dzieje spółc z e sn e , m ia n o ­
w icie o s ta te k p an o w a n ia W ła d y s ła w a H e r m a n a i panow an ie K rzy­
w o u s te g o , aż po klęskę C zechów i Z big n ie w a , przypadłą o koło r o ­
ku 1 1 0 8 , p o ś w ię c ił tem uż je sz c z e kru szw ic k ie m u b isk u p o w i P a ­
w ło w i, w ra z z kanclerzem M ichałem .
T a w ięc księga n apisana
i o g ło sz o n a była w pićrw szćj p o ło w ie r o k u 1 1 1 0 p r z e d śm iercią
P a w ła , przypadłą w tym że r o k u . Kiedyż n a p isa ł księgę trzecią?
W epilogu księgi pić rw sz ć j z ap o w ie d z iał był a u to r , że się
w raz do następnej księgi z a h ie ra (3 ), a s k u te k okazał, ja k d alece
uiścił się z tćj zap ow ied zi. W epilo gu księgi drugiej znachodzim
p o d o b n e ż n a p o m k n ie n ie , ż e w n e t d o p is a n i a reszty p rz y stę p u je (4);
a ta okoliczność zgodnie z okolicznościam i innem i, m iano w icie
że rę k o p is m S z a m o tu lsk ie g o na ro zdziale 1 5 i na zdarzeniach
( 1 ) Gesclilclit. v. Hollín. I. 3 4 1 , nwag. 143.
( 2 ) Nestor Uuss. Ann. I. 2G.
( 3 ) De cnjns (lio le sla i) g estls scribere, jam teinpus cs<; str. 12.
( 4 ) Mac (ille ) explota, cle futura satis cogitaülrous; prosequainur
jjuod lulerposuimus; persolvamus qul frcąuculcr supra titubavimus; str. 130.
NA P O I.S K .y II IS T O ń V \ .
A r. 1 1 0 9 kończy się, a a u to r |>is/.gc go nie w ied z ia ł jeszcze
0 śm ierci Ś w ię to p e łk a , ja sn o d o w o d z i, że G aw eł i księgę trzeci;]
kro niki sw e j, je sz c z e w r. 1 1 0 9 n apisał, i p o św ię c a ją c jg k a p e la ­
nom królewskim i całemu du c h o w ie ń s tw u , z zaleceniem , iżby czyny
B o le sła w a opisane w nićj po d w orach i szkołach rozczytyw ali,
osiggngi cel do k tó re g o z takim p o śp ie c h e m zdgżał; i tćm śm ielej
mógł liczyć na n a g ro d ę , o którg się w pośw ięceniu tej księgi p r z y muwia.
W p rzeciggu tedy p ó łto r a ro k u , m ianow icie między p o ­
ło w ę 1 1 0 0 a końcem r o k u 1 1 1 0 , napisane byty w s zy stk ie trzy
księgi G aw ła kro niki, mniej więcej w tym oto kształcie, ja k nam
j e rę k o p ism S z a m o tu ls k ie g o i w y d a n ie g dań sk ie p rz e d sta w ia : p o ­
przedziło w ięc o lat kilka kro nikę N e s to ro w g , a o lat kilkanaście
k ro n ik ę Kozmy p rag sk ie g o .
1
■
l> .1 i " u t
li«S>cłnianic kroniki i śmierć Gawła.
K rzy w o u sty był b e z u sta n n ie czynny, i po sław nćj w o jn ie
z Niemcami p rz e d s ię b ra ł n o w e w yp raw y : miał tedy nasz mnich
wg lek do ciggłych uzupełniali sw ojej kroniki, i ta k o w e n ie je d n o r a z o w e uz u p e łn ia n ia , widzimy dziś w j e d e n a s tu dalszych r o z d z ia ­
łach 111 księgi.
M ateusz h e rb u C holew a uży tk ow ał, ja k w idzim ,
z ja k o w e g o ś rę k o p ism u , k tó ry na 1 6 ro z d z ia le III księgi kończył
się; inaczej byłby n apom kngł choć co ko lw iek o znakom itych zw y­
c ię stw a c h K rz y w o u ste g o , opisanych w lO ciu dalszych ro z działach
Gaw ła kroniki. N a jz u p e łn ie jsz e jej rę k o p ism a : Sę d z iw o ja z C z e chelu i p arg a m in o w y Z a m ojskic h, kończg się na p o d d a n iu się N a k ła ,
przypadłem r . 1 1 1 9 , i w szelkie uboczne w tej kro n ic e n a p o m k n ie ­
nia, nie w ybiegają poza te n ż e rok 1 1 1 9 (1). S łusz nie w ięc z a w n io -
(l)
Pielgrzymka Krzyw oustego do św . Idziego i do grobu św . Stefan
w W ęgrzech, tudzież do grobu św . W ojciecha w Gnieźnie, za sz ła w net po
oślepieniu Zbigniewa ok oło roku 1 1 1 6 . Mamy na to w yraźne św iadectw o
Gawła, który m ów i, że B olesław a przyjm ował ze czcią w swym kraju Ko■oman (sir. 3 1 0 ) , zm arły, jak wiadomo, roku 1 1 1 8 . (Cl iron- Poson. ap. Eu0 lelien Her. llung. Mon. sir. 5 0 ) . P rócz tego sam G aw eł m ów iąc o pokue Krzywoustego, zow ie go je sz c ze młodzianem (str. 3 0 8 ); jak oż ok o ło tego
“'lał Krzywousty niespełna lat 3 0 . W d ziesięć lat później zw ać go
l/, !.L i0s"m ju c e n e m byłoby niedorzecznością. D ł u g o s z nie dat należytej
Kr/v<?aC' l,a s *ow a G aw low e; popełnił w ięc dwojaki błąd: każe bowiem
uslemu podróżow ać do grobu św . Idziego w e Francyl, gdy tymcza*
104
I17.ur OKA NA P O I . S K * I I I S T O I t Y Ą .
sk o w a ć , żc ja k o ś w k ró tc e po tym r o k u , zaskoczyła a u to r a śm ie rć ,
k tó r a mu nie dozw oliła niclylko czyny dalsze K rz y w o u s te g o opisać,
ale nadać n a w e t dziełu sw em u p e w n e z ao k rąglen ie, bo ro z d z ia ł
ostatn i ury w a sig nagle bez żadnego d o bitn ie jsz e g o p r z e s t a n k u .
sein Gaweł mówi tylko: „ail s. Egldlpin* (str. 3 0 9 ), a wiemy, że sła w n e opac­
tw o i w . Idziego było i w W ęgrzech, w Sziinegn, założon e przez króla W ła­
dysław a (Maltiilon V, 1 2 8 ). Drugi nierównie w iększy błąd pop ełn ił Dłu­
g osz kładąc tę pielgrzymkę do W ęgier pod rokiem 1 1 2 9 , i wbrew św iad e­
ctwu Gawła utrzymując, że nic Koloman. lecz Stefan przyjm ował uroczy­
ście K rzyw oustego w swym kraju. N aruszew icz jak zw yk le lak I tu po­
szed ł za Długoszem; nam wypada się trzymać w tej mierze Gawła niet>lku
sp ó łczesn eg o , ale podobno naocznego naw et św iadka ow ej pielgrzymki, bo
mówi: ,.Viilimus eniin talem virum, tantum principem, tam deliclosnra juvenem prlmam karlnam jejuuantem, assldue cinere et clllcio humi provoluInm’’ I I. tl. sir. 30S.
OŻENIENIE KRÓLA WUKASZINA.
(z
G M IN N Y C H P O F .Z Y J
S E R B S K IC H ).
I ismo pisze król Wukaszin Żura,
W białym Skadrze nad rzeką Bojaną,
Posyła je do Wojwodowiny,
Do białego grodu Pirlitora (*),
Pirlitora, koło Durmitora,
Widosawie, Momezilowćj żonie,
Tajnie pisze i tajnie posyła;
W piśmie zasie tak do nićj przemawia:
— „Widosawo! żono Momczilowat
Co tam robisz w swych lodach i śniegach?
Poglądniesz-li z grodu ponad siebie,
Nic pięknego nie ujrzy twe oko,
Jeno białą górę Durmitora,
Wiecznie śniegiem i lodem pokrytą,
W pośród lata zarówno jak w zimie.
Poglądniesz-li na dół z grodu swego,
Tam zmącona bieży rzeka Tara,
Rw ąc kamienie nadbrzeżne i drzewa;
Na nićj znizkąd ni mostu, ni łodzi,
W koło same bory a skaliska.
Otruj oto wojwodę Momezila,
Bądź go otruj, bądź tćż innie go wydaj;
Sama przyjdź do mnie na przymorze,
Do białego Skadru nad Bojanę.
Za małżonkę wierną pojmeć sobie,
I panować będziesz tu królową:
Prząść jedwabie na złote wrzeciona,
Prząść jedwabie, na jedwabiach siadać,
(*) Ściany grodu tego dotąd jeszcze stoją.
T iim
u . K w ic P ie ń
1S M .
1 0 (>
1' O E Z V A.
W aksamitach, w drogich złotogłowiach,
W szczerozłotych chodzić będziesz strojach.
A cudnyż to ton Skadr nad Bojanąl
Kiedy spojrzysz z grodu mego w górę,
W koło wzgórza widać winogradern,
Oliwami, figami porosłe.
Poglądniesz-li z grodu mego na dół,
Tam dojrzewa bielutka pszenica«
Przy nićj łąka zalega kwiecista,
Środkiem ciecze zielona Bojana:
W nićj się pławią wszelkie ryb rodzaje;
Możesz jeść je, skoro wola twoja."
Momezilowa pisanie przeczyta,
I wnet drobny liścik odpisuje:
— „Panic mocny! Wukaszinio królu!
Nie tak snadna rzeCz wydać Mómezila,
Ani wydać, ni gO otruć snadna.
' ' '[
Jest u niego siostra JewrOsini.V r
,
Ona jemu jedzenie gotuje,
l kęs każdy przed nim pokoszlujin.
Jest u niego dziewięć rodnych braci,
i po bracie najstarszym synowców
Dwanaścioro;—ci mu wino leją,
1 i. każdego przed nim kubka piją.
Ma Momezilo konia,Jabucz/lii (*).
Jabuczila, konia skrzydlatego^
v/
Kędy zechce przelecićć nim może
''
Ma Momezilo szablę uroczy fq,
'‘-'r
Nie boi się nikogo, próćż Boga!
(,n.”L
Lecz słuchaj mnio, Wukaszinie królu!
Zbierz ty tylko mocne wojsko sobie, *•*' poigonW
I ku równćm ciągnij z nićni jeziorom;
1 za górą zasadź się zieloną:
i:,il
Momezilo ma zwyczaj osobliwy:
Każde rano we świętą nicdzjelęl
,,H ', f
Wstawszy, jedzie na łów nad jeziora,
Dziewięcioro biorąc z sobą braci,
I po bracie synowców dwunastu,
I czterdziestu towarzyszów z grodu.
Gdy więc będzie niedziela przyjść miała,
Ja koniowi spalę jego skrzydła,
K rw ią zaś słoną namażę sznblicę,
Żo mu z pochwy wyciągnąć się nio da:
Tak podołasz pokonać Momezila.”
(*) Jabuczil, tyle co iabłkowaty: koń bajeczny skrzydlaty; skrzydła jeco
przecie n ieb y ły zawsze widziane, jeno w pewnym czasie i potrzebie prędkie«»
lotu je roż« ijal.
107
1> O .U Z Y A.
K iedy króla dojdzie to pisanie,
A przeczyła co w pisaniu sta ło ,
W ie lc e luba p o w ieść mu to była.
W n et sę zbiera m n ogie w o jsk o m ężne,
P row adzi jo na W o jw o d o w in ę ,
;,i\
H
Przy zielonćj zasadzi się górze.
mr.n dlbwiili'. f»oo ¡mi u f
W wieczór zasie przed świętą niedzielą,
Wszedłszy Momezil do łożnicy swojćj,
Układnie się do miękkićj pościeli.
Za niedługo przyjdzie żona młoda,
Lecz do miękkiej nic clico ledz pościeli,
Jeno w głowach mężowych łzy roni.
Spyta się jćj Momezil wojewoda:
t\-r
— „W idosawo! młoda żono moja!
Jakaż ci to niedola tak sroga,
Że u głów mych płaczesz łzy rzewnemi?”
Widosawa młoda odpowiada:
— „Wrogi panie! wojwodo Momczilu!
Mnieć się żadna nia stała niodola,
L ecz słyszałarn-ci ja w ie ść o d ziw ie,
W ie ś ć słyszałam , w szak gom nie w idziała,
Jako ty m asz konia Jabuczila,
Jabuczila, konia skrzydlatego;
N ie w id ziaw szy zaś kon iow ych skrzydeł,
Wierzyć w prawdę nie mogę powieści,
A boję się, żo cię stracić mogę.”
Mądrym słynął Momezil wojewoda,
Słynął mądrym, przeć oszukać dał się,
1 małżonce pocznie rozpowiadać:
'■— „Widosawo! wierna moja żono!
Troskę twoję.snadno uspokoję,
Że koniowe widzieć możesz skrzydła.
Skoro pićrwsze zapieją koguty,
Zszedłszy na dół, bież do nowej stajni;
Wtedy skrzydła JabucziI roztoczy,
A tak snadno przyjrzćć im się możesz.”
Rzekłszy, legnie, a uśnie snem twardym.
Śpi Momezilo, ale nic śpi żona,
Jeno w miękkićm łożu nasłuchuje,
Pićrwsze kury rychłoli zapieją?
A jak skoro po pierwsze zapiały,
Molodyca wyskoczy z pościeli,
Ognia znicci i zapali świecę;
ii
1* O li Z Y A.
Weźmie z sobą łoju a tłustości,
I do nowćj bieży prosto stajni.
.o M oJ i,:r'
'•«•ul
Szczerą prawdę powiedział Momezilo:
Jabuczilo skrzydła swe roztoczył,
Aż mu zwisły po same kopyta.
Tu mu ona skrzydła nainazała,
Namazała łojem i tłustością,
Wreszcie świecą skrzydła zapaliła;
Tak spaliła skrzydła Jabuczila.
Co do szczętu ogniem nie zgorzało,
To popręgiem silnio skrępowała.
.idol ys( <io(wo$^Vn rf jr.Y/oł^
W też się tropy żenie do szatnicy,
Pochwyciła szablę Momezilową;
Jasny brzeszczot słoną krwią pordzawi,
Zaś do miękkiej ulegnie pościeli.
Skoro z jutrem zorza zaświtały,
W sta je rano M om ezil w o je w o d a ,
I tak mówi k’ żonie Widosawie:
— „W idosaw o! wierna żono moja!
Dziś mi w nocy śnił się sen podziwny:
Ze się mglista przywaliła chmura,
Od przcklęlćj ziemi Wasoscwy,
I Icgnęla kołem Duriuitora.
Przez tę chmurę ja się przedzierałem,
Z miłych braci moich dziewięciorgiem,
I z dwunastu po bracie synowcy,
1 z czterdziestą towarzyszy z grodu.
W tej mgle, drogal rozłączyliśmy się;
Rozłączywszy, me znaśli się więcćj.
Bóg wie— nic to dobrego nie wróży!”
/('MO Oin/Łllfc
W idosawa, żona jego na to:
— „Nie lękaj się hospodzie mój drogi!
Bobatyru dobremu, sen wszelki
Dobre niesie. Sen mara, Bóg wiara.”
Wybrawszy się Momezil wojewoda,
Zstąpi zbiałćj wieży swojćj, na dół,
Gdzie go dziewięć lubych czeka braci,
I po bracie synowców dwunastu,
I czterdziestu towarzyszy z grodu.
Żona sama konia przyprowadza.
Tak na dzielne siędą wszyscy konie,
I odjadą na łów ku jeziorom.
I* O E Z ¥ A.
Kiedy byli gładkich jezior hlizko,
Silne wojsko zewsząd ich oskoczy.
Skoro wojsko ujrzawszy, Momezilo
Za swą szablę chwyci się do boku;
Ale darmo! wyciągnąć nie może,
Jakby była do pochew przyrosła.
Tu zawoła Momezil wojewoda:
— „Słyszycie-li bracia moi drodzy!
Zdradziła mnie suka Widosawa!
Dajcie mi-no szablę co najlepszą.”
•
'I <
J •»
Bracia prędko szablę mu podali,
Podali mu szablę co najlepszą.
Momezil zasie tak do braci rzecze:
— „Słyszycie-li bracia moi drodzy!
Wy uderzcie na wojsko po skrzydłach,
Ja sam wojsku do środka uderzę.”
Miły Iiożo! byłożto tu dziwu!
Byłoż komu popatrzeć się na co!
Jako siecze Momezil wojewoda,
Rąbiąc sobie drogę popod górę.
Koń Jabuczil więcćj jeszcze zwali,
Niż Momezilo ostrą szahlii zetnie.
Aż wtem srogi cios na niego spadnie:
Gdy się zwracał ku Pirlitorowi,
Dziewięć wronych drogę mu zabiegło,
Ale brata na nich ni jednego!....
To gdy ujrzy wojewoda Momezilo,
Żal mu ściśnie bohaterskie serce,
Żal okrutny po rodzonej braci.
Z żalu białe omdlały mu ręce,
Że już więcćj szablą ciąć nie może.
Nagli tedy konia Jahuczila,
Bije nogą i ostrogą bodzie,
By z nim leciał na gród Pirlitora.
Lecz Jabuczil polecićć nie może.
W ojewoda Momezil kląć nań pocznie:
—- „Niech cię wilcy pożrą, Jabuczilu!
Żartem dotąd zawzdyśmy latali,
Bez potrzeby, jeno ze s wy woli;
Dziś w potrzebie polecićć mi nie chcesz.”
Lecz Jabuczil rżeniem odpowiada:
— „Mój hospodzie! wojewodo Momozilu!
Ani klnij mnie, ani bódź mnie próżno;
*vvl*I
1» O Ii 7. V A.
H O
Dziś ja z tobą polecićć nic mogę:
Bodaj zabił Bóg twą Widosawę!
Ona skrzydła mi mojo spaliła,
A co ogień do szczętu nic spalił,
To popręgiem silnie skrępowała.
Sam radź sobie, kędybyś ujść zdołali”
d o w r.s 11T
:t;b ,Y/'j’OW
To słyszący wojewoda Momczilo,
Łzami zalał bohaterskie lice:
Skoczył z konia swego Jabuczila,
Trzykroć skoczył, do grodu doskoczył,
Lecz zawarto znalazł grodu wrota,
A zaparte zapory silnomi.
.
J)V I
1
>! l i l !» * . b \ l i ^ K l l o l » ’.
Tu się w krutćj widząc Momezil doli,
Wołać pocznie k’ siostrze Jewrosimie:
— „Jewrosimo! miła siostro moja!
I*uść mi z muru na dół sztukę płótna,
Żebym po nićm mógł się na gród dostać."
!<>•» ii>i ■}]>. W .iU |oi| Uiiio/i vid(ll
Siostra z płaczem bratu odpowiada:
— „O mój bracie! wojewodo Momezilu!
Jakże ja ci z muru płótno spuszczę,
Gdy mi żona twoja Widosawa,
Ma bratowa, twoja niewiernica,
Kołem kłody włosy obwiązała.”
•>i
nm
daniioi// Ó7 iv. iiv(l
Wszakże siostra serca litośnego,
Użali się brata rodzonego:
Zasyczała jak gad rozdrażniony,
I ze wszystkićj targnie głową mocy,
Aż wytargła wszystkio włosy z głowy,
Kołem kłody zostawiła włosy;
Sama sztukę płótna pochwyciła,
Koniec trzyma, koniec na dół spuści.
...............
•
. , « i ł l . . . ‘5 u g o i t a o i (¡g
Momczilo się sztuki płótna imio,
I po płótnie na mur grodu pnie się.
Już mu tylko na mur było wskoczyć,
Gdy niewierna nadbieżała żona,
W ręku szablę niosąc wyostrzoną;
I nad dłońmi płótno mu przekroi.
dbl saoJ
lOWaioW
ji>
Tak Momczilo z szczytu murów spadnie!
Spadnie na dół, królewskim wojakom,
Na ich miecze, na kopije wysokie,
Na oszczepy, a na buzdygany.
a
P O E Z V A.
Wtem t (ii sarn król Wukaszin nad bieży:
Ostrą kopijąswą w niego uderzy,
Przebudzić mu nnwskróś żywe serco.
Tu przemówi Momezil wojewoda:
— »Odpuszczam ci, Wukaszinie królu!
Lecz ty nie ślub sobie Widosawy,
Widosawy mojćj niewiernice:
Ko i ciebie jak innie ona zgubi.
Jako mnie dziś dla ciebie zdradziła,
Dla drugiego jutro ciebie zdradzi.
Pojmij oto siostrę moję miłą,
Moję siostrę miłą Jewrosimę,
Mnie równego porodzi ci syna.’’
:»idoć ę/n óiłtfh l *s (*) ’■ .
Tak przemawia Momezil wojewoda
(idy tak rzeka, życie zeń Ucieka,
Mówić skończy, z duszą się rozłączy.
Skoro skonał Momezil wojewoda,
Otwarły się oścież grodu wrota,
Widosawa, zdrajczyni wychodzi,
Wukaszinu królowi naprzeciw.
Zawiedzie go do grodu białego,
Posadzi go poza stół złocisty,
Częstuje go winem a gorzałką,
A wszelkiemi łakoćini pańskiemi.
Potem zasie idzie do szatnicy,
Wynosi mu szaty Momezilowe,
Moinezilowe szaty i oręże.
A tu, patrzcie dziwu niezwykłego!
Co Momezilu po kolana było,
Wukaszinu po ziemi się wlecze;
Co Momezilu słuszny kołpak bywał,
Wukaszinu na ramiona spada;
Co Momezilu ciasne skórznie były,
Do jednego król nóg obie wzuje;
Co Momezilów złoty pierścień bywał,
Wukaszin weń troje palców włoży;
Co Momezilu krótka szabla była,
Poza królem na łokieć się włóczy;
Co Momezilu ładownica była,
Król się pod niej ledwie dźwignąć może.
Tu zawoła król Wukaszin Żura:
— „'Biada-że mi! przez żywego Boga!
O ta żmija! młoda Widosawa,
112
P o E Z Y A.
Takiego jej zdradzić bohatera!
Jakiego dziś nie ma więcćj w świecie:
Az<rż. jutro mnio równie nic zdradzi?”
Zawoła zatóin wierne swojo sługi,
Ci obmierzłą chwycą Widosawę,
Przywiążą ją koniom do ogonów,
Rozcgnają konie popod grodem:
Tak ją konie żywo roztargały.
• tix ! x ib x 'jid >i'. r,!b
o im ii o jr.l.
Król wziął wszystek Momczilów dostatek,
W zią ł tćż z sobą sio strę M om ezilow ą,
Krasną dziewkę mianem Jewrosimę;
Do Skadru ją zawiódł nad Bojanę,
l o wieńczył (*) za małżonkę sobie:
Piękny ród z tój Jewrosimy spłodził,
Spłodził syny: Marka i Andrziya.
Marko {*•) się zaś udał cale w wuja,
W w uja sw e g o , w o jw o d ę M om ezda.
, bJo iw itl)OTr: x<>n>io
..
. •
r '
i
‘
yftiiWiO
.
(*) Przy zaślubinach wschodniego obrzędu, zamiana wieńców zastępuje
zamianę pierścieni, u nas zwykłą.
( “ ) Ten to Marko sial się polem głośnym w poezyi serbskićj bohaterem,
liraliewiczcm Markiem zwanym.
MIIW -V
rrtioojłai iniuidlaMW A
'
_
: » * lirdoT
UoinoM iii’** luli iaou^V/
l.v \
‘¡1U I
/>!■,•..
7
*» / « ł l
* lillfllf.
l o ^ o l j f w s i i n uv/ixb t>iariT«q ,iil A
lO łyd r , n r , l b i 6 q ir im m o M i o j
;-iva‘j ! w <;i«s i m a i \ o q u n u e c i l u W
,ł# w y d /iiiiiłó/i /n s i u łi i u lisoinoM . o !)
:r»l)ii(|ł> tuioinun bu unixeujloV/
fwuióJa ¡niania uJisaińoM oD
aido^ón ¡¿iii ójonbtii ułf
.
yj oł s w 6l i io n io l£ oIJ
j /iwiW wi»ołii<i c [o ii iVjv/ u isetjlii/ /
, i ’Y(l i>ldii\a CKlóiił łiłisamoWf o[)
:{\ool7/ gu pai/-oł c,n im lu iJ «so*I
j.ły d b.’)’u i7/obi:! nlisuaiolf oć>
)voin ójsnyiwsb uiwboi jwii botj ijw lin ii
:inuX iHiićłlfliW Icnd ofowus uT
li^ o l! o;r>w(\ vvv|1ini oł-nhBia:, -
,'cwflaobiW obolui !kii ni'- fi) O
MAUROWIE
N IE G D Y Ś W H IS Z P A N II, A D Z IŚ W A FR Y C E .
i ’i i z u z
a u to r a
;
O & )c¿u í¿ ¿ fy 'é jo r iv e p u , & a d £ a c /í,
(C iąg
■a¿c¿c á .< ¿ .
dalszy).
V.
Sewilla. Horiloba.
{¿ u ie n no Im visto Sevilla, no ha visto m aravilla, (kto n ie w id ział
S e w illi, nigdy nic w idział c ud u), m ów i H isz p a n w ja k ić jk o lw ie k bądź części sw e g o r o z le g łe g o i p ięknego k ra ju z rod z on y; i każdy
cu dz o zie m iec , A nglik n a w e t dum ny i u p rz ed z o n y , nie sp u s z c z a ­
ją c y nigdy sw ćj maxymy nil a d m ira ri z o k a ; każdy cu dz o z ie m iec
zdolny uczuć ducha tćj p oetycznej a tm o sfe ry , ra z e m z H iszp an em
sław ić b ę d z ie u ro ki tego c u d o w n e g o m ia sta .
L e c z nie w nićm
cel, ani tćż koniec naszych w ę d r ó w e k ;— w iele nam je szcze n a le ­
ży p rze b ie d z m iejsc, w ie le znieść t r u d ó w , by n a re sz c ie s ta n ą ć
u k re su i w yznać z p o k o rą : że najlepiej nie o puszczać n igdy r o dzinnéj zagrod y, i przeżyć razem z sw em i w szy stk ie złe i d o b re
czasy żyw ota ziem skiego.
L ecz ju ż znamy S ew ille; podziwialiśm y jéj m u z eu m , jé j k a­
te d r ę i g r ó d m aurytań ski górujący nad m ia ste m , i wieżę w zno ­
szącą sie ku n iebu.
114
H A U II O W I K.
J e d e n tylko pominęliśmy przy by tek b a r d z o ważny.
M oże p ałac inkwizycyi, leżący z drugićj stron y G u a d a lk w iru
na p rzedm ieściu zw an ém Italica?
Ob nie! nie w sk rz e sz a jm y jć j, niech sobie leży w swym c z a r ­
nym g r o b ie n a z a w sz e p o g rz e b io n a .
N ie z o sta w iła ona żadnych
miłych w sp o m n ie ń ani p am iątek po sob ie.
Ale w skrzesim y na
chwilę pamięć innćj istoty: isto ty , k tó rć j o s o b isto ść p r z e d s ta ­
w iana na ziemi nieraz has zajm o w ała, nie raz ro z śm ie sz ała , ale
niestety! rzadzićj m oże zgo rszy ła.
W je d n e j z odległych części m iasta stoi od ośm iu Wieków
mały, ale piękny ko ściół dc la C aridad, a przy nim k la sz to r zam ie­
szkały przez s io stry m iło sie rd z ia .
W k o śc iele tym wiele wspaniałych p o m n ik ó w , u w ie c z n ia ją ­
cych pam ięć rycerzy i b o h a te ró w .. A le tuż pod chórem zakonnic,
z a s ta n o w ił nas pom nik z białego k a ra ryjsk ie g o m a rm u ru ; pomnik
skrom ny z p ić rw s z e g o w ejrzen ia, ale w ykw intny gdy mu się z b lizka p rz y p a trz y sz .
Ciągła siatka a r a b e s k ó w przeplatan a k w ia t­
kami.
A nio ł płacząc rz e w n em i łzami, o b ejm u je u rn ę jedni] r ą ­
czką, a w dru giéj trzyma zgaszony po c h o d n ię .
T o zapew nie jak iejś pięknej dam ie, zmarłćj w k w iec ie w ie ­
k u , p o sta w io n o ten ładny i p ra w d z iw ie panieński pom n ik — m ó ­
w iłe m do siebie sam ego zbliżając się trag iczny m krok iem wolno,
ku c hó row i.
Ale nie! to nie dama tu spoczyw a, to mężczyzna.
T ak i na-r
pis na pom niku:
' r
V. oîVt» m \ on
A qui en la esperanza de im a dirhosa resureccion diierme el c u erpo de P an Juan de Tenorio hidalgo Castellano i Caballero de Sant
Jago de Gomposlella. Una muerle exem plar mcrece el pardon p o r una
vida llena de pecadus (1).
K to b y ł ten D on J u a n de T e n o r io ?
W ie lk im g rzesznikiem , d o p ra w d y b a rd z o wielkim był ów
D on J u a n ; w szakże to ten sam, k tó re g o M o z a rt sw ą o p e rą u w ie ­
cznił, i na końcu op e ry do piekieł wysłał.
Ale wielki ba ła m u t
nie zaszedł tam tak p rę d k o , jak go w ypadało k o m p o z y to ro w i, dta
sw ego piękn ego , serce w z ruszającego finału, w ysłać.
O w sz e m
ba ła m u t żył, d oczek ał się późnćj sta ro śc i, pędząc życie jak n a jr o z (1 )
Tu śpi w nadziei szczęśliw eg o zm artwychw stania ciało Don Jua
lin de Tenorio, szlachcica k a s p ijs k ie g o i kawalera sw . Jakóba z Com­
p o s ie z . Przvkladna śm ierć zasługuje na przebaczenie za grzeszne życie.
>1 \
V li O W 1 E .
k o sz n ie jsze ; a jak go w szystk ie o puściły n a ło g i, w ó w c z as o d d a ł
się s k ru sz e i um arł, nie z o staw iając ani g ro s z a n a p o g r z e b , p r o ­
sząc, żeby go choć po d ś c ie s z k ą d o k la s z to r u w io d ą c ą p o c h o w a n o .
„N iech choć nogi bog ob ojny ch S e w illa n e k g ró b mój b ło ­
g o s ł a w ią ” m ów ił stary Don J u a n o d d a ją c d u c h a .
A poczciw e sio stry , chociaż d obrze w iedziały co sum ien ny
L e p o re llo o swym panu w ygadał, poczciw e sio stry dały sig p r z e ­
b ła g a ć tym w ielkim d o w o d e m zaufania i w iary : nabalsam ow aly
s ta r e g o g r z e sz n ik a , poch o w a ły go jak najokazalej, w zn io sły mu
¿liczny pom nik, i na wieczne czasy m sze zakupiły.
T a k sig sz la c he tnie, lito śc iw ie obeszły poczciw e sio stry z tym
b a ła m u te m , k tó re g o sław ą tętnią i długo je sz c z e tglnić będą
w szy stkie te a tra św iata.
D o b rz e j e s t mieć dow cip i w chwili ś m i e r c i; .ale żę
tr u d n o j e s t niićć d ow cip k ażdem u, n a w e t w ch w ilach życia: nic
radziłby m zatem i n a jm niejszem u D o n J u a n o w i, ucie ka ć sig do
p o d o b n y c h ś r o d k ó w dla zabezpieczenia so bie p o g rz eb u i g r o b u .
J u ż czas pożegnać lubą S ew illę, i puścić się w dalszą p o ­
d ró ż .
Idę tedy do h o te lu po m ego P e g a z a , który mi tym czasem
zjad ł kilkanaście sn o p k ó w nm brozyi i tyleż garncy n e k ta r u ; sio ­
dłam go i w y p ro w a d za m na ulicę.
P e g a z kopy tem w ziemię u d e ­
rzył, aż jękły dzwony na wieżach S e w illi, r o z d a r ł p o w ie tr z e sw em i
sk rz y d ły , i już je s te śm y ponad obłok am i: „ D o K o r d o b y l” . z a w o ­
łałem , i ku w s c h o d o w i bieżymy.
I
na n a jpogodniejszem n ie b ie b yw a ją czasem ch m ury , i s ło ń ­
ce zaćmi się niekiedy łzami.
My tego d o św iadczyli w naszćj p o ­
dróży.
P o w i e tr z e im j e s t czyściejsze, tem mniej chce b}ć w inn e
ziemi, i oddaje jej w kroplach co pożyczyło w niew idzialnym
pyle. D eszcz nas bił rzęsisty i przem ók ł mię do nitki.
—
Z d a łb y się d o bry d e s/.c z o c h ro n — m ów ię do P e g a z a . A on
z o b u rz e n ie m o d p o w ie d z ia ł m i:— D eszcz o c h ro n ? m asz tedy! chy­
ba chcesz w y gląd ać ja k angielski g e n e ra ł na p a ra d z ie .
T akiem i
je s te s c ie , o niew dzięczni śm iertelni!
W z d y c h a c ie do b a lo n ó w ,
a gdy je r a z m ićć będ ziecie, chcielibyście zakładać h o te le , b i ­
lardy i te a tra zaw ie sz on e na kotw icach w p o w ie tr z u .
Gdy raz
się w zn iesiecie ta lentem lub też przypadkiem ponad poziom zie­
mi, zaraz w am tęskno do wygód poziom ych: it niknie bo skie n a ­
tc h n ien ie w g orących p ożądliw ościach ciała, tak, ja k się w o sk r o z ­
tapia w skrzy dłach Ik aryu sza.
O h człow iecze! bądź z a d o w o lo ­
nym z tw e g o położenia!
Może z a id r o ś c is z tym podróżnym , k t ó -
110
M A U 11 O W
I E.
r/.y w lokę się w ow ym ciężkim dyliżansie ria po dn óżu g óry . K o n ­
d u k to r nic pytając ani o p ra w o , ani o p rzepisy, a korz ysta ją c
z próżnych ż o łąd k ó w hiszpańskich, napchał swój dyliżans tyloma
passa ż era m i, ile ich się ty lk o zm ieścić m o g ło . P a tr z , co się dzieje
w tćj b e czce śledzi!
J e d e n siedzi na d r u g im , n u d z ia rz o p o w ia ­
da d łu gie h is to r y e , cie ka w ie c pyta się n ie lito śc iw ie k a ż d e g o o to
i o o w o ; ta m ta jęczy, żali się na ból z ęb ów i okien o tw ie r a ć nic
po z w a la ; ów oficer ćmi n ajsz k a ra d n ie js z e cygara, ja k ie tylko fabryki
hiszp ań skie w y d ać m og ą; tam ta znów zasypia, p rzechyla swą g ło w ę
na p ra w o i na lew o , i raz u d e rz y w n o s są s ia d a , d r u g i ra z b rw i
sobie sp arzy cygarem oficera. Ani nó g w yciągn ąć, ani ram ion r o z e p rz ć ć; spać ani s p o s ó b .
A cóż, za z d ro śc isz tym podró żny m ?
D o te g o w szystkiego miesza się o b a w a sp o tk a n ia ro z b ó jn ik ó w ,
których tu m n ó s tw o na d ro d z e ; to klassyczny g r u n t b a n d y tó w .
D a lib ó g c z ło w ie c z e , b ąd ź k o n te n t, że na m ym g rz b ie cie siedzisz,
i nie myśl o d e s ź c z o c h ro n ie , cłmćbyś p rz e m ó k ł ja k gąbka!
— B ędę się s ta r a ł nie m yśleć o d e sz c z o c h ro n ie , choć mi w o ­
da spływ a stru g a m i po ciele; jeżeli je d n a k o nim pom yślę, racz mi
w ybaczyć, o dobry, w y rozu m iały P egazie! w szak że w iósz, że myśl
nie j e s t u tw o r e m umyślnym ludzkićj g ło w y , lecz konieczną córką
p o trz e b y , w ięc nic łaj m nie za mą myśl, choć ci ją bez o gró dki p o ­
w ierzę.
— B ićdni lu dzie, bićdni lu d z ie !— r z e k ł do sieb ie mój d o b ry
P e g a z .— P r a w d a , ani za myśl, ani za z w ie rze n ie się z nićj, ńa lu ­
dzi g n iew aćby m się nie p o w in ie » .
Myślami otacza się Człowiek,
tak, jak sw em i n a tu ra ln c m i sprzym ierzeńcam i; m yślam i ch ce p r z e ­
w idzieć i zwalczyć w sz y stk ie nań god zące n ie b e z p ie c z e ń stw a ; j a k ­
żeż można p otęp ić za myśli czło w ie k a , k tó ry w czynie p o ka z u je się
przyjacielem sw ych bliźnich?
T a k so b ie m ó w ił sam do sie b ie P e g a z ; u d e rz y ł w skrzydła
zm oczone w o d ą , i un iósł m nie w najw yższe sfery firm am entu, ta m ,
gdzie nie b y ło ani chm ur, ani o b ło k ó w , ni deszc z u , ni b urzy ,
ani tćż w id o k u ziemi; ta m , gdzie je d n o s ta jn a pa n uje sp o k o jn o ś ć ,
i błoga o ga rn ia se rd e c z n o śc .
K tóryż człowiek w ś w ć m życiu nie d o św ia d c z y ł tego uczucia?
k tóryż człow iek n ie p rz e c z u l choć raz je d e n m ożliw o ści szczęścia
bez c hm ur i b ez końca?
Tylko dla je d n e g o przem in ęły te c h w i­
le bez sku tk u i bez p o s ta n o w ie ń ; drug im nadały niezw alczoną
sym patyą dla w szystkiego, co j e s t d o b re m i p ięk nćm , a n ie z w al­
czoną antypatyą dla złego i brz ydkiego; innym je sz c z e , s zc z ę śli-
M V U 11 O W I 15.
117
ws/.ym, powinny były w szczepić m iłość dla d o b r e g o , a ch rz e śc iań skie p o b ła ż a n ie dla złego.
Życie na sz e j e s t tak k ró tk ié m , a n ie n a w iść , żeby była
■według r o z u m u naszego najwięcój u s p ra w ie d liw io n ą , zaw sze je s t
tru ją c ą życie w ła sn e , a życiu innych m oże mniéj po m o c n ą , jak
raczéj szkodliwą!
1‘oddajem y się jed n a k ż e natc h n ien io m złości, częścićj m o ż e ,
ja k natchn ieniom d o b ro c i; pod dajem y się im w te n c z a s n a w e t, gdy
p o ło że n ie n a sz e s ta w ia na s w m ożności zwalczenia chw ilow ych
po pędów naszej przy rod y.
W p o ś r ó d żyznćj okolicy, o to c z o n e gaikami oliw n e m i, w z n o si
się na kilku pagó rk a ch p o w a b n e , św ież« m ia sto , a nad nićm
gó ru je stary g r ó d M a u r ó w , k tó re g o p o tę żn e , c z a rn e, brzozą
u w ie ń c z o n e w ie ż e , chm ury w bieg u zatrzymują* T o C a rm o n a , d a ­
w na C a rm o R zym ian. D w ie je szc z e oka z a łe po niej pozostały b r a ­
my; m uszą być piękne, kiedy znalazły łaskę u M a u ró w .
Do ja ­
kiegoś w y so k ie g o , rzeźbą o z d o b io n e g o dom u cisną się tlm ny.
T o n o w o w ykończony te a tr. J a k to ? w m ieście zaledw ie 1 3 , 0 0 0
lu dn ości liczącćm staw iają te a t r , i to p odczas w ojny, gdy n ie ­
przyjaciel do m o w y s to k r o ć stra sz n ie jsz y od o b c e g o kraj zale­
w a ? A przecież sileni m usae ínter a rm a , m ów i s ta r e przy­
sło w ie .
'l a k nie j e s t w H iszp an ii.
T u b a rd z o g ło śn o muzy nigdy
nie gadają, ale i w czasie wojny m ów ić nie p rz e sta ją.
W o jn a
nie w y c z e rp u je nigdy w szystkich sił n a r o d u n ieod dającego się o b ­
ż a r s tw u , p ija ń s tw u i k a r to m : tym niew innym n a ło g o m tępiącym
u m y sł, se rc e i czynność ludzi.
S ta r y zam ek M a u ró w czuw a nad tobą C a rm o n o , i przypom ina
ę.i, że kiedyś byłaś stolicą p o tężnego bejlik u, w któ rym odbyw ały
się sła w n e na ś w ia t cały tu rn ie je .
L śni się na m u ra w ie i m ru czy po ok rągłych kam yczkach s r ć brny. stru m y k , n areszcie ro z ta c z a s w e w ody po płask iej, skalistéj
dolinie.
N ik t tu nie m ie sz k a próc* karło w a ty c h palm, chylących
sp ie k łe sw e głow y ku rzeczce.
Ju ż tu nie dochodzą c h ło d n e p o w ie w y m o rsk ie ; n ie z n o ś n e
dokucza nam g o rą c o ; b ujam y n a d m iastem E c ija , d a w n ć m rz y m skićm A s tig s i, znanćm p o w sz e c h n ie pod nazw iskiem : cl sartén de
A ndalucía (patelnią A ndaluzyi.)
Z a M aurów były tu s ła w n e artezy jsk ie stu d n ie , w y ś w id r o w a n e w ielkim k o sztem w tw a rd e j op oce.
Ale dawni pa n o w ie
¡H A U II O W
I E.
Hiszpanii przym uszeni z nićj uchodzić, zarzucili te stu d n ie g ła z a ­
mi. Późniejsi p a n o w ie tak mało dbali o d o b ro k ra ju , że n a w e t
głazów w ydobyć nie rozkazali.
W blizkości Ecigi mieszka liczne p le m ię M o r o g o tó w , to je si
p o to m k ó w owych G o tó w , którzy po w k ro c z en iu M a u r ó w do H isz ­
panii, w ia rę M ahom eta przyjęli, późnićj zaś po w y pę dz e n iu M au­
r ó w , znów na ło n o chrystyanizm u w rócili. Za tę zm ienność swycli
p rz o d k ó w do dziś dnia o d p o w ia d a ją M orog oci ogólnćm , w całćj
llis z p a n ii dośw ia d c z a n y m p o tę p ie n ie m .
H isz p a nk a w o lałab y /o-i
sta ć niew olnicą M a u ra , jak pójść za M o ro g o ta , choćby n a jm a ję tn ie jsz e g o , a H isz p an nie sp o w ia d a się, gdy go zabije: za grzech
to wcale nie uw aża. A je d n a k ż e ci p otępien i są uczciw em i ludźmi,
r z e te ln o ś ć ich w przy słow ie w e sz ła ; tylko w z ró słsz y od tylu* p o ­
koleń w p r z e śla d o w a n iu , szczególny sobie w yrobili c h a ra k te r:
stali się chciw em i i nieulnem i jak nasi żydzi. Z innych w zględów
mniej są do nich p o d o b n e m i: o d w a ż n i, dum ni b ez chełpliw ości,
su r o w i w zględ em innych i względem siebie sam ych; noszą zna­
miona sw eg o w yją tk ow e g o c h a ra k te ru na s w j c h grubych rysach
tw a rz y i swych a tletycznych p o staciach . K obiety ich ró w n ie ż sil­
ne tru d n ią się u p ra w ą ro li, a oni sami prz e w o że n iem to w a r ó w
z jed n e g o końca H iszpanii na d ru g i. U b ió r ich przypom ina M au ­
r ó w . Noszą nie z m ie rn ie sz e ro k ie , ledw o do kolan spadające! s p o ­
d n ie , pas z całym a rse n a łe m p isto le tó w i noży, prz ytć m lejbik
w arabeski wyszyw any, i czapki zw ane móiHero k s z ta łtu t u r b a n a .
J e s t coś n ie ub ła ga n ie sro g ie g o w tćj zem ście, w y w ic ra n ć j na
M o ro g o ta c h za to, żo ich p rz o d k o w ie byli p rz e d c z te re m a w iekam i
M ah o m e ta n a m i. W naszym kraju nie m am y na szczęście ani w y­
obrażenia o podobnój n ieto lerancy i.
J u ż o s ta tn ie posmo g ó r p rz e b y te , pod naszem i sto pam i r o z ­
p o ś c ie r a się zielona d olina, d rzew am i oliw nem i um ajona; b ły ­
szczy na ciem n em tlo s ze ro k ie z w ie rc ia d ło G u a d a lk w iw iru , jak
o c e a n żywego s r ć b r a .
Z dru gićj stro n y rozw ijają się ż ó łtaw e
błoniu Cumpiny, t o je s t płask iego lądu p row incyi k o rd u ań sk ić j
i łączą się od p o łu d n ia z szarym , zamglonym w id no kręg iem . Od
w sc h o d u i północy piętrzy się b a łw a n is te pasm o S ie rry M oreny,
lem ciem niejsze, im więcćj od nas o dle głe. T am leży na p odnożu
g ó r K o rd o b a , m iasto kalifów, niegdyś tak św ie tn e , tak dumno.
Błyszczą w św ie tle księżyca liczne w ieże, a ogrom ny m e c z e t
A b d - e r - I I a m m a n a cięży sw ą olbrzym ią m assą na znękanćj ziemi
i z d u m ie w a oko p o d r ó ż n e g o .
L ecz znów się zapada m iasto za
M A l
1¡ O W
110
1 K;
p a g ó rk a m i, pom iędzy k ló re m i w ije się nasza d ro g a .
Niezliczone
m n ó s tw o willi ozdobion ych g ank am i, m a r m u r o w e m i slu pam i p o d p a rte m i, niezliczone m n ó stw o lask ów i o g r o d ó w p o przed za m ia ­
sto .
To są m ieszkania letnie bogatych K o rd u a ń c z y k ó w .
P o tć m
długie cięgnie się p rz e d m ie śc ie: w iele w nićm ru c h u i życia, c h m a ­
ry ludu p oruszają się z miejsca na m iejsce.
Każdy w n o szą c z t e ­
go co widzi, o b ie c u je so b ie , że ujrzy za chwilkę lu d n e , m o ­
żne, handlem ożyw ion e m ia sto .
J u ż i b r a m a w ysok a, ok a­
zała, i na nićj w y ry te p od h e rb e m szlachetnego m ia sta n a ­
stępu jące g odło h e r b o w e :
„ C o rd o b a, casa de g u e rre ra g e n te ,
Y d e ¿ ab id u ria cla ra f u e n te /’
Co znaczy:
'
,
,
,*
„ K o rd o b a , o jczy zn a ry cersk iej ludnoAci,
I c z y ste źró d ło w sz y stk ic h w iad o m o ści.”
A le jakież nas przy kre czeka odczarow anie! W ł a ś c i w e m ia­
sto sm utne j e s t i o pu szczo ne; nie masz w nićm ani sk le p ó w , ani
rzem ieśln ik ów , ani g w a ru ludzi, ani życia.
S m u tn ie tę tn ią dy­
liżanse na tym b ru k u tr a w ą p o ro s ły m , pom iędzy temi w ysokiem i
dom am i z w ybitem i lub p apierem zalepionem i oknami.
S m u tn o się sp og ląda na nas zpoza sw ego płaszcza w ysok i
K o rd u a ń c z y k sw em i czarnem i długiem i oczyma, zdaje się do n as
przem aw iać ponurym głosem : , , W y tu przybyliście do mej ojczy ­
zny z tak w ielkim zasob em cie k a w o śc i, ale nie z a p om in ajcie, bo
to, co nasz ro d a k L ó p e z de V ega p o w ie d z ia ł wieszczym duchem
o kw iatach:
,,A p rended ilorcs d e m i,
L o qu e v a de a y e r a hoy!
A yer m arav illa fui,
H o y som bra m ía no s o y ,”
N auczcie się k w ia ty odem nio,
Z m ian y od d n ia w czorajszego do d z isiejszego;
W czoraj by łam u b ó stw ian ą ,
D ziś n a w et cieú m ój n ie po z o sta ł.
to do naszego s to s u je się m ia sta .
N ie masz w świecie całym m iejsca n o sz ą c e g o sm u tn ie js z e
ślady u p adk u i zniszczenia. Tyle innych m ia st p o c h ło n ę ły ż y w io ­
ły, zalały ho rd y b a rb a rz y ń c ó w , zniszczyły trzęsienia ziemi; w i ­
dok ich ruin s p ra w ia boleść, ale nie r o z d z ie ra tak se rc e , jak w ido k
sw ie tn ć j K o rd o b y , którćj szatany zniszczenia nigdy nie n a w ie ­
dzili, ale z k tórej je d n e g o ra z u u stę p o w a ć zaczęło życie, ja k n i e ­
raz u stę p u je z ciała pięknćj m łodej kobiety, k tó re j już nic z d r o ­
w ia przy w ró cić nie z d oła, k tó ra musi um rzćć na w olną , ale n ie ochybną k ó n su m p cy ą.
K to tu uw ierzy ć zechce, patrząc na te próżne place, na te
zasypane d zied zińce, na te ogrody w który ch gady p anu ją, a s o ­
1*20
M A l! It O W
l E.
wy się rozgościły; kto tu u w ierzyć zechce, p a trz ą c na zanied ban e
su k n ie w ysokich i bladych K o r d u a n e k , że K o rd o b a liczyła kiedyś
m ilion m ieszk ań ców , żc jej o b w ó d miał sicdm mil dług ości, że
jćj b o g a c tw o i przepy ch przew yższyły w sz y stk o , co tylko bu jn a
w scho dn ia w yob raźnia wym yślić zdoła?
T u w K o rd o b ie s ta ł ó w na cały ś w ia t sław ny Ą zza h ra , pałac
z bu do w an y przez A bd e rh a tm n a na 111 dla je d n e j z swych żqn, dla
tej, k tó r ą najwięcój kochał. P rz y to c z ę s ło w a ara b sk ie g o k r o n ik a ­
rza: „ P a ł a c zw any A zzahra w z n o sił się zp ośrodka niezliczonego
m n ó stw a b u d y n k ó w , k tó r e w szystkie do rezydencyi Z a h ry , żony k a ­
lifa, należały. D zienn ie do 1 0 , 0 0 0 ludzi z a tru d n io n y c h było b u ­
d o w a n ie m , 1 5 0 0 m u łó w , 4 0 0 w ielb łądó w i 2 0 0 słoni z n osiło ciągle
m a tery a ły do b u d o w li.
S p o lrz e b o w a n o dziennie 0 , 0 0 0 kamieni
c ioso w ych, p rócz nieciosanych, k tóryc h ilości obliczyć nie m o żna.
K olum n m a rm u ro w y c h 4 , 3 1 2 d źw igało sklepienia: w sz y stk ie były
la z u re m i z łotem p o w le c z o n e , b o g a tą rz e ź b ia rs k ą ro b o tą o z d o b io ­
ne.
P róc z c e d ro w e g o , żadne inne d rz e w o n ie w c h o d z iło w skład
b ud y n k u .
Sala kalifa cała była z p o rfiru , a ściany jój i sufit w y ­
sad zo no a ra b e sk a m i z d y a m e u tó w , sz m a ra g d ó w i p e r e ł . W ś r o d ­
ku tej sali z n a jd o w a ła się fo n ta n n a , z o g ro m n ą m isą ja s p iso w ą ,
a dno jćj w yłożono drog iem i kam ieniam i, n a śla d u ją c e m i dno n a t u ­
ralnych ź r ó d e ł” .
„ D w a d z ie śc ia z w ie rzą t drapieżnych, z sz c z e reg o złota la­
nych, a n a tu raln ej w ielk ości p iln o w a ło tej krynicy; z no zdrzy
tych z w ie rz ąt w ytryskała najczystsza w od a w j a s p is o w ą m isę. N a
zw ierciad le fontanny pływ ały złote ła b ę d zie , a nad niem i w isiała,
przyczepiona do sufitu, ow a p e r ła bajecznej w ie lk o śc i, k t ó r ą c e ­
sa rz grecki L e o n przysłał w d arze k o rd u a ń s k ie m u kalifow i” .
„ R ó w n i e ż pięknie o zd obion e były i inno p o d w o je .
W szę­
dzie obicia z D a m a sz k u , k o b ie rc e z P e rsy i, złoto na n ajro zm aitszy
sp o só b prz e ra b ian e: m ło tk o w a n e , d ł u t o w a n e , bite i k rę c o n e ,
a prz ytć m ró żn e prz y b ie ra jąc e kolory.
W s z ę d z ie kw iaty i o w o c e
z mozajki tak piękne, że się m otyle i ptaszki do nich zlatyw ały,
a sam e m otyle i ptaki z m ozajki lak n a tu ra ln e , że się zdaw ały
trz e p o ta ć sk rzydełkam i i ś p ić w a ć ” .
, , T u się zn ajd ow ała i m ennica kalifa.
T rzy dzieści stę p ló w
z ło to bijących w ciągłćj było r o b o c ie .
K o szar było 2 0 dla s a m śj gw ardy i p rzybocznćj, z 1 5 , 0 0 0 je ź d ź c ó w złożonćj; p a ła c e
z najpyszniejszemi łazienkam i i o g ro d a m i” .
„Szczęśliw i teg o ra ju m ieszkańcy przechadzali się po d c ie n ic m a lta n , albo tćż wozili się po je z io rz e , k tó re g o w o da nap a w a n a
M A U 1( O W
I E.
121
w o n ią najrzadszych k w ia tó w , zdaw ała się być p e rfu m o w a n ą . M iryady zagranicznych zw ie rz ą t i p ta k ó w ożywiały pląsam i i śp ie­
w e m o w e szpalery, błonia i d r z e w a “ .
„ W p o ś r o d k u tych o g r o d ó w w zno sił się paw ilo n kalifa.
Sufit jeg o i ściany zdobiły sz cz e ro zło te , dyam entam i w ysad zan e
zw ierciad ła.
O lbrzym ia muszla z porfiru sta ła w śro d k u głów nćj
sali: była ona n apełnioną żywem s r ć b r e m , w ciągłym ru c h u z o s ta ją c ć m .
F o n ta n n a ta m etalo w a u lu bioną była zabaw ką A b d e r h a m mana.
W tćm miejscu przyjm o w ał gości odw ied zających go po
raz p ie rw szy .
L u b ił im ro b ić n iesp od ziank ę w ten s p o s ó b , że
na znak dany o tw ie ra ły się p o d w o je , dach zlatyw ał, p ro m ien ie
sło ńca w pa d a jąc stru m ien ia m i na ściany, odbijały się po milion r a ­
zy na p ow ierzchni p o le ro w a n ć j z ło ta i d rog ic h kam ieni, i raziły
sw ym blask iem ja k błyskaw ice; a pa da jąc na stu m a n io n ą p o w ie r z ­
chnię żywego s r ć b r a tak o ślepiającym blaskiem św ieciły, ze w sz y ­
stk o zdaw ało się być w p łom ieniach.
G oście truchleli na ten nie­
spodziany w id o k , a ich p rz e stra c h był ź ró d łe m ro z k o sz y dla w iel­
kiego k alifa.”
T yle j e s t słów sła w n e g o filozofa i h istoryo grafa A v e rro e s,
żyjącego za p ano w an ia A b d e rh a m m a n a przy d w o rz e k o r d u a ń sk im ,
a późniój p rz e ś la d o w a n eg o za sw e liberalne opinie przez im an ó w
t u le m ó w , i z m u szo neg o do ucieczki do M aro k o , gdzie u m a rł
w ielkim dyg nitarzem 1 1 9 8 r o k u . T em u ż sam em u A v e rro e s św ia t
w inien, że dziś zna A ry s to te le s a ; on b o w ie m z zapom nienia w y ­
do b ył jedy ny k om pletny rę k o p is m tego filozofa, i og ło sił go w raz
z sw ym własnym k o m m e n ta rz e m , dziś je s z c z e za dzieło k la ssy czne uw ażanym .
W swój filozofii I b n - R o c h d - A v erh oes p o ­
łączył d oktrynę A ry s to te le s a z d ok try n ą A lexandry jczy ków , i uzna­
w a ł istn o ś ć emanacyi d u c h a , n a w e t is tn o ść ogólnój u o s o bionćj idei, rozlanćj na św iat cały, a przejm ującej z z e w n ą trz
z m a k ro k o sm u isto tę ludzką.
Razem z P la to n e m je d n a k ż e , dzie­
lił pod w zględem r o z u m u d usz e lud zk ie na d w ie ważne k a t e g o r ye: 1 ) na d u s z e ludzi, k tó rz y tylko w ślepćj w ie rz e ro z k o s z e
u m y s ło w e czerp ać winny i szczęście znaleźć mogą; 2 ) na dusze
ludz i, którym d o z w o lo ny m być w in ien wolny ro z b ió r k w esty j w ia ­
ry dotyczących. Pędzlem godnym L a v a te ra o p isa ł c h a ra k te ry zna­
m ionujące jednych i d ru g ic h , i w y tk n ą ł ulem om i im an om d ro g ę ,
w e d łu g k tó rej mają ro z są d z a ć sp ra w y p r a w o d a w c z e , p r z e stę p s tw a
religijne i u rz ą d ze n ia pedag og iczne, je ś li chcą p o s tę p o w a ć zgodnie
Tom II. Kwiecień IR.ii.
122
M A I
II I) W
I K.
z n a tu rą człow ieka i zd ro w ą filozofią.
W y s z ły o n e w W e n e cyi ro k u 1 5 9 5 , in folio, w łacińskim języku, i od tego czasu p r z e ­
tłum aczo ne zostały k ilk a k ro tn ie na język a ngielski, francuzki, n ie ­
miecki, a n a w e t i w ło ski.
H is to ry a zna, dzięki w sp o m n io n e m u filozofowi i kilku innym
w spó łczesny m k ro n ik a rz o m , cały b ieg życia w ielkiego kalifa A b d e r h a m m a n a U lg o , i u p e w n ia n a s , że nietylko był w yk w intnym
i pełnym ry c c rsk ić j grzeczn ości m o n a rc h ą , ale n a w e t sław n ym
w o jo w nikie m , m ąd rym po litykiem , czło w iekiem , k tó r e g o se rc e
i gicniusz sięgały poza sw e wieki.
G ardził p rze są d a m i Mahom e ta n ó w , zakazujących w y ob ra ż e ń ludzkiej po staci, ja k o rzeczy
prow adzących do b a łw o c h w a lstw a ; w y raźnie p r o te g o w a ł o b r z ą ­
d ek k atolicki, d ozw alając ch rześcian om pod sw e m b e r łe m żyjącym
w szelkićj w o ln o śc i re ligijnej, i w szelk ich p rz y w ile jó w o s o b n e ­
g o są d o w n ic tw a .
Mieli w ów czas «hrześcianio sw ych księży, b isk up ów i a rc y ­
b isk u p ó w ; w olno im b y ło dzw onić w dzw ony niolylko na p r o w in c y i, lecz n a w e t w samej rezydencyi kalifa, a n a w e t o dby ­
w ać p ro c e ssy e p o w szystkich ulicach, wyjąwszy ulice, na których
stały m eczety. Jc d n ć m sło w e m , pod p a n o w a n ie m M aurów w X llym
w ie k u katolicy dośw iadczali większych p rz y w ile jó w , niż dziś
w Anglii.
P o d pięćdziesięcioletniem panow aniem A b d e rh a m m a n a U lg o ,
K o rd o b a w zrosła w niesłychaną potęgę. T o m iasto stało się s ło ń ­
cem , k tó re g o p ro m ie n ie r o z g rz e w a ły w szystkie u n iw e rsy te ty ś w ia ­
ta: sięgały d o A lex and ryi, do K o n sta n ty n o p o la , do Salern y i do
M o n tp e llie r, mojej alm a m a ter.
Akademia, k o rd ua ń sk a tak była
s ła w n ą , że m o n a rc h o w ie chrześciań scy wysyłali do niej swych
sy nó w na w y c h o w a n ie . Język arabski s ta ł się językiem nie z b ę ­
dnie potrzeb ny m nietylko dla uczonych, ale n a w e t dla w szystkich
wyżej w ykształconych k a w a le ró w .
A b u - I b n - S i n a znany p o w sz e ­
chnie p o d n azw iskiem Avicenna, A ra b u ro d z o n y w P e rsy i, z a ło ­
żył je sz cz e p r z e d A b d e rh a m m a n e m fakultet medyczny w K o rd o b ie
ro k u 1 0 1 2 ; faku ltet ten stał się m a tk ą wielu innych w c h rz e ściańskich k rajach .
Avicenna pomim o że był skorym do a w a n tu r
i do ro z p u s ty , um iał p ra c o w a r t niesłychaną usilno ścią. My le­
k a rz e , w inniśm y b a rd z o .w ie le tem u lli p p o k r a te s o w i a r a b s k ie ­
m u , który ze b ra ł ro z rz u c o n o po sw iecio i za p om n ia n e dzieła ojca
medycyny U ippokratesa, z Kos, G alena i Celsyusza A ureliana. I fi­
lozofia w iele mu w inna.
A vicenna nap isał dzieło p o d tytułem :
M
A U 11 O W
t Ii .
123
Metafizyka czyli Filozofia p ie rw sz a , k tó r e podczas kilku w ie k ó w
służyło za p o d s ta w ę filozofii nauczanćj w Azyi i w E u r o p i e , i dziś
j esz cz e zaszczytnie j e s t w sp o m in a n e m p rz e z niem ieckich i fra n c u zk ich id eo lo g ó w .
Ale ju ż w przódy M o h a m m e d - A b u - b e k r - l b n - Z a k a r i a , znany
św iatu p o d nazw isk iem Uliazes, lekarz b a g d a d s k i, o dw iedzi! K o r d obę i w nićj z o rg a n iz o w a ł za ro d e k późniejszej akadem ii l e k a r ­
skiej. N ap isa ł on do trz y dz iestu g rub yc h tom ów o h ygienie i s z tu ­
ce le k a rskie j.
Księga je g o o o spie i o d rz e , d o dziś dnia b a rd z o
j e s t po w ażany.
M uzyka słynęła w K o r d o b ie , w r a z z innemi sztuk am i p ię k n e mi.
K o n s e rw n to ry u m tu te js z e , ju ż w ów czas zw ane szkół«] w yż­
szej muzyki, w ydało s ła w n e g o M uzali, u w ażanego je s z c z e dzisiaj
za je d n e g o z najw iększych z n a w c ó w fizyki i m ech an ik i c h ro ­
m atycznej.
Biblioteka kalifa k o rd u a ń s k ie g o zaw iórala za A b d e rh a m m a na I llg o 0 0 0 , 0 0 0 to m ó w .
S z k ó ł bezpłatnych było w ó w c z as
w K o rd o b ie 8 3 ; w w ie lu z nich sp o s o b io n o się na h y d ra u lik ó w ,
g e o m e tr ó w , budo w niczych , a m ia n o w ic ie na fa b ry k an tó w zbroi
i b ro n i. Klingi k o rd u a ń sk ie słynęły kiedyś ja k dziś d a m a sc e ń s k ie
lub tole d ań sk ie .
I cóż dziś p o z o sta ło , coby św ia d c z y ło o św ie tn ć j przeszło ści
tego m iasta?
Z sła w n e g o zamku A zzahra ani śladu; tylko tu i o w dzie r o l ­
nik kopiąc ziemię, w ydźw ig nie lem ieszem k a w a ł złocon ego m a r ­
m u r u , porfiru lub j a s p i s u . Z r e s z tą stoi je s z c z e w sw ć m m iejscu
sta ry g ró d k ró ló w zak op co ny, czarny, pom iędzy ja śm in e m , blusz ­
czem i aloe sa m i, tak, ja k p ająk o siadły na kw iecie.
A le nic! bądźmy sp ra w ie d liw e m i; K o rd o b a zaw ióra dziś j e ­
szcze w swych zaniedbanych m u ra c h jed n o z najpyszniejszych
arcydzieł a r c h ite k tu r y , jakie gdzieko lw iek w starych lub now szych
czasach, p raca ludzka i c ierp liw o ść w zniosły.
K tóż nie słyszał o sław nym m eczecie K o rd o b y , służącym
od sześciu w ie k ó w za kościół ch rz e śc iańsk i?
O b u d o w a n y n ao k o ło d om um i, ta k , ja k k o ś c ió ł śgo P a w ła
w L o n d y n ie , tru d n o zrazu w ynalćźć ó w sta ro d a w n y zabytek
ś w ietn ych czasów K o rd o b y , n ie s p o s ó b objąć go zblizka jednym
rz u te m oka.
B u do w la to im ponująca sw y m o g ro m e m , ale z ze­
w n ą tr z nie o cz a ru je cię pięknością k s z ta łtó w .
W y s o k ie m u ry ,
których szczyty w y k ro jo n e w spo sób s ta r o - te u to ń s k i w z ę b ate
llc ro n y , p r z e d a r te są tu i o w dz ie ok na m i, m iste rn ie w podk ow y
124
SI A 11 II O W I E .
w y krojon e m i.
Ale to w szystko spoczyw a na p o d s ta w ie 3 6 0 , 0 0 0
sló p k w a d ra to w y c h zajm ującćj.
P ro sz ę so bie w y sta w ić b u d o w lę
w zniesioną w k w a d r a t, k tó re g o boki mają s z e ść se t stóp długości.
N a w schodnićj p o ło w ie gm achu w znosi się w ysoka k op uła i p o ­
tężna w niebo sięgająca w ieża pon ad chórem katolickim , w b u d o ­
wanym w m e c z et.
P o w ie rz c h n ia z ew n ę trz n a pokrytą była n ie ­
gdyś siatką złoconych a r a b e s k ó w , ale ręk a niezręcznych o d n o w i­
cieli pokry ła ją w a rs tw ą gipsu i p o k o s tu . Szczęściem , że nic s t a r ­
czyło tych m a te ry a łó w , gdy p rz y sz ło do odno w ienia facyaty,
a tak przynajm nićj och ro n io n ą z o s t a ł a , i zachow ała s t a r o ­
d aw ną piękność. D aw nićj 2 4 bram y p row adziły do św iąty ni; dziś
p o z o sta ły tylko trz y , re s z tę z a m u ro w a n o .
W y s o k i krużgan ek
drz e w a m i p om ara ń c z o w em i w y sa d z on y, m a r m u re m b r u k o w a n y
i na m a rm u ro w y c h kolum nach spoczyw ający, otacza w o k o ło całą
św iąty nię. D w anaście fontan ch łodzi tu ciągle p o w ie trz e i j e d n o sta jn ć m m ruczen iem wzywa do m a rz e ń i usp o k aja duszę.
D rżą c ą ręką o d su w a m k u rty n ę przegradzającą w e w n ę trz n e
w e jście i staję w kościele.
Z d u m ia ły , u jrzałem się w le sie k o ­
lum n, p rz e d sta w iając y m gdziek olw iek staniesz, nie sk o ń c z o n e p e r ­
spek ty w y roz c ią ga jąc e się w e w s z y stk ie kierun ki. U ro czy sta cisza
pa n ow a ła w tych niezm iernych p rz e s tw o ra c h ; czasem tylko p r z e ­
ry w a ł ją głos sło dk i i p ow ażny o rg a n ó w , brzm iących w tym lesic
jak eolska harfa, któ ra m c ucho niegdyś c z a ro w ała w p a r k a c h
szkockich.
K o lum ny te całe z je dnć j sztuki m a r m u r u , tw o rz ą od
zachodu na w sc h ó d trzydzieści d w ie n a w , szero kich na cz te rn a ście ,
a długich na 2 5 0 stó p ; od północy zaś na p o łu d n ie szesn a śc ie
n a w daleko szerszych , a na 0 0 0 stóp długich.
W sym etrycznych
odstępach ro z s ta w io n e kolum ny g ru p p u ją się r e g u la rn ie ; w s z ę ­
dzie w idzisz p rz e d sobą dług ie, w o d le g ło śc i zw ężające się i s c h o ­
dzące szpulory.
D la c h ó ru katolickiego w b u d o w a n o g o w daw ny m e c z e t, z w a­
lono 3 6 0 kolum n; p o z o sta ło ich jeszcze 8 0 0 .
T a św iątyn ia ju ż
te ra z tak o b sz e rn a , je s z c ze b y się w yd a w a ła o g ro m n ie jsz ą, gdyby jćj
sk le p ie n ie było w yższćm . Ale w y so k o ść je g o zaledw ie do 3 5 slóp
do ch o d z ąc a, nic o d p o w ia d a ro z m ia ro m rozciągłości i nęka duszę
p e w n ć m n iezw alczo nćm uczuciem ciężkości.
Gmach ten dopóki
był m ec z e tem nie cieszył się nigdy św ia tłe m dziennćm ; szczelne
ku rty n y zasłaniały ok na, a lamp k ryształow y ch 4 7 0 0 ciągle tu g o ­
rzało, w odstępach re g ula rn yc h zaw ieszone. Tyle św ia tła r o z b ija ­
jąceg o się o złocone arabeski! M usiał to być cudny w idok.
M A
i; II O W
I li.
1*5
Ju ż ucichły org an y, i już m og ę p o s tę p ie dalój bez obrażenia
solennego u s p o so b ie n ia duszy m o je j, i ju ż m ogę p rz e b ie g a ć ten
św ię ty przy by tek i p rz y p a try w a ć się zblizka w szystkim szczegółom
tśj zastanaw iającej b u d o w li. Inni w p ra w d z ie , osw ojeni z im p o n u ją ­
cym w id o k ie m , nie robili sobie żadnego p rzym usu, przebiegali p o d ­
czas mszy w szystkie kąty, rozm aw iali g ło ś n o , śmiali się, i ucie ra ją c
zatabaczon e nosy, dęli w nie jak w je ry c h o ń sk ie trą b y , s tra s z ą c
echa d rz e m ią c e tu od lat tysiąca. Hyli to księża kanonicy s c h o ­
dzący się na sum m ę.
Byli u sie b ie , nie żenow ali się.
J e d e n tylko ksiądz z siw iu te ń k ą g ło w ą s ta ł op arty o filar,
i z oka m nie nie spuszczał; o d gad ł 011 uczucia m ną w ła d a ją c e,
i widząc mię niepew ny m k ro k ie m p o stę p u ją c e g o n a p rz ó d , zbliżył
się do m nie i ofiarow ał służyć mi za cicerona. P r z y sta łe m na to
1. w ielką wdzięcznością; na tw a rzy s ta re g o księdza m alow ały się
b y s tro ś ć rozu m u i d o b ro ć serca: dw a przy m ioty b a rd z o rz a d k o
ra ze m istniejące.
Ż a dna część m e czetu nie daje tak w y sok iego w y o b ra ż e n ia
0 d o sk o n a ło śc i, do jakićj d o sz ła sztu ka a rc h ite k to n ic zn a w H is z ­
panii p o d M au ram i, ja k kaplica kalifów.
Ani A lcazar sew ilski,
ani g r a n a d e ń sk a A lh a m b ra nie są w sta n ie w ytrzym ać p o ró w n ania
z tć m m iejscem .
Kaplico ta podzielona na trzy części, pokry ła
trzem a w ysokiem i k o p u ła m i, cała j e s t z b iałego m a r m u r u i o z d o ­
biona n ie u sta ją c ą siatką najcudniejszych a ra b e sk ó w .
S z esn a śc ie
w yso kich ko lu m n m a rm u ro w y c h różn eg o k o lo r u , unosi śm iałe
a lekk ie sklep ienie, a w n ę trz e je g o w yło żon e ró ż n o k o lo ro w ą m o zajką na tle z ło te m , sp ra w ia w ra ż e n ie , k tó r e opisać n ie p o d o b n a .
Z tćj kaplicy wchodzi się przez drzw i z je d n e g o k a w ałka porfi­
ru w ycio san e i w s r ć b r o o p r a w n e , do ow eg o sanclissimum m a h o m e ta ń s k ie g o , w k tó re m p rz e c h o w u ją relik w ie.
Ś w ia tło dnia nigdy
tu nie w p a d a , i tylko za pom ocą pochodni o be jrz ó ć można te ścia­
ny, p o k ry te iskrzącą się mozajką z najd roższy ch w ro zety szlifo­
w anych kam ieni.
A le n ie je d e n ju ż z tą d w y d łu b an o kamyczek od
czasu, kiedy i do tego m iejsca w n ie sio n o o łta r z i w nićm msze o d ­
p raw iają.
F r a n cu z i za czasów w o je n N a p o le o ń sk ic h c h ę tn ie tu
chodzili na m szą, m ianow icie m arsz a łk o w ie S o u lt, D a v o u st, S u c h e t
1 inni m iło śnicy religii, relik w ij i o b ra z ó w .
G e n e ra ł D u p o n t na
sw ą w ła sn ą rękę z a b ra ł z sobą blach złota ważących 8 , 0 0 0 uncyj
( w a r to ś ć przechodząca milion złp.), k tó r e w je g o pak u n k a c h
znaleziono po b itw ie pod Baylen, tak nieszczęsnój dla F r a n ­
cuzów ;
LV
2G
>1
a
u n o w
i u.
C hór katolicki w b u d o w a n y w XV w ieku w k a te d r ę tak j e s t
w ielki, jak k a te d ra n ie je d n e g o w ielkiego m iasta.
J e s t t o n ie zaprzeczenie arcydzieło najczystszego florenckiego s t y l u , ale
wcale nie od p o w ia d a re sz c ie bud y n k u . C h ó r te n r o zp a d a się w trzy
naw y wyższe daleko, jak naw y resz ty przy b y tk u , i pyszną u w ie ń ­
czone ko p u lą . K aplice p ob oczne zaw iera ją nie je de n szacunku
godny obraz k ordu a ńskić j i sew ilskićj szk oły, a płaskorzeźby z d o ­
bią c e organy i am bony p rzedziw nej są r o b o ty i rv s u n k u n a jp o p ra w n ie jsze g o , jaki w idzićć m ożna.
Stalle k a non ik ów w yłoż o ne
hebanem i p e rło w ą macicą, służyły niegdyś za m od el ow ym p rze­
cudnym stallo m , k tó re zd ob iły kościół F r a n c isz k a n ó w w K r a k o ­
w ie.
Z aw istn y los p ozazdrościł nain teg o arcydzieła sztuki; n ie ­
daw no te m u zgorzały one w ra z z k ościo łem .
Na je d n ć j z kolum n m a rm u ro w yc h dźw igających sklepienie, cl
padre Ja g o , poczciwy ksiądz o p ro w a d z a ją cy m m e po tym przy by tk u,
w skazał na obraz C h ry stu sa u k rz y ż o w an e g o , w yrżnięty dość n ie ­
zręcznie, a p r z e g ro d z o n y żelazną siatką od d o tk nięć p ro fa n ó w .
N astęp ujący piękny dystych ła c iń sk i obznajm ia nas z n a tu r ą tego
rysun ku :
Hoc suci dum célébrât Mahometicus orgia templo,
Caplicus Cliristi numina vera vocat.
Et quem corde tenet rigido saxo unque figurai
,
,
Laureolam pro quo f une percm lus habet.
N ie masz ra d y : dla pięknej łaciny i ku zbu d o w a n iu chrześcian
trz eb a tutaj uw ierzyć, że ry su n e k ten niezgrabny w y rż n ą ł p a z n o g ciem niew olnik c h r z e ś c ia ń s k i, przykuty przez M a u ró w do tej
kolum ny.
— Czasu m usiał mićć b a rd z o w iele, a paznogcie t w a r d e
jak stal angielska, mój o jcze Ja k ó b ie , ów niew o ln ik c h rz eśc iań sk i,
k tó re g o M ahom etanie w św iątyni trzy m ali— rzek ę do ojca Ja g o .
— F idessalcathom inem — o d rz e k ł stary ojciec— kto chce niech
w ierzy; ralenti nihil difficile.— i a p o p r o s tu w y znam , że nie w ie rz ę .
M a u ro w ie mieli tę św ią tyn ię w tak w ielkićm p o s z a n o w a n i u , że
ż a dn ego c h rześcianina, n a w e t a m b a s s a d o r ó w , c c sa rz ó w W s c h o d u ,
ani królów L e o n u i K astylii, którzy nieraz A b d e rh a m m a n a o d w ie ­
dzali, w puścić doń n ie chcieli. P o cóżby tedy trzym ać zechcieli
więźnia w tćj św iątyni?
P o m im o , że 0 0 0 było łazienek publicznych w K o rd o b ie ,
a nikom u do m e czetu w chodzić nie było w o ln o w o b u w iu , tyle
oni dbali o czystość, że sto ośm d z ie się c iu d e rw isz ó w u s łu g u ją ­
cych czyściło każdej nocy p o sad zk ę, o bcierało kurz i zm ieniało
M A 1' II O W
I R
127
k ry sz ta ło w e lampy.
T rz y sta sześćdziesięciu takich usługujących
d e rw isz ó w m ieszkało tutaj w samych m u rach św iątyni.
— J a k to ojcze, w samych m urach św ią tyni? gdzież, chybn
w samćj św iątyni; żaden tu b udynek nie p rzytyka.
— M ury tej św iątyni, są w yd rążon e jak ule, i ro je p o b o ­
żnych d e r w isz ó w w sob ie zaw ierały. Po każę panu, jakie to dz iw n e
schody i k u r y ta r z e snują się w e w n ą trz tych m u r ó w ; n ik tb y się
nie s p o d z ie w a ł, że w samych ścian ach tćj św iąty ni, za w a rte są
m ieszkania dla tak licznej lu dn ości.
P a n u j e pokazać mogę, bo
pan się p rz e c isn ą ć zdoła do tych ciem nych siedzib. N ie j e s t e ś
b a rd z o tłu s ty .
Czy m nie do jasz c z u rcze j jam y w ieść zechce? — p om yśla­
łem so b ie .
Is to tn ie , w je d n a j ze śc ia n za o łta rz e m , tam , gdzie
się spo ty kają dw ie kolum ny, ojciec J a g o o p a r ł się całą siłą o m u r ,
i og ro m n y głaz w y sok ości pięciu s tó p , a sze ro k o śc i z aled w ie j e dnćj, ustąpił pod n aciśnięciem .
Dalćj schody kam ie n n e , ciasne
jak tru m n a , a w ijące się ślimakiem; dalej ja k ie ś ciem ne k ru ż g a n ­
ki; św ia tło tu dochodzi p rzez uk o śn e szczeliny, któ rych z ze w ną trz
w cale nie w ida ć .
T e kru żg ank i d łu gie a cia sn e , p o d z ie lo n e na
n ie sk o ń c z e n ie w iele celek, tak wązkich, że p ró c z ław ki k am ien­
nej, p ó łto re j sto p y szerokiej, nie w sob ie n ie zaw ierały , n ic w cale;
a p rz e c h ó d a j e d n ć j cel ki do drugi ćj zaw sz e tak ciasny, zd aje
się, 2 e co raz eiaśniejszy.
P rz e b yliśm y takich celek w y so k ic h
i d łu g ic h na sze ść stó p, a sz e rok ic h na p ó łtr z e c ie j, dziewięć;: d z ie ­
siąta była dwa razy sz ersz ą , choć ró w n ie ż d łu g ą i w yso ką, p rz e ­
puszczała cokolwiek, w ięcej św iatła : kaganiec w niej tlał c h u ­
d z iu tk i. O d e tc h n ą łe m .
— T o moje m ie sz k a n ie — rz ec z e mi ojciec J a g o .
— J a k to , te n g ró b to p a ńskie m ie sz k a n ie ? — zapytałem zdzi­
w iony —K sięże dob ro dzieju! p rzecież tu żyć nie sposób!
— T o m oje m ieszkanie o d lat blizko sześćdziesięciu; innego
nie m am , a to mię nic nie k o sz tu je .
T o m ieszkanie dziesiętnika
d e rw isz ó w , te in ne prości d e rw is z o w ie z a jm o w a li. J e s t takich
celek 3 G 0 w c z te re ch ścian ach m ec z e tu .
— W c a l e nio zazdroszczę ci te g o lokalu, i proszę B oga, że­
byś przypadkiem n ie utył; nie mógłbyś w e jść do tw ój celi, t a k tu
ciasno.
— P r o ś raczój B o g a , żebym nio s p u c h ł je d n ć j pięknój nocy
w tó m w ilgo tn ćm p o w ie trz u , bo nie m ógłbym wyjść z m ćj celi; m u­
siałbym ł g ło du u m rz ć ć , m ało j e s t b o w ie m łudzi w iedzących, że
128
>1 A U II O W
I C.
t u m ieszkam , a mniej jeszcze ludzi, k tóryc h los mój zajmuje. A n il>y się sp o strze g li, że m nie nie m asz, gdybym im w oczy nie w c h o ­
dził. Żyję z ja łm u ż n y , z tego , co mi p o b o ż n e du sze pod k rużg an ek
przyniosą; czasem p rzyniosą zaw iele, często nie przyniosą nic
wcale; w te n c z a s pościć trze b a .
N ie m asz tedy n ie b e z p ie cz e ń ­
stw a , żebym tu u t y ł — m ów ił uśm iechając się ojciec Ja g o .
— 1 żadnych innych nie masz d o ch od ów ?
— Czasem dadzą na m szą, czasem i k tó ry z kapitulnych księży
od stąpi mi sw ej mszy, gdy z a c h o ru je , lub da s ta ry h a bit.
Żyję
t a k , ja k niegdyś żyło tr z e c h s e t sz e śćd ziesięciu d e r w i s z ó w :
żyję z ja łm u ż n y i nie żalę się nigdy, bo jeśli tamci dla s w e g o p r o ­
ro k a toż sam o znosili, czem uż ja dla m ego Boga nie mam znieść
mniej, ja k oni.
N ocą prz e ch a d za m się sam je d e n po w spaniałej
św iątyni, po tych p o d w o ja c h , po k tóryc h stąp a ło od w iek ów dzie­
sięciu tylu sław nych m ężów , p o d k tó re m i spoczyw a tylu św iętych
b isk u p ó w i w alecznych rycerzy.
T o mój r a j, to m oje szczęście;
nik o m u nie zazdroszczę, o wierzaj mi cudzoziem cze!
Z n a m tego
przy by tk u całą histo ry ą ; w tych celach zgrom a d z iłe m , co je sz cz e
u ra to w a ć się dało z zabytków sta ro ż y tn o śc i; samych lamp m a u r y tań skich w ynalazłem ze trzy sta w ulach; m n ó stw o ksiąg i u ła m ­
ków m a r m u r u , b ro n ią mych s k a r b ó w p rze d w kraczającem i p u ­
szczykami, s o w a m i, kaw kam i i n ie to p e rz a m i.
B ó g w ió, kto je
odziedziczy.
J a m oże je dn ćj nocy tu u m rę , i w tym g r o b ie aż
de sądu o sta tec z n e g o p ozo stanę.
N iech się dzieje w ola boska!
— A w ierzysz w d uc h y, księże J a k ó b ie ?
— W i e r z ę — od p o w ić uśm iechając się sta ry .
— I nie boisz się d u c h ó w ow ych im a n ó w , m u e z z in ó w , fa­
k iró w i d e r w is z ó w , k tó rz y tutaj no cn ą p o rą n iezaw o dn ie hulać
m uszą z puszczykiem, s o w ą , k aw ką i n ie to p e rz em ?
— O h mój synu ! — rz e c z e zdum iony ksiądz c z ęstując mię
tab ak ą, i śm iejąc się s e r d e c z n ie .— W s z y s tk o to byli d o b rz y lu ­
dzie: żyli oni w ięcćj duchem niż c iałem , choć im chrześciańskiój
w iary św iatło nie przyśw iecało.
B ó g im przebaczy, a ja ich się
nie o ba w ia m w cale.
Nie myśl w cale, żeby za daw nych czasów ,
póki je szc z e ś w ia tło nauk i sztuk pięknych ja ś n ia ło w K o r d o b ie ,
żeby tu chrześcianic dośw iadczali p rz eśla d o w a ń .
J u liu s z Cezar
kazał w y m o rd o w a ć 2 2 , 0 0 0 K o rd u a ń c z y k ó w za to , że P o m p e ju szow i sprzyjali.
Ale M a u ro w ie żadnych się nie dopuszczali o k r u ­
c ie ń s tw przeciw c h rz e śc ian o m .
Tylko 4 5 chrześcian p o stra d a ło
życie w sk u te k z ata rg ó w s p r o w a d z o n y c h w ybrykami fanatyzmu,
129
M A C H O W I E .
a O jciec Ś w ięty nie ś m ia ł ani je d n e g o z nich k a n o n iz o w a ć , n ie
śm ia ł w ystąpić w b r e w p ra w d z ie .
P o ż e g n a łe m p oczciw ego księd/.a, i z głow ą b r z e m ie n n ą m y­
ślam i, z sercem m io ta u ć m uczuciam i, w ró c iłe m do h o te lu .
— P o z n a łe m w k a te d rz e ojca J a g o — m ó w ię do m ego g o s ­
p o d a r z a , kapitan a g w a rd y i n a r o d o w e j ko n n ć j.
— H a! es un loco, es u n descendiente de los Moriscos! (Ha! to
w a ry a t, to p o to m e k M a u r ó w ) — o d p o w ie d z ia ł waleczny ka p ita n.
— E s u n hombre sanlo, Sennor Caballerol ( J e s tto c z ło w ie k
ś w ię ty , panie k a w a le r z e ) — d o d a ła cicho pani g o spo dy ni.
O
p rz e d z iw n y instynkcie kobićcy! ty często j e s t e ś j a k ó w p r o ­
m ie ń s ło ń c a , p rz ek ra d a ją c y się przez g r u b e c h m u ry w ciem ne p r z e ­
paści; ty p rz e cz u jesz p r a w d ę , nim ją tępy r o z u m mężczyzny r o i poznać z d o ła !
O h nie! ten c z ło w ie k , k tó ry żyje z cieniam i swych zm arłych
p rz o d k ó w , i całą sw ą istno ść p o ś w ię c ił na chw ałę B oga i n a p r z e ­
błaganie Go za błędy sw ych n a d d z ia d ó w , ten cz łow ie k szalonym
nie j e s t . On w oczach m o ic h w ięk sz ą m a w a r to ś ć , niż o w i w szy­
scy, k tó rz y w h o łd a c h składany ch m atery i z a tra c ają p r a w o J o
w ieczności.
VI.
Toledo. Granad«.
W jed ny m ro zd ziale chcesz zajechać z K o r d o b y do T o le d o ,
i z T o le d o d o G r a n a d y , odbyć p o d ró ż prz e sz ło s tu m ilo w ą ? O p o ­
dróżniku! choć szybko je ź d z isz na tw y m P e g a z ie , ale p r a w d z iw ie
zaszybko n a w e t na naszę w iarę.
W ie l e ci w ierzym y, idąc za p rz y ­
sło w ie m ; a beau m entir qui vient de loin; ale nic licz z anadto na
naszę ła tw o w ie r n o ś ć ; g o to w iś m y się s p o s tr z e d z , i e jćj n a dużyw asz.
T a k m nie z apew nie zagadnie czytelnik ła s k a w y .
U znaję s p ra w ie d liw o ś ć tego za rz u tu ; zaraz te d y p rz y s tę p u ję
do o p o w ie d z e n ia całego to k u rzeczy.
„ C z ło w ie k strz e la , a P a n Bóg kule n o s i ” , m ów i s ta r e n a sz e
p rz y s ło w ie . S p ra w d z iłe m je raz je s z c z e w yjeżdżając z K o r d o b y .
W s i a d a m na P e gaza, w zbijam się p o d obłoki i w ołam : „ n a p ó ł ­
n o c , Pegazie! d o T o le d o ! ”
— Z a kog o mię b ie r z e s z ? — rz e c z e P e g a z — chyba za k o ­
nia p o c z ta rs k ie g o , k tó r e m u za z ło tó w k ę na milę, m o żesz kazać
T«m II- KwiecloA IBM.
:1 7
*30
M A U U O W I E.
b iedź w k tó rą chcesz s tr o n ę .
N ie tak ze m ną; do T o le d o tą r a ­
żą nic* p oje d z ic sz , tylko p ro s to do G ranady .
— À to dlaczego n i e ?
Chciałbym w ie d z ić ć — zapylani
zdziw iony.
— N a jp rz ó d d la te g o , że mi się nie chce; p o tć m d la te g o , że
tam w y bu c h n ie j u tr o prótiuhchm iento lu d o w e ; p o trz e c ie d la te g o ,
że inuą rażą ta m bę d z ie sz , w ióm o tćm .
— W i ę c i w księdze przeznaczenia czytać u m i e s z , P e g a z ie ,
i wiesz co się stanie?
— W ió m d o sko nale. A cóż d z iw n e g o ? w szakże i n iek tó rz y
lu d z ie p rz e w id u ją prz ysz łość : m asz g ó ra ló w szk ock ich, N o s t r a dam a, parmę L e n o r m a n d , i pana T h i e r s a .
P a n Th i e r s n a p r z y kład p rz e w id z i, że p o ju trz e sp ad ną r a p to w n ie papiéry h is z p a ń ­
skie w sk u te k ro k o s z u to le d a ń s k ie g o , i że się za kilka tygo dn i
po w ygn an iu E s p a r t e r y znacznie p o d n io są , i ju ż w ciągłym s ta n ie
po dn iesien ia p o z o sta n ą .
— Tak przew idzi! Z a p e w n ie za p o m o c ą telegrafu na m in is te ry u m s p r a w zagran iczn ych — o dp o w iem P e g a z o w i.
P e g a z śm iał się do ro z p u k u ; nigdy n ie w idziałem konia tak
s e rd e c z n ie u b a w io n e g o .
— N ie bój się; prz e w id z i on i inne je s z c z e rzeczy: p r z e ­
w id zi, że zero choćby było w św ie tn ą szatę h istoryi obszy­
t e , i choćby na polach E lizejskich m ie s z k a ło , zaw sz e j e s t
tylko k a r n a w a ło w ą farsą. A le tu nie o to id/.ie. P o jm u ję ja zacne
p o w o d y , dla których chciałeś zw iedzić T o le d o . Życzysz so bie o d ­
k o p a ć w s z y stk ie ślady istności M a u ró w , i z tych pam iątek p r z e ­
szłości sądzić o ich przyszłości.
O p o w ie m ci te d y , co tam p ó ­
źniej znajd ziesz, tak w ie r n ie , ja k ty o p o w ia d a sz tw oim c z y te ln i­
kom t o , coś widział i u czu ł w tw oich w ę d ró w k a c h .
T ym c z a se m
puścim się ku G ranadzie i przebieżym y tę część Aridaluzyi, k tó ra
najm niej j e s t p o w a b n ą .
— T o le d o n a zw ano tw a rz ą H iszpan ii, dla te go , że żadne z m ia st
p ó łw y s p u nie j e s t lak sm u tn é m i im po n u ją c ć m ; nigdzie w s p o ­
m nien ie m elancholiczne przeszłości nie wybiło się na kamieniu
w rysach tak wyraźnych i tak w span iały ch .
T o le d o j e s t m iastem
s ta r o d a w n ć m , z a ło żon ćm przez ró d , którym dziś H iszp a n ie p r a ­
w ie się brzydzą.
•— P rz e z A n g lik ó w ? — zapytałem .
— Oli! jaki anachronizm! A n g lik ó w w ów czas je sz cz e w cale
nie było na św iecie.
Anglicy są n a ro d e m now ożytnej fabrykacyi.
31 A V R O W I E .
131
Żydzi t o , żydzi założyli T o le d o jeszcze p r z e d przy jściem G o tó w
<lo Hiszpanii«
,.T o l-e -d o tli po h e b r a js k a znaczy m ia sto s t a r o ­
żytnych ro d z ajó w . T a k je s t, żydzi założyli T o le d o .
— P atrzaj! ja m y ślałem , że żydzi nie zakładają m ia s t, tylko
banki i lo te ry e .
— M yliłeś-się.
T o le d o j e s t z b u d o w a n y m ja k gdy by nigdy
p rz e p a ść nie m ia ło , ani też m ogło.
W s z y s t k o tu silne i w ieczy­
ste.
D om y jak zamki z b u d o w a n e na op oce 2 5 0 0 stó p nad p o ­
w ierz c h n ia m orz a w y stającej, a w każdym dom u tylko j e d n a r o ­
dz in a .
T a g otacza m ia sto z trzech s tro n ; b ram y str z e ż o n e w ie ­
żami i p osągam i św iętych zasłaniają je od s tr o n y lądu; m n ó stw o
fo n ta n sta ro ż y tn y c h , aJe rzad ko k tó r a bije.
D a w n y zamek M au­
r ó w , upiększony wielkim k o sztem p rzez K arola V go, g ó ru je nad
całą ok olic ą .— l a k sko ńczył P e g a z , ja zaś dod a m tu ta j, com ro k
później w idział w T o l e d o : k o ścio łó w p ró c z k a te d ra ln e g o j e s t tu
2 0 , z który ch s z e ść tak nazw an ych m o za ra b sk ic h (z A rabów ż y ją ­
cych. jęz y k ie m a ra b sk im ), to je s t k o śc io łó w ch rze śc iań sk ich założo­
nych p rz e z G o tó w , a to le ro w a n y c h przez M a u ró w za ich p a n o w a ­
n ia.
Z r e s z tą dziew ięć jeszcze j e s t kaplic, a było 1 4 k la sz to ró w
męzkich, 2 3 ż eńskich n ied aw n em i czasy; szpitalów 1 0 , akademij
du c h o w n y c h trzy.
N ie b rak n ie ted y p rz y b y tk ó w dla c hw ały Bo­
ga.
T u ta j się także p ie rw s z e zb ie ra ły ConciUa. N a Zacodow ar,
najstarsz ym rynku m ia sta , znajd uje się kaplica z cu d o w n ą sta tu ą d tl
sanclissim o Crislo dc la sanyra. S ta tu a ta w iele wyleczyła c h o r y c h .
K a te d r a to ledańska jest prz e dz iw ną bazyliką. Jej d z iś.śp ią ­
ce echa brzm iały niegdyś p otężnie w ym ow ny m g ło se m św ię te g o
Izy do ra z Sew illi i św . Ildefonsa na o w y m sławnym z b o rz e ,
w któ rym kapłani naszćj religii w ystąpili w o b ro n ie sprawiedli-r
w ości i p r a w ludzkości.
Znali pić*rws>i chrześcian ie daleko lepiej
w z n io słe go ducha ew angelii, niż następnie w w iekach ś re d n ic h .
N ie w sz ystkim m o że w ia d o m o , żc p ie r w o tn y rylus ch rz e ś c ia ń ski różnił się znacznie od późniejszego, przyjętego w H iszpanii
r. 1080.
W tym ro k u o d p ra w io n o p ie rw sz ą mszą g e o rg ia ń sk ą
w To ledzie; to znaczy, że d o p ie r o w ów c z a s za p ro w a dz on ym z o ­
sta ł r y tu a ł r z y m s k o - k a to l ic k i, b e z ż e ń s tw o księży i sp o w ie d ź do
H iszpanii.
F u n d a m e n ta k a te d r y to le d a ń sk ić j p o ło ż o n o ju ż za czasów
gotyckich.
Każda e po ka o bd arzyła ją później d o d a tk a m i w e d łu g
p a n u ją c e g o sm ak u.
K ró lo w ie , pielgrzymi i żebracy przyczyniali
się do b u d o w y przez w iele w ieków .
Jako całość mniej j e s t pię­
132
M .4 U U O W I E .
kną ja k s e w ils k a , ale w szczegółach z aw ićra u ro k i, k tó r e ta m ta ,
daleko n o w sza , nie p o sia d a .
R ozliczne kaplice i gro b y , ganki
i c hóry , p o r ta le i po rtyk i, sale k a p itu ły i cele m nichów , p r z e d s ta ­
wiają n ie o cen io ną k r o n ik ę w piśm ie la p id a rn ć m .
A któż kiedy
w id zia ł coś ró w n ic m a je sta ty c z n eg o , a z a ra z em n a d o b n e g o , ja k
ow a w ieża t o l e d i ń s k a ? J e s t ona n ie z a p r z e c z e m e najcudniejszym
u t w o r e m a r c h ite k tu ry .
D z w o n ó w w nićj 3 0 ; najw iększy waży
4 5 , 0 0 0 fu n tó w , ale je s tn a d p ę k n ię ty .
Ś ro d e k k a te d ry podzielonym j e s t na pięć na w , a spoczyw a
na 8 4 k olu m n ac h . Ś re d n ia n a w a ma 1 0 0 stó p w y so k o śc i. Szyby
k o lo r o w e , isk rz ą c e się ja k ru b in y przy złotćm ś w ie tle z a ch o d z ą c e ­
go sło ń c a, rzu cają m agiczną ja sn o ś ć na o w e fa ntasty czne o z d o ­
by, k tó re m i M a u ro w ie przyozdobili tę św ią ty n ię.
P ió r o n a jw y ­
m o w n ie jsz e n ie m oże dać w y o b ra ż e n ia o u r o k u tćj p r z e ­
dziw nej gry k o lo ró w .
K aplica pośw ięcon a N a jś w ię łs z ć j P a n n ic
(Virgen del S a g ra rio ) cała j e s t z p u r p u r o w e g o , c z a rn e g o i b ia ­
łego m a r m u r u .
S a m a jćj s ta tu a , z ro bion a z ciem nego d rz e w a j e ­
szcze w VII w ieku ery c hrześciańskićj, o k ry ta j e s t p łaszczem u tk a ­
nym c ałkow icie z p e re ł.
Cały u b ió r tćj sta tu y do dziś dnia
istn ie je , i przechodzi w w a rto ś c i g a r d e r o b ę n a jb o g a tsz ć j k ró lo ­
w e j ziem i.
Capilla de los reyes j e s t kaplicą, w k tó re j pięciu k ró ló w
* X IV w iek u p o c h o w ali.
Na b rz e g u T a g u stoi pałac kró lew ski z w ysokim b e lw e d e r e m ,
M ira d o re m zw anym .
P a ła c ten w y b u d o w a ć ka/.nł ten sam król
R o d ry k , o k tórym p o d a n ie głosi, że się kazał żywcem z ja d o w ity m
w ężem po c h o w a ć .
D o pałacu k ró le w sk ie g o przytykały niegdyś
o b s z e rn e łaźnie o w e g o zam ku , k tó ry teraz leży w gru zach.
Zam e k n a le ż a łd o h ra b ie g o Ju lia n a , a w tych łazienkac h R o d ry k z córk ą
h ra b ie g o d o k o n a ł d z i e ł a , k tó r e go p rz y p ra w iło o u t r a t ę k o ro n y ,
k ró le stw a i życia. 'O jc ie c dla zem szczenia się za k rz y w d ę w y rz ą ­
dzoną có rce , dał na łu p M aurom w łasną sw ą ojczyznę.
Z M ira d o ru pyszny w id ok na spadziste skały, p r z e c iw le g łe
g ó ro m to led a ń sk im : na te n la birynt g r a n ito w y , kryjący w s o b ie
przep aści, pieczary i ja s k in ie , w których drap ieżn e z w ierz ę ta,
partyzanci i bandyci zaw sz e gościnny p rz ytułe k znajdują.
D alćj oko sięga aż no niw y k ró le s tw a Manszy, klassycznćj
ziemi b o h a te rs k ie g o D on Q u ic h o ta ; widzimy n a w e t przez p e r s p e ­
k ty w ę ow o w ia tra k i, k tó re d o b r o d u s z n y ry c e rz w ziął za olbrzym ów .
M A C H O W I E .
133
T a g u s pod T o le d o j e s t sz e ro k ą , w a r tk ą r z e k ą ; toczy sw e n u r ­
ty śm ia ło i odw ażnie, jak niegdyś H iszpania losu sw ego koleje;
ale i m o st to ledańsk i pyszny, pyszniejszy od p a ry /k ie g o Pont neuf.
Na pięciu o lbrzym ich lukach p rz e k ra c z a m o s t b y strą rzekę; stoi
tu niezachw iany od p rzeszło sześciu w ie k ó w , choć zbałw aniona
rzek a ciągle się sili zwalić go w s w e odm ęty.
D w ie śc ie kilka­
dziesiąt lat tem u kazał go o d n o w ić i posągam i św iętych ozd ob ić,
■własnym swym g ro sz e m , (choć to nie j e s t w y ry te ani na kam ie­
niu, ani na m iedzi, tylko w pamięci ludu), w łasnym sw ym kosztem
a rcy bisku p to le d a ń sk i don P e d r o de T e n o r io , go d n y p ra ła t, choć
kre w n y o w e g o D on J u a n a de T e n o r io , k tó re g o z w ło ki z ło ż o n e
■w k la sz to rz e d e la C a rid a d w S ew illi.
Szpital to ledańsk i założony je sz c z e p rz e z M a u ró w , z d u m iew a
sw ym o g ro m e m , w sp a n ia ło śc ią i p rzepychem .
Schody m a r m u r o ­
w e , ró w nie ż piękne i okazałe ja k sch od y p r o w a d z ą c e do podw oij
L u w r u , w io d ą na sale c ho ry ch.
M nó stw o a ra b sk ic h n apisó w nad
w szystkiem i b ram am i i drzw iam i; m n ó stw o o d d ziałó w d o w o d z ą ­
cych, że M a u ro w ie m usieli mićć ja s n e w y o brażenie o różnicy i r ó ­
żności c h orób .
P rz y każdćj sali zn ajduje się oddzielny k o ry ta rz
z ła zienk am i, dziś je sz c z e ta k czystem i, jak gdyby były w tym r o ­
ku p o s ta w io n e .
W s z y s tk o z d o b re g o siw eg o m a rm u ru , o p ie ra ją ­
cego się najlepiój w p ły w o m czasu i ognia.
F o n ta n p e łn o w szę ­
dzie, ale m a ła ich część z aw iera w o d ę ; te tylko, do który ch p ły n ­
ny żywioł sp ro w a d z ić można cy ste rn a m i. D aw nićj w oda zasilająca
fontanny s p ro w a d z a n ą była szczelnym , herm etyc/.nym w o do c ią g ie m
z gó r naprzeciw ległych, z odległości trzym ilo w ćj, i w n o sz o n ą na
dachy szpitala do w ysokiego m a rm u r o w e g o r e z e r w o a r u p ra w e m
w ła sn ć j ciężkości.
U trz y m a n ie tak ie g o , p o w ie trz e n ie p r z e p u sz c z a ją re g o w o d o c ią g u , m usiało n ie z m iern e p o ż e ra ć koszta;
c h rz e śc ian ie zaniechali tćj pracy. D ziś szpital toled a ń sk i nie j e s t
n a w e t cieniem te g o , czóm był za M uu rów .
T rz e b a przyznać, że n a r ó d , k tó ry m ia ł ta k w y so k ie a zarazem
d e lik a tn e w y o b ra ż e n ie o p o w in n o śc ia c h sw ych w zględem bliźnich
nędznych i cierpiących, nie m ógł być wyzutym z b a r d z o jasnych
pojęć o g o d nośc i czło w iec ze ń stw a .
O
wy wielcy ludzie, którzy tyle ro zp raw iacie o p ra w a c h lud z­
kości, o p o w inn ościach bogatych w zględem u b o g ic h , wpadliście
w y choć raz w życiu w aszćm na myśl, że każdem u cierpiącem u
należą się od pierwszego lepszego zdrowego, k tóry go s p o s tr z e ż e , t a ­
kie w zględy, ja k ie m i M auro w ie otaczali swych bliźnich?!
To je ­
134
M A U R O W I E .
dnakże zdanie, na b ram ie p ro w a d z ą c e j do szpitala toledańsk iego
j e s t w yryte na m arm urze, i ręczę, że było w życiu p ra k ty k o w a n ć m ,
bo M aur nie d latego zdania sz la c he tne u p o w s ze c h n ia ł, żeby niemi
ś w ia t d u rz y ł, ale dlatego , żeby ludzkość w nie w ierzyła, żeby
każdy z ludzi w e d łu g nich p o s tę p o w a ł. W ię c e j w owych czasach
było wiary w sk u te c z n o ść p o s ta n o w ie ń ludzkich, ja k dziś, kiedy
nam w yższe św ia tło przyśw ieca, a niższe uczucia prz e w od nic z ą.
T o le d a n ie dzisiejsi m arzą w iele, a m ało czynią.
W o ry c n ta ln ć m m arzeniu p o g rążeni, duszą przyjęli w iarę w przeznaczen ie,
a ciałem idą za natchn ien iem n am iętno ści, p row adzący ch do g n u ś­
ności. Z założonem i rękom a spoglądają na widoczny, ciągle w z r a ­
stający u pa d e k ro d z in n e g o m iasta! Ale dum a ich dlateg o nie u p a ­
da.
Gdy się p r z e su w a ją przez ulic e , wyglądają ja k cienie owych
w ielkich panó w i rycerzy , którzy niegdyś ożywiali św ie tn e m iasto
T o le d o sw em i czynami.
T o le d o liczyło niegdyś 2 0 0 , 0 0 0 m ie sz k a ń c ó w , a dziś liczy
z a le d w ie 1 5 , 0 0 0 .
,,
Tyle o T o le d o tą ra z ą w tć m m iejscu, i o tyle tylko, ile p o ­
tr z e b a dla ocenienia re sz ty tych w spo m n ień.
Bieżymy ciągle ku G ra na d z ie . J u ż nam się w oddaleniu
ukazują zęb ate, sosnam i p o ro słe szczyty S ie r r y de A re n a s, już
nas dochodzi arom atyczn y p o w ić w z d ziw n ie ułożonych w ie r z ­
c ho łk ó w pasma g ó r J a r a n a ; ju ż n a w e t w y ra sta na o ddalonym wi­
d n o k rę g u śnieżna p iram id a zw ana 1‘icacho de V e le ta .
W kilka
chwil późnićj o d sło n ił się ze str o n y południu majestatyczny
ła ńcu ch S ie r r y N evada, o d s ło n ił się ja k w ał olbrzym ich kry ­
sz ta łó w , pławiących się w e te rz e nieba i igrających z p rz e c ią g a ją ceini chm ury.
Czasem i chm ury się r o z d ą s a ły , b ły sk a w ic e całe
p asm o p u r p u r ą zalewały, i firm am ent okrop nym o d g ło se m n a p e ł­
niały. Ale to nie porusza bynajmniej o gro m n e g o łańcucha! stoi
j a k w ał ręk ą T y ta n ó w w zniesion y, i drwi z gniew u ż y w io łó w .
Nizkie pasm o S ie r ry Elviry przegradza nas o d G ran ady , r o z ­
p o s ta r te j ja k o g ró d na stop a c h g ó r N e v ada; ale i Elvira u stę p u je
pod
sk rzy dłam i P e gaza,
i w s tro n ie p o łu d n io w e j
błyskają
w p o m ro k u w ieczorn ym śnieżne sz e re gi pałaców i d o m ó w k r ó ­
lew skieg o m iasta G ranady; błyskają jak witfma c za só w p rz e ­
s z ł y c h , ,f || ¿ s o d u n i'i b '/lł|'"
'Ic^od
G ran a d a j e s t je d n ó m z tych u p rz y w ile jo w a n y ch m iejsc, k tó ­
r e z żadnćm innćm p o ró w n a ć nie m ożn a, ale k tó re pałającem i r y ­
M A U 11 O W
I K.
135
sami w pisują się w pamięć po dróżnika.
T e n , który na widok
te g o ra ju nie w p ad n ie w z achw ycenie; te n , który na w id o k tej
szczęsnej krainy, łączącej w so b ie w szystkie u ro k i P ó łn o c y i P o ­
łu d n ia , p o z o sta n ie oziębłym: ten pe w n o n ie um ie cenić żadnych cu­
d ó w ani d o b r o d z ie js tw przyrody .
A komu p o w ie trz e Granady nie w sk rzesi w pamięci d łu g ie ­
go s z e re g u fantastycznych snów m ło d o śc i, ten niech so b ie sam
w yzna, że tylko do grub ćj j e s t stw o rz o n y inateryi, że u m y s ł je g o
więziony w ciasnych g ranicach, n ie zdoła nigdy wznieść się nad
poziom .
G ra n a d o , mam cię p rz e d sobą! T ę tn ię mi w uszach n ie ś m ie r ­
te ln e słow a u lu b io n e g o naszego w ieszcza, k tó r e w p isały już w dzie­
c iń s tw ie imię tw e i A lm an zo ra w g łąb m eg o serca. P rz e c ie ż choć
je d n o z mych najd roższy ch życzeń urz e c z y w istn io n e!
Mijamy laski, parki, plantacye i o g ro d y , o ta c za jąc e G ran a ­
dę atm o sfe rą uroczej w oni; ju ż j e s te ś m y na prz e dm ie śc iu Elviry,
gdzie w ieść d oszła B oabdila, że Alam a w z ię ta ; ju ż stajem y na
w ielkim placu Iry u m fu , na k tórym Izabella k ró lo w a A rra g o n u
i Kastylii d. 6 stycznia r o k u 1 4 9 2 , na czele sw o jeg o zwycięzkicgo
w o jska Bogu dzię k o w a ła za zdobycie G ranady.
Ciągną mię do h o te lu M i n e r w y , najlep szeg o w całćm
mieście.
— N ie , ja nie chcę m ieszkać w h o te lu , pom iędzy fran c u z k iemi kom iw ojażeram i i angielskiem i tu ry sta m i: ja chcę m ieszk ać
w samym o brę b ie A lh am bry, c ho ć by na d z iedziń cu , na k tó ry m
ścięto A b e n c e r ra g ó w ! — zaw ołałem zniecierp liw ion y naleganiam i.
— I możesz mićć to szczęście, o cudz o zie m cz e!— r z e k n ie do
m nie człow iek już p od eszłeg o w ie k u .
— K to j e s t e ś , S e n n o r ? — zapytałem .
— J e s te m M ateo X im e n e s , cl hijo de la A lham bra ( syn
A lham bry).
— H a! to ty M ateo X im e n e s , k tó ry p rz e d s z e s n a stu laty
W a s h in g to n o w i Irving słu ży łeś za p rz e w o d n ik a , i p rz e z niego
w sw o ich p ow ieściach o A lha m b rz e uw iecznionym z o sta łe ś? Daj
mi tw ą ręk ę M ateo X im e n e s , w ie rn y synu A lh a m b ry , p o to m k u
p r z o d k ó w , którzy od c zte re c h w ie k ó w s ta ry g r ó d M a u r ó w zam ie­
szkują; przyjm u ję z a p ro sz e n ie, gościć będę u ciebie.
A h , jaki to n ie o c en io n y c z ło w ie k , ten M ateo Ximenes!
O n zna na palcach całą historyą G ranady, i opow ied zićć ja u m ^
130
M A U 11 0 W I E.
tak pięknie i dźw ięcznie. J e m u duchy Z e g r y s ó w i A b c n c e r ra g ó w
po w ierzy ły w szystkie tajem nice.
Z obaczym to później.
Po d ro d z e do A lham b ry , w w ąw o z ie snującym sic pom ię­
dzy k rz e w a m i najpiękniejszych k w ia tó w , cze k ała m nie je szcze
je d n a niesp odziana i nie w y p o w ied z ia n a ra d o ś ć .
T u , p o d tćm n ie b e m s po tk ałem r o d a k a ! . . .
Jak że ż nie mam kochać G ranady? Tyle u roczych , bło gich
w s p o m n ie ń w nićj się łączy!
f
( D a ls z y c i ą g n a s t ą p i ) .
—«■MW*—
KAMIEŃ W SARBIEWJË
W KOŚCIELE PA R A FIA LN Y M
ZAVISoIO DE DLUSMEVO CA^
PALEUM DOMINA TJXDR LAMENÏANS POSÜIT
m&NIFÎCO
OISHIOOTd O H Y H 3 IB
Ö ß jv u m ien iec
H'—- .... —.¿-T-mT
,mr—rn-m^mmmmm,mmjfjfnrUra łokcia
Dlugosc' Zcajm itnùi Ë o kciJ f'w rrrc /. SzeroJeosc k a m itn ia łe k c t %.O d frrzr
_.
#
'
..
f4
w*r r . 'J 1
» ' 4.n
r ’ w ' •>
- - #>
O MGKOlIftl! W S1RBIKWKG.
ru z B z
(Z r y c i n * ) .
J a k m iłe być p o w in n y dla każdego w szelkie s ta ro ż y tn e p am iątk i
k r a j o w e , p o z o sta łe po p rz o d k a c h naszych w d aw nych napisach
na ró żn ych g m a c h a c h , w m a lo w a n ia c h , w p o r tr e t a c h , rz e ź b a ch ,
i n a g ro b k a c h ; tak obow iązkiem je s t każdego m ie s z k a ń c a , p o d o ­
b n e pom niki zach ow yw ać od zniszczenia, ju ż dosyć sam ym s r o ­
gim zębem czasu w ą tle ją c e, m ićć w p o sza n o w a n iu , i do dalszćj
p o to m n o śc i w o c h ro n ie p rz e k a z ać . A p rz e c ie ż , ilcżto s ta r o d a ­
w nych dro gich p a m iątek, przez n i e c z u ł o ś ć , n ie d b a l s t w o , i lek ­
cew a ż en ie , n i e d o s z ł o oczu n a sz y c h , i na zaw sze dla p o to m n o ­
ści zaginęło! Ileżto n ie ra z zdarzyło mi się w idzićć w kra ju n a ­
szym po zam kach da w ny c h, po s p u sto sz o n y c h p a łacach, po ś w ią ­
tyniach kościelnych, s p o n ie w ie ran y c h i w kąt w rz u c o n y c h o b r a ­
z ó w , p o r t r e t ó w i odw iecznych n ap isó w , a m a r m u r o w e lub k a ­
m ie n n e n a g ro b k i, na schod y, p ro g i, albo na w y sła n ie śc ie s z e k ,
ua podłogi w kru ch ta c h użyte, lub przy r e s ta u r a c y a c h k o śc io łó w
p o d ściany na cm e ntarz w y rz u c o n e , p o sz c z e rb io n e i p o tłu c z o n e ,
a c a łk o w ite zaś na p o trz e b y g o s p o d a r s k ie o b r ó c o n e zostały.
S m u tn a to j e s t rzecz dla o b y w atela w s p o m in a ć o obojętności tego
r o d z a ju , osó b n a w e t tak ich, k tó re z p o w o ła n ia , lub ze sto p n ia
w y ch ow ania i ośw iecen ia s w e g o , inaczej sza n o w a ć , inaczćjby
cenić takie rzeczy po w inn o; ow sz em być onych stróżam i w ie r n e mi i zacho w aw cam i go rliw em i należałoby. S ta r o w o ls k i je d e n
d aw nćm dziełem sw ojćm o g ro m n ć m 1 0 5 5 r . pod ty tu łem : M o n u m cnia S a rm a ta ru m , i inni z bieracze n ap isów z k ościo łó w k ra k o w ­
skich, ja k o to M ichał S o łty k 1 7 8 5 r. na w d zięczno ść naszę zasłu­
żyli, lubo n a śla d o w c ó w d o tą d nie zyskali. N ie bierzem y p rz y kła du
T o m II. K w iecień 1851.
1 8
138
O NAGROBKU
W SARDIEWIE.
z k ra jó w obcych, ja k tam j e s t w p o sz a n o w a n iu każda d a w n a k r a ­
jo w a p am iątka.
Gdzie n ie p o tr z e b a ż adnego b o d ź c a , żadnej za­
chęty lub p rzypom nienia; bo tam już zdaje się, że w e sz ło w n atu rę
każdego krajo w ca uczucie tej miłćj i szlachetnej p o w i n n o ś c i ,
przesyłania do pamięci w p o to m n e w iek i, śla d ó w jak n a jd a w n ie j­
szych pom nikó w od p rz o d k ó w zostaw io ny ch .
W tym duchu i ja ra tu ją c od zatracenia w pamięci s ta ro ż y ­
tny od lat 3 3 0 pom nik g r o b o w y , podaję do w ia d o m o śc i p o t o m ­
nym czasom opisanie.
W dobrach] d lużniew skich, o byw atela ś. p. K arola K w ia tk o w ­
s k ie g o , p rz e d pół ro k ie m zm a rłe g o , dziedzicznych, w e wsi S a r b ie w ie , gniazdow ćj ow eg o księdza K azim ierza S a rb ie w s k ie g o J e z u ity ,
tak słyn neg o z poezyi w łacińskim języku (H oracym polskim z w a­
nego ), pod P ło ń s k ie m , m iasteczkiem p o w ia to w ó m byłego w o je ­
w ó d z tw a płockiego położonćj, j e s t k ościół parafialny, w którym
na ś ro d k u ko śc io ła zn ajduje się n a g ro b e k z kam ienia c io so w e g o
p ia sk o w e g o , w yrob io ny w ten sposób., Na śro d k u kam ienia długości
łokci 3 l/ 4 w yrażony j e s t ro b o tą wypukłą h erb D o łęg a zwany; p o d
nim poniżej r o k liczbą kościelną 1 5 1 9 ; na ro gach g r o b o w e g o teg o
kam ienia są (także w ypukłe) symbola c z terech e w a n g e listó w , i n a ­
pis od cho dzenia po nim ju ż zacierający się, z cz te re c h s tr o n przy
brzegach kam ienia literami gockiem i z X lV g o w iek u , taki w s k r ó ­
c e n ia c h : ¡Vagnifico Zaw isło de D lum icw o Castellano Plocensio p a leum dom ina u x o r lamentans posuit. W ie lm o ż n e m u Z aw iszy D ł u ż n ie w sk ie m u k a sztelan ow i płockiem u kamień (ten) pani m ałżo n­
ka op ła k u ją ca p o ło ż y ła .— Ja k oż isto tn ie w h e r b a r z u N iesieck iego
w tom ie I, na str. 2 2 5 , j e s t umieszczony w spisie k a sz te la n ó w p ło ­
ckich około lego czasu dziesiąty w rzędzie Z aw isza D łużniew ski
h e r b u D o łę g a . P r z e d lat 3 0 0 i w ięcćj, Z aw isza było imię za c h rz e ­
stn e b r a n e , późnićj z w iekam i za nazw isko lamilii znakom itój s łu ­
ży, tak, ja k się to z innemi imionami ch rz e stn e m i sta ło ; n a p rz y k ła d B o g u sz , B ro n isz , D o b e k , l l e b d a , J a r o s z , J o r d a n , N ie m ie ra ,
Ż e g o ta i t. p ., z im ion w n azw iska familijne z czasami o b ró c o n e .
W y m ie n io n y na k am ieniu g ro b o w y m D łużniew ski był w ła śc icie ­
lem D łu ż n ic w a , w si o p ó ł ćw ierci mili tylko od S a rb ie w a o d le ­
głej; w ięc ja k o w sw oim parafialnym kościele pochow any został.
D o łą c z o n y tu w iz e ru n e k kam ienia, lepiej go czytelnikowi
w y ob razi.
Pisałem w Warszawie, d. 11 września 1850 r.
—Ił!«».* r\?.«n !w«BS')7 i.\bw s u . i o t t i 1 ^ ) l o £ i i u b i l / aJojlcj,.ifoule
KRONIKA LITERACKA.
Athenaeum. Pismo zbiorowe , poświęcone historyi, filozofii,
literaturze i sztukom. Wydawca J . I. Kraszewski. Rok 1849 ,
tomów 6. liok 1850, tom 1—5. Wilno.
Rubon. Pismo zbiorowe , poświęcone pożytecznej rozrywce.
Wydawca Kazimierz Bujnicki. Sery a V, tom 1, 2 [ całego
zbioru 9 i 10\). Z rycinami. 1849. Wilno.
A lhenaeum mieści w sobie artykuły celniejszćj wartości, niż którekolwiek
inne pismo zbiorowe, wychodzące w Wilnie lub Kijowie. Znaczną jego
część sam wydawca zapełnia swojemi pracami. Jednakże Athenaeum
nie cieszy się równem powodzeniem, co inne pisma pana Kraszewskiego.
Nie obudziło ogólniejszego zajęcia; nic przywiązało czytającćj publiczno­
ści do swego istnienia, i ta głuchą została na ponawiające się do nićj
odezwy wydawcy, co, jak bicia z dział tonącego okrętu, dają znać o nie­
bezpieczeństwie i spiesznego wzywają ratunku.
Niecała w tćin wina ciąży obojętną publiczność. Pismo zbioro­
we, rodzaj publikacyi wątpliwych zalet, i tylko okolicznościami wywoła­
ny, tćm lepiej odpowiada';swemu celowi, im się więcćj do natury pisma
peryodycznego zbliża; tćm mnićj usprawiedliwia potrzebę swego istnie­
nia, im dalćj od tego wzoru odchodzi. Pod tym względem, Athenaeum,
mnićj może niż inne publikacye jednego z nićm rodzaju, czyni zadość słu­
sznym wymaganiom publiczności. Kilka dzieł na kawałki pociętych
i tak obok siebie drukowanych, nie utrzymają pisma zbiorowego. Bez
żadnej dla kogobądź straty, owszem, z istotną dla tych dzieł korzyścią,
mogłyby wyjść oddzielnie, jak leż po większej części w oddrukach wyszły
zamieszczone w Alhenaeum za rok 1849 artykuły. Poszyty z roku 1850
140
KflONIKA
więcćj okazują rozmaitości, alo w tym roku Athenaeum zanadto zapoży­
czyło się u zagranicznych Revues.
Sprawozdanie nasze zaczniemy od utworu damy, nic dla samćj grze*
czności, lecz że w nim widzimy najcelniejszą ozdobę Athenaeum. Chce­
my mówić o Wspomnieniach podróży do Syheryi, i pobytu w Berezowio
p. Ewy Felińskićj. Oddawna nie czytaliśmy w naszym języku równie
zajmującego, i z równą dokładnością skreślonego opisu dalekiéj strony.
P. Felińska, o którćj osobistych stosunkach nie wiemy więcćj nad
to, cośmy w jej Wspomnieniach wyczytali, zlekka tylko i mimochodem
tych stosunków dotyka. Jestto dla nas jednym powodem więcćj do po­
minięcia wszystkiego, co się osobistości autorki tyczy; oceniamy jćj po­
dróż tak prawie, jakby ją odbył wędrowiec od siebie tylko zależny, i dla
pożytku drugich, lub zaspokojonia własnćj ciekawości, drogę przed­
siębiorący.
W roku 1839 dnia 23 marca (n. s.), pani Felińska opuściła Kijów.
Przebywszy po lodzie Dniepr, mocno jeszcze w tćj porze zamarzły, potćm
Oreł, Tułę, Itiazań, puszczę muromską, Niżny Nowogród, Kazań, Perm,
poryte bogatemi kopalniami pasmo Uralu, i Ekaterynhurg, podróżna sta­
nęła nakoniec w Tobnlsku. Podróż odbyta saniami trwała miesiąc; po
drodze pani Felińska nigdzie się nio zatrzymywała, w przelocie tylko
kreśląc kilka wrażeń i wypadków podróży.
Po kilku dniach odpoczynku, 29 kwietnia, pani Felińska puściła
się znowu saniami do Burezowa, miejsca swego przeznaczenia. Podróż
tą razą odbywała się po rzece. Taki jest sposób podróżowania na Syberyi, zwłaszcza ku północy. Latem jest jeszcze od Tobolska w tym kie­
runku droga pocztowa, idąca do Bromkowa, wioski o 30 wiorst odległej;
lecz dalćj ustujo wszelka kommunikacya lądowa, i w każdćj porze koryta
rzek stanowią jedyną drogę. Zimą, a zima trwa tain więcćj siedmiu mie­
sięcy, jedzie się po zamarzłym ich grzbiecie; w lecie podróż odbywa się
statkami. W porze niepewnćj, gdy rzeka rozpuszcza lub lód ją ściskać
zaczyna, nie ma żadnćj kommunikacyi.
Na taką porę właśnie trafiła pani Felińska. Irtysz rozpuszczać za­
czął, jechać dalćj było niepodobieństwem; wypadło wrócić lądem z Bro­
mkowa do Tobolska i oczekiwać w tćm mieście otwarcia spławu.
Przez kilka tygodni przedłużył się pobyt p. Felińskićj w Tobolsku.
Czytajmy, jak opisuje to miasto i swoje wśród niego wycieczki:
„W iosna przybliżała się żywym krokiem, śniegi topniały, ulice się
oczyszczały; a ponieważ dolna część miasta w którćj mieszkaliśmy jest wyło­
żona zamiast bruku drewnianym mostem: bardzo prędko korzystając
l it er a c k a
.
141
z pięknćj pory wiosennćj, mogłyśmy używać przechadzek i zaznajamiać
się z tutejszóm miastem.
Tobolsk leży na prawym brzegu Irtysza, w większej części złożony
z dom ów drewnianych, które bez tynku, rzadko zewnątrz malowane, wy­
glądają szaro, a zatóm wcale niewesoły dają pozór miastu.
Jest jednak kilka cerkwi murowanych i kilka lakichże gmachów,
oraz kilka domów bogatych kupców.
.... Skierowaliśmy przechadzkę nad brzeg Irtyszu. Wielka błoń za­
legająca nadbrzeża tćj rzeki, zalana wodą, wspaniały przedstawiała widok.
Ścigając wzrokiem płaszczyznę równą jak tafla zwierciadlana, oko gi­
nęło w przestrzeni, dostrzegając tylko zdaleka między błoniami, gości­
niec siny, szeroki, malujący się coraz wyraźnićj, wyraźnićj, nakoniec łą ­
cząc się z Irtyszem, stanowiący jednę całość. Tym gościńcem Tobola przy­
bywając z zachodu, przynosi w dani Irtyszowi swe obfite wody.
Przestrzeń ta wody płaska jak szyba, nio przecięta ani ograniczona
żadnym innym widokiem, niemająca innćj krawędzi nad błękit nieba,
dziwnie nastrajała wyobraźnią. Oko duszy rozprzestrzenia wyobraźnią,
umysł jest nieścigniony w swym locie, ale dla oka zmysłowego podobny
widok, to nieskończoność.
Wracając, zajrzałyśmy do publicznego ogrodu. Jestto mały kawa­
łek ziemi zasadzonćj brzozami i akacjami żółtemi, między któremi wiją
się gracowane drożyny. Tu i owdzie rozrzucone ławeczki do siedzenia;
wreszcie jest tam dom zbudowany dla zabawy publicznćj.
Może, gdybym zwiedzała w innćj porze ten ogród, wydałby mi się
korzystnićj; ale przy drzewach z liści ogołoconych, które można palcem
policzyć, przy wilgoci zresztą i nieczystości nieucbronnćj w tćj porze,
ogródek ten wydał mi się bardzo lichym...,
....Dwudziestego siódmego maja, wiosna zaczęła przymilać się pier­
wszym uśmiechem młodości. Brtozy przy ciepłym wietrze powiewały
spuszczonemi warkoczami zieloności, walczącćj jeszcze z szarością zimy.
Już trawka zieleniała, skromne kwiatki wiosenne nieśmiało wyścibiały
do słońca różnobarwne główki. Promienie słońca mocno dogrzewały”.
W e dwa dni potóm, p. Felińska wypłynęła z Tobolska statkiem na­
leżącym do kupca Brahima.
Statek ów , przeznaczony na morze Obskie, dla przyjęcia ładunku
ryb, był jeden z większych między odbywającemi corocznie żeglugę na
morze Lodowate. Unosić mógł dziesięć do jedśnastu tysięcy pudów. Na­
sza podróżna i jćj towarzyszka panna Rzążewska, znalazły na nim przy­
gotowaną dla siebie kajutę czyli mały pokoik pod pokładem, jedyny,
142
KRONIKA
jaki się znajdował na statkn ciasny wprawdzie, dość ciemny, a nawet zapa­
kowany skórami i wódką, któro nio nader miłą woń wydawały, ale nioocenionćj wartości, jako własny kącik.
Kilku innych podróżnych mieściło się jak mogło na worach mąki,
będącćj głównym ładunkiem statku, przeznaczonej na potrzeby Berezowa i Obdorska, a razem jako towar, za który się] nabywa ryby lub inne
produkcye mieszkańców przymorskich. Wory to służyły za siedzenie,
łóżka i stoły, a kawał miejsca próżnego w środku statku był jakby salą
ogólną.
Podróż wodna, mimo wiatrów czasem przeciwnych i burz na Irty­
szu i Obie, szła dosyć szybko.
Irtysz na wiosnę na wiorst kilka szeroko rozlewa swoje mętne wo­
dy; płynie bystro, ścieśniony wysokiemi górami. Wzniosłe brzegi okry­
to są lasem po większćj części cedrowym; podnóża tych wzniosłości
i wyspy porosło są gęstorni wierzbami.
Kilka zaledwie osad urozmaica widok nadbrzeżny; na północ od
Demiańska (20 0 wiorst za Tobolskiem), znikają wszelkie ślady rolnictwa.
W miarę posuwania się na północ znikała zieloność wiosenna, a skra­
cały się godziny 'nocy. Zimno było bardzo przykre i wiatr północny śnie­
gu napędzał. Po tygodniu żeglugi, statek minąwszy osadę Samarów, ło­
żącą przy ujściu Irtyszu do Oby i będącą środkowym punktem między
Tobolskiem i Berezowem, wpłynął na Ob.
Ob toczy swoje bogato wody, przozroczystsze od wód Irtyszu, po
szerokićj na wiorst kilkadziesiąt płaszczyznie, a rozdzielając się na rozlicznu gałęzie, tworzy z niej niezrachowaną prawie ilość wysep, porosłych
phiczącemi wierzbami. Po dwóch stronach płaszczyzny, wyniosłe brze­
gi okryte Cedrami, modrzewiem i jedliną, rozpoczynają ląd panujący nad
plaskiem łożyskiem rzeki.
Brzegi Oby choć są jedynćm zbiegowiskiem ludności całego kraju,
bo massa lądu jest niezamieszkałą, przecież lak są p u ste , że ledwie
co wiorst kilkadziesiąt można napotkać jurty ostyacką. K rajob raz nio
zmieniał fizyonomii, tylko coraz puściój, puścićj: tylko ogromne głazy
zaległy wybrzeża i łożysko rzeki, stercząc zpod wody łysomi wierzchołk ami. Z d a w a ł o się (mówi p. Felińska), że to massy kamienne w fanta­
stycznych formach porozrzucano w wielkiej ilości, ogroinnością rozmia­
rów chciały sprostać dzikićj wielkości tamecznego przyrodzenia.
*
Nakoniec opuszczając Ob, podróżni, czternastego dnia żeglugi,
12 czerwca wpłynęli na rzekę Snśwę wpadającą do Oby, mniejszą od nićj,
lecz jeszczo bardzo znaczną, i wkrótce dał się na statku słyszeć okrzyk:
Berezów! Berezów!
I.miUCKA.
143
Na ton odgłos podróżni wbiegli na pokład, jakby chcąc własncmi
oczami zapewnić się o prawdzie. Po chwili mogli rozeznać miasteczko,
złożono z małych drewnianych doinków, najwięcćj o piętrze, ale zczernialych od deszczu. Dwie murowane cerkwie i jeden dom duży, żółto
malowany, drewniany jak reszta, zbudowany na wzgórzu, wyróżniały
się z ogółu. Wyjąwszy stronę przypierającą do rzeki, wokoło las cedro­
wy opasywał miasteczko, które zupełnie zdawało się z niego wyglądać.
Jednakże na brzegu mnóstwo ludzi różnćj płci, różnego stanu i wie­
ku, czekało na wylądowanie statku, witającego ich trzema wystrzałami
z malej, ale hucznćj armatki. Kolorowe sukienki, mantyle, chustki, pstrzy­
ły się jak kwiatki. Ludzi było jak na jarmarku.'
Ta ciżba, ten stek ludzi, rozpogodził cokolwiek umysł naszćj podróżnćj, wystawiającej sobie Berezów pod daleko smutniejszemu* farbami.
Lubo bowiem to miasto jest stołecznóin powiatu, do gubernii tobolskiej
należącego, to przecież w Tobolsku tak niedokładne o nićm panowały
wyobrażenia, że pani Felińska mniemała, iż w nićin mleka nawet nie do­
stanie, i po drodze kupiła sobie na gospodarstwo krowę,
Ta ostrożność okazała się zbyteczną: bydła w Berezowie jest dosta­
tek; za to nie ma tam targu, bo nie ma okolicznych osad, któreby płoda­
mi swerni go zasilały. Jestto miasteczko w puszczy.
Poznajmy bliżej miejsce, w którćm p. Felińska miała przepędzić
przeszło dwa lata swojego życia; miejsce sławne pobytem i zgonem Menżykowa, Dołgorukiego i Ostermana. Ludność Berezowa składa się po
większej części z Kozaków, stanowiijcych straż wewnętrzną kraju. Prócz
nieb jest kilku kupców, trochę mieszczan i urzędników. Lecz mieszcza­
nie, kupcy i Kozacy, wszyscy właściwie zatrudniają się handlem.
„Dzisiejsi Kozacy berezowscy nie przechowali zgoła (mówi pani
Felińska) obyczajów męzkich walecznych swych przodków. Widać, że
ciągłe bezpieczeństwo uśpiło w nich wojennego ducha. Wszyscy zgnuśnieli i zrobili się przekupniami. Tęsknią za piernatem, za wygodami.
Widziałam Kozaków dwudziestoletnich płaczących, jeżeli ich przypadkiem
ominęła herbata w porę zwyczajną!
Kozacy berezowscy są na ogólnych prawach kozaczyzny w pań­
stwie rossyjskiem; każdy mężczyzna z tego pokolenia musi służyć woj­
skowo koniecznie od lat 17 do późnćj starości. Aby wiek uwolnił od
służby, trzeba, aby zwierzchność uznała niezdolność. Wszakże ta słu­
żba ogranicza się Ickkiemi obowiązkami, nie ruszając ich daleko od wła­
snych domów. Odbywanie straży w kilku sądownictwach miasta Bero-
144
KRONIKA
zowa i pełnienie służby przy sztabie głównym w Tobolsku kolejno:— oto
całe zatrudnienie.
W nagrodę tćj służby, rząd uwalnia od podatków i daje mąkę i kru­
py podług oznaczenia każdemu od wstąpienia do służby.
Z rzędu Kozaków postępują niektórzy na oficerów; wszakże sto­
pień choćby najwyższy daje tylko przywileje osobiste, nie rozciągając się
do następców. Syn pułkownika nie jest niczćm więcćj, jak prostym Ko­
zakiem, i musi wraz z innemi dobijać się stopnia osobistemi zasługami.
Dawnićj wolno było Kozakom przechodzić do służby cywilnej luli
zapisywać się w mieszczaństwo. Dziś już niewolno.
Wyjąwszy nieuciążliwą służbę, o którćj wspomniałam, Kozacy tćm
są w Berezowie, czćm u nas żydzi. Są przekupniami, sami nic nic produ­
kując. Niczćm się sami nie zajmują prócz handlu, nawet ani rybołostwem,
ani polowaniem, wyjąwszy łatwo i przyjemne polowanie na kaczki z sie­
ciami. Ryby, zwierzyny, lak stanowiące przedmiot handlu jak i potrze­
bne do życia, nabywają od Oslyaków. Do zaopatrywania nawet potrzeb
dniowych najmują posługaczy Ostyaków” .
Zmiękczenie obyczajów zdaje się być powszechnem na Syberyi.
Wszędzie panuje zwyczaj snu poobiedniego. W Tobolsku zamykają na­
wet natenczas sklepy. Za to wieczorne czuwanie długo się w noc prze­
ciąga, poświęcone ulubionej zabawie gry w karty.
Pomimo tych wad zakorzenionych i braku rolnictwa, panuje w Berezowie dostatek a nawet zamożność między wszystkiemi klassami mie­
szkańców.
„U najbiedniejszćj wyrobnicy”, pisze p. F. „co zarabia na życie my­
ciem podłóg i praniem bielizny, znajdziesz na stole chleb dobry, zwierzy­
nę, rybę, pieróg z mięsem lub rybą przynajmniej co święto; codzień her­
batę dla siebie chociażby z wywarków, dla gości konfitury; bieliznę cien­
ką białą: innej nikt nie nosi; kilka par pięknych sukien, i jeżeli nie więcćj,
to przynajmniej choć jednę salopę od święta materyalną, podszytą lisami
lub popielicami z sobolowym kołnierzem.1’
Ten dobry byt zawdzięcza Berezów handlowi, prowadzonemu na
zamianę z Ostyakami i Samojedatni. Mąka, noże, siekiery, ćwieczki, tytuu, paciorki szklano, różno-kolorowo blaszki mosiężne służące do ozdób,
nawet perkate, kitajki i sukna w jaskrawych kolorach, zastępują tu miej­
sce pieniędzy i mieniano bywają w stałych ilościach za futra rozmaitego
gatunku, ryby i zwierzynę. Zysk na tej zamianie jest niezmierny. Pud
np. mąki żytniej kosztujący w Tobolsku od 25 do 50 kop. as. podrożony
transportem o 15 kop, as. wymienia się za skórę białego piesaka, za którą
kupcy hurtowi płacą na miejscu w Berezowie rubli as. trzy.
LI TERACKA.
145
Zyskowny tett handel jest przecież ograniczonym co do wysokości
obrotów, a tak mimo dobrego bytu mieszkańców, Berezów nio zdaje się
mićć wielkiśj przyszłości. Będzie zawsze rodzajem faktoryi, prowadzonćj
nie na rzecz poj-edynczój kompanii, lecz na rzecz wszystkich handlujących
rośsyjskich. Z ziemi Berezów nic lub mało korzysta. Sieją lam tylko rze­
pę i rzodkiew. Kartolle w małej ilości sadzone służą do użytku, lecz nio
dochodzą znacznćj wielkości. Kapusta w głowy się nio zwija, a listki jćj
używane są tylko do barszczu. Uprawę zboża probował zaprowadzić
przód laty Niżegorodcow, najbogatszy kupiec berezowskl. W latach cie­
plejszych otrzymywał nawet plon zo swoich zasidwów, lecz Berezowianie umyślnie jo niszczyli; a gdy Niżegorodcow kazał zasiewy płotem opa­
sać, nieprzyjazna ręka w nocy plot spaliła.
Przyczyną tćj niechęci było rozszerzone mniemanie, żo skoro pow ie­
dzie się Uprawa, obrócą ich na włościan rolniczych, i każą się trudnić
upraw ą roli.
Jeżeli jeszcze dodamy rozmaito jagody rosnące po lasach, trawę
i siano dla bydła, wyliczymy wszystko, czćcii ziemia Berezów zasila.
Za to ma on nieprzeliczone rimóstwo ryb najwyborniejszego ga­
tunku i wszelkićj zwierzyny.
CzytelrtWiów szukających opisu stosunków towarzyskich w Berczowlo, odsyłamy do dzieła p. Felińskiej. Napomkniemy tylko, żo klassy
mieszkańców jakkolwiok mieszające się z sobą, różnią się od siebie ubio­
rom, i klassy niższe ściśle przestrzegają, aby nikt sobie nie przywłaszczał
stroju, który mu nie należy; że umysłowa kultura stoi nizko i tylko zami­
łowanie w bajkach i cudowności, jedna czytelników romansom krajowym
i tłumaczonym;
W lecio wszyscy prawio Berezowianie wyjeżdżają statkami na mo­
rze Obsfcie, nietyłe dla połowu ryb, co dla nabycia ich przez zamianę od
Ostyaków.
W zimie wielu udaje się na jarmark ohdorski. Obdorsk leżący
przy ujściu Oby do odnogi morskiej, jest w tych stronach punktem zamie­
szkałym, nujdatój na północ posuniętym.
„Uaz na rok” pisze p. F. „około połowy grudnia, przyciągają ped
Obdorsk ze swemi czumami wszystkie familie koczujące po bćzliidnój
pustyni, przypiOrającćj do oceanu Lodowatego, tak Ostyaki jak Samojedy
nictylko z powiatu licrozowskiego, ale I z gubernii jenissejskićj, dla zroibienia zamian potrzebnych.
Dżidy. ci krajowcy przywożą tam zdobyte przei siebie futra: kupcy
zai i Tobolska, Surguta iBerozowa przywożą tow ary zamienne. Z oddaTom!IliKwl*cf«& 18W.
146
KRONIKA
lonycli nawet bardzo okolic, łechtani podnietą dobrych zamian, przywożą
płody ruskich wyrobów. Kupczyki z Suzdala, nie uważając na odległość
kilku tysięcy wcrst; przywożą tam drobiazgi, jakoto: igły, śpilki, tasiemki
i najokropniejsze sztychy, jnk tylko być może, szkoły suzdalskićj. Zas
z gubernii archangelskićj przybywają Zirany, mieszkający nad rzeką Peczerą. Są oni dobrze zbudowani, odważni i przemyślni. Mają swój język
odrębny, wszakże dobrze mówią po rusku.
Gdy śnióg upadnie i rzeki pozamarzają, ci mieszkańcy znad Peczcry
zaprzągłszy reny, przez góry Uralskie przebywając tysiące werst, docierają
do Obdorska, a nawet do Bcrezowa, dla załatwienia swych interesów
handlowych.
Przywożą swoje płody i wyroby, jakoto: masło, pończochy weł­
niane, siomgę, postronki, sieci na ryb łowienie, nici, płótno i t. d. W za­
mian biorą puch z kaczek, skóry renów i inno skóry surowe, kość ma­
mutową, futra, a nawet czasem mąkę".
Na jarm arku tćż obdorskim, sprawnik powiatu wybiera jesak czyli
podatek w futrze od watah czyli pokoleń ostyackich i samojedzkich.
Oba te plemiona wiodą życie koczujące; Samojedy przypierają do
morza Lodowatego, Ostyacy koczują więcćj na południc. Pićrwsi wyzna­
ją szamanizm, drudzy w znacznćj części już się nawrócili. Oba plemiona
są łagodnego usposobienia, odznaczają się rzetelnością; ale pićrwsi od­
ważniejsi i silniejsi, czasom nabawią kłopot umiejscowe władze, czego cie­
kawy przykład opowiada p. Folińska, udzielając przylćm wiele zajmują­
cych szczegółów o tych plemionach.
Poczyniliśmy tyle wyjątków z dzieła p. Fclińskiój, a nie wyczerpali­
śmy ani w części wszystkiego, cośmy w nićm zajmującćm znaleźli. Musi­
my przecież spieszyć do innych utw orów w Athenaeum zamieszczonych.
P. Kraszewski wydrukował w tćm piśmie dwie większe swoje
prace: Litwę za Witolda, opowiadanie historyczne, i powieść p. t.: Pan
i Szewc.
L itw a z a W ito ld a odznacza się łatwością w opowiadaniu, cechu­
jącą wszystko, co zpod pióra p. Kraszewskiego wychodzi. Widać przytćm, żo autor starał się obznajmić ze źródłami i z nowszomi badaniami
źródła te wyświecającemi.
Na tćm prawie kończą się zalety, jakie przyznać możemy tćj pracy,
która, mimo wysokiego szacunku jaki mamy dla talentu pana K raszew­
skiego, nie usunęła w nas powątpiewania o jego dziejopisarskićm powo­
łaniu. Kto chce nam przeszłość przedstawić, musi naprzód jćj obroz
odtworzyć w swoim umyśle. Jeżeli z pojedynczych rysów, które przecho­
wały dzieje, całćj fizyonomii złożyć i życiem jćj natchnąć nie zdoła, i mar­
LITERACKA.
147
tw e tylko rysy przeniesie do swego obrazu: praca jego jakkolwiek ją ubar­
w i, pozostanie w gruncie kompilacyą mniój lub więcćj szczęśliwie
dokonaną.
Gdzie nad ten poziom pan Kraszewski się wznosi, ulega inne­
mu zarzutowi. ^
Dawno już powiedziano, że talent powicściopisarza trudno się go­
dzi z powołaniem historyka. Pizyzwyczajony tworzyć dowolnie posta­
cie, stawiać jo w położeniach przez siebie obranych i kierować według
upodobania grą zmyślonych wypadków, pisarz powieści zbyt ścieśnio­
nym czuć się musi w opowiadaniu dziejowych wydarzeń; z trudnością
przestaje na skromniejszem zadaniu nakreślenia postaci według faktów
danych i życia już ubiegłego. Ztąd mimowolny powstaje pociąg zmienić
bohatera historyi w bohatćra powieści, tego, który był rzeczywiście, na
tego, któryby więcćj warunkom twórczości dogadzał.
Niezupełnie podobno ustrzegł się tćj usterki wydawca Athcnaoum. Jego Witold co chwila potrąca się o rzeczywistość dziejową; postać
narysowana przez pana Kraszewskiego, widocznie nie przystaje do treści
opowiadanych faktów. Sam autor, zdaje się, to uczuwał, gdy nieraz na
niewytłuinaczonu zagadki w działaniach swego bohatera się skarży, (str.
3 3 , tom llici), to znowu postępowaniu jego się dziwi, to wroszcio otw ar­
cie z nim się spiera, dość pociesznie pytając się (jak w tomie lllcitn, str.
40): na co było robić to, lub owo?
Dzieje opowiadane przez pana Kraszewskiego tak niedostatecznie są
nam znane, że z nieśmiałością jedynie wynurzymy zdanie, w czćm miano­
wicie uważamy postać Witołda za chybioną w obrazie pana Kraszewskiego. Mniemamy, że autor pomylił się dwojako. Usiłował wykryć więcćj ciągu i jedności w charakterze swego bohatćra, niż na stanowisku
uobyczajenia, na jakićm się Witold znajdował, być ich mogło; a pisząc pod
wpływem nowoczosnych preokupacyj, zbyt wyłącznio chciał widzieć
w Witoldzie bohatćra narodowości litewskićj.
Tło na którćm rysuje się postać Witolda, położenie ówczesno Pol­
ski i Litwy, oddane jest dosyć szaro i niewyraźnie.
Są Ićż i usterki z pośpiechu; np. pod rokiem 1411 (Tom V, str. 5),
pan Kraszewski mówi, iż Polacy zawsze Witoldowi niechętni, na niego
wrzucali winę, iż potomstwu Jagielłowemu nieżyczliwy, umyślnie n iepra­
we pochodzenie synów com swym zadawał:—zarzut przedwczesny, gdy,
jak p. Kraszewski o kilkanaście stronnic dalćj (str. 23, rok 1413), sam po­
wiada, król wówczas jeszcze innego potomstwa nad Jadwigę nie miał.
Pan i Szew c. Tytuł zapowiada treść powieści. Widzimy w nićj
stawione naprzeciw siebie dwa światy, dwie różne klassy społeczeństwa,
w grę wprowadzone w życiu dwóch braci.
1 4 8
KRONIKA
W Warszawie, na Staróm-Mietście, w bićdnćj izdebce umiera bićdna
kobićta, pozostawiając dwoje małych sierot. Jednę z nich bierze na wy­
chowanie szewc bezdzietny, imieniem Macićj, drugie, również bezdzietna
starościna Mylżyńska; sierotami tem jsą dwaj bracia: Marek i Jan Poręb­
scy. Starościna oddana życiu światowemu, z początku nie trudni się
swoim wycbowańcem, w którym przecie domyśla się *yna swojej siostry;
oddaje go naprzód na wychowanie murgrabiemu swego pałacu, gdzie
w wielkićj zostajo poniowicrce; późniój troskliwszą o nim mając piecz?,
bierze go za pazia. Dziecko pojętne i bystro wcześnie przesiąka zepsu­
ciem wśród którego żyje. Gdy dorósł Jan Porębski, starostwo wysłali
go na olicyalistę do Żalić, dóbr swoich w Krakowskiem.
Inno wychowani» otrzymał drtągi brat Marek: bogobojne i praco­
wite. O jednym czasie i tą samą drogą, którą Jan jechał konno do Żalie,
szedł Marek pioszo. z tłomoczkipm na plecach na wędrówkę do Krakowa.
Zaraz za Warszawą na popasie spotkali się dwaj bracia. Nie widzieli się oni
od dzieciństwa; lecz każdy z nich wiedział, że ma brata, a uderzony nadzwyczajnóm podobieństwem do siebie w drugim, przeczuwał, że w nim tegp
brata ogląda. Jąn chcąo się pośo njezoanćm swojóm pochodzeniu d»w*er
dzieć, wszedł w rozmowę z Markiem, i z nićj dowodnie o pokrewieństwie
się przekonał; lecz wzgardziwszy biednym rzemieślnikiem, poznać mu się
nie dał; a Marek nieśmiały, o to pokrewieństwo dopytywać się nie od­
ważył. Scena ta pierwszego spotkania się dwóch braci, njdeży do naj­
szczęśliwiej (łddanyph.
Jan przyjechawszy do Żalić przezwycięża nieufność rządcy do siebie;
z żoną jogo wchodzi w stosunki i po jćj owdowieniu żpni się z nią, a tak
razem miojsco i m a j t e k rządcy ogarnia.
Starsza od niego małżonka prędko przecież mu obrzydła; szukał
innych miłostek. Wpadła mu w oko w sąsiedztwie Anusia, wnuczka
gumiennogo, który dawniej służył u jego dziadka Lutyńskiego; zaciął ją
ścigać natrętnie. Tu po raz drugi spotkał brata, który w powrocie z K ra ­
kowa zaszedł był w to strony, pokochał się w pięknej Anusi, i z nią się
ożenił, dawszy wprzód dobrą odpraw ę paniczowi, bo na takiego wy­
glądał Jan Porębski, gdy w zuchwałćm natręctwie miarę przebrah
Umarła nakoniee starościna Mylżyńska. Jan wynalazłszy w ciągu poby­
tu w Żalięach dowody swego pochodzenia, zgłosił się do spadku po ntój jako
siostrzeniec. Zmuszony z powodu wytoczonego przez innych krewnych
proęesu, do wyjaśnienia swoich stosunków familijnych, wtedy dopićro
przyznał, że ina brata; a wyłudziwszy od nięgo za marną cfinę odstąpienie
sobie praw do spadku po ciotce, sam jeden jfl odziedziczył.
LI TERACKA.
140
Zostawszy bogatym, Jan Porębski sprowadził się do Warszawy,
wszedł w wyższo towarzystwo, dostał starostwo i wstęgę, i grał w stolicy
rolę spauoszooego dorobkowca. Koniec takićj roli zwykłe bywa smu­
tny. i i a grę i zbytek strawił Jan Porębski źle nabyły majątek, w koiiou
znudzony życiem skrócił je sobiic trucizną. Konającego już brata pilno­
w ał w chorobie szewc Marek i po śmierci pogrzęb mu sprawił, bo go
pochować za co nie było.
Marek dorobił się uczciwej fortunki, żył długo i szczęśliwie. Taka
jest krótko zebrana treść powieści.
Nrejeden w nićj ustęp szczęśliwie zdarzony, niejeden charakter
dobrze oddany. Zajęcie obudzone z początku, trwa do końca. Jeżeli
mimo tych zalet powieść Pan i Szewc nie dorównywa najlepszym utwoT«m p. Kraszewskiego, tym, w których świetno strony jego talentu najja­
śniej błyszczą, przyczynę naznaczylibyśmy w tóm, że polem działania jest
w tój powieści głównie nie wieś, ale miasto.
P. Kraszewski dziwną ma odrazę od miasta i miejskiego życia.
Odrą?ę tę, lqb pr?ynajmnićj brak wszelkićj sympatyi, często nawet wy­
nurzać lubi. O gust indywidualny, bacząc na przysłowie, spićrać się
nie będziemy, lubo mielibyśmy ochotę: bo uważamy, że gust ten jest
w wysokim stopniu anty-cy wilizacyjny, Ale łatwo [K>jąć, ilo podobne
usposobienie jest nickorzystncm dla pisarza malującego życie miejskie.
Zamiłowanie jest pićrwszym, nieodzownym warunkiem udania się
każdego artystycznego dzieła» Brak tego zamiłowania wyraźnie czuć się
daje w obrazkach miejskich p. Kraszewskiego. Brud i ciasnota tak nie­
odłącznie towarzyszą u niego każdćj scenie miejskiój, że w końcu jeduostajnością ckliwośó obudzą. Usiłując oddać mowę pospolitego ludu
w Warszawie, okazuje, że jój z ust tego ludu nie słyszał; używa prowincyonalizmów zupełnie tu nieznanych, pisze np. ta k i w znaczeniu p r z e ­
cież. Czucie i rozumienie natury, doskonała harmonia każdćj postaci
z otoczeniem, wśród którego pan Kraszewski przywołuje ją do życia;
znakomito przymioty, któremi autor Budnika i Ulany nad innych naszych
powieściopisarzy celuje—'nie znajdując dla siebie w miejskich murach dość
rozległego pola, maleją i schodzą na sztukę zręcznego dobierania drobia­
zgowych akcossoryów, w czóm znowu zanadto widoczne jest ubieganiu
się za efektem, choćby ten miał być osiągnięty kosztem barwy mrejscowćj i historyoznćj wierności obrazu. Czytając niejeden ustęp powieści
pana Kraszewskiego, wydawało nam się, jakby autor] za wiele napatrzył
się, obrazów flamandzkiój szkoły, lub raczćj jeszczo, jakby zawiele naczy­
tał się nad niemi niemieckich kommentarzy.
150
KRONIKA
Usprawiedliwmy to na przykładzie. Izbę w którćj umarła matka
Jana i Marka, p. Kraszewski tak opisuje:
.... „Izba w którćj się to działo, okazywała najostatniejszą nędzę; nic
w niój sprzętów, nic, coby obiecywało chlćb powszedni na jutro. Słoma
na którćj leżała nieszczęśliwa matka, była nawpół przegniłą; ubranie
zmarłej w łachmanach, dzieci lepićj trochę odziane, ale i ich sukienki ze
szmat się składały, pozszywanych tylko dla ogrzania. W kącie na ławie
drownianćj walały się: miska czarna i próżna, garnok rozbity, dwie łyżki
drewniano i nóż w prostćj drownianćj oprawie, jakiego po wsiach do
krajania chicha używają. Na ścianach po ćwiekach wisiały podarte szma­
ty odzienia, okryto kurzem, rzucone na ćwiek z rozpaczą, bo już się na
nic nie przydały. U pieca dawno zgasłego, walał się wygrzebywany po­
piół, w którym nie było już ani jednego węgla; łupiny kartofli zgryziono do
szczętu, okrywały podłogę; w dzbanie wody nio stało, leżał wywróco­
ny i suchy”.
Obruzowi temu zaiste nie brakuje efektu; widno w nim bogato tra­
ktowanie akcessoryó w , lecz nie jostżo niemi przepełniony? Malarzowi
przystałoby nagromadzenie tylu dosadnych szczegółów: ów rozbiły gar­
nek, dzban wywrócony, i popiół bez jednego węgielka. On nędzy
zmarłej inaczćj wystawić nio może: jogo sztuka przemówić niezdolna, sili
się aby dać poznać, co chco wyrazić. Ale p. Kraszewski władając słowom,
zapoznaje granico jego potęgi, gdy, mogąc wszystko co zechce nazwać
i wypowiedzićć, przyzywa w pomoc tylu symbolów. Zapomniał, żo nie
pędzel, ale pióro ma w ręku; żo w izbie do którćj nas wprowadza, po­
winien nam pokazać to tylko, na cobyśmy sami będąc obecnomi zwrócili
uwagę. Nikt przecież w obec umarłej kobićty i dwojga płaczących siorot, nio będzie spisywał w swej pamięci inwentarza pozostałych sprzętów,
i nio będzio przypatrywał się im tak, jak się przypatruje obrazowi flamaudzkićj szkoły lub rycinio Hogartha. Ta zaś: „rozpacz z jaką rzucono na
ćwiek szmaty odzienia, bo się już na nic nio przydało” , żywo nam przy­
pomniała kommentarze niemieckich ostetyków.
Przy wiodłszy sobie wreszcie na pamięć, że rzecz się dzieje na początku
panowania Stanisława Augusta, a może jeszcze za Sasa, wolelibyśmy nie
widzićć owych łupin kartoflanych okrywających podłogę; w tych czasach
kartofle nie wchodziły w skład artykułów, stanowiących pożywienie lu­
dności ubogićj. Barwę historyczną poświęcono tu dla efektu.
Wolnym od tych wad, naturalniejszym, a więc piękniejszym jest
opis domku, w którym Marok w powrocie z Krakowa szuka wypoczyn­
ku, i gdzie poznaje Anusię, przyszłą żonę swoję i jćj zgrzybiałego dziada.
LITERACKA.
151
......Ku schyłkowi dnia znalazł się (Marok) przy malcńlcićj chatce,
przyparlćj do spadzistego wzgórza, ohwisłeini krzaki pokrytćj. Słońce
zachodzie miało, a podróżny był znużony i zrażony; usiadł więc na ka­
mieniu, i rzuciwszy tłomoczek i kij przy sobie, naprzeciw chatki spoczął.
Malownicza to była, choć bićdna lepianka. Co za sztuka w tej niewytwornćj budowie! Jednę ścianę zastąpiła góra kamienista; drugą w części
stanowił bok parowu; pozostałe dwie z niezmierną pracą związane z pnia­
ków, gałęzi i kawałków drzewa, cudern prawie dacii na sobio trzymać się
zdawały. Dach ten garbaty porastał prześliczny mech zielono-aksamitnego koloru, którym Bóg stroi stare dęby i ubogich strzechy upadłe. Po­
nad nim wyglądał troszeczkę stary lakżo i szczerbaty wiórzch komina.
Brzozy i sosny na szczycie pagórka porosłe, tuliły chatkę zewsząd i osła­
niały. Do jćj drzwiczek wypaczonych trzeba było wchodzić po kilku
kamykach chwiejących, a okienko patrzące na południe, tak było maleńkie,
tak oszczędnie zaszklone, żc ledwie światełko wpuszczać musiało. Z dru­
giej strony chaciny , gdzie nie przypierała do parowu, kawałeczek lichćj
niwy obrzucony kamieniem, obrosły tarnem stanowił ogródek, z którego
tylko wychyliła się dynia, ze swemi liśćmi ogrornnemi, żółtym brzuchem
i żółtym kwiatem.
....Marek wpatrywał się z jakiemś zadumaniem w drzwi chałupki.
Ostatnie słońca blaski padając na dach i główną ścianę lepianki, złocily ją zalotnie, jakby naumyślnie.
Na ciemniejszych barwach parowu i szarych kamieni, gałązki brzóz
i drobnych krzewów, odskakiwały ozłocone silnóm światłem misternie,
i drżały w powietrzu migając. Stado szarych wróbli polalywało nad gałęźmi świergocząc.
Gdy Marek jeszcze poglądał na drzwi przymknięte ciekawie, ze
skrzypem uchyliły się powoli i starzec z siwą, długą brodą, w szaraczkowćj sukmanie, z kijem w ręku, wysunął naprzód głowę, potćm bosą
nogę żylastą, aż i cały stanął na kamieniu próg stanowiącym. Zdawał
się chcićć przypatrzćć podróżnemu, i zdaleka, zgasłym głosem odezwał się
do niego: „Niech będzie pochwalony. Może drogi szukacie”? i t. d.
Po tym obrazku spodziewamy się, że czytelnicy pogodzą się z po­
wieścią p. Kraszewskiego, a on sam, jeśli nas czytać będzie, ze swoim
recenzentem.
Gdyby nie obawa o świeżo zawartą zgodę, powiedzielibyśmy je­
szcze, żc nas raziło cokolwiek tak w tej, jak w innych powieściach p. Kra­
szewskiego, malowanie charakterów i scen nieszlachetnych w taki spo­
sób, żo zdawaćby się mogło, iż autor znajdował szczególno upodobanie
w togo rodzaju obrazach; żc nauki p. Madejowej dawane Markowi
152
KRONIKA
wcale nie są tak proste, jak je p. Kraszewski być mieni i jakiemi zapewne
były w ustach starćj szewcowćj, że....Ale dosyć już tego.
Powieść p. Pługa pod ty tułem: Spo w ied ź, nie jest ani lepsza, ani
gorsza od wielu innych; nie zatrzyma tćż nas nad sobą, tak jak owe duchy
ani zło ani dobro nic zatrzymały poety, który o nich powiedział:
„Non ragionam di lor ma guarda o passa”.
Aulor okazał nieco więcej talentu w małym obrazku, zamieszczo­
nym w tomie V Alhenaeum na rok 1850. Godzi się zostawić mu czas
do dalszych prób.
Tak szybko przel)iegniemy L isty z p o d ró ży Karola Drzewieckiego,
jak on prznbiegł Egipt i Nubią. Musi nam wybaczyć szanowny podróżny,
że go lak bez ceremonii rzucamy: ale narn spi eszno do Pamiętników jogo
ojca, Józefa Drzewieckiego.
I pocóż zres/tą zatrzymalibyśmy się? Obyczajowych obrazów
wi których kreśleniu istotnego tuleniu dał dowód pan Drzewiecki w swoich Kontraktach* nie znajdujemy prawie wcalo w Listach z podróży. Osno­
wa ich nie przechodzi zwykłćj miary lurystowskich opisów. Prawdziwie
mielibyśmy ochotę uwierzyć na słowo autorowi, gdy list pićrwszy do p.
Kraszowskicgo zaczyna od s ł ó w :
...„Bawiliśmy trzy dni w Nubii, żeby u w a s powiedzićć.... widzieli­
śmy w Nubii, albo, kiedyśmy byli w Nubii"....
Szóstą większych rozmiarów pracą.w Alhenaeum pomieszczoną, są
Pam i(tni/ci żyjącego jeszcze Józefa D rzewieckiego.
Józef Drzewiecki urodził się na Wołyniu w Krzemionieckiem, w r o w
ku 1772. Szkoły odbył w Krzemieńcu, właśnie w czasie przejścia z wy­
chowania dawanego przez cx-Jezuitów, na dawane przez uczniów aka­
demickich. W raku 1702 obrany w Krzemieńcu delegowanym na ob­
chód rocznicy, przybywszy do Warszawy, uczestniczył w uroczystościach7. tego powodu odbytych. W rócił potóm na Wołyń, czas jakiś przepę­
dził w Galicyi, później użyty do różnych działań w roku 1794, pod Ma­
ciejowicami dostał się w niewolę. Wyszedłszy z nićj w roku 1796^ po­
wziął zaraz myśl, udania się do tworzących się podówczas włoskich le­
gionów. Towarzyszył mu w tej drodzo przebrany za służącego Kniażewicz. Przez Iiraków , W iedeń, Pragę dostali się podróżni do Karrłsbsd;
ztamtąd już niedaleko stały posterunki francuzkie. Przyjęci gościnnio
i z współczuciem prze/generałów Soull’a, C h am p io n n efa i naczelnego w o ­
dza armii francuzkićji w Niemczech Iloche, zdziwili się podróżni, gdy le­
dw o co przejechawszy granicę francuską, zupełnie tam przeciwne zna*
lesili usposobienie.
LI TERACKA.
15-3
„Nietylko” mówi p. Drzewiecki „że nain odmówiono doświadczo­
nych wygód i pomocy, ale nawet drogo płacąc, ledwie ich do­
stać od niechętnych mogliśmy. Gdyśmy się odwoływali, że jesteśmy re­
publikanie, z gniewem odpowiadano, jeśli podobni naszym, to bodajbyście
nie przyjeżdżali do nas.... Narzekania wszystkich rozczarowały naszę u łu ­
dę, z jakąśiny Francyą ujrzćć się spodziewali, a w ogólności powszechne
były przeciwko rewolucyom żale.”
Dojechawszy do Nancy, zawrócili nasi podróżni, zrażeni lakićm
przyjęciem, na drogę ku Szwajcaryi. Przez Zürich, Lausanne i górę św.
Bernarda dostali się do Włoch.
Odtąd zaczyna się właściwy interes pamiętników p. Drzewieckiego.
Historya jego życia aż do r. 1801 ściśle jest związaną zhistoryą legionów.
Nie braknie przecież zajmujących szczegółów i w pićrwszćj, wstępnćj nie­
jako części pamiętników.
P. Drzewiecki lubo bardzo podówczas młody, miał stosunki z ludź­
mi znakomitą rolę w wypadkach krajowych grającemr; sam był czynny
vr różnych kierunkach, a co widział, w wiernćm wspomnieniu dochował.
Polacy w armii Bonapartego stali wówczas pod Wenecyą, którćj
Sułkowski zawiózł był wezwanie do poddania się. Uśmiechały sie *m
nadzieje zwycięztw i przyszłych powodzeń, i pocieszały w przykrej rze­
czywistości. Włochy t niechęćią widziały u siebie Francuzów. W erona
powstała, a jćj zdobycie Liberacki życiem okupił. Bonaparte chciwym na­
dziei wskazywał ją zdaleka; lecz nic nie dawało rękojmi, żeby ich uważał
za coś więcćj, jak za narzędzie swojćj polityki, żeby na chwilę wahał się
ich poświęcić, gdy to uzna dla siebie potrzebnym. Wierzono też może
więcćj jego gwiaździe niż jego słowom. P. Drzewiecki, który mu się
przedstawiał wraz 1 Kniażewiczem, nie okazuje dlań wielkiego entuzyazmu, ani nie podaje wskazówek, żeby ten cntuzyazni w logiach panował.
Oddano Kniaiewiczowi dowództwo pićrwszćj legii; zaćzęto formo­
wać drugą, sposobiono się przenieść wojnę bliżśj kraju. Niebawem na­
gła nastąpiła zmiana. „Jednego wieczora” pisze p. Drzewiecki „przylatuje
adjutant Bonapartego z własnoręcznym jego listem. Ja pokój zawieram,
zapewne krótkotrwały; wojsko wasze jest z żołnierzy austry.ackich złożo­
ne, na ten odgłos moieby swoje chorągwie opuściło; W chwili odebrania
rozkazu wyruszaj W Pan forsownym marszem i aż w Bolonii się zatrzy­
masz, i tym sposobem się ocalisz.
Generałowie potracili głowy: puszczono krew Wielhorskiemu, za­
chorował Dąbrowski, Kniażewicz z połowę sWćj energii utracił, legią
jednak poprowadził.”
T om II. K wiccicń 18.51.
154
KRONIKA
W Łakio nagle przejścia od nądziei do zwątpienia obfitowały tam­
te czasy.
Legio weszły w służbę rzeczypospolitej Cyzalpińskićj. Bez upo­
ważnienia od jćj rządu, opanował Dąbrowski St. Leo, zamek papiezki,
stanął w Posaro, Fano i zajął Urbino. Niespodziewane okoliczności
usprawiedliwiły ten napad; wkrótce odnowiła się wojna, a na legio przy­
szła kolej stanąć załogą w Uzymio. Po drodze w Imoli poznał autor
kardynała Claramonle, późnićj Piusa VII. W Lorecio odprawiły logio
wspaniały obchód. Po zajęciu Rzymu przyszła kolej na wojnę z Neapolitańczykami. Jeden ich oddział spędził z placu Kniażowicz pod Falari,
drugiemu zabrał obóz Cbłopicki pod Maliano, cało wojsko rozproszonćm zostało bez walnćj bitwy. Wszystko to dokonano małomi nad po­
dziw siłami, przeciw armii kilka razy liczniejszej i wśród nieprzyjaznego
ludu, nie bez spółudziułu jednak i tajnćj pomocy zo strony klass wyższych.
„Każdogoby to może zastanowiło, co mi nieraz naówczas przychodziło
na myśl” mówi autor. „Francuzi mieli za godło swobody ludów, lud
przecie był zieli nioprzyjaciołmi; oni u siebie arystokracyą zgnębili, a do
ich fakcyj najznakomitsze imiona w państwie Noapolitańskićm należały.
Mogło się to nieco tłumaczyć tem, że królowa i Acton który jćj przewo­
dniczył mieli osobistą do możniejszych odrazę, a możni przesiąknioni nie­
nawiścią i nowych wyobrażeń chciwi, z cudzoziemcami i filozofią się
bratali.”
Po zajęciu Neapolu, Kniażowicz odjechał dla odwiezienia zdoby­
tych trofeów do Paryżu. Towarzyszyli mu w tej drodze: nasz autor, Kossecki i syn Dąbrowskiego. Czekało ich w stolicy Francyi świetne, cho­
ciaż chłodne trochę przyjęcie. Pobyt w Paryżu przedłużył się staraniom
o ustalenie bytu legii i pomnożenie ich liczby. Rzeczy szły oporem. Ca­
rat, z natchnienia Bonapartego który obalił dyrektoryat i objął stćr rzą­
du, dawał zupełnie przeciwne rady. W końcu przyszło przecież do
utworzenia legii naddunajskiej pod dowództwem Kniażewicza. Drze­
wiecki został w nićj szefem batalionu.
W Paryżu miał autor najwięcćj styczności z bawiąccmi w tćj stoli­
cy ziomkami. Mieszkając razem z Kniażewiczem, zaszczycony zaufaniem
Kościuszki, ciekawe o nich i kilku innych znakomitościach naszych po­
daje szczegóły.
Legia naddunajska odpowiedziała swojćj nazwie; w kampanii 1800
roku przeciw Austryi, odznaczyła się w bitwie pod Hohenlinden: nale­
żąc do przednićj straży nasz autor stanął w Kremsmunster i Hall. Cze­
kano niecierpliwie dalszych wypadków, doczekano się tylko traktatu
lunewilskiego. Legie miały przejść w służbę którego z nowo utworzo­
LITERACKA«
.
155
nych pańslw włoskich. Część ich zamierzono usunąć zprzed oczu E u r o ­
py, przez wyprawę do St. Domingo. Nic chciał dzielić tych nowych
a smutnych kolei szanowny autor. Widzimy go jeszcze na chwilę we
Włoszech, sprawującego obowiązki komendanta placu w Siennie, późnićj za urlopom zwiedza Neapol, nakoniec bierzo zupełne uwolnienie
ze służby.
Na tćrn kończą się, a raczćj przerywają pamiętniki p. Drzewieckie­
go; wydawca Athenaeuin czyni nadzieję, że dalszy ich ciąg nastąpi. Do
jego próśb wszyscy czytelnicy dołączą swojo.
Ton panujijcy w pamiętnikach p. Drzewieckiego jest tonem nie­
złomnej prawości, wzbudzającćj zupełne zaufanie w wiarogodność opo­
wiadanych wypadków. Pisane po długim lat upływie, co straciły na świe­
żości doznanych wrażeń, zyskały na spokojnótn i pogodnćm wejrzeniu na
rzoczy i ludzi. Autor mówi o sobie wtedy tylko, gdy tego uniknąć nie
może, a jednak od początku' do końca czujemy, że tu mąż powszechnie
szanowany opowiada swój zaszczytnie spędzony żywot. Pod tym wzglę­
dem pamiętniki p. Drzewieckiego są rządkiem w naszym czasie zjaw i­
skiem, i za wzór postawiono byćby mogły.
Przejdźmy do rozbioru prac drobniejszych.
Kalifornia, Kaukaz i Algier, na tćrn się ogranicza wiadomość nasza
0 krajach odległych, o ile ją z pism krajowych czerpiemy. Poza te fa­
talno szranki wystąpiło Athenaeuin, chociaż i w nićm czytamy o Kalifor­
nii, Kaukazie i Algierze, dozwalając nam, pod obcym wprawdzie prze­
wodom, odbyć wycieczkę do ruin Niniwy i monasterów W schodu. Wyżćj
już wspomnieliśmy opisy Syberyi i Egiptu. Oddział ten odznacza się je ­
szcze w Athenaeuin artykułem niepospolitego interesu o Kaukazie. Mó­
wimy tu o niewoli u Szamila, opisanćj w liście z cyfrą A. Z.
Nieznany autor wzięty do niewoli w kumychskim zamku w miesiącu
marcu 1842 r. przebył w niej ośm miesięcy srogiego obchodzenia się, za­
nim za wymianą jońców wolność odzyskał. Szamila niepochlebnie opi­
suje, nie przyznając mu ani wyższych talentów wojskowych, ani gieniuszu
wielkiego rządcy i kładąc w fanatyzmie całą jego siłę. W wojnie, jaka
się rozpaliła na Kaukazie, widzi autor walkę islamizmu z chrzoścaństwem,
Azyi z Europą. „Teraz” mówi „mieszkaniec gór opuszcza swą kryjówkę
1 rzuca się do boju nie dlatego tylko, aby zabrać u nieprzyjaciela trzodę
bydła lub koni, lecz aby zabić giaura i zasłużyć na nagrodę w przyszłóm
życiu.”
Zaraz po opisie niewoli u Szamila spotykamy (t. IV r. 1850) do­
brze napisany artykuł p. t.: Kilka zarysów z życia wiejskiego ludu w Iiobryńskićm. Żałujemy tylko, że te zarysy tak są krótkie, zw łaszcza gdy sta­
nowią jedyny w tym rodzaju artykuł w Athenaeuin. Autor załączył kilka
156
kroniką
pieśni w tćj okolicy śpiowanych; objaśnienie w jednćj z nieb wyrazów
„za tesowym stołem” przez s ió ł g ła d k i i b ia ły (str. 180), nie zdaje nam
się trafne. Raczćj tu będzie mowa o stołach cisowych tak często w pol­
skich pieśniach ludu wzmiankowanych.
Zasługują jeszczo na uwagę zamieszczone w Athonaeum matoryały
historyczne. Zgadzamy się z szanownym wydawcą (t. I, r. 50, str. 7),
żc w pismach czasowych i zbiorowych, przedmiotom bieżącym poświęco­
nych, dokumenta historyczne wyjątkowo tylko miejsce znaleźć mogą. To
tćż w udzielaniu ich Athonaeum nie przebrało miary. Dwa tylko po­
mniki przeszłości pomieściło, i oba chętnie tam widzimy. Przywilej
fundacyjny kościoła w Obolcu, nadany przez Władysława Jagiełłę w W il­
nie w r. 1387, w wilią św. Katarzyny, ważny czasem nadania i treścią,
drukowany jest według oryginału w archiwum archikatedry mohylewskiój znajdującego się. Żałować należy, żu w wyczytaniu czy w w y dru­
kowaniu tego przywileju zaszły omyłki. Zamiost np.: „decimas post a ra turas nostras de singulis aclo riis nostris (str. 5 w. 7 do 5 od spodu, Athenaeutn, t. I, r. 1850), widocznie winno być w końcu: de singulis allodiis
nostris ( 1 ).
Ciekawy jest również wyciąg i księgi Lauda miasta Słucka z lat
1 0 5 4 - 1 0 5 9 (t. III, r. 1850).
Do archeologii krajowój szacownym materyalem jest opis zamku
Siesickiego koło Wiłkomićrza l zebranych w nim starożytności (t. I,
(1)
Wyra z allodium błędnic bywał u nas rozumianym, dlatego objaśnie­
nia niejakiego wymaga.
Allodium pisało się. czasem olodium (u Ilzyszcz. t-1, str. 33J), a nawet ko­
lodium. Starożytna Polska t. II, str. 152, w opisie Żarnowca nad Pilicą, przyta­
cza wyjątek z lustracyi 15(54 r., w którym między przedmiotami opodatkowanemi
znajdujemy: „Holodia, dc holodiis 6 per ł gr.” W przypisku dodano: „Akta
tryb. piolrk. z 1099 r. wyjaśniają, iż kolodium znaczy stodołę”. Nie znamy aktu, na
jaki mianowicie wydawcy się powołali. To pewna, iż allodium bardzo często
w dyplomatach naszych od XlVgn wieku się napotyka. U Kzyszczowgkiego wyraz
ten opuszczony, jak wiele innych, w indexie, czytamy w t. 1, str. 35 (r. 1232),
str. 38 (1233), str. 329 331; w tomie II str. 307, 372, 410, 444, 447 (wszystko
z XVgo wieku pićrwszćj połowy). Pićrwszym z kronikarzy naszych u którego
allodium napotkać nam się zdarzyło, jest żyjący w XIV wieku Jan z Czarnkowa
archidyakon U niego, jak w powołanych dyplomatach z XVgo wieku, allodium
znaczy folwark, a to tak grunta, jak zabudowania folwarczne, i o tyle tylko mogło
oznaczać stodołę. Znaczenie allodium w cytowanych dyplomatach X lIIgo wieku
jest dla nas wątpliwem. W każdym razie folwark i gospodarstwo folwarczne
występuje w pomnikach naszej przeszłości wybitniej dopiero w XlVtym wieku.'
Z dyplomatu Jagiełły okazuje się, iż włościanie nie byli przezeń poddani
pod obowiązek dziesięciny.
LI TERACKA.
157
r. 1850). Do hi&Łoryi sztuki odnosi się artykuł o rytowniku Falcku przez
p. Kraszewskiego (t. II, r. 1850) wyliczający 155 dział lego artysty.
Krytyka mało w Atlienaeum miejsca zajmuje i nic wybitnego nie
przodslawia; nic możemy jednak pominąć korrospondencyi literackićj
(l. V, r. 1850), odznaczojącćj się zdrowćm zdaniem i trafnością sądu.
Tyle o Athenaeum.
Rubon, pismo zbiorowo wydawano przoz p. Bujnickiego, wydało
w r. 1849 piątą swoję seryą, tomy 0 i 10. Zadaniom pisma jest, jak się
wyraża wydawca, być pamiętnikiem intelloktualnego ruclm swój krainy,
t. j. okolicy naddźwińskićj. Przedsięwzięcie chwalebne; żałujemy tylko,
żo inlollektualność tameczna nie znalazła dla siebie lepszej firmy. Pod
redakcyą p. Bujnickiego Rubon, choć w Wilnio wydawany, w takim
prawie stosunku zostaje do Athenaeum, w jakim niegdyś akademia polocka była względem uniwersytetu wileńskiego.
Bardzo mało artykułów Rubona wywołuje szczegółowy rozbiór.
Ogólne stanowisko tego pisma zdajo nam się przecież przedmiotem go­
dnym zastanowienia.
W przedmowie do piąlćj seryi mówi pan Bujnicki:
„Chcieliśmy dostarczać czyteluikom pożytccznćj rozrywki; sądzimy
bowiom, żeśmy joszczc, Bogu dzięki, nio dożyli tych czasów, w których
ludziom ucywilizowanym pożytecznie nawet bawić się wolno nio będzie;
tśj opoki, w klórój wszelka rozrywka uważać się będzie za coś niegodne­
go ludzi myślących, i udziałem dziecinnego wieku i prostego gminu po­
zostanie. Ku lej naslępności zdają się chcićć usposabiać młodo pokolenie
z jcdnćj strony żarliwi wyznawcy systemalów filozoficznych, czyli tak na­
zwanego umniclwa (!), z drugiej zaś zwolennicy wyłącznie utylitarnych
dążności”.
Już z tych słów widać, jak mało wydawca jest w stanie zdać sobio
sprawę z ruchu umysłowego naszego czasu; jak zaś mało obznajomiony
jest z objawami togo ruchu* czyliż na to lepszego potrzeba dowodu, nad
ten, iż za jedno bierze „tak nazwano umnictwo” i syslemata filozoficzne?!
Próżnćmby było usiłowaniem chcićć wywieść go z błędu. Na
szczęście, możem inną oddać mu przysługę. Możemy rozproszyć chmurę
troski, która czoło jego oblega, możemy go zapewnić, żc dręcząco go czar­
ne przewidzenia nigdy się nio ziszczą, żc zawsze pozostanie liczno koło
wiernych, którzy w czytaniu pożytccznćj rozrywki szukać będą, a na po­
ziomie Rubona i pism równego z nim polotu ją znajdą. Tylko, czyli ci
czytelnicy nic będą pomówieni o należenie do dziecinnego wieku cywili­
zacji, czyli nic będą uważani za prosty gmin w krainie umysłowćj—w tćm
158
KROMKA
wydawcę Rubona uręczyć nie śmiemy. Złośliwość tego zepsutego wieku
jest tak wielka!
Kto przecież tak walecznie jak szanowny wydawca z przeciwnika­
mi sobie poczyna, ten do obawy słusznego nie ma powodu. Rubon wywiązał się z przyrzeczenia. Zapełniony jest rzeczami do sprawienia roz­
rywki zmierzającemi, a rozrywka zawsze jest pożyteczna— dla tych, któ­
rzy na nią przez pracę zasłużą. Umnicłwu już na samym wstępie wy­
dawca niemałe ciosy zadał; w ciągu dzieła, przybył mu jeszcze w pomoc
i porażki dokonał doświadczony w tych zapasach bojownik, pan Michał
Grabowski. Naprzeciw hydrze utylitarnych dążności wreszcie, sarn wy­
dawca wystąpił do walki i byłby niezawodnie ten potwór zwalczył, gdyby
mu za jednę uciętą głowę, siedin innych nio odrastało.
Tyle jest pobudek, żeby się nie troszczyć o los Rubona. Czyliż prze­
to symptomata, któro zatrwożyły wydawcę, mniej są rzeczywiste? Prze­
tłumaczmy język jego na naszę mowę, odrzućmy jego pojmowanie rze­
czywistości, a przypatrzmy się jćj samćj.
[tył czas, kiedy przychodziło na świat występujące dziś nn jego
widownią pokolenio; był czas, mówimy, ogólnego zapału dla sztuki,
ogólnego zajęcia się jćj utworami. Sztukę obwołano samą dla siebie ce­
lem; w istocie, była ona przynajmniej jednym z celów swojćj epoki.
W utworach sztuki szukać innych warunków, przymierzać jo do innych,
niż uczucie piękności, potrzeb człowieka, uchodziło za prozaiczność, za
myślenie poziome. Ówczesno francuzkie hasło: „sztuka dla sztuki,” Fart
p o u r Hart, brzmiało i w naszym obozie, i zapewniało przyjęcio każdemu,
kto je miał napogotowiu.
Kiedy Brodziński chciał ruch ten bezwzględny miarkować, kiedy
w rozprawach swoich potępiał obojętność artystyczną na wyższe celo
istnienia, przypominał sztuce jćj obowiązek uzacnianin natury ludzkićj
i przywoływał na pamięć starożytno godło poczyi: „emollit mores, nec
senit esso foros”; głos jego w młodszć.n pokoleniu niechęć tylko wywołał:
a my, jeżeli z wynurzeniem wdzięcznego uczucia, osobiste wspomnienio
łączyć wolno, my, dla których wówczas w umysłowym świecio, słabo
zaledwie świtało zaranie, w słowach niezapomnianego pisarza czerpaliśmy
pićrwszo pojęcia wyższej godności piśmiennictwa i śztuki.
Małośmy przewidywali wówczas, żo nim zestarzeje się pokolenie,
które mieliśmy przed sobą, nim zgasną wszystkie świeczniki, któro mło­
dości jego zabłysły, popęd równie bezwzględny, równie gwałtowny jak
tamten, porwie umysły w przeciwną stronę, i że równa raz doświadczonćj
niechęć, spotkałaby może, gdyby tych czasów dożył, przewodnika, który
z prostej nio zbaczając drogi, tak dziś zbłąkanym wskazałby ją na Iowo,
jak wówczas wskazywał na prawo. Tak przy dnia zachodzie, wędro-
LI TERACKA.
159
wioc chociaż swój drogi nie zmienił, widzi cień padający w stronę
przeciwną tćj, na którą padał z rana.
Skończyła się wielka epoka naszćj poezyi. Widzieliśmy jej kwiat
ostatni, tak pełny wytworności i wdzięku, samotnie kwitnący, jak czasem
vy pogodną jesień, na krzaku który tylko wiosna pełnym wieńcem ozdo­
bić może, zakwitnie samotna róża. Jćj tylko jednćj mróz nio zaszkodził;
inno pączki zima /.warzyła.
Publiczność z oklaskiem, jak niespodziewane zjawisko, przyjęła Kir­
giza. Byli tacy, których gniewała niespodzianka, którzy w sercu mieli
pytanie, choć go wynurzyć nie śmieli: po co kwitniesz piękny kwiatku?
to nio wiosna!
Innego rzędu utwory już były owładły umysł publiczny, utwory ta­
kie, że wobec nich estetyczna krytyka, choćby najgłębićj w swój przed­
miot wnikająca, wyznać swoję niedostateczność musiała. Forma była
tam na drugim względzie; proza poetyczna lub rytm ubogi świadczył wi­
docznie o jćj upadku, a treść w sw o jśj mistyczno-lirycznćj zawiłości by­
ła, jeśli tak rzec wolno, tak bezkształtną jak forma.
Gdzie utwory poezyi w takiej się postaci ukażą, i spółczucie znajdą,
tam na zegarze umysłowym narodu godzina p >ezyi już przeminęła; tam
nadszedł czas na krytykę, na nauki społeczne i przyrodzone, na filozofią,
na przemysł. Treść i forma, których doskonała harmonia jest warun­
kiem dzieł sztuki powaśniły się z sobą: harmonia upadła przewagą tre­
ści; zawsze to lepićj, niż gdyby upadła przewagą formy.
Jeżeli z kolei rzeczy uczucie piękności ustąpić musiało pierwszeń­
stwa innym poważniejszym, tćm więcćj czuwać powinniśmy nad jego czy­
stością, i podnosić jogo ważność w sferzo uczuć ludzkich. Nic w porę
przyszedłby ten, ktohy teraz chciał podnieść kamień na panującą nieda­
w no teoryą: sztuka dla sztuki. Jeżeli pogrześć ją potrzeba, niochżo ten
pogrzeb odbędzie się ze czcią zmarłym przynależną. Względem tych,
którzy do poziomych i podrzędnych celów sztuki nadużywają, zawsze
ona prawdziwą zostanie.
W ton sposób rozumiemy koleje naszćj literatury, i takie znaczenie
mają dla nas skargi wydawcy Rubona. Żyjąc w zakątku, gdzie słabo
drga życie umysłowe, a ruch literacki jest prawie żaden; pan Bujnicki
obraz spółczesnćj umysłowości tok skreślił, jak się oczom jego przedsta­
wiał, a my z użaleń jego wnieśliśmy, co zresztą sama treść pisma stwier­
dziła, żo pićrwsze powiewy nowego prądu umysłowego zawitały już
i w ustronie naddźwińskie. W Rubonio to tylko prawie zasługuje na
uwagę, co w jakikolwiek sposób z nowym kierunkiem się łączy. Utylitarność i filozofia tyle naganione w przedmowio, wydarły tam palmę
literaturze.
160
KBONIKA
Wydawca uszykował swoje zastępy we trzy szeregi. W pićrwszym stoj.-j rzeczy poważno, w drugim literatura, do trzeciego zopchnięte
zostały rzeczy użyteczne. W pićrwszym dziale mieszczą się czasem arty­
kuły, klórebyśmy zaledwie do najlżejszej lite r a tu r y , mówiąc językiem
wydawcy, zaliczyć chcieli. Tu należy np. przejażdżka do Odessy, pa­
na A. F. tego samego zapewne, co czytelnikom Ruhona dał się poznać
z zamieszczonego w tomie VII mym tego pisma, opisu wycieczki do Prus;
opisu godnego mieszkańca Kaireryi lub Nowćj Zelandyi, i na który, jako
na rzadką w swoim rodzaju osobliwość, uwogi czytelników dość zwró­
cić nio możemy.
Czasom przecież rzeczy poważne w istocie zasługują na to miano.
Może być, że pan Grabowski w swojćj polemice przeciw młodym pisa­
rzom kijowskim, za ich argumenta, z dziesiątćj, jak mówi, ręki brane,
podobuąż odpłaca się monetą; spór w ten sposób prowadzony, może być,
że przypomni komu walkę dzieci rzucających na siebie znalezionemi na
pobojowisku kulami, co choć losu wojny nie rozstrzygnie, zawszo prze­
cież którego z walczących guza nabawić może, a w każdym razie niepo­
spolitego męztwa i poświęcenia dla dobrćj sprawy niezaprzeczony sta­
wi dowód. Wszystko to, powtarzamy, być może: nie mniej przeto arty­
kuł pana Michała Grabowskiego jest poważny, i co mu za większą zasłu­
gę mamy, choć polemiczny, napisany z umiarkowaniem i pewną go­
dnością.
Nawot życio Mahometa, przez wydawcę, choć bez samoistnćj w ar­
tości, nie na własnych studyach oparte, w poważnem dziale mieścić się
ma jakieś prawo.
Nie możemy tyło dobrego powiedzićć o całym dziale literatury. Zu­
pełna lam i nąjopłakańsza nicość. Łaskawi czytelnicy nie żądają zape­
wne po nas, żebyśmy im dawali dyssertacyą de n ih ilo . Musimy więc
dział len zostawić bez rozbioru. Przejrzeliśmy cały dziesiątek tomów
Rubona, i przekonaliśmy się, że wszędzie tak samo. Jeden tylko talent
czasem, jak gwiazdki promyk niepewny! przedrze tę grubą mgły pomrokę.
Lecz i ten talent (pan Ignacy Chrapowicki).przypominający nutę Zaleskie­
go, to raczćj poetyczna dusza, niż poeta. Śpićw jego, jak dźwięk gitary,
indywidualne uczucie wynucić zdoła, tłumu nio poruszy.
Poeti nio dla siebie tylko, dla drugich śpiewa. Władnące nim
uczucie z uczuciem słuchaczy zlewać się winno; i takie tylko podzielone,
zbiorowe uczucie pieśni jego nadać może ogólniejsze znoczonie. Togo wła­
śnie panu Chrapowickiomu niedostaje. Czuje on i rozumić poezyą ludu, dał*
lego dowód w pięknćj swojćj rozprawie: » ,0 poezyi ludu białoruskiego’',
(t. V Uubona), ale między nim a tym ludein zbyt wielki zachodzi prze-
161
LITERACKA.
(Wiał; żeby uczuciom jogo mógł nadać wyraz, i stać się jego poetą.
Ukształceńsza społeczność do którćj przemawia, zamało widać w tam­
tych stronach ma zbiorowego życia, aby to życic rozszerzyło pierś poety,
i z ust ji>go głośniejszym ozwało się dź viękiem. Sam 011 to uczuł koń­
cząc piękny wićrsz o Dźwinie (ten sam, z którego wyjątek zamieścił
w Bibliotece pan Michał Baliński, w rccenzyi pierwszego tomu Itubona),
następującą zwrotką:
Płynie czas, widać ludzkiój oznakę już ręki,
I brzmi jakiś chór cichy, z różnych głosów zlany;
Lecz długo jeszcze będzie las zarastać łanj,
1 szmer wiatru tu głuszyć wszystkie inne dźwięki.
Inny spółpracownik Rubona pogonił za natchnieniem aż w zamierz­
chłe czasy normandzkićj przeszłości Palteska. Nie dziw, Ze g o n ie znalazł.
W dziale rzeczy użytecznych zamieszcza Rubon artykuły znanego
agronoma pana Wyżyckiego. Istotną ozdobą tego dzieła jest artykuł
Adama lir. Platera, pod napisem: Rzut oka na rolnictwo i przemysł gubernii witebskiej. lir. Plater jestto drugi odznaczający się spółpraco­
wnik Rubona. Z przyjemnością czytaliśmy artykuły jego do archeologii
miejscowej odnoszące się. W rzucie oka hr. Platera smutnie przedstawia
się Białoruś. Rolnictwo i przemysł, to podstawy dobrego bytu, dotąd
tam zostają w kolebce. Mała liczba tych, którzy ulepszenia zaprowadzić
chcieli, prawie bez wyjątku źle na tein wyszła. Przyczyny tego stanu
rzeczy trafnie lir. Plater wzkazuje. Przyznać przecież polrzeba, że po­
łożenie gubernii witebskićj zawsze dość trudnerri pozostanie. Mało ży­
zna i mało ludna, wystawiona jest na swobodno współubieganie się za­
możniejszych okolic. Potrzeba wielkiej energii i wytrwałości, umieję­
tnej i zabieglej pracy, aby te niedogodności położenia przezwyciężyć.
F. Z .
O dparcie opinii p. D utkiew icza to kweslyi: o dkąd ustaw ie hypolecznej
a r . 1 8 1 8 i połączonym 10 niej przepisom s łu ż y moc obow iązująca?
W poglądzie na opinią p. Dutkiewicza, co do teoryi ostrzeżeń hypotecznych, uprzedziłem: że w kweslyi, odkąd ustawie hypolecznej
i wszelkim przepisom w nićj połączonym moc obowiązująca służy, dy­
sputa p. Dutkiewicza przeciwko w yraźnemu brzmieniu działu X i artyku­
łów 102 i 103, łącznie z art. 29 na wstępie, na nic się nie przyda.
Tom I I . K w iecień 185J.
21
102
KROMKA
Na tem oświadczeniu mógłbym poprzestać, ile, żo p. J. C. Sław ianowski nazbyt śmiałej interpretacyi tegoż autora, w brew wyraźnćj i for­
malnej literze prawa w art. 103 objawionćj, krótką i dobitny dał od­
praw«;.
Lecz, że autor ton przywodząc rozprawy moje: jednę z r. 1828
w Themidzie, drugą z r. 1841 w Bibl. Warszaw, ogłoszone, z pewnćm za­
dowoleniem wspomniał, iż co do mocy obowiązującej przepisów o sto­
sunkach majątkowych małżeńskich, zdanie nieco zm ieniłem , gdy dawnićj
twierdziłem, że przepisy te w b. województwie krakowskićm rok jeden
obowiązywały; później zaś, że tam wcale żadnej mocy obowiązującej
nie miały, a ztąd wnosił, żo zdanie moje jesl mylno: przeto rzecz tę bli­
żej wyjaśnić należy.
Potrzeba rozróżnić kwestyą i zasadę główną, od kwestyi i zasady
podrzędnej. Ohio to kwestye autor Objaśnień pomieszał, nie wiem, czy
umyślnie, czy z niepojęcia. Dość, żo czytelnik mnićj świadomy, w błąd
wprowadzonym być może, nie będąc objaśnionym, w czera rzeczywiście
zdanie nieco zmieniłem.
W obu rozprawach, tak pierwszćj z r. 1823, jak w drugićj z r. 1841
utrzymywałem, że wszelkie przepisy ustawy hypotecznej, a zatem i prze­
pisy co do stosunków majątkowych między małżonkami, zaczęły obowią­
zywać po byłych województwach, nie od daty ogłoszenia ustawy w dniu
2 0 lipea 1818 r., lecz od terminów prekluzyjnych, w szczególności dla
każdego województwa w arl. 145 ustanowionych: wyjąwszy jedynie
6 artykułów w art. 163 wymienionych.
Otóż jestto główna zasada, której nig ly w niczćm nie zmieniłem,
i dziś nie zmieniam, poprzestając w zupełności na tych powodach, które
w rozprawie drugićj z r. 1841 w Bibl. Warszaw, w tomie I sir. 70 ro­
zwinąłem.
Drugą podrzędną kwestyą jest: jak powinny być liczono termina
prekluzyjne roczne w arl. 145 ustanowione: czy od początku roku, czy
od jego końca. Kwestyą ta wcale nie była przedmiotem sporu w roz­
prawie Themidowćj z r. 1828. Atoli w niój liczyłem termina prekluzyj­
ne od początku roku. Byłto błąd mimowolny, gdyż termin prekluzyjny
bądź roczny, bądź miesięczny, bądź tygodniowy, bądź nawet dzień jeden,
nie przy początku, lecz przy końcu roku, miesiąca, tygodnia, dnia, zamy­
ka się dopićro. Błąd więc ten w rozprawie późniejszćj z r. 1841 spro­
stowałem. Skutkiem tego, gdy dla b. województwa krakowskiego prze­
pisany był termin prekluzyjny od dnia 1 stycznia 1825 r. do dnia 1 sty­
cznia 1826 r., a z dniem tym ostatnim nastała księga I Kodexu Cywil,
z r. 1825, która w miejsce przepisów ustawy hypot. z r. 1818, c o d o
LI TERACKA.
103
stosunków majątkowych małżeńskich i opiek, inne zasady przepisała;
pornicnione przepisy z ustawy hypotecznćj żadnćj w b. województwie
krakowskićm mocy obowiązującćj nie otrzymały.
Do tćjto zmiany zdania w punkcie podrzędnym, ściąga się owo
słówko nieco, jako też owe zadowolenie autora Objaśnień, któro widać
na niczem spełzło.
Wróćmy się teraz do głównćj kwestyi, w celu przekonania się, na
jakichlo powodach autor Objaśnień swoje twierdzenie opiera, że przepi­
sy o majątkach małżeńskich z dniem 2 0 lipca 1818 r, jako datą ogło­
szenia ustawy, moc obowiązującą otrzymały. Powody te, objęte w § 30
dzieła jego, dwojakićj są natury: gdy jedne i to największa ich liczba, mają
na celu krytykę przepisu nrt. 163, drugie zaś jego interpretacyą.
Co do powodów krytycznych wierzymy autorowi, że mu się zasady
i przepisy art. 163 nie podobają, gdyż istotnie poddanie systematowi hypotecznemu instytucyi o majątkach małżeńskich lub innych matcryj pra­
wnych, których wątek stanowczy lub wewnętrzne urządzenie bynajmnićj
od systematu hypotecznego nie zależy, nic znajdzie usprawiedliwienia
w teoryi prawodawstwa. Atoli krytyczne spostrzeżenie to nie jest nowćm, ponieważ w tym względzie wyprzedziła autora Objaśnień rozprawa
z r. 1828 w Themidzie, w tomie IV, str. 205 ogłoszona.
Teraz wszelako nie idzie bynajmnićj o krytykę lub poprawę prawa,
o nową legislacją, lecz o pojęcie i interpretacyą prawa stanowionego, j u s
p o silitu m , i w miarę jego o usprawiedliwienie: odkąd przepisy o ma­
jątkach małżeńskich obowiązywać zaczęłyJakież tedy powody in terp reta cyjn e przywodzi autor, prawo hypoteczne objaśniający? Oto dwa, z których jeden na tćm polega, że się za­
pytuje: „o jakichto przepisach w art. 103 jest mowa? czy nie o stosun­
kach majątkowych i opiekach?”, i na to odpowiada: „ nie, bynajmniej”;
drugi zaś na zapewnieniu osobistćm: ,,że prawodawca ani pomyślał, aże­
by zmiana przepisów co do majątków małżeńskich i opiek, miała być za­
prowadzoną z kolcjnćm zaprowadzeniem porządku hypotecznego”. Nie­
pewny wszakże autor własnych swoich argumentów konkluduje tylko,
)ż zd a je się nie ulegać wątpliwości, że przepisy to od daty ogłoszenia usta­
wy obowiązywać zaczęły.
Wyrocznią interpretacyjną „nie, bynajmnićj” możemy pominąć, j a ­
ko prostą negacyą niczem niepopartą. Osobiste zaś zapewnienie o my­
ślach lub pobudkach, jakie mógł mieć prawodawca czyli raczej redaktor
praw a, jiic nie znaczą, żadnćj nie mają wartości, gdy idzie o interpretacyą prawa. Lecz w obecnym przypadku osobiste zapewnienie nawet
jost skutkiem improwizacyi, ponieważ myśli i zasady redaktora ustawy
164
. KRONIKA
hypotccznćj są wiadomo, i już w roku 1841 w Bibliotece Warszawskiej*
lomje I str. 80 z Dyaryusza z r. 1818 dosłownie wypisane, któro tu na
nowo przytaczaj,} się:
„Projekt, którego celem tylko jest uporządkowanie hypotek, mie­
ści w sobie jednak inno spokrewnione materye o spadkach, stosunkach
majątkowych m iędzy małżonkami i o opiekach. Zaiste bardzo wielkij
w nieb, a co do kontraktu małżeńskiego, nawet w głównych zasadach
zrobiono zmianę. Lecz takowe zmiany stoły się potrzebnomi dla pogo­
dzenia przepisów Kodexu Cywilnego, z nowym systemalem hypotecznym,
na wzór pruski urządzonym, dla zw iązania z nim łącznych spokrewnio­
nych materyj, dła uniknienia sprzeczności, bo prawo hypoteezne nie bę­
d zie si( stosowało do Kodexu Cywilnego , lecz ten do tamtego ; zgoła
wszystkie odrębno materye i przepisy w ustawie hypotecznćj połączone,
odmieniono łub uporządkowano tak, aby z przepisami hypotek, jedng
harmoniczną, jedn e związkową sk ła d a ły całość ” .
Mniemam, że te nazbyt wyraźno myśli redaktora ustawy hypotecznej, w stosunku do zachodzącej kwestji głównćj, dnlszćj interpretacyi
nie wymagają.
Po odbyciu wszystkich tych okoliczności, pozostaje poniekąd do
rozważenia stan prawny, jaki skutkiem nadania połączonym w ustawia
hypotecznój przepisom, prócz Ościu artykułów , mocy obowiązującój,
w miarę terminów prekluzyjnych artykułom 145 ustanowionych, powstał,
zwłaszcza co do stosunków majątkowych pomiędzy małżonkami.
Stan ten prawny tyle przedstawia trudności w jego rozwikłaniu
i unormowaniu, żo przedewszystkiem błogosławić należy szczęsny wy­
padek legislacyjny w zaprowadzeniu księgi 1 Kodexu Cywilnego z r. 1825,
mocą której z dniem l stycznia 182Gr. przepisy ustawy hypotecznój co
do majątków małżeńskich i opiek moc swoję obowiązującą nadal, zupeł­
nie utraciły: tak, że przepisy te, licząc termina prekluzyjno od końca,
W b. województwie krakowskióm, jak się to już r«ekło, żadnćj mocy obowiązującćj nie otrzymały; w innych zaś b. województwach, a mianowicie:
w sandomierskiem. tylko rok jeden, w lubelskićm lat dwa, w podlaskićm
lat trzy, w płockićm i augustowskiem lat cztery, w kaliskićm lat pięć,
w mazowieckióm lat pięć i pół obowiązywały.
Albowiem ustawa bypoteczna z r. 1818, wciągając do porządku hypotecznego i subordynując mu odrębno i niezawisło instytucyo prawno
co do majątków małżeńskich i opiek; znosząc prawne domniemanie wspól­
ności majątkowćj rnalżeńskićj: nietylko przekroczyła właściwy swój za­
kres, ograniczający się nu uporządkowaniu i wydobywaniu na jaw wszel­
kich praw rzeczowych, alo nadto przez puszczoną na los nową wyobra­
I. I T R K A C K A
źnią prawa, fictio ju ris, unieruchomiła stosunki majątkowo pomiędzy
przyszłemi małżonkami, odnosząc i przywiązując jo nie do osób, lecz po­
dług przyjętej dowolnie różnicy, do dóbr ziemskich i do miast, w których
zasiadał trybunał cywilny I instancyi, czyli raczej do nieruchomości mia­
sta te składających, oraz do kapitałów na takich nieruchomościach żabypotekowanych.
Takie rozporządzenia niezwykłe, zamknąć należy zwyczajem jurisprudencyi angielskićj, w najściślejszych granicach literalnych; poddać
tak zwanćj inlerpretalio intensiva, z wyłączeniem zupełnćm tak zwatićj
interpretutio extensiva. Nietylko niewolno przekraczać ich literalne­
go brzmienia, ale potrzeba nadto w ich zastosowaniu do zachodzą­
cych przypadków i sporów wszelkie domyślne warunki prawa jak najściślćj przestrzegać.
Tym torem interpretacyjnym postępując, zdołamy ustanowić zasa­
dy i wyprowadzić z nich prosto konsekweneye; inaczej zaś niktby nie
potrafił, odpowiednio p ra w u , rozstrzygnąć następujących zawikłanych
stosunków: jeżeli w jednćm i tćmże samćm województwie, po nastą­
pionej regulacyi bypotek i po upływie terminu prekluzyjnego, jeden z no­
wożeńców nie posiadał ani dóbr ziemskich, ani nieruchom ości w mieście
trybunalskićm, ani kapitałów tamże ubezpieczonych; albo jeżeli tego r o ­
dzaju dobra nieru chom e posiadali nowożeńcy w różnych województwach,
z których jedno nie miało jeszcze uregulowanego porządku hypotecznego.
Nim przystąpimy do utwierdzenia sterujących zasad i wynikają­
cych konsekwencyj, potrzeba wprzód jeszcze przytoczyć główniej­
sze okoliczności, które leoryą interpretacyjną powyżćj podaną wspie­
rają, a w szczególności zważyć potrzeba: że przepisy ustawy hypotecznfij z r. 1 8 1 8 o majątkach małżeńskich, używały tylko krótkiej prze­
mijającej cxystencyi i mocy, w miarę terminów prekluzyjnych; że prze­
pisy to nie stanowiły samodzielnej teoryi, tylko włączone były do kon­
traktu małżeńskiego Kodexem Cywilnym określonego; że nie rozciągały
się na wszystkich mieszkańców krajowych, tylko stosowały się do dzie­
dziców dóbr ziemskich, do właścicieli nieruchomości po miastach try­
bunalskich i do wierzycieli kapitałów na tego rodzaju dobrach zahypotekowanych, a to tylko o tyle, o ile pierwiastkowa regulacya bypotek na­
stąpiła i termina prekluzyjne upłynęły. Ztąd więc nie ma żadnćj pobudki
ani moralnćj, ani materyalnćj do rozciągnionia ich mocy nad zakres lite­
ralnego brzmienia prawa; owszem ich cxystoncya i moc przemijająca, ich
znaczenie li excepcyjne, tylko zawikłanio i trudność w stosunkach fami­
lijnych zrządzające, wskazują konieczną, bo konsekwencyjną potrzebę
uważania ich, podług litery p r a w a , w zachodzić mogących sporach
lüö
KRONIKA
i wątpliwościach za wyjątek od reguły kontraktem małżeńskim Kodexu
Cywilnego przepisanej, a ogólnie w całym kraju panującćj.
Wychodząc więc z przewodniczących ustawie hypotecznćj pobu­
dek powyżćj wypisanych, że przepisy o stosunkach majątkowych pomię­
dzy małżonkami, z przepisami hypotecznemi jednę harmoniczną związko­
wą całość składać powinny, z pewną nawet przewagą prawa hypotecznego nad przepisami Kodexu Cywilnego i ustawy hypotecznćj o majątkach
małżeńskich; następnie trzymając się wyraźnego i literalnego brzmienia
prawa w art. 1 0 2 , że przepisy ustawy hypotecznćj ściągają się tylko do
nieruchomości i hypotek ziemskich, tudzież miast, w których sąd ziemski
czyli trybunał cywilny zasiada; dalej zważając, że ostatnie wyrażenie to,
0 ile się dotyczy stosunków majątkowych pomiędiy małżonkami przyszlcmi, tylko do osób nieruchomości lub hypoteki ziemskie, albo nieruchomo­
ści lub hypoteki w miastach trybunalskich położone, posiadających, odno­
szone być może; nakoniec nie spuszczając z uwagi, że jakiekolwiekbądź
przepisy o małżeństwie, z natury swojej zawsze do dwóch osób: do męża
1 żony się śc>ągają, że więc podług lej koniecznej konsekwencyi, przepisy
ustawy hypotecznćj o stosunkach majątkowych między małżonkami, nio
mogą mieć zastosowania, jeżeli li jedno z przyszłych małżonków [»osia­
dało bądź dobra ziemskie, bądź nieruchomość w mieście trybunalskićm
położoną, bądź kapitały na takich nieruchomościach zahypotekowane;
albo j($eli mi skutek ustanowionych terminów prekluzyjnych, dopićro
dobra nieruchome jednego z przyszłych małżonków regulacyi hypotecznćj uległy. Z związku więo tych argumentów wypływa, że przepisy usta­
wy hypotecznćj o stosunkach majątkowych małżeńskich jedynie w takim
przypadku zastosowanie mióć mogą, jeżeli każdy z nowożeńców posia­
dał dobra nieruchome, w a r t . 162 oznaczone, po nastąpionćj regulacyi
hypotek pierwiastkowej i po upływie właściwych terminów prekluzyj­
nych; do innych zaś małżeństw, pod innemi okolicznościami majątkowemi w ciągu epok między dniem kończącego się każdego terminu prekluzyjnego, a dniem 1 stycznia 182(5 r. zawartych, przepisy ustawy hypot.
o majątkach małżeńskich, w brew artykułowi 1 0 2 zastosowane być nie
mogą. Ztąd więc, bez względu na zawarcie lub niezawarcie umowy
przcdślubnćj, bez względu na zamieszkanie osób, skoro tylko nowożeńcy
lub jeden z nich nio posiadali dóbr nieruchomych w art. 1 0 2 przewidzia­
nych, Kodex Cywilny w tytule: o kontrakcie małżeńskim, za wyłącznic
obowiązujący uważanym być powinien.
Ueylmcen.
LI TERACKA.
167
D z id o p . Vossbgyg o chorągwiach krzyża ckich .
Znakomity nasz dziejopis ks. Jan Długosz zostawi? po sobie rękopism z 47 kart pergaminowych in fol. min. złożony, w którym opisał
chorągwie, wiszące niegdyś u sklepień kościoła katedralnego w Krako­
wie, a zabrane zakonowi Krzyżaków w pamiętnym zwycięztwie króla
Władysława Jagiełły pod Griinwaldem i Tannenbergiem w 1410 r.
dnia 22 lipca i pod Koronowem, dnia 10 października tegoż roku, oraz
kawalerom Mieczowym inilantskim pod Nukłem w 1431. Oryginalny ten
rękopism, obejmujący razem wyobrażenia namienionych chorągwi, ma
tytuł następujący:
„Banderia Prutenorum anno domini millesimo quadringentesimo
décimo, in festo divisionis apostolorum erecto contra Polonie regem Wladislaum Jagyelno, et per eundem regem prostrata, et Cracoviarn adducta,
ac in ecclesia catedrali suspensa, que ut sequitur, in hunc modum fuerunt depicta.” Na końcu zaś rękopismu: „Expliciunt banderia prutenorum
per manus pieta Stanislai Dyrink (1 ) de Cracovia, die Yeneris 29 Marcij
1448”.
Z dawniejszych odpisów tego dzieła znane są dwa: jeden z piérwszćj połowy XVI wieku na pargarninie zrobiony, którego tytuł prawie
zgodny z powyższym, ma następujący dodatek: ,.et hoc opera et indu­
stria Joannis Dlugossij Canonici Cracovien. Liber autem, seu exemplum
lioruin Banderiorum in Repositorio Cracovien. Capituli servatur a predicto Joannę Długossio ibidem (2 ) repositus anno dni 1448” . Odpis ten
zachowany jest w bibliotece uniwersytetu królewieckiego. Drugi odpis
z poprzedzającego w zeszłym wieku zrobiony w 4ce, bardzo błędny, po­
siada biblioteka miejska w Królewcu. Obiedwie te kopie, wraz z trzecią
przed 10 laty z krakowskiego oryginału przez ks. Kainkę zakonnika Kainedułę wykonaną dla hr. Działyńskiego w Kórniku, służyły p. Vossberg
( 1 ) W Słowniku malarzów polskich, w W arszawie 1 8 5 0 r. przemienio-
uo nazw isko 1Dyrink na U urink.
( 2 ) W rękopiśmie krakowskim nad tytnłem um ieszczony je st w sp ó ł­
czesny dodatek: „Pro libraria U ulversilatls studii Cracovien. datum per dnm
Joliaimein Dlngoscli”, gdzie wyrazy: Unicersitatis S tu d ii Cracovien są
przekreślone, a nad niemi „Ecelesiie C a lh e d . Crac, dopisane (zo b . podo­
biznę tego w Rocz. Tow. Nau. Kra. 1850), z czego okazuje się, że rękopism oryginalny, pierw iastkow e dla biblioteki uniw. Jagiell. był przeznaczo­
ny; jednakże dopisek w yżej przytoczony, na tytnle kopii królew ieckiej prze­
konywa, że oryginał już od 3 0 0 lat jest w ła sn o ścią k ościo ła kated. krak.
108
K KONIK A
znanemu z uczonych prac, mianowicie numizmatycznych i sfragistycznych,
do napisania książki w Berlinie w r. 1849 wydanej, pod lyttjlom: „Ban­
deria Prutenorum . oder die Fahnen des Deutschen Ordens und seiner
Verbündeten, welche in Schlachten und Gefachten des 15 Jahrhun­
derts eine Heute der Polen wurden. Nach den Dlugoschen HandS c h r i f t her aus gegeben, mit vielen Abbildungen ( 8 ka, sir.. 08 z 8 rycinami),
w którejto książce po opisaniu przytoczonych wyżćj odpisów rękopismu
Długosza, podaje w języku łacińskim text naszego dziujopisa i dołącza te­
goż tłumaczenie niemieckie, z niektóromi objaśnieniami ciemnych w ory­
ginale nazwisk osób i miejsc; a uprzedziwszy czytelnika, iż kopią kórni­
cką za rękopism krakowski (oryginalny) uważać będzie, wytyka w nim
liczne błędy i opuszczenia, klóro z odpisu królewieckiego prostuje i d o­
pełnia, mówiąc w przypiskach „in der Krakauer Handschrift fehlt...
steht statt... i t. p. Dziwić się należy, jak mógł p. Vossberg wziąć się do
ocenienia oryginału, nie mając go pod ręką, a co gorsza, za podsta­
wę (I) swój pracy użyć kopii kórnickićj pełnej błędów, w której przepisu­
jący ją, nie mogąc wyczytać wielu wyrazów, takowe innemi zastąpił, albo
wcale opuścił, a na wet całe ustępy jedne poopuszczał, inne równie j;>k
i sam tytuł zupełnie zmienić sobie pozwolił, jak się o tein nietrudno prze­
konać, porównawszy text przez p. Vossberg wydany, z oryginalnym kra­
kowskim, w którym ani wyrazów, ani ustępów według zdania wydawcy
opuszczonych, nie brakuje, ani błędy przezeń poprawione, miejsca nie
mają: przeciwnie, wydawca złożony przez siebie z trzech wymienionych
odpisów text łaciński, obfity w pomyłki, pozmieniawszy w nim pisownię,
własnemi jeszcze uchybieniami napełnił.
Co do porządku, pan Vossberg opisuje najprzód chorągwie według
stopni dostojników zakonu, następnie biskupów, polem dowódzców
obcych posiłkujących Krzyżakom, a nareszcie w porządku abocadłowyin
nazwisk komturstw, miast i zamków, do których chorągwie należały.
Długosz nie trzymał się tćj kolei, lecz opisał chorągwie w takim porząd­
ku, W jakim zapewne u sklepień kościoła katedralnego krakowskiego wi­
dział je zawieszone.
( l ) Wprawdzie na sir. 13 mówi p. Vossherg, że za podstawę bierze
odpis kopii królew ieckiej, jednakże czynem tego ule potwierdza; bo opi­
sując chorągiew inflantską. a raczej jedne tejże stronę z wyobrażeniem
ś w . Maurycego, temi wyrazami kończy <(fxt łaciński: „In alia vero parte
imago sanett L a u r e n c n ’\ w przy pisku zaś dodaje: „ la der Königsberger
Handschrift stellt M a u ric iC . Zatem królew ieckim rękopismem poprawia text
luny, w zięły przez siebie /.a podstawę, a tym jest kopia kórnicka.
109
LITERACKA.
Jako znaczniejszo uchybienia w tłumaczeniu i dodanych doń u w a ­
gach pana Vossberg, przytoczymy tu następujące:
Na str. 23, przy opisie chorągwi lOtćj, a w rękopiśmie oryginal­
nym 47inćj, umieszcza w przypisku swą uwagę: „Dass diese Fahne viel­
leicht dem Vogte der Neumarkt Michael Küchmcister v. Sternberg, dem
nachmaligen Hochmeister angchürt haben kann, nicht aber dio Fahne
des Hochmeisters selbst, oder dio grosso Ordensfahne, leuchtet aus ihrem
Aeusseron ein”. Uwaga ta nic nicwyjaśniająca i domysł niczćm nie po­
party, iż chorągiew o którćj mowa, raczćj wójtowi Nowego-miasta, niż
wielkiemu mistrzowi przypisaną być winna, są zupełnie mylne: chorą­
giew bowiem la występuje tu dopiero w październiku 1410 roku pod
Koronowcrn, tojest wtenczas, kiedy chorągiew wielkiego mistrza Ulryka
do Jungingen poległego w lipcu tegoż roku, przez zwycięzkio wojska
zabraną już była, i kiedy Henryk de Plauen wprzód komlur świocieński
(Schweiz) świćżo do godności wielkiego mistrza wyniesiony został. Ten
zaś Henryk dc Plauen nie znajdował się ze swą komturską chorągwią
w wiclkićj bitwie pod Tannenbergiem, bo naówczas zasłaniał ziemię
pomorską przeciw wkroczeniu Janusza Brzozogłowskiego dowódzcy Byd­
goszczy: tym sposobem chorągiew ta losowi innych jednocześnie nie
uległa, i w rękach zakonu pozostała aż do czasu, kiedy z nią nowy mistrz
wielki, jako zo swoją niedawno kotnlurską, pod Koronowem występuje.
Nie wypada jćj przeto uważać za wielką chorągiew zakonu, chociaż obe­
cnie do wielkiego mistrza należy, ani też według domysłu pana Vossberg
nie jest ona chorągwią wójta Nowego-miasta (Neumarkt), któro nie
musiało mieć własnej chorągwi, kiedy pod Bratyańską siły swe połączyło
(o czćrn Długosz przy opisio chorągwi miasta Bratyanu, wspomina), alo
jest chorągwią komturstwa ¿wiedeńskiego.
Na str. 3tj opisując chorągiew bratyańską robi pan Vossberg zapy­
tanie: „W enn Długosz unter «lor Fahne der Vogtoi (Brathean) auch Bür­
ger der N eustadt fechten lässt, so möchte man fragen, welche N eustadt
er gemeint; wir kennen keino in der Nähe von Bralhean.” Na lo odpo­
wiadamy, ie N ova-civitas w rękopiśmie Długosza, jestlo miasto o milę
od Bratyanu nad rzeką Drwęcą położone, zwane po niemiecku N eum nrht,
które się tłumaczowi N eustadt nazwać podobało. Zwracamy przytem
uwagę na przypisok pana Vossberg poprzednio przytoczony, w którym
chorągiew miasta Świccia przypisać chce miastu Neumarkt, tu zaś toż
samo miasto przestało mu być znajoinćm.
Na str. 38, przy chorągwi 2 0 tćj (w rękopiśmie oryg. nr. 6 ) pisze:
„Nach Voigt’s Preuss. Gesch. hat Długosz don Nahmen des verrätberiTom 11. Kwi«cleA 1851.
22
no
KRONIKA
sehen Baunenführors des Culmer Landes Nicolaus N y ksz verstümmelt,
er hiess Nicolaus von R en ys". Niesłusznie tu zarzuca Długoszowi skale­
czenie nazwiska; bo w rękopiśmie oryginalnym jest: N icolaus diclus
Ni/isz; a w innćm tamże miejscu: N icolaus a lia s Ni/csz, tojest Mikołaj
inaczej Nilclosz. Długosz więc nie kładzie tu nazwiska, które nie było
mu znane, lecz tylko imię Mikołaja czyli Niklosza, przez skrócenie N ik s t
napisane, o czem przekonywa kreska poprzeczna nad tymże wyrazem po­
łożona, o skrócenie wyrażająca: żo zaś Nicolaus, i z niemiecka Ni/rlosz,
jedno i to samo znaczy, widzimy to przy opisie chorągwi w rękopiśmie
oryg. Iłtćj, a w książce pana Vossberg 48ćj, gdzie Niklosz Yilcz, w prze­
kładzie niemieckim położony jest Nicolaits von Viltz.
Na str. 41, chorągiew 28, a w rękop. oryg. 44, w przy pisku jest: „D a
der Kilnig W /adislaw von Polen bei seiner Anwesenheit in Danzig im Jah ­
re 1457.... das bisherige Stadtwappen.... durch eine goldne liönigskrone
vermehrte, so erhellet aus dieser Thatsacho..... «las die im Jahre 1448
von D ługosz dem Icralcauer D om kapitel übergebene H andschrift der
B anderia , ontweder später unogearbeitet, oder doch mit erweiternden
Zusätzen versehen wordon ist’’; toż samo prawie powtórzone jest na
wstępie książki, na str. 14tćj. Że ta uwaga pana Vossberg jest po części
mylna, dosyć jest powiedzićć, iż naprzód: w rękopiśmie oryginalnym nie
ma wzmianki o tóm, aby Długosz miał go kapitule krakowskićj w 1448
roku darować, lecz tylko, że Dyrink rysunek chorągwi w tymże roku
ukończył. Powtóre, że rękopism orvgin. nió wspomina wcale Włady­
sława króla, opisując chorągiew Gdańska, lecz króla Kazimićrza Ulgo
(Jagiellończyka); jakoż ten właśnie monarcha po zajęciu posiadłości krzy­
żackich, przywilejami miasto Gdańsk obdarzył i do dawnego herbu tegoż
miasta koronę królewską dodał. Potrzecie, że Długosz żyjąc do roku
1480 mógł był wspomnićć to zdarzenie, które w 1457 roku nastąpiło.
Ponieważ zaś rękopism nie był z u p e łn ie wykończony, bo próżne ustępy
na umieszczenie nieznanych Długoszowi imion, dotąd niczapołnionemi
pozostały: przeto wnosić raczćj ztąd można, że rękopism ten po śmierci
dopićro dziejopisa dostał się kapitule krakowskićj.
Pominąwszy wielo mniejszych pomyłek i niedokładności, tak w ła ­
cińskim texcie przez pana Vossberg wydanym, jako tćż w jego tłumacze­
niu i niedość wiernym rysunku chorągwi, można ogólnio powiedzićć, iż
text łaciński nie jest dosłownym odpisem rękopismu Długosza, a w tłu­
maczeniu i dodanych objaśnieniach strona historyczna zbyt lekko jest
traktowaną. Główną więc wartość książki pana Vossberg stanowi doda­
nie wielu nazwisk osób, które Długoszowi niewiadomcmi były i dla­
tego w rękopiśmie opuszczonemi zostały. Z tćjże książki dowiadujemy się,
żo rękopis orygin. jest uszkodzony wycięciem z niego karty z wyobraże­
niem N. P. Maryi, stanowiącćm odwrotną stronę chorągwi św. Maury­
cego, a znujdującćm się w kopii królewieckićj.
Pisałem w Krakowie, d. 10 marca 1851 r.
T. Żebrowski.
LITERACKA.
171
Kilka słów w odpowiedzi na recenzyą Zabytków miasta Krakowa,
umieszczoną te Bibliotece Warszawskiej, miesiąc luty 1851 r.
Przeciwko uznanćj potrzebie krytyki, nikt słowa powiedzieć nie
śmiałby, a bezstronne i nienamiętne wskazanie wad w dziełach na widok
publiczny wychodzących, autorów ich urażać nie powinno, skoro ocenie­
nie sprawiedliwe zawarte jest w granicach przyzwoitości, a nagana wy­
mierzona przeciw dziełu, ubocznie autora nie dotyka.
Nie mam zamiaru występować z polemiką przeciw zdaniu szano­
wnego recenzenta Zabytków miasta Krakowa, ani kopii z nim kruszyć
nie przedsiębiorę. Sąd jego uważam za osobisty, i mniemam, że może
nie wszyscy, którym się Zabytki w ręce dostaną, tego samego co on będą
zdania.... Ze względu tylko, że ojcioc za swern potomstwem, a wydawca
dzieła za swym utworem ująć się powinien, poważam się puścić te kilka
uwag w ich obronie.
Że w moich pracach nie widać ani s z tu k i, ani zdolności, jest może
poniekąd słuszność po stronie recenzenta: ależ pozwoli mi zwrócić na to
jego uwagę, że w tego rodzaju pracy jaki dla siebie obrałem, ani jedno,
ani drugie nie jest potrzebne. Zbieranie i ogłaszanie dawnych pomni­
ków piśmiennych, nic jest ani dramatem, ani romansom, przy których
zdolność i jćj wynikłość s ztu k a , są koniecznemi warunkami.
Zbieracz
starych pamiątek winien być tylko wiernym ogłosicielein togo, co mnićj
jest wiadome, a ten obowiązek sumiennie spełnić starałem się.
To życzenie, jakie mi recenzent poddaje, abym się zapuścił w bada­
nia wewnętrznego życia miasta, jego urządzeń, życiorysów ludzi składu­
jących jego starszyznę, uważam za przechodzące moje zdolności. Mając
w pamięci Horacego: su m ite m aleriam veslris aequam v irib u s, nie wy­
stępowałem nigdy jako pisarz samodzielny, jako historyograf, lecz zawsze
tylko jako szperacz, co mi i recenzent i inni właściwi w tćj rzeczy sędzio­
wie przyznali (Athenaeum tom V, 1848 r.). Mój więc zawód nic prze­
kraczał nigdy za szczupły zakres, który sobie wymierzyłem: nie byłem
nigdy budownikiem, tylko pomocnikiem jego, a podając cegły i wapno,
nic rwałem się do kielni.
Takim sposobom pisarstwu mojemu zakreśliwszy ciaśniejsze gra­
nico, obrębem m urów krakowskich objęte; trudno mi było wychodzić
z nich aż do rozprawiania o dziejach ogólnych rzeczypospolitćj.
Mówi recenzent, żem się zgubił w artykulikach.... Temu nie prze­
czę, ale inaczćj stać się nie mogło. YYiodziony miłownictwem starych
wspomnień Krakowa (w którym lat pięćdziesiąt kilka przeżyłem), szu-
172
KROMKA
kalem ich w zapylonych księgach archiwalnych, a znalazłszy cokolwiek,
gdy mniemałem, że to i drugim przydatne hyc możo, zaraz to powszechnćj oddawałem wiedzy, nie kryjfjc samolubnie i wyłącznie dla siebie
tego, co do wszystkich należy.
Troskliwość recenzenta trochę zadaleko posuniona, mianowicie:
że chcący z tych materyałów tworzyć gmach czyto o sztuce, czy o czeinkolwiek, będzie miał mozolną pracę w pozbieraniu ich.... Odpowiedź na
to leży zaraz obok jego obawy, że łatwićj jest przejrzćć pisma czasowo
i broszurki będące pod każdego ręką, niż polować za terni wiadomościa­
mi ukrytemi w ogromnych foliałach, i nie każdemu dostępnych; bo nie
wszyscy potrzebować ich mogący w Krakowie zamieszkują; bo zresztą
mozolno przeglądanio ksiąg indexami nieopatrzonych, nie każdy podjąćby chciał.
Większą nierównie mamy liczbę lubowników czytania rzeczy kra­
jowych, niż archeologów, dla których li tylko (jak mniema recenzent) Za­
bytki mogą być użytecznerni....; przeto nie odbiega mię otucha, że i pićrwsi w tćj suchćj księdze, chętnie poszukają wiadomości o starej stolicy
kraju, i oni znnjdą w nićj niejeden szczegół interesujący każdego Polaka.
Wymawia mi recenzent, żem nie wyszukał w aktach krakowskich
wiadomości o zachowaniu się miasta w czasie najścia Karola Gustawa....
Trudną jest rzeczą wyszukać to, czego tam nie ma; a przytem ramy Za­
bytków są zbyt wązkio, aby w nich wszystko zmieścić się mogło.
Wprawdzie nie brak tam obszernych obrad rajców z radą gminną
w czasie inwazyi Szwedów, w których maluje się niezmierny ucisk mia­
sta i smutny stan jego mieszkańców, które, gdyby mi Pan Bóg czasu po ­
zwolił, ogłosić chciałbym.
Nie posiadając znajomości praw, nio moją było rzeczą obeznawać
ziomków z ustawami dawnemi, jakiemi rządziło się miasto: ten, kotnuby
to było polrzebnćm, wiedzićć będzie gdzie tych wiadomości szukać nale­
ży, mianowicie w dziełach drukiem ogłoszonych, prawodawstwo magdoburgskie miast polskich obejmujących. Kodex zaś Baltazara Behma, usta­
wy cechowe zawierający, chociaż jest najszanowniejszym pomnikiem
starożytności, choćby tylko w wyjątkach, nie mógł znaleźć miejsca w Za­
bytkach, bo w nich przestrzeń zaszczupła.
W ogóle mówiąc, w recenzyi pana J. B. Zabytki nie zostały zlekce­
ważone, i owszem wychodzą z niejedną zaletą dla ich wydawcy: albo­
wiem mianowany w niej żelaznój cierpliwości pracownikiem, kochają­
cym stare pamiątki i t. p., a przyznanie lycli tytułów jest mu zaiste miłe,
i tych też jedynie pragnąć mógł, bo więcćj mu się nie należy. Nawet nad
zasługi widzi się położony na równi, obok, z mężem e x professo grunto­
wnie uczonym; lecz uważa, że mu ślisko na tćrn miejscu. Ale co jest
fenomenalnego, to rzeczywiście zdarzenie, że krytyce poddany wydawca
Zabytków, nio uczuwa niechęci do nieznanego mu recenzenta; i owszem,
za względne obejście się z nim, dzięki mu składa.
1’isalem w Krakowie.
A m broży Grabowski.
LITERACKA.
173
S ta n isła w a Strąbskiego Rocznik na rok zw y c za jn y 1851. W arsza­
wo, nakładem i drukiem w yd a w cy, 1850. 4/ca, sir. 128. Z 18 drze­
w o ryta m i, z dwiem a rycinam i (lilogr.) do budownictwa wiejskiego,
i karlą rzek spław nych, o ra z lasów rządow ych n a d lem iż położonych
w Królestwie Polskiem.
' W części literackiej za wióra obszerną rozprawę, p. n.: Dziejowość bojowych zapasów chrześciańslwa, z potęgą turecką w X V i X V I
wieku, A d ry a n a Krzyżanow skiego. A u to r w niej głównie od klęski
warneńskiej i upadku K onstan ty no po la, prz e b ie g a zasługi każdego
narodu, jakie który położył w łamaniu się z potęgą turecką. Z aczy­
na od zakonu rodyjskiego, przechodzi do Sied m iog rod u, W ęg rów ,
Czechów, E p ir u czyli Albanii pod Skanderbegiem, P e rsy i w okresie
szacha U sswn-Kassan, lio ssy i pod Iwanem I I I Bazylewiczem, Polski,
pod K azim ierzem Jagiellończykiem , i dodaje u stę p o weneckich i per­
skich do króla K azim ierza (Jagiellończyka) poselstwach. W zamknię­
ciu, cahj rozp raw ę swoję p. A . K rzyżanow ski ta k w treści p r z e d ­
stawia:
„ W tym ściśnionym zarysie bojowych zapasów chrześciaństw a
z potęgą tu re c k ą z X V i X V I wieku, któż na s tro n ie chrześciaństw a
szczęśliwą odegrał rolę?—nikt. K t o do o sta tk a zwycięzką? J e r z y
KaBtryota S k a n d e rb e g władca E p ir u czyli Albanii. K to po nim
zniewalał tureckich M oslem ów bić czołem przed żołnierzem C h r y ­
stusa? J a n K orw in H uniades, siedmiogrodzko-węgierski, i Stefan I V
mołdawsko-woloski rządca; nakoniec zakon rodyjski. K tó r y ż z na ­
rodów europejskich pod przewodem swych władców, wystąpił wów­
czas do boju przeciw T u rk o m , w duchu prawdziwie chrześciańskim?
żaden. K tó ż te bojowe zapasy na wielką slopniówke. rozpoczął, a k to
je zamknął?—W ładysław I I I Jagiellończyk r. 1444 pod W a rn ą , i J a n
I I I Sobieski r. 1683 pod W iedniem. K o m u nareszcie z tego okresu z o ­
stało dłużne ch rześciaństw o pomnik uczczenia i wdzięczności? —azyatyckiem u monarsze, mężowi c.hrześcianki, cesarzównej trebizonckiej,
ormiańskiemu zra z u, perskiem u potem królowi, M ahometa I I pogromcy,
U m m -K assanowi. Z winy kłótliwych między sobą chrześciańskich
władców, nie zdołał ten perski spoić E u ro pę węzłem zbrojnej je d n o ty
n a roz trz a ska n ie potęgi tureckiej; ale sprawił, że ta potę ga za granice
dawnego greckiego cesarstw a, ńie posunęła swoich krw aw y ch i rozwaUnnych podbojów. T ak ich podbojów ofiarą do r e s z ty padłyby ludy
słowiańskie” ....
174
KHÓNIKA
....„My nic napróżno zapewne podjęliśmy niniejszy piśm ienny
trud, chcąc na nim, ja k o na podstopiu do pom nika wyryć w yrazy czci
i pamięci, należnój słynnemu w dziejach królowi perskiemu U m m -K as•
sanowi, od chrześciaństwa, którego w X V wieku, srogo od p otęgi
tureckiej trapionego, on był statecznym i s k u te c z n y m obrońcą” .
P o kró tk im życiorysie A lbrechta T h acra, założyciela szkoły
agronomicznej w Mogelinie, z d rzew orytem pomnika, do którego ju ż
podnóże położone w L ip s k u dla te g o zasłużonego męża, następuj;}
obszerne i ważne rozpraw y: 0 związku niektórych rodzajów fabrykacyj
z gospodarstwem, M ichała O czapowskiego. O głównych częściach skła­
dających ziemię, uważanych pod względem ich użyteczności, W ojciecha
Jastrz ę b o w sk ie g o . 0 kościach i ich użytkach, J . Bełzy. O zarazie bydlęcój zw anij księgosuszem, E d w a r d a O strow skiego: rozpraw y obcho­
dzące ogół naszych ziemian. N a stęp u je wizerunek J e r z e g o S te p h e n ­
sona (w drzew orycie) z krótką biografią. Ciekawe j e s t wielce s p r a ­
wozdanie p. W ilhelm a K o lb erg o drodze żclaznćj warszawsko-wiedeńskiej. P r z y to c z y m y tu ciekawsze cyfry:
D łu g o ść drogi żelaznej wynosi, licząc ogółem z odnogą od S k ier­
niewic do Łow icza, mil 44 polskich. W odległościach co 600 sążni
mnićj w.ięcej, są domki dróżniczc i słupy do dawania znaków w czasie
biegu pociągów. D om k ów tak ow y ch j e s t 315. K a ż d y domek obej­
muje sionkę wstępną, izbę i komorę; za nim j e s t o park anion e p o ­
dwórko, stajenka na k row y i chlewek. D o dom ku dodano morgę
g r u n tu na ogród.
Stacyj j e s t 21. T a b o r d rogow y składa się z 43 parochodów
i 408 powozów i wagonów. K o s z ta budow y w ogóle wynoszą ru b . sr.
6,600,000, co czyni na je d n ę milę długości 150,000 rub. sr. Ż a d na droga zagraniczna przez to w arzystw a p ry w a tn e budo w an a, tak tanio nie
kosztowała.
Ruch większy na drodzo rozpoczął się od r. 1846. W tym r o ­
ku wyprawiono pociągów; 1,085| w r. 1849 pociągów 2742. W r. 1846
przewieziono osób 269,346, w r. 1849 osób 373,369; ale to powię­
kszenie nic można z a normalne uważać, bo wypadki zaszłe w r. 1848
i 1849 na zachodzie E u ro p y , niepomyślnie także n a ru ch naszej d r o ­
gi żelaznej wpłynęły. D o c h ó d czysty po strąceniu wydatków na milę
drogi wynosił w r. 1849 po rub. sr. 2726.
P o tem spraw ozdaniu czytam y rozpraw ę p . Bolesława P od c z a szyńskiego: Budownictwo wiejskie (z dwiema litografowanemi tabli­
cam i) , którćj treścią: wybór miejsca pod siedzibę; zabudowania
dw orskie i ich układ; budow le mieszkaluc i ich rozkład. P . L . W o l ­
LITKRACKA.
175
skiego ciekawa i ważna ze wszech miar rozpraw a: O rzekach krajo­
wych, ich zastosowaniu do spławutc, ze w zm ianką o lasach rządowych nad
rzekam i spławnemi połoionycli (I), z k a r tą rzek spławnych oraz lasów
rządow ych nad temiż położonych w królestwie.
W artyk ule p. n. Żegluga parow a na rzekach spławnych królestwa
polskiego, czytam y ciekawo szczegóły zaw iązku i rozw oju, głównie
energią i współdziałaniem hr. A n d rz e ja Zamojskiego, tej żeglugi, k tó ­
ra nietylko dla królestw a, ale i dla ziemian galicyjskich, wołyńskich
J podolskich błogą przyszłość pod względem handlow ym i spienięża­
nia płodów rolniczych obiecuje. Z początkiem r. b. spółka żeglugi
parowej (do którćj, oprócz hr. And. Zamojskiego przystąpili hr. A d am
P otock i, i hr. K . Z. Plater), p osia d a siedm paropływów i 16 gabar,
o sile, począwszy od 30 do 100 koni.— W spom nienie Szyllera (z d rz e ­
w orytem przedstawiającym tego p oetę siedzącego na ośle i palącego
fajkę), wraz z p rzy wiedzeniem wyjątków z h ym n u Do'radości, i Apologii kobiSt, w nowym p rz e k ła d z ie, w praw nego pióra; k ró tk i opis
(z drzew orytem ) kościoła katedralnego w Kolonii; nareszcie: P r z y ­
słowiu, przypowieści i sposoby mówienia od imion, p. T y m o te u sz a L i ­
pińskiego, kończą część literacką kalendarza p. Strąbskiego, k tó ry
pod w zględem ozdobności w ydania, treści i taniości swojćj, mało
co pozostawia do życzenia. R ocznik ten (jak go sam wydawca n a ­
zywa), odbity w 3000 exemplarzy, rozchwytany, daje rękojmię, żc czy­
tająca publiczność nasza zawsze potrafi ocenić sumienność wydania,
cel u ży tk u— i widoczny p o s tę p w wydawnictwie ta k podręcznego
dzieła.
W.
(I ) Skrócenie z Biblioteki Warszawskiej.
------- 8®®3-
ROZMAITOŚCI.
O m alarzach lwowskich.
M a m y kilka ognisk oświaty, kilka punktów, gdzie się środkuje duchowe
życie nasze: Poznań, Warszawa, Wilno, Kraków i Lwów . Za pomoc j j dziennikarstwa należy porozumiować się z sobą,
i wspólnie pracować
kolo wspólnego dobra. Sztuki piękne powinny być pod szczególną opie­
ką literatury, aby znakomitsze utwory jednćj prowincyi, stawały się tym
sposobem skarbom całego narodu: byśmy mogli widzićć i oceniać ich po­
stępy. Sztuka przez to stanie się popularniejszą, obudzi się zamiłowanie,
wykształci się dobry smak publiczności. Słowem, literatura powinna
tchnąć now e życie w krainę sztuk pięknych, zająć niemi ogół, wpoić za­
sadę: żc wykształcenie estetyczne jest nietylko ważną, ale niezbędną po­
trzebą prawdziwej oświaty.
Dotychczas, pod względem zajęcia się sztukami pięknemi, szcze­
gólnie malarstwem, czasopisma innych prowincyj polskich daleko nas
prześcignęły. Nio możemy niczćm się usprawiedliwić. Mamy malarzy
utalentowanych i znakomicie wykształconych, którzy pracując w swoim
zawodzie, śmiało powiem, bezinteresownie pełnią służbę swego powo­
łania. Ale obojętność nasza dla wielu rzeczy, które nie przynoszą materyalnych korzyści, pomimo że piękne, że kształcą umysł i serce, że są
chlubą dla kraju, wszystko to niekorzystnie wpływa na byt naszych m a­
larzy. Słuszna zatćm niezrażających się w swoim zawodzie podać części
powszechnćj.
Bezpośrednie Ila jch a n i Jul. K osak zajmują najzaszczytniejszo
miejsca w rzędzie malarzy naszćj prowincyi; pićrwszy głębokićm zna­
niem sztuki, artyslycznóm wykształceniom; drugi wrodzonym talentem,
wyraźnćm namaszczonicm duchowćin na mistrzostwo. Rajchan, nietylko
M l
R O Z M A I T O Ś C I.
u nas, gdzie tok nizko stoją sztuki, ale obok najbieglejszych malarzy
byłby znakomitym. Technika nieporównana; biegły, doskonały rysu­
nek; koloryt cudny, taki lekki, świeży, ciepły! Z malowideł p. Rajchana tchnie życie, wieje jakaś luba słodycz; portrety jego rysowane
i malowane tak sumiennie, że nietylko publiczność, ale i artystów zadowolnić powinny. Jedno daje się postrzegać, idealizowanie rysów. Wrodzony gust estetyczny, każo mu czasom poprawiać błędy natury, i arcypowszednią twarz odtworzyć po bożemu. Zupełnie nie mamy tego za złe
malarzowi, owszem, więcćj nas smuci, że p. Rajchan same tylko maluje
portrety. W pracowni jogo nie widzieliśmy żadnego historycznego, ani
rodzajowego obrazu; nie wiemy, czy nie]ma zamiłowania wpodobnym ro­
dzaju utworów, czy potrzeby życia zmuszają go pracować w zawodzie
więcćj korzystnym. Bądź co bądź, zawsze to nieodżałowana szkoda mar­
nować podobny talent pracą tak niewdzięczną, chociaż niektóre portrety
p. Rajchana śmiało można policzyć do rodzajowych obrazów. Takiemi są:
D ru c ia rz; p o rtre t fa m ilijn y d zie c i sam ego m a la r z a , p o rtre t m ło d e j
d zie w czy n y , p o d d ra p eryą pąso w ych firane/r; parę g łó w starców .
O portretach robionych akwarelą nie będziemy mówić, albowiem te ma­
ją europejską prawie sławę. Oświadczając publicznie p. Rajchanowi
uwielbienie godne talentu i pracy, serdecznie życzyć należy, by zwrócił
się na drogę, gotującą mu w sercach rodaków trwalszą cześć i pamięć.
Wspomnieliśmy, że Jul. K osaka uważamy za nojwięcćj uzdolnio­
nego, najgienialniejszego z naszych malarzy; nie mówimy przez to, żeby
stał na najwyższym szczeblu sztuki; przeciwnie, przy ogromnym talencie,
przy natchnionej twórczości, nie ma artystycznego wykształcenia. Szkice
jego są pełne prawdy, życia i siły, ale brak im poprawności rysunku.
Do najpiękniejszych jego utw orów należy A lbum ro ssyjskie. Ale p. Kosakowi .zbywa na pracy, wytrwałości, nauce! Nie namawiamy go z u ­
pełnie, by pracował na innćm polu, to na które sam wszedł jest bordzo
pomyślne i korzystne; nie namawiamy go do iadnćj szkoły: zapatrywa­
nie się na naturę i praca, dadzą mu resztę. Ale czas już wziąć się do
większych utworów. P. Kosak zapomina, że z odebranych talentów trze­
b i zdać rachunek Bogu i ludziom. Ze lepićj jest nic nie umićć* niż zmar­
nować wiele. Niech p. Kosak nie zapomina, że powołanie jego jest służbą
dla rodaków, że mamy prawo wielbić talent, korcić opieszałość.
Raczyński , śmiało twierdzić można, jest jednym ze znakomitych
malarzy, nietylko naszćj prowincyi: kroj cały słusznie chlubić się nim po­
winien. Wrodzony talent wzbogacił obszerną nauką, pracowitćm studyowaniem i zapatrywaniem się na dzieła mistrzów; estetycznie wy kształcił gję «wiedzeniem piórwszych europejskich galeryj. Zamiłowany
Tom II. Kwiecień 1851.
^3
176
ROZMAITOŚCI. J
w swojskich dziejach i zwyczajach, wzbogaca pięknemi utworami skarbiec
krajowćj sztuki, i da Bóg, będziemy mogli ozdobić jego imieniem wiele
kart w dziejach polskiego malarstwa, Zyczyćby wypadało, aby młodzi
artyści pracujący za granicą, brali przykład z p. Raczyńskiego; gdyby'z]nich
każdy przyniósł nam parę takich kopij, jak żniwiarze (los moissoncurs)
L eopolda R oberta, Rafał i Michał-Anioł w galeryi Watykanu i Judyta
W erneta; wkrótce kraj posiadałby tyle pięknych wzorów, że już syno­
wie nasi nic potrzebowaliby jeździć na naukę do zagranicznych akademij.
Ale powtarzamy, takich kopij jak p.Raczyńskiego. Nie będziemy opisywać
obrazów z których kopiował p. R., albowiem są znane z tysiącznych litografij.
Ż n iw ia rze (los moissoncurs) wielkości oryginału. Ze wszystkich
prac p . Raczyńskiego ta jest najwięcćj wykończona. Bogaty, żywy ko­
loryt, rysunek mistrzowski, biegły i śmiały, wszystkie postaci tchną ży­
ciem, każdy ruch pełen wdzięku i prawdy, każda iizyonomia nacecho­
wana pewnym wyrazem. Z zachwyceniem możemy przyznać p. R., żo nas
obdarzył kopią zupełnie godną sławnego oryginału. Do szczególnie wy­
pracowanych miejsc obrazu należą: z prawćj strony dwie żniwiarki sie­
dzące na snopach; po środku młodzieniec, co idzie przed wołami; po
lewćj stronie cała grupa idąca przy wozie.
Po żniwiarzach słusznie położymy Judijlę. Chociaż M ichał-A nioł
i R a fa ł w W atykanie, co do kompozycji większą ma wartość; jednak­
że pisząc o kopiach musimy mićć na pićrwszym względzie wykończenio;
a co do tego, Judyta nie ustępuje w niczćm żniwiarzom.
R a fa ł i M ich a ł-A n io ł w W a tyka n ie C /4 naturalnej wielkości).
Jeden ze znakomitych obrazów W erńeta, mnićj jest znany, opiszemy
w krótkości treść kompozycyi. Oto przed nami Watykan w chwili swe­
go powstania. Na przodzio obrazu Michał-Anioł niesie księgę, miecz
i klucze. Z pooranćj jego twarzy promieni cały gieniusz, cała potęga
ducha. Postawą, ubiorem, wyrazem, różni się od stojącego w głębi R a ­
fała.
Z oryginalnych prac p. Raczyńskiego znakomitsze są:
1 . Ś . Jan, jeden z dawniejszych jego obrazów, bo jeszczo w r. 1844
widzieliśmy go w pracowni artysty. Na pomoście kamiennym stoi św ię­
ty poprzednik pański. Twarz jego wyraża pokój i natchnienie, oczy peł­
ne myśli, nad głową świeci aureola. W jednym ręku krzyż, druga
wskazuje w stronę, zkąd przychodzi Baranek Boży. Cały ubiór składa
skóra wisząca przez biodra i płaszcz purpurowy. Za nim, w pięknćj per­
spektywie cudny widok syryjski, Jordan; dalój odziane lekką mgłą wzgó­
rza, a nad niin pogodne niebo powłóczone chmurkami, zarumieniono z o ­
179
ROZMAITOŚCI.
rzą.
W
całym
obrazie naturalność i prostola, ch ociaż
częściach chcielibyśm y
w ięk szeg o
w niektórych
w yk oń czen ia; tak np. tw arz i g ło w a
proroka zdają nam się n iezu p o łn ie, pod w zględ em
R ysunek takżo nie je s t bardzo p op raw n y:
techniki,
d osk on ałe.
2 . S zla c h ta sejm ikow a n a w inie w gospodzie małego miasteczka.
Wyborne postaci! Po prawćj stronie przy kominie widzimy siedzących
trzech braci szlachty, wszyscy pod dobrą już datą; biorą właśnie na uwa­
gę czwartego, co takżo dobrze już podpiły wystąpił na środek izby i przy­
tupując nogą, snać pocieszną jakąś prawi krotocbwilę; przy nim staruszek
w zielonym żupanie, z szklanką w ręku, kołysze się na krześle. Głębićj
dwie inne postaci ściskają się serdecznie. Na wszystkich twarzach, ta
prawdziwie polska szczerota i wesołość, prawdziwie sejmikowa rubaszność: rumiano zdrowiem twarze, podgolone czupryny. Jeszcze raz po­
wtarzamy, wyborne! Prześliczne jest tło obrazu. Szaro ściany gospody, ko­
min, w głębi drzwi, okno zkąd pada oświetlenie na cały obraz. Zrobi­
libyśmy jodnę uwagę panu Raczyńskiemu, że na tło tak ładnio szaro trzy­
mane, przyjaskrawe są kontusze, szczególnićj ten czerwony i zielony. Podziuł światła jest bardzo dobry i naturalny, rozpływa się wolno bez wy­
liczonych efektów. W twarzach pragnęlibyśmy więcćj gry i rozmaitości.
3. Izba czeladna. Obiad. Czworo czeladzi siedzi u stołu. Przy
palącćm się ognisku, kobieta zajęta gotowaniem. Obok różne sprzęty
gospodarskie. W e wszystkich postaciach i w całćj grupie wielo natural­
ności i prawdy, chociaż cały obraz trzymany zanadto szaro; zapewne
ubiór naszego ludu jest bardzo jednostajny, martwy, żo się tak wyrażę,
nie masz tu jaskrawego kolorytu, ani fantastyczności włoskiej: zawsze je ­
dnakże chcielibyśmy więcej ciepła, więcćj życia. Wnętrze izby szczegól­
nie piękne. W ogóle pan Raczyński celuje w malowaniu tła i w dobrem
urządzeniu światła.
4. B iw a k rossyjsh ich żo łn ie rzy . Przy zapalonćm ognisku ze­
brało się mało kółko z czterech złożono osób. Jeden rozebrany z wierz­
chniej sukni, klęczy przy gotującym się kociołku. Nad nim ułan z fajką
w ustach; po drugiej stronie ognia dwaj inni w całym rynsztunku. Wszy­
stkie twarze bardzo charakterystyczne, rysunek biegły, koloryt piękny;
ale znać pośpiech i niewykończenie, jeden z głównych grzechów p. Ra­
czyńskiego. Życzymy zwrócić uwagę artysty na rękę żołnierza sięgają­
cego do drewka. To są rzeczy drobne zapewne, ale w najmniejszym
szczególe chcomy poprawności i wykończenia— wykończenia!
5. P ejza ż zim ow y. Przed karczmą w polu stanęły chłopskie san­
ki; para chudych koników i chłop przed niemi, oto cała grupa. Dalćj
pola okryte śniegiem, lasek. Taka pojodynczość, laka prostota! A jednak
180
ROZMAITOŚCI.
ton obraz liczymy do najlepszych pana Raczyńskiego* Perspektywa, nad*
zwyczajna lekkość i technika, znamionują mistrza. Nie radzi widzimy tę
budę na przodzio obrazu; bez ńićj byłoby i pięknićj i prościej. S. Jan
i p e jz a ż zim o w y zo wszystkich obrazów są najpraktycznićj malowane.
Z mniejszych obrazów zasługują na uwagę; S tu d y a z podróży, ba­
w a rskie okolice. Charakterystyczne typy, a szczególnie niebo lekkie,
przejrzyste. Pejzażo jak wszędzie u pana Raczyńskiego wyborne. S z la ­
chta ko sztu ją c a w ino u ży d a mniejszśj jest wartości; szczególnie przy­
pomina sejmikową szlachtę w gospodzie; radzilibyśmy nie powtarzać się.
Lepsze jest: W nętrze k la szto ru p r z y św ietle la m p y. Portrety p. Raczyń­
skiego zasługują na uwagę. Wyrazistością i pięknym rysunkiem uie mogą
jednakżo porównać się z portretami p. Rajchana. Widzieliśmy u p. Raczyń­
skiego kilka portretów rysowanych wiszerem z nadzwyczajną elegancyą,
wyrównywającą miedziorytom, z lekkością i rutyną mistrzowską. Boleśnie
nam bardzo, że pan Raczyński od niejakiego czasu zda się więcćj zajęty
chlebem powszednim, niż sztuką, w którćj tak pięknie się odznaczyli
Lekcye rysunku dawane prywatnie zabierają mu czas drogi, zkąd, gdy
przyjdzie wylać się z myślą ciążącą na sercu, ów pośpiech i niewykończoność.
K o rn eli S z le g e l z wielkim talentem łączy większe zamiłowanie
i oddanio się sztuce, niezmordowaną pracę i żywo przejęcio się dziejami
i zwyczajami przodków. Ze wszystkich naszych malarzy jemu jednemu
nie możemy zarzucić marnowauia czasu. Już znamy kilka jego obrazów
zasługujących na uwagę powszochną; a droga, na którą się rzucił, tak
okwita, tak bogata i zajmująca, że mamy nadzieję pochlubić się kiedyś pięknemi utworami jego pędzla, jak dziś 6lusznio stawiamy go w pierwszym
rzędzio krajowych malarzy.
Ulubionym przedmiotem p. Szlcgla są obrazy rodzajowo, obyczajo­
we. Zwykle bierze charakterystyczno sceny z powieści więcćj zdanych
w literaturze, doskonało jo pojmuje, ożywia mocą twórczój wyobraźni,
i w całym uroku pięknćj plastyki stawia nam przed oczy. Znamy jeden
tylko historyczny jego obraz: P o słu ch a n ie u Ja n a /l/g o ; obyczajowe zaś:
Polonez Trembeckiego ze Szczęsnym Potockim, z powieści: O grody i po*
cci Lucyana Siemieńskiego; M iecznik z M aryi MalczowsKiego; M aryasz,
taniec w lesic przy pasiece. Zaczęte: P u ła w s k i n a chrzcinach i jakiś m a­
ły rodzajowy obrazek; po całóm ułożeniu gruppy i sposobie malowania
sądzę, że będzie w tym guście co Maryasz. Z kopij jego znamy Madonnę
lla fa ła . Utwór ten połen natchnienia, pełen twórczości jest jakby wznio­
słą modlitwą do Bogarodzicy. W zachwycie nabożnym, ze łzami w oczach
musiał go mistrz tworzyć. Pan Szlegel dał nam poznać prześliczną, pro-
ROZM AITO ŚCI.
181
Wdziwie mistrzowską kopią. Ogrody Vatteau; tu zarzucilibyśmy, że
koloryt trzymany za ciemno. Mały obrazek niderlandzkiej szkoły, z dobrćm użyciem światła i piękną perspektywą.
Oryginalne praco pana Szlegla: Posłuchanie u Jana Ulgo, jeden
z najpiękniejszych jego obrazów. Szczególnie zasługuje na uwagę har­
monijna całość w kolorycie i świetle, chociaż i tu niebardzo się zgadza­
my z tym żółto-zielonym kolorem sukni damy dworskićj: jest zanadto,
że się tak wyrażę, krzyczący; szczególnio przy tćm cudnćrn tle, bo tło obra­
zu jest tak piękne, że nic już życzyć nie wypada: całe jestdoskooale utrzy­
mane w szarych kolorach. Do najwyborniejszych postaci należą: klęcząca,
posła Wilczka, w czarnym ubiorze z koronkami; kardynała wgronostajowćj
pelerynie; bardzo ładna Polaka, słuchającego żołnierzami Jezuity. Go do głównćj figury Jana IHgo, ta się nam nie podoba; widać malarz bardzo się
trzymał portretu, dlatego dał tak sztywną postawę Janowi, dlatego król
ma obojętną twarz i nie jest zajęty zupełnie akcyą. Widać z wyrazu, że
myśli, ale zdaje się o czein innćm, niżeli w tćj chwili powinien. Kobićty
są bez gracyi i nadto wymuszone. Główno osoby, jak: król, Marya Kazimićra, Wilczek, kardynał, są bardzo starannie kopiowane z portretów, co
nadaje obrazowi więcój lustorycznćj wartości. Technika, a szczegól­
niej malowanie złotogłów i ciężkich materyj na sukniach jest bardzo
piękne, ale i w tćm malarz zgrzeszył w głównej figurze: płaszcz na
królu Janie nieznośnie łamie się pod ręką i nadto jest ciężki.— Nad obraz
opisany przenosimy Polonez. Co do przedmiotu, jest przyjemniejszy,
łatwiejszy do wykonania: albowiem rzecz dzieje się pod golem niebem,
i nie ma tyle szarych kolorów. Mamy przed sobą cały łańcuch par w po­
ważnym polskim tańcu. W pićrwszej parze Zosia w stroju wirjskiój
dziewczyny z sierpem na głowie, ze spuszczohemi oczkami; całą (ę
anielską postać starał się malarz odtworzyć. Dalej kilkanaście par: kobićty wszystkie we francuzkich strojach, mężczyzni w kontuszach i mun­
durach. Po prawćj stronie obrazu muzyka: Jankiel grający na cym­
bałach, i młody ułan, Smyk, niegdyś kochanek Zosi, smutny, zamyślony,
i ł o obrazu stanowi dom ocieniony drzewami; na lewo zwaliska zamku,
wyżćj niobo pogodno wieje spokojem i ciszą. Do najdoskonalój poję­
tych postaci w tym obrazie liczymy Jankiela, Smyka i Telimeny; koloryt
i światło także bardzo się podobają, tylko pary, któro są w cieniu, zanadto
już ciemno trzymane. W ogóle u pana Szlegla w cieniach predominujo
asfalt, tak, że często twarze jego osób są prawie czarne, a przez to
nie mają tćj świeżości, tego przezroczystego ciała, jak np. widzimy w por­
tretach Rajchana. Kobićty są zanadto sztywne, manierowane; nie ma­
ją tych wolnych ruchów, tćj naturalności i swobody, które tak miło wi­
182
ROZMAITOŚCI.
dzimy. Radzilibyśmy więcćj zapatrywać się na naturę. U nas szczegól­
nie tyle mamy pięknych kobićt, żo malarz nio możo uskarżać się na
brak wzorów.
Mniejszćj jest wartości, choć także bardzo ładny obraz: Ogród.
Przedstawił nam malarz Zofiówkę w chwili, gdy Trębecki czyta Poto­
ckiemu swój poemat. Jestto często błąd najznakomitszych malarzy, szcze­
gólniej wiedeńskiój szkoły, że malują nam sceny potrzebujące wykładów
i kommentarzy. Prócz tego nio ma jedności w tój całćj gruppie} pojedyn­
czo postaci są prześliczne, pełno życia, doskonale prawdziwe, ale do uzu­
pełnienia całości, brukujo celu głównego: akcye porozrywano. Szcze­
gólnie pięknie jest rysowana i malowana kobieta mdlejąca. Koloryt,
pejzaż malowany w guście Valteau, nio zostawiają nam nic do życzenia.
M aryasz, niewielki obrazek rodzajowy. Przy stoliku staruszkowio
grają w karty i częstują się tabaczką. Młodsza para tuż przy nich.
Ubiory przypominają Stanisławowską epokę. Twarzo bardzo charaktery­
styczno i pełno wyrazu; koloryt ciepły i żywy.
Portrety pana Szlegla są malowane śmiało, z powną rutyną; ale tro*
chę za surowo, nio mają tej lekkości, życia, jak portrety pana Rajchbna.
Sądząc z wyrazu, ze szczególnych charakterów, bardzo muszą być trafne.
Widzieliśmy zaczęty obraz P u ła w sk i na chrzcinach. Myślimy, że ten
obraz będzie należał do najlepszych. Dziś już jest piękny. Chcielibyśmy
wypędzić pieska, co zupełnie niopotrzebnio figuruje na przodzie obrazu;
zresztą nio jest nawet naturalny, bo w całym pędzie, nio zważając, że
nio ma miejsca.
Oprócz malarzy wspomnionych, winniśmy zwrócić uwagę jeszcze
na kilku innych, mających swoje pracownio we Lwowie.
Do dawno znanych i wziętych malarzy należy Jabłoński.
J a b ło ń sk i zajmuje się głównie malowaniem portretów. Znany
jest jako portrecista w całym kraju, który prawie zarzucony jest jogo pra­
cami, tak, iż mało znamy domów, gdzieby się nic znajdował portret pędzla
Jabłońskiego. Celują ono podobieństwem, chociaż nie wyrównywają pra­
com Rajchana, Szlegla lub Raczyńskiego pod względem artystycznćj w ar­
tości, gdyż są tylko niowolniczćm kopiowaniem natury i mają wszystkie
jednakowy wapienny surowy koloryt: sąto portrety regułkowe.
Podziwiać wszelako musimy Jabłońskiego, gdy pomnimy, żo nio
bywszy nigdy za granicą, nie miał sposobności zapatrywać się na wzory
i arcydzieła rozlicznych mistrzów*, na których się zwykle artyści nasi
kształcą; żo umiał swój wrodzony talent jedynie przez praktykę i długie
doświadczenie do tego rozwinąć stopnia, na którym dziś stoi. Jabłoński
nozsiAiToicr.
183
jest artystą z natury; wrodzonemu talentowi, długoletniej pracy i doświad­
czeniu winien wszystko, co umić.
O
rozlicznych obrazach jego, najwięcćj kościelnych, mamy tylko do
p o w i o d z e n i n , że są malowano tym samym sposobem, co portrety; widać
po nieb, że sobie przywłaszczył jednę paletę, którą do wszystkich prac
swoich stosuje; widać oraz to samo wielkie doświadczenie, tę same
obszerną praktykę. Do twórczości i kompozycyi Jabłoński nio rości so ­
bie w skromności swojej żadnego prawa, gdyż bierze do obrazów ko­
ścielnych za wzory najwięcćj ryciny, robione podług dawnych włoskich
mistrzów.
M aszkow ski gdyby nie był sam artystą i posiadał dostatki niejedne­
go zamożnego obywatela w naszym kraju, byłby może najpierwszym me­
cenasem, największym opiokunein malarstwa. Jemu winna większa
część naszćj młodzieży kształcącej się za granicą początkowe nauki, za­
chęcenie i umysłowe wykształcenie pod względem malarstwa.
On jest może jeden w kraju, który celuje znawstwem i bezstron­
nością, oraz, tym tak rzadkim między artystami darem, on może być ka­
żdemu malarzowi w każdej gałęzi malarstwa pomocnym radą i chętnie
to czyni. Żałujemy, że nie posiadamy tyle prac jego, abyśmy go między
pićrwszych naszego kraju policzyć mogli. Przechodząc bowiem rozmaite
losów koleje nie mógł się bezwzględnie oddawać umnictwu; pomimo tego
przyniósł tę więlką przysługę krajowi, że będąc przez długie lata nauczy­
cielem, przyczynił się do obudzenia w młodzieży naszćj zamiłowania do
sztuk, i dał, możemy powiedzieć, niejednemu z naszych młodszych i zna­
komitszych artystów pierwsze namaszczenie. Tćm bardzićj musielibyśmy
ubolewać, gdybyśmy go widzieli przez prywatne stosunki i słabości zdro­
wia zmuszonego do opuszczenia tak pięknego zawodu.
M oraw ski więcej posiada wiadomości historycznych, potrzebnych
do historycznego malarstwa, niż artystycznego uzdolnienia i praktyki. Pomysły jego do obrazów historycznych są często bardzo dobre, jednakże
wykonanie nie odpowiada, niestety! ani oryginalności pomysłów, ani
obszernym wiadomościom jego. Gdyby który z biegłych artystów poprze­
rabiał obrazy Morawskiego pod względem rysunku, kolorytu i układu,
mielibyśmy wiele szacownych dzieł, odznaczających się trafnością histo­
ryczną, i dokładną znajomością dawnych strojów i zwyczajów. W tym
ostatnim względzie zasługują na uwagę:
P rzep ro szen ie Z ebrzydow skiego, gdzie nawet ugrupowanie osób
jest dobre. Byłbyto obraz znamicnitćj wartości, gdyby ręka Morawskiego
sprostała jego pomysłom. M orsztyn cią g n ą cy z a sobą Talara na s z n u ­
r z e za szyję • Obaj konno, koń Morsztyna w lansadach, Tatara zaś
184
R O m iT O ÍC I.
koń opierający się dalszemu pochodowi; pomysł oryginalny i historyczny,
chociaż niebardzo estetyczny. Jeszcze mniój powabu ma K onaszew icz
ścinający Turkom głowy.
T ilz niedawno osiadły we Lwowie, nie przywiózł z sobą żadnych
utw orów z Francyi; tu zaś zaKrótko bawi i nadto zajęty jost nauczaniem,
nżeby miał czas dać się poznać z dzieł swoich. Widzieliśmy u niego kil­
kanaście rozpoczętych portretów, w których pochwalić możemy usiło­
wanie czynienia z portretów oraz obrazy rodzajowe. Titz stara się skrć*
śłić portret wśród ruchu, przez co może mu nadać więcćj życia, niż mają
zwykle portrety. Główną jednak zasługą jego nauka, którą udziela z za­
miłowaniem a nawet poświęceniem, przez co i w uczniach obudzą tuk
mało znane u nas prawdziwo artystyczne zamiłowanie. Zresztą należy
mu i to przyznać jako zasługę, że uczy metodą nową, która nie zaprawia
ucznia do kopiowania martwych wzorów, ale zostawiając wrodzonemu
usposobieniu wszelką samodzielność, stawia żywą przyrodę za wzór.
Oprócz tych kilku mamy joszczo niemało artystów krajowców, na
których wielkie można mióć nadzieje; gdy jednak jeszcześmy nie mioli spo­
sobności pozuać ich dokładnie, nie możemy natoraz dać sprawozdania.
Teraz zaś skończywszy nasz pogląd, wypada -nam wynurzyć dwa życzenia.
Jedno jest, uby w naszym kraju ustało raz, że się lak wyrazimy,
uśpienie artystycznego zmysłu i obojętność dla umnictwa. Mamy zarody
wielkich talentów, możo nawet gieniuszów w kraju, ale te muszą gnuśnjćć, karłowacićć, ho mają do walczenia to z przesądami towarzyskiemi,
to z niedostatkiem. Drugie jest powtarzająca się przynajmnićj raz w pa­
rę lat wystawa obrazów.
***
Wiadomość o życiu i pismach ś. p. Ignacego Jagiełły , nauczyciela
literatury starożytnej to byłem gimnazyum winnicldćm, zmarłego dnia
2 9 grudnia 1 8 4 9 rohu,
Ś. p. Ignacy Jagiełło urodził się we wsi Remejsiach w powiecie
Wiłkomirskim dnia 9 lutego r. 1784, z Józefa i Elżbiety z Jakubowskich Ja*
giełłów. Chodził do szkół w Traszkunach, Utrzymywanych przez księży
Bernardynów. Pracowity i zdolny młodzieniec poznał, że nauka ztąd w y­
niesiona nie wystarczała potrzebom jego umysłu, przeto wyjechał do uni­
wersytetu wileńskiego, gdzie przyjęty w poczet kandydatów do stanu
nauczycielskiego, oddał się filologii i będącym z nią w związku naukom.
Po trzechletnim kursie pod przewodnictwem uczonego i cnotliwego professora Ernesta Gródka, otrzymał stopień kandydata filozofii, i wysłany
R O Z M A IT O ŚC I.
185
został w r. 1808 na nauczyciela łacińskiego języka do szkoły postawskićj.
Rok jeden tu przebywszy, upraszał rządu uniwersytetu, aby na dalsze
studya dozwolił mu powrócić do Wilna. Na podane prośby, nigdy ta
władza nie umiała dać odmownej odpowiedzi. W rócił więc Ignacy J a ­
giełło do Wilna; po dwóch latach otrzymał stopień magistra filozofii
i naznaczony został w 1811 roku starszym nauczycielem języków staro­
żytnych w Winnicy na Podolu, gdzie zamierzano otworzyć gimnazyum,
a co dopićro w 1814 r. nastąpiło.
Od tego czasu aż do śmierci, Winnica była miejscem ciągłego po­
bytu Ignacego Jagiełły. Po otrzymanćj emeryturze na jeden tylko rok był
na wieś się wychylił, zaprobował gospodarki i znowu wrócił do ulubio­
nego miasta, a raczćj do właściwych sobie zatrudnień.
Niewielu ludzi tak trafnie, jak Jagiełło, zawód i stan dla siebie
wybierali. Cierpliwy, rozsądny, szlachetny, poważny, gruntowny, sło­
wem i czynem najzbawienniejszy wpływ na młodzież wywierał. Był on
jednym z pićrwszych nauczycieli tworzącego się gimnazyum Winnickiego,
i prawie ¡ostatni po jego zniesieniu umarł. Rok 1849 nie mógł boleśniej
dla stron tutejszych się zakończyć, jak zabićrając męża, który był ich
ozdobą i wzorem.
Jako nauczyciel starożytnych języków, Ignacy Jagiełło znakomite
położył zasługi; dla każJego pilniejszego ucznia, lekcye jego były bardzo
nauczające; pićrwszy on porzucił wykład drobiazgowy, przeciążający
pamięć uczniów suchemi prawidłami, a natomiast trzymał się zawsze stro­
ny praktycznćj; W porównaniu z mową ojczystą wykazywał właściwości
języków starożytnych , zwracał uwagę na szczególną ich budowę i boga­
ctwo; żadna piękniejsza myśl filozoficzna, żadne prawdziwie poetyczne
Wyrażenie, nie uszło jego, a ztąd i uczniów uwagi. Mając sam umysł rozległemi wiadomościami wzbogacony, wszystko co wymagało dopełnienia
objaśnienia, objaśniał, dopełniał; słowem żadnćj zręczności nie opuścił,
aby coś do wzbogacenia młodzieży serca i umysłu nie przydał.
Prócz głębokićj znajomości języków starożytnych i ojczystego, znał
języki i literatury francuzką i niemiecką. Historya powszechna, ulubionym
jego badań i rozmyślań była przedmiotem; ztąd jego poglądy na ludzkość
i czasy zawsze były piękne, zastosowania trafne i nauczające.
Z nauk
przyrodzonych wybrał sobie botanikę na naukę rozumnego i razem mi­
łego odpoczynku po żmudnych domowych nauczycielskich pracach, i flo­
ra podolska, ręczę, nie miała dotąd bieglejszego nadeń znawcę i slalszego
miłośnika.
Piękny był widok męża, wzniosłej, wspaniałćj postawy, z obliczem
jakie widzimy na medalionach greckich i rzymskich, z włosami, które
mu poważnie ubielały skroń i czoło. Szczerość uczuć i myśli, jak w każTom U. Kwiccic6 1851.
186
ROZMAITOŚCI.
dśm poruszeniu ciała, w każdeni słowie, tak tśż i w całćj jego prześwie­
tlała się fizyonomii.
W skutek ciągłego czuwania nad swemi namiętnościami, zawsze
w obyczajach był czysty, w stosunkach towarzyskich jednostajny; kto
jakim go znał przed laty, takim znalazł i przy śmierci: na ruchomym tea­
trze świata, wszystko wokoło niego się zmieniało, a on pozostał wier­
ny raz poślubionym uczuciom, myślom, pojęciom. Sympatyzując z tćin
wszystkióm, co zacne, piękne, umiał być wyrozumiałym na ułomności
i błędy drugich, pobłażliwym w sądzeniu wad cudzych; do żadnój intrygi
i plotki nigdy się nie wmieszał, nikomu pokoju nie zamącił.
Najlepszy mąż, ojciec, krewny, swą niespodzianą śmiercią ciężki
i długi żal po sobie zostawił. Uinarł dnia 29 grudnia 1849 roku, w 65
roku życia z napadu apoploksyi. Jedna chwila położyła kres życiu tak
pięknemu, pożytecznemu. Czyż taki nauczyciel, taki człowiek nie mógł
sobie zjednać szacunku publicznego? Nie dziw więc, źe ciało jego tłumnie
odwiedzano, że pogrzeb choć o to nikt się nie starał, odbył się wśród
zbioru licznego ludu; nietylko katolicy i innych wyznań chrześcianie, ale
naw et żydzi towarzyszyli konduktowi. Cnota, prawdziwa zasługa, w każdśm miejscu i czasie, zawsze należną sobie cześć odbierze.
Wolniejsze chwile od zatrudnień publicznego i prywatnego nauczy­
ciela, od ciągłego czytania, aby nie zostać za postępem czasu i nauki, po ­
święcał Ignacy Jagiełło na pisanie licznych mów i rozpraw w języku
polskim i łacińskim, które miewał przy otwarciu i zamknięciu prawie
każdego szkolnego roku. Prócz tego, wypracował: ló d , Uwagi nad historyą powszechną, pokazujące w rzędzie łudzkich wiadomości jćj arcywielkie przeznaczenie i nieskończone pożytki w doskonaleniu człowie­
ka pod wszystkicmi ważniejszemi względami; 2 re , Traktat o rządzie
i prawach najsławniejszych w starożytności narodów. Ale najważniej­
szą pamiątką urnysłowćj pracy Ignacego Jagiełły, jest przekład dziejów
rzymskich Liwiusza wszystkich ksiąg, jakie da naszych czasów doszły,
oraz wstęp do tego tłumaczenia, w którym opowiedział historyą cywilizacyi Greków i Rzymian. Dzieło to z pięciu obszernych tomów złożone,
tylko przy pomocy gorliwych o ojczystą literaturę ziomków wydrukowanem być może. Jakbyto było pięknie, gdyby uczniowie ś. p. Igna­
cego Jagiełły tę cześć swemu nauczycielowi wyrządzili; byłbyto pomnik
godny ich uczuć i pamięci męża, dobrze swemu krajowi zasłużonego.
Ignacy Jagiełło pochowany został na cmentarzu katolickim w W in ­
nicy, w katakumbie kościoła tamże znajdującego się. Tablica z surowcu żelaza odlana, ma wskazywać miejsce spoczynku jego zwłok i opo­
wiadać dzień urodzenia i zgonu.
A le x ą n d e r Groza.
w
i a d o m
o ś c i
aa drodze postępu nauk przyrodzonych.
f i z y k a
.
***
•
teoryą powstawania elektryczności w chmurach050"0
naSt?Pn’
Już od czasu Franklina wiadomo wszystkim i<v
istnieje ogromna ilość elektryczności; dota¿ 5 * „
'' ,
* "
wskazać przyczynę jćj po wstaw*»!W
przedm.oc.e mamy
wiele hypotez. N a jp o w - - ,,eJsz* 1 najprawdopodobniejszą jest hypoteza poczytują»- r u,ow an'° w ćd, na powierzchni kuli ziemskićj rozlanych,
za p r-r-iy n ę elektryczności atmosferycznój; do innych zaś liczymy szybkie
przechodzenie par wodnych do stanu płynnego i stałego, różność tempe­
ratur rozmaitych warstw powietrza w odmiennych wysokościach. Nie­
którzy uczeni poczytują stan clektro-dodatni atmosfery za jćj stan nor­
malny. Schónbein odrzuca wszystkie powyższe mniemania i w ich miej­
sce podstawia teoryą tworzonia elektryczności chmur, w skutek powino­
wactwa chemicznego, będącego znów wypływem gałwanizmu.
Woda jest ciałem zdolnóm przybierać biegunowość elektryczną,
czyli stan napięcia płynów elektrycznych, skoro jakakolwiek materya ma
do jćj kwasorodu lub wodorodu chemiczne powinowactwo. Kwasoród
o zwykłćj temp. jest w ogóle obojętnym na pierwiastki, lecz pod wpły­
wem światła słonecznego działa tak jak ozon, tojest ukwasorodnia metale
dla których był obojętnym w ciemności. Kwasoród oświetlony, uważany
pod względem chemicznym, posiada więc odmienne własności od kwaso­
rodu ciemnego. Nadto w pićrwszym stanie jest mocnićj olektroujemnym,
aniżeli w drugim, i ztąd te dwie odmiany kwasorodu mogą wywołać
biegunowość elektryczną w cząstkach wody.
Aby w atmosferze mogła powstać burza z błyskawicami i pioru­
nami, konieczne mi są te warunki: najprzód aby istniały chmury, czyli aby
188
WIA DOMOŚCI
cząsteczki wody były nagromadzono w massy; powtórc, aby chmury były
oświetlone; nakoniec, aby w atmosferze był kwasoród.
Przypuśćmy żo latem, w skutek pewnćj przyczyny, w dolnćj w ar­
stwie atmosfery tworzy się chmura: wówczas każda jćj cząstka stykając
się z kwasorodem powietrza pod wpływem światła słonecznego, staje się
elektryczną. Chmura oświetlona przez słońce, może być uważaną za zbiór
molekularnych par galwanicznych, w których natężenie elektryczności
wzrastać będzie stosownie do mocy światła słonecznego; zrazu natężenie
to będzie słabsze, wśród dnia najmocniejsze. Nadto, należy według po­
wyższego przyjąć, że cząsteczki wody składające jednę chmurę, posiadają
różno napięcie elektryczno; te z nich, które są w zetknięciu z najmocnió
oświetlonym kwasorodem, czyli które zajmują górną część chmury, mają
natężenie elektryczno największe; słabszo zaś cząstki wody składające
wnętrze chmury. Wzbudzona w ten sposób biegunowość w cząstkach^
chmury, oddziaływać musi na otaczające cząstki wody i przez indukcyą
wywołać w nich napięcie oloktryczności, które znów dalćj udzielać się
pięcie oostennym cząstkom wodnym. Podobnie jak w stosie Volty, nadzonych w każdćj czijVvffrmury równać się będzie summie napięć wzbuwyobrażać będzie stos Yolty n i e z i f c kwasorodu oświetlonogo, i chmura
Przyjm ijm y, żo druga chm ura n ie o ś w ,Ło
zbliża; jasną jo st rzeczą, żo w tći druffići chmnrn* nr™
P°Pr*edm ćj się
m e b ieg u n o w o ść elektryczna. A jeżeli ta druira rhm*
Pows tu’
w tody takie chm ury w zaiem n óm na siohin I • i •
UM JCSt ° * w ,oU o"n>
sno napięcia elektryczno, w zb u d zon e p ie r w o t a f o 'f a j !
o św ietlo n y . Zdajo sio. żo
. • J y n ,e Przoz k w asoród
b łysk aw ico i pioruny iesl ahv <■!
'^ar
,om *}urzy zd oln ój w y d a ć
lecz były kształtu zwanego cum ulus",] d l n ^ T T ^
dzą w warstwowało (str a tu s ) nnci 'n ■ i
®
m aU y’
chmury przecho-
po nastąpjonój zamianie. Podobnie w dzień” ’ I*000.2*1™ S"‘' natychmiast
czyna rozedrze chmurę w a « i w o w » u 1
’ 8 * ^
inna Pn J '
zwykle następuje burza.
*
' rozsu," ° H na oddzielne części,
Właściwo burzo z grzmotami i piorunami
szych warstwach atmosfery, i nie wznoszą «i« »,
mii«
miuJscu w niż-
,J
Schonbein upatruje tego przyczynę w tć/n, że M k o
1 0 - 1 2 0 0 0 stóP-
płynnym zdolne są przyjmować stan elektryczny
' W0',y w stan'°
rodu i św iatła; tem peratura zaś atm osfery tak
w znoszenia się nad ziem ię, że na w ysok ości i
ju ż zm arznięto n a w e t podczas łata
s’J k o S l T
S l
6
Z
P’ ^
kWaS° '
"
Wod* s,‘
7 NAUK
189
PR ZY RODZONYCH.
Co się tyczy burzy nocnych, napozór sprzecznych z przywiedzioną
hjpotezą, Schonbein tłumaczy je w taki sposób. Przyjmijmy, że w peWnój okolicy dla którćj słońce już zaszło, rozciągają się chmury cum ulus
aż do miejsca, które jest jeszcze oświetlone promieniami słońca; w tśj
ostatnićj stronie nieba nastąpi pierwotna burza; la wywrze swe działanie
indukcyjne przez cały szereg chmur przyległych, i może wywołać podobną
lecz słphszą burzę w okolicy, gdzie już noc panuje. W samćj rzeczy nocne
burze nie powstają nigdy z pojedynczych chmur zawieszonych w atmosłerzo, lecz objawiają się wtedy tylko, gdy chmury cum ulus rozciągają się
w różnych kierunkach, szczególnie zaś ku wschodowi i zachodowi- Bły­
skawica jest połączeniem przeciwimiennycli elektryczności wtedy, gdy
napięcie tych płynów w chmurach dojdzie pewnego kresu, który, jak
w każdćm ciele istnićć musi. Droga jej id/.ie przez te części chmury,
które dosięgły największego natężenia elektrycznego poprzedzającego
rozbrojenie, czyli przez te linie, im których zuajdują się molekularne
stosy Volly, posiadające największe napięcie elektryczności. W skutek
wyładowania, pojedyncze chmury zbliżają się ku sobie z l e w a i ą / ^ / i ó
w jednę warstwę, a cząstki wody składające cbmuryj^yfrwsze spadnięcie
deszczowe. Dlatego błyskawice i pioruny grzmotem deszcz, który się
ulewnego deszczu, i za każjjvjdg G eniogt 1850. Octob.).
zmniejszył, na nowo s>*
5, p.
m in er a l o g ia ,
Porównanie sk ła d u piasków złotonośnych K alifornu,
N ow éj G renady, U ralu i Renu.
K.ń> nie słyszał i nie czytał o niezmiernych bogactwach Kalifornu?
I •
i <;.• m d niemi, i nie życzył sobie czerpać z owych skarkto nie zdumiewał s.ę nad n.cm., n
) ,
r
odkryciem
bów? ileż zmian już przypuszczano? Zdawiało j , i . * w
¿
zniży się wartość złota, tego jedynego kruszcu,
ory
trzymywaj. jc.
ś,i a przytćm i rzadkości, dotąd w tak wysokiej cenie s.ę u trzy my al, j
" j t i a a n i o n v c h , do których wielkićj wag. przywiązywać me można
hvío VVszakie interesem było Amerykanów, aby nowo nabyte prow.n
,
” V w n i é i zaludnić; z łatwością więc domyślać Się należało,
■ « . „ ¡ c P, —
. «»
190
WIADOMOŚCI
zlicznych i różnorodnych wiadomościach, spodziewam się, iż każdego zaj­
mie ściślejsze opisanie składu piasków Kalifornii, w porównaniu z innemi dawnićj już znaneini; a niejeden zadziwi się, iż te tak nadzwyczajnie
głoszone skarby, niewiele albo nic nie przewyższają w bogactwie kopal­
ni, o których teraz, słysząc o Kalifornii, nikt prawie nie wspomina. P o ­
równawcze to zbadanie piasków złotonośnych uskutecznione zostało
przez pana Dufrćnoy w Paryżu (1), i tnkowe tu w krótkości udzielić
pośpieszam.
P o k ła d y K ali/ornii. Poddany badania zbiór części stanowiących
pokłady złotonośne Kalifornii, zawierał:
1. Dwa kawałki ziemi złotonośnej, wziętćj z dwóch punktów doli­
ny Sacramento.
2. Piasek pochodzący z płókania dość już daleko posuniętego,
a w którym wyraźnie dostrzedz już można było blaszki złota.
3. Zwir kwarcowy i ułamki skał, wzięte z napływów stanowią' ”' h dolinę.
5. Nakohnwałki złota,
jest: z rzeki Amerykaiiskići')iih.0i*zqce z lrzec*' punktów Sacramento, tosześć od ujścia, nareszcie z rzeki Piór ‘, |)uSacrninent0> '• tćjże rzeki o mil
•d pidrwndj „ e f c To
p|mkta ^
o T do 0 mil na wićhód
nj rzeki S.cr,„„o„t„, k,ó„
j SiJ . Ne(adang
Blaszki złota z Kalifornii są daleko szersze aniżeli uralskie lub I,™
zyhjskie; rózmą się także od nich kolorem więcej czerwonym* składali
się zas podług rozbioru pana itiyot: z 90,70 złota
’
8,80 srćbra
0,38 żelaza
99,88
I n, ; 0Z" r iü Z • 0,liny S?cromonto» są lekkie, w dotknięciu dość gładkie
y
S,C “ üé P—
koloru są brunatnego
za pomocą mikroskopu rozpoznać można, iż się składują z ,„ a{ych ułam '
ków krzemiemstycb, ostrokanciastych i przezroczystych; golem okiem
ziarn bardzo trudno dostrzedz.
’
Jeden z kawałków złota ważył 4 7 « -,7415 (blizko 4 M M
s r r r ' i 1*
jo
koloru
w » t.d 7 i :r.“
wałek kwarcu zaokrąglony, co dowodzi iż zdaleka został przytoczonym,
( 1 ) Aunjles des Mlues IV Série. Tome XVI, 4. Llvr.
Z NAUK PRZYRO D ZO N YCH .
191
a nadto id złotu pierwiastkowo towarzyszył kwarc, z którćm, stosownie
do zachowanego jeszcze płaskiego kształtu, tworzyć musiał żyły.
Odłamki łupkowe znajdowane w napływach, każą nam przypu­
szczać, iż skały w których żyły złotonośne były zawarte, z łupków a nie
granitów się składały.
N atura piasków z K alifornii. Powszechnie kolor tych piasków
jest czarny, co głównie pochodzi od kwasorodu żelaza, który odciągnię­
ty za pomocą magnesu, wynosił 59,82 na sto. Pomimo tego piasek pozo­
stały zachował jeszcze kolor czarny. Badana pozostałość ta, za pomocą
mikroskopu, zawierała małe ośmiościanki błyszczące tytanianu żelaza,
zmieszane z kryształami spłaszczonemi błyszczu żelaza 1 ziarnkami zaokrąglonemi niedokwasu manganezu: zpomiędzy tych pierwszy jest prze­
ważający, a ostatni dość rzadki. W śród tych znajdują się jeszcze białe,
przezroczyste, z obydwóch k o ń có w wyraźnie zakończone kryształki cyr­
konu, których kąty, pomimo ich drobnych rozmiarów, dają się dość dokła­
dnie zmierzyć. Cyrkon biały, tak obfity w piaskach złotonośnych, po­
wszechnie jest bardzo rzadki, znajduje się bowiem tylko w Zillerthal
w Tyrolu i w Brewig w Norwegii.
Oprócz tego, piasek z Kalifornii zawiera jeszcze kwarc nickryslaliczny bezkolorowy i zadymiony, który zawsze da się rozróżnić od innych
odłamków przez swój złam muszlowy; nareszcie spostrzegać się dają cza­
sem kawałki niebieskawe korundu.
Ziarnka piasku płókanego takich są rozmiarów, że je można pod
mikroskopem rozgatunkować, i stosunek ciał wyżćj wyrażonych oznaczyć.
Tym sposobem doszedł p. Dufrćnoy, że piasek z Kalifornii składał się:
z 59,82 kwasorodku żelaza magnesem wyciągniętego,
16,32 tytanianu, błyszczu żelaza z śladami niedokwasu manganezu,
9,20 cyrkonu»
13,70 kwarcu niekrystalicznego (hyalin),
0,67 korundu,
0,29 złota,
100,00
Stan krystaliczny tytanianu żelaza i cyrkonu dowodzi, że skały pier­
wiastkowe z których utworzono zostały pokłady doliny Sacramento, nie
musiały być oddalone, i zdaje się, że należały do łańcucha gór śnieżnych.
Nienad werężono kryształy, a nadto zupełne ich w obu wierzchołkach
zakończenie, prowadzą nas także do przypuszczenia, że te skały są łu pko­
w e, a nie granitowe. W tych bowiem ostatnich kryształy przywarte
do skały, zwyczajnie jeden tylko przedstawiają wierzchołek, §dy w łup­
192
W IA D O M O Ś C I
kowych najczęściój położone w kierunku warstwowania skał, kryształy są
całkowito. Zdaje się więc żo góry Śniożne, stanowiące granicę wscho­
dnią Kalifornii, po większćj części są z łupku mikowego i talkowogo.
Piasek z Now ej G renada zebrany w dolinie rzeki Rio-Dolco, płynącćj w prowincyi Antioquia, jest prawio całkowicie krystaliczny, jak
w Kalifornii, a kryształy jeszcze mniej uszkodzone. Piaski to są raczńj
popielate jak czarne, dlatego tćż za pomocą magnesu można było odcią­
gnąć tylko 3 4 ,3 5 % kwasorodku żelaza. Skład piasku tego, podobnym
sposobem oznaczony jak poprzedzającego, jest następny:
34,35 kwasorodku żelaza
1 5 .0 0 tytanianu i błyszczu żelaza
2 0 .0 0 cyrkonu
25.00 kwarcu
1,00 korundu
4,65 skały żóltawćj nieprzezroczystej, zapewnie
pirytu żelaznego i złota.
kwarcu,
100,00
Cyrkon jest koloru pomarańczowego; w kryształach bardzo wyraź­
nych, często w obu wierzchołkach zakończonych. K w arc prawio zaw­
sze w ułamkach mało zaokrąglonych, czasom w kryształach. W ogóle
ziarnka piasku z Grenady są mniej zaokrąglone, aniżeli w Kalifornii, mu­
siały zatem nie tak daloko być toczonomi, i rzeczywiście Andy od RioDolco zaledwie 10 mil są odległe, gdy tymczasem dolina Sacramento
blizko 50 mil ma długości. Piaski grenadzkio zawierają w sobie mniój
kwasorodu, co ztąd pod udzi zapewnie, iż ich płókanio mniej daleko po­
sunięte było jak w Kalifornii. Ich skład zaś jest tonie sum, a z tego wy­
nika, iż góry Andy początek im dające, w przestrzeni 600 mil przedstawia­
ją zupełną tożsamość składu.
Piasek uralski. Dwie odmiany piasku uralskiogo poddano poszu­
kiwaniu, pochodziły z dwóch odmieunych stopni wypłókania; w jodnćj
bowiem mniej wymytej, znajdowało się kwasorodku żelaza tylko 10°/«,
w drugiej zaś 22,12. Najobfitszym w tym piasku pokazuje się tytanian
żelaza koloru czarnego, w ziarnach zaokrąglonych i bez wyraźnego
kształtu; kwarc znajduje się trojaki: niekrystaliczny, ametyst i zadymio­
ny. Oprócz togo napotkać się jeszcze dają ziarnka żółtawe cymofanu
i białe kryształki zaokrąglono cyrkonu.
W ogóle ziarnka piasku uralskiego są bardzo zaokrąglone, i noszą
ślady długiego tarcia, a tom samćin odległego przypływu. Składa się
z następujących części:
X
NAI.K
PRZYRODZONYCH.
193
z 23 kwusorodku żelaza magnetycznego,
50 tytanianu żelaza,
4 10 cymofiitm,
14 kwarcu,
3 cyrkonu.
~7ÓÓ
Oprócz tego, znajduje się jeszcze w nim piryt żelazny, a nawet jak
się zdaje i miedziany.
Nareszcie badał p. Dufrenoy piasek z Renu pochodzący, w którym
główną częścią jest kwarc, bo blizko 90% wynosi; jest on zawsze niekrystaliczny, różnych kolorów, a szczególniej różowego; pomiędzy temi od­
łamkami kwarcu ostro zakończonemi, znajdują się rzadkie ziarnka zao­
krąglone białego cyrkouu. Kwasorodku żelaza zawiera zaledwie 2 % ,
a tytanianu od 3 do 4°/o.
Robiąc porównanie piasków jednćj ciężkości gatunkowej, a zatćm
prawic jednego stopnia wypłókania, okazuje się, iż nic zachodzi wielka
w ich bogactwie różnica. Niektóre wiadomości statystyczne potwier­
dzają tę prawdę. Rossya w r. 1847 wyprodukowała złota za 77 milio­
nów franków, przyczein użyto 50,000 robotników. Podług ogłoszonych
wiadomości z Kalifornii, produkcya tamtejsza dochodzi od 20 do 25 mi­
lionów franków, liczba zaś pracujących wynosi od 15 do 16,000; stosu­
nek więc robotników do produkcyi jest takiż sam w Kalifornii, jak i w Rossyi, ho 25 milionów jest tak '/3 częścią 77 milionów, jak 16.000 pięćdzie­
sięciu tysięcy robotników. Jedna zatćm liczba robotników w obu kra­
jach tąż samą ilość złota dziennie produkuje, a tóm samem bogactwo
kopalni złota w Kalifornii, przedstawia się zupwłnie w tych samych sto­
sunkach co na Uralu.
Ważne więc odkrycie w Kalifornii pokładów złota może w począt­
kach znaczne przynieść korzyści; jużto dlatego, że pićrwsi poszukujący
na najkorzystniejsze punkta trafić mogą, już też dla inszych jakichkolwiek
przyczyn; w końcu jednak musi się ustalić pewna średnia produkcya, któru dopiero naznaczy rzeczywistą wartość tego przemysłu.
Możemy się więc z tych uwag porównawczych przekonać, iż po­
kłady Kalifornii nie są bogatszemi nad inne dawniej już znane, nie spro­
wadzą zatćm zmian, które już przewidywano, ale staną się dla tego
nowego kraju Stanów Zjednoczonych, źródłami bogactwa i cywilizacyi.
J . Bocheński.
---->—*»♦
Tom U. kwiecień
1851«
f-C***.---
|
25
KliONIKA BIBLIOGRAFICZNA.
1850.
WILNO.
102. Rady Ola matek czyli sposób utrzymania zdrowia kobiety, od na­
rodzenia do późnej starości. Skreślił Julian Moszyński, doktor medycyny.
Z 0 tablicami lignr lltografowanych. 12ka. Wilno. 1 8 5 0 . Drukiem Zawadz­
kiego. Str. XX I (550.
L WÓ W.
103. Wróżka nieomylna. Puścizna ?o pannie Maryi Lonormaud w P a­
ryżu. Z 9 popiersiami najsławniejszych w różek.... 8ka. Lwów. 1850. Na­
kładem Plllera. Str. 32. Żłp. 3.
1851.
WAHSZAWA.
3 2 . Modlitwy dla pobożnych chrześcian katolików, z celniejszych d zieł
w literaturze ojczystej i zagranicznej zebrane, m a . Warszawa. 1 8 5 1 . Na­
kładem G. L. Gliicksberga, drukiem J. Ungra. Kart 4, str. V, X i 499 . Złp.
13 gr. 10.
33. Notatki przez K. z T. H. 12ka. W arszaw a. 1 8 5 1 . Druk S. Or­
gelbranda. Kart napis. 2 I str. 2 1 8 . Złp. 5.
34. Rocznik urzędowy, obejmujący spis naczelny w ładz C esarstwa,
oraz wszystkich w ładz i urzędników Królestwa Polskiego, na r. 1 8 5 1 . IGka.
Warszawa ( 1 8 5 1 ) . Drukiem S. Orgelbranda. Kart 1 0 , str. 967 i LXXXVII1.
Złp. 8 gr. 20.
3 5 . Ulżenie kłopotu młodym gospodyniom w dysponowaniu obiadów,
w 00 różnych sposobach na w iększą i mniejszą skalę ułożonych. Wyda­
nie drugie. 10ka. W arszawa. 1 8 5 1 . Nakład Maurycego Orgelbranda, druk
S. Orgelbranda. Str. 37. Złp. 2.
3 6. W ieczerze Dyrektoryatu, czyli powrót generała Buonaparte z Egi­
ptu. Z francuzklego przez Saiut Felix. Przekład redakcyi Magazynu Mód.
12ka. 2 tomy. W arszawa, 1 8 5 1 . N a k ła d ł druk J. Gliicksberga. Tom I, str.
2 1 6 , II, 2 1 5 . Złp. 9.
•—
#C®»« -
Doniesienia literackie.
WARSZAWA.
Edward bar. I ła s ta w ie c k i w ykończa obecnie tom ligi: Słow nika ma­
larzy polskich.
—
F. M. S o b ie s z c z a ń s k i przygotowywa rękopism do druku tomu łllcieg o
I ostatniego, dzieła: „Wiadomości historyczne o sztukach pięknych w dawnej
P olsce” . Tenże w krótce ukończy opis Warszawy pod względem history­
cznym głów nie, który zarazem będzie słu ży ł jako przewodnik chcącemu
poznać ten gród stary. Wydanie będzie ozdobne z drzeworytami w śród
te.\tu, I rycinami.
D O N IE S IE N IA
L IT E R A C K IE .
19«
— G. L. Gliicksberg po w ydanh 2cli tomów P rze g lą d u dw óch ś w ia ­
tów , w ięcej wydawać go nie będzie. O głosił swoim nakładem: I lis to r y ą p o ­
w szech n ą d la z a k ła d ó w n au kow ych p i c i ż e tis k ie j przez S. Smaragdowa,
przekład z ros. L. Rogalskiego. Tom 1 obejmuje historyą starożytną: tom 2gi
w ieki średnie; tom 3 cl now sze czasy. Każdy tom oddzielnie będzie do na­
bycia. Wydaje także swoim nakładem, w jednym tomie, dzieło dra. Tripplina:
A n glia te r a z i d z ie s ię ć la t tem u.
— Czytamy w pismach naszych następne ogłoszen ie dr. T. Tripplina:
„Z powodu niedostatecznego jeszcze rozpowszechnienia się przedpłaty
na dzieło: „Wspomnienia z podróży po Danii, Norwegii, Anglii, Szkocyi, Ilebrydach, Portugalii, Hiszpanii i państwie Marokaiiskiem;” zawiadamia się
szanownych prenumeratorów, że wydanie onego wstrzymanem zostało je ­
szcze na trzy m iesiące, tojest aż do 3 0 maja r. b. Szanownych zaś kollektorów prenumeraty uprasza się o rozpow szechnienie przedpłaty i zatrzyma­
nie u siebie pieniędzy aż do przesłania im exeinplarzy”.
— Nakładem księgarza B e rn ste jn a wyjdzie w krótce w przekładzie
polskim dzieło w 2ch tomach z drzeworytami i rycinami, p. n.: N au ka r o ­
zu m o w a n e j p r a k ty k i g o s p o d a r s tw a p r z e m y s ło w e g o p p . Otto i S ie m e n s
(przekład znanego w literaturze naszej J. B ełzy).
— W Petersburgu nakładem M. Wolfa w yszła z druku pow ieść Mi­
chała Czajkowskiego p. n. „ S zw ed zi w P olsce” w e 2ch łomach.
— Tamże w yszły także: Poezye Bohdana Z aleskiego, wraz z poema­
tem: P rzy g r a w k a n a Ś le p ie .
— Obszerna pow ieść historyczna J .I. Kraszewskiego p. u. „Kordecki”
w dwóch sporych tomach, już oddana pod prasę drukarską.
— Pisma Henryka hr. Rzewuskiego, w 7 tomach, których pierw sze
tomy już wydrukowano, w krótce w całości wyjdą.
— P. Alexander Afanasiew w Kijowie, rozpoczyna po rossyjsku w y­
danie: „Galeryi pisarzy polskich”. Już przełożonego ma B u d n ika i kilka
pow ieści J. 1. K raszewskiego. Księgarz Zawadzki podjął się wydania w ła ­
snym nakładem.
— W W rocławiu professor dr. F ritz, nauczyciel języka polskiego
przy uniwersytecie tamecznym, tłum aczy na język niemiecki niektóre po­
w ieści J. I. K raszewskiego.
— P ow ieść J. I.K raszewskiego p. n.: „Ostatnia z Siekierzynskich”, w j e ­
dnym tomie, w yszła już zpod prasy drukarskiej w Wilnie nakładem M. Wolfa.
— Tegoż autora pow ieść: K o m e d y a n b i już je st na ukończeniu.
— Athenaeum będzie w ychodzić I w r. b.; s^ n w>dawca odwołuje
dawniejsze sw oje ogłoszen ie, którem zawiadamiał, że z końcem Vigo tomu
na r. 1 8 5 0 , zamyka wydawnictwo tego pisma zbiorow ego.
TT
Baliński, spółpracownlk Biblioteki Warszaw, po ośmiomie­
sięcznej ciężkiej chorobie, do zdrowia pow rócił i zajmuje się dokończeniem
kilku prac historycznych. Wyda on wkrótce: „Studya historyczne i bio­
graficzne”, w których oprócz „Spytka z Melsztyna” i „Ż ółkiew skiego pod
C ecorą”, drukowanych niegdyś w Bibliotece Warsz. um ieszczone będzie po­
równanie Tadeusza Czackiego z Janem Śniadeckim, ze źródeł autentycznych
napisane; także „Historyczny opis N ieśw ieża” i inne artykuły. Wydanie
u Zawadzkich ma być ozdobne, z rycinami. Pracuje on też nad „Opisem
190
D O N IE S IE N IA
L IT E B A C K IE .
wypraw wojennych Stefana Batorego", z listów króla Stefana do panów li­
tew skich pisanych, prawie w połow ie własnoręcznych, nader ważnych. Głó­
wne to źródło dopełnione będzie I objaśnione z Innych mniej znajomych do­
kumentów, na w zór wydania W a p o w sk ieg o , przez Mikołaja M alinowskiego.
Dzieło to dopiero latem wyjdzie w Wilnie, a w tych dniach ukaże się tam ligi
tom: „L istów Kommendonlego”.
— P. Gołębiowski (syn zasłużonego ś. p. Łukasza) wydał: „C zasy
Zygmuuta Augusta”; ustęp z p rze sz ło ści Dwie części, w 8ce.
— Julian Korsak zajął się przekładem „Komedy! Boskiej” Dantego,
wierszem . Miał pod ręką najlepsze wydania tego poematu i najlepsze kommentarze, które także do jego tłumaczenia wejdą, ju ż przełożył C zy śc ie c
cały, i 23 pieśni P ie k la \ pozostaje mu jeszcze R aj.
— Biblioteka zakładu Ossolińskich «■« Lwowie od czasu nastania
nowego kuratora, księcia Jerzego Lubomirskiego (sy n a ś. p. ks. Henry­
k o), 1 nowego kustosza, Augustyna Hlelowskiego, przychodzi do niezna­
nego dotąd porządku. Nikt ule był ciekawy dotąd przeliczyć i zostaw ić na
piśmie, w iele też woluminów rękoplsmów w bibliotece tej y.uajduje się, a tein
mnlćj pozgartywać w jedno ze w szystkich kątów 1 szaf, i jakotako posor­
tow ać, a psujące się ponaprawlać i od zagłady ochronić. To samo 1 co
do autografów 1 do dyplomatów bibliotecznych, oraz obrazów t osob liw ości
muzealnych. W przeciągu m ie s ię c y k ilk u , o najwięcej ro k u je d n e g o pra­
ca ta olbrzymia ma być wykonana z wielkim pożytkiem dla św iala uczonego.
— Około Wielkićjnocy ma w yjść u Żupańskiego w Poznaniu IV tom:
P o lsk i śr e d n ic h w ieków , w którym umieszczony będzie trafny rozbiór dzie­
ła A. Bielowskiego: W stęp k r y ty c z n y d o d zie jó w p o ls k ic h .
— Uczony autor: P o lsk i ś r e d n ic h w iek ó w , wraz z panem C a rm o ly
ex-rabluein brnxelskim, pracnje nad dziełkiem pod tytułem: N o tic e h is to ­
r iq u e s u r B en jam in d e lu d è le . Jestto wiadomość o żydzie podróżującym
po Wschodzie w XII wieku, a który I Polskę zw iedził.
— M ich a ł G ra b o w sk i w zaciszu wlejskićin i wśród zatrudnień gosp o­
darskich, pisze pow ieści, których sceną zaw sze Ukraina: do tej części kraju
ograniczył też sw oje poszukiwania archeologiczne i zbiór dyplomatów. Re­
sztę zaś zbiorów tegoż rodzaju po ś. p. Karolu Prozorze, oboźuym litewskim ,
pow ierzyłznanem u bibliografowi Konstantemu Swidzlńskleinu, którego powrót
do tutejszego kraju, i zajęcie się w yłącznie blbllograllą, byłoby tak pożądane.
—
W Kijowie w krótce w yjść mają z druku: N e g o c y a c y e D y p lo m a ty c zn e
za Zygmuntów, podobno Dantyszka 1 innych. P. Swidzinskl zrobił także w y­
danie polskie listów kozackich, drukowanych w akiach kijowskiej kommlssyl
archcograflcznćj; stanowi to dodatek do Igo tomu U krain y M. Grabowskiego.
— K o l i s z c z y m a i s te p y , pow ieść Michała Grabowskiego, w yszła
w przekładzie czeskim p. Kar. Wład. Zapa, w Pradze, 1851.
— M lu v n ic e p o ls k e h o ja zy /c a od Vaelava Hauky, doczekało się w y­
dania 2go w Pradze. 185U r.
— Ż y c ie św .'W o jc ie c h a biskupa i męczennika, patrona narodu c z e s­
kiego (a obchodzące i nasze d zieje), w y szło w odbitkach z dziennika llla h o w e st w r, 1849, w Pradze. Str. 96. Przez W acława Sztulca.
— 1
„w V
.1 (^ 1
in rn o iso q bim ii-iiJxrtoq «^ôf'a 0 ,7 0 (5 Jeo^ d noi« 9Í u s * àùiï. iiteo b
MH un ö ‘\ o £ ' I I - uÖ | uJut .V i l / b
J
AlU J
KII119I3D
I 'ff o i
ii
i| o J e
t-
or
i
o
V. I
0.6
Ł-.S
Í i-u.m j w*<ur
DOSTRZEŻENIA METEOROLOGICZNE
y
Ił.łr —
£.0 -+
D¿ _
ł-.O
OI
ł n
I t.». +
Ot -r
£i
0.1 +
Í..Ü —
¿4B —
' d ô ."l‘ •
l.l
&.Í:
i i).{
U
, o tc
I a.t
tí.t
4444-j-
s * +...
Ł.l 1
s
H I — 1 K).t<
k
«It
—
j
!
6 0 .W
;
1
ł;
■Oí ‘
•n
W A R SZ A W SK IÉ M .
T. i 4- 0.1» -f- j Of.Ifrf
«¡.wr
Oil — dd.Nir {•h
1/ r
<■(•
i.ft - ! ■i • • .
Jt u t y ,
r.
k i -+■ |J -j- teJÊIX Cöii.f
0-1 -j- ’».0 + ! t'l- *«MT 01* WT
fil.lK
0 i- -t- t . t -f
* > • + t«; it- r
¡ï'ï. 4- IZ +
; C, 14
i1«B
a 1
kö>.0i ! îU.vrdî !
x»m
('() ( ^
drovr
i O-lhii
io&sc
t\•¿\(T
o*, «rT
icr
föiMT.
»U U
^ oí r
W
00JËCX
dLí^r
fille r
1
ri r^T r ~
itír
wt.h.r
Hi of V
(MKhT
fcr.oi^r
f 0 rtW
CLH^t
, ü<>.w, r
M .W
(.(. yy r
•
M *ir
U. 1 + L;0 -*■
wUr
O.fc — g j:
- M W rf.w*r
Ä.0 —
TB.icr
1.2 —- o.c —
; «.1 +
E.t _
t,A — 0.Ł — IKÏ.I fcfi’.ORT tn.w r
i H.| _ Ö<j — 1.01 - ftii.yf r ei w r u!W.r
dl.Oftf
t.e — L.Ô - «Ô — hr.ier
1.
___
. .
i
- j wv>i; j ¡ü. !: roftS-isr |' * s r .« T ł » i , i « j oar.oer |1
0.1
j
I« f*A *.**♦ j 04 f r i - rm37j O il'
Lft.ö - I «
I r.s — i o r
Ł.I
f&
0.2
1.»
8:«
,« .8
-I H4 - J fi
jg j
.«
■S 1
.•k -*' 1
!
ni
■ . > ii
I¥
i !
JSÄ1
— f p.r - i u
■A ■ - j
i.tt
}
i
•
CJt
4sI
)
i
— I r i.itr i <?«.ł^r im ä “ i h .ü â
i oer I -f.8 Ii -h
f.r
I oi.<
w OViserwatoryiun A stro n o m iczn ym
M>
f
!
fnov'iiW oitftf iH rttsiniliin
° 0 «b
¿
J8
«r.boy i 01111 .no;'| oni
l . t — i ï.î:
0.1 — « I
C.f _ I '4*0
1.Q +
J,o
«
ot
u
soeioiM
a ja w o flA U
ffT H K onuar
V ü U îv l
;
i;i
H Í
: «■’* !
' 01 'I
fi !
•Hl !
«il j
IS 1
(. C. I1
t(. 1
, rtii
r" 1
j.-j* «
1 1
Luty 1H51.
Dostrzeżenia w Obscrwatoryum .
Astrononiicznćiii Warszawskie»!.
Miejsce dostrzeżeń w zniesione jest 3 0 7 ,6 stóp paryzkich nad poziom morzu,
jego szćrokość geogr. 5 2 ° I 3 ' 5 " ,
czyli w luku 1 8 ° 4 1 '2 5 /'i> na wschód
O
CL
B
5’
p
o
5’
TERM O M ETR
BARO M ETR
w m ilim e t r a c h s p ro w a d z o n y
&
s t u s t o p n i o
do 0 «
tS'
*•
<
o
05
W y
4
10
0
10
6
10
4
god. rano >rod.10rano 1| pod. wiec. pod. wiec. Kod. rnno Kod. rano gnd.winc. Kod, wiec.
744.78
740 68
748.00
750 04
752.17
i ©■
2
3
4
5
6
7
8
i) 3>10
751.58
751.93
754.80
754.96
763.91
11
12
13
14
15
16
17
18
l!)
20
21
22
23
24
25
26
27
28
760.3»
750.57
74076
750.67
755.55
753.17
751 58
751.84
745.03
741.06
740.75
746.95
751.79
756.63
754.14
748.51
753.22
749.73
©•
—
—
—
—
—
-f
—
—
—
1«.7
5.0
2.9
33
1.9
1.6
2.5
3.2
11.9
13.8
7.0
0.0
745.83
747.04
74^.46
751.37
752.41
750.22
753.30
75441
756.60
764.64
746.04
746.49
747.57
751 16
751.99
750.05
753.67
7 5 114
758.65
764.09
746.45
747.78
748.68
751.87
752.17
750.41
755.10
752.29
762.08
763.23
-r—
—
—
—
758.96
750 17
741.31
75245
756.01
756.09
747.06
743 06
753.51
754.82
753.34
743.61
747.70
754.66
753.93
753.21
75226
751.54
74353
741.71
752.46
752.59
750.40
741.12
742.58
740 92
747 88
753.00
757.16
754.13
742.00
748 13
754.66
755.77
751.87
750.98
759.19
754.39
752.64
753.23
750.49
741 02
742.92
741.67
749.63
756.79
755.38
750.34
-1 1 .4
— 0.9
+ 0.0 + >-7
— 5.0 — 2.7
— 5.1 — 2.2
- - 0.3 L- 0.4
h 1.8
- 1.1
- 0.6 1.0
- 2 9
- 2.3
- 4.4
- 4.4
+ 3.1 -1U 3.6
+ 0.2 * b 1.0
— 3.9
- 3.0
— 5.5
- 1.0
- 2.1
— 5.9
- 4.0 - 1.5
- 10.1
- 5.6
- 6.9 - 5.4
749.83
752.92
750.16
753 41
749.69
751.78
4°.8
6.5
4.2
3.4
2.5
0.2
2.2
4.0
14.4
16 8
—
—
—
—
—
0«.2
2.1
1.2
0.9
03
+
—
—
—
—
0.7
2.3
2.5
7.6
8.5
-
2.7
+ 0.6
+ 0.2
— 2.3
0.0
f- i i
- 2.2
- 1.6
- 3.6
- 4.6
-4 2
1 t- 1.0
- 1.2
- 0.6
H- 1.9
- 1.3
- 1.8
- 5.3
— 3°.5
— 3.1
— 1.0
1.3
+
0.1
- 0.4
- 3.8
1 - 9.3
- 13.8
- 13.1
!•'
1.0
08
4.7
3.6
+
—
—
—
—
-
1.8
1.9
1.9
23
2.4
6.1
3.8
8.8
względem południka paryzkiego.
\
S T A N
>
99.8
95.5
90.0
88.7
96.2
99.3
95.3
pogodny
lok. pochm.
deszcz <lr.
pr. pogod.
pochmurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
dćszc/.
lek. pochm.
lek. pochm.
pogodny
pogodny
95.2
93.8
95.3
90.7
10
pod/., rnno
4
pod/, wiec*.
10
pod/., wiccz.
pogodny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
poch. mgła
lek. pochm. poch. mgła pochmurny pochmurny
pochmurny pochmurny pochmurny pochmurny
' pochmurny pochmurny pochmurny pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
pogodny
^
«
pr. pogod.
lek. pochm.
poch. mgła
pochmurny
poch. mgła
pochmurny
pochmurny
pr. pochm.
pr. pogod.
lek. pochm.
mgła
pochmurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
dćszcz
śnieg
pochmurny
uapól pog.
pogodny
pr. pogodny lek. pochm.
pogodny
pogodny
pochmurny pr. pogod.
pogodny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
śnićg
1
i
750.760
751.123
750.729
751.260
L_.------------
3°.79
- 2°.08
0°.68
2°.55
1
95.2
-------------------
6
fiod. r.
napół pog.
pochmurny
pochmurny
pochmurny
pogodny
pochmurny
pochmurny fek^ pochm.
kru. i śnieg. pogodny
ybol
..
śniepu
I*d.
Pd.
w7
w.
W.
Pd W . W
Pd W. !>dW. Pd.
Pd W .
10-1
PdW . P d W .
Pd W.
Pd W . P d W .
Pd.
Pd.
Pd W. Pd W . PdW .
pochmurny z.
pochmurny Z.
pogodny
z.
pogodny
lek. pochm. z.
poch. mgła pochmurny z.
pochmurny pochmurny z.
pr. pogod. pochmurny z.
pochmurny z.
deszcz
pochmurny poch. mgła z.
pochmurny
poch. mgła
pochmurny
pr. pochm.
pr. pogod.
■X o
dć4
10
10
Rod. r. pod. w. god. w. szczu
Pd.
lek. pochm.
poch. mgła
pr. pochm.
Śnieg
pochmurny
li
Śre.l
1
W ysokość
wody
spadłej
w m ilim .
z
i
pogodny
pr. pogod.
pochmurny
pochmurny
pochmurny
95.3
95.2
93.2
92.5
965
95.8
K IE R U N E K W IA T R U
N I E B A
■<
6
Rodz. rano
93.6
97.0
980
97.0
100.
— 2.4
+ 1.2
— 3.5
— 2.9
— 0.4
b
-
O -J *0
.N 3.Cn
cr-CW
o C)
2 .0 ®
p s -s
°-h
2
N
P Ci
W
P XH
g S so
długość w czasie l 8- I 4 m- 4 5 '-,7
z.
Z.
Z.
PnZ.
Z.
Z.
Z.
Z.
Z.
Z.
Z.
Z.
z.
PnZ.
Z.
z.
z.
z.
Z.
1.
2.0
1.7
i.
3.7
2.8
1.7
Z.
z.
z.
z.
z.
12.1
14.2
. —
z.
3.7
z.
w.
w.
z
Z.
PnW .
PnW .
Z.
PnZ;
L.
z.
12.0
2.1
Pn.
1,.S5lh
1i*
1
1.« ...... L
O
1
131.6
__
"I
mm.
c.
750.908 27 8.901
Średnia wysokość barometru miesięczna
764.64 28 2.902
Najwyżej dochodził
— d .lO o g . 10 r.
740.75 27 4.371
..Najniżej
.— .
— d- 21 o g. 0 r.
1.672
Średnia zmiana dzienna barometru
3.772
Największa zmiana dzienna barometru
11.14
4.902
d. 13 —14 o g. 10 r.
0.250
średnia wysokość barometru jest wyższa o
0577
od stanu normalnego z 25 lat
750.391 27 8.645
poprzedzających ,
Średnia'tcmperatura Lutego wynosi:
— 2V28 C . - 1 1°.824 R .
0.76 „
i ta jest wyższa o
0.028 ..
I V
od stanu normalnego z 25 lat po­
przedzających
_
— 3^04 . , — 2.452
Największe ciepło dochodziło d. 19
o godz. 10 wicczóe.
-f- 4 7
„ -f- 3.8 „
Największe zimno dochodziło d. 10
13.4 „
0 godz. 0 rano.
— 16.8 „
Tcrmomctrograf wskazałMaximum: -f- 5.°8 U. d. 20 po połud.
M inim um : — 14.2 ,, d. 10 rano
średnia zmiana dzienna temperatury
2.47 ,,
1.976 „
Największa zmiana dzienna
d. U —12 o godz. 6 rano.
10.5 „
8.4
„
Wody z deszczu spadło wysoko na 34,0 m ilim ., czyli 15,3 lin.
par.; z śniegu 31,0 m ilim ., czyli 14.0 lin. par.; razem z deszczu
1 śniegu 06.2 m ilim . czyli 29,3 lin . par., tojest: o 18 lin. par.
więcej niż w stanic normalnym.
brednia wdgotność powietrza miesięczna wynosi: 95,2, biorąc 100
za zupełne nasycenie atmosfery parą wodną, alho co do cię ­
żaru, 4.42 gramów na jednym metrze sześciennym powie­
trza. W ilgotność ta jest o 3 setne większa niż w stanie nor­
malnym.
- D n i pogodnych było 4, napół pogodnych 6, pochmurnych 18.
- deszczu 7 (d. 12, 13, 10, 17, 19. 20, 21).
— śniegu 6 (d. 5, 12, 13, 14, 22* 2,7)
— krup 1 (d. 28).
^
- mgły 7 (d. 3, 5, 6, 12, 16, 20, 22>.
Wiatr panujący: Zachodni.
W ichrów 2 Zachód., wiatrów mocnych 3 Zachód.
Luty r. b. był w ilgotny, m glisty, przeszło o pół stopnia Ił.
cieplejszy jak zwykle, więcej do jesiennego niż zimowego m iesią­
ca podobny. Pićrwsze piętnaście i ostatnie sześć dni, były niro- ,
żne, wszelako mrozy były nieznaczne; przeciw nie siedrii dni, od
d. 16 do 23 tojest od Pełni do Ostatniej kwadry były tak cieple
jak w porze wiosennej- Dnia 10 po mrozach nastąpiła nagła
zmiana temperatury i wielka odwilż, Deszcze i mgły były częste;
śniegu spadło bardzo mało, co przy łagodnym stanie powietrza,
nadawało lemu miesiącowi cechy wyjątkową. Najcieplejsze dni
były: d. 20, 2 1; najzimniejsze d. 9, 10, 11, 27, 28. Zm iany tempe­
ratury przypadły d. 1 2 —13; d. 13 —14; d. 1 5 —16; d. 2 2 —23.
D. 25 i 28 o godz. 8 wiecz., przyświecała Zorza Xodyakalna.
D. 1, 10 ,14 , 18, 24, 25, 27 pokazywały się plamy na słoiicu.
D. 25 o godz. 9 wieczorem, lody na Wiilc powyżej mostu, przy
wysokości wody 6 stóp i 6 ca li, łamać się zaczęły.
PAWEŁ Z PRZEJIANKOWA.
JiYS HISTORYCZNY Z DRUGIEJ POŁOWY X III WIEKU W POLSCE, Z NIEZNANYCH
PO WIĘKSZEJ CZĘŚCI, LUB MAŁO ZNANYCH ŹRÓDEŁ SKREŚLONY
PR1B1
t/6& axinc/ra, £§?*zez(/ziec4iea&.
Scribiłur ad narrandum et ad probandum.
Stów kilka wstępnych.
Z najom e są z dziejów naszych zatargi Leszka Czarnego z P aw łem
z Przem ankow a, biskupem krakow skim , człow iekiem złych oby­
czajów , popędliw ym i m ściw ym , który przez zw iązki sw oje z ry­
cerstw em krakow skićm i sa n d o m ie r sk im , w obu księztw ach prze­
ciw książętom w ichrzył, i nie wahał się naw et w pom oc zem ście
sw ojój, pogańskie szajki Jadźw ingów i L itw in ów , do w ła sn eg o
kraju, na rzeź i łupy sprowadzać!
Piętno hańby na niecnym kapłanie w ycisnął spraw iedliw y
D łu gosz w historyi sw o jćj, (sam kapłan i dygnitarz k ościoła).
Za nim pow tarzali M iechow ita, Kromer i inni historycy, zbrodnie
biskupa krakow skiego, i sąd o nich surow y; a S tarow olski, w Ż y ­
wotach biskupów krakowskich, przydał jeszcze niektóre szczegóły
n o w e, z D łu goszow sk ich Ż yw otów biskupich, dotąd w rękopiśm ie
ukrytych, pożyczone.
Z kronik p rzed -D łu goszow ycb , jedne tylko Roczniki przy
kronice Dzierzwy , czyli Mierzwy , czy Miorsza (jak chce p. B ie lo w ski) wspom inają cokolw iek o zdradach, ale nic o uw ięzieniach
T o m I I , M aj 1851.
2 0
2 0 2
P A W B Ł
P a w ła z P rz e m a n k o w a (1).
Ś la d ó w zaś spółezesnych ani w dy­
plom a ta c h, ani w k ronikach nie było d o tą d żadnych.
O pow tó rn ć m w ięzieniu biskupa, św iadczyła tylko w y d ru k o w a n a w R o ­
cznikach kościelnych R a jn ald a , bulla M arcina IV papieża, r z u c a ­
jąca k lątw ę na L eszka C zarnego. Ale D łu g o s z o nićj nie w s p o ­
mniał; N arusz e w ic z o stro ż n ie wyjątki z nićj tylko dał, (nie w t c x cie Ilisto ry i sw o jej, ale w przypiskach);
Rópell d op ić ro wcielił
je do dziejów polskich: ale sama b u lla , ciekawy ob ra z w ie k u ,
w spleśniałej łacinie u k ry w a ła się d o tą d p rz e d o grom ną w ię k s z o ­
ścią czytelników .
N ie dziw więc, że n a d e r w ażnćm zdało mi się o dk ry cie o ry ­
ginalnego a k tu P a w ła z P rz e m a n k o w a , św iadczącego o z godzie
z L eszk iem Czarnym r. 1 2 8 4 z a w a rte j; odkrycie z ro b io n e w b o gatem arch iw um k siążąt S a n g u s z k ó w w Z a sta w iu w ołyńsk im
przez p. K re c h o w ie c k ieg o , który o w e arc h iw u m z w z orow y m p o ­
rządkiem ułożył.
O tem o d kryc iu, je s z c z e w r. 1 8 4 8 u w ia d om ił
mię Michał G r a b o w s k i, k tó r e m u p. K re c h o w ie c k i po spieszył
donieść o tak inte re su jąc ćj dla d ziejów k rajow ych zdobyczy. Ale
pomimo uprzejm ćj obietnicy ks. R om ana San gu szk i i p. K r e c h o w ie c k ie g o , w iele lat up ły nęło , nim za p o w r o te m z p rzeciw nego
krań ca E u ro p y , z W ł o c h , mogłem zno w u Z a s ł a w o dw iedzić,
i ów pargam in z zaw ieszoną je szcze pieczęcią b iskupa k ra k o w s k ie ­
go, oglądać i p rz e p isa ć .
R yłoto w p o ło w ie 1 8 4 9 ro k u .
Za przyjazdem do W a r s z a w y , zająłem się n a ty c h m ia st p rz e j­
rzeniem wszystkich kron ik i innych ź r ó d e ł d ru k o w a n y c h , dla
znalezienia i p oró w n a n ia w zm ianek o tćj ug odzie L e sz k a C zarneg o
z P a w łe m z P rz e m a n k o w a . J a k o bulli p a p ie z k ie j, tak i o tćj
u go dzie L e sz k a z biskupem , D łu g o s z nic nie w sp o m in a ; z p ó ­
źniejszych S try jk o w sk i, Rielski, P a s to r y u s z i N e u g e b a u c r w kil­
ku słow ach tylko (2 ). J e d e n K r o m e r nieco obszerniej o znacznej
(1 )
Roczniki te wydrukowane w edycyi gdańskiej K a d łu b k a str. 3 0 .
Riipell nazw ał je A nna/en C raroi-iert.ses M a jo re s (01». G e sc h ich te P o lm ’s ,
M erle B eila ye, 1, p. 6 2 4 ), i pod tyin tytułem zaw sze je przywodzi; my też za
jego prz> kładem pójdziemy. Kownacki przetłumaczył te roczniki, wraz z kro*
nffcą DzierżWy, i w ydał w W arszawie 1 8 2 3 rokn, z prawdziwą dla dziejów
krajowych zasługą.
( 2 1 D łu g o w a Illstorya. wydanie lipskie, księga VH, p. 8 3 1 . S tr y jk o w ­
s k ie g o K ro n ik a , wydanie Gliicksberga, T. I p. 8 3 3 . B ie lsk ie g o K ro n ik a ,
wydanie w arszaw skie, w drukarni G ałęzow skiego, Tom XII, p. 2 1 3 . P a ­
s t o r y m m : F ło ru s P o ło n icu s. Amstelodaml, 1 0 0 4 , p. 108. N eugebuura: H i­
s to r ia R eru m P ołon icaru m . Hanovlac, 1 6 1 8 .
L P lt Z E M A N K O W A .
203
nawiązce pisze, dodając: „czego św iadkiem j e s t p rzyw ilej L e ­
sz k ó w , w k ra k o w sk im k o śc ie le leżący ( 1 ) ” .
N a ty c h m ia st p isałem do K ra k ow a po inform acyą, czy ów
przywilej L e sz k a za c h o w a ł się je szc z e w arch iw u m kościelnem?
O d p o w ie d z ia n o mi, że d yplom at oryginalny zaginął, ale że w t r a n zum ptach znajduje się dw a razy: w tom ie I p. 8 , i w tom ie II p. 61
przyw ilejów katedry krak ow skiój, zkąd p rz e p isa ł go uczony a u to r
Ż yw ota U L P ra n d o ty , ksiądz M ateusz G ładyszew icz , offieyał
i k anonik krako w sk i, dla um ieszczenia w dziele przyg o to w a n y m
do d r u k u , pod tytułem : Z biór pom ników starożytnych kościoła ka­
tedralnego krakow skiego.
Dzięki u przejm o ści s z a n o w n e g o p ra ła ta ,
a niemniej p. Teofila Ż e b ra w sk ie g o , który w ła s n o rę c z n ie r z e ­
czony przywilej L e sz k a p rz e p isa ł, m ogłem p rz e k o n a ć się że len
akt z 3 0 listo pa d a 1 2 8 6 ro k u , o dwa lata późniejszy od P a w io w e ­
g o , stanow i oddzielną, zm ieniającą d a w n ie jsz ą , ugodę.
T ym czasem znalazłem n o w e szczegóły o w y p a d k a ch z tej
epoki w Rocznikach przy k ro n ic e Galla, w pargam ino w ym r ę k o p i śm ie biblioteki Z a m ojskich, k tó r e p. B ielo w sk i od o sta tn ie g o d o ­
pełniacza, R ocznikam i T ra ski (a ja czytam Thratlci} n azy w a (2).
T ak że w Rocznikach przy k ro n ic e archidy ako na gn ieźnień skieg o,
w rękopism ach o tto h o n ia ń sk im i w illan ow skim ; w r ę k o p iśm ie
D łu g o s z a Żyw otów biskupów k ra k o w sk ic h , (z b iblio teki Z a m o j­
skich); (3) w m e try ka c h koro nny ch ; w zb io rach dru k o w an y c h
( 1 ) K r o m e r a w tłumaczeniu B la io w s k ie g o , wydanie pierw otn e
str. 2 2 2 .
( 2 ) B ielo w sk i: Rzut oka na polską lilstoryą, w B ib l. Wars%. na rok
1851 w zeszy cie na luty, p. 2 1 3 . W iększa połow a B o czn ik ó w T h ra tk i, t. j. do
roku 132 5, prawie jednobrzmiąca jest z B o c zn ik a m i przy kronice D zlerżw y,
A n n a les C r a c o c ie n s e s m a jo r e s , które w łaśnie na tym roku się kończą;
(p rzez pomyłkę położony je st r. 1 3 2 7 ). Nie są jednak jedne proslą kopią
drugich, ale w obu Rocznikach w cielon e są daw niejsze katalogi k ościeln e.
W B o c zn ik a c h T h ra tk i są wzmianki o uwięzieniu P aw ła z Przemankowa,
i szczeg ó ły o bitwie pod B ów nem , których nie znajdujemy w A n n a le s C ra c o v ie n s e s m a jo r e s , ale z których D ługosz oczy w iście czerpał.
(3 )
Ż y w o ty b isk u p ó w k ra k o w sk ic h zaczynają się na str. 122 pięknego
Mss. Ż yw o tó w a r c y b isk u p ó w g n ie ź n ie ń s k ic h przez D łu g o s z a , w Lublinie
r. 1 4 7 6 napisanych; od str. 2 5 0 są dodatki M a cieja z M iechow a. Biblioteka
O ssolińskich posiada kilka kodexów pod tytułem: C a ta lo g i E p isc o p o r u m
Cracoviensium. Mss. XIX In 4to, z którego uczony kustosz biblioteki O sso­
lińskich August B ielow ski, łask aw ie w ypisać k azał dla mnie Ż y w o t P a w ia
% P rze m a n k o w a , zgadza się co do sło w a (w tym ż y w o c ie ) z Mss. bibl. Za­
mojskich; oprócz dopisku, daleko późniejszą ręką dodanego. Drugi M ss.
204
P A W E Ł
szlązkich Sten/da, i w ęgiersk ich F c je r a i K a to n y , cytow anych
w histo ry i w ęg ierskićj F e s s le r a ; nak on icc w kronice w o ly m k iij,
p rzez kom m issyą archeograflczną w P e te r s b u r g u w y d a n ć j, ja k o
część kro n iki hypalyewskidj.
T a k więc dla ob jaśnienia dyplom ntu zasław skiego , u tw o rz y ł
się znaczny zapas m a te ry a łó w po większćj części m ało znanych,
do ry su h istorycznego z d rug ić j p o ło w y X III w iek u w P o lsce , do
k tó r e g o nie z w y b o r u , a z samej treści przypadł tytuł:
Paweł z Przemankowa*
2 0 w rześnia 1 2 6 6 r o k u p o d w ie c z ó r, ję k d z w o n ó w z W a ­
w e lu o g ła sz a ł lu d o w i k ra k o w s k ie m u śm ierć b is k u p a , o w e g o
P r a n d o t y z B iałaczow a, k tó re g o żyw ot św iąto bliw y w lat d w ie śc ie
późnićj uw ie ńc z on y z o sta ł m ianem b ło g o sła w io n e g o w nie bie i na
ziem i.
P o c h o w a n o go uro czy ście w kościele k a te d ra ln y m , w ka ­
plicy śś. a p o s to łó w P io tr a i P a w ła , a to (jak zapew nia podanie)
w tym samym g r o b ie , w k tó rym złożone by ło ciało św . S ta n is ła ­
w a , o d p rzeniesien ia ze S k a łk i, do kanonizacyi, p rz e d laty d w u ­
n a s tą sta ra n ie m najw ięcćj sam ego P r a n d o ty dokonanój ( I ) .
P rzystąp ili p o tć m do w y b o ru następcy kanonicy k ra k ow sc y,
i form ą k o m p ro m issu przez w ysadzonych na to m istrza G e r a r d a ,
p ro b o s z c z a w iślickieg o, m istrz a S te fa n a , i W y s z a , zgodnie obrali
je d n e g o zpomiędzy sieb ie, kanc le rz a B olesław a księcia k r a k o w ­
skie go , ale św ieckieg o je sz c z e , a przynajmnićj św ięceń większych
nie m a jącego , P a w ła , syna J a c k a , h rab ie g o z P r z e m a n k o w a , z r y ­
ce rsk ie go r o d u P ó łk o i ic ó w (2).
Łączyła go z księciem , o p ró cz zbliżenia z u rz ę d u k an c le r­
sk ie g o , spólna zapa m ię tała m iło ść do ło w ó w ; z r y c e r s tw e m k r a k o w sk ić m i san do m ierskióm r o z le g łe sto su n k i ro d o w e . W dzień
XVII In 4 to , zgadza się z pierwszym; trzeci Mss. XVIII In 4to, w wieku
XV pisany, a który do Piotra Tomickiego należał, ma żyw oty krótkie; a co
do Paw ła z Przemankowa, ule w ięcej nad to, co ma D ługosz w Historyi sw o ­
jej. W iadomość tę zaw dzięczam p. Augustowi B ielow skiem a.
( 1 ) X . G ładys% ew icza : Ż y w o t B ł. P ra n d o ty , str. 6 4 i 6 5 .
( 2 ) Roczniki T h ra tk i; K ro n ik a B a szlci pod r. 12 6 6 I 1 2 6 7 . Ż y w o ty
b isk u p ó w k ra k o w s k ic h , D ługosza, w Mss. I S ta r o w o lsk ie g o .
z pnmuNKowA.
205
śś. Szym ona i J u d y (2 8 paźd ziern.) tegoż ro k u , w U niejow ie, J a ­
nu sz arcybiskup gnieźnieński p o tw ie r d z ił w ybó r k a no nikó w k r a ­
kow skich .
A w r o k u następnym w L e lo w ie , w so b o tę przed
dru g ą niedzielę p o s tu , w yśw ięcił elekta na kapłana, a na z a ju trz
k o n s e k r o w a ł go na biskupa k r a k o w sk ie g o , z taką radością lu du ,
że mimo p o s tu w ie lk ie g o , nie można ich było od u c zt i ta ń có w
po w strzym ać (1).
Z a r a z na w s tę p ie w yso kiéj g o d n o ści s w o jć j, u m ia ł now y b i­
s k u p z a s k a rb ić so b ie i w d u c h o w ie ń s tw ie te sam e w zględy, k tó r e
w r y c e r s tw ie i u ludu p o s ia d a ł. W c z e rw c u 1 2 6 7 r o k u b o w ie m ,
o d p r a w ia ł w ja zd do K ra k o w a G w id o n , z zakonu C y s te rsó w , k a r ­
dy nał S . Laurenlii in L u d n a , leg at papieża K lem en sa IV .
Przy­
b y w a ł z W r o c ł a w i a , gdzie o d p ra w ił się w dzień O czyszczenia P a n ­
ny Maryi (2 lutego) synod prow incyo nalny .
Z a b r o n ił książętom
św ie c kim obciążać kościół, d u c h o w n y c h , i ludzi w d o bra ch k o ­
ścielnych m ieszkających, p o b o ra m i i składkam i.
B iskup om zaś
w razie p o tr z e b y , o zezw olenie papieża sta r a ć się kazał.
Sam
je d n a k , w łaśnie w celu zbierania składek na w sp o m o ż e n ie Z ie ­
mi Ś w iętć j prz y b y w a ł, ro k o d p u s tu ju b ile u sz o w e g o n a d ają c ,
a po w szystkich głów niejszych ko śc io ła ch w y sta w io n e były s k rz y ­
n ie, dla sk ła d a n ia ofiar po bo żn ych .
C h ę tn ie p rzyjm ow any b y ł leg at papiezki w K r a k o w ie , ow ej
stolicy św iętych, gdzie p a n o w a ła ś. K in g a, żona B o lesław a; w p o ­
bliżu k tó r e g o ś. S a lo m e a , s io s t r a B o le s ła w a , w d o w a po K o lo m a n ie k r ó lu halickim , dokon yw ała ś w ią to b liw e g o ż y w o ta , w kla­
sz to r z e K la ryse k na S kale; gdzie świóżo ś. Ja c e k i bł. C z esła w ,
a d o p ić ro co bł. P r a n d o t a , c n o ta m i hero iczn em i j a ś n i e l i ; g d z ie
n ie d a w n o obchod zo no u ro c z y s tą kanonizacyą św . S ta n is ła w a ,
a w yglądano obiecaną W r o c ł a w i a n o m kanonizacyą córki P ia s tó w ,
św . J a d w ig i.
W y s z l i n a p rz e c iw k o G w id o n a książę i z g r o m a -
(1 )
Sabbato in vigilia Reminiscere in sacerdotem ordinatus, et in
crastino in Episcopum in Lelów fu it consecratus. Roczniki anonima k ra ­
kowskiego w Mss. oltoboniaiiskim. (W S o m m ersb erg u Script. Rer. Siles. T. II
p. 94 to w szystko op u szczon e). D ługosz nie wspomina o w yśw ięcenia
P aw ła na kapłana przed konsekracyą na biskupa w Historyi, ale w Żywo­
tach biskupów krakowskich, zkąd pow tórzył Starow olski w dziele: Vitae
Antistitum Cracoviensium. O radości ludu tak pisze D ługosz w Żyw. bis.
krak: „E t tune facia est leticia magna in populo tam clero quam laicis,
i ta eciam quod leli festas duxere choreas".
206
P A W E fc
dzeni b iskupi polscy.
K a rd y n a ł uprzejm y był dla w szystkich, dla
p a ste rz y i dla lu d u , ale najw ięcćj dla P a w ła z P rz e m a n k o w a ( I ) .
P o z n a ł w nim z a p ew ne n ie ug ię tość d u c h a , w ielkich czy­
n ó w źród ło ; a nałogi złe, co go miały w k r ó tc e na drogę z b r o ­
dni sp ro w a d z ić , nic tak stra sz liw ie r o z w in ię te jeszcze, u m iał
bisku p u k ry w a ć .
Ja k o ż przez p ić rw s z e la ta , znajdujem y go sy­
no dam i zajętego.
W k r ó t c e po w yjeźd zie kardy nała G w id on a,
16 p aździernika 1 2 6 7 r . , w D a n k o w ie , zkąd zgrom adzeni b is k u ­
pi, s ta tu ta synodalne w r o c ła w s k ie tegoż G w id o n a , d o p ić ro co
w y dane, M e stw in o w i księciu p o m o rs k ie m u , przesyłali; a w 1 2 7 0
ro k u ( 2 0 w rześnia), w S ie ra d z u , gdzie w raz z innemi b is k u ­
pami, P a w e ł daw niejsze n a dan ia k siążąt, b isk u p o m ku jaw skim p o ­
tw ie rd z a ł (2). D o tegoczesnyeh czynów P a w ia z P r z e m a n k o w a ,
w ypada też m oże odnieść fundacyą trz e c h o łta r z ó w w k a te d r z e
k ra k o w sk ie j: św . W o jc ie c h a , św . M a łg o rz a ty i św . L e o n a r d a , na
instancyą m istrza H e rm a n a z L e o d y u m , kanonika k ra k o w sk ie g o
i p ro b o sz c z a b y to m s k i e g o , o raz up o sa ż e n ie ich o d stą p ie n ie m
dziesięciny s to ło w ć j ze wsi: K alina, Z ielenina, C hociegi i l l z e p e k , a także o d stą p ie n ie k o śc io ło w i parafialnemu w M ik ułow ie,
dziesięciny ze wsi biskupich: P rz e d c z y c , T o p o r o w ie i T a rg o s z y (;{)
( 1 ) Eodem anno ( 1 2 6 7 ) , Guido de ordine Cisierciensi, titu li Sancli Laurentii in Lucina presbyter Cardinales, Legatus alatere, in partes
Polonie venit, concilium Wratislavic celebravit. Hic quinto Kalendas
J u lii in Cracoviam noslram véniens provinciam pietate se mansuefum
omnibus presenlavil. Roczniki anon. kruk. w Mss. ottobonianskiin (w Sommersb. II, p. 94 op u szczo n e). Porów uać także R o czn iki T hratki pod ro­
kiem 1 2 6 7 i Długosza VII, p. 7 8 1 ; zamiast quinto Kalendas J u lii (2 7
czorw ca ), u niego data jest: quinto ld u s J u lii (1 1 lip ca ). Zdaje się, ze
tamta data pew niejsza, gdyż po drodze z W rocławia do Krakowa, 2 2 czer­
w ca, legat był w Raciborzu, zkąd datow ał dyplomat. Obacz Slenzel, Urkunden z u r Geschichte des B isth u m s B reslau, p. 3 1 ). Z Krakowa, każe
D ługosz legatow i jech ać na synod do W łocław ka ( V la d isla vie, zamiast
Wralislaviá), na dzień O czyszczenia Najśw iętszej Panny, ( 2 lutego, a w ięc
.chyba 1 2 6 8 roku). O czyw iście przez pom yłkę, poniew aż daw niejsze źró­
d ła 1 dyplomat z 16 października 1 2 6 7 roku o synodzie w rocław skim w sp o­
minają. Slenzel w ahał się pomiędzy rokiem 1 2 6 5 a 1 2 6 8 , jako datą sy n o ­
du. Autor artykułu: O dawnych statutach synodalnych ( w Bibliotece Warszawskićj na styczeń 1851 roku, str. 9 7 ) , dow iód ł z Dyplomataryusza
Uzyszczewskiego I Muczkowshiego, że synod w ro cła w sk i m usiał rniéé
m iejsce w 1267 roku.
( 2 ) Dyploifiataryusz llzyszczewskiego i Muczkowskiego, tom ligi,
str. 74 i 82. (3 ) Długosz, w Żywotach bisk. kra/c. 1 Starowolski.
Z Pli ZEM A X K O W A .
207
Ale n iedług o p o t r w a ł g w a łt burzliw ym nam ię tn o śc io m za­
dany.
Ł o w a m i całkiem zajęty, w śró d lasów kieleckich z a p o m i­
n a ł biskup o k o śc ie le , i tak zapam iętale gonił za zw ierzem , iż
pe w n e g o ra z u , ło w c z e g o , który mu p rzez n ie o stro ż n o ść p r z e d
sieciam i zw ierza spłoszył, na m iejscu oszczepem p r z e b ił.
„ N ie
lękał się — w ykrzykuje D łu g o sz — dla zw ierzęcia, człowieka z gubić,
k tó re g o je d n o r o d z o n y Syn Boży, krw ią p rz e n a jś w ię ts z ą o d k u ­
pił!” (1). Ł o w o m tow arzyszyły uczty, pijatyka i g o rsz ą c e za­
baw y w zamkach b iskup ich, w K ielcach, K u no w ie i T a rsz k u (2).
T a r s z e k , w ieś b isk u p stw a k ra k o w sk ie g o , opłacała d aw niéj
co ro k dziesięć grzyw ien s r é b r a książęciu, na znak najw yższćj
zw ie rz c h n o ści.
Ale od ro k u 12G 2, d a r o w a ł B o le s ła w W s ty d li­
wy tę o p ła tę na r z e c z k la sz to ru , p rz e n ie sio n e g o dopićro co dla
obaw y T a t a r ó w , z Z a w ic h osta do Skały, a w którym s io stra k się ­
cia, S alo m e a , ksienią m niszek K la ry se k była (3 ) .
W czarującej dolinie nad P r ą d n i k i e m , m iędzy O jc o w e m
a P ie s k o w ą S k a ł ą , w z n o sił się zam ek na skale, prz e z w a n ej o d ­
tąd Slcalą P anny M aryi, (Lapis Sanctae M ariae), a w nim u m ie ­
ścił się k la sz to r św iętych p an ien.
D ziś tylko szczątki m u ró w
sta re g o g r o d u p o z o sta łe , lud okoliczny G rodziskiem nazyw a. N ie ­
raz odw iedzać tam m u sia ł bisku p P a w e ł , k ró le w sk ie g o r o d u
ksienię K lary sek , k tó ra w p o k o r z e i u m a rtw ie n iu ciała, o s ta tn ie
dni żyw ota św ię te g o pędziła. J a k o św ia d e k , w ra z z księciem B o le ­
sła w e m , 2 8 sierp n ia , 1 2 0 8 r . , po dp isał te s ta m e n t Salom ei, którym
re lik w ie św iętych pańskich, kielich, krzyż, o rn a ty i księgi kościel­
ne i do nauki służące, ko ściołow i sw em u zapisywała (4). W kil­
ka m iesięcy póżnićj nakoniec m u siał być p rz y to m n y jé j śm ie rc i,
(1 0 li s to p a d a ) , a w rok u n astępnym przen iesieniu jćj relikw ij
do k o śc io ła 0 0 . F r a n c isz k a n ó w do K ra k o w a , z to w a rz y sz e n iem
w ielu c u d ó w św iętości (5).
( 1 ) D ługosz w Żywotach bisk. I,'trak. I w Illstoryi VII, str. 8 6 5 .
( 2 ) 1'arsek w ieś parafialna w dekanacie borzęclńskluj. Obacz Starowolskicgo: Opis dyecezyl krakowskiej w Vitae Antislilum Cracov. Sarn
Borzęcin nazyw ał się dawniéj Tarzęcinem, i należał do stołu biskupów kra­
kow skich, którzy mieli tam dwór i czasem tam przem ieszkiwali ( Starożytna
Polska, B aliński 1 Lipiński, tom lig i, str. 3 1 0 .
( 3 ) Starożytna Polska Balińskiego i Lipińskiego, tom II, str. 7 9 .
( 4 ) Starożytności polskie, A m b ro żeg o Grabowskiego, tom I, str. 3 .
( 5 ) Kronika Rasz/ci, pod rokiem 1 2 6 8 . B oczniki Thratki, pod ro­
kiem 1268. Anuales Cracocienses minores (la k nazwane przez Ropella ro-
208
P A W E Ł
I ten klasztor jaśniejący ś w ięto ścią, nie w ahał się P a w e ł
/. P rz e m a n k o w a z brod nią skalać!
P rz e b y w a ła w nim , już Bogu
po św ię c o n a m niszka, dziew ica szla c h e tn e g o r o d u , któ rćj w dzięki
obudziły nam iętną m iłość w niecnym p a ste rzu .
Nie uchylając za­
słony, k tó r ą dziejo sp ó lc z e sn e z pobożną w zględnością na tak
ohydny o b ra z rzu ciły , pow iem y tylko z D łu g o sz e m , że p o rw a n a
z k lasztoru m niszka, w k r ó tc e z książęcym p rzep ychem , na czele
o rsz a k u słu ż e b n y c h k ob ió t, w K ielcach i po innych zam kach b i ­
sk u p ic h , w k o le b c e za nim jad ą c , na hucznych biesiad ach rej
w o dziła (1 ).
W t e d y tćż m oże p rzybyw ali na d w ó r je g o p rzed niejsi z L i ­
tw i n ó w i Ja d ź w in g ó w , z k tó re m i b r a ta ł się i kum ał przy kielichu
i to w a r z y s tw ie zbrodniczém ! (2).
Ale ra z u je d n e g o inni goście do kieleckiego d w o r u p rz y ­
byli— kanonicy k ra k o w sc y , k tó ry m zakałę czyniło g o rsz ą c e ży­
cie zw ierzchnika, i związki o hydne, i targi benefieyami kości&lnem i, ja k naprzykład p ro b o s tw e m s k a lm ie rsk ić m , i k tórzy d a ­
r e m n e d o tą d napom nienia po raz o s ta tn i p o w tó rz y ć chcieli, p r ó ­
b u ją c , ażali nie zdołają u r z ę d o w e g o zaskarżenia do Bzym u p o ­
w strz ym a ć .
Z d ziw ił się z a p ew ne P a w e ł z P r z e m a n k o w a , na w i­
dok niesp od ziew any ch gości; ale plan o b ro n n y , a raczój zaczepny
sta n ą ł m u na myśli. Z a s ta w io n o sto ły na ucztę; te g o dnia o prócz
kanon ik ów , sami tylko ry c e rz e zapew nie i d o m o w nicy b iskupa za
gościnnym sto łe m zasiedli.
P o d kon iec biesiady, w ś r ó d s p e łn ia ­
nych kielichów , każdy z k a n o n ik ó w po kolei z a cz ął d aw ać znaki
cznlki mniejsze przy kronice Dzlerżwy, w edycyl gdańskiej Kadłubka, n tłu­
m aczone przez KownacklPgo 1 wydane z kroniką Dzierżw y, w W arszaw ie,
1823 roku) i Długosz VII, p. 7 8 4 , dzień śm ierci św . Salom ei naznaczają
w w igilią św . Marcina, t. j. 1 0 listopada; dzień pogrzebu w S k ale, flaszko
tylko naznacza Id u s novembris, t. j. 13 listopada; Thralka, Annales Cracovienses m inores I Długosz przez oczyw istą pomyłkę, na IV ¡dus Novem­
bris, t. j. 10 listopada, w sam dzień śm ierci. P rzen iesien ie zw ło k do Kra­
kow a, w edle B aszka I Annales Crac, min., m iało mlojsce Ig o lipca 1 2 6 9
roku; w edle T hratki 2 2 maja, a w edle D ługosza 2 8 czerw ca. Jak te po­
dania pogodzić!
(1 ) Cum m oniali de Skala cohabitons, quam ducali more splendi­
de servans, et p er omnia loca que ibat secum in cunabulo cum virginibus
ducens, mechus cf/iceretur Christi.— D ługosz w Żyw . bisk. Icrak.; a z nlego
Starowolski.
(2 ) Quod.....cum Duce Lil/iwanorum Slrojnath ethnico et pagano
connubia jungeret.— Długosz w Żywotach bisk. krak.
I
209
PIIZE MA N K O W A.
szczególnćj niespokojności: to po dsk a k iw a li na sto łk a c h , to j ę ­
kiem , to krzykiem zdradzali ja k ie ś bole niezw ykłe, ja k b y c h o r o ­
bę ra p to w n ą .
Przyczynę te g o najlepićj w ie d z ia ł P a w e ł z P r z e ­
m a n k o w a , gdyż z ro zk azu jego sch o w a n o p o d stołe m k a r łó w
kilku, k tó rz y spilkami kłóli k a n o n ik ó w w żywe ciało, i do k rw i
ranili. J a k szalonych ka z a ł ich w iązać g o sp o d a rz ; po słu sz n i d w o ­
rzanie rzucili się na przelękłych i zbolałych g ości, pow iązali i do
ciemnic w trącili.
I tak dług o trzy m ał ich b isk u p , dopóki się
praw a do n a trę tn yc h strofow ali nie zrzekli (1).
N ie p o d o b n a , aby ten czyn zuchw ały nie o b u rz y ł na P a w ła
z P rz e m a n k o w a i książąt i ry c e r s tw a .
P a n o w a ł jeszcze w K ra k o ­
w ie B o le sła w W s ty d l iw y , ó w mąż p o b o ż n y , m iłośnik k o śc io ła ,
a szczególnie k ra k o w sk ie g o , tylu przyw ilejam i uposażonego: „ z p r z e pełn io n ć j szczodro bliw o ścią ręki (jak p isa ł do niego papież A le ­
x a n d e r IV ty), zkąd dla nas r a d o ś ć , a dla ciebie ty tu ł do pochw ały
i nad m iar zasług wynika! ( 2 ) ” . J a k o b e z d zietn y , do w y b o ru ry ­
c e r s tw a naznaczył na stę pc ą po so b ie , ju ż p rz e d sześcią laty, sy n o ­
w ca sw e g o stry je c zn e g o , L e s z k a , Czarnym z w a n e g o , księcia k u ­
ja w s k ie g o na S ie ra d z u , a to zaraz po ożenieniu go z ro d z o n ą sio­
strze n ic ą żony sw ojćj Kingi, z Gryfiną, to je s t A g ry pp in ą, córk ą
R o śc isła w a niegdyś kijow sk iego księcia, i A nny k r ó le w n śj w ę g ie r ­
skiej (3 ).
Czyli bisku p kra k o w sk i prz e c iw n y był w yn iesieniu L e sz k a ,'
czy tćż L e s z e k i sam B o lesław podzielali tylko p o w sz e c h n e o b u ­
r z e n ie p rz e c iw w y stę p n e m u b is k u p o w i, nie w yjaśniają nam ża­
dn e spółczesne ani późniejsze ślady. W ie m y tylko z D łu g o sz a , że
w p o ło w ie stycznia 1 2 7 1 r o k u , O tto n i Z eg o ta, dw aj ry c e rz e
z ro d u T o p o rc z y k ó w napadli na d w ó r b iskupi w K u n o w ie , d o ­
m ow ych ro zb roili, sam eg o b is k u p a i rzeczy jego zab rali, i przez
lasy z nim u ciekając w o b aw ie p ogoni przyjaciół i p okre w n y c h
P a w ła z P r z e m a n k o w a , dowieźli go do S ie r a d z a , i w rę c e L e ­
szka oddali. M iesiąc cały trzym any był biskup na zam ku w u c z c i( 1 ) Długosz w Żywotach bisk. kra/c.; z niego Starowolski. W archi­
wum watykańsklem nie mogłem się żadnych śladów skargi ua biskupa P a­
w ła dopytać.
( 2 ) Alexandra IVgo papieża, annt II, Ep. 109 w bulli, której kopia au­
tentyczna z archiwum w atykańskiego, w moim zbiorze.
(3 )
D u x L estco D u x it G rip h in a m u x o re m suam. Roczniki Thratki
pod r. 1 2 6 5 l 1 2 7 9 . Także: Annales Crac. maj. I Długosz VII sir. 7 7 4 .
T o m I I . Moj 1851.
27
210
P A W E Ł
w ćm więzieniu, nio bez w iad om o ści i przyzw olenia zapew nie
księcia B o les ła w a . Alo gdy J a n u sz a rcybiskup gnieźnieński mszcząc
się za uw ięzienie k o le g i, in te rd y k t na kraj cały rz u c ił, B o lesła w
ua skargi ludu b ied n e g o czuły, kazał uw o ln ić bisk u p a ; i w czasie
p o s tu wielkiego za p o ś r e d n ic tw e m Dzierżykraja proboszcza, i W a l ­
tera kanonika k ra k o w sk ich , ugoda pom iędzy nimi stanęła.
Głó­
w niejszym w aru nk iem było u k a ra n ie O tto n a i Ż e g o ty , którzy po
o dsie dz e niu m iesiąca wieży, m ajętn ości sw o je sprzedali, i w y ­
nieśli się na Szlązk, w k się z tw o opolskie. D a r d w ie s tu grzyw ien
s r e b ra i sw o b o d y w sio m biskupim n a d a n e , u zupełniały w y n a g r o ­
dzenie za krzyw dę (1).
N ie p rz ć b ła g an y je d n a k tćm w y n ag rodzen iem P a w e ł z P r z e m a n k o w a , zemstę w s e rc u nielylko na L e sz k a , lecz i na B o le ­
sław a c h o w a ł. P o d w o d z ił na niego (pisze Bielski, za D łu g o s z e m
idąc) szlachtę k ra k o w sk ą , ,,a zw łaszcza te , którzy sw o je d o b ra
m arnie p o trac iw sz y , na c u d z e się radzi m iecą: także którzy byli
dłużni, a płacić nie było czym; albo któ rym o g ardło szło: t e ­
dy z temi y z innemi takimi wszystkimi, p o k ą tn ie zjazdy sw e ją ł
miewać b iskup, nam aw iając ich do te g o , aby sobie innego pana
obrali ( 2 ) ” .
Możeby tr z e b a szukać ręki Paw ła z P rz e m a n k o w a w n ie p o ­
r o z u m ie n iu , ja k ie teraz w ła śn ie pom iędzy księciem B o le s ła w e m ,
a dom niem anym następcą je g o L eszkiem sieradzkim w yb uc h ło .
N ap rz ó d b o w ie m w k ró tc e po ow ćm więzieniu P a w ła w S i e ­
r a d z u , porzuciła L esz k a , żona Gryfina; i zw o ła w sz y b a r o n ó w ,
r y c e r s tw o i niew iasty znaczniejszo do K ra k o w a , w k lasztorze
0 0 . F ra n c isz k a n ó w zasłonę z g łow y złożyła, ja w n ie na męża p o (l)
Długosz, w Żyw. bisk.krak. I w Historyi VII, p. 7 0 5 pierw szy o tćm
uwięzieniu Paw In z Przeinankowa za rządów B olesław a W stydliwego w sp o ­
mina. W żadnych dawniejszych rocznikach o tern uwięzieniu wzmianki nlemasz; ale fyln Innych wiadomości D łngoszow ych źródło znajdujemy w od­
krywających się dawnych rocznikach, że nie możemy w prost św iadectw a
jego odrzucać. Lecz co do ugody za to w ięzienie, kiedy D ługosz w Hislor y i (VII, p. 7 9 6 ) pisze, że B olesław odstąpił Pawłowi Sortem ducatem in
Dzierzna ; a w Żyw. bisk. kruk. że Leszek (u le B o le sła w ) skazany zo sta ł
na zapłacenie 3 ,0 0 0 grzywien srćbra.że darował lolarn sortem in Dzierza■vznu t/u e ad ipsum Ducemperlinf.bat, i uwolnił od w szelkich ciężarów dobra
biskupie Sławlcow i Deputeomslc ( Pustkowicef) alias Pabianicze', to oczy­
w iście pom ieszał z daleko późniejszą ugodą Pawła z Leszkiem Czarnym,
bo w i 2 8 0 roku zawartą, którą w całej obszeruości niżej podamy.
( 2 ) Bielski, XII, sir. 190.
Z P it 7. K M A N K O W A .
211
w iadając (że się słow am i kroniki B ielskiego w yra ż ę ), ,,i ż m u było
nic po ¿cnie, y przelo sz przestowłosa (t. j. z rozpu sz c z o n em i w ło sa ­
mi ja k panna) chodziła, na szesc lat szedw szy zeń ( 1 ) ” .
N astępn io zaraz po W ie lk ió ju o c y tegoż ro k u ( 1 2 7 1 ) , ksią­
żęta polscy wm ieszali się do w ojny w szczętćj pom iędzy S tefanem
kró lem w ę g ie rs k im , b r a te m Kingi, a Prz e m y sła w e m O lto k a re m
królem czeskim , szw a g re m Gryfiny; ale B o le sła w i L e sz e k w dw óch
obozach p rzeciw ny ch walczą.
P o w o d e m do tej wojny była po części A n n a , s io s tr a króla
w ę g iersk ieg o S tefana, a m atka Gryfiny księżnej sieradzkićj i K u ne g u n d y , żony P rz e m y s ła w a O tto k a r a króla czeskiego. Po śm ierci
męża sw ego B o ś c isła w a , niegdyś księcia k ijo w sk ie g o , ja k o pani
na Bośnii i M achow ie prz eb yw a ła na d w o rz e ojca sw ego króla
Beli; ale w ostatniój c h o ro b ie ojca, w k r ó tc e p rz e d śm iercią j e ­
go , zabrała w iele k lejn o tó w i kosztow n ych sp r z ę tó w w złocie
i sró b rz e , i lękając się aby ich nie stra c ić , p ow ierzy ła zięciowi
sw o je m u królow i czeskiem u, u k tó re g o p r z y tu łe k znalazła. Syn jej
Bela, pan na Bośnii i M achow ie, w iernym sp ra w ie w uja p oz osta ł;
nie kilku b a r o n ó w w ęg ierskich pogranicznych korzystając ze zm ia­
ny p a n u ją c e g o , poddali zamki s w o je p otężn em u są sia d ow i, który
ju ż i tak Styryą p rz e m o c ą oręża trzy m ał (2).
B o k ie m w p rz ó d y (w sierpn iu 1 2 7 0 r o k u ) , w k r ó tc e po ś m ie r ­
ci ojca B eli, król S tefan zjechał był do K ra k o w a , pod pozo rem
od w ie d z e n ia relikw ij św. S ta n is ła w a ; i tam przez s io s trę K ingę,
i szw ag ra B o le s ła w a przyjm ow any , zaw a rł z niem i pokój w ieczny,
któ ry książęta i ry c e rz e , przysięgą na d rz e w ie krzyża ś w ię te g o ,
stw ie rd z ili (3).
Należeli do te g o przym ierza książęta haliccy i w ołyńscy:
L e w , (mąż p o d o b n o K o n s ta n c ji k rólew nćj w ę g ie r s k ić j, siostry
S te fa n a i K in gi), i b r a t je g o ro d z o n y M ścisław , obaj synow ie D a niła, n iegdy ś k róla ru s k ie g o ; a b r a t ich stryjeczny W ło d z im ić r z ,
( 1 ) B ielski XII, p. 1 9 9 . Dluyoss, VII, 7 9 4 . Najdawniejszym źródłem
są R oczn iki Thratki: „Eodem anno (1271) G riphina u x o r ducis Lestco-
nis Syradiensis, deposuit de se peplum publice, eo quod d ix it se esse viryinem incorruptam, nec ab eo poterat coynosci propter impotentiam ipsiu s ut dicebat”. To samo w Annales Crac. M nj.
( 2 ) Fessler: Die Gescliicliten der Ongeru. T. II, str. 0 2 2 .
( 3 ) Ann. Crac. minores (ale pod r. 1 2 6 8 ). R oczniki Thratki pod
r. 12 7 0 . Dyplomat Stefana Vraya (Hist. Reg. P. I, p. 2 8 2 ) , cytow any przez
Fesslera T. II, str. 023.
212
P A W E Ł
syn W a s y lk a , sam nie p oszed ł, gdyż. miał z Ja d ź w in g a m i do czy­
n ien ia, ale p o sła ł drużynę sw o ję , p o d w o d z a Ż e lisła w a (1). D a léj B o le s ła w P ob o ż n y , książę k aliski, mąż J o l a n ty , także siostry
K ingi i króla S t e f a n a ; i K o n r a d książę m azow iecki z r y c e r ­
s tw e m s w o jć m .
Z e s tr o n y zaś króla czeskiego stan ęli: H e n ry k książę w r o ­
c ław ski, W ła d y s ła w książę o p o lsk i, i książęta k ujaw scy: L e sz e k
C zarny i b r a t je g o Z ie m o m y s l łęczycki (2).
Gdy W ę g r z y ok olice W ie d n ia p u s to s z ą c , zdobycz i w ięź n ió w
n a osadę p u sty ń sw oich w y b ie r a li; a Czesi śmiałym n apadem na
k ra j w ę g ie rsk i, i wzięciem P r e z b u r g a , zdobyw ali so bie k orzy stn y
p o k ó j: r y c e r s tw o k r a k o w s k ie i m a zo w ie c k ie, pod w o d z ą samych
k s ią ż ą t B o le sła w a i K o n r a d a , i w to w a rz y s tw ie R u s in ó w , K u m a n ó w i L it w in ó w , (ow ych sp r z y m ie rz e ń c ó w P a w ła z P rz e m a n k o w a ) ,
pu sto sz y li ziemie szlązkie około N a m y sło w a , a zw łaszcza d o b r a
b is k u p ó w w r o c ła w s k ie g o i lu b u sk ie g o , o d p o ło w y k w ie tn ia , do
k o ń c a m aja.
C ie k a w e szczegóły o tych łu p ie z tw a c h , z n ajd u je m y
w listach T o m a sz a b isk u p a w r o c ła w sk ie g o , do J a n u sz a a r c y b i­
sk up a gn ie źnieńskiego, i b isk u p ó w polskich: P a w ła k r a k o w s k ie ­
g o , M ikołaja poznań skieg o i P io tr a m azo w ie c k ieg o pisanych, o ra z
do sam ego B o lesław a, k tó r e g o po k ilk ak rotnie, ale zaw sze d a r e ­
m n ie , o p o w ró c e n ie szkód w yrządzonych p ozyw ał (3).
„ Z n iezm iernym żalem W ic le b n o ś c i W a sz ó j d o n ie ś ć m am y,
(pisa ł 2 8 c z e rw c a 1 2 7 1 r o k u , T o m a s z b isk u p w r o c ła w s k i, do
P a w ł a b isk u p a k r ak o w sk ie g o ), że B o le sła w , pan i książę k r a k o w ­
sk i, za nic m ając bojaźń B og a, za n iecną r a d ą ' i d ą c , z n iez lic z o nem i tysiącami R u sin ó w , K um anó w i L itw in ó w , ja k nieprzyjaciel
na Szlązk n a p a d ł, i w sie nasze, oraz lu b u s k ie g o k o śc io ła i in­
nych k o ś c io łó w naszój dyecezyi, złupił i spalił.
A co w ię c ć j,
(o czćm z w ielką boleścią d o n o s im y ) , po w yłam aniu d rz w i k o ś ( 1 ) K ro n ik a w ołyń sk a pod r. 6 7 8 1 . ( Ip a tic w sk a ia L etopis. Ob. P o lnoje S o b ra n te R u skich Lełopisej. T. II, str. 2 0 5 ).
( 2 ) D ługosz wcale o uczestuictwie książąt polskich w tćj wojnie nic
wspomina. VII, p. 7 0 4 . Naruszewicz (edycya Grüllowska) T. V, p. 1 2 3 — 1 2 7
bardzo mało; podobnież P t lacki: Geschichte von Böhmen T. II, p. 2 1 6 — 2 2 3
i Röpell T. I, p. 4 9 7 i 5 3 1 .
( 3 ) Slenzel: Urkunden z. Bisth. Breslau p. 3 7 — 4 6 . Piotr biskup ma­
zow ieck i, któremu N lesiecki, za Długoszem idąc, r. 1 2 6 3 umierać każe, w li­
stach tych je s z c z e wzm laukowauy, a w przeszłym ( 1 2 7 0 ) roku przytomny
był na syuodzie w Sieradzu. Ob, D yplom alaryusz Rzyszczcwskiego 1 B u c z­
kowskiego T. II, str. 82.
Z PB ZEIUANKOWA.
213
cielnych, i w y p ro w a d z e n iu ztam tąd nędznych ludzi, b e z ’ w zględu
na p rzyw ileje ko ścioła, w ielu z nich życia po zb a w io n o , w ielu p o ­
ra n io n o , a n iezliczone m n ó stw o w iern ych C h r y s tu s o w y c h , m ło ­
dzianów i dz ie w ic , s ta rc ó w i dzieci, bez różnicy płci i w ie k u ,
w żałosną u p ro w a d z o n o niew ole.
Z teg o p o w o d u W i e le b n y O j ­
cze, błagam y w as ja k n a jg o rę c ć j, abyście upom nieli rz e c z o n eg o
księcia i b a r o n ó w je g o , W arsza k a sz te la n a , Piotra w o je w o d ę
kra k o w sk ic h ; J a n u sza w o je w o d ę s a n d o m ie r s k ie g o ; D obiesław a
w iślic k ie g o , Lassotę san d e c k ie g o , Sm ilona b r z e sk ie g o , Jakóba lu­
be lskiego, B o x ę m ało go skieg o kasztelanó w ; M ikołaja syna M su ja
(sic); M irosław a sędziego n a d w o r n e g o (J u d e x Curie)', Zegolę p o d ­
czaszego k ra k o w s k ie g o , Pełkę syna M ichało w eg o, B o g u fa ła m ło d ­
sz e g o , i W a w r z y ń c a , aby p r z e d n a stę p u ją c y m św iętem W n i e b o ­
wzięcia N ajśw iętszćj P a n n y ( 1 5 sie rp nia ), nam i k o śc io ło w i n a ­
sz e m u , a także innym ko śc io ło m tak s ro d z e , bez ich w iny , s k rz y ­
w d zo ny m , za krzyw dy i zniew agi w y rz ą d z o n e zadość uczynili.
W przeciw nym ra z ie w yrok i, jakieb yśm y p r a w n ie z u rzę d u n a ­
szeg o w ydali, lub ja k ie ipso-facto w yp ad ną , zech cecie w dyecezyi
w asz é j o g ło sić , lub o g ło sić kazać: aby b ro ń B oże, czyn tak w y ­
stępny , na w z g a rd ę s w o b ó d kościelnych dokonany, nie p o z o s ta ł
bez kary, i aby d ru dzy nie poważyli się go n a śla d o w a ć .
Dan
w e W r o c ł a w i u w w igilią śś. a p o s to łó w P io tr a i P a w ła 1 2 7 1
r o k u ” (1).
W listach tójże sam éj t r e ś c i do J a n u s z a a rcy bisk up a g n ie ­
ź nień sk iego , i b isk u p ó w pozn ańskiego i m a z o w ie c k ie g o , w y m ie ­
n ien i są oprócz p ow yżćj p rz y to c z o n y c h r y ce rzy m ało p o lsk ic h ,
7. W ie lk o p o lsk i: S y x tu s (2) k a s z te la n r u d z k i, R oszko i Mroczlco
k a sz te la n sta ro g ro d z k i; p o d k o m o rz o w ie : A n d rzéj sędzia i b r a t j e ­
go W acław ; S trza łk o sędzia z B o r o w n a ; d w ó c h synów Ja n ka
z K alisza; Sieciech w o je w o d a siera d zk i, S ędziw ój podczaszy, i Przedw ój k asz te la n sierad zcy (a w iec r y c e r z e sie ra d z c y księcia s w e ­
go opuścili); Z a w isza (3), M arcin ze Z bą sz yn ia , S zc ze d rzyk z K rzy­
w in a , Ziem ięta z D u p in a , J a ra sz ze S z rc m a , M ik o ła j z K a rn k o w a ,
w r a z z b r a te m lio d za n tą , k a sz te la n o w ie ; M arcin P rzyb ysła w icz,
Czeclcosław p o d c z a sz y , Czeléj z P ú n ic a , Czeléj syn G a b ry e ló w .
( 1 ) Stenzel, Urk. z. R . Rreslau, str. 3 8 .
( 2 ) Może to będzie S ę d ziw ó j, podpisany na dyplomacie Przem ysława
z 1284 roku. D y p lo m . R z y s z c z . I M u c zk , T. 1, str. 1 1 4 .
( 3 ) Z am sam w Stenzln.
214
P A W E Ł
Z M azurów wymienieni tylko: Menera w o je w o d a , Mancina w o je ­
w oda czerski [P alalinus de C irasz), i M ichał p o d s k a r b i.
N ajw iększe szkody uczynili K ra k o w ia n ie w Z a rzysliu pod
R o z e n b e rg ie m , w dzień św . W o jc ie c h a ( 2 3 kw ietnia), i w SIcoryszewie pod N a m ysłow em , gdzie na z a ju trz po ś w . W in c e n ty m
(2 5 maja), d w ó r b isk upi, w a rto śc i 1 0 0 grzyw ien s r ć b r a spalili,
a bićdnym ludziom (pauperes) po kilka koni, k ró w , ow iec i innćj trzod y p ozabierali, oraz odzież i inne sp rz ęty , i dzieci tćm że
sam ćm w yliczeniem o b ję te , a chaty i pnie z pszczołam i (trunci
apum ) spalili.
T o sam o p o w tó rz y ło sig w Buciechu (fiutschkau)
k o ło N a m y sło w a , gdzie ze zgw ałconego kościoła w yn ie sion o ś w ie ­
ce p a sc h a ln ą , cztćry ob rusy od o łta rz ó w (palle), puszkę z Ciałem
P a n a J e z u s a , a m pu łk i, cho rągiew sta r ą i n o w ą , i w szystkie rzeczy
jakie w nim bićdni ludzie złożyli (1).
Jeżeli książę R o lesław na po czątk u tćj w ypraw y o sobiście
do w odził, to niedług o, bo już 15 maja znajd ow ał się w K r a k o ­
w ie , w ra z z W a n ze m k a sztelanem , Piotrem w o je w o d ą k rako w skim
i Januszem w o je w o d ą s a n d o m ie rsk im , jak się okazuje z przy w i­
leju wsi tynieckiej, Opatowiec zw anćj, pod tą datą i w te m miejscu
nad anego (2 ).
W e d l e podanego p rzez T o m a s z a b isku pa w ro c ła w sk ie g o r a ­
chunku (arcybiskupow i gnieźnieńskiem u) 5 lipca tegoż ro k u , tak
u m ia rk o w a n e g o , że konie i klacze (chociaż d roższe), po grzyw nie
s r ć b r a r a c h o w a ł; wynosiły je d n a k szkody w yrz ą dz on e 3 , 7 3 1
grzyw ien, licząc w tćm w 5 0 0 grzy w na c h, uw olnienie wsi zni­
szczonych na lat cztćry o d czynszów i dziesięciny (3).
N apró żno
do B olesław a pisał T o m a sz 18 lipca sam , a 7 i 2 7 sierpnia ł ą ­
cznie z b is k u p e m lubu skim W ilh e lm e m , aby żądanego zadośćuczy­
nienia nie odm aw iał, i nie przypiusił do żalenia się wyżćj na niego
i je g o b a ro n ó w , ,,a b y grzech p rzez w as i waszych lu d zi (słow a li­
stu) na dobrach kościelnych spełniony, d u szy w aszej nie szk o d ził i nie
o b cią ża ł".
W ą t p i ć m ożna, czyli biskup k ra k o w sk i ujął sic m ocno za w y­
n a g ro d ze n ie m krzyw d, w yrządzon ych w części przez L itw in ó w
z k tó re m i po sąd zon y był o k u m o w s tw o i p rz y ja ź ń , a przeciw
któ rym w alczył o so b isty w ró g je g o L e sz ek książę sieradzki.
Ja­
n u sz zaś, arcybiskup gnieźnieński u m arł 2 6 sierpnia tegoż ro k u ,
( l ) Slcnzel str. 4 1 . ( 2 ) Dyplom. Rzyszcz. 1 Mucz. T. I. sir. 90 .
( 3 ) Stcnzel str. 43.
Z PliZ ÉM A N K OW A .
215
n p ie rw e j je szcze (3 lipca), p od m uram i zdob y te g o P r e z b u r g a
sta n ą ł był pomiędzy królam i czeskim i w ę g ie rsk im p o kój, do
k tó re g o pićrw szy, między innemi, książąt szlązkich i ku ja w sk ic h ,
a d r u g i B o lesław ó w k siążąt k ra k o w sk ie g o i w ie lk o p o lsk ie g o ,
i książąt rusk ich załączył (1).
W e dwa lata później n a w e t zjechali, się w O p aw ie : kró l
czeski i B o le sła w W s ty d liw y , i rozejm na lat dw a d zie śc ia za­
w arli; té m korzystniejszy dla B o le sła w a , że m u ry c e rs tw o k r a ­
k o w s k ie p rz e z P a w ła z P r z e m a n k o w a p o d b u r z o n e , w e w ła sn y m
kraju w o jn ę d o m o w ą g o to w a ło (2).
,, N ie k tó rz y ry ce rz e krakow scy, (podają p o d ’r. 1 2 7 3 R o ­
czniki Thralhi) przeszli do księcia op olskiego W ła d y s ła w a , z całą
po tę g ą sw oją, z p orad y P a w ła b isk u p a krak ow skieg o. Ale B o ­
lesław w ysłał za nimi w pogoń w o js k o , i zachwycił ich na polu
około lluijucina.
P o uporczyw éj b itw ie w ielu z obu stro.n zgi­
n ę ło ” (3).
D łu g o sz p od a je dzień bitw y na 1 0 czerw ca, i w ynajdując
przyczynę téj w ojny dom ow ćj w zemście P a w ła z P rz e m a n k o w a
nad B o lesław em i przybranym następcą je g o L e sz k ie m , przyw odzi
wszystkie głosy nie c h ę tn e , jakie na B olesław a pom iędzy r y c e r ­
stw e m krążyły; ja k : nie sp raw ie dliw y , przyjaciel p o d a r k ó w byle
jakich, bo psam i n a w e t można go było zjednać (4 ).
Psy je g o
niezliczone w edle całćj srogości p ra w a leśnego, p rz e z łow c z y ch
książęcych, so kolników i b o b ro w n ik ó w p ro w a d z o n e , po w s z y s t­
kich lasach polując, k o sztem ziem ian po rycerskich i duchow nych
w łościach karm io n e byw ały; a nikom u w e w łasnych d o b ra c h n i c wolno było po lo w ać, chyba za osobnym p rzyw ilejem książę­
cym (5).
Miał takie przyw ileje b isk u p k rak o w sk i, bo je szcze
w 1 2 5 5 ro k u . za p oprzednika je g o P r a n d o ty , B o le sław uw olnił
( 1 ) Dumont: Zbiór traktatów w Naruszewicza Uistoryi T. V, p. 12 3.
Pnlacki T. II, p. 2 2 1 . Fesster T. II, p. 0 2 9 .
( 2 ) Roczniki Thratki pod r. 1 2 7 3 . Także Ann. Crac. Major; Dłu­
gosz VII, p. 7 9 4 .
( 3 ) De consi/io Episcopi Pauli Cracoviensis. w Rocznikach Thratki
pod r. 1273 i w Ann. Crac. Major. Długosz, VIII, p. 8 0 0 . M iejsce bitwy
przekręcone liogehim, gdy w Rocznikach wyraźnie circa Boguczin sto i.
Będzie (o podobno w Olkuskićm.
( 4 ) Kronika Janka, u Stenzla: Scriptores R erum Silesiacarum T. I,
p. 2 2 . ( 5 ) Naruszewicza Ilistorya T. IV, p. 2 4 4 . Bandlkie: Prawo pol­
skie, p. 144.
210
1> A W E Ł
był w szystkie w sie b iskupie od u trzym yw ania księcia i je g o ło w ­
czych, z tćm , że gdyby przez k asztelanie biskupie, kilka razy do
r o k u miał p rzejeżd żać książę, i przeja zd em , po lasach p olow ać:
to dw ó ch ludzi tylko, i dw a psy ślednikam i z w an e qui dicunlur
slednici) obo w iązani karm ić ludzie biskupi, ale książę ani za­
trzym yw ać się będzie na ło w y , ani też ludzi na ło w y prz y sy ­
ła ć ( I ) . W 1 2 5 8 r . zaś w e w szystk ich posiad ło ściach biskupich
n ad a ł b iskup ow i w yraźnie p ra w o m yślistw a i ry b o ło stw a ; a w i­
dzieliśmy jak p r a w a tego używ ał, a raczćj n a d u ż y w a ł P a w e ł
z P r z e m a n k o w a (2).
T ć m dotkliw ićj oburzały p ra w a leśne p o z o sta ły c h .
J u ż pa ­
pieże za taki ucisk k lątw am i kościelnem i g rozili.
„ N o w y rodzaj
uciem iężenia, (pisze G rzegorz IX w bulli do prow ineyała D o m i­
n ik a n ó w w P o ls c e ) , wynaleźli książęta polscy na biednych ludzi
circa pauperes-, stra ż y ich p o ru c z ają b o b ry i sokoły; a gdy te g n ia ­
zda sw o je o p uszczą, za p rz y ro dzon ym instynk tem w olności idąc,
a lb o tćż z p r z y p ło d k a ich co b r a k n ie , bićd ny ch ludzi tych na k a ­
rę sie d m iu d z ie sią t g rz y w ie n skazują.
W i e l u z nich (z boleścią
to piszem y ), podają tym sp o so b e m p o w ó d do potępienia w ieczne­
go; gdy b o w ie m tak niesłusznćj i niesłychanej niewoli znieść ju ż
nie m o gą , u c ie k a ją do p o g a ń s tw a p ru s k ie g o , o p u szczając o b c o ­
w anie w ie rn y c h !” (3).
T acyto zbiegow ie najpew niej p rz e w o d n ik a m i byli n a p a d ó w
po gańsk ich P r u s a k ó w , J a d ź w in g ó w i L itw in ó w , którzy i w tym r o ­
k u , ziemię lu belsk ą zniszczyli (4 ).
A narzekania ludu p rz e m ie ­
niając się w głos d uch ów , w o po w ia d a n ia c h k ronika rskic h tę n a j­
cięższą zbrod nię na P a w ła z P r z e m a n k o w a zwalają.
„ P r z y s z e d ł także g ło s do P a w ła b isk u p a k ra k o w sk ie g o ,
(czytamy w R o cznikach Thrallti), m ów iąc: B ia d a lobie, bislcupie
Pawle; lepićjby tobie b yło, żeb yś się b y ł nie u r o d z ił" .
Głos ten
słyszało pe w nie siedm dziesiąt ludzi.
Z a d a w a n o m u b o w ie m , że
za je g o sp ra w ą ( ipso procurante) stała się klęska w yżćj w s p o m n io na w L u b lin ie .
( 1 ) K s. G la d y szc w ic za : Ż y w o t B. Prandoly, p. 2 2 1 , z dyplomatu
oryginalnego. Także B ullarium Franciscanum T. II, p. 1 0 0 .j
( 2 ) Żywot B . Prandoly p. 2 3 4 z dyplomatu oryginalnego.
( 3 ) Bulla Grzegorza IX z Auagui 2 5 lutego, 1 2 3 3 r. (B ullarium Ord.
Fraedicatorum T. I, p. 43).
( 4 ) Eodem anno (1273) Lilhw ani miserabiliter devastaverunt ter­
rain Lublinensem. Roczniki Thratki. Długosz VII, p. 801.
7.
217
MZEMANKOWA.
N are sz c ie po niejakim czasie zno w u p rz y sz e d ł g łos m ów iąc
do niego: „ Nie lękaj się P aw le, czyń co iyllio zechcesz, bo j a
z t o b ą jestem . ” Głos ten słyszało w iciu braci zakonu K aznodziej­
skiego (D om inikanów ), w których dom u p od K ra k o w e m m ieszkał
bisk up (1 ). A znów po niejakim czasie, w tym samym r o k u , gdy
pom ieniony b isk u p sam je d e n był w sypialni s w o jé j, prz y sz e d ł
głos z góry (dc acre), m ów iąc: „N ie lękaj się Pawle, czyń co chcesz,
bo w siódm ym roku u m rzc sz.u 1 nie w yraził, czy w siódm ym r o k u
b is k u p s tw a , czy tćż siódm ego r o k u od czasu, ja k się głos do niego
o d ez w a ł.
Na ten g ło s o d p o w ie d z ia ł biskup: „ D obrze, bo do sió­
dmego roku, będę m ógł żyw o t m ój p o p r a w i ć A g ło s ten słyszało
w ie lu stojących p rz e d sypialnią jego (2).
C okolw iek bąd ź, przez lat siedm następn ych nie znajdujem y
w zm ianki w dziejach o now ych b e z p ra w ia c h P a w ła z P r z e m a n k o w a; nie przypisują mu n a w e t najdaw niejsze roczniki napadu L itw i­
nów na Łęczycę, w św ię to św . Ł u k a sz a ( 1 8 pażdziern. 1 2 7 7 r o ­
ku), i rzezią i uw ięzieniem niezliczonych tł u m ó w b r a ń c ó w p o ­
łączonego (3).
M usiało u sta ć i zgorszen ie z p o w o d u mniszki z kla sz to ru
K larysek na Sk ale, gdyż w bulli d ato w a n e j 4 kw ietnia 1 2 7 6 r o ­
k u , Innocenty V ty papiéz, cały klaszto r pod opiekę św . P io tr a
i sw o ję, sto so w n ie do prośby m niszek, przyjął (4).
P o g o d z ił się tćż B o le sła w krak ow ski z L eszk ie m C zarnym ;
^ i ra z e m z nim, oraz z K on ra d em m azo w ieck im , p u s to sz ą c ziemię
księcia o p olsk iego , zem ścił się nad nim za udział w buncie ry ­
c e rs tw a k r a k o w sk ieg o .
A w tymże 1 2 7 4 ro k u , książę k r a k o w ­
ski, sam do b ro w o ln ie b e z d z ie tn y , z przy kro ścią p a trz ą c na b e z ( 1 ) In qu oru m dom o eo te m p o re m o r a b a tu r ante C ra co via m — w R o ­
czn ikach T h ra tk i: T u n e e x tr a cicita lem C racovien sem — w A n n . Crac. Maj.
Nakoniec w D łu g o sz u VII, str. 801.: In m o n a sterio S . T r in ita tis O rd in is
P ra e d ic a lo ru m in C ra co via tu n e com m oran lem .
( 2 ) R o c z n ik i T h ra tk i pud r. 1 2 7 3 . A nn. C racov. M aj. pod r. 1273
z małerni odmianami. D łu g o sz VII, str. 8 0 1 .
( 3 ) C irca festu m S a n c ti L u ce E va n g cliste, L itw a n i L a n cicia m cru delissim e d cva sta veru n l, abdu cen tes secu m in c a p tiv ita te m , p re te r eos
q tii uccisi su n t, X I m illia h om in u m u triu sq u e se x u s. — Roczniki Thratki
po r. 1 2 7 7 . D łu g o sz VII, str. 8 1 1 .
( 4 ) l iu ll a r i u m F r a n c is c a n u m T. III, str. 2 4 3 . Oryginał bulli znajdo­
w ał się w archiwum klasztoru Klarysek w Krakowie.
Toin II- Moj 1851.
2 8
I* A W E Ł
dzietnego następcę sw eg o L e sz k a , odw ió zł m u żonę Gryfinę do
S ie ra d za , i poróżnionych m a łż o nk ów pogod ził (1).
J a k g o rą c o pragnęli p o to m stw a L e s z e k i Gryfina, i do jak ich
g u se ł lekarskich uciekali się, k tó re ju ż w X lIIty m w ieku p o p ła ­
cały, znajdujem y ciek aw e ś w ia d e c tw o w tyle razy p rzy w ie d zio ­
nych R ocznikach T h ra lk i:
„ T e g o ż ro ku ( 1 2 7 8 ) p o w s ta ł zakonnik jak iś, im ieniem Mi­
k ołaj, ro d e m ‘N ie m ie c , z zakonu braci K azno dziejów , który n a u ­
cza! ludzi jad a ć w ęż e , ja sz c z u rk i i żaby, gdy na jakąbądź c h o r o ­
b ę cierpieli: na ból oczu, lub co innego.
N ie p a trz a ł na urynę
c h o re g o , ale m iał jakieś sakiew ki zam knięte; a co w nich było,
nie pozw alał zajrzóć.
I*o je d n e j sakie w c e takiej zaw ieszał na
chorych przez noc; a którzy pocili się p odczas zaw ieszenia, i k tó ­
rym sny się roiły, ci w yzdrow ien i byli, inni n i e . “
„ G o łą ręką brali ludzie w ęże, w imię rzeczo neg o Mikołaja,
nie w imię C hrystusa P a n a .
A lbo w iem jeżeli kto chciał brać w ę ­
ża w imię C h ry stu sa , choć ją rękaw iczk ą (cliiroicca) p o k r y ł, w n e t
go wąż ukąsił.
O d nieg o to nauczeni niektórzy bra c ia zakonu
K aznodziejskiego, węże jadali.
A L e s z e k książę sie ra d z k i, z żo­
ną sw oją Gryiiną, z polecenia tegoż k a z n o d z ie i, teg o r o k u za­
czął ja d a ć węże, jaszczurki i żaby; i dlatego brzydził się nim lud
cały, chociaż dla nich były b a rd z o zbaw ienne ( 2 ) . “
Je d n a k ż e p o to m stw a oczekiw anego nie było.
Gdy u m a rł
B o le sła w W sty d liw y książę krako w sk i i san d o m ie rsk i, ów zna­
komity poplecznik kościoła, do b ro d z ie j k la sz to ró w , przyjaciel ry ­
c e r s tw a , 10 grudnia 1 2 8 9 ro k u ; a z woli Bożej i w y b o ru b a ­
r o n ó w , rycerzy i ziem ian, nastąpił po nim L e sz e k Czarny; książę
ten i żona je g o Gryfina o dpraw iali w jazd uroczysty do K ra k o ­
w a (3).
W t e d y synek Z iem om ysła księcia kujaw sk iego , m alutki
( 1 ) E odem anno ( 1 2 7 4 ) D u x Lestco acccp it ile ru m G rip h in a m
u x o rem su a m ,q u A fu e ra t p r iv n tu s .— R o c zn ik i T h ra tk i. Ann. C racov. M aj.
1 D łu g o sz str. 8 0 5 , .ile pod rokiem 1275.
( 2 ) D o m in u s vero Les ico D u x S y r a d ie cum u x o re su a G rip h in a
p e n n a n d a tu m ciusdem p rv d ic a to ris eudem anno c e /iit com etiere serpentea,
lacertas el r a n a s , p r o p te r q u o d fiiit a b h o m in a b ilis o m n i p o p u lo , licet
fu e ru n t cis v a l de m edicin ales. — Roczniki Thratkl poü r. 1278.
( 3 ) C u i successit p e r electionem d u x Lestco. Roczniki Tilralkl poil
r. 1 2 7 9 .— CW successit Lestco p e r electionem m ilita riu n i. Aun, Cracov. Mflj.
S u c c e d it autem B oleslao P ú d ico p e r electionem p ro c eru m Ierre Lestko
n iger. Ann. Cracov. Min.— D u x . Lestco.... p e r volu n tatem D ei el electio­
nem terrigen aru rn a d e p tu s est C rncovie el S a n d o m irie d u c a tu s.— Roczniki
Anonima krakow skiego w Mss. oltobouiuń kim (u Somincrsb. II, sir. Ü5).
210
Z PUZEM ANKOW A.
L e s z e k , siedząc na kolanach u Gryfiny, zaczął p r o r o k o w a ć : „ S ł u ­
chaj stryjenko, oto w yd a sz na św iat syna maleńkiego, którem u imię
hęilzie Bolesław !" ¡ to sam o często p o w ta rz a ł.
Z a d a w a ły m u p y­
tania, siedzące na w ozie panie, ale nic więcćj nie o d p o w ie ­
dział (1 ).
Z tak zgodnego ob io ru oczywiście w y p ada, że biskup kra-i
kowski nie m u sia ł o pierać się w yniesieniu L e sz k a i Gryfiny na
k s ię i tw o krak o w sk ie , z k tó re g o B olesław W s ty d liw y d o p ić ro co
do g r o b u w stą p ił; a w d o w a jeg o , K inga, pom im o pró śb L e s z k a
¡ r y c e r z y , przyw działa sukienkę K larysek w k lasztorze w N ow ym
Są c z u , w raz z sio s trą J o la n tą , w d o w ą po B o lesław ie w ie lk o ­
polskim .
Z da je się także, że P a w e ł z P r z e m a n k o w a nie m iał żadnego
ud z ia łu w napadzie L w a księcia halickiego na ziem ię sa n d o m ie r­
sk ą, w to w a rz y s tw ie T a ta r ó w i L itw in ó w , których r y c e r s tw o k r a ­
k o w s k ie i sa n d o m iersk ie w liczbie 6 0 0 , pod d o w ó d z tw e m Piotra
syna W o jc ie c h o w e g o w o je w o d y k ra k o w sk ie g o , J a n u sza w o j e w o ­
dy sa n d o m ie rsk ie g o i W arsza k asztelana k ra k o w sk ie g o , p o d Goślicam i, o dw ie mile od San d o m ierz a , spotk ali. W wigilią św .
M acieja, ( 2 3 lutego ) (2), ro zp oczęła się bitw a i skończyła z u p e łnćm zw ycięztw em nad L w e m , nad którym Bótj wolą swoję u c zyn ił,
(pisze kron ik arz wołyński) (3 ). „ B ogu też, (domino celi), zwycię­
stw o przyp isa li zw ycięzcy“ , czytam y w Rocznikach T lira tki. M nó­
stw o b o ja ró w i T a ta r ó w u bito , w ielu d o s ta ło się w n ie w o lę , i L e w
ze w styd em do siebie po w ró c ił.
W p iętnaście dni późnićj, p o­
pędził się za nim L e s z e k w 3 , 0 0 0 koni i 2 , 0 0 0 piechoty, zamek
(1) Ingrediente duce supradicto Lestcone Cracoviam cum. uxore
su a Griphina, filius ducis Zemovithi Cuiavie, puer parvulus nomine Le-
stco, scdens in sinu Griphine prophetizavit dicens: A udi patrua, ecce tu
paries ¡ilium parvulum qui nom inabitur U olezlaus; et hoc frequenter iteravil\ interrogantibus eum dominabus que sedebant in currum, sed il/e
nichil amplius respondit. Roczniki Tliratki pod r. 1 2 7 9 . Zdaje się, że tu
Zem ovithi zamiast Zemomi/sli, o którym wiemy, że miał syna Leszka.
( 2 ) In vigilia Matliie Apostoli.— Koczn. 1 kratki, i A nn. Crac. M nj.
co wypada na 2 3 lu tego. — Długosz \ II, p. 8 2 0 , zamiast: die vig'eiima tertia,
ma przez omyłkę die veneris tertia februarii; podobnież Miechowita; a Kro­
mer już wprost: tertia die februarii. Za nim B ielski i Naruszewicz. Ropell
. prawdziwą datę z Ann. Cracov. Maj. p r z y w r ó c i ł . T. I, str. 5 3 6 .
( 3 ) Boh uczyni nad nim wolu swoju.
Sobranie T. II, str. 209).
Krouika w ołyń sk a. ( Polnoje
220
P A W E Ł
Przew orsk wziął i spalił, i p o w ró c ił z łu pam i i chw ałą (1 ).- „A to
s ta ło się, d o d a je roczn ik T h r a tk i, gdy siedział na stolicy rz y m ­
skiej papićż Mikołaj (Illc i), a na k ra k o w sk ie j biskup P a w e ł ."
A le już skończyły się o w e siedm lut p r o r o c tw a .
Paweł
z P r z c m a n k o w a nie u m a rł, i zn o w u odzyw ają się na je g o pam ięć
osk arżen ia dziejow e! Cztćry w ydarzenia następują je d n e po d r u ­
g ich , w r o k u 1 2 8 2 i na początku 1 2 8 3 , to je st: n ap a d J a d ź w i n gó w na L u b lin , b u n t Sa n d o m ie rz a n , n apad L itw in ó w na ziemię sa n ­
d o m ie rsk ą , i uw ię z ie n ie b isku pa k ra k o w sk ie g o .
A lubo n a jd a ­
w niejsze ro czniki (T h ra tki), k tó r e najwięcćj szczegółów o tych w y ­
padkach p o d a ją , nie łączą ich w je d n ę c a ło ść ; m usiały je d n a k trzy
p ie r w s z e (jak chce D łu g o s z ), p o w o d e m być o s ta tn ie g o , t o je s t
uw ięzienia b iskupa (2 ).
Ślad tego niejaki znajdujem y w Kronice w ołyńskiej. W niej
o p isa n e są d ok ład nie scisłe s to s u n k i K o n ra d a księcia m a z o w ie ­
ckiego na C z e rs k u , z książętami na H a lic z u , na W ło d z im ie r z u ,
i innymi R usinam i; a tych, z p o g a ń stw em T a ta r ó w ujarzmicieli I l u si, których w o d z o w ie Kończalc, K oziej i Kubalan z hufcami s w o ­
im i, to w arzyszyli im na w y p ra w ę do P olski ( 3 ); ta kż e z J a d ź w in gam i, k tóryc h książęta fili Mela, S zu rp a , filudiejko i Pestiło, p rz ed
dziesięciu laty zw yciężeni, przyjeżdżali do n ich, i m ir z nimi za­
w arli (4); nakoniec z L itw in a m i pod Trojdenem , z k tó ry m b ili się
R u s in i, i na n o w o zaczynali żyć w wielkiej przyjaźni (5).
K o n r a d te n , książę c z ersk i, sprz y m ie rz en iec R u sin ó w , p r o ­
w adził w ojnę d o m o w ą z rod z on ym b ra te m sw oim B olesław em
k się c ie m na płock u, sprzym ierzeńcem L eszka C z a rn e g o , i ciągle
w z y w a ł przeciw niem u pom ocy k siążąt rusk ic h .
Ci, to sami, to
przez w o je w o d ó w sw o ich, to przez L itw ę pom o c K o n ra d o w i d a ­
w ali (6 ).
A że K o n ra d a po d w ak ro ć P a w e ł biskup k ra k o w sk i na
( 1 ) Kronika wołyńsko loco cltalo. R oczniki T hratki ł A nn. Cracov.
M aj. m ają; X X X millia e<\uU\im et duo millio peditum ; o czy w iście XXX
zamiast III przez pomyłkę. D ługosz i w szy scy za nim aż do Naruszewicza
i Ropella pomyłkę tę powtórzyli. Bielski tylko przemienił XXX na XV.
W szak sam D ługosz w yliczając 0 ,0 0 0 w ojska L eszk ow ego, konnicy i pie­
choty, w bitwie z Ja dźw i ligami w tymże roku stoczonej, dodaje, że to były
nie m ałozuaczące siły , „haud copias contemnendas" VII, p. 8 2 0 .
( 2 ) D łu g o sz VII, str. 8'’ 1
(3) K ro n ik a w o ły ń sk a II, str. 2 0 8 .
( 4 ) K ro n ik a w o łyń sk a II, p 2 0 5 . ( 5 ) K ro n ik a w o ły ń . T. II, p. 2 0 6 .
(6 )
K ronika wołyń. T. II, str. 2 1 0 . Lew k s. halicki zażalony na k s. '
B olesław a m azow ieckiego, posyła do stryjecznego brata sw ego Włodzimie­
rza ks. w łodzim ierskiego z prośbą: „ B racie , sprowadź Litwę na Bolesła­
wa.” A Włodzimierz p osłał D unaja (w ojew odę sw ego) Litwę podburzać.
Z P U Z EM AN K O W A .
221
księ z tw o k r a k o w sk ie p ro w a d z ił, nie dziw , że i ze s p rz y m ie rz e ń ­
cami je g o , n a w e t z poganam i, miał sto su n k i.
T a k więc Ja d ź w in g o w ie napadli na ziemię lub elską i z o g r o ­
mnym łupem wracali do sieb ie, gdy L eszek Czarny przez a r c h a ­
nioła Michała w e śnie o strz e ż o n y , pu ścił się za nimi w p o g o ń , za
N a rw ią dogonił, zwyciężył i zdobycz całą- o d e b ra ł.
D ziw nym
trafem żaden z ludzi je g o życia nie stracił; a p om oc w ielką mieli
z p só w lubelskich p rz e z p o g a n zabranych, k tó r e po dczas bitw y
rz u c iły się na w r o g ó w , s ro d z e kalecząc zębami (1).
P a m ią tk ą
tego zw ycięztw a była fara w L u b lin ie, k tó rą L e sz e k na cześć
św . Michała z b u d o w a ł. P o d a n ie m ie jsc o w e g ło si, że na tćm m iej­
scu był po dó w czas las w ielki, w któ rym L e sz e k za Ja d ź w in g a m i
idąc, obóz swój ro z ło ż y ł, a sam po d cieniem w ielkiego dębu za­
snął.
W e śnie ukazał m u się archan io ł Michał, i miecz sw ój
odp asaw szy, przy b o k u je g o złożył, o b ie c u ją c z w ycięztw o.
Po
b itw ie , zwycięzca użył b ra ń c ó w do b u d o w y w spaniatéj św iąty ni
po d w ezw aniem św . M ichała, na tćm sam ćm m ie jsc u , w k tó rć m
mu się arc h an io ł u k azał.
Ś w iątynia ta p rz e d kilką laty dla s ta ­
rości r o z e b r a n a , dziś już tylko w ry su n k u p o z o sta ła (2).
J e d n o c z e ś n ie m oże Ja n u sz w o je w o d a s a n d o m ie r s k i, w r a z
z ry c e r s tw e m , w ypow iedzieli p o słu sz e ń stw o L e sz k o w i, i g łó w n e
zamki ziemi sw ojć j, S a n d o m ie rz i lla d o m , K o n rad o w i m a z o w ie ­
ckiem u poddali. A le L eszek z pozostałem w o jsk ie m oba zamki
o d z y sk a ł, i K o n ra d a z ziemi sand om ierskiej w ypędził (3). Z b u n ­
tow anym ry c e rz o m przebaczył, a te n sam Ja n u sz w o je w o d a s a n ­
do m ierski, zdra d ę ó w czesną, św ietn ym udziałem w p o g ro m ie L i ­
tw in ó w , odkupił.
W s z y s tk ie klęski b o w ie m w tym nieszczęsnym r o k u na kraj
nadw iślański spadły.
W ziemi k ra k o w sk ić j głód był ok ro pn y,
( 1 ) R o c z n ik i T h ra łk i. Ann. C racov. Maj. A n n . C racov. Min. D łu ­
g o sz T. VII, str. 8 2 5 .
(2) W posiadaniu p. Kazimierza S tro n czy ń sk ieg o , którego zbiór b oga­
ty, w szystk ie w ażniejsze pomniki krajow e obejmuje.
(3) Anno eodem (1282) J a n m s iu s P a la tin u s et m ilite s S a n d o m irte n ses opposu eru n t sc p red icto d u c i L estk o n i et ca stru m S a n d o m irie n se et c a slru m de R adom tr a d id e ru n t d u c i C on rado p rin c . M azovie; sed j/r e fa tu s
d u x L. e x p u lit C on radu m de te r ra et p re d ic ta c a stra , et totam terra m in
pa ce p o s s e d it. Roczniki Thratki.— W żadnych innych wydanych rocznikach
tej wiadomości nie masz; służy zatem za św iadectw o pow adze historycznej
D łu g o sza , który nieco ohszerniéj wypadek ten opisuje. T.VII, p. 8 2 7 . Zainkn
radomskiego jednak nie wymienia. K ro n ik a w o ły ń sk a T. II, str. 2 0 7 , o na­
padzie Jadźwingów na Lublin wspom ina, ale o 4 lata w cześn iej.
2 2 2
P A W E Ł
bo miarka mąki pszennćj prz e d a w a ła się X III sk o jc ó w s r e b r ­
nych ( l ) .
Tysiącam i wychodzili m ieszkańcy, jedni na R u ś, d r u ­
dzy do W ę g i e r ; ale jedny ch i dru gich los żałosny sp otkał: ta m ­
tych T a ta r o m , tych K u m a n o m zap rz e d an o w n iew olę (2).
W K ra k o w ie zgrom adzona była w dzień św . Fra n c isz k a
(4 paździer.) kapitu ła zakonu K aznodziejskiego, pod ich najwyższym
m istrz e m .
Książę L e s z e k i p ra w ie całe ry c e rs tw o zjechali się ne
te n ak t solenny, gdy L itw ini do ziemi sandom ierskiej w padli, i bez
o po ru żadnego p o stę p u ją c , zabijali księży i ry cerzy, a żony icli
z dziećmi, oraz m ieszczan i w ło ś c ia n z żonami i d lie ć m i, jak tr z o ­
dę zaganiali w niew olę w ieczną.
R y ce rze , którzy się w zamku
sa n d o m ie rsk im zamknęli, w ysłali rijczego gońca do K rako w a do
księcia z o zn ajm ien iem tak okrop nćj klęski.
O krzyk rozpaczy
ro z le g ł się po K ra k o w ie .
L e sz e k i ry c e rz e k r a k o w sc y i s a n d o ­
m ierscy uzbroili się w siłę Najw yższego „ d z ie ln ie jsz ą (słow a
Boczników T hral/ci) od sił ciała i od h a rtu z b ro i” .
S p ow iadają
się z grz e c hó w sw oich , przyjm ują Ciało P a ń s k ie , i jedni d rug ic h
zachęcając, puszczają się w p o g o ń za n ieprzyjacielem . L itw in i
zata ra sow ali się w lasach, w m iejscu zw anćm Iłówne (3), a c h rz e ścianie lękali się ich zaczepiać. „ J e d n a k ż e , za natchnien iem C h ry ­
s tu sa P ana id ą c“ dod aje ro cznikarz „ u cieczkę udając, oddalili się
nieco od zasieku p o gan ; co w id ząc nieprzyjaciele C hry stu sa w y ­
szli wszyscy z zasieku w którym zamknięci byli, z o sta w u ją c w le sie b ra ń c ó w związanych ja k ow ce na zarznięcie; i uszykowali
się w boju n ap rzeciw L eszka i rycerzy je g o .
N ie k tó rzy z tych
przelękli się na w idok w ła s n e g o w ojska; ale książę w po m oc b o ­
ską ufny, tak do tow arzy szó w sw o ich p rz e m ó w ił: Lepićj nam
Zginąć w im ię Chrystusa P a n a i za więźniów naszych, aniżeli widzieć
nieszczęście n a ro d u /” P o tych sło w ach w ojska na dw a skrzyd ła
obrócił: je d n o Żegocie, p od ów c z a s w o je w o d z ie k ra k o w s k ie m u ,
d ru g ie Januszow i w o je w o d z ie s a n d o m ie rsk ie m u pow ierzy ł.
O ba
skrzydła z boską pom ocą otoczyły pogan i zwyciężyły. T r u p ó w
na p lacu bitw y p o r a c h o w a n o na z a ju trz 1 , 0 0 0 , o p ró c z tych, k t ó (1) Scotus czyli slcojec jest dw udziestą czw artą częścią grzywny, czyli
dwoma groszam i. Czacki : 0 prawach litew skich T. I, str. 159.
(2) Brevis Chroń. Cracov. pod r. 1 2 8 9 (u Sommersb. str. 8 3 ). R oczni­
k i Thratki l Ann. Cracov. Maj. pod r. 1 2 8 2 . Długosz T. VII, sir. 8 2 7 . K ro ­
nika wołyńska T. II, str. 2 0 7 , ale trzema laty w cześniej.
(3) Wedle D ługosza, w ziemi łukowskiej.
223
Z PHZEMAJCKOWA.
rych po lasach
i bagnach zabito;
więźniów
osw obodzono
oko­
ło 0 , 0 0 0 ( i ) .
Biskup k ra k o w sk i sp okojnie o czek iw ał wieści o tćj w y p r a ­
w ie.
Ja k ik o lw ie k był udział jeg o w b u n c ie sand om iersk im , ż a ­
dnej odpow iedzialności d o tą d na niego nic ściągnął, bo 4 paźd zier.
1 2 8 2 ro k u w ten sam dzień św . F ra n c isz k a , kiedy D o m inikanie
kapitułę obchodzili w K rak o w ie , a L itw in i pod S a n d o m ie rz w padli,
P a w e ł z P rz e m a n k o w a nab yw ał dożyw ociem , w ieś Wolę P o m ia n o ioą od zakonnic B e ne dy ktyn e k s ta n ią tk o w sk ic b , za dziesięciny
z dw óch wsi kościelnych: K argow a i W ielkiego Z a krzew a, na ten
sam p rzeciąg czasu oddane; ja k św iadczy dyplom at oryginalny,
datow any w W aw rztńczgcach, a zachow any w Sta n ią tk a ch (2).
W t e m L eszek za p o w ro te m z w y praw y na L i t w i n ó w ,
zjazd ( parlam eiilum) b a r o n ó w i ry c e rs tw a sa n d o m ie rsk ie g o z w o ­
łuje; na który b isk u p a k r a k o w s k ie g o , o sob nćm w ezw an iem za­
prasza. P rz y b y w a nań P a w e ł z P r z e m a n k o w a , i bez obaw y przed
obliczem księcia staje.
T e n z u dan ą uprzejm ością przem aw ia do
nieg o, i przypuszcza go do pocałunku p o k o ju .
Ale w k r ó tc e
w poblizkim Ł a g o w ie , d w o rz e b isk up ów kujaw skich, w którym
biskup k rakow ski p rz e b y w a ł, chwytaj* go nasadzeni ry cerze sie ­
radzcy, i sk ręp ow aw szy silnie w szystkie członki, na pro sty m w o ­
zie do zamku sierad zkieg o przywożą (3).
L u b o kanonicy krakowscy ze scholastykiem na czele, sp o ry
z biskupem sw oim w iedli, a stolica m e tropo litalna gnieźnieńska
o sieroconą była przez śm ierć a rcy bisku pa Marcina (kronikarza)
(t) Roczniki Thralki bardzo obszernie pod r. 1282; podobnież Brev.
Chroń. Crunov. u Sommersb. T. II, p. 83; ale w Mss. olloboniańskim i toil¿anowskim, oraz w Ann. Cracov. Min. pod r. 1 2 8 3 , za czćm i Długosz p o­
szed ł, T. VII, str. 8 2 8 . Jeżeli la bitwa pod Równem poprzedziła uw ięzienie
Paw ła z Przemankowa, to musiała iniéc m iejsce w paździer. 1 2 8 2 roku, bo
pod koniec lego roku lub na początku następnego, już P aw eł był u w ięzio­
ny, jak św iadczy bulla Marcina IV papieża z 10 kwietnia 1 2 8 3 r. Już Riipell z w ła ściw ą sobie akuratuością chronologiczną tę datę sprostow ał, ale
sam przez pomyłkę datę bulli 27 lipen naznacza.
(2) Kopią tego dypiouiatu Pawła biskupa krakow skiego, datowanego
in Laurincich anno domini M C CLXX X secundo. Quarto Nonas Octobris
miałem sobie uprzejmie udzieloną przez uczonego W. A. M aciejowskiego.
(3) Episcopus Cracoviensis d o in in u s Paulus a duce Leslcone prediclo in Lugow captiealur, ligatis omnibus arlubus, Syradimsibus mililibus, in caslrum Sgradz iransmitlilur custodiendum. Roczniki Thratki
pod r. 1 2 8 3 .— Wiadomości tćj ule znalazłem w żadnych innych dawniejszych
224
P A W F. t
r . 1 2 7 9 , u stąp ienie elekta W ło ś c ib o ra (r. 1 2 8 1 ) , i w ahanie się
nom inata H en ry k a z lłr e n u (syna E udoxyi księżniczki m a z o w ie ­
ckiej); skargi jednak na uw ięzienie biskupa prędko do stolicy a p o ­
stolskiej doszły (1).
J u ż 10 kw ietnia 1 2 8 3 r o k u w yw ołały b u l­
lę papiezką w surow y c h i groźnych w yrazach, polecającą bisk u p o m
w ro c ła w s k ie m u (T o m a sz o w i), i p o z n a ń sk ie m u (Ja n o w i Łod/.i),
rz uc ić klątw ę na L eszka, gdyby biskupa k rakow sk ieg o nie u w o l­
nił, i za w yrządzoną mu krzyw dę zadość uczyni.: nie chciał (2).
Bulla ta, w którćj znajdujem y w iele szczegółów c ie k a w y c h ,
gdyż odbija się w nich d o kładn y ob ra z w ie k u , tak brzm i w p r z e ­
k ła d z ie polskim :
„M a rcin IV p a p ie ż , d o w ie le b n y c h b r a c i b is k u p ó w : w r o c ła w ­
s k ie g o i p o z n a ń s k ie g o .
O
ciężkićm i straszliw ym nadużyciu, k tó re g o mąż szlach e­
tny L eszek ( Lesclio) książę krak ow ski, san do m ierski i sieradzki,
d o p u śc ił się (jak pow iadają) w o b m ie riłć j zuchw ałości s w o jé j, na
oso b ie w ielebnego b r a ta n aszeg o, P a w ła biskupa k ra k o w sk ie g o ,
usłyszeliśm y n iedaw no ; i tćm w iększego doznaliśmy ztąd n ie p o ­
ko ju , im boleśniejsze nam są w y rz ą d z o n e spółbiskupom naszym
krzy w dy i zniewagi.
S łyszeliśm y b o w ie m , że książę ten, n a g a n źródłach. Hulla M arcina IV papieża w R a jn a ld zie T. XIV, r. 1283 nr. 5 9 .
D lu y o sz T. VII, p. 831 w kilku słow ach tylko powiada, że biskup był ludzko
1 uczciw ie trzymany, co już N a ru sze w ic z T. V, p. 177 zbija balią Marcina
IV papieża; ale sam myli się odnosząc to uw ięzienie do r. 1 2 8 2 , przed bun­
tem sandomierskim, i zw ycięztw em nad Litwinami pod R ó w n em ; a dyplomat staniątkowski dow odzi, że Paw eł wolny był je sz c z e 4 paździor. 1 2 8 2 r.
(1) Ob. bullę M ikołaja 111 papieża z d. 23 gruduia 127(1 r. o śm ierci
arcybiskupa M arcin a I obiorze kanonika W lo ic ib o ra , w R a jn a ld zie I H a ll.
O rd . P ra ed ic. T. I, str. 5 6 8 . Iiullę M a rcin a IV z d. 2 3 grudnia 12 8 1 o zrze­
czeniu się W lo ic ib o r a , 1 mianowaniu H en ryka z ¡tren u arcybiskupem
w B u li. F rancin can T. III, p. 478; a bullę tegoż Marcina IV z d. 3 0 lipca
1 2 8 3 r. o nieprzyjęclu tej godności przez H en ryk a , I nominowaniu Jalcóba
Ś w in k i, w Buli. F ran ciscan . T. III, p. 5 0 9 . Zlcąd pokazuje się błąd N iesieckiego, który H en ryk a z (tren u za arcybiskupa liczy I każe mu umierać
w r. 1283 przed elekcyą Jalcóba; kiedy d. 10 lipca 1 2 8 4 r. je sz c z e wymie­
niony jest jako św iadek w apellacyi Henryka ks. w rocław sk iego do Rzymu
przeciw Tom aszowi biskupowi w rocław skiem u. ( S len zel: Urk. z. B. Breslau ) str. 112.
(2) Już R u jn a ld w Rocznikach kościelnych przytaczając bullę Marcina
IV, zbił twierdzenie D ługosza, jakoby tnterdyktu ule o g ło szo n o dla osie*
rócenla stolicy metropolitalnej gnieźnieńskiej; co Ropell dokładniej je sz cz e
objaśnił. T. I, str. 5 3 9 .
t
225
PKZ F.MANKOWA.
nym obyczajem przykładając się do p rz e w ro tn y c h złośliw ości czy­
nó w ; dla łatw iejszego w ykonania u k a rto w a n ć j n a p r z ó d n ie g o d z iw o śc i, i rozlania ja d u b ez b o ż n e g o , jaki w k ry jó w k ach n ie n a w is t­
nego serca, p rzeciw te m u b isk u p o w i c h o w a ł; nakazał zjazd
(parlam entom ') na dzień oznaczony, i rzeczonego b isk u p a o so b n ć m
w ezw aniem zaprosił. A gdy ten z ufnością w obliczu księcia s t a ­
ną ł, po udanćj łaskaw ości p rzyw itaniu, k tó r e zdaw ało się b e z ­
pie c z e ństw o zw ia sto w a ć , przypu szczon o go do p oca łu n k u pok oju,
pod pokryw ą zmyślonej życzliwości. T a k w ięc poszedł przeklętym
to r e m te g o , k tó ry Zb aw iciela ro d z a ju ludzkiego zdradliwym p o ­
całunkiem wydał! A po takićm przyjęciu bisk u p a , n iego dziw ie
łamiąc zapory ukrytćj zdrady, i na oścież o tw ie ra ją c z łośliw ości
b r a m ę , g w a łto w n ą rę k ą ta rg n ą ł się na b isk u p a , na b ok o d k ła ­
dając bojaźń Boga, i u sza n ow a nie sługom bożym w inne, ś w ię tokradzkim czynem kazał go schw ytać i na w óz dre w nian y z e lżywie posadzić. A na do m ia r ciężkiej krzyw dy, b ezbożnem i r ę ­
kami nogi m ocno sk rę p o w a w sz y , do ja k ie g o ś zamku sw o je g o
S ie ra d z , (S yrac) w języku pospolitym z w an e go , w tejże samćj
sro m o tn ć j zelżywości o dw ieźć go kazał.
Tam zam knął go do
ciemnicy, w k tó rć j, p o w ia d ają , że go dotychczas w kajdany o k u te g o
trzym a.
Nie d o ść było dla złości pom ien io neg o k s i ę c ia , tak
zdradziecko biskupa sch w y tać, tak obelżyw ie z nim się obejść;
jeśliby członków do chodzenia przezn aczon ych, nie sk rę p o w a ł c ia snemi pętami!
N ie bez przyczyny dziw ić się nam p rzych od zi, iż
książę te n (jeżeli czyny je g o zgadzają się z te m , co o nich do n o sz ą ),
poryw czćj woli ta k dalece cugle popuścił, i niegodziw ym zamy­
słom tak zupełnie się o d d a ł, aby wpaść w tak śmiałą zuchw ało ść
(że nie pow iem y s z a le ń s tw o ), popełniając czyny tak w y stę p n e , tak
p o tw o rn e l W s z a k p ow iadają, że książę te n , niegodziw ości ca ł­
kiem oddany, nie p rz e sta ją c na w yk o n a n y c h już nagannych czy­
n ach, ale d o d a ją c złość do złości, g ro m a d z ą c p rz e s tę p s tw a j e ­
dne na d ru g ie , zuchwole zabrać k azał zamki, księgi, o rn aty bi­
skupie, k on ie, tudzież w szystk ie p r o w e n ta i dochody tak stolicy
b isk up iej k ra k o w sk ić j, jak du ch ow n ych (clericorum) i innych d o ­
m o w n ik ó w (fa m iliu riu m ) b isk u p a , na obrazę M ajestatu B o z k ie g o ,
zniew agę i w zg ardę stolicy apostolsk ićj, na ciężkie zgorszenie
okolicznego k raju , i niem ałą krz y w d ę sw o b ó d kościelny ch. P o ­
nieważ p r z e stę p s tw a tak niezm iernego , tak szkodliw ego p rz y ­
k ła d u , i tak o b m ierzłego w obliczu N ajw yższego P a n a , nie m o T o m I I . M aj 1851.
29
2 2 0
P A W F. ł .
żerny i nie pow inniśm y milczeniem p o kryw a ć ; dla u ka ra nia go jnrk
słusznie, aby b e z k a rn o ść g o rsz e g o złego nie z rod ziła, p o s ta n o ­
wiliśmy użyć w ładzy apostolskieg o urz ę d u .
D late g o b r a te r s tw u
w a sz e m u listem apo stolskim zalecamy, jeżeli ta k o w e p o rw an ie
sic rękom a na b iskupa i trzym anie go w w ięzieniu, rzeczyw istym
się okaże: abyście rze c z o n eg o księcia i w szystkich tak ich, k tó r z y by okazali się spólnikami je g o , albo sam i, albo p rz e z drugich;
lub tćż który ko lw iek z w as, sam albo przez dru g ic h , publicznie
w yklęli, i rozkazali w szystkim unikać ich n a jsta ra n n ić j, dopóki
r z eczon eg o b iskupa nie u w o ln ią, i nie uczynią mu zu pełnie za­
d ość; zasługując takim sp o so b e m na d o b ro d z ie js tw o ro z g r z e s z e ­
nia od stolicy apostolskiej. P o p rz e d n io w ięc u pom nien iem , po tem
klą tw ą na o so b ę księcia rzuconą (od którćj apellacyi niniejszem
w zbra n ia m y ), zm uszać go b ę d z iec ie do resty tu cy i zupełnej w szy ­
stkich rzeczy zabranych p rz ez niegó lub na jego korzyść, i do
zadośćuczynienia za w szystkie szkody, stolicy biskupiej k r a k o w ­
skiej, duchow nym i dom ow n ik om zrządzone. Jeżeliby zaś p o m ie niony książę po takićm o g ło sz e n iu w asz ć m , w klątw ie tej dni
piętnaście z zatw ardziałym umysłem p rz e trw a ł: w ted y ziemie jeg o
macie pod in te rd y k t duchow ny podciągnąć, obciążając rę c e w asz e
przeciw n iem u, jak sp ra w ie d liw o ś ć p oradzi, i jak zu ch w ałość
n ie p o słu sz e ń stw a wymagać będzie; w ez w a w sz y p rzeciw księciu
i stro nniko m je g o , jeżeliby tego p o trz e b a była, p om ocy ś w ie ­
ckiego ramienia, lia n w C iiita Vecchia IV I d ó w A prilis, r o k u 111."
N ie musiał o d razu przystać L e sz e k na uw olnienie n ie n a w is tn e ­
go b isk u p a , tern bardziej na w ym agane przez niego w ynag rod zen ie,
bo i klątw a, a następnie i int'erdvkt rzu co ny b ył na kraj cały.
Ś w ia dc z ą o tćm d w ie bulle H o nory usz a lV g o papieża (2 7 lipca
1 2 8 5 r o k u i 18 lipca 1 2 8 0 ro k u ), na imię b is k u p a ' k r a k o w s k ie ­
go i ojca prow ineyała księży D o m in ik a n ó w polskich, w których
na pro śbę księżnćj krakow skiej (Gryfiny), poleca dać ro z g r z e s z e ­
nie kapelanom , k tórzy p om im o in te rd y k tu , poważyli się służbę
Bożą o d p ra w iać ; jeżeli ich nic więcćj było jak siedm iu, i do za­
machu na biskupa nie należeli ( l ) .
W e d w a lata p ra w ie po uw ięzieniu s w o je m , m usiał d o p ie ­
ro w o ln ość odzyskać P a w e ł z 1’rz e m a n k o w a ; gdyż w g ru d n iu
(1) Kopie autentyczne tycli bulli były w posiadaniu hrabiego Edwarda
R aczyńskiego, klóry je Ropellowl do użycia użyczył. Jiopell T. I, p. 5 3 9 .
R ajnald w Rocznikach kościelnych pod r. 1 2 8 5 . (T. XIV, p. 3 7 9 ) p isze:
Z PU ZEM ANKOW A.
227
1 2 8 4 r o k u , stanęła pom iędzy nim a L e s ik ie m n astęp u ją c a u g od a,
k tó ré j lis t oryginalny p o d datą 8 g ru d n ia , i z zaw ieszoną przy
nim pieczęcią biskupa k ra k o w sk ie g o , p r z e c h o w u je się w a r c h i­
w u m zaslaw skiém książąt S a n g u sz k ó w , a k tóry tu w przekładzie
polskim dajemy (1):
„ W imię B oże, amon. L u b o ć o d w iecznego Ojca S yn , z w y­
sokości nieba na ten św iat zstę p u ją c dla odkupien ia i zb aw ienia
rodzaju lud/.kiego, wiele nauk p o stan o w ił zb aw iennych; je d n a k
m ając ju ż w ra c a ć na łon o O jca, zkąd był przybył, uczniom sw o im ,
p rz e z których nauczać chciał ś w ia t cały, zalecił pokój, k tó ry je s t
w ęzłem m iłości, zachow yw ać stale i dotrzym yw ać. W po ko ju b o ­
w iem spoczynek ciała, sp o k o jn o ść duszy i pożądana d o s ta tk ó w
obfitość, u rz eczyw istniają się sto s o w n ie do n a u k i.
A chociaż
pokój ów z łaski Bożego p o s ta n o w ie n ia dla w szy stk ich, i każdego
z usiłujących go zachow ać, pom nażać się w inien; przystoi je d n a k ­
że, aby z większą rz etelno ścią w k o rze n io n y był pom iędzy tem i,
k tó rz y do p rz e w od niczen ia tejże n au ce, z Bożćj łaski są p r z e z n a ­
czeni.
D la te g o my, P a w e ł, z Bożego m iłosierd zia b isk u p k r a ­
ko w s k i, do w iado m ości w szystkich p odajem y , którzy tę k a rtę
oglądać b ędą, iż znam ienity książę i pan, L e sz e k z Bożćj łaski
książę k ra k o w sk i, s a n d o m ie rsk i i sie ra d z k i, do n ienaruszalnych
przym ierzów po ko ju i zgody, z go rącem u p ra g n ie n ie m p r z y s tę p u ­
ją c , po uśpieniu wszelkich n ie sn a sk ó w , pokój z nami z a w a rł,
i zgodę p ostano w ił w ieczną, takim spo sob em : że za nasze w ię z ie ­
nie i p rzytrzym anie, ora z inne w szystkie krzy w d y i obelgi w nas/.ćj
o so b ie , d o sto jn o śc i k ap łaństw a i k o ś c io ła n a sze g o , p rzez niego
jakim bądź spo so b e m w yrządzone, zadość czyniąc, zaręczył nam
i o b iecał w d o b re j w ie rz e wypłacić sześć tysięcy g rzyw ien s r e b r a ,
przez lat sześć z r zę d u , o d niniejszego czasu, w zupełności i c a ł­
kow icie. T a k , iż w trz e c h tysiącach grzyw ien z as ta w ił nam N o w e
Miasto sw o je, k tó r e daw nićj nazyw ało się K o rc zy n (C korcyn ), ze
w szystkiem i teg oż m iasta p ra w a m i, o płatam i, sądam i, rzeczam i
o są d z o n em i (ju d ic a to ), pożytkami (q u estib u s), używ alnościam i (usu-
Flagilata etiam crim inis venia /idslium com tnunioni est restitulus Lesko
Niger Cracoviensis Dux, qui ob conjcclum in vincula Paulum illius u rbis
Episcopum, quem excivisse in Polonorum pérn iciem barbaros accusatif,
analhemale devinetus fuerat; atque ejus capellan i qui ob d ivin a coram
Duce antea celebróla Poritificum legibus sacris erant in terdicti, H onorii
jussu sunt absoluti. (Lib. I, Epislol. 109).
(1) Text łaciński w dodatkn do tego opowiadania um ieszczony będzie.
238
P A W E Ł
fructibus), i attyncncyam i w szystkiem i należącemi do władzy ksí«-}—
¿CCéj ( a d ducatum ); w p ro w a d z a ją c nas do teg o m ia sta , aż do
czasu, w którym c a łk o w ita sum m a trzech tysięcy grzyw ien s r é b r a , w zupełności w ypłacon ą nam nie będzie.
T o tylko dla księ­
cia pana w a ru ją c , iż jeśli w ciągu już zaczętego r o k u , nam tysiąc
grzy w ien zapłaci, w te d y w olno mu będzie dać inny z a sta w , r ó ­
wnio d o b ry , za dw a tysiące g rz y w ie n , a p rz e rz ec z o n e m iasto
w je g o w ła da n ie p o w ró c i.
W s z y s tk i e zaś pożytki, opłaty i uży­
w a ln o śc i i ow e g o m ia sta , przez czas kiody jo p osiadać będziem y,
po liczon e będą na kapitał i w ypłatę powyższój summy.
P rz y d a ł
nam ta kż e w ie ś sw o ję nad D zierzązną (in D eru zna), któ ra nazy­
w a się Konary ( Chonarij), całko w ic ie , ze w szystkiem i jej m ie ­
szkańcami należącemi do księztw a; ta k , aby n am , jak o sam em u
księciu panu, p rz e z te sam e trzy lata we w szystkiém p ra w n ie
ob ow iązani byli (obnoxii teneantur ). N a d ru g ie zaś trzy tjs ią c e
g rz y w ie n , d a ł nam i naznaczył tych rę k o je m c ó w ( fideiussores ),
b a r o n ó w sw oich, tojest: Janusza kasztelana k r a k o w sk ie g o , Ot­
tona ( Otham ) w o je w o d ę , i M arka kasztolana sa n d o m iersk ic h ,
S u łka kasztelana w iślickiego, Jana kasztelana lu belsk ieg o, Pio­
trka kasztelana ra d o m sk ie g o , i Świętosława kasztelana w o jn ic­
k iego .
K tó ry ch to w ra z ze w szystkiem i, i każdego z osob na d o ­
b ra m i ru c h o m e m i i n ie ru c h o m e m i, na ta k długo naznaczył nam na
rę k o jm ię ( obligans fideiussoria cautione ) , ca łój sum m y w ypła­
cić się mającój, dopóki cała ta summ a trzech tysięcy g rzyw ien s r e ­
b r a , c a łk o w ic ie nam zapłaconą nie będzie. Ci zaś wszyscy ręko jem cy, z obow iązaw szy się publiczną, d o b ro w o ln ą u m o w ą , je d n o m y ś l­
nie nam się poddali. P rz e rz e cz o n y książę pan o b ie c a ł także dla
B o g a , i dla odpuszczenia g rz e c h ó w sw o ich , a zw łaszcza w d o d a ­
te k pow yższego zadośćucaynienia, iż jeśliby poganie (gentiles et
p a g a n f) napadać chcieli na dyecezyą k ra k o w sk ą , on z rzoczonem i
b a ro n a m i, w e d le m ożności sw o jé j, o pierać się im b ę d z ie .
To
w sz y stk o w ogólo i poszczególnie czyniąc, za pow szechną zgodą
(de communi consensu ), i przyzw oleniem w szystkich b a r o n ó w s w o ­
ich, o b ie c a ł nam w dobrój w ierze p o tw ie rd zić , i nienaruszony m d o ­
trz y m a ć , niczćm p rzeciw ko tem u nie działać i nie iść ani p r a w e m ,
ani fortelem (ingenio'), aqi czynem.
O b ie c a ł także nas i kościół
nasz winnym afektem m ito w a ć , czcić i w szelką u czciw ość w y rz ą ­
dzać, z synow skićm , ja k o d |a b isk up a, pow ażaniem .
P ią te g o my,
w id ząc go ze szczerą u le g ło śc ią , i uległym umysłom prz y stę p u ją ­
Z PU Z EM AN K O W A .
229
cego do słuszneg o (m eritom ) pokoju i zgody; w sz elk ą nien aw iść
(irancorem ) z serca naszego sk ła d a ją c ; zadośćuczynienie je g o
pochw alając, najuprzejm iéj (gratantissim e ) przyjm ujem y, i o b ie ­
cujemy z re sz tą je g o tćż naw zajem m iłow ać, i w e w szy stk iém
m u sprzyjać, a do p a n ow ania je g o i chw ały, w e w szystkiém się
przyczyniać. Na d o w ó d tego w szy stk iego , i na s łu s z n e i oczyw i­
ste św ia d e c tw o , kazaliśmy list niniejszy n apisać i pieczęcią naszą
obw arow ać.
D ziało się w K r a k o w ie , ro k u P a ń s k ie g o 1 2 8 4 , i n dykta X l l g o , szóstego idó w d ece m b ro w y c h ( 8 g r u d n ia ) , w przy­
tom ności przerzeczon ych b a r o n ó w , a także tych zacnych i p r z e ­
zornych ( discretis ) m ężów , p a n ó w : Wojciecha dziekan a, W acława
p ro b o s z c z a , Prokopa sc holastyka, P aw ła k a n to ra , M ichała k u ­
sto sz a , Jakóba ąrchidyakona s a n d o m ie rs k ie g o , i innych w ie lu
kano ników k ra k o w s k ic h i r y c e rz y ” .
F a k ta n o w e , k tó r e nam dyplom at powyższy o d k ry w a , są: na­
przód, o gro m na ilość naw iązki za w ięzienie, 6 , 0 0 0 g rz y w ie n
s r ć b r a , k tó rą s o b ie biskup P a w e ł w ym ów ił. Powtóre, z a s ta w a
Nowego-miasta Korczyna w p o ło w ie téj sum m y, o k tó rć j n ie
m am y w ia d o m o śc i czyli przyszła do sk u tk u . Potrzecie, z a s t a ­
w a wsi Konary n a d D zierzązną.
Poczwarte , n azw isk a r ę k o je m có w za p o z o s ta łą sum m ę 3 , 0 0 0 g rzyw ien , któ rych o b ie r a s o b ie
bisku p z najpiérw szych r y c erz y k ra k o w sk ic h i sa n d o m ie rsk ic h .
S ą nimi :
1. Janusz kasztelan k r a k o w s k i, o k tó rym tu p ić rw s z a w ia ­
dom ość; gdyż w 1 2 8 0 r o k u , w b itw ie p o d Goślicami, je sz c z e
W arsz kasztelanem k ra k o w sk im ; a od r o k u 1 2 8 G , w e w sz y st­
kich dyplom atach już Sulko z M itdiw iedzia w zm iank ow any "(1).
2 . O tton w o je w o d a sa n d o m ie rs k i, ta k ż e nieznany N ie s ie ckiem u, o k tó ry m , ja k o należącym do b u n tu połączonego r y c e r s tw a
krako w sk iego i s a n d o m ie rs k ie g o , do w iad ujem y się z d y plom atu
w ęgierskieg o u F ę je ra (2). P o nim n astą p ić m u siał B o x a , k tó r e ­
go w dyplom atach o d 1 2 8 6 r . znajdujemy (3).
(1 )
P rzyw ilij lokacyjny sandomierski z r. 1286 ( Metryka kuronna
9 3 , p. 3 1 8 ). Przywilej Lesika z r. 1 2 8 6 , o którym niżej w te śc ie . Przyw i­
leje Leszka tynieckie z r. 1 2 8 6 i 1 2 8 8 (Szczygielski: Tinecia, p. 1 5 8 i 161).
Przywileje Leszka m iechow skie, z r. 1287 i 1 2 8 8 ( Nakielski: Miechovia,
p. 2 0 9 — 2 1 1 ) . Spis kasztelanów 1 w ojew odów , oraz biskupów niektórych,
poprawiony w edle źródeł naszych, podajemy w Ilgim dodatku do tego opo­
wiadania. ( 2 ) Fejer Cod. V 3 , p. 384; U Ropella I, p. 5 4 1 .
(3 )
Przywileje Leszka lokacyjne sandomierskie, tynieckie, m ie­
chowskie i t. d.
J
1
230
P A W E Ł
3 . M arek k a s z te la n sa n d o m ie rsk i, o który m d o tą d żadnćj
wzmianki nie b yło; m u sia ł n a stą p ić po K rystynie, o którym D łu ­
gosz tyle razy w spo m ina. P o bu n c ie z 1 2 8 5 r o k u , w dyplom a­
tach ju ż Mikołaj na je g o m iejsce w ystępu je ( I ) .
4 . S u lk o kasztelan wiślicki; m oże ten sam Sulko z M iedźw iedzia, k tó re g o w e dw a lata później k asztelanem k rak ow sk im
w idzimy, gdyż na jeg o miejscu w W iś lic y , mamy już Ś w ię to s ła ­
w a ( 2 ).
5 . J a n kasztelan lubelski, k tó re g o znajdujem y zno w u r o ­
kiem później (0 kw ietn. 1 2 8 5 r.) św iad kiem w dyplom acie L eszka
C z a rn e g o biskup ow i k u ja w sk ie m u , C om ité Jo h a n n e A b ra m o v izc
C astellano d e L u b ly n , a na jego m iejscu w 1 2 8 0 r. znajdujem y
ju ż F lo r y a n a (3).
0 . P io trk o , k asztelan rad o m sk i, po raz pierw sz y tu w zm ian­
kow any .
7. Świętosław kasztelan w ojnicki, zapew nie te n sam , k tó ­
re g o już w 1 2 8 0 r. znajdujem y kasztelanem w iślickim , na m iej­
scu Sułka, a włości k tóre go L e sz e k Czarny, za w ie rn o ść w b u n ­
cie w 1 2 8 5 r . d o św ia d c z o n ą , ró żne sw o b o d y nadał ( 4 ) .
W te­
dy na je g o m iejscu znajdujem y kasztelanem w ojnickim Andrzeja (5).
l ’o piąte, d yp lo m a t P a w ła św iadczy o o bow iązku przyjętym
p r z e z L e sz k a , w o jo w a n ia p rzeciw po g an o m , a z k tó re g o w tym
r o k u jeszcze się w yw iązał.
L e d w ie b o w ie m uwolnili go z p olecenia papiezkiego o d k lą ­
tw y, biskupi k ra k o w sk i i płocki, dla obrony wiary c h rz e śc ia ń skićj i ziemi jego od pogan (0 ), a już c horągiew krzyża św iętego
p rz e c iw T a ta r o m przyjął z rąk Ja ku b a Ś w in k i, w p rz e sz ły m ro ku
o b ra n e g o a rc yb isku pem gnieźnieńskim , i p o tw ie rd z o n e g o na to
d o sto je ń s tw o przez Marcina IV papieża (7).
T a ta r o w ie b o w ie m
( 1 ) Przywileje cytow ane w poprzedzającym przyplsku.
( 2 ) P rzyw iléj tyniecki /. r. 1280 (Tinecia, p. 158).
( 3 ) Dyplomalaryu.iz Itzysż. 1 Muczk. T. II, str. 109. Dyplomat Lesz­
ka z r. 1280 ii lżej w (exclu przytoczony.
( 4 ) P rzyw iléj Leszka z r. 1287 (w Metryce koronnéj 3 0 str. 002).
( 5 ) Tenże sam dyplomat, l P rzy toil. Leszka z r. 1287 [Miechovia p. 41).
( 0 ) Bulla Uonoryusza IV (z <i. 27 llpca 1 2 8 5 r.), u Ropelta I, p. 5 3 9 .
(7 )
Ad hec idem princeps terras et bona cruce signatorum, incliti vi­
delicet p r in d p i.i domini. Lesthconis d. gr. ducis Cracovie et m ilitum
suorum suh rexillo sancte cruris, per nos sibi autoritate aposto/ica tradite, contra Tartarorum acics m ilitancium , invasit. vastavit hostiliter et
combussit. List Jakóba Ś w in ki (u S tcn zla : Urk. z Ii. Brcslau, str. 1 0 7 ).
Z Pll ZEM A N K O W A .
231
|)od Nogajem i TclebngQ ze służebniczym o rsz a k ie m k siążąt r u ­
skich, przez San i W i s ł ę , p o n a d S a n d o m ie rz e m , p o lodach p r z e ­
szli, ale pć/kłóciwszy się między sobą, do K ra k o w a nie doszli, i po
dziesięciu dniach pu stoszenia na R uś pow rócili (1).
Gdy tak L e sz e k C zarny p od znakiem krzyża św ię te g o z T a ­
taram i walczył, bisk u p k rakow ski P a w e ł, w ra z z innemi b is k u p a ­
mi polskimi i arc ybisku pem g n ie ź n ie ń sk im , w św ięto T r z e c h
Króli 1 2 8 5 r . odbyw ali synod pro w incy on alny w Łęczycy.
Szło
tu g łó w n ie o zała tw ie n ie w ieloletnich sp o ró w pom iędzy T o m a ­
szem biskupem w ro c ła w s k im , a księciem w ro c ła w sk im H e n r y ­
kiem, k tó ry niedo ść że dziesięciny biskupo w i odm aw iał, a po ­
d atk ó w z d ó b r biskupich żądał; ale n a w e t w łości jeg o p u sto sz y ł
i zamki z ab ićrał, m szcząc się za rz u c o n ą na niego przez b is k u ­
pa klątw ę (2).
Z jechali się na św ię to T rz e c h Króli do Łęczycy: Jaku b S w in k a arcybiskup gnieźnieński, P a w e ł z P r z e m n n k o w a biskup k r a ­
k ow ski, J a n poznański, T o m a s z płocki, W is ła w kujaw ski i T o • m a s z w ro c ła w sk i, i tam rozpo z n a w sz y s p ra w ę H e n ry k a , klątw ę
na niego rz u c o n ą p o tw ie rd z ili, uw iadam iając o tć m p apieża M a r­
cina IV listem z 15 stycznia tegoż ro k u ; a w e dw a dni później
w liście do k a rdy nałó w rzym skich, opisali sta n opłakany ziem pol­
skich.
„ G d y kraj polski k o śc io ło w i rzym skiem u szczególnie j e s t
podległy, i na znak tćj podległości, z głow y każdego m ieszkańca
op ła tę składa, g ro sze m św . P io tr a zwaną; słu sz n ie zatćm , jako
w łaściw i synow ie tego k o ś c i o ł a , p o d opiek ę Ś w ią to b liw o śc i
W a s z ć j, w b ra k u opieki, z ufnością p ostan ow iliśm y uciekać. Ż ą ­
daniem naszćm je s t , aby W ie le b n o ś c i W a s z e j w iado m ćm było, iż
n aró d polski, od czasu na w róc e nia s w o je g o , p o d opieką i w ła ­
dzą ko ścioła ś w i ę te g o , ciągłego używ ając p o k o ju , przyw ileje
tegoż kościoła i nasze, w ie rn ie i p o bo ż nie szanow ał.
T e ra z zaś
za w ciskaniem się n a ro d u niem ieck iego , k tó ry już wiele m iejsc
w P o lsc e zajął, nietylko Św iąto bliw o ści W a s z ć j, ale i nam dzieje
( 1 ) K ro n ik a w o ły ń s k a , ale pod r. 1 2 8 3 , T. If, sir. 2 1 2 .
(2) Dominus Jacobus dictus Świnka Archiepiscopus Gnrznensis
cum suis su/frayuneis in epiphania dom ini st/nodum in f.ancieia celebra­
n t, in <juo synodo ducein Wrutislaoiensem fienricum IIH . p ro violent ia
quam intuleral Episcnpo suo et Canonicis W ralislariensibus, publice
exeommunicavit. Roczniki Ttiratkl p. r. 1 2 8 5 . Długosz VII n 8 3 6 Stenzel Urlc. %. li. Breslau: Wstęp passim 1 sir. 136 i następne. ’
232
P A W F. Ł
się krzywda wielka w p rzyw ilejach naszych.
K o śc ió ł rzymski na
tćm szkoduje, że k ra je polskie zajmują książęta niemieccy, którzy
są pod c e sa rs tw e m ; a w ięc i zajęte przez nich kra je, po d c e s a r ­
stw o przechodzą,,, a kościół rzym ski pozb aw ion y j e s t pa ństw a
sw o je g o .
R y c e rze zaś (milites) i osadnicy (coloni) niem ieccy,
w ciskają się do P o lsk i, w sie i inne miejsca daw niej p rzez P o la ­
k ó w p osia d a ne zajmują, i czynszu z nich opłacan ego przez P o la ­
k ó w , z każdej głow y, t. j. g r o s z a św . P io tr a nie chcą płacić. T ak
w ięc ko ściół rzymski pozb aw ion y j e s t służącego mu p r a w a , i na
z aw sze pozbaw iony będzie, jeżeli p r z e z o rn o ść W a s z a s k u te c z n ie
z łe m u zaradzić nie potrafi.
N am zaś o d e jm u je n a pływ N ie m c ó w
sw o b o d y d u ch o w n e i przyw ileje, pobożnie d a w n ie j p rzez P o la k ó w
sz a n o w a n e , a k tóryc h te ra z zaprzeczają nam zupełnie.
N ajlepićj
daje się to wid/.ićć na dziesięcinach; je d n i wcale ich nie płacą,
a d ru dzy nie p o d łu g zwyczaju ziemi [non j u r e terre consueto), lecz
w e d le daw niejszego zwyczaju sw ojego n a ro d u .
Inne jeszcze klę­
ski namnożyły się ze wciśnieniem się teg o na ro d u do tej ziemi:
gdy n a ró d polski przez nich uciem iężony, w zgardzon y, w ojną
trapiony, prz yw ilejów i zwyczajów chw alebnych ojczystych p o ­
z baw iony, w śró d milczenia p ó łn o c y , z w ła sn e g o m ajątku o g r a ­
biony; a co g o r s z a , gdy sw o b o d y kościoła przez nich g w a łc o n e ,
a klątw am i kościelnemi g a rd z ą ” (I)!
L i s t kończył się skargam i
na Fra n c isz k a n ó w niemieckich w e W r o c ł a w i u , niezw ażających
na klątw ę i na in te rd y k t, na księcia w ro c ła w sk ie g o rz u c o n e; i p r o ś ­
b ą , aby prow ineya F r a n c isz k a n ó w p o lskiJ ja k da w n ić j, a nie sa sk ą
m iano w an ą była, i pro w in e y a ło w i polskiem u podlegała.
Książę w ro c ła w sk i nie zważając na k lą tw ę , o p a n o w a ł zamki
b isk u p ie , O tm uchów i E d e lste in , po tem nie szczędząc d ó b r a rcyb i­
skupa g n ieźn ieńskieg o, i n ie k tó re kościoły w nich na w a ro w n ie
ob ra c a ją c, dziesięcinę z ziemi r u d z k té j (w ie lu ń sk ie j) zagrabił,i zie­
mie L eszka C zarnego i rycerzy je g o pod znakiem krzyża św ię te g o
z T a ta ra m i w alczących, m ieczem i ogniem sp u sto sz y ł. Za to r z u ­
cił na niego Ja kó b arcybiskup gnieźnieński klątw ę w ięk szą, 2 4
maja 1 2 8 5 r o k u (2).
( I ) Slenzel: XJrkund.Z. B . Breslau, p. 151 1 152. Dum gens Polonica
per eos opprim ilur, despicitur, guerris conculilur, ju rib u s et consuetudinibus patrie laudabilibus p rivalur, noctis intemperie silencio in propriis
commodis, capilur elquod hiis est deterius ecclesiarutn im m unilas violatu r et ecc/esiaslica censura p er eosdern contempnitur et parvi pendilur
omnino. (2 ) Slenzel. str. 166. Porównać także cytacyą powyższą z listu
Jakóba arcybiskupa.
233
Z PnZEMANKOWA.
Gdy H enryk w miejscu up ok orzen ia i p o p r a w y , n o w e b e z ­
p raw ia popełniał, zgrom adzili się na no w o b iskupi polscy, w ra z
z T o m a s z e m w r o c ła w s k im , i Konradem lu busk im w K ra k o w ie ,
i ztam tąd 2 9 czerw ca, n o w e listy do papieża i k a rd y n ałó w w y ­
sła li, z p ro śb ą , aby na księcia, k tó ry mieczem duchownym p o g a r ­
dza, prawdziwego miecza użył, to je s t pom ocy ram ienia ś w iec k ie ­
go, zw łaszcza, gdy książę te n , ró w n ie jak i inni książęta n a si, n a ­
pom nieniom i w ładzy kościoła rzymskiego p o d leg a ją “ (1 ). A dalćj:
„żeby tak szkodliw y p rzy k ła d , nie d osz e dł do sąsiedzkich k o ś c io ­
łó w , dyecezyj i prow incyj, gdy i dru d zy książęta n a si^ ju ż się na
podobne bezprawia gotujef ( 2 ) .
O czyw iście m iał tu na myśli L e sz k a P a w e ł i P rz e m a n k o w a ;
ale sam jako b isk u p , p r z e c iw nadużyciom książąt pisał, a ja k o
pan k r a k o w s k i, b u n ty p rz e c iw książętom k n o w a ł.
P om im o zaw artej ugody z L e s z k ie m , i w ym ożonćj na nim
za więzienie swojój naw iązki , nie m ógł m u P a w e ł przebaczyć;
czyli tćż L e sz e k może obiecanych w a r u n k ó w (oprócz o sta tn ie g o ,
w o jn y krzyżow ćj na pogan) nie d o trz y m a ł. C oko lw iekbądź, ry c e ­
r z e k ra k o w sc y i sand o m ie rsc y ob rócili się po raz drug i do K o n ­
r a d a , księcia m azow ieck ieg o na C z e rsk u , k tó r e m u ju ż p r z e d
trzem a laty S a n d o m ie rz a n ie zamki s w o je byli podd ali.
T e ra z
obie ra ją K o n ra d a , panem i dziedzicem sw o im , na w z g a rd ę L e ­
szka, k tórem u w ypow iedzieli p o s łu sz e ń stw o ( 3 ) .
Mało b a rd z o
rycerzy p o z o s ta ło mu w iern y c h ; w sp ó łc z e sn y dyplom at, je d n e g o
tylko Świętosława w y m ie n ia , n a tenczas w o jn ic k ie g o , a w k r ó tc e
w iślickiego k asztelan a ( 4 ) .
M iasto K ra k ó w przez ow ych N ie m ­
có w , n ienaw istnych d u c h o w ie ń stw u , zalu dn io ne, zacho w ało w ie r ­
ność dla sw ego księcia.
W zam ku zam knęła się Gryfina, gdy
L e sz e k opuszczony od w szystkich rycerzy sw o ich, do W ę g i e r po
posiłki pojechał.
Ś ciągnął tam nietylko chrześciański hufiec w ę­
gierski, ale i pogański z K u m a n ó w ; oba p o d d o w ó d z tw e m m is tr z a
Jerzego' Soos z Sowaru, syna h ra b ie g o Szym ona M itzbana , już
pop rzednióm zw ycięztw em nad T a ta ra m i w sła w io n e g o ( 5 ) .
(i)
Stenzel, p. 17.0. (2) Nostris aliis principibus se ja m ad facicndum sim ilia paranlibus. Stenzel p. 180.
(3) R oczniki rlh r a tk i pod r. 1 2 8 5 ; także Ann. Cracov. Maj.; Ann.
Cracor. Min. R oczniki Anonim, kralc. w Mss. Otlobon. 1 willan. ( Som mersberg II, p. 95). Długosz VII, p. 837.^
( 4 ) D y p lo m a t L e szk a z r. 1287 już cytowany [Mclr. kor. 30, p. 002).
( 5 ) Fesslcr T. II, p. 080.
TntO II. M»J 18.11.
30
234
P A W E Ł
Na czele tych posiłków w ęgierskich i kilku w iern ych ry c e ­
rzy k ra k o w sk ich , w ra c a ł L e sz e k do k raju , gdy K o n ra d m azo­
wiecki z w ia ro ło m n y m ry c e rstw e m k rakow skićra i S a n d o m i e r s k i e m ,
|*o darem nóm u siłow a n iu zdobycia zamku k ra k o w s k ie g o , miasto
tylko spalił, i n a p rz e c iw L e sz k a w yruszył.
Spotkali sic nad
rze c z k ą R abą, pod w sią Bogucice zw aną, w dzień p rzeniesienia
relikw ii św . S tefana p ie rw sz e g o męczennika (3 sierpnia) ( 1 ) . R oz­
poczęła się walka zaż a rta.
L eszek m iał tylko 0 0 0 posiłk ow ych ,
p r z e c iw daleko liczniejszego nieprzyjaciela; ale przy o p ie c e boskiej,
cuda w aleczności Jerzego i je g o to w a rz y s z ó w , dały mu zw ycięztw o .
Jerzy pięć razy był raniony; obok niego walczył m istrz
Tom asz Talfios, gie rm e k h ra b ie g o Wawrzyńca i d o s ta ł w niew olę
M ikołaja, n ajdzielniejszego /. to w a rz y sz ó w b roni księcia K o n ra d a ,
który później za 2 , 0 0 0 g rzyw ien s r ć b r a w olność sw oję o d h r a b ie ­
go o d ku pił ( 2 ) O dznaczy ł się także w tej b itw ie hrabia Św ię­
tosław, kasztelan następn ie wiślicki, dziedzic włości Krzyżanowice
nad R abą, której w e dw a lala później książę L oszek w iele s w o ­
b ó d nadał, w n a grod ę w ierno ści i m ęz tw a dziedzica ( 3 ) . W ie lu
nieprzyjaciół tru p e m le g ło , w ielu d o stało się w n ie w o lę , re sz ta
w raz z K o n ra d e m w rozsypkę poszła.
Z tryum fem po w ró c ił L e s z e k do K ra k o w a , g dzie go żona
i w ierni mieszczanie przyjęli.
W t e d y z aśw itał dzień sp r a w ie d li(1) Eodcm atino ( 1 2 8 5 ) D u x Lest'co piissim us de suis m ili (thus
trium phavit in die sancli Slephuniprolom artyris.— R o czn iki T/irathi pod
r- 1 2 8 5 , co wypada na 3 cl sierpnia. W iiiućrn miejscu tychże Roczników
przy opisaniu saiucj bitw y, dodano póżuiejszą (XV w ieku) ręką: secunda die
mensis A ngustí. — Ann. Cracov. maj. I Ann. Cracov. min. nic wymieniają
a n i dnia, ani miejsca bitwy. Iloczni/ri Anon. krab. w Mss. Ottobon.
i willan. wymieniają Bogdczicz (w Sommefáb. T. II, p. 05 Doguczicze).
D ip lo m a t Leszka z r. 1 2 8 7 ( M etr. hor. 3 0 , p. 0 0 2 ) wyraźnie wspomina
o bitwie z Konradem w Bogucicach. D ługosz VII, p. 8 3 9 z dalą 2 August/.
(2 ) Dyplomut węgierski króla Władysława z r. 1288 ( w Katona
Hist. Critica, VII, p. 953 i 9 0 1 ); u Fesslera T. II, p. 082.
( 3 ) Nos Lestko dei gratia D u x Cracovien 'sis, Sanaom irie et Siradie, volenles fidehlatis servitia que Comes Sw sntosluus Castellanas IVi-
sliciensis nobis exliibuit, aliqua retributione respicere, cum nos non tieseruü pugnantes contra principem Conradum Masoviensem nostrum f r a ­
trem. trium phum que gerentes iuxta villain que dieitur llogucliil. Przy­
w ilej Leszka z r. 1 2 8 7 w tranziimpcie Zygm unta I /. r. 1524 {Metr. horon.
3 0, p. 0 0 2 ). W skazanie tego ciekaw ego dyplomata wlnlenem uprzejmości
uczonego urzędnika archiwum g ló w u eg o, p. W ilczkowskiego, sp ólw yd aw cy
Dyplomalaryusza.
Z PUZEM ANKOW A.
235
w o śc i, nagrody i kary. Zaw dzięczając w ie rn o ść N iem ców , m ie ­
szczan k r a k o w sk ic h , m iasto ich w a ro w n e m i w ałam i i ro w a m i
o p a sa ł, pom im o o p o ru rycerzy „ k tó rzy s tr a c ili j u ż -prawie c a łą
w ła d z ę i w ziętość sw o je!w dodaje sto ry ro c z n ik a rz ( 1 ) .
M iastu
zaś w ielkie sw o bo dy i przyw ileje szlacheckie n a d a ł.
„S praw ę
m iejską samym N iem com po ruczył, w których się k o c h a ł (p isz e
B ie lsk i), jakoż i sam po niem iecku się w szystko n o s ił” ( 2 ) . A. dla
m iłości ich (w edle św ia d e c tw a sta re g o rocznikarza), n a w e t d łu ­
gie w ło sy z apu ścił ( 3 ) .
W ę g r ó w u da row a n yc h o d e sła ł L e s z e k do d o m u ; b o h a te r ­
skiem u dow ó dzcy ich J e r z e m u , n a d a ł d o bra z ło /o n e g o z u rz ę d u
w o je w o d y san do m ierskieg o O ttona ( 4 ) .
Inni w szyscy urzędnicy
k rakow scy i sand om ierscy: J a n u s z kasztelan, Ż e g o ta w o je w o d a
k rako w sk i (5 )¡, M a re k k asztelan s a n d o m ie r s k i, musieli w te n ­
czas urzędy sw oje p o s tr a d a ć , bo ju ż w dy plom atach z r o k u 1 2 8 0
i z lat następnych, widzimy kasztelan em k ra k o w sk im S id k a (może
w iślickiego, gdyż na miejscu tego j e s t już Ś w ię to s ła w , je d e n ze
zwycięzców pod B o g u c ic a m i) i w o je w o d ą k ra k o w sk im P io tr a ,
w o je w o d ą m azow ieckim B o x ę , k asztelanem sa nd om ie rsk im M i ­
k o ła ja ( 6 ) .
O
głów nym sp ra w c y b u n tu , o P a w le z P rz e ra a n k o w a , milczą
zupełnie spółczesne źródła; ale ju ż to m ilczenie sam o go obw inia:
bo gdy całe niemal ry c e rstw o op uściło L e s z k a , a o b isk u p ie k r a ( 1 ) E t sic dein ceps Po to n i q u a si totutn p o sse su u m et g lo r io m p e r d id ery.n l.— Arm . C racov. m in . pod r. 1 2 8 5 . Także R o c zn ik i T h ru lk i pod
r. 1285 I 1280. Ann. C ra c o v . m a j. R o c z n ik i Anon. k ra k . iS o m m ersb. T. II,
p. 9 5 ). D łu g o sz VII, p. 8 3 9 .
(2) B ielsk i T. XÍ1, str. 2 1 7 .
(3) Ilic infacorem Tlieutonicorum comam nutriebat.—Ann. Cracov.
m in. pod r. 1 2 8 8 .
(4) F ejer, Cod. Dipl. V 3 , p. 3 8 4 , u R iip ella I ,p . 5 4 1 .
(5) Ż egola w ojewoda krakowski wspominany je st w r. 1 2 8 4 w Przy­
wileju Przemysława 11, nadającym mu różne dobra na dziedzictw o i s w o ­
body, na zje2dzle w Sieradzu (M etr. k o ro n , sek retn a nr. 3 5 ).
(0)
D i/ptomat Leszka z r. 1 2 8 6 , o którym niżej; dyplom al lokacyjny
sandomierski z r. 1286 i cytow ane już po kilkakrotnie w yżej przywileje
Leszka tynieckie i miechowskie. D ługosz jednakże wspomina jesz c z e
kasztelana krak ow sk iego, Jan usza w ojew odę sandom ierskiego,
i Krystyna kasztelana s a n d o m i e r s k i e g o , którzy już na tjcli urzędach nieb yli,
jak św iadczy poprzednio przywiedziony dyplom al Pawia. Dalej utrzymuje
D ługosz, iż L eszek panów do la sk i przyw róci! i do urzędów, co widzimy
że nic było. Za Długoszem w szyscy iunl historycy poszli.
236
P A W E Ł
k ow sk im w zm ianki nie czynią, że w K ra k o w ie w ra z z Gryliną p o ­
został; m u s ia ł w ulu bion ćj puszczy sw o je j kieleckićj oczekiw ać
s k u tk ó w k now anéj zdrady.
D łu g o sz , o p ierając się z apew nie na
nieznanych nam d o tą d ź ródłach, nic w aha się nazyw ać P a w ła
z P rz e m a n k o w a naczelnikiem b u n tu ; ale o dalszych sto su n k ac h
je g o z L e sz k ie m , nie w spom ina już w cale (1).
N ie u sta w a ły jeszcze w ojny d o m o w e .
Zażalony na L eszk a
K o n ra d m azow iecki, w następnym ( 1 2 8 6 ) r o k u b ra tu je g o W ł a ­
d y sła w o w i Ł o k ie tk o w i p o sta n o w ił zamek G ostynin, niegdyś s w o ję w łasn o ść , o d e b r a ć .
S p ro w a d z ił w ięc przyjaciół sw oich L i ­
tw in ó w i R u sin ó w , i za ich p o m o c ą, g ró d ten po o krop nćj rzezi
i r a b u n k u , z r ą k łu pieżców o trz y m a ł.
A le ciż sami b a r b a r z y ń ­
cy, znajomą już d rog ą do M azow sza w ra c a ją c, Sochaczew i P łock
spalili, k tó re po W n ie b o w z ię c iu N a jśw . Panny (1 5 sierpnia) W ł a ­
dy sła w Ł o k ie te k zdobył, i z K o n ra d e m na Gostynin zam ienił (2).
L eszek tymczasem u rz ąd z a ł na n o w o odzyskane k s ię z tw a .
W y n a g r a d z a ją c zasługi i w ie rn o ść żupn ik a sw e g o W itk a , m ia­
n o w a ł go w 1 2 8 6 r o k u , dziedzicznym w ójtem sa n d o m ie rs k im ,
p o n a w ia ją c m iastu p ra w o osadnicze m a g d e b u rs k ie ( 3 ) .
W S ie­
ra d z u ( 2 7 m a rc a tegoż r o k u ) , na pro śb ę b isk upa k u jaw sk iego
W is ła w a , u r z ą d z a ł ob o w ią z e k o bia d u , jaki mu się w kasztelanii
w o lb o rsk ić j należał, gdy raz do r o k u , tędy, ja k o książę s ie ra d z k i
p rzejeżd żał. C iekawy spis tych w ik tu a łó w , zac h o w a ł się w w sp ó ł­
czesnym dyplomacie L e sz k a , w archiw u m kapituły kujaw skićj w e
W ł o c ł a w k u . „ K ro w ę i d w ie o w ce, jeżeli latem ; a gdyby zimą,
to dw ie szynki ( p e rn o s) , trzydzieści k u rc z ą t ( p u llo s) , sto ja j, p ó ł
m iarki g ro c h u ( p is ę ) , p ół m iarki ja g ie ł, i trz e c ią część ( tercian u m ) s o li“ . I na tylu wozach ile będzie p o tr z e b a , w inni ludzie
k asz tela n ii w o lb o rsk ić j, księcia do granic kasz te la nii, ale nie d a lćj o dw o zić ( 4 ) .
C hciał tćż L e sz ek zatrzóć o sta te c z n ie w szelk ie p o w o d y do za­
ta r g ó w z b isk u p e m k r a k o w s k im , a ra z e m o sw o bo dz ić się od o p ła­
ty 3 , 0 0 0 g rz y w ie n srć b ra , ciążącćj je sz c z e na nim o d p ić rw sz ć j
( 1 ) D łu g o s z VII, p. 8 3 7 — 8 4 0 .
( 2 ) R oczniki T h ra tki pod r. 1 2 8 6 z c szczegółam i opuszczonem i
w Ann. Crucov.maj. Zdaje się, że tę sarnę w yprawę Rusinów pod Soch aczew
opisuje Kronika wołyńska pod r. 1281 T. II, p. 2 0 9 . Długosz VII, p. 8 4 1 .
(3) Leszka przyw iléj lokacyjny sandomierski z r. 1 2 8 6 : oryginał
w archiwum saudom ierskićm, kopia w Metr. koron. 9 3 , p. 3 1 8 .
(4) D yplom ataryusz R zyszes. i Muczk. T. II, p. l i i .
Z P ttZ E M A N K O W A .
237
ugody z P a w io m z P r z c m a n k o w a , p rz e d dw om a laty z a w a rtć j.
J u ż i biskup m usiał być do zgody sk lonniejszym , po zw ycięztw ie
nad K o n r a d e m ; i d la te g o , że ręk ojem cy jeg o w daw nej ug odzie
w y m ienieni, jedni przy życiu nie b yli,, d ru d zy urzędy i d o b ra p o ­
tracili.
W s z a k Ottona w o je w o d y sa n d o m ie rsk ie g o do b ro , Jerze­
m u dow ód zcy W ę g r ó w od d a n o . O b ra ły zatćm ob ie stro n y p o ­
śred nikó w i a rb itró w ; L e s z e k Sułka k asztelan a, i Piotra w o je ­
w o d ę k ra k o w sk ic h ; P a w e ł zaś, Wojciecha dziekana, i Prokopa
sc h olastyk a k ra k o w sk ich , już na d a w n ie js z y m dyplom acie za n im
św iadczących.
Za ich s ta ra n ie m , sta n ę ła p o m ię d z y książęciem
a b is k u p e m no w a u goda, k tó rą L e sz e k przyw ilejem sw oim z 3Q
listopada 1 2 8 6 r . p o tw ie rd z ił.
Przyw ileju te g o , k tó ry d łu g o z acho w y w ał się w oryginale,
( o czćm św iadczy K r o m e r ) , a dziś w tra n z u m p ta c h tylko zna jd u ­
je się w archiw um k apitu ły k r a k o w s k i ć j , p rz e k ła d polski tu
podajem y;
„ W imię Boże am en.
Jeżeli czyny lu dzkie p r a w e m d o z w o ­
lon e, do trw ało ści w iecznćj p rz e z n a c z o n e , n i e p o r u s z o n e z o s ta ­
wać winny; té m bardzićj w ięc czyny książąt i starszych ( majorum ), k tó ry c h chwała niby po cho dn ią j e s t (lum en), dla p o to m n o ­
ści nie z ło m n ć m i w iec z n ć m stw ie rd z e n ie m cieszyć się p o w inn y,
a zw łaszcza przy sta ra niu się o pokój trw a ły , i o w y r w a n ie z k o ­
rzeniem ‘ niezg od y.
N iechże w iado m o b ę d z ie tera ź n ie jsz e m u
i p rz y sz łe m u w ie k o w i, iż my, L e sz e k , z Bożój łaski książę k r a ­
k ow ski, s a n d o m ie rsk i i sie ra d z k i, gdy żagiew nie n a w iśc i, nasienniki nieprzyjaźni i niezgod koleje ( discrim ina ) , m iędzy w ielebnym
ojcem naszym P a w łe m , b is k u p e m k ra k o w sk im , z je d n ć j stron y,
a nami z d r u g ić j, z po du szczen ia nieprzyjaciela r o d za ju lu d z k ie ­
go, w z n ie c o n e zostały; p ra g n ą c te raz p o m ienion ą żagiew zagasić,
rzeczone nasienniki w y rw a ć , i w sp om nion e koleje do szczętu w y­
gład zić; aby między nami czysta m iłość i p rzym ierze w iecznćj
przyjaźni, w p o k oju, w y trw a ło śc i i zgodzie, na w ieki d o trw a ły ;
dla lepszego i stalszego u łożenia, w ybieram y z naszćj stro ny :
S u łka kasztelana, i Piotra w o je w o d ę krako w sk ich; a biskup ze
sw ojej stro n y o b r a ł d o sto jn yc h m ężów , panów : Wojciecha dziek a­
na, i Prokopa scholastyka k r a k o w sk ic h , na p o ś re d n ik ó w i a rb i­
t r ó w , dając im zup ełne, d o s k o n a łe i w sz e lk ie p ra w o u k ła d a ­
n ia, u rządzen ia i po sta n o w ie n ia p ok oju i zgody pom iędzy nami,
a rzeczon ym ojcem naszym , w iecznie trw a ć m ającej.
Cokol­
w iek zas ci po średnicy ułożą, u rząd zą i postanowią w tym w zg lę­
238
P A W E Ł
dzie, przyjąć i d o trz y m y w a ć wieczńem i c/a sy o biecujem y. Uu¡,
po przeko nan iu się i o c enieniu szkód, uciążliwości i zniew ag,
ułożyli, urządzili i p o sta n ow ili: że za w szystkie szkody, uciążli­
w o ś c i, zniewagi i o b e lg i, pr/.ez nas na oso b ie b isk u p a i d o b ra c h
k ościelnych bez winy je g o , (ja k u trz y m y w a ł) w y rz ą d z o n e , za­
płacić winniśm y 3 0 0 0 grzyw ien s r e b r a ; o ra z , że w szystk ich przy ­
w ilejów przez p o p rz e d n ik ó w naszych, je g o p o p rz e d n ik o m i ko ­
śc io ło w i sam em u nadan ych, dotrzym yw ać będziemy sam i, i dz ie ­
dzicom naszym i n a stę p c o m , s ta le i n ie n a ru sz e n ie, na zaw sze i w e
w szystkióm d o trz y m y w a ć n a k ażem y .
Ż e całk ow itą ziemię, k tó ­
rą ludzie książęcy ( d u c a le s h o m in e s ) , w D z ie r z ą z n ie ( in J J e r u s n d ) ( 1 ) , up raw iali i p o sia d a li, zc w szystkiem i jćj poży­
tkami i p rzynależnościam i, z temi ludźm i i ze sw o bo da m i (c u m
libértate) , do s to łu b isk u p stw a k ra k o w sk ie g o , w ieczn em i czasy
d aru je m y . N a d to , że s w o b o d y , których w sie kapituły krako w sk iej
u ż y w a ją , rozciągniem y w zupełności na kasztelan ią p u s tk o w ic k ą (2), ze w szystkiem i jćj w siam i i m ieszkańcam i.
Ż e k a sz te ­
lanii s ła w k o w s k ie j, ze w szystkiem i jćj w siam i, m ieszkańcam i
i z m ia ste m sam ćm o d d a m y na zaw sze s w o b o d y , jakich używ ała
za czasów B o le sła w a św ię tć j pamięci książęcia p o p rz e d n ik a , i stry­
ja naszego.
N akoniec że sam ego ojca naszego b isk u p a , kościół
k r a k o w s k i, niby m atkę naszę d u c h o w n ą , ja k o syn przyw iązany,
z u sza n ow a nie m syn ow skićm , w szczero ści ducha kochać i m iło ­
w ać będziem y.
My więc książę, przerzec z o n y p ow yższy układ
w e w szystkićm p o tw ie rd z a ją c , szczególnie prag nąc w ygód p o k o ­
ju , z któ rych w y radza się spo czynek dla ciała, pokój dla duszy,
d o s ta te k dla poddanych ( su b d ito ru m ), i ro z k rz e w ie n ie r z e c z y p o spolitćj ( R e ip u b lic e p ro p a g a tio '). N a p rz ó d i głów nie obiecujem y
w dobrej w ie rz e , rz e c z o n e g o ojca n a s z e g o , i rzeczony k ościół
(1) Nie m ógł w ięc tg saiuę część k siążęcy (Sortem, ducalem) w Dzierzą zn i darować biskupowi krakowskiem u, piętnaście lat pierwej B olesław
Wstydliwy, czy Leszek, jak chce D ługosz, VIÍ, p. 7 9 0 . D iicrząznin leżała
w Krakowsklćin, w dekanacie sokołow skim , w ed le Slarowohhin/jo opisania
dyecezyl krakowskiej (V ita Antiatiłum Cracoviensium).
(2) Długosz w Żyw . bis. Icra/c. opisując pierw sze uw ięzienie P aw ła
i wynagrodzenie za ule, oprócz nadaula D zierzązuy, dodaje: et Custeflaniam Slawleoviensem, et Deputeomste alias Pabianicze libertans et abso­
luciones n daciis et tributis con/erens; wyraźnie odoosl do tego warunki
niniejszej ugody. Jeżeli Pusikowice nie są Pabianicami, które już dawniej
Chrapy nazywały się w edle Ultigosza; (o niew iadom o, czy szukać ich we
w si tego nazwania w Piotrkow skićm , czy w Hadomskićm.
Z PH Z E M A N K 0W A .
230
jogo z synow skićm uszanow aniem m iłow ać, a w szy stk ie ich p rz y ­
w ileje chcemy mićć przez nas i naszych d ziedziców i n a s tę p c ó w ,
stale i n ie w z ru s z e n ie zach ow ano , p o tw ie rd z a ją c j e na w ie c z n e
czasy, i wszystkim niezłom ne ich do trz ym a n ie nakazując. P r z y lóm wyraźnie objawiam y i p o tw ie rd z a m y , że k asztelania siaw kow *
¿lea, w r a z z m iastem i w szystkiem i w siam i i m ieszkańcam i s w o ­
imi, oraz z całym ob szarem g r u n tó w (cum toto suo t e r r i to r i o uży ­
w ać ma tychże samych s w o b ó d , k tó r e za c zasów księcia B o le sła w a
p osiadała. N ad to w szystkie ziemie ludzi książęcych w D zierzążnie,
w raz z temiż ludźmi, z pożytkam i, z przynależnościam i w s z y s t­
kiemi, w zupełności nadajem y , i ty tu łe m wiecznej darow izny, n ie ­
o dw o ła lnie do sto łu b isk u p ie g o , p ra w e m dziedziczném w po sia­
danie oddajem y.
Ziemi téj i m ieszkań co m , k tó ry c h b y na mój bi­
skup w ed le woli sw o je j osiedlił, to sam e sw o b o d y nadajem y ,
k tó re m i się inne w o ln e w sie biskupio cieszą.
N a d to , ty tu łe m
n ieodw ołalnej daro w izn y, n adajem y kasztelan ii pustkowickiej, leżą­
cej w ziemi sie ra d z k ie j, oraz w szystkim w siom tćj kasztelanii
i m ieszkańcom , oraz czasow ie mieszkającym ( incolis et inhabitatoribus), zup ełnie to sam e s w o b o d y , k tó re m i w sie k a p itu ły k r a ­
k o w sk ie j, z łaski p o p rz e d n ik ó w naszych w iecznem i czasy o b d a ­
rzon e zo stały.
T o je s t: ażeby wszyscy ludzio w olni i niewolili
(non liben sive ascriptitii) , w całej kasztelanii pm tkowickićj,
i w siach do nićj należących, takich sw o b ó d z u p e łn ie używ ali, jakie
osadn ik om n ie w o ln j m ( ascriptitii ) , św iętej stolicy k r a k o w s k ie j,
zdaw ien daw na s łu ż ą .
Kasztelanią pustkow icką , w r a z z jej
wsiami i m ieszkańcam i w szystkim i, uw alniam y zup ełnie od stróży,
stanu, powozu i od w szystkich innych słu ż eb n o śc i, słu ż b , op ła t,
p o d a tk ó w i p osłu g zwyczajnych i nadzw y czajny ch (angariis et perangariis ) , pod ja k ie m b ą d ź nazw iskiem , i k o m u k o lw ie k b y się nic
należały. U w alniam y także od w ładzy naszej i n a s tę p c ó w i d z ie­
dziców naszych, także wszystkich k asz te la n ó w , w o je w o d ó w i ja kiehbądź sę d z ió w , u r zę d n ik ó w , w ła d z i u rz ę d ó w . N iko m u w ięc
oprócz k apitu ły k ra k o w s k ić j, lub te g o , k tóry je z nadania tejże
kapitu ły posiadać będzie, podlegli nic b ęd ą.
Z tym je d n a k w y ­
ją tk ie m , że w e d le d o tychczaso w eg o zw yczaju, do n a p ra w y zam ku
i m o stu sieradzkieg o należeć b ęd ą; a w razie nap adu w o jsk a nie­
przyjacielskiego na ziemię sierad zk ą, na o b ro n ę tćjże ziemi, (a le
w żadnym innym r a z ie ) służbę w o jenną pełnić b ędą.
N a d to , je ­
żeli raz w ro k zdarzy nam się przez g r u n ta tćj kasztelanii dla ło­
w ów przejeżdżać, to nas swoim kosztem utrzymywać i p r z e p ro ­
2 4 0
P A W E Ł
wadzić obow iązani b ę d ą , oraz do przewodu (a d prevod militare ) ,
w e d le zwyczaju tćj ziem i“ .
,, T e w ięc p rz c rzec z o n e daro w izn y, sw o b o d y i ulgi (exemptiones) w szystkie, k tó r e nadaliśm y dla zadośćuczynienia rz e c z o n em u
biskupow i i kościołow i je g o , oraz dla zbaw ienia duszy naszej
i najukochań szćj małżonki naszéj Gryfiny, o św icconćj księżnej tych
ziem , oraz p o p rz e d n ik ó w naszych, obiecujem y w dobrćj w ie rz e , za
siebie i za dzied zicó w lub n a stę p c ó w naszych, stale i w iecznie d o ­
trzym yw ać i nic p rz e ciw n e g o nic czynić, ani przez siebie, ani przez
k o g o k o lw iek , ani p ra w e m , ani fortelem , ani czynem żadnym;
i nie o dw oływ ać ich żadnym s p o so b e m , ani dla żadnćj przyczyny,
dopóki rzeczonego ojca, i k a p itu ły jego stałość ku nam wedle spra­
wiedliwości dotrwa ( Ł ) . T e n zaś ojciec nasz biskup i pan w idząc
naszę ku niem u i k o śc io ło w i je g o , rzeczone 3 , 0 0 0
grzyw ien s r ć b r a , przez p o ś re d n ik ó w i a r b it r ó w w spo m n ianych z ł a . ski sw ojćj i hojności nam d a ro w a ł.
N a oczyw iste tedy i p e w n e
św ia d e c tw o w szystkiego o czćm wyżej w s p o m n io n o , kazaliśmy
niniejszą k a r tę napisać, i o b w a ro w a ć pieczęciami, naszą, u k o ­
chanej małżonki n a sz é j, k tó r a zgodę sw o ję (beneplacitum et consensum ) na powyższo n a dania ośw iadczyła, oraz przerzeczonych
p o ś r e d n ik ó w i a r b i tr ó w . Działo się publicznie w K r a k o w ie , r o k u
pa ń skiego 1 2 8 6 . ín d y k ta X I II I prz e d kalendam i d e c e m b ro w e m i.
O becni byli: hrabia J3oxa w o je w o d a sand om ierski; m istrz M ikołaj
arch id yak on , M ichał ku sto sz k ra k o w sc y , F loiyan kasztelan lu ­
belski, Wojciech ło w czy, M szczuj koniu szy , Mścigniew p o d k o m o ­
rzy sieradzcy, i innych w ielu. D ano p rz e z ręce Prokopa kancle­
rza naszego k ra k o w sk ie g o , a r b itr a rze c z o n eg o ( 2 ) . “
Tym razem ugo da pom iędzy L eszkiem a P a w łe m z P r z c m a n k o w a m usiała być z obu s tr o n d otrzym aną, bo już do śmierci
L eszka C z a rn e g o , biskup p rzeciw niem u nie w ichrzył.
Z a ra z na
p o c z ą tk u n astępnego ( 1 2 8 7 ) r o k u , w zy w ał go książę opolski do
O po la na dzień Z w ia s to w a n ia ( 2 5 m arca) dla uczynienia zgody
p om iędzy T o m a sz e m biskup em w ro c ła w sk im , a księciem w r o ż y c z liw o ś ć
(1) D u m m odo p r e d ic li p a tr is el ip siu s C a p i tu li c irc a n os stabilitan
sccundum ju s tic ia m p e r s e v e r e t.
(2) Przywilej ten w tranzumptach zachow any w T. I, p. 8 i T. II, p. 61
przyw ilejów katedry krakow skiej, wyjdzie z druku w dziele ks. G ladyszcw lcza, pod tytułem: Z b ió r p o m n ik ó w sta ro żytn ych , k o ścio ła katedraln ego
krakow skiego.
241
Z P lt Z E . U A N K O W A .
cław skim H e n ry k ie m , k tó ra nie udała się p o d ó w c z a s, ale w k r ó tc e
p oté m w R a c ib o rz u do sku tk u przyszła (1).
Tym czasem T ntarzy napadli od południa na S a n d o m ie r z
i K ra k ó w , a L itw in i od północy na D o b rz y ń .
A gdy k o lle k to r o w ie papiezcy A d a m k anonik kra ko w ski, i M ik o ła j, z p olecenia
Ilo n o r y u s z a IV papieża i legata je g o Ja n a b iskup a tu sk u la ń s k ie g o ,
wymagali znaczne dziesięciny na o b ro n ę Z iem i S w ię tó j, biskupi
polscy żalili się na to legatow i stolicy a po stolskićj, w y s ta w u ją c
opłakany stan dyecezyj sw o ich, a zw łaszcza k r a k o w sk ié j, k tó ra
„ p rz e z najw iększe wojny d o m o w e (przyznaw ał się do nich P a w e ł
z P rz e m a n k o w a ), teraz i daw niej p ro w a d z o n e , oraz p rzez czę ste
napad y p o gan, ż ało śn ie s p u s to s z o n a " ( 2 ) .
P rz e z w zgląd na te
żale leg at papiezki zm niejszył su m m ę p o s ta n o w io n ą 1 0 0 0 grzy­
w ien na 7 0 0 , żądając zapłaty p rz e d lipcem t. r. p rzez W e n e c y ą ,
W i e d e ń , lub B r u g ę ( 3 ) .
L eszek Czarny tym czasem , krzyżując się po raz d ru gi z r y ­
c e rstw e m sw ojóm p rzeciw p o gano m , obró cił pośw ięcony oręż p r z e ­
ciw K o n ra d o w i m a zo w ieck iem u, i mszcząc się za da w n o u ra z y ,
M azow sze z łu p ił.
Ale m u ta św iętokrad/.ka w o jn a na d o b r e nie
w yszła; bo w ielu ry cerzy w p rz e p ra w ac h p rzez rzeki p o tr a c ił,
a w k r ó tc e g łó d , m ó r i n ap ad T a ta r ó w w ła sn e je g o ziemie zgnę­
biły (4).
T a ta rz y po d w odzą zaw sze N ogaja i Telebugi pod m iastam i
w p ra w d z ie o p ó r znaleźli, ja k p o d S a n d o m ie r z e m , K ra k o w e m
( w wilią Bożego N a r o d z e n ia ), a n a w e t p o d o p a c tw e m ś w ię to k rz y zkićm na Ł y s ć j- g ó r z e , ale za to kraj cały zniszczyli. A gdy L e ­
szek z Gryiiną w poblizkich i sp o k re w n io n y c h W ę g r z e c h s c h r o ­
nienia szukali, l a t a r z y pod W ło d z im ie r z e m łup y sw o je ra c h u ją c ,
3 1 , 0 0 0 samych dziew ic i w y r o s tk ó w , jeśli roc z n ik a rzo m w ierzyć
m am y, naliczyli ( 5 ) .
(1) Sletizel : Urk. z. B. Breslau, p. 2 3 6 i LXXXI.
(2) Cracoticnsis p e r m áxim os gu erras intestinas ntiper et anteliabil(is et p er incursus frequentes gentilium est m iserabititer derastatn.
Stenzel Urk. z. li. Breslau, p. 2 2 9 .
(3) Stenzel p. 2 3 7 .
( 4 ) O téin najdawniejsze źródło D ługosz , VII, p. 8 4 4 .
_ ( 5 ) lia ul in Ladimiria cum debebant predam diridere. XXX et unum
tni/lia de solis virginibus et juvencutis primo maluralis numeraverint.
Ann. Crac. min. pod r. 1 2 8 7 . D łngosz poprawia na 2 1 , 0 0 0 sainycli d zie­
w ic (VII, p. 8 4 7 ). W Rocznikach Thratlci pod r. 1287 czytamy tylko: TarTom
II. M aj
1831.
31
2 4 2
1*
A
W E I.
M istrz Jerzy S 008 z . Sowa.ru , b o h a te r s k i zwycięzca po d B o ­
gucicam i , z b ra ć m i, k re w n e m i, ich drużynam i, zno w u ofiarow ał
pom o c sw o ję L eszk ow i. P o d Sądczem dogonili k upę T a ta r ó w ,
zwyciężyli ich; w ielu tru p e m legio, do tysiąca d o sta ło się w n ie ­
w o lę , i kla sz to r K lary sek w S ączu ocalał (1). W p r a w d z i e uc ie ­
kły były z niego do w a ro w n e g o zamku P ieniny , w d o w y książąt
polskich Kinga i Jo la n ta z 7 0 innemi zakonnicam i; a m od litw om
ich, a zwłaszcza św . Kingi przypisuje D łu gosz ocalfcnie k la sz to ru
sandeck ieg o (2).
P o kilkakroć je sz c z e T a ta rz y usiłow ali zemścić
się, napadając na granice ziemi spiskiej, ale zaw sze o d p ie rał ich
dzielnie Jerzy, osza ń c o w a w sz y się na p o g raniczu w zasiekach (3).
S ta n opłakany k ra ju , m aluje najlepićj sam L e s z e k , w przy­
wileju tynieckim ( 2 3 maja 1 2 8 5 r o k u ) : „Z iem ie nasze s p u s to ­
szon e mieczem w r o g ó w , z p o w o d u grz e ch ów naszych, nietknięto
m otyką ani p łu g ie m , krw ią niew inną skalane, o dłogiem leżące,
życząc sobie innemi ludźmi i rolnikam i zaludnić, do lepszego s t a ­
nu p rz y p ro w a d z ić .......“ ( 4 ) .
A je d n a k na w z ó r T a ta r ó w , g o to w a ł się L e sz e k p u sto szy ć
je sz c ze raz ziemię m az o w ie c ką, przez zem stę na K o nrad a za d a ­
w n e krzyw dy.
O dm ów ili mu pomocy swojej ry c e rz e k rak ow scy
i san do m ierscy , poszli tylko Sie rad z a n ie z w o je w o d ą sw oim M a thari veniunt. — Kronika wołyńska (T . II, p. 2 1 3 ) pod tymże rokiem 1 2 8 7
opisuje, jak Tatarzy pod Telebugą i A!gujem szli na L achów , i kazali to ­
w arzyszyć sobie książętom ruskim; poszli w szy scy , oprócz j e d n e g o W ło­
dzim ierza księcia w ołyńskiego chorobą złożon ego, którego odpuścili Ta­
tarzy do domu. A le,bliższych szczeg ó łó w o tej wyprawie ule podaje.
( 1 ) Dyplom, w ęgierski Itr. Wła d y s ła w a z r. 1 2 8 8 U K a tn n j VII.
p. 9 5 6 I Dyplom. L eszku u Katony 9 5 1 , 'cytowano u Fesslera T. II, p. 0 8 3 .
(2) D łu g o s z , VII, p. 8 4 7 .
(3) Ten sam Je rzy po raz trzeci odegrał rolę w P olsce, gdy w roku
1 2 9 1 , w krótce po koror.acyi króla w ęgierskiego Andrzeja III, niektórzy pa­
now ie w ęgierscy, królem swoim ogłosili sam ozw ańca, m ieniącego się być
A n d rzejem , bratem zm arłego króla W ła d y sła w a . J e rzy hrabia Sous
z S u w a m z drużyną sw oją w yruszył przeciw nim, ścig a ł aż poza Karpaty,
a te ii A n d rzej m niem any w Cti roberźu, gdzie mu Przem ysław podów czas
książę krakowski dał był przytułek, od sw oich opuszczony, w Nidzie uto­
nął, czy też utopiony został- D y/j/om ał A n d rzeja z d. 2 8 sierpnia 1201 r.
(u Wagnera Dypl. Suros. p. 3 0 4 ). F essler T. II, p. 0 9 8 . D ługosz T. VII,
p. 8 5 6 , nazywa tego A n d rzeja prawdziwym królew iczem węgierskim i cml
Kingi przy pogrzebie jego w Sączu, opowiada. Ilo czni/ti T h ra tk i pod r.
1290, mają: ¡lodem anno rex Ungtirie circa Chroberz su b jligi tur.
( 4 ) S zczyg ielski, Tinecia, p. 163.
7. 1‘t tZ K M A S K O W A .
243
d e je m , i ziemie K o n ra d a /.łupili; ale ten zaczaiw szy sic, d o g onił
ich 2(5 czerw ca 1 2 8 8 ro k u , i zwyciężył w b itw ie , w któ rej sam
M a c i ’) w o je w o d a życie p o stra d a ł, i łupy zabrane o d b ił ( I ) .
W k r ó t c e p otem , bo w sam dzień ś. H ie ro n im a ( 3 0 w r z e ­
ś n ia ) tegoż 1 2 8 8 r ., u m a rł L e s z e k C zarny, bezd zietny, a ś m ie rć
je g o była p oczątkiem długich ro z ru c h ó w i w ojen dom ow ych m ię ­
dzy książętami polskimi na S ie ra d z u , M azow szu i Szlązku ( 2 ) .
. K rat L eszk a rod/.ony, W ła d y s ła w Ł o k ie te k , książę łęczycki
i kujaw sk i, o dziedziczył tylko po nim księztw o sie ra d z k ie ; a na
k sięztw o k ra k ow skie i sa n d o m ie rsk ie , obrali ry c e rz e B o le sła w a
księcia m azow ieckiego, s p rzym ierzeńca niegdyś L e s z k o w e g o , bu
l w rogiem je g o , a b ra te m w łasnym K o n ra d e m , ciągłą w o jn ę p r o ­
w a d z ił. Z daje się, że jeszcze przez L e sz k a C zarnego m usiał być
( 1 ) Najclnwniejszéni św iadectwom lego wypadku był dotąd D ługosz
{VII, p. 8 4 9 ), który w ojew odę sieradzkiego M ateuszem nazywa. Jednak już
w dyplom acie L eszka (z 1 stycznia 1 2 8 7 r.) w Sieradzu pisanym w y stę­
puje jako św iadek: Comes M athias ( Maciej). Ob. D yplom ataryugz liz y s z .
i M uczk. T. I, p. 121 — 12 3 . A K ronika w o ły ń sk a T. 11, p. 2 t 3 w tycli
słow ach wyprawę m azowiecką opisuje: T oho'e /eta (w prawdzie mylnie
pod r. 1285) Leatko K azim irycz p o sta w p o lk sw oj wojewa k n ia ziu
K o ndra ta S ym ow ilow icza; kniaź ze K ondrat, sobraw d r u z y n u sw oja,
g n a po nich i bisia s n im i i pobiedija, B ożym posobijem , i m nogi izbi
ul p o t k ii L estkow a, bojar i p ro stu ją c z a d ’, i W ojewodu ieho ubi Sierazskaho M acieja, a sw oj p o lo n a p o ło n i, i tako w o zw ra tisia u o
sw o ja s i s czesliju weli/coju, chw aliu i sła w ia w Trójcy Oica i S y n u
i S m a ta łia Ducha.
(2) W szyscy historycy nasi, za D ługoszem idąc, śm ierć Leszka nazna­
czają rokiem później, tojest w dzień 30 w rześnia 1289 roku. P ierw szy
B o p e ti (l, p. 542) za dawniejśzeihi źródłam i idąe, poprawia tę datę na rok
1 2 8 8 . Jakoż Ann. Grac. m in. w yraźnie mają: Qui m ortuus est in die be-
a li Jero n im i anno D om ini M CC LXXXVU l deinde m ulta m ala exo rta
sunt. A Chroń. P rincip. Polon, (u S ten zla Script. Rer. Siles. T. I, p. 1 4 8 )
oznacza dokładnie datę bitwy pod S iew ierzem o następstw o po zmarłym Le­
s z k u , d. 2 0 lutego 1 2 8 9 r. „łn Sew or p ro p e B itko m , anno D o m in i
MC C L X X X /X q u a rto Cal. M a rti i"; a że Leszek umarł 3 0 w rześn ia, mu­
siało to być 1 2 8 8 , a nie 1 2 8 9 roku. Do tych św iadectw możemy je sz c z e
nowo odkryte przydać: R o c zn ik i A n on . kru k. w Mss. Oltobon. i w il/an.
mają: S in e prole anno D om ini M CC L X X X VIIt defunctb, Terrigene Cracocienses i t. d. (gdy to samo m iejsce drukowane u Sommerai). T. I, p. 95
ma błędnie poprawione: S i n e pro ie decessU.— Anno D om ini M C C L X X X IX
d e l u n d o Les Ikon e T errig en e C racovienses etc .). Nakoniec R o c zn ik i
T hratki także pod r. 1 2 8 8 mają: Leslco d u x Cracocie, S a n d o m ir ie , S y -
ra d ie sine p ro /e obiit, c u i B o lesla u s d u x M azocie succedit per elec-
244
P A W E L
naznaczony następ cą na księztw o k rak o w sk ie , gdyż jak o książę m a­
zowiecki ¡d ziedzic krakow ski [heres Cracovie), r. 1 2 8 7 , w K ra k o w ie
w o kta w ę św . Ja n a Chrzciciela, d a r o w a ł wieczyście kościołow i
gnieźnieńskiem u p o ło w ę wsi Prussy, w parafii r a c ib o ro w ic k ić j,
p o d K ra k o w e m ; a k tó rćj d ru g a p ołow a już do k o śc io ła g nieźn ień­
sk ie g o, z nadania B o le sła w a W s ty d liw e g o , należała ( 1 ) .
Paw eł
x P rz c m a u k o w a także je g o s tr o n ę trzym ał, lubo n iek tó rzy z ry ­
c e r s tw a lub elskiego , w zyw ali po raz trzeci już s a m eg o K o n ra d a ,
o d w ied zająceg o p odó w czas s p rzym ierzeńcó w sw oich, książąt w o­
łyńskich: Mścisława w B rześciu , i W łodzimierza w L u b o m li.
„ P o odjeździe K onrada z L u b o m li (p isz e Kronika wołyriska)
p rz y b ie g ł Jarłak, P ola k z L u b lin a ( Lach iz Lublina') i p o w ie ­
dziano W ło d z im ie rz o w i: „Jarłak przyjechał ” , a on go nie puścił
do siebie, ale p o w ie d z ia ł księżnćj sw ojćj ( 2 ) : „ Idź, i zapytaj
go z esóm przyjechał?" Księżna poszła po niego; p rz y sz ed ł w k r ó t ­
ce, a ona jęła go w ypytywać: „Książę (k n ia ź ), mówi ci: z czeinż e ś przyjechał? powiedz:11 A on zaczął opo w iad ać: „Książę L e ­
szek ( kniaź L es/ko) um arł'1. W ło d z iin ić rz o w ó j żal się z ro b ił,
i ro z p ła k a ła się po nim (3).
„ P rzysłali mnie L ubelczycy, chcą
m iić księcia K onrada , aby panoiOał w Krakowie, i j a zaraz chce
odszukać Konrada, gdzieby nie był”. K siężna w sz e d łsz y , p o ­
w iedziała słow a J a r ta k o w e .
W ło d z im ie rz kazał dać koni pod
n ieg o, b o je g o konie ustały.
P o p ę d z ił zaraz i z a sta ł K o n ra d a
c io n em . A poił następnym rokiem 1280 opisana bitwa pod S ie w ie r z e m .
Ostatnie dyplomata, jakie znamy, nie przechodzą roku 1288. O czyw iście
m usiał zbłądzić D łu g o s z (VII, p. 8 5 1 ), a za nim w szyscy historycy nasi,
przedłużając życie Leszka do 3 0 w rześnia 1280 roku, a bitwę pod S ie w ie ­
r z e m odrzucając do 129 0 roku. Pozostałaby je sz c z e w ątpliw ość z powodu
grobow ego kamienia Leszka C zarnego, w k o ściele ks. Dominikanów w Kra­
k ow ie, ocalonego naw et po ostatnim pożarze; ale /daniem uczouegro archeo­
loga krajowego Kazimierza Stronczyńsklego, kamień ten nie jest sp ó łc ze sny, a w napisie data arabskieml liczbami dotąd czytana 1 2 8 0 , równie m o­
że rok 1 2 8 8 oznaczać.
( 1 ) D łu g o s z w Żywotach arcybiskupów gnieźnieńskich pod J a k ó b em
Św in ką . (Mss. bibl. Zamojskich, p. 4 0 ).
( 2 ) Dy łato księżna O lga córka Romana księcia brańskiego, zaślubiona w 1 2 0 4 roku z W ło d z im ie r z e m księciem włodzim ierskim, syuein Wasylka brata D a n i l y króla ruskiego.
( 3 ) W te.\cie jest: W olodym ir że sza liw sia i rozpła/ca siu po
nim; ale że to wśród s łó w Jartaka do /tsię in e j W ło d zim ier zo w ej umie­
szczon e, o czyw iście do ulej sto so w a ć się musi.
245
L PU ZEM ANKOW A.
w mieście W ł o d z im ie r z u , i ja t m ó w ić K o n ra d o w i: „ K siążę L e ­
szek u m a rł , a p rzysłali mnie Lubelczycy: przyjedź panować nam
do Krakowa!". A K o n ra d ucieszył się s e r d e c z n ie , i u r a d o w a ł
z duszy z p anow ania k ra k o w s k ie g o , i zaraz w y jechał, i przy jechał
do L ubo m li; chciał b o w ie m posiedzieć u b r a ta , aby z nim o tć m
pogadać.
W ło d z im ić rz zaś nie p u śc ił go do sieb ie , ale r z e k ł do
księżnej s w o j e j : „ I d ź , pogadaj z nim i odpraw g o , niech
sobie pojedzie precz; a u mnie nie m a co robić". Księżna w r a ­
cając pow iedziała mu słow a K o n ra d o w e : „ B ra t ci p a n ie powiada:
poślej ze m ną swojego D u n a ja (1 ) i tćm zrób m i uczciwość".
I po jechał w k ró tc e do L u b lin a .
A le gdy do L ublina d o je c h a ł, .
Polacy zamknęli m iasto nie puszczając K o nra da do sie b ie , i K o n ­
r a d s ta l na g órze u m nich ów (2) i posłał do m ieszczan p o w ie ­
dzieć im: „P o cóżeścieprzywiedli mnie, a teraz zamknęliście m ia­
sto przedemną?” . A mieszczanie o d rz e k li: „ M y ciebie nie przy­
wiedli , i nie posyłali po ciebie; ale głową naszą K raków ; tam
wojewody nasze i wielkie bojary: jeżeli będziesz panow ał w K ra ­
kowie, tośmy gotowi być twoi".
P o te m pow iedzian o K o n ra d o w i „ R ota [Rat"] idzie ku m iastu”.
M ów ią, że to r o t a lite w ska ; prze lą kł się K o n ra d , i pobieg ł nu
w ieżę (w o stolp) u m nichów z bojaram i sw oim i i słu g a m i, i D u ­
naj W ło d z lm ie rz ó w z nim; a gdy ro ta pod m ia sto p o d e sz ła , p o ­
znali, że to r u s k a rota. K o n ra d zapytał r o to w y c h ( R atnych ) „ kto
jest wojewodą w tej rocie?”. A oni o d p o w ie d z ie li; „ książę Jerzy
Lwowicz (3 ). Z achciało mu się L u b lin a i ziemi lu b e lsk ie j” . 1 przy­
jec h a ł Jerzy p o d m ia sto , a mieszczanie nie poddali m u m ia s ta ,
i p rzyg otow ali się dzielnie do w alki.
Jerzy p o z n a ł ich c h y tro ść.
A oni rzekli do niego: „ K siążę licho je źd zisz , rota z tobą mała',
przybędzie Polaków ( Lachów ) dużo i wstyd będzie tobie wielki.”
A Jerzy usłyszaw szy ich sło w a , ro z p u ś c ił druży nę sw oję na w y­
p ra w ę , i w ziąw szy b ra ń c ó w w ie le , spaliwszy żyta i w ioski (a w s z ę ( 1 ) D u n a j teu sam w ojew oda księcia W łodzim ierza, którego do Li­
tw inow po syłał dla podburzenia ich na P olskę. Ob. w yżej przypisek pod
rokiem 1282.
(2) Musiał to być klasztor przy k ościele ¿u>. M ik o ła ja , najdawniej­
szy z k o ścio łó w Lublina, obrządku ruskiego, zbudowany na g ó r /e , nad
rzeczką Czechówką; zkąd c a łe miasto najlepiej w idać. (S ie r u iń s k i Obraz
m iasta L u b lin a , str. 5 2).
( 3 ) Syn Lw a D unilow icza k sięcia h alick iego, a syna D a n ilu króla
ruskiego.
J
24G
i> a w K i-
dzie n a w e t po lasach palili ro to w i to w arzy sze); po w ró ci! do sie ­
bie z m n ó stw e m b ra ń c ó w , czeladzi, bydła i koni.
A K o nrad p o­
jech ał do siebie, z w ielkim sro m e m ; lepićjby mu było nie żyć” ! (1).
Tym czasem b r a t K o n ra d a , B olesław książę płocki przybył
do K rak o w a i zamek dotychczas drew n ia n e m i budo w lam i o b w a r o ­
w any, S u łk o w i rycerzow i z Międzyrzecza po w ie rz ył (2). Ale m ie ( 1 ) Kroni/ca w o łyń ska (T . II, p. 2 1 7 ) . Wprawdzie pod r. 1 2 8 7 , ale
mylnie, ponieważ się to działo w net po śmierci Leszka Czarnego: musiało
być w końcu 128 8 roku. Żyto przez w ojsko Lwa w okolicy Lublina, mu­
siało być w stogach spalone. N ajoczywistszy innmy dowód, że Lublin.
(lubo czasow ie posiadany przez D a liilu króla ruskiego po zdobyciu na
Polakach w r. 1 2 4 4 ) nie przestaw ał jednak do Polaków należeć, I Lnbelćzycy
tego tylko księciem uznawali, który w Krakowie panował. Jednakże ta sa ­
ma K ronika w o ły ń sk a T. II, p. 2 2 7 pod r. 130-4 pisze: „ L ublin L achy ots z u k a li ot R u si, h y l Lublin p o d R u siu 57 Het.” W prawdzie jestto w ia­
domość oderwana przy samym końcu; liczba 57 lat cytrami, musi być mylnie
pisana; ale za tą pomyłką poszli: Krom er (edit. Colon. p. 1 8 0 ); S a rn ic/n
(przy ed. Lip. D ługosza II, p. 1 1 1 9 ); Stryjkowski (ed. Glucksberga I, p. 331),
P astorius p. 117; N eugrbauer p. 1 7 0 ; a nawet krytyczny zw yk le N a ru ­
szew icz (T . IV, p. 3 3 9 i V, p. 273); a z nowszych uczony autor Uwag nad
M ateuszem h. Cholewa, i niektórzy now si pisarze. D ługosz jednak (IX,
p. 900) pisząc o odzyskaniu Lublina przez Polaków w r. 1 3 0 2 , wyraźnie
pisze, że od lat kilku przez Rusinów był zaw ojowany: a n n is aliquot im pune
occupaverunf; za nim M iechow ita tylko poszedł (w yd a n ie krakow skie
p. 1 9 8 ) I B ielski T. XIII, p. 8 , a z now szych Jtopell I, p. 5 2 4 . 'Widzieliśmy
ciągle kasztelanów lubelskich przy boku książąt krakowskich: w r. 1271 J a ­
kuba , w r. 1284 i 1285 Jana Abramowicza, w r. P286 F loryana. Gdy Jadźw ingow le napadli na ziemię lubelską w r. 1281 i Leszek ich z pomocą Bo­
ga przez archanioła Michała objawioną, zw y cięży ł, w Lublinie k o śció ł pod
w ezw aniem św . Michała, zw ycięzca założył. W roku 1 2 8 8 z samej K roni­
k i w o łyń sk ie j najpewniejszy dowód mamy, że L u b lin do Krakowa należał,
a gdy w którym i z lat następnych zdobyli go itusinl, odzyskali M ałopolanie
sami miasto i ziemię lubelską r. 1302; na co przytoczyć możemy dwa da­
wne św iadectw a: pierw sze z R o czn ikó w Tliralki pod r. 1 3 0 2 . , , Lodem
anno in ieru n t m ililes Craeooienses et Sando m irienseś R ussiam vid e­
licet L ub lin novum quo d Iiulheni occupaverunf pluribus annis e x p u g n a ve ru n t; de iuce;>s in p a itc is cum nrultiludine R uthcnorum et Lithw anorurn ac Tartharorum pug n a veru n l et dom ino cooperante de om nibus
trium phacerunt. Poslea reversi ipsum caslrum Lublin obtinueru.nl."
Drugie, Dodatków do K roniki w o ły ń sk ie j ['i. II, p. 348): „ W toż lieto (1300)
Ruś sobra s iu so wożeni swoim Petrorn G a lko m i s T a ta ry i Litw oiu,
w Sandom irskoiu stru n a w szed sze..... no iedtnacze po jo n isza ich L a chy p o d Lublinom i p o ra zisza i pobiegosza w Lublin, no i lamo ich
g ludom p o d d a li sia p ry n u d isza ."
( 2 ) R o c zn ik i Anon. kra/c. w Mss. Ollobon. i w illan. (u Som m er s b .
T. II, J). 05):
Z PU ZKM a NROW A.
247
•
szczanie k ra k o w sc y , Niem cy i s tr o n n ic tw u d u c h o w ie ń s tw a z a w sz e
prz e c iw n i, w ezw ali byli do siebie ow e g o H e n ry k a w r o c ła w s k ie g o ,
z z a ta rg ó w swoich z biskupem T o m a sz e m sły n n e g o .
S k o r o z b liżvł sic do K ra k o w a H e n ry k , rzeźnicy otw o rzy li mu bram y m ia sta ,
Ś u lk o zamek p odd ał, a B o le s ła w oddalił się sz u kając sp rzym ie­
rz e ń c ó w , których i w K ujaw ach, i w W ie lk ie jp o ls c e , i na P o m o ­
rz u , a n a w ę t w K o n ra d z ie b ra c ie sw oim i przyjaciołach je g o R u ­
sinach znalazł (1). H e n ry k r a d z nabycia K ra k o w a w ra z z p r z y chylnćm sobie ry c e r s tw e m , w szystkie sp raw y ziemi k ra k o w sk ie j
w edle woli sw ojej u rz ą d ził, a m iasto pod o b ro n ą załogi n ie m ie ­
ckiej z o sta w u ją c , sam w lutym 1 2 8 9 ro k u do W r o c ła w ia w r a ­
c ał (•>).
Ale już grom ad ziły się sp rz y m ie rz o n e w o jsk a ; na ich czele
b ra cia L eszka C z a rn e g o , W ła d y s ł a w Ł o k ie te k książę siera d z k i,
i K azim ierz książę łęczycki, a z nimi posiłki P r ze m y sła w a księcia
w ielkop olsk ieg o, i M estw ina, księcia p o m o rsk ieg o ; dalej B o le ­
sław książę płocki i k ra k o w sk i w zgodzie z b ra te m sw oim K o n r a ­
dem księciem m azow ieckim , k tóry z pom ocą M ścisław a O a n ił o wicza księcia b rze sk ie g o i w ło dzim ierskiego i w ojew o dy jeg o
C z u d in a , z aw o jo w ał sobie na czas k ró tk i k sięzlw o sa n d o m ie r ­
skie (3).
S przym ierzeńcy dognali Szlązakó w w S ie w ie r z u , niedaleko
Bytom ia i granicy szlązkićj, i 2 6 lu tego w szczęła się b itw a za­
żarta, zakończona sw ie ln ć m zw ycięztw em P o la k ó w . M nó stw o r y ­
cerzy szlązkich i niem ieckich pod mieczem z ginę ło, w ie lu żywcem
d ostało się w niew olę ( 4 ) .
S m u tn y los sp o tk a ł P rzy rn k a księcia
s p ro ta w sk ie g o , przez m atkę S a l o m e ę , sie strz a n a P rz e m y sła w a
gnieźnieńskiego. Biedny m ło d z ia n jak by p rz e w id u ją c śm ierć p r z e d ­
w cz esn ą , przyjął kom m unią św ię tą , i te sta m e n te m zapisał wsie
L ososiew ice i Z ia r k ó w k la s z to ro w i lubiążskiem u, w który m m iał
być pochow any.
W ś r ó d bitw y rzucili się na niego S i e r a d z a ( 1 ) S la lim H en r ¡cu s d u x W r a tu lu o ie ren ie, c u i c iv ita s p e r c a r ­
n ificas tr a d ita . C a słru n i p e r S u lc o n e m e t m u lta m a la o r la s u /u in
te r r a . Roczniki Tlirntki pod r. 1 2 8 8 . Z nich D łu g o s z VII, p. 8 5 1 .
( 2 ) Ilo c zn i/ri Anon. k ra k . I. c.
( 3 ) K ro n ik a w o ty ń s lia (T . II, str. 2 2 5 ) pod rokiem 1 2 8 9 .
O ) Duce a in S erijo r bel! urn óómmUlunt, B o le sla u s Masovie et
Cuifaęie, cum Z le sie n sib u s et rincunt. Mullos in capHcHatem e x Ż leste n sib u s et Ih c u lo m c is occiderunt: Roczniki Th r at ki. nod r 12 8 0
l’orińvuać
An. I,,;,/,. I. e. D łu g o m VII, p. 854, ¿
,¿ 0 .
248
P A W I!
F.
«
nie, a s chw ytaw szy g o, o b d a rli, i m ieczam i, włóczniami o k ru tn ie
zabili (1).
P otóttI zw ycięztw ie poszli sprzym ierzeńcy pod K ra k ó w , i p r z e ­
dmieścia zajęli; ale na próżno kusili się o zam ek w a r o w n y , przez
w ie rn ą H e n ry k o w i załogę broniony. M ieszczanie n a w e t nie chcieli
bić się z załogą zam kow ą, m ów iąc: „K to p a n u je w K ra k o w ie , te n
je s ù h m s x k s ią ię " .
Bezczynnie stali książęta przed zam kiem.
P rz y b y ł do nich i L eio D a n iło w ic z książę halicki, z ro la m i s w o je m i; pod T yńcem i w innych m iejscach bił się ze S zlązakam i,
ale w id z ą c że zamku o b r o n n e g o nie w eźm ie, zw łaszcza że Polacy
sami n iebardzo mu radzi, puścił się na S zlązk , i cały kraj p o ­
między N i s s ą a G rotlcow em s p u s to s z y ł (2).
Zn je g o przykład em m usieli i inni książęta odejść, W ł a d y ­
s ł a w Ł o k ie te k zaś d w u k ro tn ie p od S k a ł ą i pod S w ią tn ic ą S z lą zaków i N iem ców po ra ził (3 ).
P o d d a ł mu się n are sz c ie K ra k ó w ,
/.a w pływ em P a w ła z P rz e m a n k o w a i przychylnego mu r y c e r s tw a ,
ale nie na d łu g o , bo w tym samym r o k u je sz c z e , za nadejściem
n o w e g o w ojska s z ląz k ie g o , m ieszczanie krak ow scy p o w tó rn ie
poddali m iasto.
Ł o k ie te k ledw ie u m k n ą ł pie c h o tą z klasztoru
F ra n c is z k a n ó w , i w ich habicie (pisze D ługo sz); biskup P a w e ł
uw ięziony zo sta ł, wielu rycerzy zabito, ziemię sp u s to s z o n o , „ i co­
r a z g o rze j b y ło " , pisze ro c z n ik a rz (4).
O
tém trzecićm uw ięzieniu P a w ła z P r z e m a n k o w a , nie znaj­
dujem y szczegółów w p r z e d - D t u g o s z o w y c h r o c z n ik a c h , ani
w D łu g o sz a I lis to r y i, ani w szlązkich k r o n ik a c h ; Starow olslci
{w Ż yw o tach b isk u p ó w krakow skich) w sp om ina tylko , źe H e n ­
ryk o d e s ła ł w k r ó tc e biskupa do Ł o k ietk a .
S t r a t y zaś jakie p o ­
nió sł w o r n a ta c h , sp rz ę ta c h i księgach kościelnych, hojnie w y­
( 1 ) Chroń. Princip. Polon, (n S te n zla Scrip. Rer. S iles. T. i, p. 1 4 8 ).
llô p e li T. I, p 5 4 4 przez pomyłkę datę bitwy na 24 marca, zam iast 2 6 lu­
tego naznacza.
( 2 ) K ronika w o łyń ska T. II, p. 2 2 5 , ale pod r. 1 2 9 0 i 1291: oczy­
w iście błędnie, bo podów czas już Henryk ks. w rocław ski nie ży ł. Także
Urevis Chroń. S iles. (u S te n zla Scrip, lier. S iles. T. I, p. 3 5 ) .
( 3 ) Circa Scalam p e rie rü n t m ilites m u lti ; in Sw e ln ic z D u x
W la d y sla u s d ictu s [.uclek cum Teuthonicis helium com m ittit et vieil
eosdern.— llo czni/ri T h ra th i pod r. 1 2 8 9 .
( 4 ) C iv ita s denuo C r a c o v ie n s is Z le s ie n s ib u s tr a d ilu r e t d u x W lad is la u s p e d e s ir e v i x effu git. E p is c o p u s P au lu s c a p tiv a tu r e t m ilite s
m u lti o c c id u n iu r e l m u lta m a la a u c la su n t. — l t o a n i k i T h ra lk i pod r. 1 2 8 9 .
Także Ann. C ra c. m a j. D łu g o s z VII, p. 8 5 4 , ale mylnie pod r. 1290.
Z P117.EM ANK0W A.
249
nag rod ził mu te sta m e n te m sw o im , w w igilia św . J a n a ( 2 3 c z e r­
w ca) 1 2 9 0 ro k u pisanym , a po który m w dni kilka u m a rł.
„ Z ie m ie nasze: K raków i S a n d o m ić rz , do w ła d a n ia k tó re m i
p ra w n ie i szczęśliwie przyszliśmy nie bez w ielkiego k o sz tu i t r u ­
d u , P rz e m y s ła w o w i panu i księciu w ielko po lsk iem u na dz ied z ic ­
tw o odd ajem y ; polecaj.-jc naszym b a r o n o m , ry c e rz o m i w a z a lo m ,
w ó jto m , m ieszczanom i ogólnie w szy stk im po ddanym naszym , aby
na mocy złożonej nam przysięgi, dziedzicom naszym poddali się
i z godnie u legli............ Chcemy zaś i rozkazujem y, aby książę pol­
ski, dziedzic nasz w ziemi kra kow skiój, do k ościo ła św . W a c ł a w a
w K ra k o w ie , dla z bu dow a n ia n o w e g o k la sz to ru (m o n a ste riu m ), dał
sto grzyw ien złota.
Chcemy także, aby o rn a ty , księgi i sprzęty
kościelne k rak o w sk ie i tynieckie, z w ró c o n e były k o śc io ło m przez
posiadaczy, jacyb yko lw iek b y li“ (1).
N a m ocy teg o te s ta m e n tu , p o tw ie rd z o n e g o przez papieża
Mikołaja IV go (2 ), P r z e m y sła w książę w ielkopolski przybył do
K ra k o w a , i o b ją ł w nim panow an ie, jak świadczy przywilej n a d a ­
ny przez niego k o śc io ło w i m iecho w sk iem u 6 w rz e śn ia 1 2 9 0 r o ­
ku, jak o książę polski i krak ow ski, a k tó re g o św iadkam i byli: h r a ­
bia Ż e g o ta kasztelan, i hrabia M ik o ła j w o je w o d a kra k o w sc y (3 ).
Na p ro śb ę P a w ła z P rz e m a n k o w a , d a r o w a ł tóż P rz e m y s ła w w ie cznemi czasy dziesięcinę z żup solnych kościołow i k ra k o w sk ie m u ,
przy m u szając żupników do jej w y płacania, zagrożeniem klątw y
kościelnój (4 ).
N ied łu go je d n a k b a w ił w K ra k o w ie , ja k z dy­
plo m a tó w jeg o w listop adzie teg oż ro k u z P y z d r i z D ł u s k a
da to w a nyc h widzimy; ale do k ońca ro k u uż yw a ł w tychże dyplo­
matach tytułu: k się c ia p o lskieg o i kra ko w skieg o (5 ).
W ła d y s ł a w
( 1 ) T e sta m e n t H en ryk a , u S l e m l a : Urk. s . B. B re sla u , p. 2 5 2 I 2 5 7 .
( 2 ) Bullą z 29 września 1 2 9 0 roku.
( 3 ) N a k ie lsk ie g o Miechovia, str. 2 1 4 .
( 4 ) llu ju s c o n le m p la c io n e e t in te r c e s s io n e P r e m is la u s D u x P o ­
lo n ie e t C r a c o v ie d e c im a m in Z u p p a E c c le s ie C r a c o v ie n s i p e r p e tu o
c o n lu lit e t donaeU ; Z u p p a r io s a d so lu c io n e m e ju s , e c c le s ia s tic is c e n s f tr is com pellen dü ft s u b ijc ie n s .— D łu g o s z -w Żyw- Oisk. k r o k . (M ss. bibl.
Z a m o js k ie /i) . Musiał potw ierdzić tylko przywilej B olesław a W stydliw ego
z d. 23 czerw ca 1250 r. nadający dziesięciu«; z soli bocheńskiej kościołow i
Krakowskiemu (k s. G la d y s z e w ic s a Ż yw . B I. P r a n d o ty , str. 2 0 2 )
( 5 ) N a k ielsk ieyo : M iech ovia, sir. 2 1 0 . K o d ex Dyplom W ielk P o l­
91
1 n u lK - ‘ ul
ski Raczyńskiego sir. 81 .
T o m II. Moj 1851.
250
P A W F. ł-
Ł o k ie te k księztw o sa nd om ierskie (k ró tk o tylko chyba przez K o n ­
rada m a z ow ieck iego p o sia d a n e ), posiadł ( I ) .
Alo stro n n ic tw o niem ieckie, do k tó re g o przyłączyła sic p o ­
d o bn o i w d o w a po L e s z k u Czarnym , Gryfina, nie d a w a ło P r z e ­
m ysław ow i spoko jn ie p a no w ać w K ra k o w ie .
Z a p r o s ił go do
P rag i sio strz e n ie c Gryliny, W a c ł a w król czeski (k tó ry w e d w a ­
n aście łat później m iał się z córką jeg o Ryxą ożenić).
T am chytr o ś c ią , p rośbam i i pien iędzm i, w y m ó g ł od niego o d stą p ie n ie mu
p ra w sw o ich (2 ). O d tą d p rz e sia ł P rz em y sła w ty tu ło w ać się księ­
ciem k rak ow skim , a tylko polskim , a w k ró tc e p o m o rsk im nazywać
sig zaczął (3). T o biasz biskup p ragski przyjechał do K ra k o w a , objąć
rządy w imieniu W a c ł a w a , k tó re g o w ładzę uznali ry c e rz e k r a ­
k ow scy; ja k np. k asz te la n ze S kały, listem z 7 lu tego 1 2 9 1 ro k u ,
co ma się d o tą d w a rc h iw u m prag skićm z n ajdo w ać ( 4 ) . W ł a d y ­
sła w Ł o k ie te k tym czasem o p a n o w a ł W iś lic ę i O b lek o m , i w o j -
(i)
H en riett« D u x W r a tis la v ie e t C ra c o v ia o b iil. P rim in liu s C r a c o o ia m o b tin u it, W la d isla u s S a n d o m ir ia m . Roczniki Thratki pod r. 1200.
(2 ) T e rra C r a c o v ie n s is R ey i B o h em ie tr a d il u r p e r tlttcem P o lo n ie
V rem isliu m e l E p isco p u S B a m b e rg e n s is (sic) v e n it curtí e x e r v itu r e g i s
B oh em ie.— R o c zn ik i T h ra tk i pod r. 1291. A w R o a n . A non, lirai;, w Mss.
O tio b o n ia /isk im poprawny text ( o d m ie n n y od Mss. w illu n o w sk ie g o i od
drukowanego w Sounnersb. T. II, sir. 95) tak brzml: C um in W r a lis la v ia
la n g u e s c e n s iliu c iu s a d p o r t a « m o r tis a p p r o p in q u a s s e t■ (H enryk) D ućaturn C ra co cien a em q u a s i in te s ta m e n to le g a v il P r z e m is lio D u c i P ozn a n ie n sf, c u ju s /llia m ia m p r id e m c o p u la v e r a t s i b i in a trirn o n ia lite r
(zam iast ll e n r i c i /itiu s nom ine') W en c e sla u s S e e u n d u s R e x B oh em io: q u i
la n d e m a d s e P r a g a m e o d è m S o tr u in v íta lo , (zainlnst e o d e m S a n a i n ­
v ít a lo ) ip s u m p r e c i o circumvent"e u s e t p r e c ü m s , a b eo D u ca tu m C ra e n v ie n s e m ta n q u a m e t d o lo s u s s a p ie n s s i b i d a ’ i e t a s s ig n a r i p r o c u r a ­
n t , e ju s qu e n a n c is c e n s p o s s e s s io n e m p le n a m d o m in ii {D em u m w Mss.
w ithin.') cu m e x e r c itu v a lid o e t f o r t i P olon iu m ( in t r a v i t , dodano
w S o m m e r s b e r g u ) e t C uiaviarn in g r e s s u s , d u cem W ta d isla u m co g n o rnine L o d e k d e C u ija v ie e t S ir a tl ie t e r r i s p o te n te r e x p e lí a is . Do tego
przydał kronikarz czesk i P u lk a w a , I D łu g o s z , a za nlin w szy scy Inni hi­
storycy, zapisy G ry fint/, jakoby przez nią od L e s z k a C za rn e g o otrzymane,
a W a c ła w o w i C ze sk ie m u ustąpione, o których P a la c k i w krytycznej hi
storyl sw ojej czesk iej (T. II, str. 36 5 ), ani żadne Inne dawniejszo źródła c ze­
skie ani polskie (dotąd znane) nie wspominają.
( 3 ) D ip lo m a t z d. 2 8 sierpnia 1291 r. z D łu ska . (D ijpl. R iy s z c z .
T. I, sir. 1 3 8 ), a z d. 18 października 1291 z Gniezna (D yplom .
Wiellro-P. łta c zp ń . sir. 1 4 0 ).
i i)lucz.
( 4 ) P ałucki T. II, str. 3 6 5 .
z PUZEJUANKOWA.
sko czeskie zwycięzko zpod S an d o m ie rza o d p a r ł ( I ) .
O d t^d
n azyw ał się ju ż księciem sandomierskim, kujaw skim i sieradzkim ,
jak to w dyplomacie w L e lo w ie 1291 r o k u , bez oznaczenia dnia
w ydanym , w id /im y . J a k o św ia d k o w ie w ymienieni są: Świętopełk
w o je w o d a krako w sk i (za P rz e m y sła w a był Mikołaj'), Otton w o je ­
w oda sa n d o m ie rsk i, kasztelan sand om iersk i z im ienia n ie w y m ie niony i Zbigniew kasztelan sieradzki (2).
J a k i u dział w tych ważnych w ypadkach k ra jow y c h miał
bisku p k ra k o w sk i P a w e ł, zamilczają spółc z csn e , a także p óźn iej­
sze ( n a w e t D łu g o s z o w e ) św ia d e c tw a .
M usiał więc w p ły w je g o
u sta ć w ś r ó d ro z d a r te g o w ojną do m o w ą kraju.
R y c e rs tw o m ałop olsk ie trzym ało ciągle z Ł o k ie tk ie m , k tó ry
ziemię san d o m ie rsk ą i część krako w sk ió j trzym ał; i ciągłemi n a ­
padam i tra p ił K ra k ó w i w ie rn e W a c ła w o w i ziem ie.
N a p o c z ą t­
ku 1 2 9 2 r o k u , przybyli do P r a g i p o s ło w ie z K ra k o w a do n o sz ą c
0 sm utnym stanie kraju, i o p om o c p ro sz ą c .
K ról W a c ł a w w e z ­
w a ł Ottona, m a rg ra b ie g o b ra n d e b u r s k ie g o (jed nego z przyszłych
zabó jcó w P rzem ysław a) do O pola , p a ss o w a ł go tam na ry c e r z a ,
1 z połączo nem i w ojskam i weszli do K r a k o w a , gdzie W a c ł a w , j a ­
ko pan, z ra d o śc ią przyjęty został.
Z ta m lą d poszli p o d S ie ra d z ,
gdzie się Ł o k ie te k z b ra te m sw oim K azim ierzem łęczyckim z a m ­
knęli.
P rz e m o ż n ą silą zdobył zamek król czeski, w sam dzień
św . W a c ła w a , p a tro n a sw e g o ( 2 8 g o w rz e ś n ia ), i obu książąt
w n iew olę d o sta ł ( 3 ) .
P ie rw sz y c h dni p aździernika, w prz y to m n o śc i Jakuba Św inki
a rcyb isk upa g nieźnieńskiego, b is k u p ó w p ra g sk ie g o i o ło m u n ie c k ie go, Bolesława księcia m azow ieckiego (a n ie d a w n o jeszcze k r a ­
ko w sk ieg o ), i w ielu książąt szlązkich i ry c e rs tw a , m usia ł W ł a ­
dysław Ł o k ie te k zrzec się na o so b ę W a c ła w a króla czeskiego
w szelkich p ra w , jakie m u s łu ż y ły lub zdaw ały się słu żyć [competebat, vel compctere videbatur ) do ziem k ra k o w sk ie j i s a n d o m ic r ( l ) W ladislaus D u x W yslłciam et Obie/tom exp iig w ivit, e t exercitus Hohemicus a S a ndom iria confusus discessit.— R o c zn ik i T h rá tk i
port r. 1291.
(*2) Dijplorriaturyusz llz y s z c z . I Mticz. T. I, str. 112.
(3 )
F ra n ciszek P ra ski pod r. 1 2 9 2 . fíenessius de Weitm.il port
tymże rokicin, ze źródeł polskich dawniejszych, llo cztliki T h ra tk i port
r. 1292: Kodem anno Hex Bohem ie S y r a r z acquisivil, i H ocznilii Anon.
k ra k . (u Som m ertb. T. II, str. 95) jnż cytow ane z mylnym dodatkiem o koronacyl W acława przez Jakuba arcybiskupa w Gnieźnie. D ługosz T. VII, p. SG3.
252
P A W E Ł
skićj, a z pozostałych przy nim kujawskiej i sieradzkiej, kró lo w i,
jako książęciu k ra k o w sk ie m u h old i w iern ość p o d przysięgą z ło ­
żyć. A 13 października w y d a ł lis t na t o , że w p rzeciągu dni c z te r ­
n a stu , m ieszczanie z Brzeźnicy i z Brześcia przy sięgn ą jako r ę kojemcy za niego; a w ra zie gdyby sam przysięgi nie d otrzym ał,
k sięztw a k ujaw skie i s ie ra d z k ie , tćm sam ćm do W a c ła w a p r z e ­
chodzić miały (1 ).
Tak więc W a c ł a w król czeski, już ja k o k sią ­
żę k rak o w sk i i s a n d o m ie rsk i do P rag i p o w ró c ił, a za nim zape­
w nie i ciotka je g o Gryfina, k tó ra w lat kilka później w P r a d z e
um a rła, i w kościele F ra n c isz k a ń sk im św . J a k ó b a , przy sio s trz e
K un e g u n d z ie c z esk ićj, po c ho w an a .
S kłaniał g ło w ę p r z e d koniecznością Ł o k ie te k , ale nie ro z p a ­
czał o sob ie i o k raju .
N ie sp e łn a w e trzy m iesiące p ó ź n ić j, ten
sam W ładysław Łokietek , ja k o książę kujaw ski i sierad zk i, w ra z
z b ra te m Kazimierzem księciem łęczyckim , i Przem ysław em II
księciem polskim , w K aliszu, w ok ta w ę św ię ta T rz e c h K róli (1 4
stycznia) 1 2 9 3 ro k u , jako dziedzice krakowscy (heredes Cracovie)
obiecyw ali Jakóbowi a r c y b isk u p o w i gn ieźnieńskiem u, w n a g ro d ę
szkód k o śc io ło w i m e tro p o lita ln e m u w yrządzonych, z p o w o d u w o ­
je n o ziemię k ra k o w sk ą i sa n d o m ie rsk ą wszczętych, 3 0 0 grzyw ien
s r ć b r a z W ie lic z k i. A w ypłacić m iał je którybykolw iek z nich
p ic rw é j d o s ta ł się na k sięztw o k rak o w sk ie (2).
T e g o związku św ię te g o , nic d o c z e k a ł się ju ż bisk up k r a ­
k ow ski.
M odłom św. Kingi ju ż raz w inien był życic, gdy w ś r ó d
h o ló w straszliw ych na kam ień i r u p tu r ę , oddał się b y ł w ręce
c h iru rg ó w , i po do konanćm przecięciu, trzy dni i trzy nocy n a w p ó ł żywy się męczył ( 3 ) .
T e ra z przy schyłku 1 2 9 2 r o k u , w m iesięcy kilka po b ło g o ­
sław ion ej śm ierci św . K ingi, 2 0 listo p a d a , w e d w o rz e biskupim
(1) Dyplomata przez Pałuckiego z Pragi kominunlkow ane Röpellowi
I w w yjątk ach drukow ane przez niego. T. I, sir. 0 9 0 et seq. Oryginały, o raz
tranzumpta z r. 13 40 mają być w archiwum p ragsklem zac ho w an e. Palac/ci
T. II, sir. 30 7.
(2) Omnes cl singuli et qui libel nostrum ante dictum Cracoviense,
dominium accedentes quandocunque Irecentus marcas argen Ii in Zupp a majori ducalus ejusdem.... permiltimus et ex nunc quantum in nobis
est , et quantum nobis de jure compelit vet eompelet in futurum.... ju re
hereditario damns et conferimus perpetuo possidendas. ( Dyplomataryu sz Wici. Polski Raczyńskiego str. 8 4 ).
(3) Długosz w Żywotach biskupów k r a k o w ., a za nim Slarowolski.
Z P ltZ E M A N K O W A .
253
T a n k u , P a w e l z P r z e m a n k o w a n ie c n y i b u r z liw y ż y w o t z a k o ń ­
c z y ł; a w k a te d r z e k r a k o w sk ié j p o c h o w a n y z o s t a ł, na s t o lic y b i ­
s k u p ie j p r z e s ie d z ia w s z y n ie g o d n ie la t d w a d z ie ś c ia s z e ś ć ( 1 ) .
„ M ą ż o k r u tn y , c ie le s n y i ś w ia t o w y (p is z e D łu g o s z w Ż y w o t a c h
b is k u p ó w k r a k o w s k ic h ), r z a d k o
k ie d y za c ię ż k ie z b r o d n ie w y r z u ­
tam i s u m ie n ia tr a p io n y ” ( 2 ) .
O b ra z jego życia w sześciu w ie rsz a c h sk re ślił K r z y s z to f
K ą tsk i, k tó ry przy koń cu X V I w ie k u żywoty b is k u p ó w k r a k o w ­
skich w ierszam i po łacinie opisał.
Iluic silvae placuere magis quain templa, canesque
Quam grex, vel populus Christe benigne, Inns.
Quid venandum luter caesus? quid rapta sacerdos,
Quid monitor clerus, carcere pressus alt?
Cuneta licent, non cnncta juvaut, dabit improbus oinnls Poenas, acri oculo, cuncta videute Deo (3J.
czy li p o p o ls k u :
On w borach, nie w k o ściele miał upodobanie;
Psy przekładał nad trzodę, lud tw ój, Chryste Panie.
Cóż, na łow ach zabity? Mniszka uwiedziona?
Cóż księży strofujących w oln ość pohańbiona?
W szystko można, nie w szystk o słnży, a zbrodniarze,
Bystrem okiem Bóg w szystk o w id zący ukarze.
N iecnym byl jako człow iek i ja k o kapłan P a w e ł z P r z e m a n -'
Jcowa. J a k o pan k ra k o w sk i, p rz e d łu ż a ł tylko szereg potężnych
i dum nych m o ż n o w ła d c ó w , którzy zacząw szy od Sieciecha i S k a r J
b im ir a , a końc z ą c na W in c e n ty m z S z a m o tu ł, trzęśli p ow a gą
książęcą, i uginali ją pod ja rz m o b a r o n ó w .
D zielność W ła d y s ła w a Ł o k ie tk a , k tó re g o gw iazda już w o p o ­
w iadaniu n aszćm św ita ć zaczyna, p rz y ta rła w p ra w d z ie ich dum ę
p od o d n ow ion ą k o ro n ą k ró le w s k ą .
A K azim ićrz W i e lk i i p r a (1) P aulus E piscopus Cracovie obiit.— R o c zn ik i Thratki pod ro­
kiem 1 2 9 2 . Także D łu g o sz w History! T. VII, str. 8 6 5 , 1 w Żyw . bis. kra k.
a za nim Slarow o/ski I N a kielski (U iechovia , str. 219); ale ci oslatnl przez
pomyłkę każą mu siedzieć na stolicy biskupiej lat 2 8 , zamiast 2 6 , a jednak
poprzednik jego P randota umarł 2 0 w rześnia 1 2 6 6 roku, a P a w eł
z Przemankowa 29 listopada 1 2 9 2 r.
(2) Vir cruduit, terrenus et m undanus, et qui super facinoribus
gravibus rare conscientie rem orsu tangebutur. (Mss. hibl. Z a m o js k ic h ) .
(3) C hristophori K ą tski: Vitae Arcliiepiscopuui et Eplsconum Cracovieusiuia. Lracoriac, ap. Lazarmu, 1593.
254
P A W E Ł Z P U Z EM AN K O W A .
wami i w arow n em i zamkami utrzym yw ał ich w uległości, póki
frymarki o te samą k o ro n ę , co w ła d z e książęcą w z m o cn iła, nie
oddały znow u w ładzy k ró lew sk ićj na lup ro z ro d z o n e g o ju ż na ka­
stę szlachecką r y c e r s t w a .
P a w e ł z P r z e m a n k o w a , jako m o ż n o w ła d c a , m iał n a w e t
b a r w ę n a ro d o w ą , trz y m a ł sig bowieru str o n n ic tw a książąt k r a jo ­
wych; a w obozie p rzeciw ny m widzimy N ie m c ó w , m ieszczan k r a ­
kow skich i zniem czałych P ia s tó w s z lą z k ic h , i P r z e m y s ła w o wic.zów czeskich.
O koło tćj głów nej postaci historycznej stara liśm y sie u g r u p p ow ać sceny z rozm aitych w a r s tw to w a rzy stw a ów cz e sn e g o . Ś w ię ­
tość n ie w ia st książęcego ro d u , i pow aga w yższego d u c h o w ie ń ­
s tw a , blaskiem sw o im zaćm iewają gusła, zabo bon y i z b ro dn ie
pojedynczych o só b .
D zielność rycerzy na niejednćm polu bitw y,
w aw rzyn em zdobiła niezaw sze w ie rn e oreże.
M iasta w perzynę
o b r a c a n e , z ludnością upro w ad zan ą w niew ole przez T a ta r ó w
i L itw in ó w , gdzieniegdzie tylko, za w a ro w n iam i zam ków , przyj­
mują obcy żywioł niem iecki.
A p o d tem w szystkiem lud biedny
(p a u p e re s w urzęd ow y m jeżyku) tyle tylko w sp om in any j e s t w d z ie ­
ja c h , o ile ta m m o w a o s tr ó iy , o osepie, n a r /m e , daninach w s z e l­
kiego ro d z a ju , słu że b n o śc ia c h najrozm aitszych, (a n g a ria et p e r a n g a r ia ), lub k a rm ieniu łow czych i psó w książęcych, i p iln o ­
w a n iu b o b ró w i soko łó w ; dopóki głos z W a ty k a n u za tyle u c i­
sk ó w klą tw ą nie zagrozi!
O bok wyższego u kształcenia bardziej zbliżonych do Z a c h o d u
k się z tw polskich, a zw łaszcza w d u c h o w ie ń stw ie , lepićj odbija
p a try a rć h aln a p r o s to ta obyczajów rusk ich, k tórą K r o n ik a w o ły ń ­
sk a z naiwnym w dziękiem oddaje.
O dk ry cie nieznanego dyplom alu P a w ła z P rz e m a n k o w a było
p o w o d e m do tej pracy h isto ry c zn e j; w yjaśnienie n iektóry ch fa­
k tó w , sp r o s to w a n ie niek tó rych dat, po d a n ie niek tó rych szcze­
g ółów z niew ydanych d o tą d , lub m ało znanych źró deł: p r z e ­
dłużyły ją nad zakres zam ierzony, nie bez m ozolnego a s u m ie n ­
n eg o tr u d u dla piszącego, a i pożytkiem niew ielkiej może liczby
czytelników .
Pisałem w W nrszaw i«,
4 . 7 m arca, 1851 r.
DODATEK
Is/.y.
Ugoda Pawia i Przemankowa s Lesikiem Czarnym * d. 8 grudnia 1284 r.,
(/. oryginalnego dyplomalu Paw ła, na pargamiiile, /. zaw ieszon ą p ieczęcią
biskupa k rak ow sk iego , przechow anego w archiwum książąt S an gu szk ów
w Zasławln w ołyń sk im ).
In nomino Domini Amen.
Q uam vis e te rn i patriá filius
a sum m o celo e g red ie n s in h uhc m u n d n m p ro hum ani r e d e m p c io nc g e n e ris , e t sa lu te , m ulta p re c e p ta in s titu e rit salu laria ; lam en
in siiuim p atris u n d e vener.at, r e g r e s s u r u s , suis discipulis p e r
quos o rbem in stru i voluit u n iv e rs u m , pacom qu e c a rita tis e s t vin­
culum ré liq u it servandam firm iter e t te n e n d a m .
In pace n a m q u e
quies c o rp o ris , tra n q u illita s an im o rum e t votiva r e r u m op u le n cia
p re c e p to a c c e d e n te s c o m p ro b a n lu r. Q uo e t si ex divine in s tilu c io nis a m plitud in e ad om ncs et singulos o bse rva c io nis su e e x t e n d e n tes deb eat in c r e m e n t a , ta m e n am pliori sin c e rita te in te r eos
ipsam l'ore convenit ra d ic a ta m qui eidem p r e c e p to p r e s i d e r e s u ­
perna gracia d ig n o sc u n tu r.
P r o in d e N oś P a u lu s divinú m is e r a cione E p iscopu s C racoviensis n o tu m esse volum us o m n ib u s banc
paginam insp oclu ris q u o d illustris p rin ce p s d o m in u s L e z s lk o ,
dei gracia D ux Cracovie, S a n d o m irie e l S y ra d ie , ad in te m e ­
ra ta pacis c t con c o rd ie led era d e sid e rio ferventi a c c e d e n s , n o ­
bisc um ipsam pacem , omni s o p i t i d isc o rd iá re fo rm a v it e t c o n cordiam fecit p e rp e tu a m tali p a c t o : Q u o d pro nostrái captivitate
e t d e te n tio n e , nec non aliis injuriis c t offensis om n ib us in n o ­
stra p e rso n a tam Pontificij dignitati quam ecclesie n o s tr o p e r
ipsum q u o m o d o lib et irro g a tis satisfaciens, nobis s p o p o n d it et
p ro m isit b o na fide se x milia m a r c a r u m a rg e n ti, infra sex annos
c o n tin u o s , ab hoc te m p o r e p lene e t in te g re p e rso lv e n d a . Ita
q u o d in trib u s m ilibus m a r c a r u m , nobis suam civitatem que
C horcijn antiquituS v o ca b a tu r, cum om nibus e iu sd e m civitatibus
iurib us s o lu c io n ib u s, iudiciis, iu dicato, q u e s tib u s , u s u lr u c tib u s
et attinonciis universis ad du ca tu m p e rtin e n tib u s tam diu obligavit, in p o ssessio nem civitatis ipsius nos m itte n d o q u o u s q u e to t a ­
lis cadem p e c u n ia Irium milium m a rc a ru m arg e n ti nobis in te g re
250
D O D A T K I .
exso lv an tu r.
IIoc tam cn pro ipso domino duce salvo, q uo d
si infra annum ¡am incipienlem cu rrc n s nobis millo m arcas e x solverit tunc sibi licebit aliud Ira d c re nobis pignus eq u e bonum
pro d u o b u s m a rc a ru m m ilibus, c l prefata civitas a d suum d o ­
m inium r c v c r te tu r .
O m nes au tem q u e s tu s , so lu c io n e s, c t u s u s fru ctus ex ca civitatc, eo tem p o re quo cam p ossid cb im u s, c o m p u ta b u n lu r in s o r tc m e t so lu cion em pecunic s u p ra d ic te .
A d d id lt eciam nobis villam suam in D e ru z n a q uo d Chonarij n u n c u p a t u r totam in te g re cum om nibus ibidem incolis ad d uc a tu m p e r t in e n tib u s , u t n ob is tu n qu am ipsi domino duci infra eos'dem annos
III om nibus obnoxij te n e a n tu r .
In alijs vero tr ib u s m ilibus m a r ­
ca ru m nobis d e d it e t assignavit hos fideiussores suos B a ro n e s,
videlicet Ja n u ssiu m , C astellanum C racoviensem , O lham palatinum
c t M arcum C astellanum S a n d o m irie n se s, Sulconcm, C astellanum
W iz licien se m , Joliannem C astellanum L u b lin en se m , Petrlconem C a ­
ste lla n u m de lla d o m , e t Suntoslaum C astellanum de W o y n ic h .
Q u o s e t e oru m universa e t singula bona tam mobilia qu am im m o bilia, tam din assignavit n o b is, s u p e r e adem solvenda pecunia
totali obligans fideiussoriái cau cio ne, d onee eadem to ta pecunia
triu m milium m a rc a ru m arg e n ti n ob is in teg re p e rso lv a tu r.
Hii
eciam om nes fideiussores ad ho c ipsum se se p e r publicam e t s o llem pnem stipu lacio nem , vo lú n ta te p ro pria o bligantes no bis u n a n im ite r s u b ie c e ru n t.
Item prefatu s dom inus d u x p ro m is it p ro p ­
te r D e u m e t su o ru m rem ission em peccam inum , m áxim e in a u g m e n tum p re d ic te satisfactionis q u o m o d o gentilibus e t paganis, cum
v o lu e rin t ir ru e r e s u p e r dijocesim C racoviensem , r e s is te t pro sua
po ssib ilita te , cum b a r o n ib u s su p ra d ic tis.
I le c ig itu r omnia c t
singula faciens de communi c o nse nsu p r o u t ct a s se n su s u o ru m
om nium B aro num , p ro m isit nobis vera fide rata h a b e re e t firma t e n c re , et n on c on tra facere, n o n venire iu re vel ingenio aliquo,
sive facto.
P r o m is it eciam nos et ipsam ecclesiam d ebito alfectu
diligere, h o n o r a r e , om nique devocione p ro se q u i, e t u t E pisco pu m
rev eren cia filiali.
E a p r o p te r N os videntes ipsum sincera devo­
cione e t devoto animo a d m eritam paccm e t concord iam a c c e d e re ,
omnem ra n c o re m n o s tri animi d e p o n e n te s , ipsius satisfactionem
ra ta m h a b e n d o , g ra ta n tis sim c ac c e ptam us e t p r o m ittib u s de cole­
ro ipsum versa vice diligere c t in om nibu s confovere ac suo d o ­
minio cooperari p e r omnia c t h o n o ri.
In horam ¡taque om nium
evidentiam m c ritu m e t evidens testim on iu m p r e se n te s conscribi
fecimus e t n o stri sigilli m unim ine r o b o r a r i.
Actum publice G ra -
II O 1) A T K I.
covie, nnno dom ini M CCL X X X q u a rto in d ic tio n e X II, V I Idus
D e c e m b ris.
P r e s e n tib u s p relatis B a ronibu s, nec n o n hijs viris
lionorabilibus ac d is c r e tis , dominis Alberto d e c a n o , W encczlao
p re p o s ito , Procopio sco laslíco, P auto c a n to re , Michaele c u sto d e ,
Jacobo, arc hidiáco no San d. c t aliis m ultis canonicis Cracovicnsi
luis ct quam p lu rim is m ilitibus.
DODATEK
l ig i .
Spis niektórych biskupów, oraz wojewodów i kasztelanów mat opolskich
między r. 127! a 1291, z N icsieekiego; poprawiony i pomnożony w edle ź r ó ­
deł w poprzedzającym opowiadaniu przytoczonych ( 1 ) .
1. Gnieźnieńscy arcybiskupi.
Ja n u s z , do 2 6 sie rp nia 1 2 7 2 r.
P rz e z lat sześć w akans.
Marcin (kro nikarz), od 2 3 maja
1 2 7 8 r . do końca r o k u 1271).
P r z e z lat cztery w a k a n s.
E le k t W ł o ś c i b o r , od 2 3 grudnia
1 2 7 9 r.
N om in at H e n ry k z B re n u , od 2 3
gru dnia 1 2 8 1 ro k u .
Ja k ó b (Ś w in k a ), od 3 0 lipca
1 2 8 3 r.
2 . Krukowscy biskupi.
P a w e ł z P rz e m n n k o w a , od 2 8
października 1 2 0 0 r . do 2 9
listop ada 1 2 9 2 r.
3 . M azow ieccy biskupi.
P i o t r , żył je sz c ze 1 2 7 0 i 1 2 7 1 r .
T om asz
—
1 2 8 5 r.
4 . Lubuscy biskupi.
W ilh e lm , 1 2 7 0 i 1 2 7 1 r.
(*) K o n ra d , 1 2 8 5 r.
5. K asztelani krakowscy.
W arsz, 1 2 7 1 — 1280.
(*) J a n u s z , 1 2 8 4 .
S u lk o , 1 2 8 6 , 1 2 8 7 , 1 2 8 8 .
Ż e g o ta , 1 2 9 0 .
6 . W ojewodowie krakow scy.
P io tr, 1 2 7 1 — 1280.
Ż e g o ta , 1 2 8 2 — 1 2 8 4 .
O P io tr , 1 2 8 6 , 1 2 8 7 , 1 2 8 8 .
M ikołaj, 1 2 9 0 .
(*) Ś w ig to p e lk , 1 2 9 1 .
7.
W ojewodowie sandomierscy.
Ja n u s z , 1 2 7 1 — 1 2 8 0 — 1 2 8 2 .
(*) O tto n , 1 2 8 4 — 1 2 8 5 .
B ox a, 1 2 8 6 — 1 2 8 7 .
(*) O tto n , 1 2 9 1 .
( 1 ) Znak ten (*) oznacza w cale nlewymienionych w Niesirckim,
nawet w cdycyl lipskiej. Lata są te, pod któremi wzmiankują o nich źródła
w poprzedznjącćiii opowiadaniu w zm iankowane.
T o m II. Maj ll<51
8.
(') M arek, 1 2 8 4 .
M ikołaj, 1 2 8 6 , 1 2 8 7 , 1 2 8 8 .
9 . K asztelani wiśliccy.
(*) D o b ie sła w , 1 2 7 1 .
(czy Bolesław ).
(*) S u lk o , 1 2 8 4 .
( ) Ś w ię to sła w , 1 2 8 6 , 1 2 8 7 ,
1288.
1 0. K asztelani lubclicy.
(*)
(*)
(*)
(*)
14. K asztelani sieradzcy,
Kasztelanowie sandomierscy.
Jakób, 1271.
Ż e g o ta , 1 2 8 0 .
Jan, 1 2 8 4 — 1285.
F ło ry a n , 1 2 8 6 .
11. K asztelani wojniccy.
(*) Ś w ię to s ła w , 1 2 8 4 — 1 2 8 5 .
A n d r z e j, 1 2 8 7 .
1 2 . K asztelani radomscy.
(*)
(*)
H
(*)
( ')
P r z e d w ó j, 1 2 7 1 .
Z a w isz a , 1 2 7 3 .
T o m a sz, 1 2 7 4 .
M acićj, 1 2 8 6 .
P a w e ł, 12 8 7 .
M arcin, 1 2 9 0 .
(*) Z b ig n ie w , 1 2 9 1 .
15. K asztelani m ałogoscy.
(*) B ox a, 1 2 7 1 .
1 0 . K asztelani brzescy.
(*) S m ilo n , 1 2 7 1 .
(*) M arcin, 1 2 7 8 — 1 2 8 0 .
(*) K ry sty n, 1 2 8 2 .
P r z e c ła w , 1 2 9 1 .
17. K asztelani sandecęy,
(*) L a s s o ta , 1 2 7 1 .
18. K asztel, ru d zcy
(wieluńscy).
(*) S y x lu s, 1 2 7 1 .
(') S ę d z iw ó j, 1 2 8 4 .
(*) P io tr , 1 2 8 4 .
1 9 . K asztelani starogrodzcy.
1 3 . W ojewodowie sieradzcy.
(*) S ieciech, 1 2 7 1 .
(*) Z a w isz a , 1 2 8 5 .
(*) S to g n ie w , 1 2 8 6 .
M acićj, 1 2 8 7 .
P io tr, 1 2 8 7 — 1 2 8 8 .
Z aw isza, 1 2 9 1 .
(*) M ro c z e k , 1 2 7 1 .
2 0 . W ojewodowie mazowieccy.
(*) M enera, 1 2 7 1 .
(*) G e tk o , 1 2 7 3 — 1 2 8 6 .
2 1 . W ojewodowie czerscy.
(*) M ancina, 1 2 7 1 .
NOWA EPOKA
LITERATIM IIIS T O IM ilJ POLSKIEJ.
P R Z E G L Ą D
PRZEZ
ć? u £ a n a
Ś d a r fo ć z e w ic z a .
M aleryały historyczne w ydane w W arszawie.
Inne
praedrukl. —
1'omnlkl Krnszcwskicso.—
(Ciąg
Stryjkowski.
dalszy).
K ra s z e w s k i ta k ie wziął s»e do przedruków broszur dawnych.
Myśl ta dawno w nim powstała i sięga chwili pierwszych jego m a­
rzeń młodzieńczych, kiedy to jeszcze za wszystko chwytał z zapałem,
kiedy myślał n a w e t o pisaniu słow ników i o układzie grammatyki
porównawczej słowiańskich narzeczy.
Kraszewski stworzył w te n ­
czas i plan do archeofe/ci. Miał to być przedruk wszystkich broszur
i pism dawnych, coby w czćmkolwick wyjaśniały albo dzieje naro du ,
albo jego obyczaje.
Przez gazety wzywał wtenczas uczonych, żeby
mu dostarczali rzadkości; naw et katalog tych poszukiwanych przez
siebie rzadkości, ogłosił. Rzecz cała wzięła pozór prawdy, ale sk o ń ­
czyło się wszystko li tylko na projekcie. Ze wspaniałych ruin tćj
archeoteki, zostały się obłamki tylko, klóre wyszły u Orgelbranda
w W arszaw ie, pod tytułem: P o m n ik ó w (1).
( 1 ) Pomuiki do hisloryl obyczajów w P o lsce z XVI i XVII w iek n , w y­
dane z rzadkich druków przez J. I. K raszew skiego. W arszaw a, nakładem
S. Orgelbranda, 1 8 4 3 , w 8 c e, str. 2 6 9 .
*200
NOWA EPOKA
W Pom nikach tych, Kraszewski drukow ał obyczajowe b ro ­
szury, żeby tę stronę dziejów kraju wyświetlić.
Dawniej, powiada,
nie uważano no rys obyczajów, nie myślano, żehy on był potrzebny
do całości obrazu, który jak najbardziej heroicznym starając .«tę
uczynić, wymazywano szczegóły.
„A le są przecie i całe pisemka,
jakby naumyślnie przeznaczone dla nas, a swego czasu wzgardzone
i na pastwę niższym klnssom rzucone.
Takiemi są owe Albertusy,
Klechy, Ily bałty i t. d.
A one przecie objaśniają nas bardzo; nie
żebyśmy na wiarę ich, wszystko co skoryknturowane widzimy, za
św iętą prawdę przyjmować mieli, ależ i w karykaturze jest pierwia­
stek praw dy, jest cecha jakaś z natury wzięta. Pisemka drobne,
mianowicie wierszem, w jstaw ujące śmieszną stronę różnych klass,
składają, wedle nas (bardzo być może, że się mylim), dość ważny po­
mnik do historyi obyczajów” .
Kraszewski się nie mj Ii; wić o tćm lepiej, niż bardzo wielu
z jego czytelników.
„ Z d a ło nam się przeto zbytccznćm (może ze zbytnićj troskli­
wości) wydać dziś rzadsze, drobne pisemka polskie X VI w iek u” .
Nie zbytnia tu wcale troskliwość, a myśl szlachetna w wyda­
niu Pom ników. My powiemy: z b y tn ia Kraszewskiego skrom ność,
że się tak wyraża. I jeszcze jeden dowód przytoczym tój skromności:
„ W y b ra liśm y teraz kilka pisemek nn początek, próbując, uzna-li
czytająca powszechność nasza publikacyą tę użyteczną, jakbyśmy
chcieli, i ciekawą. Jeśli tak będzie, chętnie damy następnie, co zkądkolwiek wydobyć się nam u d a ” i t. d.
Publiczność takie rzeczy przyjąć musi chętnie, i widziałaby z ra ­
dością dalszy ciąg arenebteki, którego jednak nie widać dotąd. K ra­
szewski o tein nie może wątpić.
Jednakże musimy zrobić chociaż jeden zarzut znakomitemu pi­
sarzowi. Kraszewski się przyznaje, że z pom ników ,, które wydał,
wiele wyrazów i wierszy opuścić m usiał nic na jednem miejscu, bo,
jak mówi, w teraźniejszym czasie serce się zepsuło, uszy się napra­
wiły. „ D a w n ić j nic wszystko złe myśli nastręczało; dziś boimy
się słówka. Czy obyczaje na tćm zyskały?— osądzą nas później” .
Myśmy wyżćj przedstawili myśl naszę, co do wydawania dzieł da­
wnych.
Podług nas, wydanie takie z umyślnemi opuszczeniami,
to świętokradztwo.
Naprói.no zatćm uniewinnia się Kraszewski i przeprasza, że
jeżeli zostało się co naiwnego, nie grubiaństw o pisarzy tu winą, i nupróżno zasiania się Kochanowskim. Jeżeli Kochanowski niewolen
M TK lt A T U nY P O L S K I E J .
261
je s t t a k i e tego g rzech u , stanow iącego jc d n ę z cech w ie k u , to
K r u s z e w s k i opuszczając całe wiersze dl» chwalebnej choć p o zo rn e j
s k r o m n o ś c i, za ta rł jednę z cech rodowych wieku.
Kraszewski wi­
d o czn ie się plącze.
Mamyż tedy powiedzićć praw dę?
Samo przyznanie się zna­
komitego wydawcy obaliło w nas wiele spółczucia dla jego P om ni­
ków . Jakażto dziwna rzecz w naszćj chwili, wstydzić się za przod­
ków! Jakiżto grzćch, dla ich pamięci, ten wstyd fałszywy! boć
Kraszewski mówi, że to tylko p o zo rn a skrojnność i w nim i w czy­
telnikach wstyd obudzą. W ię c się sami zwodzim?
W Pomnikach są w ydrukow ane następujące broszury:
1. Albertus z wojny. P o d łu g wydania dziedziców Jakóba Siebcneichera, w Krakowie, r. 1 6 1 3 .
2 . Peregrynacya dziadowska, zwłaszcza owych jarm arczników,
Irzęsigłowów, w który sposób zwykli bywać na miejscach świętych;
nie tykając tych, którzy sprawiedliwem karaniem Bożćm nawiedzeni,
przy kościele albo w szpitalach siedzą. J a n u a riu s Sowizralius. A n iius D om inus § 3 1 , 9 5 4 , 7 3 0 . Roku Pańskiego 1 6 1 4 .
3 . O psiech gończych i myślistwie z nimi. W K rakow ie, w d ru ­
karni Andrzeja Piotrkowczyka, roku Pańskiego 1 6 0 8 .
4. Światowa rozkosz z ochmistrzem swoim i ze dw unastą
swych służebnych panien; drukow ano z poprawą roku 1 6 2 4 (dzieło
Hic roni ma Morsztyna).
5. Przesław nego wjazdu do K rako w a, i pamięci godnej koro*
na ci ć j Henryka Walezyusza Xiążęcia z A ndegaw y, z łaski Bożej k r ó ­
la polskiego, W ielkiego Xięcia litewskiego, etc. tudzież na przod­
ku niektórych |:ostępkow godniejszych posłów naszych we Fruncyej,
i w drodze z królem skuteczne wierszem opisanie.
Przez Malhysa
Strykowiusa Prekonidesn.
W Krakowie, drukow ano u Macieja
W ierzbięty, typografa Je g o Królewskićj M o śc i, roku Pańskie­
go 1 5 7 4 .
Ciekawe z przeszłości naszćj figury Klechów, A lbertusów i pe­
regrynujących dziadów, jużeśmy dawno poznali.
Sam Kraszewski,
Wójcicki i Maciejowski, dostarczyli - nam do charakterystyki tych
figur wiele pięknych, interesujących zarysów. T utaj, w P o m n ik a c h
Kraszewskiego spotykamy się już nie z kopiami tylko, a z sbmcmi
oryginałami.
W Alberlusie nie ma akcyi; prosty dyalog tylko. Ksiądz wy­
chodzi z dom u i prawi sam do siebie o słudze swoim, co go był w y ­
praw ił na wojnę.
W te m nadjeżdża A lbcrlus, ksiądz go wiła, py­
2 0 2
NO W A EP O K A
ta się naprzód o konin, o przyłbicę, bo A lberlus wrócił na jakićjś
nędznćj marsze i z czapką na głowie.
W ojak wykręca się jak mo­
że, kłamie nieznośnie; ksiądz się d z iw i, robi coraz n ow e pytania
i coraz więcćj plącze się Albertus: ale zmyślenie jedno wywołuje
drugie zmyślenie, i ksiądz nareszcie przekonał się, i zaprasza na n o­
wo A lberta do służby przy kościele. Dyalog wlecze się ciężko, nie
ma w nim poezyi; wićrsz słaby, kulejący, ule je st bardzo często do­
wcip, ślady hum oru polskiego i wyborny rys epoki.
Ksiądz poczciwosz sobie, największym krętarstw om uwierzył.
Albertus zabaw nie opowiada przed nim swoje waleczne c/.yny i zdo­
bycze, a proboszcz się dziwi. Je st tu i trzeci, W o jtas, wplątany do
rozmowy.
Peregrynacya dziadow ska ma nierównie więcój pod względem
literackim, od Albertusa wartości. Pod względem dziejowym nie
ma znowu sobie nic podobnego: tak dosadnie przedstawia starych
dziadów naszych, os/.ustów pobożnych z rzemiosła. Kraszewski m ó­
wi, że P e r e g r y n a c y a dostarczyć może kolorytu na wyborny roz­
dział romansu. Kraszewski się myli: w P c r e g r y n a c y i cały romans,
cała strona charokterystyczna jednćj klnssy ludu.
W Z y g m u n to w skich Czasach, czy gdzieś indzićj, pamiętamy, czytaliśmy zajmujący
rozdział, poświęcony charakterystyce dawnych dziadów; rozdział na­
pisany z wielkim talentem, który najprzedziwniej wydaje zdolności
Kraszewskiego, do malowania takich małych obrazków. Znakomity
nasz powieścio-pisarz nie ma dość cierpliwości w naturze swojej,
żeby wielką stworzył historyczną powieść, chociaż ma siły po tem u;
za to nienaśladowuny w tych małych obrazkach, których nam tyle
przedstawia. Obrazek dziadów o którym mówimy, wzięty je st żyw­
cem z P eregryntlC tyi.
W niej opisany wiły sposób ich życia, wy­
kręty, sposoby, czary bab starych. Nazwiska dziadów dla nas będą
zupełnie now e, a jednak charakterystyczne; zdają się być dźwiękami
jakiegoś tajemniczego, zaklętego języka. Chelpa, Lagus, W y rw a n t,
T a boła , D jgubcy, Ł u pa , Kałwicn, Marek, Bałabasz, K ubrak, Cho­
roba, Chrapek, Kula, Labaj, Chmielasz, Drabant, liuźma, L ech,
Stypuła, K ropiński, Sztyła, W ich o lek , L epiarz, K orm an, Pędzi­
w iatr i t. d.
Broszurka o P s ie c h g o ń c z y c h wydaną została z r a p t u r , k tó­
re Jan O stroróg kasztelan poznański, starosto malborski i g a rw o liński, dla jakiegoś myśliwego przyjaciela przepisywać kazał. D la­
tego tóż Piolrkowczyk dedykował ją Ostrorogow i.
Broszura dzieli
się na trzy księgi: pierwszćj jest tylko fragment, Irzecićj początek,
tylko druga cała.
Opisawszy sposób, jakim się powinny chować
LITERATURY P O L S K I E J .
263
szczenietn. “utor rozbiera przymioty psów podług 'pięciorga m i Zląd nazwiska rodzajowe psów:
przejemcn, popędźca, gońca, wyprawca i poprawca.
Potćm o za­
sadzkach, o sprzęganiu psów, o ich liczbie i t, d.
Księgi trzecie
mówią o myśliwcu i jego powinnościach.
sterstw a, do którego są zdolne.
Ś w ia to w a r o z k o s z , często cytowana przez pisarzy naszych,
jest poem atem , w którym występuje ochmistrz rozkoszy: dostatek,
za nim dwanaście panien służebnych, tojest: pompa, asystencya,
kompania, dyeta (z dodatkiem: ale nic doktorska), pijatyka, podw ika,
muzyka, saltarella, krotochwila, gra, przejażdżka, uciecha.
Nu koń­
cu wiersze: czas, nadzieja, cnota, złoto. Z samego już tytułu dzieł­
ka i nazwisk panien fraucymerowych domyślćć się można o treści
całego poematu. Zbiór to satyr, które mają na celu wskazać na
spółczesne zepsute obyczaje, kiedy się już zbytek wkradał w łono
rzeczypospolitćj. Dodajmy do tego, że Morsztyn często błyszczy
wyrażeniem poctycznćm, u n a w et poezyą.
W y b o rn ie określa błę­
dy swojego czasu, i dlatego tak często cytują go starożytnicy nasi.
Św ia to w a r o z k o s z dedykowana jest Michałowi Zenowicowi w o je wodzicowi brzeskiemu, dworzaninowi Jego Królewskićj Mości, sta­
roście ciecierskiemu i propejskiemu, w K rakow ie, 1 6 0 6 r.
W ja zd do K ra k o w a jest broszurą Stryjkowskiego, dedyko­
waną staroście grodzieńskiemu Alexandrowi Chodkiewiczowi. W s z y ­
stko w ierszem , n a w e t dedykacya; jestto wiersz Stryjkowskiego, nie­
regularny, ciężki, bez żadnych ozdób i kwiatków. W po czą tku
opisuje kronikarz Litwy poselstwo polskie do Francyi, pożegnanie
się Henryka z rodziną, i przybycie do Poznania. Potćm w ja z d ; tutaj
obrzędy koronacyi i uroczystości z tego powodu. W końcu broszury
ceremoniał zwykły, używany przy koronacyach królów polskich, ale
już prozą, bo Matys Prekonides nie mógł już łacińskich modlitw uło­
żyć wierszem ojczystym, i tutaj rad nie rad musiał porzucić rymy:
w enę poetycką. Bo, że wena była i przy tym n je ż d z ie , to świadczą
wszystkie ukcessorya użyte w opowiadaniu; np.
Nie wzywam tu Apollo ciebie z lutnią strojną.
Ni muzę z Ilclikonn w as z wym ową bujną;
P iszę prosto: prostoścl prawda potrzebuje,
A w Iłelikonie mównym często ucbramnje.
Nie piszę tu Jow isza, jak się sta ł łabęcicm ,
Ni Weuery ognistej z swem ślepem dziecięciem .
Ni jak Pluto o jabłka on w zią ł Prozerpinę i t. d.
204
NOWA EPOKA
Stryjkowski dalej powiada, że poetowie, kiedy co pisali, folgo­
wali ozdobie słów i dlatego schodzili z gościńca. O n wiec szedł po prostu do prawdy, bo chciał być historykiem nic słów , ale rzeczy.
Dlatego W ja zd do K rakow a je st żywcem historyą, i zt;jd cała
jego wartość. Ceremoniał wydrukowany na końcu, dodaje w dwójna­
sób wartości rzadkićj bardzo broszurze.
Sławny nasz poeta, wielki dziejopis litewski, ksiądz kanonik czy
archidyakon żmudzki, jakoś bardzo wiele w naszych czasach zarobił na
potężnem lilerackićm znaczeniu. Śmieliśmy się dawnićj z niego, z jego
zarozumiałości i z jego przygód, z jego dumy i szlachectwa, z jego
nauki i z jego utyskiwań na ludzi, którzy mu wielkie dzieło skradli.
A jednak zujmujein się dzisiaj Stryjkowskim wiecuj, juk innym jakimbądź pisarzem złotej epoki Zygmuntowskićj. Pisał o nim Daniłowicz
w rozbiorze kronik litewskich; Kraszewski poświęcił mu także kilka
chwil pracy; Malinowski napisał osobno cale życie Stryjkowskiego,
Ostrowski wydrukow ał świetną improwizacyą o nim i o ziemiach lite w sko-ruskich. Pomyślano nawet o całkowitćm wydaniu dzieł Matysa
Ossostowicza w W arszaw ie wtenczas, kiedy Kraszewski d ru ko w ał
W jazd do K rakow a w P om nikach obyczajów . Czyż to wszystko
nie dowód wysokiój wartości dzieł historycznych, wielkiego rodzinne­
go poety z pól mazowieckich, którego Opatrzność ocaliła z pośrodka
tylu niebezpieczeństw na lądzie i m orzu, którem u podała rylec w rę ­
kę. żeby nam dzieje Litwy n a p isa ł? Będziem się jeszcze i dzisiaj
śmiać z preiensyi, z dumy Stryjkow skiego, ale jed n a k innem już
okiem na jego prace będziem spoglądali. Pamięci jego, chwile nasze
prawdziwy pomnik w zniosły. Nie zdolnościom jednak swoim winien
Stryjkowski to wysokie stanowisko, jakie dzisiaj w literaturze naszej
zajmuje, a tćj okoliczności, że piórwszy dzieje Litwy pisać zaczął, i to
w czasach, kiedy jeszcze miał pod ręką wiele Iatopisńw dawnych,
których my już nie mamy. Ze treść wycisnął z tych pomników, że je
przepisał w swoje dzieło; ztąd dzieło jego jest odgłosem wieków,
encyklopedyą kronik litewskich i ruskich. Kto chce dzisiaj pisać
o dziejach L itw y , na Stryjkowskim głównie opierać się m usi, bo
w nim skrystalizowane znajdzie najdawniejsze o przedchrześciańskich wiekach podania. T o strona dodatnia kroniki, któ ra p r z e d ­
tem n ig d y św iatła nic W idziała. Brak wszelkiej krytyki i dlatego
nieumiejętne zlepienie p o d a ń — to ujemna strona prac Stryjkowskiego.
Byłlo w każdym razie człowiek zacny i sumienny, z małą na­
uką, ale z naczytaniem się ogrom nem .
L ubo wierzył wszystkiemu,
lada kronice, lada podaniu, przecież zawsze dla swojego opowiadania
l.lTEIliTlJUY P0LSK1KJ.
205
szukał jakićjś wiarogodności i powagi. Czasami zdobywał się na­
w et i na dziecinną krytykę. Stworzył culy systemat, o ile pozwalały
mu na to zdolności. Mówił o sobie, żc kronikę swoję napisał: „częstem ruszaniem z mózgu i z głębokich historyków.” W ię c w zapale
n aw et zacnych pisarzy oskarżał.
Robił wyrzuty Miechowicie za plą­
tanie wypadków, a sam przecież nie potrafił związać w jed no pięknćj, ogromnćj całości; początków Litwy nie odszukał, zamącił tylko
podania, z którychby prawdę wyłamać mogła dzisiejsza krytyka hi­
storyczna. W jego Kronice wiele tajemnic. Nie ma tam nic o społecz­
ności, o prawach, o rządzie, o zwyczajach i przesądach narodowych L i­
tw y , tylko kronikarska powieść. O pragmatyzmie dziejów nie miał
Stryjkowski żadnego w yobrażenia: w jego pojęciu, Polska i R u ś
i Litwa splątały się przypadkiem w jakąś dziwną całość. Nie widział
w tćj jedności Matys Ossostowicz wyższych celów; i co dziwniejsza,
Mazur, ubolewał nad Litw ą, nad jćj przeszłością, że zachodziła m głą
polską, zazdrościł rodzinnćj ziemi, że tak daleko wpływ na wschód
posunęła pomiędzy Kunigasów, potom ków Gedyminowych. To ogól­
ne wady Kroniki Stryjkowskiego.
Ileż teraz dodatnićj siły zawiera w sobie to jego dzieło znakomite!
Uczucie rodzinne powiewa w Kronice wszędzie i swobodnie. Stryj­
kowski na każdćm miejscu widział Słowian, znajdował ich w odległćj jeszcze starożytności na ziemi, którą i za jego czasów zajmo­
wali. Może miał n a w e t zawiele uprzedzenia o ich przedwiekowej
potędze, ale nie grzeszył za lo dziwactwem, jak wszyscy praw ie pi­
sarze polscy mu spółcześni, którzy ród S ło w ia n od Scytów , Gotów,
W andalów i Sarmatów wywodzili. Litw inow za to połączył ze wszystkiemi prawie narodami średnich wieków.
W zględem Niemców,
Stiyjkowski oddychał prawdziwie słowiauskićm uczuciem.
Był dla
nich surowy, często za gw ałtow ny, a jednak zawsze sprawiedliwy.
1 ta zacność jego ch arakteru , ta poczciwa myśl, wszędzie widoczna.
Zajęty wielkością dawnych ludzi, których dzieje kreślił, porów nyw ał
przeszłość z obecnym czasem, i z goryczą powiadał, że za niego
wszystko jakoś dziwnie maleje.
A byłto jednak wiek Zygm untów
Jagiellońskich i Stefana Batorego! Stryjkowski nie łudził się nadzie­
jami; jeżeli nie głową, to sercem pojmował jasno niebezpieczeństwa
rzeczypospolitćj. Zbytek za je g o czasów skaził czyste staropolskie
obyczaje, a byłto już wszystkiego złego początek.
Panow ie się
stroili w wymyślne ubiory, wydzierali sobie królewszczyzny i godno­
ści. Skromny pod tym względem kanonik żmudzki, powiada o so­
lom II.
M aj 1851.
34
NOWA E P O KA
bie z chlubą, żc beneficjów nie chwytał; ale nic mógł zdoć sobie j e ­
dnak sprawy, zkqd się przecież wzięło lo łowienie.
Wszędzie, nu
urzędy kościelne wynosiła wtedy, już nie zasługa wynagrodzona ka­
nonicznym wyborem, ale łaska królewska i stosunki rodzinne, cza­
sami n aw et haniebne. Złąd też Stryjkowski o nieszczęścia rzeczypospolitej obwiniał i katolicyzm, bo katolicyzm pozwalał na straszno
nadużycia.
Przywiązany mocno do wiary ojców, nie zabronił sobie
przecież szluchetnój i zbawiennej niepodległości względem Rzymu.
Był człowiekiem śmiałym, otw artym , rznął wszystkim w oczy pra­
wdę, a o resztę nie pytał.
Prawdziwy typ dawnego, niezepsutogo
jeszcze cudzoziemskim duchem i krojem szlachcica.
W ostatnich c z ą s u c h zwrócono jeszcze uwagę na jednę stronę
podań naszego autora, stronę zupełnie dotąd zapoznaną; rzecz dzi­
wna, że w ostatnich dopićro czasach! Nowe odkrycie podniosło
znakomitą ważność jego Kroniki.
W Kronice swojej Stryjkowski
pisał wiele o w jb o ra c h książąt litewskich, i o wolnych głosach n a ­
rodów sprzymierzonych.
Opisywał sejmy, przytaczał n a w e t szcze­
góły rozpraw toczonych jakby w jakim senacie litewskim, albo w izbie
poselskiej. Mówiono nam długo, że to Stryjkowski Polak, Mazur,
przeniósł z sobą do historyi litewskiej wyobrażenia szlacheckie s w o ­
jej ojczyzny, że wszystkie te sejmy wylęgły się w jego imaginacyi.
że te wybory, to narady sprzymierzonych z sobą ludów , wszystko lo,
jodni';m słowem, trąciło pojęciami polskiemi. Mazur więc, okiem
szlacheckićm miał putrzćć na dzieje litewskie. A jednak ten Mazur nie
domyśla się wcale i wypadków nie plącze; owszem, cytuje kroniki
ruskie i litewskie, a co wyczytał w tych kronikach, podaje prosto bez
objaśnień, bez tłumaczenia, i prawi przecież ciągle i upornie o elekcyi
i o przyzwoleniu ogólnćm.
Jakoś teraz z inszego stanowisku zaczynamy spoglądać na te
dawne stotunki Kunigasów z pierwotnemi ludami W ielkiego Księztwa.
Zdaje się, żc Litwa oswobodziła Kuś od jarzma M ongołów, i splotła
się w związek federacyjny, ogromny, z całą tą tnussą ludności, pra­
wie aż po krainy Dnieprowe. Ryngold nie był z dziedzicznego pra­
wa panem Litwy, jak polem Giedymin nie był panem Litwy i llusi.
O badwaj panowali przez wybór, przez zezwolenie narodów sprzy­
mierzonych. Stryjkowski opisując czyny dawnych książąt, przy ka­
żdym powtarza starą piosnkę o tćj elekcyi, o tćm zezwoleniu Litw i­
nów i Rusinów.
W id a ć , że wyczytał te fakta w starych kronikach,
które mial pod ręką, i że nie wprowadzał zawczasu sejmikowali pol­
skich do Litwy. Epoka nasza, która nauczyła się cenić Matysa Osso-
L I T E R A T U R Y ' 1‘O L S K I E J .
207
słowiczo, wigc«ij inn wiary w jego szczerość i miłość dlu praw dy,
jak w jego niby przekręcanie wypadków.
Stryjkowski nigdy nie
s f a łs z o w a ł historyi.
Można go posądzić o brak krytyki, ale iligdy
o fałsz umyślny albo dobrowolny.
To przekonanie czerpiem z jego
c h a r a k te r u , jako człowieka i jako pisarza.
D aw ne gminowładztwo Litwy, dopiero więc teraz ukazało się
przed oczyma historyi. Nie rozumiała tego wypadku nasza jeszcze
niedawna przeszłość literacka: znakomity Daniłowicz uw od iił się
naw et koteryjnemi pojęciami, lubo to już był człowiek bliższćj nam
epoki i krytyk dziejowy wielkiego znaczenia.
W idział on wiele rze­
czy w tych stosunkach pomiędzy Litw ą i.Rusią, których my teraz
nie widzim. Nadszedł czas, że badacze lepiej umieją czytać kroni­
ki, jak ci niedawni jeszcze kronikarze, co z latopisów starych ko m pilacye swoje i niby historye zbierali,
Gallus i Kadłubek nie zm ie­
nili ani jednego słow a od lat siedmiuset, a przecież epoka dopiero
nasza, w tych dwóch ojcach historyków naszych dojrzała takie w y ­
padki i stosunki, o jakich Naruszewicz joszcze nie miał żadnego wy­
obrażenia. „Nasz czas jest czasem odkryć, o których n aw et przeczu­
cia nie miano” powiedział jeden z piszących o Stryjkowskim.
Archidyakon.czy kanonik żmudzki, potrzeb ow ał więc nowego
w naszej chwili wydania i to wydania krytycznego. Minęła epoka,
kiedy prosty przedruk dawnego autora, b )l wielką zasługą literacką.
Dzisiaj gw ałtem potrzeba krytyki. W ydając starego autora, bez obja­
śnienia go światłem naszych pojęć i naszych odkryć, rozpowszechnia­
my tylko szczegóły historyczne, często mylne, często niezrozumiałe,
— nic więcej.
Ta cała dawna historya Litwy Stryjkowskiego potrzebuje więc
koniecznie przejrzenia. Nie umiał się wziąć do tego Matys, myśmy
to dzisiaj za niego zrobić powinni. A mamy w jego poważnćm dziele
piękny i bogaty nnileryał do badań. Trzeba cbwytać na locie w j e ­
go Kronice wpływ Rusi i Niemców krzyżackich na L itw ę; trzeba ro­
zważać, jak pod naciskiem tych nowych wyobrażeń, ustępowały d a ­
wne zwyczaje praojców.
Pokaże się potem, że połączenie Litwy
z koroną Piastów, nie było tak bardzo przypadkiem w dziejach, jakby
to sądzić napozór było można.
M iło ść J a g ie łły dla Jadwigi dobro
dla romansu; ale w dziejach ludzkości cóż ona waży, i co ważyć m o ­
że? Litwa ocaliła swoje zasady fed eracyjne jedynie przez zctkhięcie
się l Polską, chociaż pod w pływ em cywilizacji Zachodniej, jej n a ro ­
dowość przechowała się tylko po wiejskich chałupach. W itold był
2 6 8
NOWA EP O KA
księciem potężnym i samowładnym Litw y, jakim nikt nie h j ł przed
nim i po nim. Ale już zbieg wypadków stworzył te czasy W ito ld a ,
prawdziwy u s tę p , dziwny epos w dziejach Jagiellońskiego państwa,
w niczem niepodobny do przeszłości, i całkiem odrębny od tego, co
miało nastąpić. Za W itolda, W itold tylko był Litwą.
Nad Stryjkowskim koniecznie trzeba studyować. Podania jego
winny być związane z podaniami kronik i dokum entów , których te ­
raz pokazuje się zewsząd takie mnóstwo; a nowe zupełnie* spłynie
św iatło na całą przeszłość litewską. Z kroniki Stryjkowskiego nuuczymy się filozofii dziejów naszych niezawodnie więcćj, jak z dzieł
wszystkich historyków. Znakomity ten człowiek, winien to znowu
nie swoim zdolnościom, a tćj okoliczności, że pisał razem o Polsce,
0 L itw ie, i Rusi jakby na pograniczu tyci) trzech plemion, a zjawił
się w tym właśnie czasie, kiedy duch szlachecki niszczył już pomiinowolnie pomiędzy niemi, dawne narodowe niechęci i pamiątki.
T o tćż myśl wydania Stryjkowskiego pojawiła się bardzo w cza­
sie, ale ta myśl nie dorosła nigdy wielkości chwili, w którćj urze­
czywistnioną została (1).
W yd a n ie nagie, bez krytyki, rozpo­
wszechniło tylko u nas K ronikę, zresztą bardzo rzadką, ale nic
wpłynęło nic na postęp samćj nauki.
Nie było zapewne żadnćj tr u ­
dności przedrukow ać Stryjkowskiego na czysto. Ależ nie w takićm
tylko wydaniu, zasługa literacka dla naszćj chwili.
W ydaw ać trze­
ba lak, jak ogłosił niedawno znalezionego W apo w sk iego M alinow ­
ski; trzeba błędy kroniki prostować, prawdy, które podała, roz­
jaśniać. Znajdą się polem ludzie, którzy z tego wszystkiego w y ­
prowadzą wnioski, poruszą w grobach stare namiętności, a historya wstanie z kronik, juk z m artw ych, będzie jaśniała blaskiem
prawdy. Schylim się wtedy przed jćj majestatem:
będzie to dla
nas nauka życia!
N iew ierny, czy to miał na uwadze Michał W i s z n i e w s k i , kiedy
wspominając w jednym tomie swojćj Historyi Literatury o gotującem
się w W arsz a w ie wydaniu dzieł Stryjkowskiego, ubolewał, ¿e to
( 1 ) Kronika polska, litew sk a, żmndzka i w szystkiej Rusi Macieja
Stryjkow skiego, wydanie now e, będące dokładnem powtórzeniem wydania
pierwotnego królew ieckiego z roku 1 5 8 2 ; poprzedzone wiadom ością o życiu
1 pismach Stryjkow skiego p. Mikołaja M alinowskiego, oraz rozprawą o latopisach ruskich przez D anilew icza; pomnożone przedrukiem dzieł pomniej­
szych Stryjkowskiego od piorwotnyel) wydań. W arszawa, nakładem Gnst.
Leona Gliicksberga księgarza. 1 8 4 0 r. T. I, str. 6 3 . XLVIII 1 3 0 2 . T. 2 ,
str. 5 7 2 . Wygania pilnował Leon Rogalski.
LITERATURY P O I . S K I U J .
269
wydanie ron nastąpić bez żadn6j literackiej powagi i rękojmi (T. V II,
sir. 4 8 2 ) .
J eic,i Przez te słown rozumiał brak krytyki historycznej
' * wydaniu, ubolewamy z nim razem; jeżeli nie myślał o krytyce,
¡ile o pr »stym przedruku, to zbyt zawcześnie sądził o pracy p. R o ­
g a ls k ie g o .
Ostatnie wydanie Matysa Ossostowicza nie pozostawia
nic do życzenia, pod względem samego przedruku. O wszem, może­
my położyć dowody nadzwyczajnej sumienności wydania.
Kronikę
przedrukow ano z exemplarza królewieckiego z roku 1 5 8 2 , a więc
z pierwszej ręki. Zachowano naw et wiernie omyłki druku w texcie,
i spis ten omyłek zrobionych nienaumyślnie przez samego Stryjkow ­
skiego, dodano umyślnie do naszego wydania.
Szkoda, że nie wziął się do Stryjkowskiego Jaroszewicz, k tó re ­
mu radził się zająć tą pracą W isz n ie w sk i. Ale za to Malinowski
czem mógł z oddali, tćm pomógł przedsięwzięciu. Ctytamy naprzód
obszerną jego wiadomość o życiu i pismach Macieja Stryjkowskiego.
W iadom ość to ciekawa, piękna, pożądana. Zbił w niej uczony wie­
le uprzedzeń i fałszywych wieści o Stry jk ow skim , rozsianych bez
najmniejszej krytyki przóz Starowolskiego i bibliografów, którzy zno­
wu księdza kantora Tarnowskiego przepisywali.
W iadomość ta
przedstawia nom zupełnie człowieka i autora jakim był: próżny, sa­
mochwał, > le zawsze człowiek znakomitej zasługi.*Wtajemniczamy się
zupełnie w całe jego'życie, w jego priesądy i nawyknienia. Ubijamy
się z nim na pograniczu Litwy pod W ite b sk ie m . Jedziemy z nim r a ­
zem do Carogrodu, podróżujemy po Dardanellach i Archipelagu, mo­
dlimy się w katedrze miednickrej, drukujemy z nim razem Kronikę,
która nigdy świata nie widziała, w Królewcu. Żal się z nim roz­
stać, z tym zacnym M a ty sem , tak go pokochaliśmy sercem i duszą.
Ginie on nagle z przed oc/.u historyi po roku 1 5 8 2 ; nie wiemy na­
w e t kiedy i gdzie złożył kości swoje, i kiedy śmierć zamknęła mu
powieki.
Stryjkowski był człowiekiem nadzwyczaj pracowitym. W y d r u ­
kował dzieł 8 , w rękopiśmie zostawił 1 1 , a prócz tego w spisie bi­
bliograficznym Malinowskiego, znajduje się dzieł jego 4 wątpliwych.
T e n cały artykuł o wydaniach i pracach autora Kroniki, jest nadzwy­
czaj ciekawy. Znać po wszystkiem rękę mistrza dużo oczytanego,
który się oswoił z dawnemi pisarzami, i umie wydobyć im z serca ta­
jemnice z a k rjte dla całego świata. Gdyby tak sumienne i piękne ży­
ciorysy posiadali wszyscy dawni nasi pisarze, ileżby z tego powodu
cieszyć się mogła literatura polska, a nawet dzieje rzeczypospolitej
w o g ó le !
270
NOWA EPOKA
W ydanie warszawskie nie obejmuje wszystkich dziel Matyja
Ussostowicza, nie tylko trzy najcelniejsze: Gońca c n o ty , P rzęsła urny w ja z d do K ra k o w a i K ronikę. 0 w jeźd zie i Kronice mó­
wiliśmy. Ca do Gońca cnoty, wydaniem tego zabytku, zbogaconą
została na praw dę literatura polska. Długi czas nie znano wcale tej
książki; wątpiono naw et czy żyła kiedyś. Uyt.ito jedpak najpiórwsza
praca S tryjkow skiego, najpićrwszy owoc jego badań i szperań po
kronikach ruskich. Najbogatsze biblioteki nie miały Gońca cnoty.
Opisały go nareszcie Księgi Bibliograficzne i zagadka s¡e rozwiązała:
dzisiaj znamy już kilka exemplarzy tego nadzwyczaj rzadkiego dzieł­
ka, które tylko jedno miało wydanie. Wójcicki pozwolił swojego
exemplarza do przedruku. Takim sposobem P rze sła w n y w ja z d do­
czekał sic niodawno i prawie jednocześnie dwojga wydań, drugiego
i trzeciego (w r. 1 8 4 3 i 1 8 4 5 ) ; Kronika trzeciego (w r. 1 5 8 2 , 17GQ
i 1845). Goniec cnoty drugiego (1). Inne dzieła Matysa należą do
rzadkości niedostępnych ogółowi. Opisania Sarmacyi europejskiej,
które wyszło także dwu razy w tłumaczeniu polskićin, u klórc należy
do pism Stryjkowskiego, nie mamy wcale w uoyvóm wydaniu. Do­
strzegł Kraszewski porównywając Gońca cnoty z Sarmacyą, żc pra­
wdę miał za sobą Stryjkow ski, kiedy posądzał Gwagnina o kradzież
literacką. Zdaje sie wiec, że to już fakt udowodniony, a Malinowski
zebrawszy za i przeciw d o w o d y , przekonywa nas o tóm zupełnie.
Otóż i jeszcze jedna śmieszność przeminęła dla Stryjkowskiego, otóż
i jedna jeszcze pracowitego żywota zasługa.
Gońcu cnoty rozszerzać sie nie będziemy. Jestto poem
O
nopół satyryczny, napół historyczny. W satyrze Stryjkowski rozwija
myśl późniejszą Klonowicza z dagerotypow aną w Z w yc ię ztw ie b o ­
g ó w (Victoria D corum ). Rzecz dziwna, że szlachcic Matys Ossostowicz przymawia tuk samo szlachcie, juk mieszczanin lubelski Kionowicz. W historyi Gońca cnoty, Stryjkowski spisał daw ne p oda­
nia o królach polskich i książętach litewskich i pomieścił swój wy­
wód sław nego narodu surmackiego, i krótki u dostateczny sławnego
( l ) Goniec cnothy do prawych slach clczów , przez Matysa Stryko*
wiusa uczyuiony, W którym są przykłady piękuych spraw m ężów zacnych,
postępki Sarmatów i królów polskich, k sią żą t litew skich I Ich narodu sta ­
w nego, w ywód i spraw y skuteczne zdawua w prochu zakryte, u od żadne­
go przed tym nlew ydane, od początku ich aż do dzisiejszego z łask i Bożej
króla Fleurika. W Krakowie. Drukowano u Macieja W ierzbicy, typographa Jego Królewskiej Miłości. Kolfu od narodzenia Syua liożego 1574.
Cum gratia et privilegio Sacrae Regiae majestatls.
I.ITEUATUUV P O L S K I K J .
271
narodu litewskiego, przedtym nigdy od żadnego nieopisany. AIą
wszystko cobyśmy o tym Gońcu cnoty, pod względem historycznym
p o w ie d z ie ć mogli, nie zastąpi pięknej rozprawy Kraszewskiego, która
nowe światło rzuciła na znakomitą w przeszłości nuszćj Stryjkow­
i J f j n J s9d alo
jdp<itiill -}i« 1ij
Danilowicza rozprawa przydana do niniejszego w ydjnia trzech
dzieł dziejopisarza L itw y, jako wiadomość o właściwych latopiscach
W ielkiego Księztwa, jest ciekawą rozprawą, mającą może dzisiaj je ­
szcze wartość, Ale pokazała się podobno już po niewczasie.
W ydanie Stryjkowskiego miało być tylko początkiem wielkiego
przedsięwzięcia, które równie jak i myśl B ib lio le /d S fiw o it/fn é j, cha­
rakteryzowało naszę epokę historycznej literatury. Księgarz Gustaw
Leon GJiir.ksbcrg chciał się przysłużyć publiczności polskiej pracą
Bohomolca i Galęzpwskjego.
Dla badań, które lak rozlegle w naszćj chwili przybierają rozmiary, potrzeba było koniecznie nowego
wydania źródłowych pisarzy. Tej pracy miał podjąć się Gliicksberg,
i Stryjkowski wyszedł na zaczątek.
Za Stryjkowskim miał podobno
pójść Bielski, a potem inni historycy (1). Skończ)ło się na zagnjenin; wielka szkoda dla literatury. Za to odwleczone na czas nieozna­
czony wydanie naszych starych historyków, zyska może w przyszło­
ści. Znajdzie się może jaki uczony na wzór Malinowskiego, co porobi
noty i objaśnienia kr) tyczne do textil Stryjkowskich i Bielskich.
Dzisiaj wydanie na czysto dawnego textil, doprawdy je s t anachroni­
zmem. Nie samą lylko powierzchownością mają blyszczćć nasze wy­
dania, ale jeszcze treścią w ewnętrzną. Co do powierzchowności, w y ­
danie Gliicksberga także nic nie pozostawia do życzenia.
Nic możem mówić o nadziejach, o wieściach, w piśmie poswięconem na przegląd tego, co już jest faktem i życiem.
Ale j e ­
dnak grzech byłoby nie zwrócić uwagi na gotujące się ogromne p ra ­
ce.
Zdaje się, że krytycznego wydania, doczekają się najprzód n a­
si łacińscy, Piastowscy jeszcze kronikarze. Myślał o tćm już Ma­
ciejowski i Przezdziecki w W arszaw ie, bo mówim tutaj li tylko
o W arszaw ie. Maciejowski ma już zupełnie gotowego do druku
Bogufałę i pojmujemy bardzo, czemu wziął sic naprzód do lego
kronikarza: w nim najpićrwsze podania o Lechii i Lechach, na któ-
s k i e g o p osta ć.
( 1 ) Bielski cały nie w y szed ł, ale niedawno bardzo p. Sob ieszczań sk l
wydał u Orgelbranda (1 8 5 1 ) : D a ls z y c ią g k r o n ik i tego autora, z rękopisom
Stronczynskiego. Ten d a lszy ciąg jest iitfwém odkryciem. Obejmuje zda­
rzenia od roku 1587 do roku i 5 9 8 , t. j. In te rre y n u m p o ś m ie r c i k ró la S t e ­
fa n a B atorego a lb o s p r a w y k o ro n n e, k tó r e s i ę t o c z y ł y w P o lsc e .
272
NO W A E P O KA
rych p. Maciejowski zbudował cały systemnt Pierwotnych dziejów.
Przezdziecki Wspomniał już n a w e t i o wytłumaczeniu dawnycli k r o nikarzów na język polski, zacząwszy od Gallusa i K adłubka. Myśl
to nio nowa; wykonaniu tćj myśli już przed trzydziestu laty pośw ię­
cił się Ilippolit Kownacki; ale bez krytyki, potłumaczył to, co dzi­
w ne i zawikłane.
Galla umiejętnie wydał w tamtych czasach Jan
W incenty Bandtkie. Ale i Bandtkie już się przestarzał, a K o w n a­
cki prawic żadnój nic położył zasługi. Przezdziecki ogromne zebrał
materyaly po archiwach włoskich; wiele zatćm rzeczy nieznanych
przyjdzie w pomoc nowym wydaniom i pracom. Znajdują się tćż
i u nas odkrycia.
W Bibliotece Zamojskich, szczęśliwy przypadek
ukazał now ą, nieznaną dotąd kopią kroniki Galio, która na wielu
miejscach różni się od znanych rękopisów tego kronikarza, a naw et
i pod żywotem św. Stanisława zawićra nowe cuda (1).
Zdaje się,
żc od wydania Galla, jako pierwszego latopisa, zacząćby się powinna
krytyczna praca około źródeł dziejowych polskich, a obok textu iśćby
zaraz powinno tłumaczenie na język, w którym tym iatopisom byłoby
najwłaściwićj.
M ateryały w yd ane i. r ęk o p ism ó w W oJcIcklego. P a m ię tn ik i I h lsto r y a K a czy ń ­
sk ie g o . P ia s e c k i 1 K och ow sk i po p o lsk u . D yuryusr. C lirapow ickleico. Statut»
w iś lic k ie .
Skończywszy o przedrukach, z kolei mówić nam przychodzi
o rękopismnch, które pićrwszy raz w d ru ku ujrzały światło dzien­
ne w W arszaw ie.
Nasze miasto nie może się poszczycić wielkiemi
zasługami na tćm polu. Jeżeli idzie o samo wydanie czysto histo­
rycznych m ateryałów , W a rsz a w ę przewyższa pod tym względem P o ­
znań, L w ó w , a n aw et W ilno, i to nietylko ilością książek w y druko­
w anych, ale jeszcze i samą w ewnętrzną ich wartością.
Znajduje
się i u nas wiele rękopismów, tylko większa niedbałość, czy tćż
większe o nich zapomnienie, jak gdzieindziej. Z wydań poznańskich,
możnaby wcale porządną zebrać sobie bibliotekę historyczną o kilku­
set tom ach, a przecież ta biblioteka urosła jedynie z rękopismów,
które druk ocalił przed wieczną zagładą, bo za jakie pół wieku, nicjednaby jeszcze może pamiątka zginęło.
Największym interesem co do samych dziejów, odznaczają się
wydań warszawskich: P a m ię tn ik i do panowania trzech W azów ,
( 1 ) Album literackie W ojcickiego 1 . 1. str. 2 9 5 .
2 7 3
L I T E n A T U llY P O L S K l f e j .
Które wydol W ójcicki ( 1 ) .
W przedmowie powiada zacny nasz
wydawco, że rękopism jego znaleziony był w W a rs z a w ie bez p o­
czątku i końca, że uderzyło go wiele ważnych szczegółów i w iado ­
mości dla dziejów, że te szczegóły są n ow e a nieznane dotąd, że
wiele wypadków znajomych wyświecają te pamiętniki, że w resz­
cie dla tych wszystkich powodów starał się jak najusilniej ogłosić
swój rękopism, jako ważny i ciekawy do historyi przyczynek. P r a ­
wda, nie ma najmniejszej kwestyi, że to rękopism ciekawy, i że po­
żądane jego wydanie dla naszój historyi.
P ra w d a , że wiele tam
drobiazgowych n a w e t szczegółów, wypadków i opowiadań.
Prawda,
że wiele w całćm tem dziele pragmatyzmu i znajomości rzeczy. Na
pierwszy rzut oka uderza zaraz ch a rak te r pamiętników: autor, który
je pisał, to człowiek światły, bezinteresowny, to człowiek szla­
chetnego serca i wyższego prawdziwie poglądu na ludzi i rzeczy.
A u to r ten ma niezawodnie zdolności historyka, umie prowadzić zrę­
cznie nić swojego opowiadania, a lubo naturalnie plącze tę nić dzie­
jową bezładnie, dotyka tego i owego: wojny zagranicznej i rokoszu,
poselstwa do Turcyi i buntu Kozaków; wszystką opowieść swoję
snuje lak zręcznie i misternie, przejście od jednego do drugiego
przedmiotu tak łatw e i naturalne, żc nie morduje się wcale uwaga
czytelnika, bo wszędzie znajduje myśl i związek naturalny wypadków.
Kiedy historyk odsuwa zasłonę zdarzeń i wskazuje na stronnictw a,
na walkę toczoną w łonie obrad narodowych, na szlachtę zazdrosną
o swoje przywileje i swobody; kiedy tłumaczy przyczyny oporu sta­
wionego nieraz przez posłów Zygmuntowi III: doprawdy rozumieć
zaczynamy lepiej ludzi tej sławnej epoki.
Kiedy skreśla charaktery­
stykę osób działających wtedy na świeczniku rzeczypospolitej, kanclerzów, marszałków, albo hetm anów , i skreśla nie w ogromnych
obrazach, ale w kilkunastu, w kilkudziesięciu treściwych słowach;
dziwimy ,«ię, jak może mimochodem, niechcący prawic uchwycić
tak dobrze za te fizyczne i du ch ow e rysy człowieka, że go nam zu­
pełnie, z ciałem i z kośćmi, przedstawi.
Historyk spostrzeże tak
dobrze wadę natury, jak przymioty serca, a sąd, który wyda o lu­
dziach przejdzie do potomności, bo sąd to nie podejrzany, nie lekk o( 1 ) Pamiętniki do panowania Zygmuuta lllg o , W ładysław a IVgo i Ja­
na Kazimierza, z rękopismn w ydał K. Wł. Wójcicki. W arszaw a, nakła­
dem i drukiem Orgelbranda, księgarza i typografa przy ulicy Miodowej,
lir. 4 9 6 . 184G roku, tom I, sir. III i 2 8 8 ; t. lig i, 2 3 5 . Przedmowa
W ojcickiego datowana w W arszawie, 15 listopada, 1 8 4 6 r.
to m II. Mnj 1851.
35
274
nowa
epoka
myślny, ale obmyślony, »chwycony trafnie,
Nie ma wątpliwości, żc
autor Pam iętników Wójcickiego jest prawdziwym dziejopisem s w o jćj chwili, i ubolewać tylko nnm przychodziło nad tćm, że nie znamy
jego nazwiska.
Ale wpatrując sic lepićj w te fizyonomią pamiętników, myśmy
coś sobie przypominali.
Zdało się nam , że gdzieś, kiedyś, myśmy
już raz spotykali te same obrazy, żeśmy się w nic wpatrywali z za­
jęciem. Ci książęta zhnrażscy, np. Janusz kasztelan krakowski, Krzy­
sztof koniuszy koronny i sławny poseł do T u re k , dopraw dy, to nasi
dawni znajomi.
Dwaj bracia kierowali kiedyś potężną i wszechmo­
cną opozycyą szlachty przeciw pierwszemu W azie: te wszystkie
szczegóły o nich chociaż opowiedziano tak treściwie, a jednak w ca­
łości tw orząrćj obraz, te wszystkie szczegóły doprawdy, są nam
znajome.
I n aw et ta charakterystyka osób wielkich w rzcczypospołitćj przypomina nam coś: w naszych notatach mamy też same rysy,
też same żywcem podania... Tak, nie ma wątpliwości; Pamiętniki
W ojcickiego są pożyczone: to Chronica g esło ru m iii E uropa
sin g u la riu m , to żywcem tłumaczenie sławnego dzieła biskupa przemyślskiego. Dziwićże się po tóm, że Pamiętniki umiały tak do sie­
bie przywiązać naszę u w a g ę i serce?
Hękopism W ojcickiego zaczyna się od r. 1G 08 w chwili, jak
powiada wydawca, kiedy drugi samozwaniec zjawa się w obozie
polskim, a Maryna Mniszchówna, wzgardziwszy poważnym i szano­
wnym sianem w dowy po Dymitrze, gbura i opoja przyjmuje jak oca­
lonego męża, i i. d.
Nie, opowiadanie wypadków w Pamiętnikach
zaczyna się włuściwie od bitwy nad Chodynką, w którćj książę Rożyński rozbił kniazia W asila Massalskiego.
Wójcicki zaczyna od
wyrazu: n a p cild zil , po łacinie jest d is s ip a v it (na sir. 2 5 4 łaciń­
skiego textu).
Po n a p e n d zil , kropka stać powinna, bo zaczyna się
inny peryod i opis skutków bitwy nad Chodynką.
Ale nim do lego
starcia się przyszło, drugi samozwaniec już od dziewięciu miesięcy
bujał w okolicach Staroduba i Połockn na czele swoich stronników.
Pod koniec roku 1 6 0 7 już dobywał Kozielska, a bitwę nad Cho­
dynką stoczono dopićro w lipcu 1 0 0 8 . Ubolewa p. Wójcicki w przed­
mowie nad tćm, że w rękopiśmie nie znalazł opisu rokoszu Z e­
brzydowskiego i bitwy pod G uzow em , bo wnosząc ze słów Żółkiew ­
skiego hetmana „ż em przeciwko sumieniu stawał przy królu na
bracią wojując” , p. W ójcicki sądzi, że opis ten byłby w duchu kon federacyi, w duchu szlacheckim. T c słowa Żółkiewskiego są i w kro ­
nice biskupa na sir. 2 6 0 .
To dowodzi, że a u to r rękopismu I l u -
LITEUATUIIY P O L S K I E J .
275
maczył jawnie i poproslu Piaseckiego. Biskup przemyślski cały opis
rokoszu umieścił w swojóin dziele, ma więc |). Wójcicki i bitw ę pod
Guzowem tegoż samego pióro, ale ma w łacińskim texcie kroniki.
Piasecki był przecież pisarzem bez namiętności, sędzią bez uprze­
dzenia, i dlatego nie widać w nim wcale zapału za stroną Z ebrzydow ­
skiego. Gdyby więc p. W ójcicki znalazł pełniejszy rękopism swoich
Pamiętników, zaczynający się np. od r. 1 0 0 5 , byłby i w opisie roko­
szu nie znalazł tego, co szukał; szlachcic- tłumacz Piaseckiego, mógł
co zapewne dodać do słów biskupa, ale te dodatki skończyłyby się
pewnie na słowach kilku albo utyskiw aniach, i nie zmieniłyby przecież
w niczćm całego loku opowiadania. Nadzieje nasze zawodzą tak
często!
Z tego wszystkiego, cośmy tutaj powiedzieli, płynie przeko­
nanie, że i sam rękopism nie zawićra wcale nowych szczegółów
a nieznanych dotąd, juk to utrzymywał zacny wydawca.
P orów ny­
waliśmy pilnie P a m i ę t n i k i z texlem dzieła Piaseckiego: znaleźliśmy
wszędzie jego obrazy, tę samą kolej opowiadania w ypadków , ten
sam sposób zapatrywania się na nie, n a w e t słowa, wyrazy też same.
Tłumaczenie polskie prawic w niczćm nic zmieniło oryginału: w le ­
cze się za nim zawsze i wszędzie. W ię c nic mogą być nieznane
te szczegóły, które już były ogłaszane drukiem i to nie raz, ale w k il­
ku wydaniach przed kilkuset laty. Ł a tw o się było o tein przekonać,
bo kronika Piaseckiego nie jest wcale bibliograficzną rzadkością. Pa­
miętniki W ójcickiego nie pomnożyły wcale takim sposobem naszego
kapitału dziejowego, tylko podały nam w ręce książkę ciekawą, j a k ­
by przypomnienie tych bo gactw , co to się kryją jeszcze w literaturze
polsko-łacinskićj przed ogółu sercem i myślą.
Pamiętniki rozpo­
wszechniły tylko ważne swojego czasu wiadomości o panowaniu trzech
W azó w w rzeczj pospolilój.
Nie chciał być przecież tłumacz Piaseckiego, prostym jedynie
tłumaczem.
Marzył widać o sław ie autorskićj, kiedy się przy­
stroił wc wszystkie szaty oryginalności, kiedy nie przyznawał się do
tłumaczenia, a imię prawdziwego autora starannie zataił; kiedy się
wreszcie zdobywał na przemianę gdzieniegdzie textu, a do obrazów
biskupa w trącał i swoje widzimisię szlacheckie, które bardzo zdra­
dzało jego usposobienie i widoki, goryczą i satyrą napojone przeciwko
panom.
Tych zmian niewiele w praw dzie w tłumaczeniu, ale są one
ozdobą dzieła; nadają mu jakiś charakter kontuszowy, z którym
lak do twarzy literackim zabytkom dawnćj Polski.
W skażemy je
tutaj.
*
.,
276
NOWA EP O K A
Piasecki pisał kronikę cafćj Europy, nio jednćj rzeczypoBpolitćj:
dzieło je g o , to prawdziwie synchronistyczna liistorya.
Polskę z E u ­
ropą a utor łaciński w jed nę powiązał całość, bo wypadki nasze mia­
ły rozgłos za granicą, o dynastya W a z ó w nie w jednćm miejscu, nie
w jednym czasie dała się uczuć w pływem swoim w E uro pie, (może
niechcący). Tłumacz oczywiście poopuszczał to wszystko, co tylko
nie dotyczyło się Polski, bo wziął sobie za cel napisać dzieje W azów
w rzeczypospolitćj, ale nie dzieje E uropy. Nie spostrzegł więc,
kiedy tylko tłumaczył polskie rzeczy, że i pod rubrykami zagranicy
zawierały się ciekawe wiadomości, które nas także bliżćj obchodziły.
Tak np. pod rokiem 1 6 2 7 , jest w Piaseckim (str. 3 9 7 ) zachowany
szczegół: że Baudysz wódz, który w imieniu króla duńskiego w al­
czył przeciw cesarzowi na S zlązku, ściśnięty zewsząd przez W a llenstejna, cofał się przez powiat kościański do Marchii, a po drodze
ra bo w a ł szlachtę, i opata w Paradyżu Marcina Ł atow skiego. T łu ­
macz nic o tćm nie wić. Były przecież i takie rzeczy, które tłumacz
umyślnie opuszczał.
Piasecki lubi zbliżenia, porównania, lubi się
czasami popisać z erudycyą, ze znajomością dziejów starego Rzymu,
z literaturą uczoną wreszcie. Cytuje np. Marcellina, mówiąc o P r u rie Strabona i t. d., żc nie wspomnim już uczonych w yw odów K ro­
mera; hetmanów naszych porównywa z rzymskimi. Tłumacz opu­
szczał zwykle to cytacye.
Piasecki miał tćż zwyczaj dla wygody
może czytelników swoich, plątać do swojego opowiadania i dawniej­
sze wspominki, np. pod rokiem 1 6 1 2 , mówiąc o wyprawie Stefana
Potockiego do Wołoszczyzny, liczy wojny, jakie rzeczpospolita od
pićrwszych jeszcze Zygm untów staczała o tę ziemię.
Ale Piasecki
umieszczał takie wiadomości w nawiasach, stawił je niby dopiski, za­
miast u spodu stronnicy, w texcic samym.
Tłum acz wcielał te
szczegóły do tc xtu, a miało to minę znowu popisu z erudycyą, tylko
nie w miejscu, bo czytelnik nieuprzedzony, nie wiedząc dlaczego,
przechodzi nagle od jednego przedmiotu do drugiego, żeby znowu
potem do dawnego wrócić. Ztąd często w Pamiętnikach W ójcickie­
go i brak związku spostrzegać się daje.
Piasecki umić połączyć r ó ­
żne wypadki, w różnych narodach, jedną wiążącą myślą; w Pam ię­
tnikach, zdaje się, widać jakieś porozrywane kawały jednćj ogromnćj opowieści, spojonćj sztucznie. Mówiąc np. o Hiszpanii, biskup
przemyślski bardzo zgrabnie przechodzi do opata M akowskiego, k t ó ­
ry bawił w Madrycie na poselstwie, a od Makowskiego znowu w ra ­
ca do Polski, i ciągnie nić dalszą opowiadania (1623 roku). W P a ­
miętnikach tój nief wcale nie widać. Mamy i to za złe autorow i
L IlE H A T U lt Y P O L S K I E J .
277.
polskiem u, że z textu Piaseckiego, opuszcza wiele naw et ważnych
rzeczy, a przez to samo staje się niezrozumiałym. Tak pod rokiem
1 6 3 5 , z powodu poselstwa Ossolińskiego do Rzymu, biskup rozw o­
dzi sie nad stosunkami duchowieństwa polskiego do rzeczypospolitćj.
Pamiętniki zamilczały o tym ważnym przedmiocie.
Kiedy w innćm
miejscu, autor polski mówiąc o śmierci biskupa K uczborskiego, któ­
ry ogrom ne pieniądze zapisał królowi, powiada, że miejsce jego
w Płocku zajął Cielecki, a w Chełmnie Zadzik: czytelnik widzi, że
tutaj jakieś nieporozumienie; w Piaseckim tymczasem, znajduje się
wiadomość, że Kuczborski był wtedy nominałem na biskupstwo pło­
ckie z chełmińskiego, czego polski tłumacz nie dojrzał. Takim spo­
sobem przeoczył autor polski, i wiadomość o spaleniu się Gniezna,
w kw ietniu 1 6 1 3 (W ójcicki tom I, str. 4 2 . Piasecki str. 2 8 4 ) .
Ma tłumacz wyraźną słabość przerabiania dzieła łacińskiego,
na dzieło oryginalne, i z tego powodu nowe w nim powstały zawikłania. Jeżeli Piaseckiemu zdarzy się kiedy, opowiadanie zaczęte
zawiesić, albo odnieść do roku przyszłego, tłumacz tego nigdy nie
robi, i zajrzawszy pod rok następny, przerabia zaraz text biskupa
stosownie do swoich widoków, całą sprawę wywodzi i pląta wypad­
ki; bo zaciągnąwszy się z roku jednego w drugi, kończy w praw dzie
jedn ę materyą, ale wraca do opowiadania dawniejszych zdarzeń już
nie w chronologicznym porządku.
Tak np. Piasecki mówiąc o woj­
nie W ła d y sła w a królewicza z Rossyą, pod rokiem 1 6 1 8 , (str. 3 0 9 ) ,
wspomniał coś i o roku 1 0 1 9 , a tłumacz cały ustęp wyjął z w łaści­
wego miejsca, żeby go wsadzić gdzieindziej (str. 0 3).
Przyczepił
się potóm, ni ztąd ni zowąd do Żółkiewskiego, i nieostrożny czy­
telnik mógłby sądzić, że przebiega już wydarzenia z roku 1 0 1 9 , kie­
dy po dwóch kartkach znowu liczbę 1 0 1 8 napotyka.
Od str. 0 0 ,
zaczyna się w łaściwie w Pamiętnikach W ójcickiego historya r. 1 0 1 9 .
Takie rzeczy łiitwo przeoc/.yć, bo i w texcie łacińskim Piaseckiego są
lata, o których bardzo m ało powiedzićć się dało: d w ie , trzy karty
najwięcej; tłumacz wyrzuciwszy z obrazu E u r o p ę , skrócił jeszcze
i lak treściwośe opowiadania, a lata te właśnie (około r. 1 6 1 7 do
1 0 2 1 ) przemijają tuk prędko w Pamiętnikach, jak malowidła kam eryobskury.
Gdyby wydanie pana Wojcickiego było krytyczne, opu­
szczenia te i błędy można było łatw o sprostować.
Ale zacny nasz
wydawca dał nam poprostu tylko te x t znalezionego rękopism u,
nic więcój.
Kronika Piaseckiego, jak wiadomo, kończy się na roku 1 6 3 8 .
Od tego czasu przebiega biskup przemyślski w krótkości tylko dzieje
278
NOWA EP O KA
Europy, ole polskie doprowadza o ż do roku 1 0 4 8 , tojcst do śmierci
króla W ładysław a. Tutaj i w spmym texcie łacińskim poplątane są
podania: widać, że pod koniec pisał biskup swoje dzieło tak, jak mu
pamięć starczyła i poddaw ała obrazy, ale bez nakreślonego już planu.
Ściśnięty, więcej niezrozumiały jest pod koniec, bo nic nie rozwija;
owszem zdaje się, że jakby cenił każde sw oje słowo, jakby się bał
żeby nie powiedzićć zawicle.
O śmierci króla kilka wyrazów. Nasz
a u to r tłumaczy tutaj słownie Piaseckiego, plątając wypadki, ale kie­
dy się zbliżył do rok u 1 6 4 8 , staje się jakoś godulliwszym, więcej ro ­
zmaitym i ciekawym, bo już wtenczas innego chwytał się źródło, jakto za chwilę zobaczym.
Żc tłum acz polski starał się zacierać wszelki ślad swojćj k r a ­
dzieży literackiej, to zdaje się bardzo oczywista.
Piasecki czasem
rozprawia i o sobie w kronice. Mówi np. o swoich urzędach, o bi­
skupstwie kamienieckiem, chelmskióm i przem yślskiem , o tem, że
odradza! królowi posyłać flotę przeciwko Szwedom n;i m o rze ,
kiedy Zygmunta do tego nierozmyślnego kroku nam aw iał poseł hi­
szpański; że potem w lat kilka, on sam jeden stanął w radzie kró lew ­
skiej przeciw wszystkim biskupom rzecz) pospolitćj, dowodząc, że W ł a ­
dysław IV żenić się może z księżniczką luterskiego wyznania, i żc
tćm wcale nie ubliży prawom narodow ym .
Biskup mówi wszędzie
o sobie j a ; ole autor nasz mimochodem tylko o nim zawsze wspo­
m ina. Biskupstwo kamienieckie dostał Piasecki w dzień rozejścia się
a po stołów , tojest d. 1 5 lipca 1 6 2 7 r. w rocznicę boju pod G r u n w a l­
dem. Tłumacz nie osądził za rzecz stosowną napisać te wspomnienia,
niby kamienie drogie, do swojego textu.
Mało też pisał i o rodach
biskupa przeciw wysyłaniu floty na morze, o z textu Piaseckiego w i­
dać, że król możeby jćj nie wysłał wcale, gdyby nie odjazd biskupa
do dyecezyi (sir. 3 9 4 u Piaseckiego, u W ojcickiego I, 139). Dla n ie ­
poznaki jeszcze, wspominając i o śmierci królowój K onstancji, tłu ­
macz odsyła ciekawych do kroniki Piaseckiego, żeby tam przeczytali
cały napis grobow y nad trumną zmarłćj.
Zo mole opuszczenia i nieostrożną czasami plątaninę zdarzeń,
tłumacz Piaseckiego sowicie wynagradza swojego czytelnika dodatka­
mi, które porobił w oryginalnym texcie kroniki. Biskup przemyślski pisał dla druku i dla całćj E uropy. Za granicę posłał drukować
nawet dzieło swoje; ale au to r polski pisał w ciszy swojego mieszka­
nia, może zdała od wielkiego świata, w spokojnćj wiosce, może lóż
dobrze i po czasach królów W a z ó w ; mógł żalem więcćj otworzyć się
ze szlacheckićm swojóm zdaniem. Piasecki oczywiście kom prom ito­
L lT E lU T U nY PO L SK IE J.
279
wać się nie chciał, i lubo mini niepodległy sposób myślenia, i śm iało
zawsze mówił, co myśluł, wstrzymywał się cokolwiek w piśmie, bo
co innego prawić w radzie królewskiej, a co innego drukow ać dla całe­
go św iata. Słowa ulecą z wiatrem, pismo zostanie.
Słow o chociaż,
niepodległe, ujdzie, nie wcielone w druk, przybiera nieraz postać pa­
szkwilu. Dlatego Piasecki nienamiętny wcale w swojćj kronice, d la ­
tego w autorze polskim widać wszędzie myśl szlachecką pożądaną,
poszukiwaną przez badaczy, bo jest zawsze wyrażeniem sironniczćj
myśli młodszych braci w rzeczypospolitćj.
Pamiętniki nie kryją się
wcale, ostro przy mawiają osobom i rzeczom, do charakterystyki zna­
komitych ludzi przydają wiele ciekawych spostrzeżeń, a więc świeżo­
ści poglądu i barw y.
Charakterystyka np. Zygmunta I lig o (u W ó j ­
cickiego str. 1 6 4 — 1 6 7 ) należy zupełnie do naszego autora: tiu d n o
się z nim nie zgodzić, kiedy tam w całym jego obrazie prawda histo­
ryczna. Nasz szlachcic powiada słusznie, że przyczyną wszystkich
nieszczęść rzcczypospolitćj za Zygmunta Iligo była ta okoliczność, że
król pochodził z cudzej ziemi.
Zrosły w nałoga< h obcych i w y o b r a ­
żeniach, nie mógł się nagiąć tak prędko do charakteru polskiego, do
praw rzcczypospolitćj.
Dlatego Estonii odstąpić nie chciał Polsce,
n stracił Szwecyą, dlatego obraził n aród, kiedy się żenił z księżnicz­
kami rak usk icm i, dlatego rokosz zwalczać musiał, i zwodził ogrom ne
bitwy ze Szwecyą, i tracił jedno za drugićm; dlatego pom agał cesa­
rzowi w wojnie trzydziestoletnićj, chociaż naród potępiał to nietrafne
wdanie się w sprawy Czech i W ę g ie r, naturalnych sprzymierzeńców
rzeczypospolitćj przeciw A ustrii; dlatego nareszcie wplątał się w woj­
ny z T urczynem , na których zginął kwiat rycerstw a polskiego. Czy­
telnicy przypominają sobie t o , cośmy napisali niedawno o królu
Zygmuncie, mówiąc o żyw o cie K r z y s z to fa P ie n ią żk u . Myśmy
nasz obraz zrysowali z pamięci, i jakżeż dobrze tluamcz kroniki Pia­
seckiego w pomoc rozumowaniom naszym przychodzi! Surowy i ostry
w swoim sądzie, o n , jak Pieniążek, oskarża tylko panów , którzy
„pochlebiając królowi fakeye robią, jeden na drugiego intryguje,
sposoby snmi podają do oppresiej, byle sobie zjednali kredyt, o in­
tratnych królewszczyzn nachwytali, honorów najwjższych dostąpili;
dobrem ojczyzny, ojezjznę gubią.” Nie był w samćj rzeczy Zygm unt
dobrym królem rzeczypospolitćj, ale to, j.ik mówiliśmy, wina panów,
klór/.y go gwałtem trzymali w Polsce. Miał w prawdzie pićrwszy nasz
W aza wicie u p o r u , a ta wada charakteru psuje wiele dobrego
w człowieku, był przecież na to środek; ale tylko jeden Zamojski
umiał królem kierować, lecz polem panowie mu nieprzyjaźni u d e rz 'li
230
NOWA E P O KA
w intrygi na dworze krokowskim. Kanclerz /.burczał dawnićj biskupa
Baranowskiego, że zatrzymał w Rew lu Zygmunta, kiedy król młody
chciał Polskę porzucić na zawsze i wrócić do ojca; a przecież potćm
następca jego polityki, przyjaciel zaufały kanclerza, hetm an Ż ół­
kiewski, przeciw sumieniu stawał za k ró le m , na bracią woju­
jąc. Nie oskarżamy pamięci wielkiego męża poległego pod C e c o rą : sławne to imię jeszcze przeżyje w iek i, ale hetm an może
zlc rozumiał swoję powinność. Człowiek, który jak Z ebrzydow ­
ski zwoływał pospolite ruszenie szlachty pod Lublin, pod Sand om ićrz, Stężycę; człowiek na którego głos pow stawało nagle ogro­
mne wojsko, i szło posłuszne skinieniu wodza: człowiek taki nie
był prostym tylko przywódcą rokoszu. Sum Zebrzydowski mógł
służyć pomimowolnie cudzym widokom, mógł być narzędziem zdol­
niejszej głowy, ule w konfederacyi jeg<> widziała szlachta zbawienie
rzeczypospolitćj: to zdaje się widoczne. Nie przymawiamy tćż konfederacyi, ale Z ebrzydow skiem u, który uwodził się prywatą dowo­
dząc szlachcic. Król Zygmunt był już wtenczas bez opieki, bez stró ­
ża, któryby mu śmiało powiedział w oczy prawdę, i dlatego pozwo­
lił na rozlćw krwi pod Guzowem, a całą burzę m ógł przecież jednćm
słowem poskromić. Otaczali go już wtedy nie senatorowie, ale dwo­
racy i pochlebcy. Jeżeli więc zbłądził, nigdy przez złe serce, ale
przez nieświadomość, przez brak przyjaciela, któryby go oświecił.
Z ygm unt w roku 1 6 0 7 był jeszcze cudzoziemcem dla Polski. Ale
dodaje nasz a u to r : „lub o tak wielkich przysmaków użyła rzeczpo­
spolita przez obranie cudzoziemca, jednak dla honoru sw ego narodu,
wygnańca dla winry świętćj kntolickićj z państwa jego wieczystego
królestw a Szwecji, prowidowała z honorem i z familią tak liczną,
nie opuszczając, konserw ow ała albowiem przez lat 4 5 .
P oznaw ­
szy naturę i upór jego, oraz król Zygm unt naturę i rezolucyą Pola­
ków przy obronie praw i sw obód polskich spenetrowawszy żył
w zgodzie. Ztąd się w nim na starość rzeczpospolita zakochała
i w dzieciach jego, albowiem był pan majestatu pełen, statura po­
ważna, przeciwnościami żadnemi niezwyciężony, poczciwość kocha­
jący, dotrzymujący słow a, a najbardzićj, że katolik prawdziwy, su­
mienia dobrego, nabożny i bogobojny pan, ledwo ku końcowi naturę
cudzoziemską w obyczaje polskie przełamał, a temi Polaków za serce
ujął i w owych afekt i miłość zniewolił sobie i dzieciom s w o im .”
Czyż to nie piękna, nie zasłużona dla króla Zygm unta IHgo po­
chw ała ?
Bardzo wymowne i nauczające także skargi rozpościera nasz
autor na panów rzeczypospolitćj, kiedy na sejmie elekcyjnym 1 6 3 2 r.
LI TE H A T U RY P O I. S G IE J'.
281
wniesiono po raz setny ju ż materyą rozdawania zasłużonym starostw
i królewszczyzn. Piasecki napisał o tćm wszystkićm 1 5 wierszy,
n w Pamiętnikach cała rozpraw a. Jedni posłowie podawali wnioski,
drudzy je zbijali, przerabiali, bo chcieli napisać takie prawo, żeby
już tłumaczeniu panów w żaden sposób podlegać nie m ogło; i n a ­
reszcie odłożyli całą spraw ę do koronacyi, a „tam ministrowie i fa­
woryci nie dali sobie z rąk wydrzćć te g o .... Królewszczyzny żolnićrz
ani szlachcic nie może się domieście, chyba co z nosa spadło familiantom. W cześnie przez j u r a com rnttnicalw a białogłow y wynoszą
królewszczyzny, dzieciom w kołyskach one transfundnjąe, a żołnierski
chlćb, królewszczyzna, rzadko albo nigdy żołnierzowi i zaslużonćj
szlachcie nic dostanie się, wpadłszy w ręce familiantom” i t. d. „ L c pićjby skasować, mówi a u to r ,ju r a com n u n ica tiva , i królewszczyzny
wszystkie na żofd żołnierski obrócić, tylko pew ne pensye z nich w y­
znaczyć senatorom , urzędnikom, ministrom, jako się dzieje w Hiszpaniej, Francyej, także inszych n arodach.”
W yrazy te wyjęte zapewne z ust wszystkićj szlachty. Któż nie
wić, ile złego były przyczyną te starostwa bogate, których lak było
wiele po wszystkich zakątach rzeczypospolitćj, a do których sięgali ci
przedewszystkićm łakomą r ę k ą , co mieli i dobra ro d/in ne i urzędy,
i tytuły, i łaski u dw oru. Zagarnąć chcieli pod siebie wszystko, n a ­
wet chlćb zasłużonych w królewszczyznach. D w a to wyrazy i dwa
kłam stw a były w rzeczypospolitćj. Chlćb zasłużonych brali zawsze
niczasłużeni, chyba pod jednym tylko Stefanem Batorym działo się
inaczćj; a cóż znoczyło to puste na wiatr porzucone słowo k r ó le w ­
s z c z y z n a ? kiedy król miał do swojej niby ziemi to jedynie prawo,
że mógł ją kom uś oddać za swoim przywilejem, a panowie krzyczeli
jeszcze, że przywilej tak późny.
Późnićj, kiedy W ła d y sła w IVty myślał o jakicliciś zamiarach r e ­
formy i chciał dlatego wplątać rzeczpospolitą w wojnę z P o rtą O tto inuńską, nasz a utor ostro odzywa się o tych chęciach, a Piasecki nic
p raw ie o nich nic w spomniał.
T ru d n o iść za ciągiem powieści autora polskiego i wskazywać
na wszystkie różnice między nim, a oryginalnym te ste m łacińskim.
W ogólności trzeba powiedzićć, że nic Piasecki na małych zmianach
zaprowadzonych w swojćm dziele nie stracił.
Gdybyśmy nie wahali
się zrobić zbyt śmiałego porównania, powiedzielibyśmy, że P a m ię ­
t n i k i to takie tłum aczenie, jak dzisiaj wszystkie przekłady Syrokomli.
Piasecki chociaż pisze o Polsce, wygląda zawsze jak cudzoziemiec;
Tom II. Maj 1851.
36
2 8 2
NOWA E P O KA
samochcąc ubrał się w jakąś dziwaczną, obcą szatę. Ju ż nic mówim
0 jego e rud ycji i porównaniach wziętych z hisloryi rzymskićj, ale sa­
me nazwisku techniczne urzędów naszych i dygnitarzy, biskup przcmyślski tak dziwnie potlum aczył, że w jglądają wcale inarzój, jak
w e wszystkich innych dziełach naszych łacińskich. Piasecki ma w ła­
ściwą zupełnie sobie terminologią.
Podkomorzy u niego nazywa się
Praetor firnum r e g u n d o ru m , podskarbi praefecłus aerarius,
podkomorzy nadworny Cam erae regiae Praefeclus , hetm an Praefcc /u s a rm o ru m generalia i ten jest m a jo r albo m inor. P o ru ­
cznik u Kochowskiego nazywa się optio, a w Piaseckim vicarius.
Nieraz zamęt, bo jeden urząd dwojako, nawet trojako uczczony.
1 nieostrożny czytelnik zwodzić się może. Nasz tłumacz używa w ła ­
ściw ych wyrazów i znajomych w rzcczypospolitćj. Nie ma u niego
lego zamętu i niepewności. A przylćm dobrze włada językiem d o ­
syć czystym i malowniczym.
Duch jego czysto szlachecki, opowieść
ż.ywa, kiedy opisując napady T a ta ró w , mówi o podjazdach, czam­
bułach i J e d jk u le (u Piaseckiego Praecursores, incursiones, turris
nigra); zdaje się, żc żyjem wpośród tych stopów wystawionych na
łu p i jassyr, a nie w tym jakimś uczonym i konwencyonalnym św ieeie, który nam wystawił Piasecki.
Pamiętniki nic tłumaczą żywcem,
nic przywiązują się do słow a kroniki, i dlatego wszelka w nich s w o ­
boda; dlatego zdaje się, że to dzieło oryginalne.
Ma i au to r W ó j ­
cickiego wiele wyrazów locińskich spolszczonych, a raczej z zakoń­
czeniem tylko połskićm; zachowuje naw et w tych w yra/ach pisownię
łacińską, pisze np. podpadł pod paeny, a o Żółkiew skim Piaseckie­
go wyrażenie in o m n ib u s h is ło r iis r c r s a tis s in iu s f l tif, wykłada:
„ b o wszystkie liistorye sp e n e tro w a ł;” to przecież podnosi jogo orygi­
nalność, a uroku wcale nie psuje.
Za je d nćm odkryciem następujo drugie.
Powiedzieliśmy, że
a u to r Pamiętników pod koniec panowania W ła d y s ła w a IV więcej za­
wiera szczegółów, jak biskup przemjślski. W Piaseckim jeszcze ani
wzmianki o Chmielnickim, a w Pamiętnikach ta wielka historyczno
postać już cało stronnice wypełnia. A u to r polski przerabiał jednego
autora, przerabia zatem niezawodnie i drugiego, a temu drugiem u
więcćj nierównie jak Piaseckiemu starczy wątku, więc i fizjonomia
dzieła nagle się zmienia. O d r. 11)48 już nie wyrwane kawały, ju ż nie
uła m k i, nie sklejne jakiejś całości, ale ciągnie się powieść je d na ,
wielka, także ożywiona, ale pełniejsza, obszerniejsza, cała mozajka
niozmiernćj wagi wypadków. My także znamy zkądciś tę powieść;
tak, to Kochowskiego Klimaktcry.
LIT ERA TUR Y P O L S K I K J .
283
W istocio pod koniec pierwszego tomu, i cały tom drugi P a ­
miętników, jest znowu tłumaczeniem Kocliowskiego; tłumaczeniem
także przerabianym, ukrywanym , udaw aniem także za dzieło o rygi­
nalne. Rękopism W ojcickiego kończy się śmiercią Tymoszki, który
w ojował na Wołoszczyznie, i pokojem, który jego ojciec Bohdan
Chmielnicki zawrzćć musiał w obozie pod Soc«awą w dniu 9 pa­
ździernika 1 0 5 3 , tojest zawióra lat pięć rządów ostatniego W azy.
Zajrzeliśmy do liisloryi panowania Jana Kazimierza , którą
wydał Raczyński z rękopismu w dwóch obszernych tomach, żeby po­
rów nać Pamiętniki nasze z tym nowym opisem ciekawćj bardzo ep o­
ki.
Pokazało się, że tom 2gi W ojcickiego, a piórwszy Baczyńskie­
go, zaczynające się od roku 1 0 4 8 , jedne i też same zawierają rzeczy,
w yraz w wyraz.
Poszliśmy dalej i porównywali Raczyńskiego z Kochow skim , zwłaszcza od rok u 1 0 0 2 aż do abdykacyi Ja n a Kazimićiza. Nie ma wątpliwości: to tłumaczenie K lim akterów , całe i u m ie ­
jętne.
Raczyński, jak wiemy, przerabiał także sam swoje wydania.
Nieraz wyszło to dziełu na d o b re , kiedy nie trzymając się dziwnego
przesądu, że dawnych rękopismów tknąć się niew olno, a trzeba je
drukow ać jak są, naw et z błędami z wysłowienia i rzeczy, tłumaczył
wyrazy łacińskie rękopisów, styl wygładzał, język przybliżał do toku
potocznej naszej rozmowy. Taką metodą wydany Pasek, zyskał po­
wtórnie na wartości, i jego dzieło było tak nowe, tak piękne, że ude­
rzyło nas, jakby nadzwyczajne jak ieś odkrycie, którem uśm y długo
wierz)ć n aw et nic chcieli, sądząc, żc to podrobienie, że to wesoła
igraszka z uczonych historyków i z czytającej naszej publiczności.
Byłobyto wszystko bardzo dobrze, gdyby Raczyński te jedynie zmia­
ny zaprowadził w swoich wydaniach.
Ale on nieraz umyślnie kaził
tex t, opuszczał cale wyrażenia, pomijał niejeden opis, żeby zataić
prawdę, która obrażała jeg o sposób myślenia, albo konwencyonalne
pojęcia wyższego świata. Ztąd wiele niewiary dla jego w ydań.
Ale przy pamiętnikach W ojcickiego, łapiemy go na gorącym
uczynku. Czasy to zaodk'gtc od naszćj chwili, i dlatego nie w idzim w Riczyńskim umyślnego skażenia textu, ale oczyszczenie textu
radykalne i wcale pożądane.
W ójcicki d ru k o w a ł swoje Pamiętniki
z jakiegoś rękopisu pełnego błędów , naw et ortograficznych.
Ręko­
pism W ójcickiego nic był oryginałem , ale złą widać i nieumiejętną
kopią.
Może z tego powodu pochodzą i te przeoczenia i ta plątanina
obrazów, nu którą wskazaliśmy wyżćj. W W ójcickim przecinkowanie
niegodziwe, nie pozwoli nieraz uchwycić sensu i zdrowćj myśli, lla -
2K4
NOWA EP O K A MTK UATU ItY P O L S K I E J .
rzyński poprawił tc wody swojego rękopismu, jeżeli były w jego kopii,
inaczej ułożył ustępy; tam gdzie wyrazu nic rozum iał, radził się sądu
własnego i stosownie do myśli przywracał text prawdziwy. Tam
gd/.ie W ójcicki np. w ydrukow ał: „ d o zajonczku się zabierali (tom
Iszy, str. 2 4 ), u Piaseckiego je s t nexus, to wyraźnie związek, nie
zajączek. Szpansretcry W ojcickiego, Raczyński wyłoży na ostrokoły. Paszy, to będzie pasza (dla koni), po niedoborze, to będzie
po Dniestrze (Raczyński str. 1 2 3 , Wójcicki str. 1 36). Im iona w ła ­
sne źle wyrażone u W ojcickiego, Raczyński poprawi; np. Dynoff to
Denboff, podkomorzy miasiawski, to podkomorzy mścisławski. P a ­
miętniki mówiąc o bitwie Stefana Potockiego na Wołoszezyznic pod
rokiem 1 6 1 2 , twierdzą, że zaszła ,,n a miejscu Sasowy llo h n a z w a­
nym ” (tom Iszy, str. 37). Czysty kulembur, bo należało w ydruko­
wać: „na miejscu Sasowy Rob nazw anem” . W szakże sław ne to imię
w dziejach wojennych rzeczypospolitej.
Raczyński pewnoby takiego
błędu nie w y d ru k o w a ł, choćby go znalazł w Pamiętnikach.
(D a ls z y c iq g l i a s t ^ p j ) .
(
r>8
> »¡w uthłJiil
ew nbciliM A
i i i i i r . , , ----
isD^d noimi i artlurn* (nnhbołm
■. om »hdasnjjon ułiógsw pi^j a/L
^nWiib «jinm ux ł/<l śpm oi-j^i «i <i{|
K1HŁĘCIA.
(z
LUDOWYCH
POEZYJ
,yxr»o
SEBD3KICII).
f a iw
en u m m M W
! )iiiariq}iw og im i« ,n o a ¡¡goib u ś? M „ —
oa iu j iJ o i w o i n
iv j ) i f ł j i o t H a u a i J S
P r z o d wrotyma, na drewnianćj ławie,
Siedział w wieczór Konstant Jakubowicz;
Przy nim jego niewiasta Miliada,
A syn mały igrał z ojca szablą.
W tćm od lasu obcy człek przychodzi, .
Dłoń podając przyjaźnie ich wita;
Obcy, zdał się z postaci młodzieńcem,
Lecz włos szarzał, ćmawy był wzrok jego,
Blade wargi i chwiejące kroki.
'. t(
— „Mój ty bracie w Bogu— rzekł przybylec—
Pragnę strasznie, podaj mi się napić.’’
I Miliada poskoczywszy chyżo,
W net powraca z mlekiem i gorzałką.
— „Bracie! powićdz, co to za pagórek,
lam przegląda zmiędzy drzow zielonych?”
— „Snać, żeś jeszcze (Konstanty odpowić)
W tej nieświadom cale okolicy,
Gdyś naszego nie poznał cmentarza!”
— „Tu więc spocznę! (zawołał gość). Czuję,
Śmierci mojej nadchodzi już chwila.”
I odjąwszy z siebie pas czerwony,
Ranę krwawą, głęboką odsłania.
iii? /’(sJoqa puo |TioJ<l / /
— „O do wczora, turecka ot kula,
Tkwi mi w piersi, że ani żyć dłużej,
Ani dotąd umrzeć z nią nie mogę.” ’
286
P O E Z V A.
Jakubowicz opatruje ranę,
A Miliada wspiera gościa ramię.
— „Smutne Ityło życic mc (wzdychając
Rzecze młodzian) smutna i śmierć będzie;
Na tym wzgórku pogrzebcie me ciało,
Bo za życia mąż był ze mnie dzielny,
Zdolny władać najcięższym orężem.”
1 na ustach jego błysnął uśmiech....
W tćm mu na wićrzch wystąpiły oczy,
I zwisnęła nagle na pierś głowa.
— „Mężu drogil pomóż mi go wspierać!
Strasznie cięży ten człowiek; już sama
Nic podołam z nim” rzecze Miliada,
A Konstanty poznał, żo gość skonał.
#
*
*
Na swojego konia złożył ciało,
I na cmentarz hlizki zaprowadził,
Nie zważywszy: zechceli święcona
Ziemia, przyjąć odszczopieńca ciało?
I na wzgórku otwartym mogiłę
Wykopawszy, pogrzebł w nićj zmarłego,
Z mieczem jego i nożem u pasa,
Jak przystało chować wojownika,
flirt iiu [<
W tydzień czasu po owym dniu smutnym,
Zachorzało dzićcię Konstantego;
I co niegdyś biegało tuk rade,
Teraz blade obliczem, niezdolne
Wstać, leżało smutne na rogożach.
Aż Opatrzność przywiodła do chaty
Pustelnika z sąsiedniego lasu.
— „Dziwno (rzekł on) złe na dziecko padło!
Patrzcie! oto upiorzego zębu
Znak na szyi, ta czerwona piania.”
''
1 dobywszy z torby swoję księgę,
Poszedł z całą rodziną na cmentarz;
Tu odkopać rozkazał mogiłę,
W którćj obcy spoczywał wojownik.
Trup się czerstwy i świeży pokazał,
Włos i broda urosły mu długie,
287
P O K 7. Y A.
I paznogcie jak jastrzębio szpony.
K rw ią zbroczone były jogo wargi,
1 grób cały pełen krwi czerwonój.
Jakubowicz chwycił osikowy
Kół, i przebódł nieboszczyka ciało.
.
Patrz! i oto trup zawrzasnął głośno,
I zerwawszy się uciekł do lasu;
Żndenby koń zgonić go nie zdołał,
Tak spłoszone pierzchało widziadło.
Przed nićm gięły się gałęzie młode,
A konary grube drzew ogromnych
Łamały się, i waliły z trzaskiem.
Świętobliwy pustelnik wziął «’tedy
Krwi i ziemi z upiora mogiły,
Tarł nią ciało chorego chłopięcia,
Toż czynili dziecięcia rodzice.
Gdy wieczorna przyszła pora, rzekli:
,, Właśnie o tój zmarł obcy godzinie.”
Aż ci, ledwie zdążyli wymówić,
Pies zaszczekał, i pod pana nogi
Skrył się jeżąc; wtćm, drzwi się otwarły,
1 do izby, schylony wszedł olbrzym,
Siadł na ziemi skrzyżowawszy nogi,
Głową belek pułapu sięgając;
Szydny wlepił wzrok w Jakubowicza.
Ten, upiora owładnięty czarem,
Nie mógł oczu od niego odwrócić.
%
Lecz pustelnik otworzył swą księgę,
Rzucił w ogień gałąź rozmarynu,
I dym dmuchnął naprzeciw widziadłu,
Zaklinając je w Jezusa imię.
Upiór począł drżćó na całćm ciele,
I spłoszony wybiegł ze drzwi chaty,
Jak wilk trwożny przed Strzelca pogonią.
Na wtóry dzień, o tćjże godzinie,
Pies zaszczekał, wrota się otwarły,
I mąż zwykłćj człowieczćj postaci,
Wszedłszy do dom, siadł wpośród świetlicy,
Wzrok utopił w Konstantego licu,
Chcąc go urzec. Lecz pustelnik znowu
Jął się swoich zaklinali, i znowu
Widmo pierzchło, powtórnie spłoszone.
288
P O E Z Y A.
Na dzień trzeci, o tćjżo godzinie
Karzeł w chacie zjawił się lak mały,
Żeby szczur mu wierzchowcem mógł służyć.
Alo jego źrenico pałały
Dziko, nihy dwie smolne pochodnie.
Lecz pustelnik rozpoczął zaklęcia,
I widziadło przepadło na zawsze!
K . X.
,ł*iobv oiii os tótoftriKMl rdnobnS
o sao tm
inyiłi lł‘jsi'1
ROZBIOR KRYTYCZNY
U 7 .I F .L A
P.
WALENTEGO
DUTKIEWICZA,
POI)
TYTUŁEM:
PRAWO HYPOTECZNE W KRÓLESTWIE POLSKIEM.
PltZEZ
D z ie ło pana Dutkiewicza zawiera wykład I c a z u is fy c z n y naszego
praw a hypotecznego, W y p ra c o w an e szczegółowo, o bszernie, przed ­
stawiające najważniejsze praktyczne k w e s t y e , stanowi ono epokę
w polskiej literaturze prawnej. Dotąd nie mieliśmy żadnej pracy na­
ukowej drukiem ogłoszonej, tak zupełnie zaspokajającej.
G łów ną zaletą autora je st jego samodzielność.
Chociaż obe­
znany z literaturą prawną francuzką, i chociaż często cytuje T r o p lo n g a , którego o brał sobie za w zorf i innych znakomitych jurystów ,
wszelako rzadko trzyma się ich zdania i właściwym sobie postę­
puje torem.
Lecz do krytyki należy nietylko wykazać dobre strony autora,
nie szczególnićj zwrócić u w agę na jego niedostatki, aby pobudzić
wstępujących w jego ślady do staranniejszego przedmiotu wy­
pracowania.
Czytając z uwagą dzieło pana Dutkiewicza, przedewszystkiern
nastręcza się zarzut, iż a utor nietylko na czele swego kommeritarza
nie podał zasad in te r p r e ta c y i i stosowania praw a, ule naw et że ich
sobie należycie nie wyrobił. Praca zaś tego rodzaju okazywała się
niezbędną ze względu na okoliczności, w pośród których układany
był i przedstawiany projekt o hypotekach.
Tom II. Moj 1851
.
290
lt 0 7. 11 I Ó 11
Przed wprowadzeniem kodexu cywilnego francuzkiego do K ró ­
lestwa, obowiązywało w niektórych guberniach prawo pruskie i pru­
ska hypoleka.
Dogodność jej powszechnie była uznana i było życzeniem na­
wet pod panowaniem kodexu, wrócić sie do zasad hypotecznych po­
przednio obowiązujących. Lecz przepisy kodexu cywilnego spoczy­
wają na zasadach przeciwnych prawu pruskiemu, i zostającćj z nićm
w związku hypotecc.
Prawo pruskie albowiem otacza ważniejsze
akta formami i dąży do tego, aby czynności ile można były zawierane
ważnie i nie ulegały wzruszeniu.
P ra w o francuzkic zaś zmierza do
uhitwieiya każdemu zeznawania czynności cywilnych, i przedewszyslkiem nie chce tamować szybkiego obiegu praw majątkowych, zostawując późniejszemu ro zp o zn an iu stron i sądów rozwiązanie wyniknąć
mogących trudności.
Również przeciwnemi są zasadom hypoteki pruskiej przepisy
obowiązującego prawa cywilnego i postępowania sądowego francuz­
kiego; według pićrwszćj, sąd zwykle działa z urzędu; w edług p ro ­
cedury francuzkićj, instru k c ja interesów pozostawiona jest stronom
i ich obrońcom.
Aby nowe praw o hypotecznc nie doznało żadnych trudności
w wykonaniu, przed ogłoszeniem onego wypadało rozebrać wszyst­
kie przepisy obowiązującego praw a cywilnego i postępowania, ¡uchy­
lić lub zmodyfikować wyraźnie te, które zostawały w sprzeczności
z hypoteką.
Lecz w owym czosie napisanie tego przechodniego
prawa było na d e r trudnćm , a możo i niepodobnćm; już bowiem w te­
dy zamierzano przerobić całe p raw odaw stw o cywilne, z wielu wzglę­
dów niedogodne; nic chciano sie przeto wiązać cześciowemi zmia­
nami; Igkano sie także, aby jaw n e wzruszenie zasad kodex.u francuz­
kiego, nic zaszkodziło przeprowadzeniu przez sejm projektu; dlatego
naw et unikano w nim szczegółowego rozwinięcia zasad, któreby m o ­
gły ściągnąć zarzut zbytecznych komplikacyj. Rachowano przeto na
współdziałanie sądów i na przejecie sie ich widokami prawodawcy.
Oprócz tego w noszem praw ie hypotecznćm, opartćm na zasa­
dach pruskich, przyjęto niektóre niezupełnie z nimi zgodne przepisy
hypoteki francuzkićj; o miunowicie hypoteke sądow ą bez należytego
jej rozwinięcia.
Pow stały ztąd liczne trudności, których rozwiązanie
wymaga stałych i jednostajnych zasad.
Nie wchodząc w szczegółowy rozbiór zasad interpretacyi, og ra­
niczymy sie na wskazaniu niektórych rezultatów, odnoszących sie mia­
nowicie do naszego praw a hypotecznego.
PR A W A łlY P O T E C Z N E G O .
201
N aprzód, nic ulega wątpliwości, iż now e prnwo uchyla prze­
pisy poprzednio obowiązującego nielylko w y r a ź n ie mu przeci­
w ne, ale i takie, które utrudniają jego wykonanie, a także sprze­
ciwiają się jego widokom.
Uważać przeto należy za uchylone we
wzglgdzie hypotecznym wszystkie artykuły kodexu francuzkiego nie­
zgodne z zamiarem prawodawcy, który chciał ustalić praw a własno­
ści i prawa rzeczowe, poddając roztrząsaniu sądow em u tytuły naby­
cia, obciążenia i umorzenia, i stanowiąc ujaw nienie ich w księdze
hypotecznej.
Powtóro, z okoliczności, w śród których praw o hypoteczne było
układane, wynika, iż nie było zamiarem prawodawcy zmieniać kodcx
cywilny, o ile jego postanowienia nie ściągały się do praw h y p o tecznych, i że te przepisy, wyjąwszy wyraźnie uchylonych, pozostały
w swój mocy.
Nakoniec, ponieważ prawo pruskie było źródłem naszćj hypoteki, przeto niedostatek w nićj przepisów d r u g o r z ę d n y c h , czyli
szczegółowych, rozwijających głów ne zasady, należy zawsze u z u p e ł­
nia ć przepisami hypoteki pruskićj. Jeżeli prócz tego zgodzimy się,
iż każdy artyku ł prawa przedstawiający się nam w znaczeniu wątpliwćm, powinien być stosowany w rozumieniu najwięcćj odpow iednićm
ogółowi zasad, najmnićj niedogodnćm i nieobrażającćm ani uczucia
sprawiedliwości, ani zdrowego rozsądku: w takim razie otrzymamy
dostateczne kryteria dla ocenienia licznych wątpliwości, napotykanych
w naszćm praw ie hypotecznćm.
Zobaczmy, jak dalece au to r trzym ał się w swój pracy owych
zasad interpretacyi i stosowania praw , i zacznijmy od praw a własności.
W e d ł u g prawa francuzkiego, legityma czyli część obowiązkowa
zapewniona dla dzieci i wstępnych, mocniejszą je s t od prawa służą­
cego właścicielowi rozporządzać rzeczą (art. 950),* każda darowizna
uczyniona przez obowiązanego do legitymy, może być krytykowani!
przez jego sukoessorów linii prostćj i na ich żądanie uchylona: nie­
ruchomości darow ane mogą być windykowane przez nich nawet w te­
dy, gdy przeszły w ręce trzecie.
N adto, darowizna uczyniona przez osobę bezdzietną upada
z mocy samego praw o, jeżeli darujący będzie miał potomstwo.
Po­
wstaje zapytanie: jak dalece to górujące stanowisko legitymy nad
praw em własności, utrzymanćin zostało obok praw a hypotccznego?
A u to r utrzymuje (§ 4 0 ) , że gdy dobra nieruchome zostaną darow a­
ne, praw a sukcessorów obowiązkowych nie potrzebują być objawia­
292
ii o z u i ó 11
ne w wykazie hypotecznym, i że pomimo tego służą one przeciw
trzecim nabywcom.
Zdunie to, mogące w zastosowaniu sprowadzić wielkie niedo­
godności, nie je st bynajmniej uzasadnione.
Śmiało można powie­
dzieć, iż w riizie przyznania w całćj rozciągłości mocy obowiązującej
przepisom Iiodexu Cywilnego obok hypoteki, nie byłoby żadnego bez­
pieczeństwa hypolecznego, i większa część dóbr nieruchomych była­
by usunięta z pod porządnego obiegu; słowem , z postępem czasu
wrócilibyśmy do tego chaosu, z którego usiłują teraz wyjść F rancu zi.
Skoroby tylko od ro ku 1 8 1 8 jakie dobra były darow ane, nie
możnaby było nu nich zaciągnąć z pewnością ani pożyczki z T o w a ­
rzystwu Kredytowego, ani ze skarbu, oni ich przedać: bo wszystkie
te akta, w edług teoryi autora, mogłyby uledz wzruszeniu przez skar­
gę sukcessorów obowiązkowych. Skarga zaś ta służy im przez lat
3 0 i przez mołoletność może być przedłużoną. Jurysprudencya Fran­
cuzka nadto przyznaje możność wytoczenia skargi przeciw darowiznom
pokrytym formą udanych przedaży.
Taka niepewność w prawie własności hypoteczrńc zabezpieczon em , sprzeciwiałaby się zamiarom praw odawcy, który chciał dopro­
wadzić do matematycznej pewności wszelkie nabycia i cały ruch
w prawie rzeczowćm.
Lecz nietylko ogólne względy, ale i w yra­
źne przepisy prawa, przeciwne są zdaniu autora.
A rtykuł 3 0 prawa hypotecznego stanowi: „ P o uznaniu zwierz­
chności hypotecznej, iż tytuł nabywcy żadnemu nie podlega zarzuto­
wi, i po zapisaniu treści tytułu do wykazu hypotecznego, tenże naby­
wca uważanym jest w czynnościach z trzecim o dobra nieruchome
zawieranych, za istotnego właściciela.“
Cóż tu znaczy istotny właściciel? W łaściciel taki, za jakiego
umiała go zwierzchność hypoteczna, tojest właściciel bezw arunkow y,
zdolny przenieść prawo własności na nowego nabywcę.
Zwierzchność hypoteczna ocenia ważność aktu, jego znaczenie
p ra w n e , jego niewzruszalność.
Dopiero, jak się wyraża art. 2 0 ,
przez uznanie zwierzchności że akt nie podlega powyższym zarzutom,
pizyhićra takowy akt znamię wiary publicznej względem każdego
trzeciego, mającego czynność z właścicielem gru ntu lub praw a hypotekowanego.
Pytam się, coby tu była za rękojm ia, za znamię wiary publi­
cznej, jeżeliby prawa przez trzecich nabyte, mogły być unieważnione
skutkiem legitymy, należącej od pierw otnego właściciela? N ie w ąt­
pliwie przeto po uznaniu nabycia p raw a rzeczowego przez z w ie rz -
Pll A W A II Y P O T E C Z N E G O .
293
clmość hypoteczną za istotne, nieokreślone żadnemi w arunkam i, pó­
źniejszy ruch w tćm prawie nie ulegnie już wzruszeniu, z po w odu
pretensyj formowanych do poprzednich właścicieli.
Zwierzchność hypoteczna, która ocenia akt zeznany, i której
niowolno w błąd wprowadzać interesantów , przyznając obszerniejsze
praw a, aniżeli w istocie służą; zwierzchność bypoteczna nie zostaje
w konieczności przestrzegać praw osób, którym należy część obowiąz­
kow a, albowiem art. 2 0 prawa hypotccznego zaleca jćj uważać:
,,czyli czynność nie sprzeciwia się praw om trzeciego wiadomym
z ksiąg hypotecznych” . Ostrzeżenie o legitymie mogłoby być w nie ­
sione do ksiąg hypotecznych tylko na żądanie samych stron intere­
sowanych, i zanimby dobra darow ane przeszły w ręce trzecie.
A u to r utrzymuje także (§ 4 7 ) , iż art. 8 6 5 Kodexu Cywilnego,
obowiązuje w całćj swéj rozciągłości i co do aktów hypotecznie zeznanych. W e d łu g tego wykładu, jeśliby dobra darow ane by ly do­
mniemanemu sukcessorowi i na niego bezw arunkow o ty tuł własności
uregulow any, a następnie zwrócone przez niego do massy spadkowćj,
wszelkie obciążenia hypoteczne przez czasowego właściciela zeznane,
i osobom trzecim przez wierzycieli hypotecznych ustąpione« uległyby
wykreśleniu na korzyść w spółsukcessorów .
T o zdanie również nie je st uzasadnione, jako niezgodne z r ę ­
kojmią publiczną, wynikającą z zatwierdzenia zwierzchności hypotccznćj.
Należy wybierać pomiędzy dwiema instytucyami: albo Iegityina i zwroty dla sukcessorów w całćj swój rozciągłości, albo hypoteka. Ponieważ zaś instytucya hypoteczna jest późniejsza od kodexu
i ważniejsza dla kraju, przeto niewątpliwie przyznać jćj należy pier­
wszeństwo.
W ięcej trudności przedstawia rozwiązanie zapytania rozbieranego
przez autora; czyli je d e n ze w spółsukcessorów wpisany do hypoteki
p r o in d iv is o , jako współwłaściciel może ważnie i ze skutkiem część
swą zbywać i obciążać? Pow ód do po w ątpiew ania wynika z w aru n­
kowego prawa własności sukcessorów , mogącego ustać w skutek
działu. N iektóre nowsze pra w od aw stw a hypoteczne zowićrają prze­
pis, iż wspófsukcessorom i w ogólności współwłaścicielom, niew ol­
iło jest oddzielnie obciążać swych praw , p r o in d iv is o do hvpoteki
wniesionych, lecz że tego rodzaju akta dozwolone im są za wspólną
zgodą. Przepis ten zapobiego wielu komplikacyom, utrzymuje bo­
wiem jedność kontroli przez zabronienie cząstkowego obciążaniu.
W szakże, gdy nasiu hypoteka tego ograniczenia nic zna, przyjąć na ­
294
lt o z u i ó u
leży, iż kn/.dy z współwłaścicieli mocen jest sw em prawem rozpo­
rządzać. Dla ocenienia zaś skutków tych rozporządzeń, należy roz­
różnić, czyli w spółsukcessorowie wpisani pro indivi$0 zastrzegli
sobie w wykazie hypotecznym wzajemne pretensye, mające się w y­
kazać w drodze działów, i czy postarali się o zamianę praw osobistych
z art. 8 8 3 służących, na rzeczowe, lub nie?
Jeżeli uczynione było zastrzeżenie, w takim razie akt zeznnny
przez współsukcessora, nie może im szkodzić; w przeciwnym przy­
padku, uważać należy wpisanych do hypoteki współsukcessorów , jak
innych współwłaścicieli, i akta przez nich hypotecznie zeznane, otrzy­
mują zupełny skutek co do ich części reprezentowanej przez szacu­
nek, mający otrzymać się na licytacyi.
Nasz au to r rozwiązuje to ważne zapytanie innym sposobem.
Mniema on, iż gdy idzie o rozporządzanie nabytą przez spadek i hy­
potecznie uregulowaną współwłasnością, akta współsukcessora, n aw et
hypotecznie zatwierdzone, mogą być wzruszone skutkiem działów, dla
tego, iż w spółsukcessor nie miał żadnćj pcwnćj w naturze wydzielonej,
ograniczonej, oddzielnie gospodarowanój części; zaś, gdy idzie o roz­
rządzenie częścią summy spadkowćj, akta jego, jako ściągające się
do oznaczonćj części czyli ilości, nie ulegną skutkom działu.
Lecz można zarzucić tem u w ykładow i, iż współnabywca dó br
nieruchomych przez ku pno, także nie ma w naturze wydzielonej czę­
ści, a przecież swą częścią ze skutkiem rozporządzać jest mocen; że
szacunek mogący zrealizować się na licytacyi, reprezentuje dobra
i dzieli się wygodnie; że art. 8 8 3 I(odexu Cywilnego wzruszający
cząstkowe nlienocye i obciążania przez sukcessorów zeznano, napisa­
ny dla kraju w którym nie ma ustalającej praw o własności hypoteki,
nadaje tylko prawa osobiste interesowanym w wzruszeniu czynności
sukcessorów, a pod względem praw a rzeczowego nie obowiązuje
obok ort. 2 0 , 3 0 , 3 7 prawa hypotecznego; żo przeto żadnćj różnicy
nie można czynić co do możności rozporządzania przez w sp ó isu k c c ssorów pomiędzy dobrami hypotecznie uregulowanem i i sum m am i hypotecznemi.
Zastanawiając się nad w pływ em , jaki w yw arła nasza hypoteka
na przenoszenie praw a własności, autor przychodzi do przekonania
(§ 3 8 , 3 9 i 4 0 ) , iż dobra nieruchom e, urządzoną hypotekę mające,
przechodzą na nabywcę nietylko w stosunkach z trzeciemi, ale i bez­
względnie, dopiero od dnia zeznania nabycia w księdze hypotecznćj,
lub od dnia wciągnienia do niój tytułu własności; żo do tego dnia
l'KAWA II Y P O T E C Z N E C O .
295
a x i o m a c a s u n i s e n tit d o m in u s , pogorszenia i straty w nierucho­
mości wydarzone, dotyczą przedawcy.
Lecz praw o hypoteczne tego przepisu nie zawićra; au to r usiłuje
o 0 przeto wywieść z art. Ig o Ustawy hypotecznćj i przytacza na p o­
parcie swego ¿dania ró in e argum enta. Najważniejszemi z nich są:
1. Że prawo rozporządzania nieruchomością w e d łu g naszéj hypoteki, zyskuje sie przez wciągnienie tytułu nabycia do ksiąg hypotecznych; zaś praw o rozporządzenia jest jedną z głów nych altry b u cyi prawa własności i nic da się oddzielić od innych jogo przymiotów.
2 . Ze wielkie komplikacye i niedogodności rodzi system uzna­
jący dwóch właścicieli dób r zbywanych do wniesienia nabycia w księ­
gę hypoteczną, tojest nabyw cę, którego praw a tylko względem zbywającego są ważne, i zbywającego którego prawa stanowczemi są
dla trzecich.
3 . Nakoniec, że art. 1 4 3 nakazuje do zaprowadzenia nowego
porządku hypolecznego, czynności o własność dóbr nieruchomych,
zawierać w formie urzędowćj.
Lecz moc tych w yw odów niknie, jeżeli wspom nim y, żc p r a ­
wo hypoteczne nie urządza stosunków między zawierającemi umowy,
żc te umowy urządzone są przez Kodex Cywilny, którego p raw od a­
wca nie zamierzał zmieniać.
Art. lszy naszćj hypoteki m iał na celu wskazać formę tytułów ,
które moją sk utko w ać nabycie, umorzenie lub obciążenie praw a hypotecznego. Oddzielenie zaś praw a posiadania służącego właścicie­
lowi od praw a rozporządzania, i przypuszczenie dw ó ch razem jednego
majątku właścicieli, a mianowicie jednego w zględnego, drugiego
bezwzględnego, stanowi istotnie wielką niedogodność i n aw et n iekonsekwcncyą prawną; lecz te tylko na drodze prawodawczej a nie
na drodze intcrpretacyi mogą być u prz ą tn io nc ;tć m bardzićj, że w obecnćm prawie bypoteczném znajdujomy nieraz dw óch właścicieli j e ­
dnego majątku.
W art. 3 0 , 3 2 i 3 3 mowa jest o właścicielu isto­
tnym, niewpisanym i prawdziwym, co dopuszcza przeciwnego jem u
właściciela nieistotnego, wpisanego i nieprawdziwego.
Nakoniec
art. 1 4 3 Praw a hypotecznego zawiera tylko powtórzenie w części
przepisów art. 1 i 2 w zominrze zapewnienia im mocy przechodniej*,
skutki zaś tych artykułów oznaczone w a r t 3 ograniczają się tćm, żc
czynności zeznano nie w formie przepisanćj, nie mogą być wciągnię­
te do ksiąg hypotccznycb, a zatćm nie ma tu bynajmnićj mowy o prze­
noszeniu własności.
Przechodzimy do praw rzeczowych nieruchomości obciążających.
290
noz ui ó n
A rt. 4 5 prawa hypotecznego stanowi: „ n a przyszłość jednak
powinno być zapisanćm w księgę bypotecz»Q każde umorzenie dotąd
istniejących służebności, lub ustanowienie nowych i tychże um orze­
nie, jakiegokolwiek rodzajuby te służebności były“ .
Skutki niezachowania tego przepisu oznaczone są w ort. 11,
pomieszczonym w części ogólnej prowa, którego brzmienie następne:
„w szelkie tytuły, które wciągnione do ksiąg hypotecznych stanowią
prawo rzeczowe, dopóki nie zostały wciągnionemi, są tylko p r a w a ­
mi osobistemi".
Przepisy te są jasne, tak dalece, iż trudno wyma­
gać więcćj precyzyi od praw odawcy; w e dług nich art. 6 9 0 , 0 9 1 ,
6 9 2 , oznaczające różne sposoby nabycia służebności, stosownie do
ich rodzaju, obowiązują między stronami; lecz aby ustanowienie
i nabycie służebności jawnych i ciągłych przez przedawnienie, lub
przez rozporządzenie ojca familii, było ważnóm względem trzecich
nabywców , trzeba wciągnienia ich do ksiąg hypotecznych. A utor,
(§ 1 2 5 ) , wierny swemu systematowi, przyznający Kodexowi Cywil­
nem u górujące stanowisko nad hypoteką, nie podziela tego wykładu.
Utrzymuje on: „iż nasz a rty kuł nie miał względu na stanowczy po­
dział służebności na widoczne i ciągłe, oraz na niewidoczne i prze­
ry w an e , i żc nic zdaje się, aby do tego była racyonalna p o b u d k a ."
Na co odpowiedzieć można, iż praw o daw ca ważne miał powody do
uchylenia tego podziału i skutków onego we względzie hypotecznym;
że zamierzył on zabezpieczyć nabywcę od ciężarów w księdze hypotecznćj liieobjawionych, o których istnieniu nie mógłby się przeko­
nać innym sposobem.
Ciężary albowiem jaw ne i ciągłe dotykające
nieruchomość, zwykle dobrze są wiodome właścicielowi zostającemu
w jćj posiadaniu, lecz mogą być niedostrzeżone przez nabywcę; mo­
że on także uważać jo z.a skutek prostćj tolerancyi poprzedniego po­
siadacza, lub za skutki jego niebaczności.
A u to r dodaje nadto: „Każe on (prawodawca) wpisać wszystkie
jakiegokolwiek rodzaju (służebności), ale nakazu tego żadnćj nic ma
sankcyi” . Lecz tę saukcyą znajdujemy w powołanym przez, nas ort.
l l s t y m ustawy hypotecznćj. W e d łu g tego artykułu, prawo niew niesione do księgi wieczystćj, nie nabędzie charakteru prawa rzeczowego.
Nakonieo twierdzi autor: „przepis ten (nakazujący wpisywanie
służebności), w całćj rozciągłości wykonany n a w e t być nic może:
bo ściśle biorąc, może być wykonany względnie służebności, które
tylko z tytułu byt swój wywodzić mogą, ale nie da się wykonać co
do służebności widocznych i ciągłych, które powstać mogą, skoro
przez lat 3 0 były wykonywane; nie du się wykonać co do służebno­
P lt A W A
IIY P O T E C Z N E G O .
*297
ści tegoż samego rodzaju p e r d e s U n a łio n c m p a t r i s f a m i l i a c usta­
now ion ych .“
Lccz i w tym względzie nie zachodzi wskazana przez autora
tr u d n o ś ć .
Służebności nabyte skutkiem przedawnienia mogą b j e
w n ie s io n e d o hypoteki z mocy wyroku otrzymanego przeciw w łaści­
cielowi niedbałemu; służebności zaś ustanow ione przez właściciela
dwóch nieruchomości, mogą b y ć przez niego w hypotece objawione.
T ak pod względem prawu własności, jako i pod względem wszy­
stkich praw rzeczowych, ważnemi są nader; dobra wiara wymagnnu
dla nabycia, i stosunek między prawami wpisanemi do różnych działów
księgi hypotecznej. Przedmioty te a utor w miarę icli ważności wy­
pracował nader starannie i zwrócił silną u w agę na połączone z nie­
mi wątpliwości; lecz gdy rezultatu przezeń podane niezupełnie za­
spokajają, przeto pozwolimy sobie poddać je krytycznemu rozbiorowi.
D o b r a w iara z aw sze j e s t dom niem ana aż do u d o w o d n ie n ia
p rz e c iw n e g o s ta n u rzeczy; zaś zła w iara w ynikająca z w e w n ę tr z ­
nego p r z e k o n a n ia , zależy o d w ielu okoliczności, k tó re zw ykle
św ia d k a m i lub przysięgą m ogą być tylko w yjaśnion e.
T e dowody nie dosyć zgodne z istotą hypoteki, polegającej na
jawności i dopełnieniu form przepisanych, mogłyby wzruszyć samą
instytucyą, jeśliby zbyt łatw o były przez sądy dopuszezanemi.
Praw odaw ca hypoteczny wszelako odrzucić ich nie mógł, albo­
wiem dozwolił zahypotecznie zeznawać akta dotyczące praw hypotekow anych, zkąd dla spekulantów zlej wiary powstała możność zawierunia szkodliwych czynności dla nabywcy, w czasie pośrednim m ię­
dzy sporządzeniem aktu notaryalnego i wniesieniem onego do hypo­
teki. Także prawodawca nie m niem ał, aby pomimo jawności bypotecznćj nie wydarzały się jeszcze podstępy i fałsze, nadwerężające pra­
w a istotnych właścicieli.
A utor obdarzony rzadkim praktycznym zmysłem, w przekona­
niu, że nierozważne przypuszczanie złej wióry może stać sie źródłem
pieniactwa i samowolności sędziego, starał się o podanie niewątpli­
wych w tym względzie skazówek, i traktow ał o dobrej i złój wierze
w trzech różnych miejscach, a mianowicie w §§ 5 8 , 6 8 i 7 1 .
W § 5 8 a utor prócz ogólnego kryteryum dobrej wiary, «by na­
bywca nie wiedział, że dobra nabyw ane mają innego praw dziw ego
właściciela, że summa ustąpiona mu je st umorzona, podaję nam je ­
szcze inną wużną zasadę, że dobra wiara nie je s t wymaganą, jeżeli
otrzymujący pruwo hypotcczne wiedział, u. n» nieruchomości służy
Tom II. Mi'] IBM.
:J 8
298
n o /. n i ó n
komu innemu praw o nicz.ihypotckowone, klórc obok nabytego prze­
zeń, może być wykouonćm; że przeto ten, kto wie o zaciągnieniu no
dobra długu zahypotecznie, może na nie udzielić pożyczkę i uzyskać
pierwszeństwo przed zaciągnionjn) poprzednio długiem.
W § 6 8 a u t o r idzie dalćj, m ó w iąc o p r z y p a d k u , w k tó ry m
udzielający pożyczkę w ie , że d o b ra d ługie m obciążo ne p o z a h y p o teczn ie przeszły w rę ce trz e c ie ; po d a je z a sa d ę , że a k t h ypoteczny
należy u w a ż a ć w te d y tylko za zlej w iary, a tć m sam óm za n ie w a ­
żny, jeżeli udzielający pożyczkę z m ó w ił się z w p isa n y m w ła ś c i­
cielem na sz k o d ę p o z a b y p o te c zn e g o nabyw cy.
A lb o w ie m poży­
czający m ó gł nie w ie d z ić ć , czy str o n y nie zrobiły czynności p o z o r ­
n ie, czy od nićj późnićj nie o d s tą p iły , czy n a byw ca zapłaci! sza­
c u n e k i jak się stro n y um ów iły w zg lędem d łu g ó w bypotecznycli.
L e c z te o ry a ta zbyt śm iała, z o stająca w zw iązku ze zdaniem a u to r a ,
iż n iew pisan y nabyw ca nie j e s t w łaśc ic ie le m , z m o dy fiko w an ą je s t
p rz e z niego n iejako w § 7 1 .
C zytam y b o w ie m w tym paragrafie: ,,C i na b yw c y, lub na
b y potek ę pieniędzy pożyczający, nie p o w in ni m ićć w ia d o m o śc i,
że d o b ra , ka p ita ły lub inne p r a w a h y p o te k o w a n e są w łasnością
k og o innego a nic te g o , z k tó ry m w u m o w ę w c hod z ili; jeżeli zaś
mieli tę w ia d o m o ść , a zatćm byli w złój w ierze, nie m o g ą , p o m i­
m o że czynność z a tw ie rd z o n a z o sta ła p rze z z w ierz c h n o ś ć h y p o te czną, odn ieść korzyści, ja k m ów i a r t . 3 3 c i, n a b y w a ć ż a dnego p r a ­
w a ze szkodą p ra w d z iw e g o w ła śc ic ie la” .
P r ó c z tego je sz cz e a u t o r p o d a je d w ie n o w e zasady, a m ia ­
n ow ic ie : że d o b ra w iara p o w in n a być w chwili nabycia; p o w t ó r e ,
że r o z s ie w a n e p o g ło sk i i odk azy w an ia się p r o c e s e m p rz e z i n te r e ­
so w any ch , nie osłabiają d o b rć j w ia ry w ch o d z ą c eg o w czynności
z w pisany m w ła śc ic ie le m .
T e d o w o d y a u to r a o d obrćj i złój w ie rz e , nie u le g a ją ż a d n e ­
m u z a rz u to w i.
Tylko t r u d n o się zgodzić na k ry le ry u m p o d a n e
p rz e z e ń w § 6 8 , iż hypoteki m o gą być zy skiw ane p rz e c iw n i e w pisanem u nabyw cy z w ied z ą o naby ciu. L i te r a p r a w a te m u się
sprz e c iw ia ; a rt. 2 0 w yraźnie sta n o w i: ,,n ie m oże o d nosić k o ­
rzyści z a ktu z a tw ie r d z o n e g o , z aw ierający te nż e a k t w złój w ie ­
r z e ” . Zła w ia ra zaś zachod zi, gdy m ający w ia d o m o ść o p r a w a c h
naby w cy , wchodzi w czynności o ne m u sz k o d liw e .
Myśl p ra w a
ta k ż e nie sprzyja tem u w y k ła d o w i; zabezpieczenie a k tó w p o z a h y p oteczny ch p rz e c iw złój w ie r z e , a n a w e t p r z e c iw p o d s tę p o w i
z e z n a j ą c y c h ta k o w e , nie byłoby o sią g nięte . L e c z dla należytego
P IŁ A W A I I Y P O T E C Z N E C O .
299
w y jaśnien ia p r z e d m io tu , n a leż a ło a u to r o w i bliższe złój w ia ry p o ­
dać sk a z ó w k i, i s zu kać ich m ianow icie w s p o s o b ie , jakim z a w ie ­
rający czynność, do w iedział się o p r a w a c h onej p r ze c iw n y c h ,
w ro z ró ż n ie n iu p ra w n a d w e rę ż an y c h , n a k o n ie c w p o stę p o w a n iu
tak nabyw ającego p ra w a h y p o te k o w a n e g o , ja k o i m ającego p ra w a
h y p o tc c zn e .
W ia d o m o ś ć o p ra w a c h pozahypo teczny ch trzecich
o s ó b , m oże być po w z ię tą przez zam ierzającego nabycie p r a w a h y p o te c z n e g o , albo o so b iśc ie , albo od stro n y z k tó rą tenże tr a k tu je ,
a lb o od mającego p ra w o zahypoteczne, albo n a k on ie c od osób
czynności zup ełnie obcych. O so b iś c ie p o w zięta w ia d o m o ść o p r a ­
w ach zahy po teczny ch, niem nićj w ia d o m o ść po w z ię ta od s tro n y
l k tó rą czynność j e s t z a w a rta , sk u tk u je zią w ia r ę , jeżeli nie za­
c h o d z ą okoliczności u s p r a w ie d liw ia ją c e . T e n w ięc, kto czytał a k t
ku pn a i prz e da ż y zahypotecznie zeznany, albo o sn o w ę je g o m iał
so b ie o św iadczon ą p rz e z n o ta ry u sz a spo rz ą d z ając e g o akt, kto w i­
dział p r a w d z iw e g o su k c e s s o ra dla w ażnych p rz e s z k ó d n ie o b ja w ia j ą c e g o p ra w sw oich w te rm in ie o z n aczo ny m , albo o tych o koli­
cznościach był przez w p isa n e g o właściciela u w ia d o m io n y , te n
nie m oże zaw ie ra ć z nim a k tó w sz kodliw ych dla w łaściciela p r a ­
w d z iw e g o . D zia ła n ia je g o mają na celu w takim ra z ie , alb o w ła ­
s n e n ie p r a w e w z b o g a c e n ie się, albo mnićj g o dziw e zje d na nie k o ­
rzyści tra k tu ją c e j z nim s tr o n ie .
L ecz mogą i w tym p rz y pa d ku zachodzić okoliczności n iw e ­
czące dom n ie m a nie złej w iary. Jeżeli a k t p o z a h y p o te c zn y z a w ie ­
r a w a ru n k i, k tóry ch spełn ienie j e s t w y m a g a n ć m przed w n i e s i e ­
niem on eg o do h y po te k i, albo r ó w n o c z e ś n ie z w n ie sie n ie m , i j e ­
żeli po u p ły w ie niejakiego czasu od zeznania o n eg o , o b jaw ie n ie
w h y po te c e nie n a stą p iło ; ró w n ie ż , jeżeli p ra w d z iw y s u k c e s s o r ,
pom im o ustan ia p r z e s z k ó d , k t ó r e ta m o w ały je g o z g ło s ze n ie się
ze sw em i p r a w a m i , z a n ie d b u je ich p r z e d sta w ie n ie w h ypo tece;
w takim ra z ie z a w ie ra jąc y czynność z w pisanym w ła ś c i c i e l e m ,
m oże uw ażać n ie w p isa n e g o , za o d s tę p u ją c e g o od p r a w sw o ic h .
S k o r o zaś z a w ie ra jąc y czynność na zasa d z ie ksiąg h y p o tc cznych, o trz y m u je w ia d o m o ść o p rzeciw nych jej p ra w a c h n ie h y p o te k o w a n y c h od sam ego p r e te n d e n ta , lub o d o sób o b cych, k t ó ­
rych do n iesie n io m w ierzyć nie j e s t ob ow ią z an y , d o m n ie m a n ie o j e ­
go d ob rej w ie rz e nie będzie o sła b io n e , chyba, że zachodzą o k o li­
czności w ym agające z je g o stro n y w iększćj u w a g i, lub w y k a z u ją c e je g o n ie rz e te ln o ść .
11 O Z II I Ó II
Gdyby w łaściciel n ie w p isa n y p o zb aw io ny z o sta ł sw ych p r a w
skutkiem o sz u s tw a lub fałszu, w te d y na sami} p o g ło s k ę o d o k o nanćm p r z o s tę p stw ie , n ie może n ik t w chodzie w czynności liypoteczne z fałszerzem lub z o s z u s te m , aby mu nie u ła tw ić n ie p r a ­
w y ch korzyści.
R ó w n ież, jeżeli kto p o w ziąw szy n a w e t od o só b obcych w ia ­
do m ość o cudzćm p o z a h ypo tecznó m p ra w ie , sk w a pliw ie z aw ićra
p rzeciw n ą on em u czynność, ta k , iż szybkością s w o ją u p rz e d z a
o bja w ie n ie p ra w p o z a hy pote c znyc h , i z ak tu z a w a rte g o n a d z w y ­
czajno osiąga korzyści: w te d y przyjąć należy, iż o p a rł on sw e
ra c h u b y na w ia d o m o śc i o prz ec h od nim s ta n ie p ra w a p rze z e ń n a ­
b y te g o , i działał w złój w ie rz e .
N ako nioc, p o s tę p o w a n ie o s o b y , któ rćj p ra w a zahypotocznc
zo sta ją na d w erę ż on o, także w p ły n ą ć m oże na o c enienie d o b rć j
lub zlej w ia ry u z y sk ującego p rze c iw niej praw a h y p o te k o w a n e .
Jeżeli w łaściciel n ie w p isa ny p rzez czas d łu g i, ociągał się z o bja­
w ien iem w h yp otec e sw ych p r a w i p o s tę p o w a ł n ie d b ale , w takim
razie w ch od zący w czynności z w łaścicielem w p i s a n y m , jako
do m niem yw ający się zrzeczenia tych p r a w , n ie ła tw o m oże być
po są d z o n y o złą w iarę .
W ia d o m o ś ć nie p e w n a lub ja k a k o lw ie k
o istnieniu p ra w z a h yp otcczn ych , nie osłabia w okolicznościach
zwykłych do brćj w iary w c ho dz ą c ego w czynności, z m ającym p r a ­
w a h y p o te k o w a n e.
Ż eby ją zniw eczyć, tr z e b a u d o w o d n ić w ia ­
do m ość n ie w ą tp liw ą i d o k ła d n ą .
D latego przysięga d e le ro w a n a
lub n a z naczon a, celem wyjaśnienia zlej w iary, p ow in n a ob e jm o w a ć
fakta, z których m u sia ło w yniknąć p rze k o n a n ie osoby n a b y w a ją ­
cej z a przeczo ne p ra w o hypoteczne.
S to s u n e k m iędzy różnem i p ra w a m i r z e c z o w c m i, r ó w n ie ż s t a ­
ra n n ie p rzez a u to r a zo s tr o n y p raktycznej p r z e d s ta w io n y .
Szezególnićj z a sług uje na u w a g ę r o z b ió r je g o w zajem nych p r a w w ie ­
rzycieli h yp otc cz n y c h , z astaw ników i d z ie rż a w có w .
L e c z a u to r
nie r o z e b r a ł w ażnego zapytania, p rz e d s ta w ia ją c e g o się w o g ó ln o ­
ści, juk d alece p ra w a r ó ż n o r o d n e , je d n e drug im u b liż ają c e, m og ą
być u sta n a w ia n e w hy potoco; czy np. w łaściciel d ó b r o b d łu ż o nych m ocon j e s t u s ta n a w ia ć na nich słu ż e b n o śc i p a stw isk a i w r ę ­
b u , bez zezw olenia w ie rz y c ie li, czy m oże te dobru o d d a w a ć w za­
s ta w b ez ich zgodzenia się? W n iek tó ry ch p r a w o d a w s lw a c h , t e ­
go ro d z a ju u m o w y , ja k o ro d z ą c o zaw ikłania i m o g ą c e u t ru d n ić
satysfakcyą w ierzycieli, w yraźn ie są z a b ro n io n e .
N a sz e p ra w o
z r o k u 1 8 1 8 , żadnych w tym w zględzie nic z a w ie ra o g raniczeń,
PHAWA II Y P O T E C Z N E G O .
301
lecz p otrzeba onych j e s t w id oczną; zaś ich is tn ie n ie m oże d ało by
się w yw ieść z n a tu ry instytucyi hypotecznej.
H y p o te k a b o w ie m
dąży do usun ię c ia s p o r ó w , przez u sta le n ie i w yjaśnienie p r a w
zabezpieczonych.
R ó w n ież a u t o r nie r o z e b r a ł ani z p rak ty c z n e g o , ani z o g ó l­
nego sta n o w isk a , ja k dalece m oże m ieć m iejsce ru ch h y po teczn y;
czy np. mogą być zysk iw ane h yp oteki na czynszach i na s u b i n t a h u lata c h .
W s z a k ż e b e z ujęcia w p e w n e karby w p is ó w , w ykazy
h y p o te c z n e staną się często k ro ć niezro zu m iałem i; k o n tro la m a te ryalna nie w y sta rc zy dla utrzy m ania ich w p o rz ą d k u .
P r z e c h o d z im y do hypoteki p ra w n e j i s ą d o w e j, k t ó r e n a ­
zwiem y hypotck ą przymusową. A u to r b ardzo tra fn ie rozróżni!
tę hypotek ę od umownej czyli dobrowolnej, i u d o w o d n ił, że r ę ­
kojm ia w ia ry publicznej ota cz a jąc a akta d o b r o w o ln e i z a tw ie r ­
d zo n e przez z w ierz c h n o ś ć hypoteczrią, nie o dn o si się w ró w n y m
s to p n iu do w p isó w w ynikających i. m ocy sam eg o p ra w a lub w y­
roków sądowych.
L e c z w dalszćm rozw inięciu te g o p rze d m io tu
p rz e z a u to r a , znajdujem y w ykłady p ra w a mniej tr a f n e .
Chociaż h y p o te k a p rz y m u so w a w pisyw aną bywa zaw sze
w sk u te k dccyzyi zw ierzchności h yp otecznej, w szelako decyzya ta
m oże zapaść:
« 1 . albo w z a sto so w a n iu tylko sam ego p r a w a ;
2 . albo w w y k o n an iu rezolucyi są d u ty m c z a so w e j lub w y ­
r o k u n ie p r a w o m o c n e g o ;
3 . albo w w y konaniu w yrok u p ra w o m o c n e g o .
W pić rw sz y m i trz e c im przypadku w p isy w an ą j e s t h y p o te k a
. sta n o w c z a ; w d ru g im , w n ie sio n em z o sta je do księgi hypo teczn źj
ostrzeżenie.
H y p o te k i w y nikające z m o cy p r a w a i o strz e ż e n ia , dały p o ­
w ó d do n a d e r w ażnych w ą tp liw o ś c i.
Co do p ić rw sz y c h , p o w s ta je z a p y ta n ie , czy w każdym ra z ie
żona, k tó rć j służy h y p o te k a p r a w n a , u d o w o d n ić w inn a sw ą p r e tensyą do m ęża, gdy żąda jć j z a h y p o te k o w a n ia? A u to r u trz y m u je
( § 1 9 1 ) : „ g dyb y zasada do h yp oteki była w u m o w ie p r z e d ślu b n ó j,
ta k o w a także złożoną być m a.
G dy hypoteka żądana j e s t z o d ­
p o w ie d z ia ln o śc i, zup e łn e g o u sp ra w ie d liw ie n ia w ym agać n ie na le ­
ży i nie m ożna.
T u sam o p ra w o j e s t ty tu łe m do h y p o te k i, i ta
bez in nego u s p r a w ie d liw ie n ia , jak tylko za z ło ż e n ie m aktu m a ł­
ż e ń stw a , zapisaną być w in n a ” .
3 0 2
It O Z I) I Ó lt
Z e zdaniem tćm zgodzić się nie m ożna; n a lc ż y to ść w noszony
do księgi w ieczystej z ty tu łu hypoteki p ra w n e j, r ó w n ie ja k każda
inna pow inna być u d o w o d n io n a ; wynika to nietylko z n a tu ry akcyi,
ale i ze ź ró d e ł z których c z e rp a ł nasz p r a w o d a w c a ; n a k o n ic c ze
w zględu na w ażne n ie d o g o d n o śc i, ja k ie b y p o w s ta ły z p r z e c iw nćj teory i.
Ż ą da nie żony zapisania hypo tek i pra w ne j na d o b r a c h m ęża,
zm ierza n a prz ód do przyznania je j należytośći p o s z u k iw a n e j, a n a ­
stę p nie d o h yp ote cz n e go onej zabezpieczenia.
Z w ie rz c h n o ść h y p oteczna zezw alając na w p is, przy są dz a tćm sam em po sz u k iw a n ą
sum m ę. Gdyby zaś jćj w olno było nie opierać s w e g o w y ro k u na
d o w o d a c h , to od jej sam o w o ln o śc i zależałoby po/.bawić p rzeciw ną
s tr o n ę m a ją tk u .
W s z a k ż e p o d łu g p o s tę p o w a n ia s ą d o w e g o Ira n cuzkiego, n a w e t żądania zaoczne, p o trz eb u ją być u s p ra w ie d liw io ­
n e. P r z y m io t hy poteki pra w n ć j u w alnia tylko in te re s a n ta od k o ­
nieczności zyskiw ania w y ro k u s ą d o w e g o , lub rezolucyi są d o w e j,
lecz nic uw alnia go od o bo w ią z k u u d o w o d n ie n ia sw ćj należytośći.
C ała tr u d n o ś ć w ynikła z t ą d , iż p r a w o d a w c a nic nie w spom niał
o r o d z a ju d o w o d ó w , ja k ie złożyć w inna o sob a żądająca w pisania
h yp otek i p r a w n ć j , czego przyczyną są źródła z który ch czerpał.
A r t. 7 2 p ra w a z r. 1 8 1 8 , i a r t. 15 p ra w a z r. 1 8 2 5 , s ta n o w ią c e
o hy po tek ach p ra w n y c h , p o w z ię te są z art. 2 1 2 1 K o dex u C y w iln e­
go czyli z hypoteki francuzkićj.
W tym zaś a rty k u le ani w n a ­
stępnych, nie było wzm ianki o d o w o d a c h h ypoteki p r a w n ć j ; a lb o ­
w iem w e d łu g k o d e x u , hypo teka p raw na nie p o tr z e b u je być w p i­
sy w an ą, a tćm sam óm u d o w a d n ia n ą , aby n a d a w a ć p ie r w s z e ń s tw o .
L e c z sk o ro id/.ie o z a sąd zenie n ależytośći żon i w y e x e k w o w a n ie
tak o w y c h , w te d y u d o w o d n ie n ie onych, i w e d łu g k o d c x u frano uzkiego j e s t koniecznćm . Ty m czasem nasza hypoteka p ra w n a u s ta la
z a razem i nalcżytość i p ie rw s z e ń s tw o , i w myśl a r t. 2 0 uzasadn ia
e xc k uc yą .
D la te g o nic m ożna je j sk u tk ó w ro z u m ić ć w zw iązku
z p rze p isa m i hypotecznem i p ra w a franc u z k ieg o , lecz celem r o z ­
w iązania zachodzących tr u d n o ś c i, należy za p atryw a ć się na h y p o tekę p r u s k ą ; tam zaś znajdujem y n a stę p n e przepisy s
§ 1 8 2 . H y p o te k i p r a w n e nie bę d ą nigdy w p isy w a n e z u r z ę ­
du; w p isanie ich na stą p i w sk u te k p odania s tr o n in te r e s o w a n y c h
lub ich p e łn o m o c n ik ó w .
§ 1 8 3 . D o po dan ia p ow inien być d o łąc z o n y ty tu ł bądź o ry ­
ginalny, bądź w u r z ę d o w y m w ypisie, z k tó r e g o w ynika, że p o d a ją ­
cy m a p r a w o do hypoteki p r a w n e j.
P IU W A IIV P O T K C 7 .N E r.O .
30 3
55 1 8 4 . T y tu ł p ow yższy albo u sta n a w ia prz yz n a nie n ie w ą t­
pliw e w ie rz y te ln o śc i, albo nie p rz e d s ta w ia d o s ta te c z n e g o d o w o d u .
§ 1 8 5 . W p iir w s z y m przypadku w pis będ zie zarządzony,
i n i e m a p otrzeby u p rzedzać o lem dłużnika; należy go tylko u w ia ­
dom ić o w pisie.
§ 1 8 0 . W d ru gim p rz y p a d k u , jeżeli przyzn an ie w ie rz y te ln o ­
ści nie w ynika w id o c z n ie ze złożonych d o k u m e n tó w , należy żądać
deklaracyi dłużnika, i nie można zarządzać w p is u , dopóki d łu ż n ik
n i e zgodzi się na ta k o w y , lub d opóki nie zapadnie w y r o k s t a ­
nowczy.
S t o s o w n ie do tych p rz e p isó w , i w myśl a r t . z p r a w a z ro k u
1830 olegity m acyi św ia d k ó w w r a z ie n ie d o sta te c z n o ś ci d o w o d ó w ,
składany ch p rze z k o b ie tę zam ężną, mąż p o w inien być p rzez nią
p r z e d z w ie rz c h n o ś ć h yp otec z n ą z apo zw any ; w ra z ie zaś je g o n i e zgod zen ia się n a w p is , in te r e s do drogi są d o w ć j od e sła n y być
w inien.
N ie d o g o d n o ś c i z prz e c iw ne j teory i w ynikające są zn aczne.
W e d ł u g tej te o ry i, p r z e w r o tn a żona ła tw o m ogłab y wyzuć z m a ­
ją t k u sw ego męża.
W tym celu trz e b a b y jć j tylko p o s ta r a ć się
o decyzyą zw ie rz c h n o ści h y p o te c z n ć j, z a tw ie rd z ają c ą jej u r o jo n e
p re te n s y c i w ręczyć ją p odc z a s c h o ro b y lu b n ie o b e c n o śc i męża.
Decyzya stałab y się p r a w o m o c n ą , i m ąż po u p ły w ie trzech m ie s ię ­
cy od dnia w rę c z e n ia , nie m óg łb y jćj w zruszyć.
Z w id o k ó w także p ra w a francuzkiego w ychodził a u to r , kiedy
h y p o tek o m p ra w n y m , w zbiegu je d n y c h z d r u g ie m i, p rz y zn a ł p i e r ­
w s z e ń s tw o o d daty, w którćj w ie rz y te ln o ść n a s ta n ie w zięła. „ J a k
b o w ie m (są je g o w yrazy, § 190) w h y p o te k a c h u m o w n y c h i s ą ­
d o w y c h data d o k u m e n tu lub w y r o k u w zb ie g u j e d n o c z a s o w e g o
zg łoszenia się do h y p o te k i, w z g lędem p i e r w s z e ń s tw a , s ta n o w i,
ta k w p ra w n y c h tr z e b a b r a ć d a tę n a sta n ia w ie rz y te ln o śc i lub o d ­
p o w ie d z ia ln o ś c i.“ Z d a n ie to p rzy p o m in a ją c e nam h y pote kę Fran­
c u z k ą , p rz e c iw n ą p o ls k ić j, nie zgadza się z zasad ą objaw io ną
w a r t . 1 2 p ra w a h ypo te c z n e g o , k tó ry nie r o z ró ż n ia jąc m iędzy h y p otek am i um ow nem i i pra w n e m i w og óln o śc i, s t a n o w i : „ P i e r ­
w sz e ń s tw o p ra w a rz e c z o w eg o zależy o d p ie r w s z e ń s tw a w pisu.
P o m iędzy w p isam i dnia j e d n e g o , p o rz ą d e k n u m e r ó w s ta n o w ić
będzie p i e r w s z e ń s t w o “ i t. d.
K ów nież ważne zagadnienia p o w sta ły co do o strzeżeń.
O strz e ż e n ia te są tro ja k ie g o r o d z a j u : d otyczą o n e albo zdolności
304
u o 7. n i ó n
cywilnćj o só b , albo p ra w rzeczow y ch i z p r z e stę p stw a wynikaj, 3 cy rh , albo nak oniec p ra w oso bisty ch .
W a rt. 1 3 2 lit. c m o w a j e s t o o strzeżen iach co <ło p ra w
rz e c z o w y ch ; w ynikają o n e z rezolucyi s ą d o w ć j, uzyskanej po d o ­
pe łn ie n iu form alności, w a rt. 1 3 7 p rzepisanych, p rz e z stro n ę , k tó ­
r a , ja k się wyraża a r t. 1 3 2 , „ w d ro d z e sądow ćj wykazać chce
ja k ie p r a w o do d ó b r lub należytości h y p o te k o w a n y c h ” .
W końcu a r t. 1 3 7 opisany j e s t spo sób uzysk iw an ia o s t r z e ­
żeń w d ro d z e krym inalnćj; n akoniec a r t. 1 3 8 tyczy się o s t r z e ­
żeń czysto o s o b isty c h , co do k tó ry c h , w y ro k przysądzający n a le ­
żność, nim się s ta l p r a w o m o c n y m , m oże być w n iesion ym do ksiąg
hy potecznych.
Z tych n a d e r jasnych i niepo dlegający ch w ątp liw ości te x tó w
w y n ik a , iż dla uzyskania o strz e ż e n ia, zabezpieczającego tym cza­
s o w o i e w e n tu a ln ie p ra w o rz e c z o w e , tudzież dla zabezpieczenia
należytości z p rz e stę p s tw a krym inalnego, d o s ta te c z n a j e s t r e z o lucya są d u , w y dana na p rz e d sta w ie n ie je d n o s tr o n n e in te re s a n ta ;
zaś dla uzyskania o strzeżenia należytości o s o b is tć j, w pisania ty m ­
cz a so w e g o sum m y, p o trz e b n y j e s t w yrok są d o w y ; żc nakoniec
sk o ro w y ro k n ie r ó w n ie więcój p r z e d sta w ia rę k o jm i, aniżeli r e z o lucya, k tó ra j e s t tylko w s tę p e m do w y ro k u , p rze to a f o r l i o r i ,
u strz e ż e n ia r z e c z o w e m o gą być w pisyw an e i na zasadzie n ie p ra ­
w om o c ny ch w y ro k ó w .
T c tak w ażne roz ró ż n ie n ia u tru d n ia ją c e w n ie sie n ie do h y p o tek i d łu g ó w rę czny ch , nie są bez celu.
N a d w e rę ż e n ie p ra w a
rz e c z o w e g o , k tó re g o o d zy sk an ie p o sz u k iw a n ć m j e s t są d o w n ie
i p rz e d e w sz y s tk ić m zabezpieczone p rz e z o s tr z e ż e n ie , c z ę s to k r o ć
m o g ło n astąp ić bez winy p o sz k o d o w a n e g o .
W ła ś c ic ie l lub w ie ­
rzyciel hypoteczny m ógł być p o zbaw ion y praw sw o ic h skutkie m
fałszu, p o d s tę p u , albo s k u tk ie m złój w iary w yo brażających je g o
o so b ę , i d la te g o p ra w o d a w c a u ła tw ia mu onych zabezpieczenie,
d o zw ala mu ry c h ło ta m o w a ć czynności h y p o tc c z n e , m ogące zni­
w eczyć s kutki pom yślnego w y ro k u dla n iego.
O d m ie n n e j e s t z u p e łn ie p o ło ż e n ie w ierzyciela r ę c z n e g o ; te n
nie żądał zabezpieczenia h yp o te c z n e g o , p o p r z e s ta ł na o so b iste m
z apew nieniu dłużnika, i jeżeli późnićj u z n a ł p o tr z e b ę silniejszej
rę k o jm i, to n ie d o s ta te k o n ć j, swej nie prz e zo rno ści p rzy pisać w i­
n ie n . D lateg o tóż p ra w o p r u s k ie nie d o p u sz c z a n a w e t h yp otek i
są d o w e j, ani żadnych o s trz e ż e ń dla w ie rz y te ln o śc i ręcznych, chy­
b a , że w ierzyciel p rz y stę p u je do exekucyi.
lMlAWA I1YP0TECZNEG0.
305
N a d to , każda rczo lu cya są d o w a w ydana na je d n o s t r o n n e
p rz e d sta w ie n ie w sk u te k d o k u m e n tó w w ą tp liw y c h , n ie k ie d y i zm y­
ślonych, m oże być uciążliwa dla p rz e c iw n e j s tr o n y , m oże m ieć
na celu jedy nie dokuczenie jć j, szykanę i w y ta r g o w a n ie c z eg o bądź z p o w o d u u ro jo n y c h p r e te n s y j.
P r ó c z te g o , poszuk iw ania p ra w rzec z o w y ch m uszą być r z a d ­
kie , bo w ynikają z nadzw yczajnych w y p a d k ó w , kiedy p o s z u k iw a ­
nia w ie rz y te ln o śc i należą do zw ykłego bieg u życia c yw ilnego,
i d latego m u szą być częste; zbyt ła tw e zaś o tw ie r a n ie p r z y stę p u
do h y potek i p r e te n s y o m , k tó r e m o gą być płod em zuch w ałej s p e k u la c y i, nie j e s t p o ż ą d a n ć m .
P r a w o d a w c a p r z e to m ia ł w a ż n e
p o w o d y o graniczenia o strz e ż e ń z rezolucyj sądow ych do samych
p o sz u k iw a ń p r a w rz ec z o w y ch .
A u to r p rz e c iw n e g o j e s t zdania;
u trz y m u je o n , zg o d n ie z ju r y s p r u d e n c y ą , że o s trz e ż e n ia z r e z o l u cyi s ą d o w e j, m ogą być u z y skiw an e i p rzez wierzycieli o so b isty c h .
G łó w n e je g o a rg u m e n ta c z e rp a n e są w a r t . 10 p r a w a h y p o t e czriego ( § 5 2 ) , i ju ż dlatego nie p r z e k o n y w a ją , że p r z y to c z o n y a r ­
ty k u ł z a w ie ra tylko ogólną zasadę, k tó rć j bliższe i sz czegó ło w e
ro z w in ię c ie znajdujem y w a rt. 1 3 2 i 1 3 8 .
A r ty k u ł lO ty nie
j e s t siedliskiem m atery i, bo znajduje się w dziale 2 gim, w s k a z u ją ­
cym w ogólności prz e d m io ty w n o s z o n e do k sią g hy po teczn ych, k ie ­
dy sam p r z e d m io t s z c z e g ó ło w o j e s t urzą d z o n y w ty tu le o o s t r z e ­
żeniach w a r t. 1 3 2 i następnych.
N a k o n ie c w yrażen ia a rty k u łu
lO g o ja k k o lw ie k o g ó ln e , ła tw o się godzą z myślą, p r z e d s ta w i a ją ­
cą się n a tu ra ln ie p o p rzeczy taniu a r t . 1 3 2 i 1 3 8 ; kiedy p rz e c i­
w n ie , trz e b a koniecznie zg w ałcić lite rę p r a w a , ab y z tych a r ty k u ­
łó w w y p ro w a d z ić ro z u m ie n ie j a k i e im daje a u t o r , w sk u te k w y ­
kła d u a r t. lO g o . L ecz z a sta n ó w m y się nad tc x tc m te g o a rty k u łu :
A rt. 1 0 sta n o w i: „ K to b y sąd ził m ićć ja k ie z w ym ien io nych
w a rt. 5 , 0 , 7 , 8 p r a w , k tó r e w d ro d z e są d o w ćj w ykazanem i być
m o g ą , m o c e n j e s t zab ezpieczyć so b ie ich sk u te k p rzez uczy­
nien ie o strz e ż e n ia w księgach hypotecznych, p o d łu g p rz e p is ó w
a r t. 1 3 7 g o . T o ż sam o s to s u je się do u w o ln ie ń , k tó ry c h w ym aga
dłużnik od w ierzy ciela w d r o d z e s ą d o w ć j” .
W tym a r ty k u le u d e r z a na s p o w o ła n ie się na a rt. 1 3 7 . C ytacya ta n a d a je a rty k u ło w i c h a ra k te r szczegółow y, u p r z e d z a to ,
co niżćj d o k ła d n ie j p o w ie d z ia n o , i d latego zdaje się n ie p o tr z e b n ą .
L ecz a u t o r wyjaśnia nam ź ró d ło onćj i całego n ie p o ro z u m ie n ia :
dow ia du je m y się od n ie g o , iż w yrazy „ p o d łu g p r z e p isó w art.
T o n i II- Miij 1851.
3 9
It O Z
II I Ó II
1 3 7 ” nie z n a jd o w a ły się w p ie r w ia s tk o w e j r e d a k c ji, i że d odano
/.o sto ty na w n io s e k K om m issy i S e jm o w e j, obiaw iającćj obaw ę zpo-r
w o du łatw ości p r o te s ta c y i.
l$ez tej cytaeyi zaś, myśl p ra w a j e s t
z u p e łn ie ja s n ą ; a rt. 10 b o w ie m , wzięty w n a job szerniejszem z n a­
czeniu, dozw ala w ogólności o s trz e g a n ia p ra w rzeczow ych ja k o
i o so b isty c h .
Z a ś a r t. 1 3 2 w zw iązku z a r t. 1 3 7 , niem niej art.
1 3 8 w skazujący sp o s ó b u zysk a n ia o s trz e ż e ń , w ym agają r e z o lu ­
c ji s ą d o w e j, dla o s tr z e g a n ia p ra w r z e c z o w y c h , a w y ro k u s ą d o ­
w e g o dla o strz e g a n ia p r a w o so bistych .
L e c z d o d a te k K om missyi
S e jm o w e j, k tó re g o celem było ścieśnić a nie ro z s z e rz y ć o s tr z e ż e ­
n ia, z p o w o d u o p u szczenia w nim w a r t. 1 3 8 , u tr u d n ił nieco
p ro s ty w ykład a rt. lO g o , i d la te g o z godnie z jej w id o k a m i, o g r a ­
niczył je g o sk u te k do p ra w rze c z o w y ch .
W y ra ż e n ia p r z e to a r t.
lOgo: „ k to b y sądził m ieć jakie z p r a w ” , s to s o w a ć należy do p ra w
jiiż h yp otnk ow any ch , do których k to ma p r e te n s y ą , nie zaś do t a ­
kich, k tó r e zam ierza d o p ie ro nabyć; nie do hypoteki sądo w ej.
N a k o n ie c a u to r u trz y m u je , że d o z w o len ie o s trz e ż e ń , na s k u ­
te k je d n o s tro n n e j rezo lu cyi sądu, nie stanie sic uciążliwóm dla
dłużnika, jeżeli sąd ro z p o z n ają c ż ąd an ie, o s tro ż n ie p o s tę p o w a ć
będzie; w szelako p rzy p u sz c z a za razem , że p ra w o p o z o s ta w iło
zup e łn ie sędziem u o ce n ie n ie , ja k ie d o w o d y ma składać żądający
d o zw o le n ia , co n iw eczy w szelk ie o graniczenia.
S tr o n a , na któ rej m ajątk u żądane j e s t o strz e ż en ie, byłaby
z a b e z pieczon ą od n ie sp ra w ie d liw y c h napaści w takim tylko ra z ie ,
gdyby od p rzeciw nika w y m agano u rz ę d o w e g o d o k u m e n tu na p o ­
parcie je g o w ie rz y te ln o ści.
P rz e ch o d z im y do hypoteki nabyw anćj p rz e z s p a d e k , czyli
do hypotek i s p a d k o w e j.
.
i
j '
W tym w zględ zie pozw alam y s o b ie zw rócić u w a g ę a u to ra
na je d n o tylko jeg o ob ja śn ie n ie , w k tó rć m , w e d łu g n a s, n ie w ła ś c i­
w ie z asto so w a ł przepisy k o d e x u do p ra w a h y p otcczneg o.
A u to r
u trz y m u je (§ 2 2 7 ) , iż każdy s u k c e s s o r te s ta m e n to w y bez w yjątk u,
z am ierzający w pisać sw e p ra w a do hypoteki, w inien złożyć w y ­
r o k nakazujący w ydanie s p a d k u .
L ecz w a ru n k u p o d o b n e g o dla
uzyskania w p isu , nie znajdujem y w by po tece naszej i w h y p o leoe p ru sk ie j, i nie m ożem y sie zgodzić ani na p o tr z e b ę , ani na p o ­
żyteczność o n e g o .
W p r a w d z i e a r t. 1 0 0 4 , 1 0 1 1 i 1 0 1 4 K o d e x u
Cywilnego 1'rancuzkiego sta n o w ią ; że su k c c s s o ro w ic testam entów *
nie m ogą w pew nych p rzy padk ach w chodzić sami w p osia d an ie
m a ją tk u , lecz m uszą sie u d a w ać z żądaniem do fśukćęssorów
307
M A W A 1IV I»0lH C Z N E «0.
b e z te s ta m c n to w y c h , i d o p ie r o od dnia żiiduiiia zyskują do ch o d y
i p ro c e n ta ; że /.«•¡danie formalne nie j e s t p o tr z e b n e , jeżeli s u k c e s so ro w ie b c z te s ta m e n to w i zgadzają się na w ydanie zapisu.
L ecz
p y t a m 's ię , co te p rzep isy m ogą m ićć w spó ln ego z h ypoteką? P r z e d
u re g u lo w a n ie m na imię dzied ziców a b in tc s ta to ty tu łu w ła sn o śc i,
nic m ają oni po sia d a n ia cywilnego m a jątk u n ie ru c h o m e g o , i nie są
mocni żadnych p ra w hypotecznych do niego przyzn aw ać; p o d
w zglgdem h yp o te k i, p ra w a s u k c e s s o r ó w te s ta m e n to w y c h ja k o i b e z te s ta m e n to w y c h są zupełnie r ó w n e , i pow in ny być u d o w o d n io n e
w jedny m te rm in ie , n aznaczonym dla u ko ńczen ia p o s tę p o w a n ia
sp a d k o w e g o .
Jeżeli su k c e s s o r o w ie b e z te sta m e n to w i i w y le g ity ­
m o w a n i, nic będą czynić zapisom żadnego z a rz u tu , sta n o w c z e
w pisy n a stą p ią ; w p rzeciw n ym razie z acho dzące sp o ry o d e sła n e
bę d ą do d ro gi są d o w e j. W y r o k przyznający p osia d a n ie n ie r u c h o ­
m o śc i, p rz ed u k oń czeniem p o s tę p o w a n ia sp a d k o w e g o nie miałby
dla h yp oteki żadnego znaczenia, bo p rz e d w yd aniem o n e g o , nie
byłoby je szcze w ia d o m ć m , kto pow inien być zapozw anym , i dzi­
wni eby było, aby su k c e s s o r te s ta m e n to w y zm uszony był do legity­
m o w a nia s u k c e s s o r ó w b e z tc sta m e n to w y c h . L e cz h y p o te k a , której
s ta n o w is k o wyższe o d K o dexu, u w alnia s u k c e s s o r ó w t e s t a m e n ­
tow ych od tych fo rm alno ści.
O g ło sz e n ia pu b lic z n e w ykryją s u k c e s s o r ó w b e z te sta m e n to w y c h , ich liczbę, n a tu r ę ich p r a w , p rz y ­
jęcie sp adk u lub o d rz u c e n ie , a w te d y w z a jem n e żądania z a ła tw ią
się n ao c z n ie i u stn ie .
R o z e b ra w sz y tym sp o s o b e m zasady a u to r a co do h y p o te k i,
w któ rych nic podzielam y je g o w yk ładu i je g o sp o s o b u z a p a t r y ­
wania się na s to s u n e k jej do K od ex u C yw ilnego, z w rócim y się do
p rz e d m io tó w obcych h y p o tc c z n e m u p r a w u , k tó re in i się a u to r
zajm ow ał.
P rzed
uw a g e .
rozpo częciem
tego
r o z b io ru
uczynimy je d n ę
tylko
A u t o r objął w sw o jć m dziele w ie le k w e s ty j, ża d n e g o z w ią ­
zku z h y p o te k ą niem ających: znajdujem y w nićm i w ykład s t o s u n ­
k ó w m a ją tko w yc h m iędzy m a łżon kam i, i naukę o n ie w a ż n o ścia ch
i t. d.
P r z e c iw tem u b o g a c tw u m a te ry a łó w nioby nie było do
P o w ie d z e n ia , jeśliby e x k u r s y e a u to r a nie n a stę p o w a ły k osztem
g łó w n e g o p r z e d m io tu .
P rz e z zb yteczne r o z s z e rz e n ie z a k re su
s w y c h b a d a ń , a u to r w id o c z n ie p o z b a w ił się m ożności w y p r a c o w a m a sz c z e g ó ło w e g o kw estyj czysto hy po tec z n y c h , nie p o d a ł nam
ty c h w szystkich u z u p e łn ie ń i w y k ła d ó w , k tó r e praktyka m usiała
3 0 8
R O ZB IO U 1'ltAWA I I Y P O T K C Z N E f iO .
u tw o rz y ć przy d łu g o le tn ić m s to s o w a n iu p r a w a , z re d a g o w a n e g o
o g ó ło w o .
A u to r n p . w k o ń c u s w e g o dzieła n a w ia s o w o w s p o ­
m in a, że w y k a z h ypotoczny p rz e z zlew ki i s u b in ta b u la ta , sta je się
n ie ra z zaw ik ła n y m .
L e c z tr a k tu ją c w sw o jć m m iejscu o w yk a­
zie, nic ro z b ie r a Łój w ażnćj n ie d o g o d n o ś c i, i n ie p r z e d s ta w ia jej
przyczyn; a p r z e c ie ż jo s tto p r z e d m io t czysto hyp oteczny i w ielce
in te re s u ją c y .
/p o m i ę d z y p r z e d m io tó w zahypotucznycli, ro z b ie ra n y ch p rz e z
a u to r a , nie znajd u jem y , aby w y ja śn io n e były p rzez niego w e d łu g
z a s a d now ej in te rp re ta c y i: spadki między m ałżonk am i, niem niej
p rz y w ile je .
(D o k o ń c z en ie ua»tqpi>.
------
MAUROWIE
N IE G D Y Ś W H IS Z P A N II, A D Z IŚ W A F llY C E .
PRZEZ AUTO li A :
(Ci!)« da ls zy' ).
M -, ; . i b M t y . m
..........
, in -m o jy jj-H n
-•>l\ JkCl t g f l w ,ftn u £ H JŁ9|_ VBV:01££l:> y ii JUSlłJ*
.S O /(ltit)\ Jj*l :
Pnnownnle Iłlaurów w CSrunmlzie.
J u ż no c mija w G ra n a d z ie , spoczęły p o s ę p n e cienie d a w n y d i
m ie s z k a ń c ó w A lham b ry; ju ż zpoza gó r A lp u c h a rry ś w ita j u t r z e n ­
ka i rozsyła s w e b ło g ie św ia tło na k ró le s tw o M a u ró w .
R u m ie ­
nię się i błyszczy p u r p u r ę w ie c z ne śniegi na g r o / n e m czole N e vady; stercz.} w o b łok ach s m ę tn e m ogiły E lviry, a dzika, skalista
J a r a n a rozbija sw em i kraw ędziam i p ro m ie n ie słoneczn e i r z u c a je
na w e s o ł e doliny V egi.
Ś w ita — -już i dzień! W s z y s t k o d o n o w e g o p o w o ła n e życia, co
n o t ę spoczyw ało; nic ju ż nocy nie p rzy po m ina, pró cz ciebie s ł o ­
w iku A lh a m b ry .
T ę sk n isz nocę i ro zw o d z isz s w e cz ułe żale;
i w dzień tę sk n ić nie p r z e s ta je s z , bie d n a poetycka duszo! T o b ie
w o ln o tę sk n ić , gdyż tw e żale każdy pojmuje!
Całe k r ó le s tw o p tasie o c k n ę ło się ze s n u , trz e p o c z e sk rz y ­
dełkam i i w e s o le m św ie g o ta n ie m w ita sło ń c e . O cknęły się i k w ia l ki, w znoszę ku n ie b u schylone głów k i i ślę w a tm o s fe rę tysięczne
w on ie.
D rga w p ro m ie n ia c h w yniosły a lo e s, d um ny g r a n a t b a r ­
w ę sw ę u rę g a p u rp u rz e ju t r z e n k i, akacye, jaśm in y, bzy i k a p r y lolie, róże liczne jak piasek na b r z e g u m o r z a , tysięce innych
310
SI
V U II O W
I K.
k w ia tó w wychodzi z poza listków obw ijających sk rz e p ło horolle,
a dyonea ro zw ija pow oli swój biały pyszny kielich, i wypada
z niego om d lały m otyl, przez całą no c tam w ięzion y.
O n ju ż
u m a r ł, te n szczęśliwy k o ch a ne k łubieżnćj d yonei, u m a rł w r o z ­
koszach miłości! Nie! trafia go pro m yk sło ń c a, i w le w a w eń n o ­
w e życie.
A ta la n t rozpina sw e z ło te sk rz y d ła , różki s w e macza
w kropli r o sy , unosi sic w p o w ie tr z e , i idzie igrać z sw ą a ta la n tą ,
k tó r a n o c całg za nim tęskn iła.
0 motylu! je sz c z e kilka takich nocy, a będzie po to b ie ! Cały
ogień F e b a ju ż cię do życia p rz y w ró c ić nie zd o ła .
S tr z e ż się
zdradliw y ch objęć dyonei.
1 s z m a ra g d o w e ja sz c z u rk i A lh a m b ry w yszły z k ry jó w e k ,
i ufne w sw ą piękność p rz y p a tru je mi się bez bojuź ni ow em i ł a dn em i i m ądrem i oczkam i, k tó r e tak s p o tw a rz o n o p rz y sło w iem .
T o w cale d o b re i n iew in ne z w ie rzą tk a; nik om u nic złego nie z r o ­
bią , ale .ugryzą b o le śn ie , gdy j e ro z d ra ż n isz : potrafią się ująć za
s o b ą p oc z c iw e z w ie rz ą tk a .
N ie lak stary k am eleon. T e n sobie w ylazł p ow oli na g a łą z ­
kę tarn in y, okręcił się około niej o g o n e m , żeby nie sp a d ł, i czycha na zdobycz. Mieni się ciągle: ra z j e s t m o d ry , d ru gi raz zie­
lony, czasem n a w e t czerw ienią się zaleje.
P a sz c z ę sw ą w ielką
gro źn ie o tw ie r a , d ąsa się i głupio na ciebie sp o z ie ra .
M yślał­
byś, żo cię chce p oc h ło ną ć .
N ie ob aw iaj się: on d użo m a złości,
często się gniew a i nie b ra k mu chęci s z k o d ze n ia , ale w tej p a ­
szczy tak w iclkićj, z ę b ó w nic ma ani tćż siły.
N ie dał P a n Bóg
z ęb ów k am eleon ow i c z w o ro n o ż n e m u , ale je dał na nieszczęście
d w u n o ż n y m :— tych unikaj.
Dzień w G ra n a d zie i w io sna w Granadzie!
Ja k pysznie ja ś n ie je p r z y ro d a , jak tu św ieci sło ń c e i śm ieją
się pola.
L u b o tu chwalić Boga w tym szczęsnym kraju: j e s t
za co!
J e d n o tylko j e s t m iejsce w E u ro p ie , p o sia d a ją c e w io sn ę g o ­
dną b u jn e j w yo braźni p o ety; w io sn ę, ja k niegdyś była w iosna
w ra ju .
T e m m iejscem j e s t G ran a da . Mówię b ez p rz e sa d y , z z a ­
s ta n o w ie n ie m i z pełną znajo m ością rzec z y , a św ia d c zę się By­
r o n e m i Irw ing iem , d o b re m i znaw cam i, każdy to p rzy zn a. Ani
w e W ło s z e c h , ani w G recyi, nie w skazali m ia sta m o g ą c eg o r ó w ­
nać. się w tym w zględzie z G ra n a d ą ; nigd zie nie znajdziesz tak
pysznej w e getacyi, tyle róż i g eran ij, tyle la u ru i g r a n a tu . W s z y ­
stk ie d ziedziń ce, ganki, tarasy p o k ry te k w iatam i; w sz y stk ie m u ­
m a
i; n o w i k .
311
ry p o r o s łe k w ia ta m i, cała G ra n a d a opleciona k w ia ta m i.
A z po­
ś r ó d tego łoża róż, w z n o s i się ja k u r z e c z y w istn ie n ie sn u fan tas ty ­
c z n e g o — A lham bral
Czytelniku! żeby ci dać w k ilk u se t ję d rn y c h sło w a c h , w k ilk u ­
n a stu śmiałych zarysach trw a łe w yo b ra ż e n ie o piękności b u d y n k u ,
k tó re g o o piso w i p o św ięcano całe tom y: o to se rd e c z n e życzenie
tego pióra, p o św ięc o n e g o całkiem tryum fo w i p ra w d y i piękna.
Ale czemuż w tóm piórze tyle d o b rej c h ę c i, a tak m ało
mocy? J e d n a k ż e p ę dzone n ie p o h am o w a n ą żądzą, żadną t r u d n o ­
ścią n ie u s tr a s z o n e , p ióro to bieży ciągle ku sw e m u celow i, licząc
na chw ile b o sk ie g o n a tc h n ie n i a , k tó r e m u m oże udzieli w s p o m ­
nienie ro zk oszy n ieg dyś d o ś w iadczan ych .
O d p rz esz ło śc i pożyczę u r o k u , by m em u o p iso w i n a d ać w a r ­
tości, n a dać p ra w o ro z g o szc z en ia się w tw e j pa m ię c i, o czytel­
niku! U dam się do ź r ó d e ł h isto ry i, by św ia d k o w i ich tak w y m o ­
w ne m u ja k A lh a m b ra , udzielić p o w a b u . O p o w ie d ze n ie m kilku scen
historycznych na tym klassycznym g r u n c ie o d e g ra n y c h , m o ż e z d o ­
łam w z b u d z ić w tobie zajęcie, k tó r e g o m iejsce to tak g o d n e , i zy­
skam cierpliw ość na a rc h ite k to n ic z n e szczegóły.
W i e l e już pisano o G ran adzie i o M a u ra c h , ale w h istoryi
H isz p a n ii D o n X a w e r e g o B u r g o s , d a w n e g o m in istra h isz p a ń s k ie ­
go, w p rz e sz ły m r o k u w yszłćj, znalazłem n o w e , I rw in g o w i n a w e t
nieznane źródła p ra w d y .
W nich to c z e rp a łe m o sn o w ę n a s tę ­
p u ją c e g o r o z d z ia łu .
-<><{>1111
, iHUld \T J ,J
.V,
.
*
*
*
P r a w ie w tć m sam ćm m ie jsc u , na k tó r ć m dziś leży G ra n a ­
da, istniało w p o m ro k u p rz e d h is to ry c z n y c h czasów m ia s to zw ane
U liberis, założone p o d o b n o je s z c z e p rz e z F en icyan.
Mało o tem
m ieście w sp om in ają dzieje; m u s ia ło je d n a k ż e być m o ż n e m i m o cn ćm , kiedy potrafiło w 7 1 1 r o k u s ta w ić silny o p ó r w k ra c z a ją ­
cym do Wnętrza k raju A ra b o m .
Z b u rz o n ć m z osta ło za ten o p ó r
przez zw ycięzców , i d łu g o ru in y p o z o sta ły je d y n e m i św iadkam i
iepsz.ćj p rzeszło ści.
W dziesiątym d op ić ro w ieku M a u ro w ie p o d ­
biw szy najw iększą część p ółw ysp u p yre n e jsk ie g o i Afryki p ó łn o ­
cnej, osiągn ąw szy p o d m ąd rem i k rólam i z dynasty i O m e v a d ó w
w ysoki stopień w ładzy i o ś w ia ty , założyli tu n o w e miasto," i dali
nui n azw isko G ra n ad a , to je s t g r a n a t, z p o d o b ie ń s tw a jego do
felgo o w ocu.
K ró lo w ie G ra n a d y nosili w h e rb ie sw ym tenże sam
.312
MACHOWIE.
o w o c w p olu la z u ro w ć m i z n apisem : W al la ga/ib ileh, Allah; co
znaczy: „ n ie masz zwycięzcy pró c z B o g a ” .
Aż do u p a d k u św ie tn e j dynastyi O m e y a d ó w ,
G ranada n a­
leżała do kalifatu k o rd u a ń s k ie g o ; lecz gdy w r o k u 1 0 3 1 m o c a r ­
s tw o r o z p a d ło się na w ielką liczbę pom niejszych p a ń s tw , G ra n a d a
zo stała sto lic ą niezależnego em ira.
N iezgody zaczęły w k r a d a ć się pom iędzy M a u ró w . A lfons VI
król Kastylii k o rz y sta ją c z n iezg od i z a m ie sz e k , w ypo w ied ział
w sz y stk im e m iro m p ó łw y sp u w o jn ę, a ci n ie czując się nn siłac h ,
prz y w o ła li w p o m o c s ułtanu m a r o k a ń sk ie g o J u s e f - A b e n - T a s z ii n a
z rod/.iny A lm o ra w id ó w , panujących w M a ro k o od u p a d k u O m e y a ­
d ów .
P rzy by ł do H iszp an ii i zniszczył w o js k o króla Alfonsa
w b itw ie pod Z a la ra niedalek o B ad ajoz; lecz k orzystając z sw ego
położenia zwycięzcy, na p ad ł w r. 1 0 9 0 nagle n a G ra n a d ę , posłał
jój em ira jako je ń c a do M a ro k o , i z w olna, aż do ro k u 1 1 0 3 p o d ­
b ił sobie całą H iszpanią m a h o m e ta ń sk ą .
T akim
sp o so b e m
G ran ad a stra ciła s w o ję niezależność.
A lm o ra w id o w ie choć b itn i, n ie umieli sobie p o zysk ać m iłości
lu d ó w m a u r y ta ń s k ic h , przyzw yczajonych do ła g o d n ie js z e g o b e rła
i do używania wyższćj o św ia ty .
J u ż się z w ra c a ły oczy M a u ró w
na chrz e ścian po nadzieję i p o m o c , gdy n agłe w A fryce d ynasty a
A lm o r a w id ó w legła p o d ciosam i A lm o h a d ó w ( 1 1 4 0 ) .
T eraz ca­
ła H iszp ania m a u ry ta ń sk a w zięła się do bron i p rz e c iw w ie lk o ­
rządcom A lm o ra w id ó w , i p rz y w o łała na sw ą p o m o c hufce A lm o ­
hadów .
W ro k u 1 1 7 0 w szyscy M a u ro w ie uznali cesarzem Y u s e f a - A b e n - J a k u b a , z dynastyi A lm o h a d ó w .
L e c z b u n ty , n ie p o ­
koje i w ojny nie n a d łu g o u sta ły .
K ró lo w ie n o w ć j dynastyi n i e p o w o d o w a n i żadną wyższą am bicyą, uw ażali s w o je p a ń s tw o p o p r o s lu jako z d o b y c z , w yssysali k r e w sw eg o ludu i dali u p a ść
na u k o m i sz tu k o m , niegdyś tak kw itnącym w K o rd o b ie , T o le dz ie , Sew illi i w Granadzi«. N a re sz c ie po w stą p ie n iu F e r d y n a n ­
da I II , z w a n e g o Ś w ię ty m , na t ro n h iszp ański, i p o w zniesien iu się
za p om ocą je g o na g o d n o ść s u łt a n a M a u ró w , M o ham m cta A b c n ll o o d a , z rod z in y św ietny ch e m iró w S a ra g o s s y , dynastya A lm o ­
ha d ó w u pa d ła na polach T arily p o d ciosami M a u ró w .
A ndaluzya
po dzieloną zo sta ła na 3 ró ż n e p a ń s tw a : 1 °, na p a ń s tw o , k tó re g o
S e w illa była sto lic ą , a z a w ie ra ją c e w so bie k ró le s tw a S e w illi,
A ig a rw ii i E s tr a m a d u r y ; 2 ° na p a ń s tw o z a w ie ra jąc e w so b ie k r ó ­
le stw a : M urcyi, A lm ery i, G ranady , Malagi i K o rd o b y ; 3 ° na p a ń ­
stw o złożon e z k sięztw : Ja e n u , A ryony, G uadyxu i Bazy.
313
MACHOWI * .
O d r o k u 1 2 3 8 p ano w ał G ra n a d z ie M a h o m e t- A b u - A lh a m a r,
pie rw sz y z św ietnćj ro d z in y Ben N a s s a r ó w .
W z n i ó s ł się w ł a snem i zasługam i na tr o n , i o zd ob ę byt je g o przez cały cięg s w e g o
panow ania.
W ła d z ę n a d m iastam i o d d a ł ludziom z nanym z m o ­
ralności i d o b r o c i; policyę zo rg anizo w ał n a d z w y cz ajn ie c z u jn ę ,
ndm inistracyę zaś z aprow adził szybkę i sp ręż y stę . B ićdn y i p r z e ­
śla d o w an y zaw sze znalazł ła tw y do niego w s tę p .
S z p ita le p o ­
zakładał nietylko dla c ho rych , lecz także dla k a le k ó w , u p o ś le d z o ­
nych od przyrody i dla s ta r c ó w .
Sam je z w ie d z a ł b a r d z o często
bez świty i bez e s k o rty , n iesp od zianie, dla z a p e w n ien ia się, czy
a d m in is lr a to r o w ie p e łn ię sw oje obo w ięzk i. A b u - A l h a m a r już
w ó w c za s kazał b u d o w a ć szlachtuzy p u b lic z n e n a m ie jsc a c h w y n io ­
słych, gdzie c odziennie w obliczu lu d u k u p o w a n o od w ieśn iak ów
i h andlarzy b y d ło p rzez licylacyą p u b lic zn ą , i gdzie m ię so r o z p rz e d a w a n o także licylacyą publiczną.
(P a n C a rlie r znał h i s t o ryę M a h o m e ta A b u - A l h a m a r i um iał z nićj dla d obra P a ry ż a n ó w
k o rz y stać ).
Szk oły, a k adem ie, k o n s e r w a to r y a , g im nastyki i m uzea c i e ­
szyły się |z c z e g ó ln ę p rote k cy ę d o b re g o su łta n a . J e m u także G r a ­
na d a winna swój system irrygacyi: ź ró d ło b o g a c tw i d o b r e g o b y tu
tego k raju . R olnik był szczęśliw ym , han d e l czynnym i u czciw y m ,
nauki i sztuki k w itnęły w ó w c z a s w G ra n a d zie .
Ale gdy M ahom et A b u - A lh a m a r p a n o w a ł t a k m ę d rz e s w e m u
k ra jo w i, inni m o n a rc h o w ie m a u ry ta ń sc y sw arzyli się p o m ię d z y
so b ę , a c h rz e ściań s cy księżęta korzy stali z tych n ie sn a se k i o p a ­
now yw ali d a w n e p o siad ło śc i.
J a k ó b zw any w o jo w n ik ie m p o d b i ł
W a le n c y ę , a F e rd y n a n d św ięty w k ro c z y ł do A ndaluzyi.
M aho­
m e t uzn ał, że w ojsk o je g o nie zd oła o b ro n ić p a ń s tw a p r z e d p r z e magajęcę siłę, i u d a ł się p o ta je m n ie do k ró la F o rd y n a n d a .
„ O to
p rz e d tobę król G ra na dy ” , rzecze do c h rz e śc ia ń s k ie g o m o n a rc h y .
, , U ciekam się pod tw ę p r o te k c y ę ; w ie m , żeś s p r a w ie d liw y m p a ­
n em . B ierz w sz y stk o co p o sia d a m , przyjmij m nie za tw e g o le n ­
nika, ale zachow aj mój kraj od o k ru c ie ń s tw w o jn y ” .
Król F e r d y n a n d tym d o w o d e m zaufania ujęty, n ie chciał być
zwyciężonym szlachetnościę księcia m a u ry ta ń sk ie g o . P o d n i ó s ł s w e ­
go ry w a la, u ś c is k a ł go juk przyjaciela, przyjęć nie chciał je g o
s k a rb ó w , lecz przy jęt go ja k o lennika płacęcogo h a ra c z i z a siadajęcego w k o rte z a c h ja k o g ra n d K astylii.
K ro nikarz m ów i, że M ahomet wracając do Granady, c z ę s to
pow tarzał następujące w ielo znaczące słowa:
Tom II. Maj 1851.
40
314
M A V n O W I K.
Que angosla y miserable seria nueslra vida, si no fuera tan d ilalada y espaciosa nueslra esperanza.
(Oh! jak n ę d z n ć m i w ciasnych g ranicach z a w a rté m byłoby
nasze życie, gdyby nasze n a d z ie je nie były tak szczytnem i i ś w i e tnem i).
W sm u tn é m u sp o s o b ie n iu w ra c a ł m o n a rc h a do G ran ady , ale
je g o lu d w yb iegł n a p rz e c iw niem u i w ita ł go ja k o z baw cę i ojca;
i znikł sm u te k z jego czoła.
Nie u s ta w a ł w swój g o rliw o śc i dla
d o b r a pub liczn eg o; o w sz e m , idąc za przysłow iem : , , uzbrajaj się
n a w e t w czasie p o k o ju i o kryw a j się n a w e t w lecie” w z m o c n ił
sw o je zamki, n a p e łn ił s w e a r s e n a ły b ro n ią i w sz y stk ie u ż y te c z n e
sztuki i rz e m io sła w s p ie r a ł.
P o s t a n o w i ł n a g ro d y dla g o s p o d a ­
rzy tru dn iących się p o p ra w ie n ie m ra sy koni i innych z w ie rz ą t. W y ­
ro b y je d w a b n e g r a n a d e ń s k ie w k r ó tc e przew yższyły d o b ro c ią i c ie n kością w sz y stk ie u tw o ry Syryi i D a m a sz k u . K op alnie złota i s r é b r a , o d k ry te w wysokich gó ra c h k ró le s tw a , tak u m ia ł użyć, że n ie ­
zm ierne d o sta rc z a ły d o ch od y.
P ió rw sz y to m o narcha m a u r y ta ń ski, k tó ry k azał bić m o n etę s rć b rn ą i złotą ze sw ć m p o p ie rsie m .
D ziś je s z c z e nu m iz m aty c y p odziw iają piękn ość o dbicja na u n cyach.i p ia stra c h g ra n a d e ń sk ic h .
Książę te n tak wielki i św ie tn y , nadzw yczajn ie był s k r o ­
mnym w swych p o tr z e b a c h o s o b isty c h .
S u kn ia m i nie ró żn ił się
w cale od swych p od da n yc h.
W h a re m ie u trz y m y w a ł tylko małą
liczbę kob ió t, rz a d k o j e w id y w a ł, ale je otaczał w szclkiem i p rz y ­
je m n o ś c ia m i b o g a c tw a . Ż ony je g o n ależały do p ié rw sz y c h ro d z in
k ra ju . 'M a h o m e t obch o d z ił się z niemi ja k z isto ta m i r o z u m n e m i,
ja k z przyjaciółkam i, i. tyle d okazał, że w przyjaźni pom iędzy sobą
żyły.
„ M u s i a ł m ićć ro z u m , kiedy tak zw alczyć u m iał n a t u r ę k o b ić c ą ” d od a je n aiw ny k r o n ik a rz .
N ie p r z e n ie w ie rz y ł się nigdy s w e m u d o b ro w o ln ie u z n a n e m u
z w ie rz c h n ik o w i, k r ó lo w i Kastylii F e r d y n a n d o w i św ię te m u ; a gdy
k ró l te n u m a rł w r . 1 2 5 4 w S ew illi, książę m a u ry ta ń sk i w n ie ­
u tu lo n y m był żalu: p o sła ł do Sew illi stu n ajszlachetniejszych r y c e ­
rz y G ranad y, i kazał iny na znak części, otoczyć po d cz a s c e r e m o ­
nii żałobnćj tru m n ę św ię te g o króla z g ro m n ic ą w rę k u .
I k a żd e­
go r o k u w roc z n ic ę p o g rz e b u w y sy ła ł do Sew illi stu r y c e rz y m a u rytańsk ich, by składali s w e h o łd y d o sto jn e m u n ie b o sz c z y k o w i
w św ietnój k a te d rz e se w ilia ń sk ić j.
M ając lat sie d m d z ie s ią t d z ie w ię ć , A b u - A l h a m a r w sia d ł na
k o n ia , b y o d e p rz ć ć n a czele sw e g o w o jsk a hufiec n a je z d n ik ó w , k t ó -
M A U R O W I E .
315
rzv napadli na k ró le s tw o .
W y je ż d ż a ją c z m iasta b ra m ą zwaną
E lw iry , naczelnik gw ardyi kró le w sk ić j złam ał sw ą w łócznie o tęż
samą b ra m ę .
A str o lo g m o narchy w z ią ł to za złą p rz e p o w ie d n ię ,
i chciał go o d w ie ść od te g o p rz ed się w zięc ia . A le M ahom et nie
dał się w zru sz y ć .
W godzinę po tóm król G ran ad y nagle zasłabł
i o m ało co nie spadł z k onia.
S ła b o ść p o w ię k sz a ła się r a p t o ­
w nie.
W rękach księcia Kastylii, don Filipa, sk o n a ł m o n arc h a
m a u ry ta ń sk i w ś r ó d łk a ń swych d w o rzan.
C iało jego n a b a lsa m o w a n e , złożone w s rć b rn ą tr u m n ę , p och o w a n o w p y sz n ć m m a u z o ­
leum , w zniesionóm w A lham brze.
,
.
T e n to książę św iatły i ludzki zaczął b u d o w a ć A lh am b rę.
S am d o z o r o w a ł r o b o tn ik ó w , których b y ło p rz e s z ło dw a tysiące,
sam w y b ie r a ł m a te ry a ły z w ożone z b a rd z o d a lek a .
N azw isko
założyciela ara bsk ie m i literam i w yp isa ne , dotychczas wyczytać
m ożna w e wszystkich a ra b e sk a c h .
P a m ię ć teg o króla, w zbudza
w duch u prz e c h o d n ia , od w ie d za ją ce g o te n p rz y b y te k , m yśli jak
najszczytniejsze.
T y le d o b re g o s m a k u , tolerancy i i ludzkości
w m o n a rsz e X lI I g o w ie k u , w m o n a rsze m a urytańskim !
Huto
ch rz e śc ian zaw stydza te n książę m uzułm ański!
T a k w z ra s ta ła G ranada p o d d ob ro czy nn ym w p ły w e m g ie n iu szu m o n a rc h ó w , i jesz c z e p rz ez p ó łtrz e c ia w ie k ó w o p ie ra ła się
zam achom c hrześcian , usiłu jących ją zagarnąć. M ożna n a w e t po ­
w ie d z ie ć , że G ranad a w z ra s ta ła w m ia rę jak się p otęg a k r ó ló w
K astylii na okoliczne ro zciąg ała p a ń s tw a . M a u ro w ie b o w ie m w o ­
leli żyć p o d ludzkiem b e r ł e m k ró ló w G ranady , ja k po d ja rz m e m
fanatycznych m n ichó w . W r . 1 3 5 0 m ia sto sam o liczyło 2 0 0 , 0 0 0
m ieszk a ń c ó w . W ó w c z a s m ia stu tem u p anow ał Y u s e f A b ul Ila g ig ,
wielki m o n a rc h a , k tóry u k oń czy ł A lh a m b rę , a k tó ry sw em i c n o ta ­
mi i zdolnościam i z a słu ż y ł na sław ę , ró w n ą p ra w ie sław ie za ło ­
życiela G ranady.
W i e l k ą to dla mnie stanow i p rz y jem n o ść w y­
dobyć z zapom nienia n azw isko d ru g ie g o m on a rc h y te g o n a r o d u
p ra w ie str a c o n e g o , który p a n o w a ł n a d H isz p a n ią z ta k ą ś w i e t n o ­
ścią, i d o stą p ił tak wrysokiego sto pn ia o św iaty w ó w c z a s, kiedy
r e s z ta E u ro p y była jeszc* e po grą ż o n ą w g ru b ć j i srogićj b a r b a r y i .
Y u se f Abul H a g ig w s tą p ił na t r o n G ranady w ro k u 1 3 3 3 .
P rzym ioty je g o fizyczne i m o ra ln e p rz e p o w ia d ały d ług ie i ś w ie tn e
p an o w a n ie . Z rzadk ą pięknością, łączył z a stan a w ia jąc ą siłę. K r o ­
nikarze ara b sc y m ó w ią , że m iał b r o d ę nadzw yczajnej d łu go ści,
ale tak ja s n ą , że ją sobie na czarno farbo w ać m u sia ł dla s p r a w i e ­
nia w iększego w rażenia na swój lud.
N ależał zatem do rz ę d u
31G
M A U R O W I E .
ludzi, lubiących im p o n o w a ć ludzkości pięk no ścią uro d y .
Pam ięć
m ia ł d o s k o n a łą , a p rzy tć m lubił poezyą i im p ro w iz o w a ł b ard zo
piękne w ie rsz e . S e r c e je g o tak było d o b rć m i lito ściw ćm , że p o ­
mimo wiolkićj o so b iste j siły i od w a g i, nie lu bił w y p ow iadać wojny;
nie był tóż szczęśliwym w sw ych przedsięw zięciach w o je n n y c h . N ie
cie rpia ł żadnego o k r u c ie ń s tw a , zaw sze zalecał litość, n a w e t w zglę­
dem nie przyjaciół, i czułym był o p ie k u n e m k o b ie t, dzieci, s ta r ­
có w i księży.
W y p r a w a je g o p rz e c iw k rójom K astylii i P o rtu g a lii nie p o ­
w io dła mu sie w cale.
Y u s e f z o s ta ł pobitym w owćj sła w nć j b i­
tw ie p o d S a la d o , któ ra p o tę d z e M uz u łm an ó w w H iszpanii zadała
cios b a rd z o dotkliw y.
Je d n a k ż e po tćj n ie s zc z ę śliw ej b itw ie , Y u s e f uzyskał pokój
dość k orz ystn y. U miał tćż z niego dla d o b ra sw ego lud u d o s k o n a łe
odnieść o w o c e .
W każdój wsi p oza k ła d a ł szkółki, uposażył n a ­
uczycieli; w każdym folw a rk u złożonym przynajm niej z 1 2 chatek,
założył m eczet. Z a p r o w a d z ił p a tro le n o c n e po w siach i m iastach,
i p ić rw sz y w p ad ł na myśl., aby po w ierzyć b r o ń ro d z a jo w i g w a r dyi n a ro d o w ć j.
Y u se f w ykoń czy ł A lh a m b rę w sp o só b godny myśli założy­
ciela, i na św ie tn ć j b r a m ie , zw anćj bram ą spraw iedliwości, a p r o ­
w ad zącej do g łó w neg o gm achu tej pysznćj bu d o w li, ka z ał n apisać
słow a w yrz e c zo ne p rz e z M a ho m e ta A bul A lam ara, gdy go lud
p o w ra c a ją c e g o zwycięzcą, w itał r a d o s n e m i okrzykam i: W a la g a lib ila Allalt! Bóg je d e n j e s t zwycięzcą!
W y b u d o w a ł także a leazar, czyli cytadele w M aladze.
Dziś
leży ona w g ru z a c h , ale niegdyś tak m iała być piękną, jak dziś
je s z c z e A lh a m bra .
Sz la c h ta g ra n a d e n sk a poszła za przyk ładem m o narchy , i w y ­
b u d o w a ła so b ie pyszne p a ła c e w stolicy, pałace z ło c o n e , m ozajk ą
i rzeźb ą w y ło żon e, pięk nem i b e lw e d e r a m i i w ieżyczkam i o z d o ­
b io n e .
„ G ra n a d a za p a n o w a n ia Yusefa była naczyniem złotćm ,
n a p e łn io n e m k w iatam i i s z m a ra g d a m i” , m ów i k ro n ik a rz a ra b s k i.
Z d a r z e n ie je d n o służyć b ę d z ie w iecznie za d o w ó d szlache­
tności tego m on a rc h y.
K ról Alfons X I, nieprzyjaciel je g o ś m i e r ­
telny, w ta rg n ą ł do k r ó le s tw a Granady z licznćm w o jsk iem i obiegł
G ib ra lta r.
W w ielkiej był tr w o d z e Y u sef, g dy się d o w ia d u je , że
Alfons u m a rł nagle w sk u tk u zarazy. Y u s e f zam ia st tryu m fo w ać,
rz e k ł z w ielkim i szczerym sm u tk ie m do sw ych d w o rz a n :
MAĆKOWIE.
317
„ W i e l k i to b y ł m o n a rc h a , choć mój niep rzy jaciel; u m ia ł on
cenić zasługę i tale n t w e w szystkich ludziach, i nam w yp ad a nie
tryu m fow ać, lecz w łożyć ż a ło b ę ” .
K ro n ik a rz e hiszpańscy oddają n a w e t s p ra w ie d liw o ś ć r y c e r ­
skiej szlachetności króla M a u ró w i je g o o fic e ró w .
„ O blężeni
W G ib r a lta rz e , d o w ie d z ia w sz y się, że król A lfons u m a rł, zawiesili
w ie lk ą cz a rn ą cho rą g ie w na najw yższej b a sz c ie , wysłali do nas
p a rla m e n ta rz y z trębaczam i i h e ro ld a m i w żałobę u b r a n e m i, i oznaj­
mili nam, że w szelkie kroki n ie p rz y ja c ielsk ie p rz e ciw c b rz e śc ianom u s ta n ą n aty ch m ia st na czas cerem onij ż ałobnych, i ofiaro­
w ali nam e s k o r tę , do p r z e p r o w a d z e n ia zw ło k k ró le w sk ic h do S e ­
willi przez n a jk ró tsz ą d ro g ę , w ó w c z a s p rzez w o jsk a M aurów za­
jętą” .
T a k m ó w i F r a y le B a r to lo m e o , A u g u sty a n in i s e k re ta rz
króla A lfo n sa X Ig o.
D,o G ra n a d y zjeżdżano się w ó w c z a s ze w szy stk ic h blizkich
i odległych k r a jó w na zabaw y ry c e r s k ie , na łow y i n a tu rn ie je .
B yw ali tam n ie tylko k siążęta hiszp ań scy , lecz i k r ó le w ic z e fra n cuzcy, b o h a te r o w ie A n g lii, k u r f i r s t y , herzog i i b u rg ra fy n ie m ie ­
ckie. Jęz y k arab ski sta ł się językiem, m odn ym w św iec ie uczonym
i w św ie c ie ry c e rsk im ; ale p rz e d w szystkiem i iimemi książętam i
ja śnieli po tę g ą ta le n tu książęta gran adeńso y.
K ażda z dam d w o r ­
skich ujnićć m usiała po h isz p a ń sk u , a tańczyć, ś p ić w a ć i h afto w ać,
jak ru s a łk a .
W i e l e tćż mieli chrz eśc iane k w sw ych h are m a ch .
L e c z Y u s e f n ie d łu g o przeżył nieprzyjaciela, k tó re g o zgon tak
szczerze opłakiw ał.
U m a rł, jak późniój H e n r y k IV. F a n a ty k a r e ­
ligijnego sz tylet przeszył mu serce.
Y u s e f, m o n a rch a o św iecon y,
do z w olił w sw ych k rajach w szelk iej w o ln o ś c i w yznań, i na d w o iz e swym m iał n a w e t M a u ró w chrz e śc ian , co b a r d z o gorszyło
p r a w o w ie rn y c h M uz u łm a n ów .
P o c h o w a n o zw łoki Y usefa w p ysznćm m a u z o le u m z m a rm u ru
b ia łe g o , i na tle la z u ro w ć m w y ryło mu napis n a stęp ujący :
„ Tu leży król, m ęczen nik, p o to m e k sz la c he tne go r o d u , miły
w obejściu , uczony, cnotliw y, s ła w n y z piękności i z u k ła d u ; kró l,
k tó r e g o m iło s ie rd z ie i b o g o b o jn o ś ć znanemi były na św ia t c a ły ."
J e s z c z e istnieje sala, w k tó re j ducha w yzion ął ś w ie tn y książę
M aurów g ran ad e ń sk ic h .
1 w późniejszych czasach m o n a rc h o w ie tego k ra in
idąc
B osk iego.
na Granade ro*e b ło g o sła w ie ń stw a
Granada liczyła na początku XVgo w ieku 4 0 0 , 0 0 0
m ieszkaiiców , a całe p a ń stw o przeszło sześć m ilio n ó w .
K ró lo w ie
318
M A U R O W I E .
chrześciańscy w id ząc k raj tak silny, tak w aleczny, nie śm ieli go
napadać.
Ale insze wcale losy sp a d ły na piękną G ra n a d ę po w s tą p ie ­
niu na tro n Kastylii Izabelli katolickiej w r. 1 4 7 4 . M u le y -H a ss a n
p a n o w a ł w ó w c z a s krajo w i M a u ró w .
Byłto m o n a rc h a bitny i ry ­
c e rsk i, i gdy przyb ył do A lh am b ry w ysłannik Izabelli w r . 1 4 7 8 ,
żądając za le g łe g o h a r a c z u , M uley o d p o w ie d z ia ł m u z d u m ą :
„M ennico m oje ju ż nie biją złota, tylko g r o ty i p a ła s z e ." K ró lo w a
zaś K astylii słysząc o tć m , r z e k ł a : grano por grano se come la g ra nada, „ z ia rn o po z iarn ie zjada się g r a n a t “ , i zaczęła p o d s z c z u w a niem in try g i n iezgód w ich rzy ć sp o k o jn o ś ć G ran ad y. M u le y - H a s ­
san w idząc co się dzieje i nie ch c ąc czekać k o ń c a k a la m b u r u , u d e ­
r z y ł n ocną p o r ą bez w y p o w ie d z e n ia w o jn y na tw ie r d z ę Z a h a r a ,
p o ło ż o n ą na g ranicy k ró le s tw a S ew illi, w yciął zało gę i u p r o w a ­
dz ił m ieszkańcó w w niew olę.
Z e m śc ił się za tę zniew agę m a r ­
grabia K ad y x u , b o h a te rs k i Don ll o d r ig o P o n c e de L e o n , wzięciem
A lh a m y , m ia sta o d d a lo n e g o tylko o siedm mil o d G ranady.
M u le y - H a s s a n n apró żno u s ił o w a ł o d e b r a ć H isz p an o m to
p rz e d m u rz e sw e g o k r ó le s tw a . T e ra z n a s tę p u je zacięta w o jn a, k tó rój ry c e rsk ie przy go dy pełn e najszlach etniejszych p o św ię c e ń i b o ­
h a t e r s t w a , w tysiącznych balladach ś w ia tu w y śp ie w a n o . W o j n a ta
k rw a w a , o k r u tn a , byłaby się skończyła z ch w a łą dla M a u ró w , gdyby
ich d o m o w e nie sn a sk i nie były osłabiały.
W i n a całego nieszczę­
ścia spada na M u le y -H a ss a n a .
R o z k o c h a w s z y się w swój bra nc e
D o n n ie Isabel de S o lis , po jął ją za żonę i w yniósł do godności
su łta n k i, kosztem swćj dotych czas p ić rw sz ć j żony i sultank i, znanćj
w h isto ry i p o d nazw iskiem Fatim ah la Z o raya, (św iatło zorzy).
T a k n a w e t daleko zapom niał się M uley, że ściąć ka z a ł p o tajem nie
trz ec h sw ych syn ów spłodzonych z s u łta n k ą Z o r a y a k tó r a była
księżniczką z k rw i k ró le w sk ió j.
J e d e n tylko p o z o s ta ł syn z tego
m a łż e ń s tw a , u lu b ie n ie c lu d u , M o h a m e d - A b d a l a h - A b u - A b d ile h i.
A s tr o lo g o w ie p rz e p o w ie d z ie li mu z h o r o s k o p u zaraz p rzy u r o d z e ­
niu, że on b ę d z ie o sta tn im k ró le m Granady. D lateg o tóż lu d w ie ­
rz ąc w pr z e p o w ie d n ią , n az w a ł m ło d e g o księcia: cl Zogorjbi (nieszczę­
snym), p rz e z w isk o u sp ra w ie d liw io n e aż z anadto losem je g o . H i ­
szpanie zaś nazwali go B oabdil (przez elizyą z A b u -A b d ile h i) i o d ­
różniali o d stryja je g o tegoż sam eg o nazw isk a przydom kiem
cl cliico (mały czyli m ło d y ). Z te g o m n ó stw a n a z w is k , p rz e z w isk
i p rz y d o m k ó w tak ie zaw ikłanie w histo ry i G ran ad y p o w s t a ł o ,
M A II II O W I ï .
310
szczególniój przy pom ocy ro m a n so p isa rz y (1), że n ie łatw o było
w yśledzić p ra w d ę biegłym n a w e t h isto ry k o m .
W ścisłó m więzieniu trz y m a ł M u le y - H a s s a n syna sw ego
B o a b d ila , razem z m a tk ą F a tim ą Z orayą; nie chciał go nigdy
d o p u śc ić do p a n o w a n ia , a zabić go nie śm iał, bo się lękał z a b u ­
rzeń lu d u . L e c z po d c z as w y p ra w y kró la p od A lh am ę, k ró le w ic z ,
dzięki p o d stę p o w i swój m atki, zdołał uciec z więzienia z A lh a m b ry .
W r a c a M u le y -H a ssa n i znajduje b ram y m iasta z a w a rte
i ro k o sz w m ieście.
B o ab dila lu d o b w o ła ł królem .
R o z d z ie ­
liły się zdania kra ju pom iędzy ojcem i synem .
Syn u d a ł się do
F e rd y n a n d a k a to lic kie go z p ro śb ą o p om o c p r z e c iw ojcu. P rz y b y ­
wa w aleczny m a rg rab ia K adyxu z liczném w ojskiem , z kw ia te m
a n dalu zkieg o r y c e r s tw a , lecz je pobiją ze szczętem p o d Malagą
B o a b d il s ta rszy , stryj m ło d e g o (d. 2 1 m a rc a 1 4 8 3 ) .
Król B o abdil u zn a ł, że se r c e lu d u s w e g o p o s tr a d a ł p r z y w o ­
ła n iem obcych na ro z strzy g n ięc ie w alki swój z ojcem ; p o ją ł, że
odzyskać j e m oże je d y n ie szczęśliw ą jaką w y p ra w ą p rzeciw clirześc ia n o m .
W y r u s z a ted y na czele w o jsk a s w e g o p r z e c iw H is z p a ­
n o m , i d o s ta je się w k ró tc e p o te m do n iew oli.
O k u p u je so bie
w o ln o ść o b ie tn ic ą zrzeczenia się za lat sześć tr o n u G ranady na k o ­
rzyść m o narch y K astylii, i p o p rze sta n ia na prz ysz ło ść przy tytule
księcia G uad ix u.
A le tym czasem M u le y -I I a s s a n od zyskał k o ­
r o n ę G ranady. B o abdil w raca do stolicy, bój się o k ro p n y w szczy­
na na ulicach, k rew się le je . B oabdil pokon an y ucieka z sw ą m a ­
tk ą do A lm eryi.
W o j s k a F e r d y n a n d a i Izabelli w k ra c z a ją do
kraju ; je d n a forte c a po drug iej w p ad a w rę c e c h rz e ścian .
M u­
le y - H a s s a n w ie k ie m pochylony p o w ie rz a ko m m e n d ę w o jsk a s w e ­
go sw e m u b r a tu .
N o w y r o k o s z w G ranadzie.
B oabdil s t a r ­
szy o b w o ła n y k rólem .
M u le y - H a s s a n chro n ić się m u si, tra c i
w z r o k , uz n a je b r a ta s w e g o m ło d s z e g o swym panem , i w k r ó tc e
p o té m u m ié ra ( 1 4 8 5 ) .
B o a b d il sta rsz y d o b r o w o ln ie o dd a je
część p a ń s tw a s w e m u s y n o w c o w i.
L e c z w k r ó tc e znów w y b u 0 )
Przy tej sp osob ności napomknę, że sław n y romans Floryana, z k tó ­
rego dawni podróżnicy czerpali w szy stk ie sw e historyczne w iadom ości ty­
c zą ce się Granady, zaw iera bardzo m ało prawdy, i że to, co w nim je st
praw dziw ego, przekszfałconćm zo sta ło w sposób historyi, opowiadanej w' ro­
mansach przez pana Alex. Dumas. Dlatego tćż tyle się rozw odzę nad dzieja­
m i Granady, pew ny, że to co tu podaję, a co tylko w kilku wiarofrodnych
kronikach znajduje się, potrafi się ostać przed krytycznym sadem znaw cy h istoryi.
n
3 2 0
M A V R O W I E.
cha pom iędzy Boabdilam i w ojna na ulicach samćj Granady.
Bój tr w a dni pięćdziesiąt, i zalew a k rw ią całe m iasto.
W a lc z y
Boabdil m łodszy ze sw o im stry jo m na placu w ielkiego m ec z etu ,
i rani go n a w e t,
F e rd y n a n d w ysyła m ło d e m u k ró lo w i posiłki p od d o w ó d z ­
tw em D on F a d ry k a de T o le d o , tegoż sam ego, który późnićj pod
n azw iskiem księcia Alby w p isa ł się k rw a w e m i literam i w ksiege
historyi.
S ta ry Boabdil zbity p od V elez-M alaga; m ło d y o s a d z o ­
ny z wielką pom pą po d ru gi raz na tr o n ie w A lham brze.
W id z ą c , że losu nie przezw ycięży, s ta ry B oabdil p o dd aje
sie k ró lo w i F e r d y n a n d o w i, i uzyskaw szy od niego w ielką su m ­
mę pieniędzy, w yjeżdża do Afryki do sw ego k re w n e g o k róla F e ­
zu, i z o sta je p rzez niogo p o z baw ion ym o czu, w o ln ośc i i p ie ­
niędzy.
Boabdil m ło dszy , teraz je dyny król G ran ad y, ch w ia ł się p o ­
między przysięgą daną c h rz e śc ia n o m , a w ia rą zaprzysiężoną lu ­
dow i.
N ajw ięk sza część k ra ju była w ręk ac h F e rd y n a n d a ;
—
Boabdiliij sześć lat ju ż m ija!— w o ła ł F e r d y n a n d . A lud
trz y m a ł króla sw ogo w ob lężeniu w A lh a m b rz e , i nie d ał mu
zrz e k a ć się k o ro n y , w o łają c : „raczćj giń z nami pod g ru z a m i G ra ­
n a d y , alo nie zdradzaj tw e g o l u d u ” !
K ró l B oabd il n a r e s z c ie p o s ta n o w ił bić sie do u p a d łe g o : m ia­
n o w a ł r y c e rsk ie g o M u z a - B e n - A b il- G a z a u a d o w ó d z c ą swój jazdy
i w y ru szył p rz e c iw F e r d y n a n d o w i, sto ją c e m u na czele pię ć d z ie siecio-tysięuznćj armii o dw ie milo od G ran ad y; tam* gd zie teraz
m iasto S a n ta F e stoik
B oab dil nie po sia d a ł n ic prócz G ranad y iiA Ipu chary , zkąd go
dochodziły żywności! I to źródło um iał przeciąć k ró l Ferdynand»
Z n ó w o sła b ła o d w a g a w s e r c a B o a b d ila , pom im o sprężysty ch
p rz e d s ta w ie ń b o h a te rsk ie g o w odza sw ych hu fcó w , k tó ry w stu
b itw a c h H isz p a n ó w p o b ił; Boabdil po dp isał d. 2 5 listo p a d a 1 4 9 1
r o k u z o b o w ią z a n ie p o d d a n ia sw ego k ró lo stw a H isz p a n o m d. 3 1
sty c z n ia n a stę p n e g o r o k u .
Je s z c z e tego ż sam ego dnia Muza skończył s w e b o h a te r s k ie
życie w n u rta c h X enila.
N ie chciał by ć św ia d k ie m u p a d k u sw e j
ojczyzny.
W G ran ad zie w yb uc h ł b u n t na odgłos h a n ie b n e g o t r a k t a t u ,
p o d p isa n e g o przez B o a b d ila .
S o le n n a p ro k la m a c ja k ró la F e r ­
dy n a n d a , w której G ra n a d e ń czy k o m n a jw ię c ć j p rz y o b ie c u je w sze l­
M A D K O W I
E.
32 1
k ie w o ln ośc i re lig ijn e , są d o w n icz e i n a r o d o w e , u ś m ie rz a u m y sły
C lranadeńczyków .
_
B oabdil obaw ia się n ow y ch r o z r u c h o w , i p o d d a je m ia sto ju ż
2 g o stycznia.
O lO tój godzinie z ra n a spa d ł s r e b r n y półksiężyc
i wieży Vela.
Na ten znak czekali F e rd y n a n d i Izabella z sw ćm
w o jsk ie m ; na ten znak padli na kolana i cześć o ddali B o g u . F e r ­
dynand i Izabella w jeżdżają do m ia sta ; B oabdil je o p u szcza. Nie!
o n się zw raca ju ż poza b ra m ą i spieszy ku k rólom c h r z e ś c ia ń s k im , nic w ie m ja k ie m uczuciem pędzony; chce się rz u c ić z konia
na kolana, na w id o k m a je sta tu K astylii i A rr a g o n u , ale F e r d y ­
n a n d zwalczony u c z u c ie m lito śc i, p rzy trz y m u je B o a bd ila na koniu
i s e r d e c z n ie go rękam i ob ejm u je.
N a w e t Izabella łzy ron iła:
„ P a tr z c ie ! te n raj te r a z do w a s należy, k ró lu i k ró lo w o !— r z e ­
cze łkając b ie d n y B o a b d il— niech Allah p ozw o li, byście w nim
byli szczęśliw szem i niż j a . ”
I p o te m z w ró c ił konia ku górom A lp u c h a rry , gd/.ie król K a ­
stylii w y z n a c z y ł mu d o b ra , i gdzie ju ż je g o rod z in a i d w ó r p r z e ­
b yw ali.
O p a n o w a n o G ranadę.
W s z y s tk o się o dbyło w u ro c z y stć j,
g ro b o w ć j ciszy.
Ż a d e n M a ur na ulicach G ranady; ani je d e n .
C h rz eśc ia n ie n a w e t zamieszkali tu o d d aw n a nie w o ła li: „ n ie c h
żyją zwycięzcy” ! T a k skończyło się p a n o w a n ie A r a b ó w w H iszp a­
nii.
T r w a ł o la t 7 8 0 , m iesięcy 8 i d w a dni.
B oabdil pięć lüt
w y trz y m a ł w górach A lp u c h a rry , lecz dłużćj a w a n tu rn ic z y je g o
um ysł nie m ógł znieść sp o k o jn o ś c i.
W A lm e ry i, w obliczu w ielu
tysięcy daw nych sw ych poddanych przybiegłych zdaleka, by go p o ­
żegnać, B oabdil r o z s ta ł się z H iszp anią.
P oczciw y lud w y b a ­
czył mu w s z y stk ie je g o b łę d y , d la te g o , że był el Zogoybi. Icltalif, k r ó ­
lem nieszczęsny m z u ro d z e n ia .
Boabdil m ieszkał u sw ego k r e ­
w n e g o M u le y -A c h m e d a kró la F e z u .
D o czekaw szy się późnej
sta ro śc i, poległ w r. 1 5 3 6 w b itw ie p rz e c iw k o z b u n to w an y m b r a ­
ciom k r ó la , na b rz e g a ch rzeki G u a d isw e d .
Dzięki ś w ia tłu i c n o to m a rcybisku pa T alavera i h rabi T e n d e l la, G ran ad a d o znała d o b r o d z ie js tw p o k o ju p o d b e rłem h isz p a ń sk ićm .
A rcy b isk u p a pokochali M aurow ie ja k o jca, w ielu z nich
d o b ro w o ln ie p rzyjęło c h rz e st i w iarę C h ry stu sa .
Można było
ro k o w a ć tem u n a ro d o w i najpiękniejszą p rz y sz ło ść ,
llo z u m n y ,
łagodny i p ra c o w ity nie o p ie ra ł się w cale w p ły w o w i p ra w d y i cno ­
ty.
Ale chciwość zniw eczyła te pię k n e nadzieje.
N a le g a n o na
To m II. Maj IMI.
4
1
M A l
n o w i
li.
k róla, aby r o z p o c zą ł dzieło n a w ra c a n ia p rz y m u s o w e g o ; p rz e w id y ­
w ano b o w ie m , że gw a łty w yro d z ą b u n t, i żc b u n t pociągnie za
so bą p rz e ślad o w a n ia i konfiskaty. Izabella dość c hętnie u cho tym
r a d o m d a w ała ; ale c z ło w ie k wielkiej wagi i n iezm iernego w pły­
w u , o dra dz a ł n aw racań przym usow ych. N ik t ni u z g adn ie kto
był ten czło w iek.
Był nim- wielki inkw izytor T o r q u e m a d a , ten
sam lunatyczny z a konnik, który tysiące żydów i kacerzy posłał na
stosy.
T o n ju e m a d a d o w ió d ł królow ć j, że w sz y stk ie p rz y m u s o w e
n a w ra c a n ia w y radzają tylko kacerzy.
O pu sz c z o n o tedy na czas
niejaki myśl n aw racali, lecz nie zaniechano pojedynczych d o tk li­
wych p rz eśla d o w a ń . Z da je się, że um yślnie ją t r z o n o M a u ró w , aby
ich zmusić do b u n tu .
M a u ro w ie w szystko znosili cierp liw ie.
W ro k u jednakże 141)8, gdy sum k a rd y n a ł X im e n e s zjechał do
G ran ad y i sa m o w o ln ie zaczął prz ym u se m n a w ra c a ć M a u r ó w do
chry sty an izm u , ci się zbuntow ali i k ardynała w w ł a s n j m je g o p a ­
łacu obiegli.
H r a b ia T en della z do ła ł uśm ierzyć umysły z b u n to ­
w ane obietnicam i i n a m o w ą .
P o m im o p rz e d sta w ia li T e n d e lli,
k ard y n a ł p o sta n o w ił zem ścić, się za zniew a g ę , i wielu kazał uw ięzić
M auró w .
Inni poczu w ający się do winy us/.li w gó ry N e w a d y ,
i zo rg anizow ali się w p o tę ż n e bundy ro z b ó jn ic z e , znane pod n a ­
zw iskiem Moniis.
Bandy te w sp ółce z k o rsa rz a m i afrykańskiem i
ro z n o s ili p o s tra c h na całe k ró le s tw o .
K ró lo w a Izabella u m a rła w r. 1 5 0 4 .
l ’o jej śm ierci F e r d y ­
nand zatru dn io ny sp ra w a m i w ła sn e g o k ró le stw a , nie m ó g ł d o ­
glądać sp raw G ranady i p o ru c z y ł je chciwym krwi i b o g a c tw s ł u ­
gom. C oraz cięższe brzem ię p r z e śla d o w a ń cisnęło M auró w ; z o ­
stali oni b e z żadnćj opieki po śm ierci arcybiskupa T alavery i h ra ­
bi T e n d e lla , a nagleni groźbam i, przyjęli w m assie w ia rę c h r z e ściańską.
W r o k u 1 5 1 6 u m a r ł F e rd y n a n d .
M ściw y k ard ynał
X im e n c s objął rządy krajai na czas nieby tn ości K arola V , syna F i ­
lipa i Jo a n n y .
M aurow ie dośw iadczali niesłychanych p rz e śla d o ­
w a ń : palono ich kopami za k a c e r s tw o .
K arol sam zjechał do
G ranady , p rz e k o n a ł się o stanie roz ją trz en ia ludu m a u ry la ń sk ie g o ,
przyp isał je g o przyczynę ich n a ro d o w o ś c i, i nakazał, żeby M a u ro ­
w ie zaniechali swej m ow y najdalej za trzy lata, jeśli nie chcą p o ­
s tra d ać m a ją tk u i być w y pędzo nem i z k ra ju .
U sta n o w ił także
o so b n ą policyą z łożoną z m n ic h ó w , a m ającą czuw ać n a d szcze­
r o ś c ią wiary n o w o n a w ró c o n y c h M a u ró w . Inkw izycyi zaś p o le c ił
s r o g o karać nieszczery ch w y z n a w c ó w C h ry stu sa.
T o się działo
w r. 1 5 2 7 . Biedni M a u ro w ie złożyli się na 1 0 0 , 0 0 0 d u k a tó w ,
M A U n o w
I E.
323
i tą w ów czas og rom ną su m m ą okupili so bie p r a w o ro z m a w ia n ia
pom iędzy sobą w łasny m swym językiem .
C oraz n o w e p rz e ś la d o ­
w ania w ynajdy w an o umyślnie na w ym ożenie c oraz n o w y c h h a r a ­
czów. Tak się rzeczy ciągnęły do r. 1 5 6 6 . W r o k u tym Filip II
p o n o w ił e d y k t K a rola V, z zagrożeniem n a jsu ro w s z y c h k a r dla tych
w sz ystk ic h , którzy m o w ą , ru c h e m lub u b io r e m nie sta n ą się za
dw a lala do H is z p a n ó w z u p e łn ie p o d o b n e m i. Ż a d n a p r o te s ta c y a ,
p r o ś b a lub ofiara ju ż nic M a u ro m nie p o m o g ła .
T e r m in o s t a t e ­
czny w y n a ro d o w ie n ia się oznaczono na dzień 1 4 k w ie tn ia 1 5 6 8 r.
I)o o sta te c z n o śc i p rzy w ied zen i M aurow ie zaczęli znów s p is k o ­
w a ć , i w nocy p o p rzedzającej o sta tn i d zień ich n a r o d o w o ś c i, o b w o ­
łali swym kró lem m łod e go szlachcica don F e r n a n d a de V a lo r, p o ­
tom ka kalifów k o rd u a ń s k ic h z p ok o le n ia O m e y a d ó w .
M łody
te n , zaledw ie 2 2 lat liczący, p rz y sto jn y , u k s z la łc o n y i p o w s z e ­
chnie sz a n o w a n y szlachcic, u c h o d z ił za d o b re g o chrześcianina,
i p o z o s ta ł nim , n a w e t po w yniesieniu sw ć m na tro n G ra n a d y , p o d
n a z w isk ie m M u le y á-A b d a h li. F a r a x , o sta tn i z A b e n c e r r a g ó w p rz y ­
był na czele M oniisów A lp u c h a rry i d o p u ś c ił się k rw a w ć j z b ro d n i
na 3 0 0 0 chrześcian; za co zrzuconym został z u rzędu p rzez M u ley a -A b d a h li. K o ro n o w a ł się ten im p ro w izo w a n y król z w ielką
p o m p ą w L a u ja r , i p o tem zo rg a n izo w a ł z tru d n ą do u w ie rz e n ia
szybkością i zręcznością p o w s ta n ie w g ó rach A lp u c h a r r y .
M arg ra b o w ie M on de ja r i los Velez w y sła n e m i zostali p rz e c iw z b u n ­
to w an y m g ó ra lo m z w ojskiem b a r d z o licznćm , i zaraz z p o c zą tku
św ie tn e nad niemi odnieśli zw y c ię z tw a.
Ł a t w o byłob y u s p o k o ić
kraj cały w tej chwili, ale c hciw ość i o k r u c ie ń s tw o m a rg ra b ie g o
do lego stop nia ro zd raż n iły umysły M oniisów , że p o stan ow ili
św ięcie b r o n ić się do o sta tn ie g o .
C u d ó w w aleczności dokazy­
wali n iesłych an ych ; try u m f n a s tę p o w a ł po tryum fie, H isz p a nie
w yparci zostali z zajętych fo rtec p rz e z g a rstk ę ro z p aczających,
do w od z on yc h z rz a d kim talen tem przez m łod eg o M u ley -A b dahli.
O d g ło s łych zw ycięztw r o z n ió s ł się po całym kraju; p ro w in e y e
Malaga i A lm erya prz y sta ły do p o w sta n ia .
M łody król odw ażny
i p rz e b ie g ły sta ł się p o s tr a c h e m H is z p a n ó w . Król Filip w y sła ł
p rz e ciw niem u b r a ta s w e g o n a tu r a ln e g o , don Ju a n a de A u s tria ,
zwycięzcę zpod L c p a n to .
M łody b o h a te r zd ob ył fo rte cę G alera,
i w yciął w p ień w szy stk ic h M a u ró w bez różnicy płci i wieku.
K orzy stając z sp ra w io n e g o p r z e s tr a c h u , o b ie c a ł p o w s ta ń c o m p r z e ­
bac z en ie, byle się tylko poddali. Uciekł się n a w e t do p rz e k u p s tw a ,
i znalazł w jednym z d o w ó d z c ó w A bdalhi, w E l-I I a b a k im g o lo w e g o
3 2 4
M I C K O W I E .
do w szystkich z d ra d pom ocnika. T a k im sp o so b e m zyskał kilka
ważnych tw ie r d z , klucze A lpu ch arry .
W G ranad zie tymczasem
ok u to w szy stk ic h M a u ró w w więzy i w y p ro w a d z o n o ich do K a ­
stylii i do E s tr a m a d u r y .
T rz y k o rp u sy otoczyły A lp u c h a r r ę
i system aty cznie cały kraj niszczyły, aby ż adnego w nim n ic p o z o ­
staw ić p rz y tu łk u .
K r e w M a u ró w płynęła stru m ie n ia m i.
C i, co
się b r o n ić m ogli, b ro nili się je s z c z e , cofając się na n a jw yższe
sz c z y ty gó r. A b e n - A b d a lla h - O m c y a padł ofiarą zazdrości sw ój
żony: z o sta ł z a m o rd o w a n y m . I)o n J u a n d e A u s tr ia k a z a ł p o c h o w a ć
zw łoki tego w a le c z n eg o ry c e rz a z w ielką ok a z a ło śc ią , ale nie p r z e ­
s ta w a ł ani na chw ilę w ytępiać M a u ró w ogniem i m ieczem . O k r o ­
pne te ra z n a stą p iły czasy!
N ak oniec w r. 1 0 0 0 król Filip III po d p isa ł za r a d ą księcia
L c rm y d e k r e t w ygnania na w sz y stk ic h p o to m k ó w m a u ry ta ń sk ic h
ca łe g o p ó łw y s p u .
T ylko dzieci u r o d z o n e w w ięzieniach w y jęto
zpod lego o k ru tn e g o w y r o k u . W s z y s tk ic h innych z a p ro w a d z o n o
do p o r tó w m o rskich i zaw leczono na brzegi A fryki.
T a k H isz p a n ia s a m o w o ln ie og o ło c iła się ze sw ych najpilniej­
szych dzieci! tak oddała d e m o n o m zniszczenia sw e najpiękniej­
sze okolice! Z sześciu m ilio nó w m ie sz k a ń c ó w G ra n a d y , zaledw ie
p o z o sta ło tyleż k ro c i; w A ndaluzyi z 1 4 tu w si, zaledw ie dziś
is tn ie je je d n a .
N a w e t p race u m y sło w e M a u r ó w nie znalazły łaski u fanatyków .
K a rd y n a ł X im e n e s k azał spalić na publicznćm aulo da f i 8 0 , 0 0 0
ksiąg a ra b s k ic h , znalezionych w b ib lio te k a c h G ranad y.
O szczę­
dził tylko 3 0 0 to m ó w tre ś c i le k a rsk ićj i n aukom p rz yrodzonym
p o św ię c o n y c h .
D ziś te dzieła sta n o w ią w b ib lio te c e oryentalnój
E s k u r y a lu , część b a r d z o w ażną.
I tak znikła w o d m ę ta c h zapom nienia p o g rą ż o n a , w żywio­
łach chaotycznych r o z d r o b n io n a , ta w ie lk a lula pow o d z i a r a b skiój, k tó r a zlała się n ieg dyś na E u r o p ę z tak n ie p o h a m o w a n ą
w ściek ło ścią.
B ó g j e d e n j e s t zwycięzcą!
V III.
Alliamtira. Geitcrallf.
A lliam bra, czyli k ró le w sk a fo rte c a , leży na najniższym s t o ­
pniu pasm a g ó r, p rz e g ra d z a ją c e g o dolinę D a r r o od doliny X enilu,
M A U R O W I E .
325
a pasm o to bieżąc c oraz w yżćj, wyżćj w g ó r ę , n u r z a o mil cz te ry
n ajd a lć j, sw e śnieżn e, błyszczące szczyty w o b ło k a c h .
T o S ie r ra
N evad a, wyższa ja k nasze K arpaty, a śniegi z nićj nigdy nie znikają.
O d stron y po łu d n ia p a g ó re k na k tóry m leży A lh a m b ra , w o l­
no z stę p u je w dolinę; ale ze s tro n y północnćj spada r a p to w n ie
w skalisty, p rzerażający o d m ę t, w głębi k tó re g o h uczy D a r r o z a pienioncm i w o da m i.
Z e s tr o n y w sc h o d u p a g ó re k A lham b ry o d g ran iczo nym j e s t
wązkim , lecz głębokim p a r o w e m o d góry daleko wyższćj i dzi­
kiej. N a szczycie tćj g ó ry leżą gruzy zam k u M a u r ó w , z w a n eg o
Silla del M o ro , a na je j p o d n ó ż u , ze s tro n y doliny D a r r o , w znosi
się n a d o b n y p ałac zw any G en eralifem , to je s t siedliskiem m iłości.
T o j e s t villa s u łta n c k G ran ad y.
T u ż nad tą p rz e p a ś c ią , n a d tym p a ro w e m i nad d o lin ą , w z n o ­
si się pałac g ra n a d e ń sk ie h k ró ló w , a z niego w y s u w a się z je d n ć j
i z drugiej s tr o n y w ysoki i g ru by m u r, o k rążający w sz y stk ie b u ­
d o w le, d z ie d z in ie c i b asz ty , w cho dzące w sk ła d fortecy.
M ur
zaś ten o p a trz o n y j e s t strzelnicam i i tr z y n a s tu c z w o r o g r a n ia s tc mi wieżam i.
Kilka żelaznych dział o g ro m n e g o k a libru p o z o sta ło
tu je sz c z e po M au rach.
D r u g i je s z c z e tu był m u r okrężny i w a ł
w ysoki, ale F ra n c u z i wysadzili go w p o w ie tr z e .
Z e s tr o n y p o łu d n io w o -z a c h o d n ie j m u r u wznosi się o g ro m n a
w ieża b ro n iąc a g łó w n e g o w s tę p u do A lham bry .
P rze jśc ie p r z e ­
b ieg a g zygzakiem całą g ru b o ś ć tej b u d o w li, z a stan aw iającej o g r o ­
m em .
O k azały p o r ty k z m a r m u r o w y m b a ld a c h in e m , zdobi w n i jscie do tćj wieży.
T u p od tym p o rty k ie m k ró lo w ie M a u r ó w ro z ­
sądzali w czwartolc p a try a rc h a ln ie i za w sp ó ln ą u g o d ą o b u s tr o n
takie sp ra w y , k tó r e tr y b u n a ło m k ra jo w y m p o w ie rz y ć nie ch c ia ­
n o . J ak a piękna in sty tu c y a ! je d y n y sp o só b za p o b ież en ia p o j e ­
dynkom .
N a tej to wieży, k tó rą , w e d łu g zdania tu te jsz eg o l u d u , a s t r o ­
log ja k iś m ia ł w y s ta w ić z g ła z ó w p ira m id eg ip sk ic h , na tćj m ó ­
w ię w ieży, w y ryto w ka m ieniu g o d ło ja k ie ś kolosalnćj w ielko ści:
rękę chcącą chwytać z a Iducs. llę k a ma p rz e d s ta w ia ć naukę, a klucz
w iarę; lak p rzy najm n ićj u trz y m u ją ta lib o w ie a ra b sc y , p r z y b y w a ­
jący tu o d czasu do c zasu , aby pła k a ć w straco ny m dla nich r a ju .
P r z e s z e d łs z y ła m a n ą d ro g ę w w ieży, w s tę p u je s z w w ą w ó z ,
otoczon y w ysokiem i m u r a m i, a p o le m na o b sz e rn y plac, zw any
Plaża de los Algibes.
P lac ten za w ie ra d w ie w ie lk ie w skale w y­
320
» I I O I I O W I E.
k u te sad zaw ki i głęboką s tu d n ię , także w skale w yw ierco ną.
W o d ę z tej stud ni sp rz e d a ją ja k o sp ecyał na ulicach G ranady.
Z ach od nia część tego placu o d g ra n ic z o n ą jest wysokim m u r e m ,
oddzielającym część fortecy, dziś za w ięzienie politycznym p r z e s t ę p ­
com służącej, od re sz ty b u d y n k ó w w sk ład fortecy w c h o d z ą c y ch .
Z dru giój, przeciw nej s tro n y placu sad/.awek, w znosi się im ponujący
pałac p rzez cesarza Karola V zaczęty, ale dziś je sz c z e n ie d o k o ń c z o ­
ny. W pałacu tym p rz e c h o w u ją d/.iała forteczne; j e s t ich przeszło
trz y sta z różnych w ie k ó w .
K arol Vty aby w m i e ś ć swój p ała c ,
k a z a ł zburzy ć zim ow y pałac k ró ló w G ranady , o który m po dania
gło sz ą , że piękniejszym był od w szy stk ie g o, co p o z o sta ło . S ą ludzie
patrzący z z azdrością na w szystko co piękne: czyto żyw e, c/.y
u m a r ł e . T a k im był Karol V.
Za p a łacem K arola V w z n o si się k o śc ió ł A lham bry; w p r z ó ­
dy był on m e c ze tem .
Pom ięd zy tym k o ś c io łe m a p a ła c e m g r a nadeń sk ich książąt, opierającym się o półno cną część pałacu K aro ­
la, znajduje się prześliczny o g r ó d e k pełen najpyszniejszych i naj­
rzadszych k w ia tó w , np. d rz e w tr ą b k o wych (B ig no nia catalpa L . ) ,
i akacyi C h ry s tu s o w ć j (G leditschia t r i a c a n t h o s L . ) , p e łe n także Ion­
ian a la b a stro w y ch , w y try sk a ją c y ch b e z u s ta n n ie chłodzący d e s z ­
czyk na te mile córki F lo ry , k tó re swym w idokiem tak cieszą.
M aurytański p ałac k ró ló w G ran a dy z z e w n ą trz nic nie ma
ok a z a łe g o ; tak ja k w sz y stk ie b u d o w le A ra b ó w , chow ający ch pię­
kności sw e tylko dla p r y w a tn e g o , tajem nego użytku.
P a ła c A l­
ha m b ry j e s t dziwnym ró ż n o k sz ta łtn y m k o n g lo m e ra te m wysokich
m u r ó w bez okien; nad niemi s te rc z ą w ieże różnej wielkości i ró ż ­
n o k o lo r o w e ; w znoszą się także dw a o śm io b o c z n e w yso kie p a w ilo ­
ny z gankam i na z e w n ą trz .
Ale gdy raz p rz e s tą p isz s k ro m n ą fu rtk ę , sta n o w ią c ą jed yn e
w e jśc iu do p a ła c u , w ó w c z a s pom yślisz, żeś od je d n e g o razu w stąp ił
w krainę c zaró w . Z najdziesz się w dziedzińcu cz w o ro g ra n iasty m ,
p o d ł u g o w a t y m , w yłożon ym taflami m a rm u r o w e m i i otoczonym
w o k o ło p o rty k iem całkiem z b ia łe g o m a rm u r u , spoczyw ającym na
a la b a s tr o w y c h k o lu m nach , A te kolum ny sto ją c e p aram i, wiązane
pom iędzy sob ą, i p om iędzy innemi param i Jukami n a jp o w a b n ie j­
szego wygięcia; te kolumny tw o r z ą labirynty n a jfantasty czniej­
szych k s z ta łtó w , i o z d o b io n e są rz e ź b ą , arabeskam i i złoceniem .
W p o ś r o d k u tego d z ie d z iń ca, z w anego Patiu cle la Alberca, znaj­
duje się staw ik na 1 3 0 stóp d łu g i, a 8 0 stóp szero ki.
D w ie
fo ntanny ciągle go nap e łn ia ją , a złote p strą g i krążą w nim b e ż u -
327
M A u n O W I E.
stannica n d re m .
Stow ik
o to c z o n y j e s t ze w sz ą d m y rtam i, różam i i o le ­
.
P ó łn o cn ą cz ę ś ć t e g o d zie d z iń c a sta n o w i w ieża k olosaln ćj
w i e l k o ś c i , zw ana Torre de Comares. W y s o k i portal p ro w a d z i do
sali a m b a s a d o r ó w , zajmującej w n ę trz e tej o g ro m n ć j wieży. W t ć j to sali
dumny M u le y -H a ssa n rz e k ł do w ysłannika F erd y n a n d a :
„M oja m ennica już nie bije z łota, lecz g ro ty i p a ł a s z e .“ N ad w e j­
ściem zaś do samej sali, zn ajd uje się długi napis a ra b sk i , k tó ry ,
w e d łu g tłu m aczen ia dan eg o przez llinerario descriptivo de E spanna,
znaczy:
, , ( ) B e n -I I a s s a n ie ! nie na Iro n ie z o sta łe ś z ro dzon ym , lecz
w w ła sn e m p ła w isz się ś w ie tle , tak jak ow a g w ia zd a , k tó ra nam
dzień p rzyno si. T w o je ram ię j e s t naszym m u r e m , a tw o ja s p r a ­
w ied liw o ść n aszem ś w ia tłe m .
T y um iesz po w ściągać ztość n ie ­
przyjaciół n aszy ch , a uszczęśliw iasz tw ą d o b ro c ią liczne dzieci
tw e g o lu d u . Gwiazdy firm am entu przyśw iecają ci z częścią, s ł o ń ­
ce p atrzy na cię z m iłością, a cedry, k r ó lo w e lasów chylą sw e
dum n e czoła p rze d to b ą , o wielki n asz kalifie” .
Z nam y h isto ryą p an o w a n ia M oh am eta A b u -A Ih a m a n a z do m u
B e n - I I a s s a n ó w . O nim tu m ow a w tym czułym i pełnym poezyi
napisie.
Sala a m b a s a d o ró w je s t bez żadnej w ątpliw o ści n a jo b s z e r ­
niejszą salą, znajdującą się g d ziek olw iekb ąd ź w w n ę tr z u w ieży.
P a n u je tu sztuczny pora ro k , nie dozw alający d o s tr z e d z w szy stk ich
c u d ó w arc h ite k tu ry i ozdób lego czaru jącego miejsca. Ile tu zło­
ceń, ile m ozajki, ile rzeźby na d rz e w ie c e d ro w e m ! A le dw a n a śc ie
o k i e n , to zam ało na o g ro m tej sali.
K ażdego ro k u d. 2 stycznia, to je s l w rocznicę pod dania się
G ranady, g u b e r n a to r Alliambry daje tutaj bal w tej pysznćj sali,
dla sz e śc iu se t o sób . W y s ta w i ć so b ie 0 0 0 osób w w n ę trz u je d n e j
wieży ! Za każdem z okien znajduje się gan ek; z nich w id o k na
po la, g óry, Jusy i przepaści najpyszniejszy.
W wyższej części wieży C o m a re s, znajdują się pokoje, w k t ó ­
rych M u le y -U a ssa n więził sw ą żonę, piękną F a tim ę la Z o ra y a ,
św iatło zorzy, i syna s w e g o B o abdila m ałego, p rz e z w a n e g o el ¿ o goybi, nieszczęsnym już od u ro dz e n ia .
N a p rze c iw wnijścia do tego dziedzińca, zn ajd uje się w n i jście b a rd zo okazałe do g łów nego dziedzińca zam ku, do d z ie ­
dzińca lw ów : palio de las Leones. J e s t t o r e g u la rn y cz w o ro g r a n ,
opasany p o rty k ie m , który p o d p iera 1 0 8 ko lu m n m a rm u ro w y c h .
3 2 8
MAUROWIE.
D w a p rzedsion ki cudnćj a r c h ite k tu r y , s to ją c e na ostrych lu k a c h ,
w spartych w ysokiem i kolum nam i, w ystają ku d ziedzińcow i, w ś r o d ­
ku k tó re g o znajduje się ow a sław na fontanna, un oszona przez
d w u n a s tu lw ó w m a rm u ro w y c h . Kilka m ied nic kolosalnćj w ie l­
k ości, ale coraz mniejszych, unosi się je d n a po nad d ru g ą w p o w ie ­
trz u ; w o d a spad a z je d n e j w d rug ą i tw o rz y c udnćj piękności
k a ta ra k ty ; n a resz c ie w p a d a w w n ę trz e lw ó w i przez nich znów
j e s t o d d a w a n ą nozdrzam i w szum nych stru m ien ia c h .
M iejsce to było w id o w n ią w ie lu scen h istoryc z ny c h, o p ie ­
w anych balladam i i ro m a n sa m i.
W tym dziedzińcu M u le y - I I a s s a n o b ro n ił w łasną sw ą ręk ą
d o n J u a n a de V e ra a m b a sa d o ra Izabelli od niechybnéj śm ierci.
T e n ż e don J u a n de V e ra w d a ł sic byt w tćj w ła śn ie sali z n i e k tó re m i M auram i w y so k ie g o r o d u w r o z m o w ę o tajem nicach religii
c h rz e śc iań s k ićj. M ów iąc o N ie p ok alanćm P o c z ę c iu , je d e n z p rz y ­
to m n y c h M a u ró w , A b e n c c r r a g r o d e m , pozw olił so b ie zrobić żarcik
ja k iś uchybiający ś w ię to śc i religii.
D o n J u a n de Vera do ży w e ­
go o b ru sz o n y w ydo by ł miecz, i je d n ć m cięciem po w a lił b lu ź n ie r cę o ziemię.
W s z y s c y przytom ni dobyli szabli i uderzyli na am ­
b a s a d o r a . Byliby go rozsiekli na k a w a łk i, ale M u le y -IIa s sa n u s ły ­
szał zgiełk w przyległćj sa li,.p rz y b ie g ł i o b ro n ił niety kaln ość a m b a ­
sa d o ra .
W n a g r o d ę n a w e t za m ęztw o przy tćj spo so b n o śc i o k a ­
z an e, król M a u ró w d a r o w a ł d o n J u a n o w i de V era b o gaty d y a m e n tami w ysadzany p a ł a s z : „K rólu! d a r o w a łe ś mi o stry u p o m in e k ;
będę się s ta ra ł nim ci się w yw dzięczyć przy n ajp iérw széj s p o s o ­
b n o ś c i" rz e k ł a m b a s a d o r do m on a rc h y przy jm u jąc dar.
Ale i innćj, jeszcze o kro p n ie jszć j sceny, dziedziniec te n był
św ia d k ie m .
T u ta j, p o d tą fontanną, M u le y -IIa s sa n folgując n a m o w o m swój
no w o w yniesio nej su łta n k i donny Isab el dc S o lis , kazał ściąć
w łasny ch s y n ó w , spłodzonych z Z oray ą.
Z obu s tr o n dziedziń ca lw ó w , zn ajduje się sala dw ó ch s io tr
i sala A b e n c e r r a g ó w .
Sala d w ó c h sió s tr najpiękniejszą j e s t ze w szystk ich; tak j e s t
n a zw an ą od d w ó c h olbrzym ich taili m a r m u r o w y c h , w cho dzący ch
r o bu s tro n fontanny w sk ła d biatéj, jak śn ić g posadzki.
Spo­
dnia część sali j e s t cz w o ro g ra n ia s ta , ściany składają się z m ozajki;
wyższa część ozdobna gankam i tw o rz y o ś m io b o k , i kończy się
p r z e c u d n ą ko p u łą , sk le jo n ą z fa ntastycznych s z tu k a tu r , niby w n ę ­
trz e dla prz e d sta w ia jąc y c h i przypom inających sta la k ty ty z aw ie­
M A C H O W I E .
szone w ja sk in ia c h , w który ch k rz e p n ie w o d a ściekająca k r o ­
plami 7, sk lep ien ia.
W s z y s tk ie w ypukłości są zło c o n e , w k lę s ło ­
ści zaś w yłożo ne b ia łą , c z e rw o n ą i la z u r o w ą m o z a jk ą .
W szy­
stko tak jeszcze j e s t św ić ż e , jak gdyby w cz o ra j było w y k o ń c z o nem .
Ś w ia tło w p a d a ośm io m a oknam i w k o p u le w y k r o jo n e m i,
i zlewając sie w tę c z a ro d z iejsk ą sale, s p r a w ia w id o k nie do o p i­
sania piękny. Ściany zdają sie być o b w ied z io n e k o ro n k a m i b r u x e l skiemi; lak cienką j e s t s ia tk a a ra b e s k ó w , o p a su ją c a z e w s z ą d o k a ­
załe te p rz e strz e n ie .
P o r ty k o krążający tg salę, dźw iga ganek;
do niego zaś p ro w a d z ą schody z h a re m u .
Często z lą d pa trz a ły
czarne oczy na uczty d a w a n e w tćj sali.
W tylnej śc ia n ie tego
p rz y b y tk u zn ajd uje się m ała, ale nadzw yczaj w y k w in tn a k o m n a t c czka, cała w yłożon a a la b a s tre m , a o kna jej m iste rn ie i u r o c z o w y ­
k ro jo n e , w ychodzą na o g r ó d e k su łta n k i, zw an ćj L in d a r a x a . O g r ó ­
dek te n niew ielki, ale ozd obion y k ru ż g a n k a m i, fontannam i i al­
ta n k a m i, był niegdyś lubym p r z y tu łk ie m k ró le w sk ie g o h a re m u .
O b s z e rn ie js z ą niż sala d w ó c h s ió str, okazalszą, ale m niej
ozdobną j e s t sala, znana p o d naz w isk ie m halli A b e n c e r r a g ó w .
M iejsce z a w a rte p o d k o p u łą , p o d k t ó r ą ciągnie sie gzygzakiem g a ­
n e k n a o k o ło , w iek szćm je s t, ja k sama sala.
P r o m ie n ie sło ń c a
w p a d a ją c e niezliczonero m n ó s tw e m ok ien k o lo ro w y c h , w a lc z ą
tu z so bą w sz y stk ie m i b a rw a m i tęczy.
— W lejto sa li— rz e c z e mi M ateo X i m e n e s , w y m o r d o w a ­
no 3 6 A b e n c e r r a g ó w ; t u w tćj m a r m u r o w ć j fo n ta n n ie , złożono
ich g ło w y , a około tćj m iednicy p o ro z k ła d a n o tu łu w y , by k r e w
ściec m o g ła po dziem nem i ry nn am i.
— Mateo! znasz ty szczegóły tćj k rw a w ć j s p r a w y , u m ić sz
j e o p o w ie d z ić ć ? Je śli u m ićsz, siadajm y, s łu c h a ć cie b ę d z ie m y n a ­
bożnie, ta k , ja k kiedyś słu c h a n o U lis s e s a .
— Czy znam szczeg óły tćj spraw y? w szakże ja o b c u ję z cie­
niami zm arłych w tym p rz y b y tk u b o h a t e r ó w ; je s te m synem A lh am b ry ; znam jć j ta je m n ic e , słuchajcie!
„ K r ó l B oabdil był ry c e r z e m m ężnym w b o ju , ale w p o ­
ko ju człow iekiem w ahającym sie, ła tw o w ie r n y m i słabym .
Zna­
na mu p rz e p o w ie d n ia , że bę d z ie o sta tn im k ró le m G ra n a d y , s ta ła
ja k w idm o p r z e d je g o oczym a, ścigała go w sz ę d z ie i n ie r a z do
o k r u c ie ń s tw p o b u d z a ła .
C zesio w id z ia ł n ie p rz y ja c ió ł w w i e r ­
nych swych sług ach ; c zę sto n ie s p o s t r z e g a ł n iep rzyjaciela w p o ­
chlebcy. G om ele i Z c g ry sy , zacięci nieprzyjaciele A b e n c e r r a g ó w ,
Tom II. Ma] 1851.
42
330
a
a
u n o w i
r
,
sprzysięgli się na ich zg ubę, i w m ów ili w B o abd ila, że je d e n
z A b e n c e r r a g ó w u w ió d ł k ró lo w ę , że ją w id z ian o w je g o objęciach
p o d ow em i cyprysam i, r o sn ą c e m i w o g ro d ac h G eneralifu o d czte­
re c h w ie k ó w . B oabdil zw alczony przysięgą fałszywych ś w ia d k ó w ,
u d a ł się do tćjże sali z swym katem i z trz y d z ie stu żołnierzam i.
P r z y w o ły w a ł A b e n c e r r a g ó w je d n e g o po d ru g im , i g ło w ę ściąć
kazał każdem u.
T u p o sk ła d a n o gło w y i tu tu łu w y .
T rz y d z ie stu
sześciu pa d ło ofiarą ła tw o w ie rn o śc i B oabdila.
L e c z paź o s ta ­
tniego z ściętych s p o s t r z e g ł co się dzieje, u m k n ą ł z sali i o k rz y ­
kiem r o z p a c z y d a ł znać r e sz c ie A b e n c e r r a g ó w , jaki ich los czeka.
Z d ra d a ! zem sta! w ołali A b e n c e r ra g i, lud p o w sta ł; było go c z te r ­
naście tysięcy pod b r o n ią . W y d o b y t o z w ięzienia M u le y - II a s s a n a ,
z rz u c o n e g o l tr o n u i o k u te g o w k ajdany p rz e z syna sw e g o B o a b d i­
la.
O d d a n o m u k o r o n ę . B oabdil s c h ro n ił się do m eczetu.
Gom e ló w i Z e g r y s ó w w yrżnięto d w ie śc ie .
M uza, b o h a tć r p rzez lud
u b ó s tw ia n y um iał u śm ie rz y ć um ysły; B o ab dilo w i z nó w o d d a n o
koronę.
L e c z k ró l t r w a ł w sw ych p o d e jr z e n ia c h w zg lędem k r ó lo w ć j,
gdyż jój o sk a rż y c ie le ofiarow ali się u trz y m y w a ć k ła m s tw o z b r o ­
nią w rę k u .
K ról z w o ł a ł sąd s ta rc ó w , którzy osądzili k r ó lo w ę
na spalenie ż y w cem , jeśli za dni 3 0 c z te re ch ry cerzy nie p o k o n a ją
oskarżycieli o s tr z e m sw ych w łóczni.
Z a m k n ię to żonę B oabdila
w w ieży C o m a re s .
W i e l u ry c e rz y m a u ry tań sk ic h ofiarow ało się
stan ąć w o b ro n ie k ró lo w ć j, lecz ona tak w y sokie m iała w y o b r a ­
żenie o w aleczności r y c e rz y chrześciańsk ich, że im tylko chciała
po w ie rz y ć o b ro n ę s w ojeg o h o n o ru .
N a p isa ła p o ta je m n ie do don
J u a n a de Chacon g u b e r n a to r a K artagen y, p ro sz ą c , by w dniu o z n a ­
czonym p rz y b y ł na jćj o b ro n ę • p rz y w ió d ł z so bą trz e c h go dn ych
sie b ie r y c e rz y .
K ró lo w a tyle zaufała c h rz e śc ian o m , że n a w e t
w z g a rd z iła b o h a te r e m Muzą i je g o przyjaciółm i.
D zień fatalny n a d sze d ł.
J u ż r u s z to w a n ie k irem p o k ry te
w z n ie s io n o , już w bieli u b ra n ą k ró lo w ę na plac p rz y p ro w a d z o n o .
Ł k a n ia lud u i szlochy ro z le g a ły się po całój G ranadzie. D w a d z ie ­
ścia tr ą b ozn ajm iło przybycie c z te re c h oskarżycieli.
Zbliżają się
na pysznych andaluzkich koniach, z b ro ją pok ryci od stóp do g łó w ;
pió ra s tr u s ie p o w ie w a ją w p o w ie tr z u , na ta rc z a ch m ają dw a n a
krzyż z łożo ne m iecze, z nap isem : , , o t o o b ro ń c y p r a w d y ” .
L u d spogląda na w szy stk ie s tro n y , o b r o ń c ó w nie widać! O d
ósm ćj z ra n a do drugiój po p o łu d n iu n ik t nie przybył. J u ż k r ó lo ­
w a zaczyna się chw iać w s w ć m za u fa n iu , i zalew a się łzami.
M A U R O W I E .
331
Czterech n o w ych ry cerzy m a u ry ta ń sk ic h ja w i się z n o w u i b la g a ,
aby im wolno było stanąć w o b ro n ie niew inn ości: „ J e ś l i za d w ie
go dzin y żaden inny nie przybędzie ry c e rz , w ó w c z a s w as p rzyjm uję
za o b r o ń c ó w ” rz e c z e k ró lo w a .
W t ć m z a grzm iały trąby . C z te re c h p rzyby w a tu r e c k ic h r y c e ­
rzy: je d e n z nich prosi sę d zió w , aby ze z w o lił na ro z m ó w ie n ie
się z kró lo w ą .
Sęd z io w ie zezw alają.
R y c e rz tu re c k i przybliża
się do królow ćj i odchyla icizier sw e g o h ełm u. K ró lo w a p o z n a ­
j e d on J u a n a d e C h a c o n , i daje znak sęd ziom , że p rzy sta je na tych
o b ro ń c ó w .
Bój się rozp oczyn a; d ługo t r w a ł zacięty, d łu g o zw ycięztw o
n iep e w n e .
,,L e c z A llah, m ów i rę k o p ism a ra b s k i, w lał odw agę
w s e rc e , i siły w ra m iona o b ro ń c ó w n ie w in n o ś c i.
Z e g ry sy p o ­
k o n a n i, przyznają się do w iny, p rzy sięgają, że z a z d ro ść j e d y n ie
niemi p o w o d o w a ła , że k r ó lo w a n iew inną.
S ę d z io w ie ogłaszają tr y u m f n ie w in n o śc i.
K ró l r z u c a się
do n ó g swój m a łż o n c e , lecz ona go odpycha i chroni się do kla­
s z to r u c hrz e śc iańsk ieg o. R y c e rz e kastylijscy znikli, a A b e n c e r ra g i o puścili na z aw sze G ran a d ę .
T a k król stracił o d ra z u w sz y ­
stkich sw ych najlepszych p rzy jació ł” .
—
C z ę sto , d o d a ł don M ateo X im e n e s, często g łu c h e
zlegają się tu ta j jęki nocną p o r ą , gw ary g ło s ó w , szczęki kajd an
i płacz dzieci.
C zasem n a w e t p rz e ra źliw e słychać krzyki: to n ie ­
z a w o dn ie du sz e tylu ludzi u m arłych tu ta j w g rz e c h u; p o k u to w a ć
m uszą M a u ro w ie po śm ie rc i, bo C h ry stu sa uznać nie chcieli.
A D o n S o b e k G ru sz k a , były pod oficer byłćj legii n a d w iś la ń sk ić j, a od wzięcia B adajoz, od r o k u 1 8 1 2 o rg a n ista w kaplicy
A lh a m b ry i przykładny m a łż o ne k go sp o d y n i kapelana A lham bry;
a D o n S o b e k G ru sz k a, m ów ię, w id ząc jak słucham z takićm za ­
ję c ie m o p o w iadania D on M atea, w ziął to zajęcie za d o w ó d ł a ­
t w o w i e r n o ś c i. i d o d a ł o śm ielon y moją n a iw nością:
l a k , ta k , panie S e n n o r , p o k u to w a ć m uszą ko nie cz n ie , bo
to h ajdam aki.
W s z a k ż e ż r a z ja w c h odzę do lój sali ra n n ą b i r d z o
p o r ą i zo baczyłem co? c z te re ch h a jd a m a k ó w z d ługiem i b ro d a m i,
a ub ra n y c h od stóp do g łó w w c z e r w o n e i ż ó łte a tła sy , z b liż a ją ­
cych się do m nie.
„ W s z e l k i duch P a n a B oga ch w ali!” k rz y ­
knąłem struch lały , i nie czekając o d p o w ie d z i, k o p n ą łe m się z sali
na dziedziniec.
Oj, źle z ro b iłe m , b o ja k się później d o w ie d z ia ­
łe m , w idm a te chciały mi, jako d o b r e m u katolikowi, ob jaw ić,
gdzie są złozone s k a rb y królów m u zu łm ańskich.
ro­
3 3 2
M A U lt O W I E .
— II o , ho! D o n S o b k u G ruszko! co lo , to za w iele! Cóż
do stu tysięcy, p rzecież nie chcesz, żebym u w ierz y ł w strachy i z a ­
klęte skarb y; a ple! sta ry w ia ru sie !— o d p o w ie d z ia łe m z o b u r z e ­
niem D o n S o b k o w i.
— Ach panie! na m iło ść B o g a , albo sie to ra z z d a rz y ło , że
w id m a Alhnm bry ludziom sk a rb y w skazały?
N ie d a w n o te m u ,
będzie lat z dw adzieścia, ż o łn ie rz je d e n zbo gacił sie nagle tu w AU
h a m b rz e , w z iął dym issyą i k u p ił sobie d w a dom y w M alladze.
D otychczas żyje, i żyje w e s o ło , bo w in o tam w y b o rn e .
A cóż
D o n M a teo , czy n ie p ra w d ę m ów ię?
Mateo p o w o ła n y na św ia d k a rz e k ł z tajem niczym i uroczysty m
w yrazem tw arzy: „ G d y b y sie nie działo coś nadzw y czajneg o
w A lh a m b rz e , nie o b le w a łb y k siądz k ap e la n , m ieszkający tu o bo k
tój sali, po koju sw ego w o d ą ś w ię c o n ą.
Kiedy on się d uchó w
lęka, to nam w o ln o w nie w ierzy ć!”
I s to tn ie ksiądz kapelan w ie r z y ł w duchy, i sam mi to n a jnaiw nićj w św iec ie w y znał; ale n igdy żadnych nie w idział, k rz y ­
ki tylko i jęki przera ża ją c e słyszał nie ra z w nocy; ję k i tak o k r o ­
pne , że aż do kości prz e jm o w a ły .
Jęki te i w ycia p o c h o d z ą za p e w n e z sz e le stu , k tó ry s p r a ­
w ia w o d a spły w a ją c a licznemi r u r a m i w fontanny. R u r y te u m ie ­
s z c z o n e są p o d ziem ią; w o d o c ią g i k o n s tru k c y i m a u ry ta ń sk ić j,
sp ro w a d z a ją w o d ę o cztery m ile.
Płynny krysz ta ł prze b ie g łsz y
sto lontan w pałacu k r ó le w sk im , n a p e łn ia w an n y w łazienk ach,
sadzaw ki i k anały, spływ a licznemi stru g a m i w o g ro d y i szuinnem i
kaskadam i po m u ra c h i m u ra w a c h , po skałach i m łynach, do p a r ­
ku A lh am b ry.
D w ie śc ie sie d m n a śc ie k w a r t w o d y przyby w a tu
każdej m in u ty z g ó r Nevady.
O p isa ć w sz y stk ie cuda i piękności A lh am bry, by ło b y to n a d ­
użyć cie rp liw o ści czytelnika.
O kilku jeszcze m iejscach h i s to r y cznćj w a rto ś c i w spom n ió ć m uszę.
B u d o a r k r ó lo w ć j, el tocador dc la R eyn a , znajduje się na s a ­
mym szczycie w ieży, stojącćj na samym koń cu ha re m u. J e s t to p aw ilo n , k tó re g o k o pu ła j e s t ru c h o m ą , i tak u rz ą d z o n ą, że ją
ła tw y m m echanizm em o tw o rz y ć m ożna.
O knam i w id ok n a jp y szniejszy na w szystk ie s tro n y św ia ta .
W je d n y m kącie p o d ło gi
z najduje się w posa dz c e m a r m u r o w e j m ały o tw ó r , k tó ry m w c h o ­
dzą w o nie palon e pod sp o d e m do b u d o a r u .
W tym cudnym
p o k o ju sultnnka F a tim a la Z o r a y a m ia ła te le sk o p , i nim sp og lądała
na gw iazdy; w ierzyła on a m o cno w w p ły w konstellacyi na losy
ludzkie.
M A U U O W I K.
333
W je d n ej z pom niejszych sal, (a tych je s t w A lh am b rze
z pięćdziesiąt, t r u d n o tylko d o sta ć się do w sz y stk ic h , w w ie lu
bo w ie m są składy, inne zaw ie ra ją m eble g u b e r n a to r a , inne je sz c z e
m arm u ry i a la b a stry , zdobiące w p r z ó d y pokój pa ła c u K a ro la V g o );
w jed n ć j z sal w idzióć m ożna p o r tr e ty o só b , k tó r e g łó w n ą ro lę
gra ły w w o jn ie g ra n a d e ń sk ić j.
S zc z e g ó ln ie u d e rz y ł mię p o r ­
t r e t Izabelli k atolickiej. B yłato piękna, okazała pani: oczy miała
p e ł n e , m ą d r e , k o lo ru n ieb iesk ie g o , w ło s y j a s n o - b t u n a t n e . W ca­
łym jćj u s tr o ju w ie le się m aluje dumy k o b ie c ć j, p o w a g i k r ó l e w sk ićj, p o łączo nćj z d o b ro c ią se rc a ¡ ła g o d n o ś c ią c h a r a k te ru . S z k o ­
d a, w ie lk a sz k od a, że ta sz la c he tn a k s iężniczk a żyła w w ieku
p rz e s ą d ó w , w k tórym m o n a r c h o w ie byli ślepem i n a rz ęd z iam i w r ę ­
kach fanatycznych m n ic h ó w .
P r ó c z p ałacu k r ó ló w m a u ry ta ń sk ic h , w ie le jesz c z e j e s t w Al­
h a m b rz e b u d y n k ó w m a u ry ta ń sk ic h b a r d z o pięknćj str u k tu r y ; n a p rz y k ła d la Casa del A rcu, la Torre de las In fa n ta s, wieża z a w ie ­
ra ją c a p rześliczn e p o k o je , p rz ez n a czo n e kiedyś dla in fantek g r a n a d e ń s k ic h .
P ła s k o rz e ź b y zd o b ią c e p r z e d te m te k o m n a ty , p o p rz e d a w a n o A ng liko m za d ro g ie p ien iąd ze.
N ic ro m a n ty c z n ie jsze g o , ja k ow a sp a d z ista śc ie sz k a , w iją ­
ca się o d stó p wieży stojącćj nad p r z e p a śc ią , aż do s p o d u doliny
D arro.
Z a każdym tuzinem k r o k ó w inne n ie s p o d z ie w a n e w ido ki
n a G ra na d ę, na g ó ry , na A Jham brę i na p ola.
T e r a z j e s te ś m y
u sp o d u p r z e p a śc i, gdzie szu m ny huczy p o to k ; p rz e k ra cz a m y
go i pniem y się z n ó w w górę.
W p o ło w ie w y so k o ści tćj g ó ry , stoi pałac zw an y p rzez H i ­
sz p a n ó w G e n e ra lile , a w p r z ó d y p rz e z M a u ró w G ina r al Ip h ( t o j e s t po a r a b s k u dom m iło śc i). P a ła c te n o g o ło c o n y p ra w ie cał­
k iem t p ie r w o tn e j p ię k n o ści, j e s t te ra z villą, należąca do ja k ie g o ś
g ra n d a H is z p a n ii , k tó r e g o tak że nie przypom inam nazw iska.
W a n d a ls c y r e s t a u r a t o r o w i e nie um ieli cenić pięk na w p ł a s k o r z e ź ­
ba c h i a ra b e sk a c h , zarzucili je w a p n e m i pom alo w ali w kolory
n a r o d o w e : na żó łto i c z e rw o n o .
Ale istnieją je sz c z e o w e d ł u ­
gie k u ry ta rz e , z k tóryc h k r ó lo w e G ranady spo gląd ały niegdyś na
wieże A lh am b ry niżej leżące, na m ia sto i n a g ó r y , błyszczące na
zachodnim w id n o k rę g u .
W jednój z sal G en eralifu um ieszczo no p o r t r e t B oa bd ila
i m atki jego.
O s ta tn i król G ra n a d y pięknym b y ł m ło d z ie ń c e m ; b og aty
ja sn y w ło s spływ a m u na b a r k i, w oczach w iele d o b r o c i, w u sta c h
I
334
m*
u n o w i i.
w ie le słodyczy, ale coś n ie p e w n e g o , w a hająceg o się w rysach t w a ­
rzy.
N a g ło w ie ma k o ro n ę k r ó le w s k ą , p o d b itą czarnym a k s a ­
m itnym b e r e te m ; odziany j e s t w żupan z z ło te g o b r o k a tu z w y ło ­
gami c z a rn e m i, pe rła m i h afto w a n e m i.
F a tim a la Z o ro ija , św ia tło z o r z y , ta k ż e ja s n o - w ł o s a , piękna,
z ro z u m n e m i oczyma i klassyczną tw a r z ą .
M usiała i ona być
E u r o p e jk ą z rasy gotyckiej; tyle b o w ie m k lassyczno ści i szla­
chetności w ry sa c h , w żadnćj a ra b sk ić j tw a rz y nie w id z ia łe m
nigdy.
Z o ra y a m a na g ło w ie zawój z dw óch m uślin o w y c h szali;
z białego i r ó ż o w e g o .
Z a w ie lk ą b ry la n to w ą spinką zatkane
p ió r k o z p e r e ł różny ch w ielkości.
Ż u p a n ik także z zło tego b r o ­
k a tu ; kaftan z p u r p u r o w e g o a k s a m itu , b o g a to d yam entam i hafto­
w any .
P e r ł y i klejnoty całćj G olkondy ro z s ia n e w e w ło s a c h i na
ram io nach.
W r ę k u trzym a p apugę; czem u raczćj nie so k o ła ?
byłby sto so w n ie jsz y m .
O g r o d y G eneralifu niegdyś tak ś w ie tn e , dziś ju ż łeżą w za­
n ie d b a n iu .
L e c z o w e o d w ie c z n e cyprysy, p o d cieniem który ch
A b e n c e r ra g i mieli b a ła m u c ić seraj B o a b d ila , dziś je sz c ze w zn o sz ą
d u m n e a po sę pne c zo ło ku n ie b u . P rz y p o m in a ją so bie, że ich ręka
M a u ró w sad ziła, i nim zginą, chcą się doczekać k oń ca p o tęgi ich
n ie p rz y ja c ió ł.
J u ż się te g o doczekaliście s ta r e cyprysy! c h rz e śc ia nin nie był nigdy n ieprzyjacielem sz la c h e tn e g o i p ra c o w ite g o
n a r o d u , tylko in kw izycya, a ta leży p o g r z e b a n a na w ieki.
Czytelniku! je sz c z e dalćj tam na szczyt tćjże samćj góry;
uciążliw a to podróż!
P ra w d a ! część jćj odbyć m ożesz sła w n e m i
sc h o d a m i zw anem i w o d n is te m i, Escalcra dc las aguas.
Jedyne
to w swym ro d z a ju schody: na każdym m a rm u ro w y m sto p n iu
d w ie fo ntan ny p ry s k a ją c e z łocistą w o d ą , a w szy stk o z o b u s tr o n
o p a sa n e k rz e w a m i róży, jakich m oże w życiu sw ć m n ik t nic w i­
dz ia ł. Sz c z y t tćj góry zw ie się la Silla dcl M oro, k r z e s łe m M aura.
N ie g d y ś stała tu forteca, teraz leżą g ruzy.
N a szczycie tym j e s t
m n ó s tw o ja s k iń i k ata k u m b , niegdyś służących za m ie jsc e p o ­
g r z e b u ro d z in ie k ró le w sk ie j.
A le d a w n o ju ż po znikały s r ć b r n e
tru m n y , m a rm u ry i a la b a stry , a kości k ró le w s k ie ziemia s tr a w iła ,
ta k , ja k inne lud zk ie kości p o n ie w ie ra ją ce się po tylu polach
bitw y.
Ja k tu d ziw nie m arzyć n ad z n ik o m o śc ią rzeczy ludzkich, tu;
na p o p io ła c h k ró ló w , a w obliczu tylu trw a ły c h dzieł w z niesion ych
ich rę k ą ; w obliczu tych A lp u c h a r, N e w a d y i E lw i r y , których
M A V R O W I R.
335
echa w iecznie p o w ta rz a ć b ę d ą o sta tn ie w e stchn ienia M a u ra , na
szczycie tćj gó ry , u stóp k tó rć j w zn o sz ą się je szcze silne i m ocn e
o w e Torres verm cjas, w ieże c z e r w o n e , w y b u d o w a n e przez F e nicyan w czasach przedhistorycznych!
Nie! nie m asz z nikom ości rz e c zy ludzkich, choćby żaden z n a ­
szego ciała nie p o z o stał ato m . K to m a wolą i siłę, i niem i r o z ­
rz ą d z a ć potrafi, te n so bie p o sta w ić zdoła na tćj ziemi trw a lsz y jak
n a sz e ciało pom nik.
A kto wyższych nie m a zd o ln o śc i, te n niech
p o w ie rz y pam ięć s w ą roślinie, niech sadzi d rz e w a i cieszy się
lubą n a d z ie ją , że kiedyś p ra w n u k i b a w ić się b ę d ą p o d ich cieniem .
W p ro m ieniach zachodzącego słoń ca ja śn ia ła A lh am b ra ja k
zam ek jaki czarodziejski.
Z a sta n a w ia jąc a b udow la! tyle wież
i b a s z t ró ż n o k sz ta ltn y c h , tyle p a w ilo n ó w ró żnćj wielkości! Z d a ­
j e się, że zu pełnie b ez sy ste m a tu sta w ia n a , a je d n a k w szystko
razem tak j e s t lekkie, n a d o b n e i urocze.
T a w ykw in tn o ść zalotna w e w n ą tr z , ta lekkość u ro c z a cha­
ra k te ry z u ją c a a r c h ite k tu r ę m a u ry ta ń sk ą, c h a r a k te ry z o w a ła także
n a ró d M a u ró w , i sta ła w p rz e c iw ie ń s tw ie z im p o n u ją c ą , sm ętną
uro czystością p o m n ik ó w g otyckich.
C h a ra k te ry te ró ż n e , w y b ite
są w yraźnie n a dw ó c h w ielkic h n a ro d a c h , k t ó r e p rz e z czas tak
długi sp iera ły się o p an o w a n ie n a d pó łw yspem .
A r c h ite k tu r y m aurytań skićj znam ieniem nie j e s t szczytność;
czaruje ona p ra w ie je d y n ie w yk w in tn o śc ią k s z ta łtó w , w rażliw óm
ro zdzielen iem św ia tła , b o g a c tw e m i u jm u ją c ą n ad o b n o śc ią o zdó b.
K rużganki G eneralifu, przybytki A lh am b ry , po m niki m a u ry ta ń sk ie
w S ew illi, K o r d o b ie i T o le d o , tenże sam n o s z ą c h a r a k te r. W s z ę ­
dzie n a d o b n o ść , w szęd zie przepy ch . P o z n a ć zaraz z u ł u d n e ­
go p o m ro k u , p an ującego w tych p r z e s tr z e n ia c h , w zniesionych jak
gdyby rę k ą sylfów, że ich daw ni m ieszkań cy lubili p r z e d e w s z y stk ić m o d daw ać się w z ru sz e n io m z m y sło w o ś c i.
W y b ó r m iejsca
i o zdoby je g o ta k w y sz u k a n e i w y k w in tn e , d o w o d z ą , że M a u ro w ie
byli d osk o n ałe m i znaw cam i piękności sztuki i n a tu r y , i że p rz y tćm n am iętnie kochali k o m fo rt cyw ilizow aneg o życia.
S ło d k o było M a u ro w i m a rz y ć o b o ja c h , i o czarn o o k ic h
w ieczno-dziew iczych h ury sk ac h w tych złoconych p o d w o ja c h , g dzie
igrały kolory tęczy z k ry sz ta łe m w o dy , w y try sk u ją c ć j z fo n ta n ,
gdzie w o n ie najpyszniejszych k w ia tó w u p a ja ły w yo b ra ź n ią . P o ­
grążony w sw ych lubieżnych illuzyach M aur, nie d b a ł o k s z ta łty
z e w n ę trz n e tych p rz e s tw o r ó w , w k tóryc h w n ę tr z u z n a jd o w a ł r o z ­
k o sz swą i szczęście. B u d o w a ł dla swój w y g o d y , ale nie dla oka
3 3 6
MAUROWIE.
ludu; nie z d o ła ł się w znieść w a r c h ite k tu r z e ani do szczytności
p om y słó w , ani do w yższego ducha ludzko ści.
U m y sł M aura ży­
w iony nau k ą , podniecony r o z p am ię ty w an iem , w iele był w sta n ie
objąć; d o w o d z ą teg o je g o księgi, pom niki i d o broc z y nne i n s t y tu cye. W y c z e r p a ł on w sw ć m życiu politycznym i so cyalnem , w s z y ­
stkie zasoby m ą d r o ś c i, ja k ie m ogło d o sta rc z y ć ź ró d ło A lk oran u;
ale w n a u c e C h ry stu sa nie o d g a d ł on tych n ie w y c z e rp an y ch za­
so b ó w w szelkiego życia, k tó r e nam z serca clirześcianom u d z ie la ­
ją p r z e d s m a k w ieczno ści.
K r ó tk ą sw ą m e tę ś w ie tn ie p rz eb ieg ł
M aur, i p o te m zniknął z p o ś r o d k a lu d ó w politycznie żyjących.
D o wyższych chrz eśc ian in p o w o ła n y celów ; i gdy raz j e pojm ie,
uz n ać m u si, że idea je m u p r z e w o d n ic z ąc a w ystarczy na lat sto
tysięcy.
A le już sło ń c e k ry je się za m ogiłam i E lw iry ; A lh a m b ra ju ż
w p o m ro k u n ocnym z a n u rzo n a ; olbrzym ie cienie w k raczają na
G eneralif; ju ż się i do naszych stó p zbliżają.
B ło n ia V egi, lasy
oliw n e, p a rk i k r ó ló w G ran a d y p o g rą ż o n e w c iem n ości. A lp u charra otu liła się n ie p rz e jrzy s ty m p ła sz c z e m mgły i o b ło k ó w .
Nevada tylko c zu w a n a d nam i, i więzi na sw ych bry lu ntow y ch
szczytach p u r p u r ę sło n e c z n ą .
P rz y ś w ie c a , ja k la ta rn ia m o r s k a ,
nam p o d ró ż n ik o m schodzącym str o m ą ścieszką w dolinę.
G asn ą od je d n e g o ra z u g o re ją c e śniegi N e w a d y ; je ste śm y
z n ó w u b ra m A lham b ry .
O c k ną ł się p uszczyk i so w a w y la tu je z swój kry jó w ki; b u ­
dzą się A b en c e rrag i i zgrzytają zębam i; siedzi p o sę p n y cień A lm a n z o ra na szczycie najw yższćj baszty i u siłu je złam ać p r o ­
p o rz e c n oszący złotego lwa K astylii; p łacze w T o c a d o r z e piękna
Z o ra y a , a jć j b ie d n e dzieci leżą w d z ie d z iń c u lw ó w k rw ią
zb ro c z on e.
„La illah Ulali A llah! w yją tę sk n e echu A lh a m b ry , a w o g r o ­
dzie L in d a ra x y śp ie w a sło w ik, tak ja k ś p ie w a ł ju ż w r a ju , i d o ­
w o d z i n a m , że tylko B ó g j e s t zw ycięzcą.
(Dalszy ciąg nastąpi,)
KROMKA LITERACKA.
E m eryt.
Powieść p rz e z Józefa K o r z e n io w s k ie g o .
IKi/no. 1 8 5 1 .
Czytelnicy Biblioteki w roku bieżćjcym nic wszyscy zapewne znają tę
powieść, której główne obrazy umieszczone były w zeszytach tego pisma
z lat 1849 i 1850, a którćj całość mamy teraz przed sobą w oddzielnćm
wydaniu; powtórzymy tu więc w zbliżeniu a w kilku słowach treść tćj
powieści.
Przy ulicy Żytn^j w W arszawie, w dworku gdzio jest dziedziniec
obwiedziony parkanem, mieszkał przed laty łOcią p.Cypryan Ambrożyński, niegdyś nauczyciel języka łacińskiego w szkole pow iatow ćj, teraz
em eryt. Gorliwość i zamiłowanie w swoim przedmiocie, odznaczały za­
wód nauczycielski p. Ambrożyńskiego; gorliwość owa, porządek i zamiło­
wanie w szczegółach, przeciągnęły się i na czas odpoczynku. P. Ambrożyński lubo już nie wykładał lekcyj grarnmatyki, o niczćm jednak więcej
nie rozmyślał, juk o grammatycc. Na judnćj półce w jego sypialnym poko­
ju stały wszystkie grarnmatyki łacińskie wydawane od lat 30slu, na drugićj wszystkie dykeyonarze tegoż języka od lat 3l)słu, a nadto na 3ciej 30
słojów mieszczących tyleż oddzielnych kombinacyj (źródło odmiennej
rozkoszy na każdy dzień miesiąca) proszków z liścia tabakowego; owoc
włusnćj cierpliwości, pracowitości i przemysłowej twórczości p. Ambrożyńskiego. Przymioty te wszystkie nic były jednak jeszczo największą za­
sługą emeryta. Em eryt miał córkę— Kasię.
Jeżeli w mieszkaniu p. Ambrożyńskiego była czystość i strojność
na jakie zdobyć się może mieszkanie nauczyciela-emoryta, byłoto dzieło
Kasi; jeżeli p. Ambrożyński samotny i już emeryt nie czuł ciężaru chwil
dziennych i przeciągłego ich chodu, byłoto dzieło Kasi; jeżeli wreszcie
kto z przechodzących ulicą ’/ y tn ą spotkał kiedy piękność, tak, iż się za­
trzymał i stanął, byłato pewnie Kasia. Ładna a skromna, zawsze pracą
T o m I I . M aj 1851.
43
338
K IIO M K A
zajęła i zawsze slrojna, czcząca ojca, pobożna, Kasia była ideałem młodćj dziewczyny. Ideału lego nic była godną ulica Żytna.
Na pensyi pani S. przy ulicy Sto-Jerskićj, p. Koman Wyżopolski
obywatel przybyły z prowincyi, wchodził w umowy o umieszczenie swćj
inałćj synowicy He lun i. Pani S. była wymagającą, i p. Homan targował
się. Pani S. miała już znacznie ustąpić, ale nagle p. Roman wymówił:
zgoda. Roztropna ochmistrzyni, uczyniła natenczas próbę dalszych wy­
magań; przypominając i wynajdując potrzeby, podnosiła rachunek roczny;
a p. Wyżopolski zawsze jedno tylko powtarzał: zgoda. Pani S. ile z zy­
sku, tyle też pyszmj była przed sobą ze swćj wymowy, ale niesłusznie.
W ym ow ą tą były nie usta pani S. ale oczy młodej jćj przyjaciółki, (niegdyś
uczennicy) która weszła i usiadła była przy niéj w czasie targu. Tą młodą
uczennicit i przyjaciółką była właśnie córka p. Ambrożymkiego, Kasia.
I». Roman Wyżopolski, po skończeniu owćj umowy, cały tydzień
jeszcze bawił w Warszawie i przez cały ten tydzień codzień widywał się
z Kasią. P. Roman miał szczególny dowcip wynalezienia co dzień powo­
du i wymożenia na Kasi słowa zejścia się gdzieś: na pensyi p. S. dla inte­
resu, w magazynie dla robienia sprawunków do domu i dla Heluni,
w ogrodzie Krasińskich i t. p. Kasia wcale niechętnie i bojaźliwie czy­
niła te zejścia się, i owszem, na godzinę jeszcze przed naznaczonym termi­
nem miała zawsze stałe postanowienie z domu nie wychodzić. W dzień
wszakże odjazdu p. Romana żegnając się z nim na ulicy Śto-Jerskićj była
nader jawnie wzruszoną; darowała p. Wyżopolskieinu książeczkę swą
do modlitwy z której się co dzień modliła, i miała łzy na oczach. P. Roman
to wzruszenie jćj postrzegł, „i byłby jćj do nóg upadł, mówi autor, lecz
nie mógł tego zrobić, gdyż dużo przechodziło żydów, którzy ich potrącali”.
Żadnego przyrzeczenia, wyznania, nie uczynili sobie p. Roman i Ka­
sia, a jednak powstało i pozostało w nich to przekonanie, że im nigdzie
być nie może lepićj jak z sobą, że muszą kiedyś naleićć do siebie. W y­
obrażenie to wprawdzie po bliższćj rozwadze znajdywała dziwacznćm
roztropna Kasia (i aby je zatrzćć, uczyła się dla przypodobania ojcu dekiinacyj łacińskich i tłumaczyła Korneliusza), zawsze jednak jak miły
ciężar na dnie serca jćj spoczywało. P. Roman przeciwnie, myślał o Kasi
z calem bezpieczeństwem, i z książeczki, którą mu darowała, więcćj może
modlitw przeczytał, niż pierwćj przez cale życie. P. Roman co dzień raz
przynajmniej ucałował owę książeczkę; Kasia lubiła odwiedzać często
pensyą p. S. i całowała Helunię.
Tak szczęśliwie i wdzięcznie zaczął się los dwojga tych młodych
osób, któro poznaliśmy; lecz świat nie stoi. Z losem p. Romana i w do­
mu ojca Kasi wnet znaczne odmiany zajść miały. P. Roman przymuszo­
l.r r K IU C K A .
ny był jech ać nn U krainę do sw ćj bogatej ciotki pani W in ick ićj,
339
która go
W ezwała; do dom u p- A m brożyńskiego przybył— uczeń.
Uczeń, którego p. Ambrożyński dostał na wychowanie, bylto chło­
piec już lat 22cli M arcinek Wiedz/ci. Marcinek ten, jakkolwiek miał już
lut 2 2 , i jakkolwiek nazywał się W iedzki, rzeczywiście jednak niczego
jeszcze nie wiedział, a nawet kto mu był ojcem. P. Ambrożyńskiemu
polecił go p. Marek W ieloU )ied:ki referendarz stanu, który niegdyś był
kolegą p. Ambrożyńskiego, dzisiaj zaś szefem biura. P. referendarz Ma­
rek mógłby był i sam zająć się Marcinkiem i udzielić mu wychowanie,
ale był szefem biura, a w biurze swćm „sam robił za wszystkich i otrzy­
mał pochwalny reskrypt za sprężystość” , jak to lubił powtarzać.
Matka Marcinka byłato szlachcianka zpod ł,omży, z Sicch n rs/tiej
W oli, gdzie była siedziba Siechurskich, Wielowiedzkich, Wiedzkich i t. p.
Życie skończyła w nędzy, i Marcinek dostał się na wychowanie do wuja
p. Marka, kuzyna zmarłej, p. Bartłomieja. Marcinek byłto chłopiec
ładny i bystry, i między dziewczętami z okolicy Siechurskiej Woli, śród
sfery obertasów, miał rolę Iwa; cała jednak iiauka którą był nabył
w domu wujaszka, byłoto tylko powtarzanie niekiedy, bez szkody na
zdrowiu, licznych kieliszków, oraz liczenie drzewa, klóre się czasem przy­
padkiem razem z wujaszkiem z lasów rządowych przywiozło. Gdy doszedł
lat 20, wuj Bartłomiej dla powodów jemu tylko wiadomych, a po krótkićj naradzie z siostrzeńcem, odwiózł go do Warszawy p. referendarzo­
wi Markowi na opiekę.
Marcinek znalazłszy się śród Warszawy, uszczęśliwiony był z mia­
sta; zachwyciły go jasne i wesołe szyldy przy szynkach, na które zatrzy­
mując się patrzał, i zgadł zaraz, że dlatego w mieście przy drzwiach są
dzwonki, że boją się złodziejów. Przybywszy do pana Ambrożyńskiego,
który już był uprzedzony, opowiedział się, iż go przysyła na naukę pan
referendarz, i że wreszcie on sam z siebie chciałby coś robić na świecie,
lecz nie chce być: „ani blacharzem, ani lakiernikiem, a woli drugich ro­
zumu uczyć”. Marcinek kiedy to mówił, ścigał i połykał oczyma Kasię,
i myślał: „niech djabli porw ą” . Aazajutrz nu naznaczoną godzinę stawił
się pilnie.
Marcinek miał jak powiedzieliśmy bystrość; siechurski lew, kiedy
się porównał z Kasią, uczuł, iż tak przy niśj wygląda, juk prosty wiejski
parobek, i że jedna inu tylko pozostała droga: milczćć i uczyć się. Jakoż
i milczał i uczył się: przychodził co dzień i po dwa razy na dzień, i uczył
się; i ktoby potćm w czasie niedługim, w pół roku, ujrzał go, ani mo­
ralnie, ani fizycznie nic poznałby dawnego Marcinka. Pan A m brożyński
pysznił się z swego pedagogicznego daru, (jak pani S. z swojej wymowy);
3 4 0
KltONIKA
patrząc na swego ucznia. Kasia go polubiła jak brata. Kasia mogłaby
nawet łatwo odgadnąć, kio był jego mistrzem istotnym, gdyby tyłka
chciała była nad tćm pomyślćć: gdyby Kasia, oprócz codziennych robót,
mogła kiedy o czćin była pomyśleć, co nie było panem Romanem.
A pan Roman? Pan Roman był na Pobereżu w Bykowce, w domu
swój ciotki: pośród dam ukraińskich, pod bokiem swatającej go ciotki;
a zwłaszcza pod okiem i urokiem świelnćj kuzynki ciotki, p. lloiewskiej.
Pani Krystyna Uożewska, byłato młoda rozwódka, pełna smaku
w uczuciach, rozumu w myśli, złota w szkatułkach: przedmiot hołdów
i przedmiot rozmów pół Ukrainy.
Arystoteles, znany wszystkim (przynajmnićj z nazwiska), grecki fi­
lozof, w jednej z swych ksiąg o topikach, mówi; „lepiej jest kochać, jak
być kochanym; kochać bowiem to czynność, być kochanym to bierność;
być kochanym może być pies, kwiat, naw et istota m a rtw a ”. 0 ,y pani
Krystyna RożeWska zajmowała się filozofii*?— z tego, co autor o nićj wspo­
mina, wnieść można, iż być to mogło; ale lo pewna, że nie była w nićj
tego zdania co Arystoteles. Pani Krystyna Rożowska wierzyła w postęp,
uważała więc za właściwsze być kochaną, jak kochać. Wprawdzie kie­
dy była jeszcze panną (panną Krystyn;*), przedmiotem jój miłości, mó­
wiono, był niejaki pan Władysław I.; ale ten p. Władysław byłlo gracz
i panna Krystyna kiedy się dowiedziała że był graczem, przestała go ko­
chać. Mężem jćj potem został niejaki pan Klemens Rożewski, ale ten pan
Rożewski był zerem, a pani Rożowska kiedy się przekonała że był zerem,
rzuciła go. Teraz wróciła właśnie była do siebie od wód z Odessy, i po­
spieszyła zaraz odwiedzić babcię swi), pan ii* Winickij w Bykówce, nie wiodzijc zapewne, że znajdzie tu gościa z Warszawy.
— „W ieleż teraz masz starających się?”— byłoto jedno z pierwszych
pytań, które zadała jćj pani Winicka po przywitaniu, wobec pana Ltoinana,
który stał zachwycony pięknością i gracyą przybyłćj damy.
— „Teraz tylko trzech” — odpowiedziała z uśmiechem ale śmiało
pani Rożewska, całując babkę w kolano— „a ten pan— dodała pokazując
na pana Romana— będzie czwarty”.
Pani Winicka zaprezentowała jćj swego kuzyna, który jednak po
takićm zaczęciu, nie spieszył się; zaś pani Rożewska odpowiadając, za­
prezentowała się panu Romanowi sama, a to w tych słowach:
— „ Voire servanle, M r, Krystyna Rożewska, z domu Winicka, roz­
wódka od lat trzech po panu Klemensie Rożewskim; trochę wdzięków
jak pan widzisz, trochę rozumu jak to pan obaczysz późnićj, dużo kapry­
sów, uległości żadnej, ale serce niezłe”.
M TE R A G K A .
341
Pan Roman l>yl zrażony tym tonem z góry; po kilku słowarli w któ­
rych wzajemności.-} odpłacił, wyniknął się, pojechał konno na przecha­
dzkę i nio wrócił aż po rozejściu się gości. Pani Rożewska wyjecha­
ła nazajutrz przed kawą. Pierwsza znajomość i pićrwsze widzenie sit;
pana Wyżopolskiego z pani.) Rożewską, zaczęły się tym sposobem od kłó­
tni i robienia sobie na przekór.
Widzenie się drugie wkrótce miało miejsce na wielkim wieczorze,
w sąsiedztwio u państwa Osinowskich. Widzenie to tein się odróżniło od
pierwszego, żc się skończyło na zgodzie; ale cały wieczór znowu zszedł
na robieniu sobie na złość. Przez cały ten wieczór pani Rożewska tań­
czyła tylko z dawni) znajomością swoją, panem Władysławem I., który
tćż zgadł przed wieczorem jeszcze o której ininucio przyjadzie pani Rożewska, i tejże minuty co ona za nią wyjechał.
Trzecio widzenie się pana Romana z panią Rożewską, alo już wi­
dzenie się długie, było w własnym jej domu, Myszowcach. Pan Roman
przyjechał tu z wizytą z panią Winicką; lękał się, aby nie znalazł p. W ła­
dysława, ale przeciwnie, znaleźli panią Rożewską samą w domowym, alo
domowo wykwintnym stroju, wracającą z przechadzki i bawiącą się
z pięknym chartem czarnym. Pani Rożewska była uszczęśliwiona z go­
ści, i zaraz wymogła słowo, żc zabawią przynajmniej z tydzień. Dnie, któro
tu spędził pan Roman, byłyto dnio czarów. Pani Roiewsku już nie robi­
ła naprzekor; w jej słowach, spojrzeniach, postępkach, czynach, był tyl­
ko wyraz szczęścia, zajęcia się zupełnego i wyłącznego panem Romanem.
Olśniony i zachwycony, popierany namową ciotki, pan Roman w chwili
odjazdu miał już oświadczenie na ustach, ale wtem przerwał mu słowa
i myśli, wpadając, ów czarny chart, którego widzieli w dz:eń przyjazdu,
lecz który potem zniknął. Pani Rożewska uradowała się z ładnego zwie­
rzęcia, głaszcząc go przyłożyła twarz s voję do jego głowy, i wyjaśniła,
że to jest chart pana Władysława I., który tak ją lubi, iż co dni kilka
0 mil dwie do niej przybiega, aby się popicścić.
Wróciwszy do Rykówki, p. Roman wybierał się do Warszawy
1 myślał o Kasi; za namową jednak pani Winickiej, pozostał jeszcze do
zimy, dla poznania kontraktów kijowskich. Na kontrakty p. Roman
przybył tegoż prawie tygodnia, co pani Rożewska, a tćjże godziny, co
pani Rożewska, pan Władysław. Czas kontraktów tych miał też się stać
stanowczym dla losu tych trzech osób.
P. Roman nie miał wcale pociągu do owćj wpółtajomniczćj figu­
ry p. Władysława, który tćż w ogólności, w towarzystwie, w którem
nie grano, umiał tylko milczeć i pociągać brodę; nie był więc z nim nielylko zażyłym, lecz prawic znajomym. Jednego jednak wieczora otrzy­
342
KROMKA
mał niespodzianie jego wizytę. I*. Władysław do mieszkania p. Romana
wpadł wpółprzytomny, i wprost do rzeczy przystąpił; wyznał, iż zgrał
się, iż wszystko przy czćtn pozostał, jest tylko surdut, klóry ina na sobie
i 30,000 długu, które przegrał wczoraj podobnym sobie szulerom, którzy
go ścigaj «i; dodał, iż dwa razy już w podobnej toni ratowała go p. Rożcwska, ale ie dziś nie śmiałby już iść do niój; że więc, słowem, dwa
tylko pozostają mu środki: pożyczka u p. Romana, albo— pistolet.
P. Roman pożyczył mu 30,000 bez terminu, czyli darował, i dodał
jeszcze 2,000 na wyjazd, z warunkiem jednak, aby natychmiast wyjechał.
P. Władysław ścisnął dłoń pana Romana, i istotnie nazajutrz wyjechał.
P. Roman poszedł do pani Rożewskićj, lecz znalazł jij słabą; tego* dnia
w wieczór otrzymał od niej bilecik mieszczący to słowa: „Nie przyjęłam
pana, bom była brzydką i zapłakaną. Wićm o wszystkićm; nie dziwię się,
żeś pan tak postąpił. Takim cię marzyłam. Jutro jadę prosto do Bykówki, do mojéj jedynej babci. Czy pan tu jeszcze zostajesz”?
P. Roman pospieszył do Bykówki, i nie późnićj, jak w kilka ty­
godni w sąsiedztwie dowiedziano się, że odbyły się zaręczyny między pa­
nią Rożewską, a p. Romanem Wyżopolskim.
Kiedy p. Roman Wyżopolski w len sposób kończył swój romans
na Pobercżu, w Warszawie Marcinek Wiedzki kończył kurs swćj nauki
u p. Ambrożyńskiego. Zdał examen, otrzymał posadę nauczyciela szkół­
ki wiejskićj, a pan referendarz Marek „który sam robił za wszystkich,
i otrzymał pochwalny reskrypt za sprężystość”, wymógł na p. Ambrożyńskim, iż wyda za niego córkę, jeżeli tylko ta nie będzie sprzeciwiać się
temu związkowi. Kasia wysłuchała zapytań ojca spokojnie, jakby zapytań,
do których oddawna była przygotowaną. Odpowiedziała, że przeciw
panu Marcinowi nic nie ma, i tylko prosiła o zwłokę. Tymczasem na
pensyą pani S. nadszedł pakiet z Pobereża i zawiadomił ją o wszystkićm.
Marcinek i ojciec przez kilka dni następnych nie poznawali Kasi. Wa­
da i zapłakana wyrywała się z domu i przez kilka godzin nie powraca­
ła. Upoważniony od ojca Marcinek poszedł raz wreszcie, aby ją śle­
dził, i znalazł ją samotnio modlącą się na kolanach w lewćj kaplicy ko­
ścioła ś. Krzyża. Kiedy Kasia postrzegła go, przywołała do siebie, wy­
znała, że wió o jego zamiarze, i po dwakroć przysięgła mu przed obra­
zem „że będzie mu wierną żoną, i że wszelką wolę jego zawsze wypeł­
ni”. Trzeba dodać, że Kasia przysięgając w te sło w a , była trochę
ka zu isly c zk ą \ nie przysięgała bowiem Marcinkowi, że będzie mu żoną,
ale tylko, żo będzie mu wierną, jeżeli mu będzie żoną. Ucieszył się p.
Ambrożyński ze skutku wyprawy Marcinka, i dzień 25 czerwca na dzień
ślubu został naznaczony.
I.ITEH AG KA.
343
1». Roman i pani Rożewska zaręczeni już byli istotnie od kilku mie­
sięcy, lecz dzień ich ślubu nie bvł jeszcze naznaczony. P. Roman'czekał
aż naznaczy go pani Rożewska; pani Rożewska, aż p. Roman. Cenił on
i uwielbiał przymioty swojćj narzeczonej, a jednak nigdy może tak mu
n i e ściskało się serce, jak kiedy śród tego szczęścia wspomniał przypad­
kiem na pensją pani S., ogród Krasińskich i Kasię; nigdy mu nie przed­
stawiało się żywiej, jak teraz, co miał utracić. P. Roman miał z gruntu
serce więcej dobre jak próżno, więcej lubiące pokój, niźli światowe.
W życiu domowćm, w małżeństwie pragnąłby znaleźć p rzy ja c ió łk ę co­
dzienną, a miał mićć panią', chciałby znaleźć schronienie od świata i po­
kój; a miał w widoku zbliżenie owszem do świata, i od godziny rannej
do rannej domowe wojny. I w sercu drugićj strony zdaje się, iż się obudzała także podobna walka, lubo może całkiem z przeciwnych pobudek.
Jakoż, ile razy p. Roman odważył się wreszcie na ostatnie słowo, za­
brzmiało dziwnie, jakby do należytego biegu rzeczy nieprzystające, i wy­
szydziła je pani Rożewska; ile razy znowu zaczynała je wreszcie pani Ro­
żewska, ucinał z góry pan Roman. Lubiły się ich c ia ła i m yśli, jakbyśmy
rzekli, ale nie lubiły się duchy. Pani Winicka gorszyła się, iż były bez
powodu przewłoki, iż nawet nie przewidywał się im koniec. P. Roman
chodził nickontent sam z siebie i zachmurzony; wreszcie przyszło mu
na myśl, iż musi jeszcze przed ślubem odwiedzić matkę w domu, prosząc
0 błogosławieństwo, i być w Warszawie.
Kiedy za kilka dni pan Roman był prawie już na wsiadaniu, nie­
spodziany gość na dziedziniec Bykówki zajechał, a mianowicie p. W łady­
sław I., którego p. Roman nie widział, jak się zdaje, od czasów Kijowa.
P, Władysław i tu jak w Kijowie z góry przystąpił do rzeczy, mówiąc, iż
potrzebuje odebrać na ręce swoje odpowiedź na list, który wręczał. Byłto list od pani Rożewskiej. W liście tym pani Rożewska pisała do pana
Romana, iż należy do niego, i jeżeli chce, jutro z nim do ołtarza stanie;
lecz radziła mu, aby się jeszcze raz zastanowił i doniósł jej co sądzi: czyli
są dla siebie stworzeni? czyli sobie nawzajem szczęśłje zapewnią? Pan
Roinan nie zastanawiał się i chwili, zwłaszcza widząc kto był posłańcem,
1 oddał na ręco p. Władysława i odpowiedź i pierścień. P. Władysław
także nie czekał chwili, pożegnał się i odjechał.
„ Ja k więzień oswojony z kajdanami, mówi autor, nie umić prawie
użyć nóg gdy mu je zdejmą: tak pan Roman po tym niespodzianym wy­
padku, nie wiedział na razio co zrobić ze swoją myślą, do czego ją obró­
cić, którędy jćj wolne już skrzydła skierować. Zdawało mu się, że mu
brakuje powietrza w tym kraju rozległym, że go to niebo szerokie przy­
ciska i dławi. Pożegnał ciotkę i poleciał ku Mazowszu i ku Warszawie.
3 4 4
KRONIKA
Bylto dzień właśnie 25 czerwca, kiedy p. Roman stanął w W arsza­
wie. Przybywszy poszedł zaraz na pensy,i pani S.; tu wybiegła uszczęśli­
wiona Ilelunia, uścisnęła go i zaraz dodała, że dzisiaj ślub cioci Kasi za
godzinę u Reformatów.
Za godzinę w kościele 0 0 . Reformatów siedział p. Roman w ławce
i czekał na młodą pnrę. Pan miody wchodził smutny, panna młoda była
blada jak śmierć. Kasia spojrzała ku ławkom, ujrzała pana Romana i pa­
dła bez zmysłów. Ślub się nie odbył. Kasia ozdrowiała. Marcinek
który już był zmęczony cierpieniem Kasi (gdyż mu sama była wyznała
szczerze wszystkie szczegóły uczuć swojego serca), poszedł do p. Romana
i opowiedział mu je. Kasia tejże jeszcze jesieni została panią Wyżopolską.
Na wiosnę pojoebali do ciotki, do Bykówki. Tu oddawali wizyty i przyj­
mowali rewizyty, byli weseli i byli szczęśliwi, rzec można, jak aniołowie
na ziemi. Jedynom dla nich piekłem był los Marcinka, który przystał do
żołnierzy, rozpił się, i prawie pod ich okiem otrzymywał zasłużoną chłostę.
A pani Rożowska? Panią Rożewską poznali państwo Wyżopolscy
zawsze panią Rożewską. Slosunek jej z p. Władysławem, była to snoć
tylko intryga na swój sposób; a taki lub i.'ny los oddanego pierścienia,
miał dopiero zależćć od takiego albo innego iosu dalszego czasu.
W takich ramach rozwinięty E m ery t, ostatnia powieść p. Ko­
rzeniowskiego. Powieść la, ilcśmy słyszeli, i jak to już w zdaniach o nićj
ogłoszonych czytaliśmy, i powszechnie podoba się, i zajmuje.
Treść jej jednak jest z siebie prosta; żadne szczególno węzły, nie­
spodzianki, tajemnice, intrygi; żadne nawet szczególno passye, dziwy mo­
ralne lub matmyalne nie są w zawarciu powieści.
Opowiadania jćj ni» wznosi ani odznacza żadna szczególna dtjhcyn
poetyczna (liryzm Szyllero, jak to wróżyliśmy niegdyś, nic stał się cechą
utw orów autora Anieli', dalszo rozwinienie moralne tego autora pójść
miało raczej w kierunku świata, jak ducha). Żaden wreszcie cel jakiś
jawny, dobitny, światowy lub zaświatowy nia cechuje powieści.
A jednak ta powiiiść i podoba się i zajmuje; czemuż?— powodem
tego jest— prawda obrazów.
Bieg ludzkich rzeczy, jak to powtarzaliśmy nieraz, jestto harmo­
nia; lubo nasze patrzące tylko na chw ilę i oderw anie oko, widzi w nim
zamęt. Przedstawienie w zbliżeniu, a jednym łącznym obrazie, kilku
faktów z owego biegu ujętych, a zo stanowiska owćj harmonii opowie­
dzianych, stanowi powieść. Im więcej wykład tych faktów tralia w p raw ­
dę owćj harmonii, tum więcej podoba się powieść: bo źródło sądu i źródło czynów jest jedno, na dnio serca każdego. A to upodobanie snać
nam kształci nadto pozuanio, i, jak słusznie uważa sam autor Emeryta,
l it e r a c k a .
345
icst warunkiem śród drogi tego kształcenia. P. Korzeniowski zwróci­
wszy w tój powieści uwagę, iż dziś wszystkio duwne gatunki poezyi poł­
knięte zost.iły przez dramat i powieść, i wróżąc że wreszcie połkniętym
ł*ędzi« i dramat, tiikio dodaje zdanie o przedstawianiu przez powieść
p r z e d m i o t ó w spółczesnych: „coraz hardziej społeczność dzisiejsza zrywa
z historyą (przeszłością); ztąd dramat i powieść obrabiają dziś prawie wy­
łącznie przedmioty spółczesne, aby z nich lepićj i wydatnićj wyszły na
ja w te myśli i uczucia, które są codziennym pokarmem naszego ducha,
które on łakomie chwyta, żuje i przeżuwa, bo ich jeszcze nie przetrawił
i w krew krwi swojej nie przelał.” Nic podzielamy zdania, wyrażonego
prze* autora dalćj, iż żywioł teraźniejszości wyłącznie jest śród powieści
żywotnym; lecz to pewna, że jest żywotnym, że dziś najpowszechniej jest
czynnym, i że wreszcie kreślenie spółczesnych albo pamięcią zasięganych
czasów w powieści, najwięcćj poręki prawdy przedstawia.
E m eryt jost powieścią spólczesną a wierną, nie martwym więc jest
t swego zadania. Dodajemy tu parę uwag o charakterach, któro nam
skreślił.
Najpićrwszym, albowiem stojącym na tytule, jest sam E m e ry t E m e­
ryt z samego brzmienia swego oznacza zasługę, więc pewną zacność; takim
tćż był istotnie bohater powieści autora, p. Ambroży liski. P. Ambrożyński, który spędziwszy życie na pracy miał już za nałóg pracę; który przy­
wykłszy przez ciąg życia do mierności, w mierności tój znajdował pokój
i szczęście; który żyjąc w ciągłem zbliżeniu z massą różnorodnych serc
i charakterów, miał pewną obojętność, brak wszelkich żywszych passyj
w stosunkach życia: rzeczywiście niejednego żywego przypomina nam
emeryta. W rysach dawnego nauczyciela graminatyki łacińskiej, autor
tćż trafnie skreślił typ człowieka missyi cząstkowćj, chcemy rzec dro­
biazgowej. Po tabace, to co nad wszystko przekładał, o czćm głównie
rozmyślał p. Ambrożyński, b jłato zawsze grainmatyka łacińska; umieję­
tność jćj reguł uważał za najpierwszą ozdobę moralną, za główne po­
dniesienie moralnej godności człowieka. Reguły te rozrywały go we dnie,
ścigały we śnie;
niekiedy mu się przyśniło, mówi autor, że słowa utor
użył z przypadkiem 4, że kazawszy któremuś malcowi deklinować i)fulittk
ep u li, dopuścił, że ten w liczbie mnogiej mówił epula, epulorum i nie
poprawił go wcale; że gdy przyszło do wytłumaczenia składni m p in u m ,
zapomniał, jak te tiio salidatum am icos powiedzićć siedm razy inaczćj,
i chociaż go uczniowie o to pytali, wytłumaczyć im lego nie umiał. Zdreczony i zimnym polem oblany budził się wtenczas, siadał na pościeli,
i opamiętawszy się, żegnał się i dziękował Bogu, że to był sen tylko”
Stosunek emeryta do córki, do ucznia, do znajomych, jego życie codzicnTnra II. Maj 18.11.
44
340
k i i o m k .i
no od początku do końca powieści wszędzie trafnie skreślono. Emeryt
len nic jest jednak główną osobą w powieści, którćj daje nazwisko: bo­
hater wstępu, dalćj, rzec można znika i ustępuje pierwszego miejsca
innym figurom. Jedną z tych figur jest jego córka Kasia; autor zapewne
tylko przez wzgląd na skromność młodej dziewczyny, nazwał powieść raczćj od nazwiska jćj ojca.
Od czasu jak otrzymujemy od autora dramata i powieści, uważamy,
iż najczęściej główną w nich grają rolę młodo piękności żeńskie, zawód
ich serca. Piękności tych dwa głównie spotykamy rodzaje. Piękności
ciche i piękności g ło śn e, czyli piękności skrom ne i piękności próżne. Typ
pićrwszych mamy np. w pierwszej tragedyi p. Korzeniowskiego A nieli,
w bohaterkach powieści S p e k u la n t i Kollokacya', typ drugich w dra­
matach: P iękna kobićtn,, M łoda wdow a, A utorka i t. p.
Dwa te typy połączyły się w jeden obraz, spotkały się i zmierzyły
się z sobą w obecnej powieści; uosobiły jo, jak widzieliśmy, K asia i pani
llo ie w sk a .
Dobra i cicha Kasia, nicmarząca o zbytkach i sławie, jednemu
uczuciu wierna, stosująca zawsze swą wolę do woli ojca i niebios, po­
biła tu dumną piękność światową, i tak też bywa; osoby podobne Kasi
rzeczywiście utworzone są częściej i prawie zawsze, na rzetelne szczęście
domowe.
Uosobieniem piękności próżnćj i głośnćj jest pani Rożewska. Kokictcrya jest wdziękiem płci pięknej, jeśli jest tylko wdziękiem, tojest
żywszej uprzejmości wyrazem; lecz posunięta do kłamstwa, przynosi
owoco kłamstwa; to tćż tylko w rozumieniu ściślejszćm zowie się kokieteryą- Osoby które lubią myślenie, zwykle nie lubią świata; osoby kokieteryą zajęte nie lubią zwyldo myślenia; na tym święcie jednak jest
wszystko, i typ, który autor w powieści stworzył, i który spostrzegamy
w kilku już ostatnich jego utworach, jostto typ k o k ie tk i duchow ej. Duch
wyższy, to zapewne jednym orężem więcćj, i tćm łatwićj dopomagać mo­
że zwycięztwom; lecz istność, która szczególne dary otrzymuje od ducha
a zapiera się ducha, ściąga tćż bezpośrednie kary od tegoż ducha. Autor
poeta prawdę tę figurycznie wyraził w krótkićj, ale mówiącćj powiastce
(czytelnikom Biblioteki z lat dawnych znajomej): P anna postępow a. Bo­
haterka powieści tój zaparłszy się, do niewiary, ducha, zakochała się
w duchu. W innych znowu powieściach, kary to, autor praktycznie
przedstawia. Myślą jego tu zdaje się być, iż osoby duchem bogatsze,
jeśli ze światem się wiążą, tćm ściślćj i różnostronnićj się wiążą, i nie
znajdą dalćj pokoju, ani w świecio (gdzio pokój nic mieszka), ani bez
świata. Pani Krystyna Rożewska, która, jak ją wyobraża nam autor,
wsiadała na koń z pistoletem, do toalety szła z książką; która miłując
I.IT K H \f.K A .
lud/koić i postęp, w jednym ręku co chwila trzymała nowy traktat mo­
ralny, w drugim nowij dłoń przyjaciela; która jednego kochała, z drugim
się zaręczała, a za trzeciego szła za mąż: jest właśnie typem przed nami
owćj piękności próżnćj, przymiotów sprzecznych, czyli kokietki duchowćj. Zawodom i losem jej było mićć zawsze głośność, ale nie szczęście.
Miała ona tę boleść, że wszystkie jćj towarzyszki młode, które przenosiła
środkami zwycięztw, któremi pomiatała w zebraniu, ubiegały ją po kolei
w szczęściu; sama go znaleźć nie mogła, ani w oddaleniu od pojedyn­
czych osób, ani w zbliżeniu, i została tylko panią Rożewską. Typ ten
0 tyle, o ile nam się przedstawia, trafnie jest rozwiniętym. Miejsca, w któ­
rych figuruje pani Uożewska, należą do nnjlepićj wypracowanych w po­
wieści.
O
panu Romanie Wyżopolskiin, jakkolwiek postaci głównćj, albo­
wiem i przy początku powieści, i w środku, i na końcu, i w Warszawie,
1 na Pobereżu w akcyi figurującej, nic prawie do powiedzenia nic mamy
Jeżeli jego spólzalotnik pan Władysław I. nic nigdy nie mówił, i to było
jego charakterem; pan Roman choć nieraz mów:ł, nie więcćj jednak za­
znajomił nas z sobą, jak pan Władysław. To, co wyraziliśmy niegdyś
pisząc o K oltokacyi, iż autor lak zdał się mieć silnio przed sobą wyobra­
żony typ bohatera swojej powieści, że zaniedbał zaznajomić z nim czytel­
nika, moglibyśmy i teraz powtórzyć. Miano niegdyś za wadę powieściopisarzom, iż kreśląc charakterystykę osób; ógraniczali się na opowiadaniu
jej słowami bez rozjaśnienia jćj dramatycznie; przeciwny zarzut można*
by robić niekiedy figurom pana Korzeniowskiego. Pan Korzeniowski
nie określa zwykle swych bohaterów opisem; gdy zaś (co wreszcie jest
naturalne), nie daje się im wywnętrzae ani przez monologi, ani przez li­
sty, pozostajo nam tylko ich dyalog, i czytelnik nic zna ich więcćj, jak
z krótkich i przypadkowych dyalogów. Tak tylko właśnie określonym,
a zti\d prawie nieokreślonym został przed nami pan Roman. Toż w czę­
ści, dodajmy, zastosowaćby można nawet i do charakteru p. Rożewskiej;
autor wspomina [»arę razy że miała rozum, że lubiła czytanie, jakby o rze­
czy, która wszystkim winna być wiadomą. Jeslto szczegół, który jednak
wprost jest w sprzeczności z jćj akcyą i dykcyą, i dlatego z innych u tw o ­
rów autora musieliśmy dotaczać i tworzyć przed sobą całość tego chara­
kteru. Autor sobie tylko winę może przypisać, jeżeli charakter jego fi­
gur jest niekiedy tylko domyślny, jeżeli przeto może mniej wiernie przy­
toczyliśmy wyżćj treść powieści.
Zarzut ten wreszcie co do charakterystyki dwóch figur głównych
czynimy tylko dlatego, iż sąto figury główne, i że to, co nadaje zajęeic
i życic powieściom p. Korzeniowskiego, nic jeslto, jak właśnio uważa-
348
KRONIKA
liimy, widok ani powikłań sztucznych, <nni żywszych pa?syj, lecz tylko
charakterystyka. Jakoż, oprócz charakteru pana Komana i pani Rożewskićj ilo bohaterki (któryto charakter życzylibyśmy, aby autor kiedy
raz, pełnićj i dokładniej rozwinął), wszystkie inne, jak Kasi, jej ojca, p,
referendarza Marka, Marcinka, naw et wspominanych figur trzeciego
rzędu: jak np. p. Bartłomieja z Sicchurskiej Woli, pani Winickićj i t. p.
nakreślone są wiernio, dobitnie i przedstawiaj.) się nam jako figury
z właściwemi sobie rysami z rzeczywistego świata wyjęte, a przeto typy.
Obrazy, które autor do przedstawienia obrał, wiernie wszystkie
skreślone; i owszem, z wyjątkiem ostatnich kart kilkunastu, gdzie po­
kończywszy już malowidła, spieszył tylko do opowiadania rozwiązań, tok
powieści wyrażonym jest wszędzie w kształcie rozwiniętych położeń
i dramatycznie.
To typy, któro przedstawił Emeryt (tak jawne, jak domyślne), nie
sąto wprawdzie po największej części typy klass, ale typy wyjątków.
Panna Ambrożyńska np., ta prosto-serca Kasia, dobra, wierna, my­
śląca, oddana ojcu, szczerze pobożna, jestto typ, który nie jest, wyznaj­
my, typem młodych córek naszego grodu; jednakże zdarza się.
P. Wyżopolski obywatel ziemski, który rzuca bogatą dziedziczkę,
a jest wierny i spieszy pojąć córkę nauczyciela-emerj tn; nio jestto wcalo
typ obywatelski; jednakże zdarza się.
. Zepsute i wpółdzikio serce Marcinka, przemienione nagło na za­
cne i nader zacne, jestto fakt, który także być może zdarza się, lecz tylko
zdarza się.
Są mężowie, jako niewiasty, a jako męże niewiasty; ale typ pani
Rożewskićj, typ zarazem męża-niewiasty, w doskonałości tych cech
(rzęchy można huzara-anioła, albo anioła-huzara), nie jestto wcale typ
klassy, a jednak zdarza się.
Pedanterya nie jestto wcale takżo charakterystyka jednostek wyż­
szych i niższych w zawodzie, który reprezentuje p. Marek w mieście,
gdzie go autor postawił; typ p. Macka w mieście tćm jest prawie nioznany, a jednak zdarza się.
Wszystkie te typy w Erncrycio są więc jako wyjątki, lecz jako wy,
jątki są typy, i E m eryt to z rąk autora S p e k u la n ta i Kollo/cacyi nowy
dla literatury krajowój przybytek, który ma przechować i podać naszym
następcom zbiór figur i charaktorystyk z 5go dziesiątka X IX wieku na­
szego kraju.
Co do sądu wreszcie ogólnego o t<5j powieści, wartości jej szcze­
gólnych obrazów, redakeya Biblioteki wyraziła go już, umieszczając tę
powieść.
T.
349
L IT E R A C K A .
i
G ram m atyka polska dla dzieci królico zebrana p rze z A d a m a S ta n i­
sław a K rasińskiego P ija ra . W ilno. 1 8 5 0 r.
Mole quidem eziguitm, ttd prm ilute ingens.
Już przy wydanćj przezemnie recenzyi Grammatyki B. -Łazowskiego
w Nrze sierpniowym Biblioteki Warszawskiej r. z. wspomniałem o Grarnmatyce A. S. Krasińskiego, że krótkość p ra w d ziw ie elem entarna jest naj­
większą i jedyną jćj zaletą. Takio o lej Grainmatyce powziąłem przeko­
nanie, przejrzawszy tylko pośpiesznie przed ośmią laty pićrwsze zape­
wne jej wydanie z r. 1840, w księgarni warszawskiej Zawadzkiego. T e ­
raz, gdy z pilną uwagą przeczytałem całą książeczkę o 78miu str. w niczćm nie różniącą się od niegdyś przejrzanćj, umyśliłem o niej cokolwiek
się rozpisać; nie dlatego, żebym ją samą z siebie uważał za wartą szcze­
gółowego rozbioru i osądzenia, ale żo ta osobliwsza w swoim rodzaju
G ram m atyka d la dzieci, napozór bardzo dogodna uczącym się i uczą­
cym, jest jakby panującą po domach prywatnych w całćj Litwie, jako też
na Wołyniu, Podolu i Ukrainie, a nawet i w Królestwie Polskićm.
A najprzód w P rzem ow ie błędnie powiada autor, że mamy kilka­
naście Graminatyk polskich, gdy ich kilkadziesiąt łatw o naliczyć można.
Potem wyszczególnia bez ładu ośmnastu zapewne celniejszych u nas
grammatyków polskich, z których korzystał, i pomiędzy późniejszemi
z nich po Kopczyńskim wymienia nawet Trąbczyńskiego, Szumskiego
i Borodzicza, jak gdyby i ci nędzni zbieracze mieli jaką zasługę. Mówi
zresztą i słusznie, że trzymał się pisowni podanćj przez Deputacyą Tow.
Przyj. Nauk „bo mu się zdawało, że ta piso w n ia n a jw ięk szą m ieć po-w in n a powagę.” Kończy wynurzeniem życzenia, aby dzieci z jego ksią­
żeczki uczone, czysto m ó w iły i p is a ły p o p o lsku .
Po takićj przemowie następuje G ram m atyka krótko ze b ra n a ,
w którćj dość przejrzóć umieszczony przy końcu reg estr czyli spis, nby
dostrzedz, co za nieporządek w układzie całego dziełka, zamkniętego bez
żadnćj zasady w 4ch rozdziałach, a w każdym z nich oddzielnie liczbowa­
ne paragrafy; lubo rozdział 2gi jest rzeczywiście tylko rozwinięciem bar­
dzo niedostatecznćin Igo.
Największy zaś nieporządek zachodzi w 3 c h pierwszych rozdziałach,
a mianowicie:
1.
W rozdziale lszym i 2gim pięć części mowy, jakolo: im iesłów ,
przy iw eh, przysłówek, spójnik i wykrzyknik nie mają osobnych dla
- 350
K lt O M K A
siebie paragrafów, lylko krótka i ryczałtowa o nieb wzmianka w § Iszym,
rozdziału Igo.
2. W rozdziale 3cim składnia szyku, któraby powinna w grammatyce polskićj podrzędne i ostatnio miejsce znjmować, umieszczona jest
przed składnią zgody i rządu; a składnia rządu zaczyna się, nie wiedzieć
jakióin prawem, od niesłychanego rządu wykrzykników, choć tu do skła­
du zdania nie należą: poczćm tuż zaraz idzie r z ą d p rzyim k ó w , o któ­
rym mówić należało w rozdziało Iszym lub przynajmniej w 2g :m przy
wskazaniu, jakie względy oznaczają się przyimkami. Nie wyszczególnił
autor tych względów nawet w rozdziale 3cim, a wskazując użycie przyimków czyli rząd ich różnemi przypadkami, nie odróżnił przypadków bez­
względnych od względnych, i »ni wspomniał, żo przyimek za rządzi nie­
kiedy przypadkiem 2gim, przyinick zaś po rządzi przypadkiem 3eitn, np.
za S ta n isła w a A ugusta, po modnem u. W tak mnłćj i tak nieporządnio
ułożonćj książeczce nie dziw, żo zaszły liczne opuszczenia rzeczy ważnych
i należących do składu grammatyki nawet początkowej dla dzieci prze­
znaczonej, które opuszczenia tylko w drobnćj części wskazałem. Ale za­
chodzą tu także i częste powtarzania, a rozdział 2gi nie jest właściwie
rozwinięciem, tylko po większćj części jest powtórzeniem rozdziału Igo.
Już w samym wstępie mówi błędnic autor nn sir. lszćj: „m owa
s k ła d a się z m y ś li i w yrazów ." Toż samo przy końcu wstępu powtarza:
„z w yrazów i m y ś li tw o rzy się mowa." Powiada tćż w przemowie:
„Trzymałem się pisowni podanój przez Deputacyą Towarzystwa
Przyjaciół Nauk; zdawało mi się bowiom, żo ta pisownia największą
mićć powagę powinna.” I znowu na str. 08mćj niepotrzebnie wywodząc
dzieciom, że pisownia nasza dotąd nie jest jednostajną, tak kończy para­
graf lszy rozdziału 4go, „ T rzym a ć się więc b ęd ziem y zaleconój p r z e z
D eputacyą ortograficzną p iso w n i."
Cóż powiedzieć mam o grubych i niezliczonych błędach, jakie zacho­
dzą w samym wykładzie G ram m atyki p o lsk ie j d la d z ie c ti Oto naj­
grubsze tylko błędy i to nie wszystkie wymienię:
1. Na str. lszej: „M ow a składa się z myśli i wyrazów. Jak mo­
że mowa składać się z myśli, kiedy często człowiek myślący najwięcej
milczy i odwrotnie.
2. Na tćjżo str. lszćj: „Głosek w języku naszym jest 25” ; tu nie­
należycie wtrącono x do alfabetu czyli abecadła polskiego, a opuszciono
samogłoski ściśniono ó, e, tudzież nosowe ą, ę, i spółgłoski podwójne dla
oka, a pojedynczo dla ucha r z, s z, d i, d i, c z: nareszcie opuszczono
i spółgłoski miękkie ń, m \ i, i, i t. d. (Patrz P ierw sze za sa d y Gramm aty k i p o lsk ie j, wydane w r. 1838 przez T. S.).
I.IT F . R A C K A .
351
•3. Na sir. 2gićj: „Z połączenia samogłosek zc spółgłoskami po­
wstają syllaby czyli zgłoski, np. sen".
„Zgłoska czyli syllaba, jest połączenie jednćj samogłoski z jedną
lul) kilka spółgłoskami, np. ro -d ti-c e .”
Dalej znowu na tejże str.: „Jedna samogłoska bez spółgłoski może
złożyć syllaby, np. A - z y - a Tu zachodzi sprzeczność z powyższem ozna­
czeniem zgłoski.
4. Na tćjże str. 2gićj i 3ciej: „Praw idło ogólne czytania polskiego
jest takie: j a k się p is z e , tak się c zy ta ”', tuż zaraz idą wyjątki od poda­
nego prawidła bardzo niedokładno i nie obejmujące wszystkiego, coby
powiedzićć należało. Powiada bowiem autor „o kreskowane wymawia
się prawie jnk u , np. w ó d z; e kreskowane wymawia się prawio jak i, np.
cztery, m leko; przecinek oznacza, żc głos potrzeba przerwać; średnik
oznacza, żu głos zawiesić potrzeba i t. d.
5. Na str. 4tej: „Zaimek jest część mowy odmienna, która się kła­
dzie zamiast imienia, n p . / a , ty, on, ten, który.”
G. Na tćjże str. 4lćj: „Słowo jest część mowy odmienna, która
oznacza zdanie o rzeczy i stanow i d o p ełn ien ie sensu; np. jeste m , c z y ­
tam , liczę się” i t. d.
7. Na str. 5iej: „Imiesłów jestto przymiotnik pochodzący od sło­
wa; np, c zy ta ją c y , u c zą cy się , ko chany" i t. d.
8. „Przyimek jest część mowy nieodmienna, która kładzie się przy
imieniu i rządzi przypadkiem; np. w, na, bez, od".
9. „Spójnik jest część mowy nieodmienna, która spaja dwa wy­
razy lub dw ie myśli; np. i, lub, lecz, więc” i t. d.
10. „Imię rzeczowne jest trojakie: w ła ściw e, p ospolite i zbiorowe."
11. Na str. 6tćj: „Zbiorowe, które pod jednćm nazwiskiem wielo
rzeczy zamyka, np. pospólstwo, tłum, zgromadzenie” i t. d.
12. „Imię rzeczowno odmienia się przez liczby i przypadki, a ro­
dzajów ma trzy”.
13. „Przypadek jestto odmiana imienia”.
14. Na str. 7mćj: „Przypadkowanie czyli deklinacya jestto odmia­
na imion przez rodzaje, liczby i przypadki”. Że zaś tu mowa o rzeczo­
wnikach, więc podług autora i rzeczowniki odmieniają się przez rodzaje,
a odmiana wyraźnie etymologiczna, zachodząca w trzech różnego zna­
czenia wyrazach k ró l, królow a, królestw o nazywa się przypadkowanicm, kiedy tej odmiany nawet rodzajowaniem nazwać nie można.
15. „Poznaje się, do którćj formy jakie imię należy po rodzaju”;
a jednak rzeczowniki rodzaju męzkiego zakończone na a, należą w liczbie
pojedynczej do formy 2gićj np. monarcha , dozorca i t. p.
352
KRONIKA
10.
Na str. I I : Imiona liczbowo są dwojakie, tojest: ka rd y n a ln e
czyli rzeczo w n e n|>. trzy , pięć, sio i t. d.” a jednak w wyrażeniach trzem ,
pięciu, siu uczniom; albo trzech, pięciu, stu uczniów, to liczebniki oczy­
wiście używają się przymiotnik.
Pomijam resztę błędów z rozdziału Igo i z następnych; ale lego po­
minąć niu mogę, że autor nu str. IG, dzieli słowa na p o siłkow e, czynno,
nija kie, zaim ko w e i bierne, a o nijakich mówi, że nie wyrażają czynno­
ści; jednakże słowa nijakie biegać, latać, tańcować, je ź d z ić , grać, śpie­
wać i inno, oczywiście czynność wyrażają. Toż na str. 17 i następnych
try b w a ru n ko w y, nazywany jest czasem warunkowym', na tejże stronnicy
wprowadzone są 4 formy czasowania słów na wzór łaciny, a na str.
20 wyrażenia mam p isa ć i p is a ć będę uważają się za jedno i toż samo
znaczące.
W rozdziale llgirn błędnie autor uważa za imiesłowy wyrazy: uczo­
n y , ukochany, odmieniające się przez stopnie, które tu wyraźnie są przy­
miotnikami, u kochany, zamiast m ity , a uczony, zamiast m ający wiele n a ­
uki. Błędnie tćż na str. 45tej napisano są wyrazy ciśnij, błyśnij, zamiast
ciśniej, b ły śn ie j, od ciśnie, błyśnie;» na str. 4 tej drę, d a rłem , d r z y j, za­
miast d rz e j od d rze. Niepodobna z tegoż rozdziału nie przywieść u w a ­
gi umieszczonej na str. 52ćj: „Jest jeszcze nieosobistość na o zakończo­
na, która się tworzy z imiesłowu biernego, np. czytano, p isa n o , chw a­
lono i t. d.” Jak mogą słowa nieosobiste czynne formować się z imie­
słowu biernego? wszak forma czynna jest pierwotną, a bierna pochodną.
W rozdziało Iłlcirn, na str. 50 tej tak jest podano oznaczenie składni:
..Składnia jest część grammatyki pokazująca, jak się szykują wyra­
zy, z czćm się każdy wyraz zgadza, łub od czego zależy”.
W tym krótkim rozdziało z 5ciu tylko kartok złożonym, wszystkich
niedostateczności niepodobna wyliczyć; bo tu więcćj jeszcze je st opusz­
czeń niż wydrukowanych błędów. Toż samo powiedzieć można i o roz­
działo 4tym.
Nareszcie nie mogę pominąć mnogich śmieszności niegrammaty
cznych w wymawianiu, pisaniu i użyciu wyrazów, któreto śmieszno­
ści, zagęszczone na Litwie, nawałem przywodzi autor na str. 52gićj, 53cićj
4tćj i fitój: nogie, reńkie, zamiast nogę, rękę; sreblo, s z k u r a , sztnarow ać,
zamiast srćbro, skó ra , sm arow ać; j a w id zia ł, zamiast w id zia łem ; dwie
p yta ń , dw ie ócz, zamiast d w a p y ta n ia , dwoje oczu; un, kóżdy, królom,
panów , zamiast on, k a id y , królów , panów , w ciebie, w niego, w ro d z i­
ców, zamiast u ciebie, u n ie g o , u rodziców , świeca zamiast św ieca ;
a /lo r zamiast autor. Czemuż tu joszczo nie zamieszczone wyrazy: chrap u je , chrapująca', (piękność), używano na Wołyniu zamiast fra p u je,
353
L IT E R A C K A .
fra p u ją c a , wyrazy wzięte z francuzkiego. a przekręcone tak dziwacznie
przez Wolynianki, nie umiejące po francuzku.
Toż: znajom oście, p ieśn ie, zamiast znajom ości, p ieśn i; poszłem ,
p o s z e d ł a, p o szed liśm y, zamiast p o sze d łe m , p o szła , p o szliśm y; u c zu ciów, skłonnościom , zamiast uczuć, skło n n o ści; ta piec, zamiast ten piec\
slangiem , za c zę łe m , zamiast stanąłem-, p r o s ił, g d y b y zro b iłem , zamiast
abym zro b ił; gorońco, zamiast gorąco', więc, zamiast więc; rzekom a, saniom a, zamiast rzeka m i, saniami', odąć, niewiność, zamiast oddać, nie­
winność', szó sta b iw szy, zamiast g d y szósta w y b iła albo wybije', on
p rzy je c h a w szy , zamiast g d y on p r z y je c h a ł. Czy autor powinien był
przywodzić tyle błędów wymawiania i pisania, nader rzadko się pojawia»
jących w okolicach Wilna, pomiędzy wyższą gawiedzią.
W a r to się teraz zastanowić: zkąd poszło, iż G ram m atyka p o lsk a
d la d zie c i tak niedostateczna i tylą przepełniona błędami, przez dziesięć
lot najszczęśliwsze miała powodzenie, gdy żaden nawet z uczących i uczo­
nych nie odezwał się o niéj w naszych pismach peryodycznych, które tyl­
ko powtarzały jedne po drugich doniesienie czysto-księgarskie o jej wy­
daniu. Pewnie la muła książeczka, chociaż wcale nie odpowiadająca
swojemu celowi i przeznaczeniu, kilkakrotnie ze wszyslkiemi swojemi
biedami została jak najstaranniej przedrukowaną; pewnie tysiącami excmplarzy rozeszła się po domach prywatnych, a przezorny księgarz-wydawca nawet nic wystąpił z jéj pochwałą, wypłaciwszy słynnemu teologo­
wi i kaznodziei zaledwo koszta przepisywania, aby przez niewczesną po­
chwałę nic wywołał samochcąc rozbioru i osądzenia dziełka, przynoszą­
cego mu niemałą korzyśę. Nie śmiem tu przypisywać żadnćj innéj winy
szanownemu autorowi, chyba tylko, że przez dziesięć lat sam swoich błę­
dów nie dostrzegł i nic poprawił w ostatnićm wydaniu. Ale wielką jest
wina uczących, że nie rozważyli pierwéj, a może nawet nie odczytali
tak rnałćj książeczki, z którćj uczyć mają; czego zapewne była przyczyną
albo ich dobroduszność ślepo przyjmująca wszystko za dobre co w ydru­
kowane, albo pewnićj bezsumienna obojętność i niedbalstwo w rozczyty­
waniu innych graminatyk obszerniejszych, a nic zasianych tylą i tak rażącemi błędami. Błędy to przejął niewątpliwie autor od Szumskiego i Borodzicza, których z dorywczego tylko przejrzenia za nędznych zbieraczów,
a gdzieniegdzie za nieudolnych now atorów osądziłem. Czemuż raczéj
z większą uwagą i starannością nie poradził się Jakubowicza, który lubo
sam od zarzutu nic wolny, wiele jednak błędów Kopczyńskiego wyświecił
i poprawił. Czemu się nie poradził uczonego Muczkowskiego, którego
obszerna i na elementarną zanadto drobiazgowa, a jeszcze do tego mnóTom
II. M aj 18S1.
45
354
K K O N IK A
slwem podziałów przyćmiona grammatyka, chociaż się nie odznacza czy­
stym i jasnym wykładem, jest przecież prawdziwi} skarbnicą grunto­
wnych postrzeżeń i uwag, wielce ważnych dla zamierzającego pisać nowij
grammatykę polską lub pisać grammatycznie po polsku w jakimkolwiek
przedmiocie. 'L lak szacownego i w 3cićm wydaniu znacznie już popra­
wionego dzieła, bardzo wiele korzystał niespracowany nowator D. Ł a ­
zowski, a po nim zapewne i Suchecki; przed niemi zaś ja sam, z wdzię­
cznością tu wyznaję, w układzie mojćj grainmatyki do użytku szkolnego
zastosowanćj, o ile tylko mogłem, korzyslułem.
Niechaj nikt nie sądzi, że występując po tyle już razy i z taką
otwartością przeciwko nowszym grammatykom, staję ubocznie we własnćj sprawie, i chcę bronić dokonanego przez siebie dzieła, które mi
przeszło dziesięć lat pracy n ajm o zo ln ie jszćj i troskliwych poszukiwań za­
brało, a nie ustaliło się jeszcze dotąd po naukowych zakładach; chętniebym raczej ustąpił drugim zasłużonego pierwszeństwa, mżelibym miał
dochodzić do jakiej wziętości, po czyich ruinach. Aby odwrócić od sie­
bie podobne posądzenie, odwołuję się w tćj mierze do uznania samychże
moich czytelników, którzy nigdzie w wydanych przezemnie recenzyach
nie znajdą bezdowodnych zarzutów ani potępiających ogólników, ale za­
wsze obok szczegółowych zarzutów, znajdą tuż zaraz i dowody, wzięto
z dzieł osądzonych.
T. Sierocińs/ci.
Śiciat zastosowany do pojęcia młodzieży. Warszawa.
1 8 5 0 rok. Zeszytów 0.
Często slyszćć można utrzymujących, że zbytnie zamiłowanie mło­
dzieży w umiejętnościach fizycznych, wpływając na zmianę właściwych
wiekowi młodemu pojęć, wzbudza wyłączny jeden kierunek, działa na
wygaszenie popędu do sztuk pięknych, poezyi, a nawet uczuć religijnych.
Nie rozbierając szczegołowo tego ważnego pytania, sądzimy, że wczesne
zamiłowanie i upowszechnienie wiadomości z nauk fizycznych, tyle w a­
żnych później, dla wyrobienia znośnego materyalnego bytu i postępu
oświecenia, nie pociąga za sobą wymienionych skutków; że przeciwnie,
obojętność dla tych umiejętności, czyli jednostronne kształcenie młodzi
na noukach, zwanych humnhiora, jako niezgodne z naszćm usposobie­
niem, dążnością wieku, bez zaprzeczenia w umysłach młodych, niezdol­
nych jeszcze pojąć ich znaczenia, większe szkody przynieść jest w stanie.
Nauki fizyczno wykrywając całą wielkość i strojność budowy świata
i pojedynczego stworzenia, zwracając uwagę na to, co jest prawdziwie
pięknćm, bo naturalnćm, nietylko wzbogacają umysł liczncmi pożytcczncini
U T K IU C K A .
355
wiadomościami, Iecz pomimowolnio wpływają na obudzenie uczucia pię­
kności, i zamiast zarzucanego zobojętniania uczuć, nasuwając ciągle myśl
o Stwórcy, uczą go kochać i wielbić Jego mądrość.
L ecz aby ten cel przez nauczanie umiejętności fizycznych mógł być
osiągniętym, potrzeba, aby dzieło traktujące te nauki dla młodzieży, oprócz
innych pedagogicznych warunków, nie spuszczało nigdy z widoku dążno­
ści moralno-estetycznćj. Autor przy wiadomościach zbogacających umysł,
winien kształcić serce.
Można także słyszeć zarzut, iż tych nauk, popularnie, prawic niepo­
dobna traktować, i że te umiejętności winny zawsze pozostać wyłączną na­
leżnością malej liczby osób, które postępując systematycznie za kursami,
są w stanie pojąć i zgłębiać wszelkie ich trudności, i dlatego przy wy­
chowywaniu początkowem młodzieży zupełnie je zaniechać wypada. Kio
należymy do bezwarunkowych stronników podobnego mniemania, bo
przekonani jesteśmy, że przy tylu licznych zastosowaniach, potrzeba
w ogólnćm pierwotnem kształceniu młodzieży, podawać zasady wielu
prawd, któro się już zespoliły z praktycznćm życiem. Lecz w tćm na­
leży być ostrożnym: lepiej wcale nie mówić w dziełach ku temu celowi
o przedmiotach, których mniej więcćj zrozumiale skreślić nie jesteśmy
w stanic, aniżeli tylko bardzo powierzchownie o nich nadmieniać. Takie
dzieła niekoniecznie wszystko, co nauka zawiera, w swym planie obej­
mować winny; przy ich pisaniu cała trudność, pominąwszy zajmujący
wykład, polega na stosownym wyborze przedmiotów.
Z lakiem usposobieniem (a może ktoś nazwie uprzedzeniem), czy­
tamy dość licznie u nas wychodzące dla młodzieży dzieła z nauk przyro­
dzonych. Szanując szczere chęci i poświęcenie się autorów wyznajemy
jednak, że te dzieła po większej części grzeszą zbytnią pretensyą, nowa­
torstwem w podobnych traktatach zupełnie bezpożytecznćm a nawet
szkodliwćm, zbyt drobiazgowemi, a więc niepedagogiczneini podziałami,
jako też wyłącznym naukowym kierunkiem, z zapomnieniem, że i imaginacya młodzieży wymaga stosownego uprawiania i podsycania. Z tych
wszystkich dzieł świeżowyszle: ,,Świat zastosowany do pojęcia młodzie­
ży”, zdaje się jedynie odpowiadać swemu celowi tak dążnością moralną,
zajmującym sposobem obrobienia, trafnym wyborem przedmiotu, a wkońcu pięknością języka. Zakres i plan jego jest następny:
Po wstępie, następują rozdziały o ziemi, jćj kształcie, podania na­
rodów o sposobie zawieszenia jćj w przestrzeni, historya odkrycia kuli—
stości ziemi; o gwiazdach i słońcu, gdzie za pomocą porównań autor przy­
stępuje do dama pojęcia wielkości wszechświata. W k o ń c u jest ustęp
0 święcie słonecznym. Gala ta część astronomiczna wyłożoną jest nad
podziw jasno i przystępnie dla dzieci, i może służyć za dowód, jakim spo­
sobem wiek młodociany, chciwy wiadomości, przy pożytecznój nauce mo­
że kształcić swe c z u c iri serce. Nie pojmujemy tylko, dlaczego autor szano­
wny, nic swym rodakom nie wspomniał o Koperniku, i o przodku tyle sła­
wnym jednym prawie wyrazem nadmienił; a tu właśnie była sposo­
bność na swojskim przykładzie stawić młodzieży wzór poświęcenia się
1 wyrzeczenia się świata w celu oddania się Bogu i nauce, wielbienia
Stwórcy przez rozważanie dziel Jego. Tćm bardzićj to dla nas jest nie-
356
K R O N IK A
L IT E R A C K A .
pojętćm, że poniżej znajdujemy wizerunki i krótkio zarysy życia ludzi
innićj sławnych i rnnićj dla nas drogich, jakiemi są Galileusz, Franklin i t. d.
W następnym zeszycie jest opis ciał nieważkich, które, stosownie
do nazwy, każe autor poczytywać za materye ciężkie, które dotąd nie
zdołano zważyć. Zgodzi się autor, żo podobny sposób zapatrywania
dziś jest zaniechanym, jakkolwiek nazwy płynów zostawiono dla ana­
logii i łatwości tłumaczenia. Podanie młodzieży pojęcia jakie teraz przyj­
muje nauka, jest trudne a nawet niepodobne; dlatego mniemamy, że naj­
stosowniej w dziełach podobnego celu, opisywać i przytaczać fakta,
a wcale w oznaczanie przyczyn takich, jakiemi są elektryczność, magne­
tyzm, światło i t. d. wchodzić nie ma potrzeby. Pominąwszy to, wyznać
należy, że autor umiał zrobić stosowny wybór z ogromu tćj nauki: wziął
to, co prawdziwie jest niezbędnćin dla młodzieńca, i przedstawił w formie
jasnój, zajmującćj i poparł szczęśliwie dobranoini porównaniami.
I’o wiadomościach z fizyki następuje zoologia (tylko o zwierzętach
ssących), przedmiot który w tych czasach kilku zajmował pisarzy. Unika­
jąc systematycznych i drobiazgowych podziałów, niebardzo stosownych
w dziełach, gdzie czytelnik ani stopniowaniu cech dokładnie pojąć, ani ca­
łego systemntu ogarnąć nie jest w stanie, i przez co tylko zamiast porządku,
w głowach młodzieży zamęt się wprowadza; unikając przytaczania cech
ujemnych, jak to niektórzy czynią, autor po prostu przechodzi ważniejszo
rodzaje w porządku systematycznym, mało zastanawia się nad cechami
a natomiast obszerniój mówi o zmyślnośei, instynkcie zwierząt; przyCzćm używa sposobu obrazowania, cytując wyciągi z podróży, zdarzenia
zastosowane do pojęcia dzieci: np. o głupocie barana, dzikości wołu, zmyślności kozła, wydrze Paska i t. d., a w końcu nie szczędzi ustępów p o ­
etycznych naszych wieszczów.— Jako pomoc dla młodej wyobraźni, posił­
kuje się drzeworytami znaneini z dawniojszych u nas publikacyj, lecz tu
stosownie umieszczanemi.
Na tóm się kończy zoszyt szósty i ostatni, nio wiadomo bowiem,
czy wspomnione dzieło dalćj wychodzić będzie; jakkolwiek nieznany au­
tor i nakładca prawdziwą przysługę wyświadczyliby rnłodćj generacyi, nie
szczędząc piórwszy pracy, a drugi kosztów na dokończenie tego pięknego
dzieła.
S . P.
ROZMAITOŚCI.
SPR A W O Z D A N IE
Z O B R O T U H A N D L U Z B O Ż O W E G O , D R Z E W N E G O , T U D Z IE Ż IN N Y C H T Ł O D Ó W
W I. 1 8 5 0 .
Port gdański.
W
roku 1 8 5 0 przybyło do Gdańska łasztów 60-szeflowych:
P s z e n i. Ż yła J ę c i .
G ro . O w sa S i e . l . R zc.
i K ró le s tw a P o ls k ie g o i W o ły n ia , 19,921
—
—
14
—
487
—
750
z p ro łf- p r u s k iij w o d ą .....................17,608 5,40-2 3,221 1,902 1,150 282
„
„ nu k o la c h ; w z b liż e n iu 4,000 3,000 2,200
800
250
„
450
R a z e m 41,529 8,40-2 5,421 2,716 1,400 709
1,206
D ow óz w r. 1849 b y l ......................... 27,983 7,086 4,269 1,480
400
95
1,370
W c ią g u c a łć j h a n d lo w ij k a m p a n ii, p o r t g d aftsk i w y sła ł ła sz ló w 56 l / 2 s z e f l .
P s z e n i. Ż y ta J ę c z . O w sa G ro . S ie .l . R ze
do A nglii, sz k o e y i i Irla n d y i . . . 32,222 701 4,010
191
2,588 198
18
F r a n c y i ..........................................
82
—
_
_
_
_
_
U elgil • ............................................
_
_
_
_
_
3 12
—
i
H o l a n d y i .......................................... 4 , 2 1 9
W y sp J e rs e y i G e rse y . » v . 470
N orw egii i D a n i i ..............................
83
p o rtó w n ie m ie c k ic h . .
■. . ■ —
R a z e m 37,13»
W y w ó i w r . 1849 w y n o s i ł. . . . 28,397
Po 31
],goi
—
3,203
U4
33
—
25
—
9,152 4088
2043 2,899
-
112
—
—
—
09
—_______1
191
100
grudnia 1 8 5 0 zosluło na spichrzach
2,170
1,310
123
—
—
—
633
400
—
—
—
—
18
249
gdańskich:
Ł asz tó w 6 0 -ste ll. P s z e n . Ż y ta J ę c z . G ro c h . O w sa S iem . In . R ze p .
17,853 2,970 209
211
2-i
112
437
P o 31 g ru d . 1819 b y ło w S pich. 10,001
3,910 300
247
47
90
190
Za piękną bużną, sandomierską i lubelską pszenicę, płacono łaszt
od 1 4 5 do 1 5 5 tal. Średnie gatunki przynosiły 1 3 5 do 1 4 0 tal., niżs*e
utrzymywały się od 1*28 do 1 3 0 , a kilka najpiękniejszych bułnych
partyj, otrzymały wyjątkowie 1 6 0 do 1 6 3 tal. za łaszt. Pszenicq
świeża ze zbioru 1 8 5 0 r. daleko niższą dla słabej wagi i. gatunku
358
K O ZM A iTO Ścr.
przynosiła cenę, bo za najlepsze ziarno płacono 1 4 0 , za średnie 1 2 0 ,
a za gorsze około 1 1 0 tal. za łaszt.
Żyto w ciągu lata utrzymywało się od 5 5 do 6 0 tul.; przy żni­
wach cena podniosła się do 7 0 , 7 5 , a wyjątkowo 8 0 tal.; w końcu
roku notowano około 7 0 tul. za łaszt.
Jęczmień z wiosny płacono od 4 0 do 5 5 tal. W ś r o d k u lata ceny
doszły od 4 8 do 5 7 tal. i w tćj pozycyi dotąd się utrzymują.
Owies z wyjątkiem krótkiego peryodu wielkich potrzeb dla
wojska, został przy średniój cenie od 3 5 do 4 4 tul. za łaszt.
Przed zbiorem, ceny grochu stały na 0 0 tal., w skutek złych wia­
domości z Anglii, podniosły się do 7 0 , 7 5 , 8 0 , a wyjątkowo i 9 0 tal.,
lecz późnićj zeszły do 7 0 i 7 5 tal. za łaszt.
Siemię lniano utrzymywało się między 1 2 0 a 1 4 0 tal., a ryps
i rzepak notowano od 1 5 5 do 1 8 0 t. za łaszt.
Mięso. Zabito na wywóz 8 , 5 2 4 wieprzów (w roku 1 8 4 9 , sztuk
4 , 4 5 0 ) i wysłano do Anglii 8 , 6 0 0 wędzonych szynek, 3 0 0 centnarów
smalcu, i I 0 ,G 2 3 cent. solonego mięsa. Ceny surowćj wieprzowiny
do solenia, 1 3 poi. gr. za funt notować można.
D rzew o. Handel drzewny w upłynionym roku w ogólności był
ożywiony, i to w ar dobry, korzystnie daw ał się realizować. Przy czyn­
nym wywozie zapasy gduńskie się zmniejszyły, jak to z następujących
liczb można widzićć:
D
K an l.ik .
z o s ta je n .1 s k ła d z ie w 1831 87,510
/.« sta w a ło w 1830 r o k u 108,003
e 1 o
M u rla t.
42,330
02,547
k
okr/iię.
47,784
55,158
D ylów K rzyw ek
dgbow . b e le k tl<jb. k le p . kop.
.28,133
7,008
2,218
40,443
—
4,038
Kantaki sosnowe z wiosny płacono 4 do 4 2/a s. gr. za stopę
kubiczną angielską w parlyach złożonych z 2/ j części ordynaryjnćj,
a 1/3 dobrćj średniój klassy. W jesieni żądanie było większe, i ceny
się podniosły. Za najlepszą średnią klassę (b e s t- m ittc l) zapłacono do
8 sr. gr. za stopę kubiczną dla braku dowozów.
M urłaiy od 7 .do 1 0 cali w kant, nie były poszukiwane. Ceny
zostały od 3 '/2 do 4 sr. gr. za stopę kubiczną.
O krągłe sosnowe belki, n a d e r chętnych znajdowały kupców po
5 , 6 do 10 i 12 tal. za sztukę. Partya jedna z 1 , 2 0 0 sztuk, między
któremi było wiele masztów, szpirów i korony, przyniosła 2 8 do 3 0
tal. sztuka w sztukę. Braki płacono 3 , 4 i 5 tal. Zapas okrągłego drze­
wa jest w Gdańsku moły, a potrzeba wielka.
Sosnowe długie dyle. l e n artykuł do Anglii, Francyi, H iszpa­
nii, na potrzeby wojennćj marynarki bardzo był poszukiwany. Za sztu­
kę korony 3 cale g rub . 4 0 stóp długości, płacono 5 do 6 tal. Druga
R O Z M A IT O Ś C I.
359
klassa (Krohn Brach) w powyższych rozmiarach, 2 2/ 3 do 3 tal. wy­
nosiła.
K rólkic sosnowe dyle płacono: 3 cale g r u b e , 18 stóp długie,
korona 2*/3 (J°
s r - Sr - Ia biegącą stopę. Korona brak 1 lJ 2 do
l 3 /4 s r . g r . ; ale przed zamknięciem żeglugi, artykuł ten zupełnie
wyczerpany został.
Sosnowe dyle cienkie płacono: korona półtora calówki 1 sr. gr.,
druga klassa 2/ 3 sr. gr. za biegącą stopę. Calówki korona 2/ 3 sr. gr.,
druga klassa , 1/2 s r .g r . za biegącą stopę.
Na poprzeczniki do kolei żelaznćj niema żądania; zapas jednak
tutejszy powoli się zmniejsza.
Kantaki jod ło w e nie miały kupców; nominalne ceny 4 sr. gr. za
stopę kubiczną.
M odrzewiowe drzewo: 3 , 1 0 0 belek przeznaczonych do Anglii;
cena od 10 do 1 2 sr. gr. za stopę kubiczną w Gdańsku.
Dyle dębow e bardzo poszukiwane, a kopa korony(7*20 stóp ku«
bieżnych) przyniosła od 1 , 0 0 0 do 1 , 1 5 0 tnl., ale i po tych wysokich
cenach, dla niedostatku to w aru , rozkazy angielskie, (rancuzkie i hi­
szpańskie nie zostały w zupełności wykonane. Belki dębow e proste
i krzywki, stosownie do gatunku przyniosły od 1 0 do 3 0 sr. gr. za
stopę kubiczną.
Klepka pipówka, w upłynionym roku podniosła się do 2 8 , 3 0 tal.,
a naw et w niektórych razach doszła 3 3 tal. za kopę ( 6 0 sztuk). Inne
rozmiary klepki, w przyjętćj proporcji znajdowały kupców.
H an del drzewa, z wyjątkiem poprzeczników do kolei żelaznćj,
korzystniejszy wziął kierunek. Przy wyższych cenach, zapasy tak
w Gdańsku, jak w Memlu i Szczecinie znacznie się zmniejszyły, co do­
b r e dla gałęzi tćj płodów krajowych na rok 1 8 5 1 otwićra nadzieje;
tćm więcćj, że rząd angielski zamierza zniżyć do połowy cło na drze­
wo zagraniczne. O d każdych więc 5 0 stóp kubicznych (load) drzewa
piłowanego, cło angielskie nadal będzie tylko 1 0 szylingów (zamiast
2 0 ) , a od tyluż stóp drzewa ociosanego 7
szylin. (zamiast 1 5 ) .
Klepka dębowa w przyjętych rozmiarach, bez żadnego cla, jak i dawnićj.
Nie mamy potrzeby rozszerzać się, że zniżona w Anglii przez
zmniejszenie podatku w artość drzewa, powiększy znacznie jego kon~
sumcyą, i że budulec, jako to w ar łatwiejszy znajdzie przystęp i odbyt.
Port królewiecki
Tegoroczny handlowy obrót królewieckiego portu, w e w szystkich
gałęziach nader znaczne przybrał proporeye.
3 6 0
ROZMAITOŚCI.
Oto je st wyszczególnienie wywozu zboża:
P s i e n . Ż y ta
w r . 1850 14,328 28,311
w r . 1819 0,512
5,010
W yki
Lnu
J y o /m . O w sa g ro c h , i h o li. c e n t.
5,055
4,801
0,250
99,102
2,708
4,102
3,871
31,708
S ie m ie n ia
P ie ń k i I n i a . i r i e .
3,072
5,101
2,880
3,271
W dostawać li bieżącego r o k u , prowineye litewskie dostarczyły
łasztów pszenicy 2 , 7 0 0 , żyta 1 0 , 9 4 7 , jęczmienia 5 0 7 , owsa 6 0 , g ro ­
c hu, bobu i wyki 3 3 7 , nasienia lnianego rent. 2 3 9 , 2 7 8 , konopnego
ęeut. 1 8 5 4 , rzepakowego 2 , 1 4 8 , lnu i pieńki cent. 9 2 , 0 6 8 , skór s u ­
rowych 9 7 6 , smoły cent. 8 , 2 5 3 , potażu beczek 3 4 2 , wełny cent.
2 9 4 , opałowego drzewa sążni 6 , 0 2 8 , budulcu, m urłatów , desek
i dylów 1 7 4 , 0 3 6 sztuk.
Ceny średnio za pszenice były od 1 1 0 do 1 5 0 tal., żyto od 5 4
do 7 0 tal., jęczmień od 5 2 do 5 5 tal., owies od 3 7 do 3 9 tal., groch
od 8 2 do 1 0 3 tal., bób i wyka od 6 6 do 7 5 tal., siemię lniane i r z e ­
pakowe od 9 2 do 1 4 2 tul., lnu pićrwszy gatunek od 6 2/ 3 do 11 tal.
zu ren t., drugi gatunek od 4 ^ tal. do 6 tal. cent., pieńki pierwszy
gatunek od 9 do 1 2 tal. za cent., pieńki drugi gatune t od 5 '/a do
8 */2 tuit z» pruski centnar.
Port m em ehki.
Bardzo ograniczony inlal w tym roku obrót zbożem . W ca ­
łej kampanii w ysłał:
pszenicy ła sztó w
491 Zostało na spichrzach łaszt.
110
żyta ................... ,y 9 ,il W .K c l « o b f f e u t o ih p ó h k ir fjiM fc w B ii •
jęczm ienia. . , .
997
-r82
o w s a ....................
600
—
170
223
—
34
g r o c l i a ................
siemienia ln ia n i.
9 ,4 5 6
—
860
łan 10 gat. cent. 1 7 0 ,3 3 5
cen t. 6 ,2 0 6
— 2° —
—
1 0 ,0 9 9
—
2 ,3 9 9
138
—
686
p i e ń k i ................
slem . In. na siew , . * >. . y
;
.
beczek . . . .
1 ,5 7 7
—
—
skór suro w. ciel. 2 8 7 ,0 8 5
—
—
. ( f i l ."iWłiifi1-,— Kok.
5,800
i#W5Vlb ijo
Co do drzewa, obrót był zuaczny i po lepszych cenach. W yexpedjow ano w ciągu roku:
belek sosnow ych
1 0 3 ,0 2 9
lipowych desek
1,037
desek
—
3 2 7 ,0 7 0
jesionow ych belek
37
dylów
5 1 0 ,7 9 0
dębów, belek 1 bali 7 ,1 0 8
poprzecz. drogi żelaz. 3 0 ,8 2 7
—
desek
905
m asztów i splrów
563
klepki plpowej kop 1 6 ,4 6 1
jodłow ych belek
223
—
wódczanej
1 ,8 8 3
—
desek
2 ,5 8 4
—
okseftow ej
3 ,2 2 2
•—
dylów
2 6 ,9 0 7
—
beczkow ej
4 ,6 0 9
Drobnego drzewa nie umieszczamy.
361
liOZMAlTOBCI,
P ort odeski.
W roku 1 8 5 0 w yw iózł:
pszenicy ła sztó w 9 9 ,1 4 8 w artości rubli srćb. 1 1 ,1 7 8 ,3 3 5
siem .lnian. —
3 ,4 0 0
—
—
—
4 5 4 ,7 5 8
w ełn y cent. angiel. 7 2 ,8 8 1
w artości rubli sreb. 3 ,5 1 7 ,1 4 0
ło ju
—
_
4 5 ,0 5 0
—
—
—
5 8 0 ,4 8 3
Z ostało na spichrzach pszenicy ła sz tó w 4 0 ,7 2 8
żyta
—
1 ,9 9 3
ow sa
—
2 ,7 4 3
s ie m .ln ia n .—
1 ,3 7 2
A zatćm port odeski z nader obfitego zbioru 1 8 4 9 r. w ysłał
2 V a r a *J' tyle co Gdańsk pszenicy, i w tćjżc samćj proporcyi zapas
na spichrzach posiada.
W inn iśm y zwrócić uwagę, że wywóz ode­
ski w r. 1 8 5 1 bardzo się zmniejszy, z przyczyny nieurodzaju w wielu
częściach Podola, W ołynia i Ukrainy.
W okólnikach ogłaszających założenie domu naszego, tudzież
w sprawozdaniu z o b ro tu handlu zbożowego w 1 8 4 9 roku, objawili.^
smy przekonanie nasze:
1° Że przy wolnym handlu zbożowym, ceny na średnićj utrzy­
mywać się będą stopie, i że zmiany cen nie będą miały miejsca, chyba
w razie nieurodzaju.
2 ° Że spekulacya zbożowa koniecznie upaść musi.
Przepowiedzenie nasze pod każdym w zględem się sprawdziło,
jak to w kilku słowach okazać m ożem y.
W początkach 1 8 5 0 r. ogólne było m niem anie, że ceny pszeni­
cy podnieść się muszą: raz dlatego, że zbiór kartofli w r . 1 8 4 9 w całej
Anglii został dotknięty chorobą, a p ow tó re, że w artość targow a psze­
nicy nie pokrywała wysokiej dzierżawy i kosztów gospodarstwa. Stało
się wszakże inaczćj. Targi uciśnione dowozami zagranicznemi, oraz
obfitością ziarna krajowego, coraz się uchylały, pomimo n a d e r zimnej
iopóżnionój wiosny. Silne, a w Anglii niesłychane przymrozki w rcnju,
wywołały obaw ę o stan zasiewów, w skutek czego ceny podniosły się
o 5 szyi. na k w a rte rz e ( 5 0 guld. na łasicie). Po przekonaniu się jednak,
że materyalnćj nic było szkody, targi się natychmiast cofnęły, i dopićro
w czerwcu w czasie kwitnienia i zawiązania ziarna pszenicy, przymrozki,
oraz gw a łto w n e wiatry dały powód do m ałego ożywieuia handlu, co
również niedługo trw ało. Przy końcu lipca i w początkach sierpnia,
panujące deszcze nietylko przerywały żniwa, ale zagrażały zniszcze­
niem całego zbioru. Z now u więc o parę szylingów na kw arterze ceny
T o m I I . M oj 1851.
46
302
ROZMAITOŚC I.
poszły w górę, lecz po sprzątnięciu z pola, zaraz do dawnego wróciły
stanu; a chociaż zbiór angielski 1 8 5 0 ro k u bez żadnćj wątpliwości
okazał sie szczupłym co do ilości, a lichym co do gatunku, zbiory zaś
całej E uropy uważano niżej średnichj, ceny jednak bez przerwy ku
zniżeniu dążyły, tak, żc całoroczne przecięcie cen pszenicy w Anglii,
zeszło na 4 0 szyi. 4 den. za k w arter, wtenczas, kiedy przecięcie 4 4 sz.
6 den. z rok u 1 8 4 9 , zdawało się już ceną najniższą, i całe rolnictwo
do ruiny prowadzącą.
O to jest krótkie opisanie pozycyi targów zbożowych w r . 1 8 5 0 ,
któ re tylko pod wpływem nieprzyjaznych w aru n k ó w tem peratury, wy­
chodziły chwilowo z odrętwienia, a ze zmianą pogody, natychmiast do
dawnćj stagnacyi wracały.
T rzeba zatćm przejąć się tą dziś zaprze­
czeniu ulegać niemogącą p raw dą, że targ otwarty dla całego świata
zawsze zaopatrzony zostanie, a ceny tylko w razie ogólnego n ieuro­
dzaju wysoko pójść mogą: bo cząstkowy upadek krajowych lub zagra­
nicznych zbiorów, stanowczego na handel nie wywrze w pływ u, jak
o tern w dwóch ostatnich latach, dotykalne mieliśmy przekonanie.
Pod opieką ruchomej lub zabronnćj taryfy, spekulacya otw arte
m iała pole do zysku, a bogaci i praktyczni kupcy wiedzieli kiedy,
gdzie i jak zapasy zboża gromadzić, i potćm przy zręczności świetnie
realizować. Dziś operacye tego rodzaju są niepodobne, a n a w et nie
miałyby celu. Na co bowiem Anglikom wcześnie po rozmaitych por­
tach kupować pszenice, kiedy ta nad potrzeby konsumcyi sama sie do
Anglii wciska, a konkureneya, nie już jak dawnićj byw ało, miedzy
kupującemi, lecz tylko między sprzedającemi is tn ie je , bo kużdy stara
się pozbyć to w aru z najmniejszym zyskiem, a często naw et i z małą
stratą, byle spichrzowania uniknąć.
Anglia jest dziś jedynym krajem na świecie, niemogącym sie
żywić własnemi ziemnemi płodami, i corocznie potrzebującym w prowudzać wielkie massy zagranicznćj pszenicy. T ru d n o je st bardzo
z niejaką dokładnością ocenić konsumcyą łub produkcyą tak wielkie­
go i zamożnego kraju; winniśmy jednak czytelnikom przytoczyć z naj­
lepszych źródeł czerpane liczby i fakta, aby choć zbliżone dać wyobra­
żenie o potrzebach i środkach W ielkićj Brytanii w gałęzi zbożowćj.
O to je s t tabela pszenicy i mąki pszennćj, w ciągu ostatnich 2 0
lat do Anglii wprowadzonych. O bok dowozu kładziemy średnie angiel­
skie ceny pszenicy z całego roku, u w ostatniej kolumnie zamieszcza­
my średnie ceny w e Francyi, redukując je dla jasności do miary i mo­
nety angielskićj.
W cenach angielskich sięgamy ro ku 1 8 0 0 .
363
R O Z M A IT O Ś C I.
l l o tó p s z o n ic y
z a g ra n ic z n e j,
w p ro w a d io n ć j
do A n g lii
v, k w ir lc r a c h
Lata
1800
1805
1810
1815
1820
1825
1830
1831
2
3
4
5
6
7
8
9
1840
1
2
3
4
5
6
7
8
9
1850
Ilo ś ć m ą k i i t - S r o d n ia c a f o g r a n ic z n ć j
ro czn a ce n a
» p ro w ad zo n fj
p s z e n ic y
do A nglii
w A nglii z a
w c e n tn a r a c h
k w a r te r
.
szyi.
pen.
110
5
----87
1
----103
3
—
63
8
—
67 11
94,348
68
7
560.249
64
3
627,742
4
66
8
224,668
58
170,092
52 11
149,554
2
46
84,684
39
4
279,602
9
48
346.325
55 10
439,910
64
4
793,606
70
6
1,552,697
66
4
1,275.656
64
5
1,151,827
57
5
50
440,955
2
987,744
51
3
924,256
50
9
3,363,810
54
9
8,637,377
69
5
1,731,974
50
6
3,778,435
44
6
3,858,332
40
4
---------------
Ś r e d n ia c a ło r o c z n a
c e n a p s z e n ic y wo
F r a n c y i, r e d u k u j ą c
do k w a rte ró w i s z y lin g ó w
s z y i.
pen.
_
—m
—-
-----
—
----283,236
51
1,414,262
11
3
53
1,857,278
8
50
405,884
6
247,625
38
4
35
131,566
4
35
46.530
.4 0
2
162,778
_
432,369
43
1,240,138
45
8
51
2,638,593
4
50
8
1,995,153
—
43
2,409,754
2,722,305
45
4
932,866
47
5
1,097,963
45
10
844.533
45
10
1,437,336
55
9
2,650.058
4
67
2,477,366
38
7
4,507,626
36
6
3,936,514
33
Ale Anglia nie samćj tylko pszenicy potrzebuje. Rozmaite
O to je s t stan urzędowy dowozu zagranicznego do całej W i e l ­
kiej Brytanii:
\ y roku 1 8 4 9
W roku 1 8 5 0
Pszenicy k w arterów
Jęczmienia
„
O w sa
»»
Zyta
„
Grochu
„
Bobu
,,
Kukurydzy
„
Gryki
„
Różttych
i,
4 ,5 0 7 ,6 2 6
1 ,5 5 4 .8 6 0
1 ,3 6 8 .6 7 3
2 5 6 ,3 0 8
2 8 5 .4 8 7
4 8 5 .4 3 0
2 ,2 4 9 ,5 7 0
308
1 ,7 4 9
Razom 1 0 ,7 1 0 ,0 1 1
3 ,7 7 8 ,4 3 5
1 ,0 4 2 .8 0 1
1 ,1 6 7 ,1 7 7
9 4 .0 7 8
1 8 2 ,5 5 0
4 4 9 ,4 9 3
1 ,2 8 6 ,2 8 1
296
571
8 ,0 0 1 ,6 9 1
364
R O Z M A IT O Ś C I.
W ro ku 1 8 4 9
W roku 1 8Ö 0
Mąki pszcnnćj c e n tn a ró w 3 . 9 3 6 , 5 1 4
3 ,8 5 8 ,3 3 2
106
224
,>
» jęczmicnnćj
5 ,8 3 9
4 0 ,0 5 5
owsinnćj
n
»
2 4 ,7 3 5
960
żytnićj
»
66
300
grochowćj
„
»
—
2
bobow ćj
„
»
kukurydzowej „
1 0 2 ,1 8 1
1 1 ,4 0 1
»
1 ,0 9 5
96
gryczanćj
„
»
4 ,1 0 5 ,1 0 6
3 ,8 7 6 ,8 0 6
Mąki razem centnarów
R edukując wszystko na kw artery ,
cały dowóz zagraniczny w r. 1 8 4 9 był 1 1 , 8 8 2 , 8 9 8
w r . 1 8 5 0 >,
9 ,1 0 9 ,3 40
w r. 1 8 5 0 mniój 2 , 7 7 3 , 5 5 8 kwart.;
co jcsl skutkiem obfitości zbioru 1 8 4 9 , w porów naniu ze zbiorem
1 8 4 8 roku.
Z tego, co poprzedza, daliśmy wyobrażenie ó ilości zboża za­
granicznego, potrzeby Anglii zasilającego. Zastanówmy się w k ró tk o ­
ści nad produkcyą tego k r a j u .
P o d łu g opinii poważnych ekonomistów, a szczególnićj opierając
się na raportach komitetu, na ten cel przez parlament wyznaczonego,
przyjąć można: że Anglia, Szkocya i Irlandya, razem wzięte, o b sie w u ją rocznie pszenicą 6 milionów akrów ( a k r równy je st 2 1 7 prętom
kw adratowym polskim ), a na każdym akrzo w przecięciu, zbierają 2 6
buszli ( 8 V 3 korcy wnrsz.). Co w zwyczajnych latach, biorąc okrągłe
liczby, wydaje około 2 0 milionów k w a rte tó w ( 2 miliony łasztó w )
pszenicy. W lalach obfitego urodzaju, jak np. w 1 8 4 9 , zbiór Anglii
m ógł być 1 0 do 1 5 % wyższym, i dojść do 2 2 albo 2 3 milionów
k w a rle ró w .
W roku zaś mało urodzajnym, jak ńp. 1 8 5 0 , zbiór na­
leży szacować 1 0 do 1 5 % niżćj średniego, tojest od 1 7 do 1 8 mi­
lionów kw arleró w .
Sąto dane zbliżone, od prawdy je d na k nie odległe; a o ile na ich
nieomylności opieraćby się można, Anglia w 1 8 50/5t roku, 5 milionów
k w arlerów , 5 0 0 , 0 0 0 łasztów więcćj, niż w roku 1 8 4% 0 zagraniczne­
go ziarna polrzebowaćby musiała.
Zobaczmy bliżćj źródła ważniejsze, z których i zwyczajne około
1 miliona ła s/tó w potrzeby, i nadzwyczajny z nieurodzaju 1 8 5 0 roku
pochodzący deficyt Anglia zaspokoić potrafi.
Franci)a przód rokiem 1 8 4 6 nie zbićrała dosyć zboża na w ła­
sne wyżywienie, i w zwyczajnych latach 1 7 dni kupnym chlebcm żyć
365
R O Z M A IT O Ś C I.
musiała. O grom ne ceny, w ywołane nieurodzajem 1 8 4 6 r o k u , zachę­
ciły tam ecznych rolników do staranniejszego g ospo da rstw a , a przy
dostatecznych kapitałach, żyznćj roli, oraz klimacie ułatw iającym 1 0
miesięczną wegetacyą, już w rok u 1 8 4 8 F r a n c ja mogła wysłać za
granice 1 , 9 9 4 , 3 1 0 centnarów mąki.i pszenicy, w roku 1 8 4 9 wywóz
podniósł się do 2 , 9 0 3 4 2 1 centnarów, a w r. 1 8 5 0 przeszedł 4 mili­
ony centnarów. J e s tto zadziwiający i może nieznany fakt w dziejach
gospodarczych, żeby kraj wielki, ludny, w trzyletnim peryodzie z przy­
wozowego, stał się wywozowym.
Po d łu g urzędowych liczb, udzielonych przez konsulat, F r a n c ja
w rozmaitego rodzaju ziarnie:
wprowadziła wartości
*
wywiozła w artości
w roku 1 8 4 0
6 1 , 0 0 0 , 0 0 0 (r.
2 2 , 0 0 0 , 0 0 0 fr.
44
8 6 ,0 0 0 ,0 0 0 „
3 8 ,0 0 0 ,0 0 0 „
46 1 3 3 ,0 0 0 ,0 0 0 „
4 1 ,0 0 0 ,0 0 0 „
49
1 7 ,0 0 0 ,0 0 0 „
7 1 ,0 0 0 ,0 0 0 „
Cyfry z bieżącego roku jeszcze większą przewagę na stronę w y ­
wozu okażą. W p ra w d z ie położenie Francyi do handlu zbożowego
z Anglią bardzo jest szczęśliwe: fracht i assekuracya małe, nawigaryn
cały rok o tw a r ta , a na hasło najmniejszej popraw y, okręty z portów
francuikich w kilkanaście godzin stają na Tamizie, co w łaśnie handel
mąką w workach robi możliwym i ła tw ym , i co je st pow odem , że
mąka francuzka od angielskiej piękniejsza, wciska się już na wszyst­
kie bez wyjątku W ielkićj Brytanii targi.
A m eryka , podobnież przed 1 8 4 5 rokiem wcale prawie pszenicy
do Europy nie wysyłała, zaledwo zbierając dosyć na obfite wyżywie­
nie powiększającćj się w ogromnych proporcjach ludności.
O to jest urzędowy obraz pródukcyi, wywozu i wartości zbio­
rów zbożowych w A m e ry c e od 1 8 4 5 roku:
C ały z b ió r p s z e n i- llo ś ó w yexpor*
cy w S tan a ch Z jeto w a n y c h
d n o c z o n y c h w yno- >v k w a rte ra c h
s i ł k w a r te ro \y
1845
6
7
8
9
1 3 ,3 1 8 ,5 0 0
1 4 ,6 5 0 ,3 5 0
1 4 ,2 8 0 ,6 8 5
1 5 ,7 9 5 ,5 7 5
1 6 ,0 9 0 ,0 0 0
9 5 ,7 3 3
1 ,6 3 2 ,6 4 7
3 ,2 8 9 ,0 5 4
1 ,7 0 3 ,9 5 9
1 ,5 2 0 ,9 5 0
Ś r e d n ia c e n a
k w a rte r u
w d o la ra c h
d o i.
c e n t.
0
8
11
10
9
56
32
02
04
20
W a r t o ś ć w dola*
r a c h c a łe g o
z b io r u
8 7 ,3 7 5 ,3 6 0
1 2 1 ,8 0 0 ,9 1 2
1 5 9 ,7 4 3 ,7 0 0
1 6 4 ,2 7 2 ,9 8 6
1 4 8 ,0 2 8 ,0 0 0
W a rto ść dolara jest około 9 złotych polskich.
Musimy tu zwrócić uwagę na szczególny fenomen przedstawia­
jący się z liczb powyższych, tojest, że lubo produkeya zboża zwolna
postępuje, a exportacya (z wyjątkiem 1847) w jednostajnych zostaje
306
R O Z M A IT O Ś C I.
granicach, średnic ceny zboża podnoszą s it luk, ¿o 1 3 milionów kw arle ró w w 1 8 4 5 w arte były 8 7 milionów, o 1 3 milionów kw urterów
w 1 8 4 8 , podniosły się do 1 6 4 milionów dolarów , co najdotykalnićj
wzrost bogactw a krajow ego w Stanach Zjednoczonych poświadcza.
O kazuje się z tego co poprzedza, że A m ery ka w przecięciu nad
1 5 0 , 0 0 0 łasztów pszenicy i mąki nie dostawia, i że na ceny dzisiejsze,
w ywóz nie powiększy się. Gdyby jednakże w Anglii ceny stałe
miały się podnieść, odleglejsze prowincye Ameryki przyjdą z produ­
ktami, a przy ogromnych kapitałach i środkach, jakiemi Stany dyspo­
nują, teraźniejsza exporlacya zdublow aną i strjp lo w a n ą byćby mogła.
O grom ne dowozy mąki w r. 1 8 4 7 do Anglii i Francyi rzucone, i siły
nadzwyczajnćj produkcyi, i pbtęgi mechanicznych ś r o d k ó w , i zadzi­
wiającej łatwości dostawy z dalekich przeslrzeni jasno dowiodły.
M o łd a w ia i W olochy, przez poprawę gospodarstwa, oraz urzą­
dzenie w ewnętrznćj kommunikacyi, coraz więcej zbożu wywozić są
w stanie, a gatunek ziarna, lubo podrzędny, w ostatnich latach znacz­
nie się już polepszył, i dla taniości, ł a t w y , szczególniej w lrlandyi
znajdował odbyt.
O to jest tabella wywozu w ostatnich 1 3 latach:
1837
8
9
1840
1
2
3
4
5
6
7
8
1849
z Galacza.
Ibraiły.
pszen. łasz. kukuryd. łasz. pszen.łasz. kukuryd. łasz.
7,579
2,431
8,696
9,838
3,720
5,837
6,132
17,181
5,717
14,318
14,811
13,376
6,858
13,259
13,050
18,903
2,681
8,469
10,084
3,539
1,622
16,012
15,467
9,353
10,763
32,234
12,130
14,066
16,653
12,822
17,402
34,788
18,003
15,710
31,491
12,471
33,662
16,314
11,090
32,752
31,860
39,081
61,915
18,086
29,211
15,948
14,372
11,360
16,902
12,901
24,819
32,771
A zatóm w r. 1 8 4 9 , M ołdawia z dwóch portów tęż
pszenicy co G dańsk, a do tego 5 7 tysięcy łasztów kukurydzy za g ra ­
nicę wysłała.
Dowozy z portów m o rza Asows/ciego w ostatnich latach, zwra­
cają uw agę handlowego świata; a jaka ztamtąd w blizkiej przyszło­
ści może powstać konknreneya, okaże następne wynotowonie ruchu
w trzech głównych portach:
307
R O Z M A IT O Ś C I.
Ogólny wywóz
Tagan- MaBer- w roku
rog
ryopoi dyańsk 1850
Pszenicy łasztów
22,300 7,300 8,100 47,700
Siena. Ia. lasztów
0,400 300
800 10,500
— rzep. —
400
600
60
1,060
fcoju centnarów
28,300
—
800 29,100
Wełny
—
32,200
400 11,200 43,800
Skór surowych
4,600
— 12,600 17,200
Żagl. płótna arsz. 129,700 —
—
129,700
roku
1849
32,500
7,600
2,000
54,700
31,700
18,600
207,400
Na tćm kończymy nasze cytacye, nie chcąc zajmować uwagi czy­
telników exportami, ze źródeł zwyczajnych, a w handlu dobrze z n a­
jom ych, pochodzącemu
Niedawno jeszcze, pszenica rossyjska i polska, z portów Bałty­
ckiego i Czarnego morza, miała niejako przywilćj, wyłącznie targi an­
gielskie i francuzkie zaopatrywać. Dziś już się rzeczy zupełnie zmie­
niły, a zboże polskie na wszystkich konsumcyjnych placach spotyka
się z ziarnem francuzkićm , amerykańskićm, i płodami innych, dawnićj w handlu zbożowym nieznanych krajów.
Anglia rów nież pod względem powiększenia produkcyi, w osta­
tnim roku niesłychane zrobiła postępy; a podziemne kanały dla odciągnienia zbytniej wilgoci w całym kraju na wielką skalę przedsięwzięte,
i w znacznej części już wykonane, bardziej jeszcze zbiory powiększą.
Przejęto się tam tą praw dą, że trzy kwartery pszenicy po 4 0 szyi. więcej
czynią, jak dw a sprzedane po 5 0 . W szystko ku osiągnieniu tego rezul­
tatu dąży, i nikt w Anglii nie w ątpi, że przy kapitale i stosow n ćm u rz ą ­
dzeniu gosp od arstw a, podwyższenie produkcyi o y j je s t możebnem.
Czy polska produkcya jest na drodze w z r o s tu , twierdzić nie
możemy; biorąc wszakże na uw agę stan d ow ozów do Gdańska, zda
się nam, że zdanie przeciwne wyciągnąć wolno. Zresztą, liczby w tym
względzie najwyraźniej przemówić potrafią.
W ostatnich 8 latach dowieziono do portu gdańskiego:
Pszenicy łasztów.
Żyta łasztów.
z Ro»*yi z p ro w iu .
i P o lsk i p ru sk ic h
1843
4
6
C
7
8
9
1850
r.
—
—
—.
—
—
—
-
4 9 ,0 0 3
4 8 ,4 9 8
7 ,3 5 5
5 ,0 6 5
2 0 ,2 0 3
1 7 ,6 2 7
1 6 ,8 0 3
19,921
1 4 ,C 5 8
5 ,5 0 9
9 ,9 1 5
4 ,0 0 6
1 0 ,1 8 5
1 5 ,8 4 8
1 2 ,1 8 0
21,608
_
R az0m
6 3 ,0 6 1
5 4 ,0 0 7
1 7 ,2 7 0
9 ,0 7 1
3 0 ,3 3 8
3 3 ,4 7 6
2 7 ,9 8 3
41,629
Rossyi
ossyi zz prow
prowin.
in.
zz R
ra ssk
k ic h
FPo0l.'iG
l.’iG aal.l. p ru
1155,9,07760
—
113365
1135
35
287
98
546
_
—
,20099
44,2
—
,63366
33,6
11,774
4 77
-8-00
3 ,2 1 7
6 540
8,402
8 ,4 0 2
K azem
2 0 ,1 8 5
2 0 174
3 6 93
l ’« 82
’
1 ,0 8 7
3 ,3 1 5
7 ,0 8 6
8^02
308
ROZMAITOŚCI.
Siemienia lnianego, irzepakowego , grochu i t. d.
z Rossyi, Polski i Galicyi.
razem
z prowin. prus.
3
,9 9 1
W r. 1 8 4 3 łasztów 1 , 7 8 3
2 ,2 0 8
—
.—
4
,
520
4
—
—
5
—
2 ,2 7 3
2 ,2 7 3
-----0
—
2 ,9 4 3
2 ,9 4 3
7
—
531
2 ,3 0 3
2 ,8 3 4
3 ,7 9 2
8
—
3 ,5 8 5
207
9
—
0
3 ,3 5 9
3 ,3 0 5
0 ,0 9 1
1850
—
5 ,5 9 0
501
Winniśmy objaśnić, że dostarczeni«i prowincyi pruskićj pochodzą tylko z okręgów najbliżćj Wisły położonych; odlegjejszo bowiem
na prawym brzegu okolice, jak i nujbogulsza część Ż u ła w , idę do
Elbląga, a pszenno Kujawy, oraz lewy brzeg górnćj W isły , kanałem
i Notecią szukają konsumcyjnych berlińskich targów.
Zastanawiając się nad ostatnią tabelką, nio możemy nie doznać
sm utnego wrażenia, że wywóz polski jeszcze 1 8 4 3 i 1 8 4 4 roku tak
znaczny, zwinął się już dziś do samej tylko pszenicy; n przeciwnie,
cząstka Prus Zachodnich ni etyl ko więcej dostarcza pszenicy, lecz w stałój podnosząc się progressyi, już w roku upłynionym 1 4 , 0 0 0 łasztów
żyta, groch u, jęczmienia, siemienia lnianego i rzepakow ego dostawiła.
D w ie gubernie litewskie, przy gorszćj roli i mniejszych matcryalnych środkach, znaczną ilość zboża,wszelkiego rodzaju nasion olej­
nych, lnu, pieńki, smoły, do Królewca, Memla i Rygi dowiozły, a ca­
łe królestwo Polskie, część Galicyi, W o ły n ia i Litwy oblanój Bu­
giem, z bogatego w r. 1 8 4 9 zbioru, 2 0 tysięcy łasztów, i to samój
pszenicy, dosięgnąć nie mogły.
O b rę b niniejszego pisma, dozwala nam tylko przytoczyć liczby,
zwrócić na nie uw agę obywateli; ale może kto inny w kraju, rzucone
przez nas kwestye podniesie, zgłębi, i prawdziwe powody upadające­
go wywozu, czyli w innych słowach, upadającego rolnictwa, wyjaśni.
W p ro w a d z o n e , i coraz rozszerzające się fabryki cukru z b u ra ­
ków, zapewne część gruntów pszennych zajęły; ale dosyć mamy ziemi
i sił, aby produkcyą zboża powiększyć, a upraw ą lnu, pieńki i t. d.
urozmaicić. Widzieliśmy wyżćj, że wszystkie kraje rzucają się dziś
do upraw y pszenicy, a n a w e t już massy jćj z okolic dawnićj w handlu
nieznanych do Londynu przybywają, i coraz w większych ilościach
przybywać będą. Przy takićj więc granic nie mającćj konkurencyi,
rzecz oczywista, że kto z najtańszóm zbożem przybędzie, ten najła­
twiejszy znajdzie odbyt.
ni)«MAlTo4oi'
m
Uznajemy stosownym przytoczyć w tóm miejscu ceny pszenicy
w miesiącu grudniu 1 8 5 0 r. na główniejszych portowych targach, r a ­
chując na miarę i monetę angielską, a obok położyć zbliżony irocht do
Anglii z każdego miejsca; co da wyobrażenie ceny sprzedażnej w Lon< lj#łieei(i
.•»w on iej y i m o d
^ i o m 9i®
i)iim
i;3ep in i i u i oj e iib
C en a k w a r te r a p s ie n ic y w łndow ttncj n a
o k r ę t ; w s z y lin g a c h
F r a c h t zhlifcony
k w a r le r a dii A n­
g lii, s z y i. p e n .
Gdańsk. Pierwszy g a tu n e k 4 0
do D ^ U M
—
drugi
40
34
3
2
N ow y Y o rk ( A m e r y k a ) . , 3 1 , 2 —
u
H a m b u rg i;. • • .
. 36
¡M ilm i 2
H o s t o c k ................
. 37
40
2
3
40
K rólew iec, . . . .
. 35
3
Bilbao (Hiszpania)
• rt^d o ircb 39
2
. 3 5 ,6 38
ftWMKjr\ jiii ,J u 3 i ■j,i
Bordeaux . .
,,
2
a M wa s 3 7 . 6
2
N a h t* ^ w \ t r i n r i
h 3 4 . , ui r c l 3 7
3
Pfailadelphia . , .
• A i r - , 36
4
•
3 0 (;aT5ł 3 6
M ontreal,,.. .
.
35
. 26, 6—
Genua ..................
4
P e te r s b u rg . . .
. 32 TT 3 4
4
33
. 24 6
Tuywtpb. iniirw- ,r ,\
. 30, 6 33
Neapol . . . . .
§
> 29 M a rsy lia .................
33
4
A n c o n a ..................
4
• 31 ,,- r
...
Odessa *-(l» „
t
. 24, 2— 3 0 , 1 0 8
Taganrog)jr , X9 ^ „ ,
. 2 8 ,2 - 2 9 . 6 ł
. 25 ,..irni 2 7
4
• •
. 19, 1— 2 4 . 6 10
¡ftąjfitz ¿isb- s ) •(;»]’.
Konstantynopol .
24
• 21
6
A lexandryą3
1 7 ,9
6
ibiiA ®
n
6
6
'i J
7»
6
6
IJu
3
3
A więc pszenica gdańska (z wyjątkiem Australii; której najwyżsi i gatunki cznsem do 8 4 szyi. za k w a fle r w Londynie płacono), je st
najdroższą na świecle. Przemówią to w praw dzie za jej pięknością
i w artością, ale rozważając gruntow niej,rzeczy, nie można nie spotkań
śię z tą myślf^ że zboże tak drogie, nu zbytfcotfe tylko potrzeby o d chodzi* n dla' konsumcyi ogólnej niezawsze jest/przystępne* M łynarze
i- piekarze na chlób zwyczajny ehętnie dają pierw szeństw o ziarnu mnićj
pięknemu, lecz 1 0 , 2 0 , 3 0 i 5 0 ^/q tańszemu*, ■Ztąd następstw o, ż©
spichrze gdańskie stoją napełnione, a spekulanci tutejsi kupione w ciąTom
II. Maj 1851.
47
370
ROZMAI TOŚCI.
gu latn zboże, albo ze stratą musieli sprzedać, lub je na składach a n ­
gielskich trzymają.
Przy istniejących dawniej ciach protekcyjnych, zboże przez
kombinacye wielkich spekulantów, nieraz sztuczną przybićrało w a r­
tość; dziś to już miejsca mićć nie może, bo ceny targow e, nie w e ­
dług najdroższej, lecz według najtańszej regulować sic muszą. Rzecz
bowiem jasno, że jeśli spekulanci
Odessy, Mołdawii w ystawią
zboże w Londynie po 3 5 szyi. za kw arler, gdańskie albo w stosunku
musi uledz zniżeniu, albo nie znajdzie kupca.
Nim ta ważna, bo całą przyszłość i gdańskiego handlu i rolni­
ctwa polskiego interesująca kwestya, bardzićj w skutkaoh swoich da
się uczuć, winniśmy uprzedzić właścicieli ziemi, i e przy wolnym han ­
dlu, na wszystko przygotować się należy, a nnwet, że czasowe zniżenie
wartości zboża, nie je st niepodobnćm. Niemiłe to są wyrazy, ale w podobnćj materyi, ze stanowiska naszego winni jesteśmy z najszczerszą
wystąpić prawdą. W ie m y , że u nas gospodarstw o kosztowne, i wiel­
kie ciężary przywiązane do ziemi; ale we Fr&ncyi i w Anglii koszta
bez porównania większe, a jednak rolnictwo mimo upadku cen,
w sposób zadziwiający, przez energią, pracę i powiększenie produkcyi,
utrzym uje się i podnosi.
Przykład ten mając przed oczyma, właściciele ziemi rossyjscy
i polscy, nic ograniczając się do saroćj pszenicy, winni dążyć ku uroz­
maiceniu płodów , oraz* uprawy lnu, pieńki, których produkcya nie
odpowiada potrzebom, a na które lak we włóknie, jak w nasieniu
zawsze jest odbyt korzystny i łatwy.
Dopóki zmiany g w a łto w n e miotały zbożowemi targam i, sp e ­
kulacja na wielką skulę i handel pośredni mogły exystować, bo kupiec
przy dobrćm w yrachowaniu, zręczności lub szczęściu, miał sposobność
tanio nabyć, a drogo sprzedać. W strząśnienia te dziś już minęły.
W całym roku 1 8 5 0 , mimo nieurodzaju w Anglii, ceny ledwo 2 lub
3 razy się poruszyły, a różnica między najwyższym a najmniejszym
punktem , 5 0 guld. na łaszcie nie przeszła. W lakiem położeniu rze­
czy, zapytujemy, jakie ma pole do zysku spekulant lub kupiec. Po
każdćj tranzakcyi, dwie rzeczy mogą nastąpić: albo kupiec nabywszy
bardzo tanio, wiele z a ro b i— albo zapłaciwszy drogo, straci. W pier­
wszym razie właściciel ziemi nie może nie czuć, że gdyby sam posłał
do portu, zyskby przy sobie zatrzym ał; w ostatnim, prawdziwie niewolno mu się cieszyć ze straty kupca, bo każdy godziwy układ, zobopólną winien przynieść korzyść i d o g o d n o ść .
RO ZM A ITO ŚCI.
371
Najwłaściwsza przeto w naszćm mniem aniu dla producenta d ro ­
ga, jest sprzedaż, w portowćm mieście na własny rachu nek, bo tu
otrzyma istotną w artość zboża, w edług pozycji targó w całego św iata.
W c z jta n ie się uważne w wyżćj przytoczoną specyfikacyą cen
średnich angielskich i franruzkich od roku 1 8 3 0 , okaże, że w han­
dlu zbożowym po najsłabszych peryodach przychodzą w ysokie; a po
najwyższych natychmiast bardzo nizkie następują.
I tak; wysokie
w 1 8 3 1 i 1 8 3 2 roku ceny, już w 1 8 3 3 zaczęły się przesilać i w 1 8 3 5
do najniższego doszły punktu. Po dwóch latach znowu do pićrwszćj
korzystnej wróciły stopy, i przez lat 4 , tojest do 1 8 4 2 , na niój się
utrzymywały.
Od 1 8 4 2 do 1 8 4 5 ciągle się schylały, a rok 1 8 4 6
i 1 8 4 9 przyniósł powszechną drożyznę; od 1 8 4 8 roku mieliśmy trzy
lala dobrego urodzaju, średnich cen w Polsce, a nadzwyczaj nizkich,
rujnujących w Anglii i we F r a n c ji.
Można zatćm mićć nadzieję, że
obecny słaby peryód, praw em doświadczenia lat przeszłych, wkrótce
pomyślniejszemu ustąpi. Naturalnym więc biegiem rzeczy, przedając
corocznie na targu portowym po cenach i dobrych i słabszych peryodów, producent zboża otrzyma w przecięciu nieodmiennie najwyższe;
realizując zaś na miejscu, albo tóż długie lata trzymając na spichrzach,
zawsze mićć będzie gorszy rezultat, bo w pierwszym razie weźmie
przypadkowe ceny, jak ślepy los zdarzy, a w ostatnim, strata procen­
tów , utrzymanie zboża i ubytek, nie pokryje się podniesieniem, jeśli
takow ego uda mu się doczekać.
Nie mamy najmniejszćj pretensyi ogólnych przepisywać reguł, bo
te w handlu zbożowym, a jeszcze wolnym, żadnćj nie mają zasady.
Dziś głów nie w szjstko zależy od pogody, lub nieprzewidzianych, a pod
żaden rachunek podciągac się niedających okoliczności. Blizki tego
mieliśmy dowód w roku zeszłym. Opierając się na chybionem zbożu
ongielskióm, cały świat przepowiadał konieczne podniesienie się cen
na jesieni. W tój pewności spekulanci ze wszystkich portów tak w ie­
le wysłali zboża do Anglii, że dowozy nad potrzeby konsumcyi ucisnęly i zabiły targi, a tym sposobom w miejsce zysku, znalazła się
strata, i stan cały handlu zbożowego się pogorszył.
Z drugićj strony, lichy gatunek ziarna angielskiego zdawał się
zapewniać zagranicznemu świetny odbyt. Stało się znowu przeciwnie.
Rolnicy angielscy ze słabćm przychodząc zbożem , pozbywali je jak
mogli, piekarze więc i młynarze na zagranicznej pięknćj pszenicy po­
dobnego wymagali zniżenia, lub tyle jćj kupowali, ile konieczna kazała
potrzeba. Ztąd zupełna sta g n a c ja , z którój dotychczas wydobyć się
nie możemy.
372
ROZMAITOŚCI.
Nic ma więc w tój materyi oni prow stałych, ani niemylyego są ­
du.
W łaściciel ziemi wysyłając w najstosowniejszym czasie, najtań­
szym frachtem piękne zboże do p o r t u , zrobił co mógł, a kommissant
znając pozypye wszystkich zbożowych targów , winien co do s p rz e d a ­
ży w yroium ow ać praw dop od ob ną przyszłość, która może niezawsze
sig spraw dzi, ale w cenach przecięciowych dziesięcioletnich, dobry r e aifltak Jbedżid riiezaMfOfjfiiyj n aidxin o a ł m d jsnintifoyjan
Gdańsk, 1 lutego 1851 r.
A le x a n d e r Makowa/ci.
M alarze krakow scy (*■),
Bogaty nasz siary K raków w pamiątki, dzieję Polski pełne wiel­
kich przykładów, poświęcenia, cnót publicznych i domowych, piękna zie­
mia Polski, co jq przyroda nie macoszą odziała ręką w przecudowne su­
kienki: a jakże mało artystów zrodziło się na tćj obfitej w dobre ziarna
glebie! Nie mieliśmy aui jednego artysty malarza, coby czarodziejską siłą
przywołał nam przed oczy dzieje Polski, coby nas oprowadził po kraju,
kiedyto na odgłos wojennej trąbki, jak myśliwe sokoły zrywali się do
szabli przodkowie nasi; coby nam ukazał łuny pożarów, co jak żffiije wiły
■tie za najeżanym Tatarem, Tąrkiem i Szwedem. .
Jeśli nam Stachowicz, pełen fantazyi i miłości kraju, ukazywał przy­
szłość w swćm czarodziejskićm zwierciedle, to obraz odbił się blado: bo
Stachowicz nie znał sztuki, był tylko malarzem, poetą, a nie artystą; jeśli
nam Statler przedstawił Machabeuszów po artystowsku, to ubliżył dzie­
jom naszym, szukając przedmiotu do utworu, gdzieś lam w judzkich
a nie w swojch źródłach. Jeden tylko Głowacki, po obrazku, jak w szajnćj katarynce, ukazywał nątp cudne okolico nasze; a|e i on zgasł przed­
wcześnie, jakby na przekor, by Kraków nie miał rozumiejącego swoje
t{o.
A V ?8J« < lir^k » każdy po swojemu, z^sjałi
zjarna dla przyszłości, zostawili swe prace i uczniów. Choę więc w prze­
glądzie pracowni młodych artystów qie znajdujemy nic wielkiego, nic
coby olbrzynńjn dzisiejszym pracom europejskimi w tyifl zawodzie z r ó ­
wnało, coby postępowi, nową gwiazdą zabłysło; jednak przejrzyjmy się
w tóm zwicjcieijle; pokażmy i te światełka, które może kiedyś szerzój
zajaśnjpjg,
' ^
\ ;>9iw (MiaJaHi
iliio «
(.*) T a k ten artykuł, ja k i q malarzach lwowskich, zamieszczony w Bibl.
Warszaw, na m. kwiecień r. b. ogłasza redakeya w całości, jak jćj zostały na­
desłane. P riyp. Red.
./fir n o m oni
R O ZM A IT O ŚC I.
373
J ó z e f K u ro w ski, pićrwój w obczyznie niż w kraju znany, i przez
znawców sztuki wysoko oceniony artysta; dziś Kraków obrał sobie za
m iejsce stałego pobytu. Oprócz wielu akwarelli, portretów, tchnących
¿yciem i poezyą, przedstawił nam p. Kurowski cudnćj piękności do szty­
chu i na wzór sztychu ( i la norr) wykonany obrazek: Śm ierć znanćj
z cnót, historycznej już osoby ś. p. K ia u d y i P ........ Postać zmarłćj
w bezładzie spoczywa na łożu śmierci; z piersi na bok spada czarny krzy­
żyk, ręce jakby do modłów, złożone. Księżyc połową przez otwarto
okno, połową przezroczem firanki rzuca blade i cudną harmonią tchnące
światło na martw e zwłoki, twarz obrócona ku spadającym na nią pro­
mieniom księżyca. Patrząc na ten obraz uwierzyłbyś, że dusze zmarłych
po protpieniu księżyca płyną w krainy nieśmiertelności. Ależ twarz!
twarz zmarłój tchnie żywym wyrazem konania człowieka, co spełnił sw o­
je posłannictwo. Każdy na oićji ciejl zmarszczką ledwie nie każdą kre­
skę, chciał mióć artysta hieroglifem, z którego doczytasz się przeszłości,
tćj dziś njby martvyój, leżącej przed tobą kobiety. Z prawdżiwą rado­
ścią powziąłem wiadomość, że rysunek ten będzie wkrótce przesłany do
Paryża, gdzie go Tytus hr. Działyński sztychować polecił. Niejeden to,
choć może mnicjszćj wartości owoc zdolności i pracy artysty, spoczywa
u nas w tece; ho w mieście naszćm ani uniwersytet, ani nikt prywatny
nie mpże sie zdobyć oa założehie porządnćj litografii, na postaranie się
o drzeworytnika. W litografii, w właściwym jej technicznym zawodzie,
tojest odbiciu wykonanćj na kamieniu ryciny, tylko może z Chinami rywalizowaćbyśmy mogli. A czyto dla każdego artysty zdarzy się, aby jaki
mecenas do Paryża dla sztychu posyłał jego utwór? Jakie w tom nieobliczone straty przynosi ta zawada w postępie sztuki i chronieniu zabytków
przeszłości od zagład}?!.., A |et próżna jeremiada! u nas niejedno głup­
stwo częściój znajduje poparcie, niż jaki pożyteczny krajowi zakład; na to
nikt niem a pieniędzy. Wspomniałem o chronieniu od zniszozenia zabyt­
ków przeszłości.... ileżbym o tćm mógł powiedzjćć! ale czuję, że gorycz
"TPtynęłaby mi zpod pióra.... zamilczćć wolę. Obecnie, znany ryso­
wnik M* Cercha zajmuje się urządzeniem nowćj litografii; może to bę­
dzie; pićrwsza litografia w Krakowie, urządzona na obraz"i podobieństwo
zagranicznych. P. Kurowski wykonał ostatniemi czasy, znane ju ż z czę­
stych wzmianek po pismach ohrazki ołówkowe: K raków spalony) Nowy
m ost n a Wiśle p o d K rakow em , którego litografią bardzo starannie wy­
konano w Wiedniu; N a b o ie M w o n a g ru za c h k o ścio ła 0 0 . D o m in i­
kanów i W id o k i okolic K rakow a, z głęboką znajomością rzeczy i pię­
knościami natury oddanę, pomimo całćj nienowości pomysłu, uderzają
¡nowością formy i pojęcia. P. Kurowski zamyśla (jak wspomina Gazeta
u s a i ,iinr>J{M« ¡mouliloiyl b o n q 5 U f | b g a » om ^UsT »wen oi
374
R O Z M A IT O Ś C I.
Lwowska) wydawać: Galeryą widoków i okolic znakomityćh miejsc całćj Polski, którą pojedynczemi poszytami na kamieniu lub odciskach stali,
dodając do każdego rysunku text drukowany, któryby treścią swoją za­
wierał albo jakąś legendę przywiązaną do miejsca, albo wspomnienie hi­
storyczne. Wreszcie, kilka widoków włoskich szczęśliwie schwyconych,
i małego rozmiaru akwarella, przedstawiająca kopią Madonny S a ssa /e r­
ra ta (Salvi Giambattista) zakończają pracę p. Kurowskiego. Twarz
przeczystćj dziewicy, cudownie piękne oczy zwrócone ku niebu, pełne
wzniosłego natchnionia i modłów, usta rzewnego i tęsknego westchnie­
nia, rodzą głębokie uczucie poszanowania. Lecz twarz ta nie jest kopią
Sassaferrata, ale z natury zdjęta z pewnćj dziewicy włoskićj. Obecnie
bawi ten artysta we Lw o w ie, gdzie go wysłuło nakład /.two dzieł ka­
tolickich w celu zrobienia portretu namiestnika Galiryi. P ortret ten ry­
sowany ołówkiem, obecnie już do litografii paryzkićj jest odesłany.
Oprócz trafnego podobieństwa, które nielylko na dokładnem oddaniu
wszystkich rysów i rozmiarów zależy, lecz szczególniej uchwyceniem praw ­
dziwego charakteru i wyrazutwarzy ma się zalecać. Staranne osobliwie wy­
kończenie aż do najdrobniejszych szczegółów, godne ma być podziwienia
w tćj pracy.
A le x a n d e r P lo n czyń ski, uczeń Głowackiego, a obecnio professor
rysunku w szkole tflchnicznćj i w liceum św. Anny. Pana Płonczyńskiego
wraz z Kurowskim postawiłem tu na czele, bo tych nie waham się słu­
sznie nazwać doskonałemi artystami, każdego w rodzaju jaki sobie obrał.
P. Kurowski wyborny malarz miniatur i scen obyczajowych; p. Płonczyński jedyny pejzażysta. To lóż aż miło wejść do pracowni ostatniego.
Jak w sennóm widzeniu przesuwa ci się przed oczami wszystko, co pod
niobem naszćm cudniej nad inne przyodziała przyroda, a to wszystko tak
jasne, piękne, naturalne, jakbyś je widział przed sobą. Co mówię? wyższe
od naturalnego poczucie piękna, wzbudza się w twój duszy, bo artysta z pię­
knych okolic wybrał najpiękniejsze, a wyborem korzystnego oświetlenia,
okazał ci w chwilach, jakie niezawsze napotkasz w zmionnćj przyro­
dzie. Popatrz na ściany, a nie będziesz wiedział gdzie pićrw utkwić
zdumione oko; w wielkich olejnych obrazach: to pyszny zwaliskami Czor­
sztyn, to góra W aw elu z zamkiem z różnych stron i miłym na nadwiślań­
ską okolicę widokiem; to jakby czarodziejski, śmiały most w pustyni K ar­
melitów na Czerny; to znów bogato kaplico zamkowe; to Tatry w r ó ­
żnych grupach z coraz rozmaitszych punktów rozwiną ci się przed okiem
i duszą; to wreszcie stary drewniany Zembrzycki kościołek, sterczące
ruiny kalwaryjskiego pałacu, przypomną ci piękną przyrodę i bolesne
wspomnienia; to nakoniec odwzór tyrolskich gór Steinfulda, nasunie ci
myśl, żo nasze Tatry nic wstydzą się przed tyrolskiemi szczytami, i nasz
ROZMAITOŚCI.
375
Płonczyński nie zarumieni się przed Steinfeldem i Kumerem. Obok ta­
lentu nic można odmówić p. Płonczyńskiemu i pracy; jako professor bo­
wiem kształci przyszłych artystów; a sam od r. 1838, do 140 już wido­
ków olejnych wykonał, po największej części przelewając na płótno cuda
naszój ziemi krakowskićj.
Jan K a n ty W ojnarow ski, dziś professor rysunku w szkole techni­
cznej, maluje obrazy do kościołów, ale tym żadnej szczególnćj wartości
przypisać nie można. Pan Wojnarowski jest wybornym rysownikiem;
przerysy pomników krakowskich, które dla p. G. Pawlikowskiego do M e­
dyki wykonywa, szkicowane lekko a podłożone tuszem dla eflektu, pię­
knie i elegancko są wykończone. P. Wojnarowski robił już kilkaset po­
dobnych przerysów do różnych rycinozbiorów, wprawa więc postawiła
go na tym stopniu doskonałości.
U ru zik, pejzażysta, niedawno pojawił się w Krakowie; malarz ten
niezmordowany w pracy, więcćj mnżo wynalezieniem przedmiotu, niż
sztuką do artystów liczyćby się mógł. Redakcya C zasu w 4tym numerzo swego D odatku Literackiego z r. 1849, dała o p. Hruziku nader po­
chlebną dla niego opinią; ja jednak, mając przed sobą kilka płodów llru zika, właściwićjbym je nazwał p ra ca m i, niż utworami artysty-malarza.
Z ostatnich krajobrazów pędzla p. Hruzika znane mi są następne olejne
widoki: K raków od stro n y Podgórza; T rzy w id o k i g ó rsk ic h okolic, na
jednym z nich legowisko niedźwiedzia; W idok n a W isłę i Kraków
z k la szto ru 0 0 . K am edulów n a B ielanach, zamknięty dwiema mogiłami
Kościuszki i Krakusa; wreszcie W nętrze k o ic io ła P. M aryi w r y n k u
krakow skim . W piśrwszych, jak powiedziałem, brak sztuki i talentu;
w ostatnim znać, że p. Hruzikowi zbywa na umiejętności perspektywy
malarskićj. Obecnie zajęty p. Hruzik zdejmowaniem szkiców popiersi
królów polskich z rycin i pomników, któremi p. Friedlein księgarz, jako
drzeworytami, ozdobi mającą wyjść jego nakładem: H istoryą P olską.
N ied iw iecki. Jestto godny wspomnienia, jedyny u nas porządny
malarz pokojowy. Jegoto pędzel ozdobił pysznie sale biblioteki Jagiel­
lońskiej, redutowe, teatr, a obecnie wiole prywatnych mieszkań. Nie
wypada tu pominąć pana Cholewicza, wybornego restauratora, który
pracu|ąc obecnie pod kierunkiem komitetu uniwersyteckiego archeologi­
cznego, jakby cudowną siłą wskrzesza zbutwiało z Franciszkańskiej świą­
tyni, obrazy biskupów krakowskich.
K a ro l B a lic k i, malarz krajobrazów. Jestto j eden z najwięcćj obie­
cujących dawnych uczniów Głowackiego, a dziś A. Płonczyńskiego. W pr a­
cowni jego widziałem olejno kopie kr ajobr azów Steinfelda, Gauermana,
Kumora, A, Górczyńskiego, Głowackiego i Płonczyńskiego. Gdy kopią
3 7 6
R O iM A lT ôàci.
postawisz obok oryginału trudno rozpoznać, któro odwzorein, a któro piorwotworem. Pan Balicki wykonał tćż wiele prac litogralicznjch, jak kilka
rycin do Starożytności i pomników Krakowa, które często wyszły zpod
prasy niekorzystniu dla artysty. Prócz studyów tak rysunkowych, jako
i litografowanycb, widziałem między płodami pana Balickiego kilka na*
wpół pokończonych widoków Krakowa, malowanych olejno z datury;
koloryt piękny* żywy, naturalny, dokładność w przedstawieuiu i umieję­
tno pod względom mechanicznej strony malarstwa wykonanie: oto zalety
pana Balickiego. Obecnie, w porze zimowej, oderwał się pan Balicki
od widoków* a oddał się szlycharstwu, w czćm znakomicie postąpił.
Wykonywa on piękno obrazki religijne rylcem na kamieniu, z których
nakładnictwo dzieł katolickich, j u i kilka ogłosiło przy dziełkach swe*
go nakładu.
•!> iiiu<!'>) ; ;l u
Leon Dęboioski, uczeń Głowackiego, a dziś Płonczyńskiego, wyko­
nał ju i kilkanaście pięknych kopij z Głowackiego, Górezyńskiegó i Płon­
czyńskiego; zdolności okazał .pan Dębowski niepospolite, osobliwie tych
wakacyj postąpił wysoko, wykonywając w Tatrach śliczne widoczki z natury.
P iotr Wrofuski, zarządca spalonćj litografii szkoły technicznćj,
zastępco profossora perspektywy w tójio, szkole* wykonał wraz z ucznia­
mi, kilka perspektywicznych widoków budowli krakowskich. Jak w tćrn,
tak i w innych pracach pana Wrońskiego widać dobro chęci, usiłowanie
i niezmordowaną pracowitość; locz nieszczęściom fantazya i poezya, na
których mu zbywa, nie ożywiły żadnfego z jego utw orów .
P. X (aller gotuje na którąś z ouropejskich wystaw wielki obraz:
Chrzest Chrystusa-, będzioto iitwór, który znów nowego doda blasku'
temu znakomitemu artyście. Pomiędzy uczniami szkoły malarskiéj pana
Statlera, piérwszc trzyma miejsce pan Feli* Szynalewski. Widziałem jo­
go prawie już ukończony, olejny, większych rozmiarów historyczny obroz:
„Przqffotaïll
oy‘>[
idobio .idiaj^iowanb
Leopold Pless, wykonaniom wyborném głowy z modelu, przypo­
mniał nam włoskie wzory, i wielką o sobiq wzbudził nadzieję. Obaj:
wspomnienf, jako téâ Kazimierz Mirecki, studyujij obocnie kilka obrazów,
treści religijnój, pód kierunkiem profossora i i pomocy modelów.
Zasługuje tu wreszcie na wspomnienie pan Mdxymilian CorcbaH
niedawno Uczeń p. Statlera, dziś nauczyoiel rysunku w szkole wydziało­
wej. Szczególnićj posiada on talent w ry&owaniti wlèrnéirt. z natury.
W przerysach jego kilku pomników krakowskich, z zadziwieniem zoba­
czysz z mozolną procą oddany każdy nawet drobiazgowy odłam c e g ie łk i
w&ieidojBji oiqojl oa(alo luoleisbiw ogai inwo>
37T
r o z m a it o ś c i,
Z uczniów Stallera, W ła d y sła w Ł u s z c z k ie m c z wrócił obecnie
z Paryża, gdzie kosztem rządu był wysłany. Nie miał on jeszcze sposo­
bności okazać swego uzdolnienia, bo nic dotąd ważniejszego nie zrobił,
a więc zamilczamy o nim.
Wreszcie wspomnićć tu wypada o dwóch naszych malarzach, któ­
rzy niedawno z zagranicy wrócili: pan Lorenowicz powrócił z Paryża,
a pan Konrad Kogen kształcił się w Antwerpii, pod znakomitym artystą
baronem Wauters, i w Paryżu. Pićrwszy z nich kończy obecnie wielkiej
wartości obyczajowo-historyczny obraz: „Tatar ucieka w step z porwaną
Polką”: widnokrąg, ruch, wyraz twarzy i postać porwanéj, koloryt i oświe­
cenie zacliodzącćm słońcem, wybornie się udało artyście. Pan Kogen
pracujo nad przedstawieniem sceny z pożaru; w tyle obrazu paląca się
świątynia Dominikańska, po bokach wyratowane z pożaru sprzęty, w tr e ­
ści obrazu grupa: starzec, żona jego, córka i dwóch chłopców, zebrali
się jakby symbole uczuć, któro niemi w chwili okropnego nieszczęścia
władały. Praca ta nie jest jeszcze ukończoną, a więc zawcześniebym ją
sądził. Inny jednak utw ór pana Kogena: popiersie k ra ko w skie j m iesz­
c z k i wystawiający, udał się wybornie, nietylko rysunkiem, ale i blaskiem
kolorytu, a w W iedniu w roku zeszłym, gdzie był na wystawie, zasłużył
na wysoką zaletę znakomitych tamtejszych artystów. Sądząc wedle te­
go, słusznie panu Kogenowi imię artysty przyznać należy. Pless lub
Szynalewski pojedzie tego roku za granicę kosztem rządu; przeniesienie
jednego nad drugiego zależeć będzie od sądu professora Statlera.
1 za życia professora rzeźbiarstwa Cepłowskiego i po jego zgonie
nie mieliśmy i nie mamy prawdziwych artystów rzeźbiarzy. P P . Gaili,
Filippi i inni, to dobrzy rzemieślnicy kamieniarze, nic więcćj. Pan K os­
sowski, dzisiejszy professor rzeźby, od dziesiątka już lat po powrocie, ko­
sztem rządu odbytej za granicą nauki, zasypia na laurach, które jeszcze
na ławach szkolnych nazbierał. Może bluźnię, szydząc z nieczynności p.
Kossowskiego, może tćż właśnie używa tych kilku lat na przygotowanie
się do jakiego znów arcydzieła; z robót jego dawnych, widzieliśmy tylko
Popiersie króla pruskiego; może teraz cesarzowi Franciszkowi Józefowi
ItUU sprawi podobną niespodziankę.
Niedawno przybył z zagranicy Krakowianin, zdatny rzeźbiarz S th elik, możo ten pobudzi pana Kossowskiego do omulacyi. Zdolny też Ceng le r wykonaniem statuy Chrystusa, którą do pogorzalćj świątyni Domi­
nikańskiej darow ał, niemałe obudził o sobie nadzieje. Czternastoletni
młodzieniec, syn professora Stallera, rozwija w sobie pod kierunkiem oj­
ca znamienity talent rzeźbiarski. Widzieliśmy niedawno wiele obiecuTom
II. Maj 1851.
48
378
ROZMAITOŚCI.
jące popiersie professora M u czk o w sk ieg o , II. M eciszew sk ieg o i generała
Chłopickiego. Ostatnie szczeg ó ln ie pięknie wykonane, b o twarz gene­
rała o p ow iad a p ra w ie c a łe je g o życie.
K ra k ó w , d . 10 lu teg o , 1 8 5 1 r .
L o rd A shley,
*
*
m issyonarz L ond ynu.
Od lat wielu istnieje w Londynie, a za przykładem stolicy w e wszy­
stkich większych miastach Anglii towarzystwo, liczące już przeszło dwu­
stu missyonarzy ze stanu rzemieślników, którzy w imię Zbawiciela, od
rana do wieczoru, po wydzielonych iua okolicach miasta, za zatraconcmi
owieczkami biegają: ażeby im wręczyć słowo boże, wdrażać do modli­
twy i pracy, przykazać wstrzemięźliwość, wstrzymać od wszeteczności,
przyuczać do domowego nabożeństwa. Starych do kościoła, młodych do
szkoły prowadzą: tą drogą znoszą się z pół milionem ludnego miasta.
Twórcą i duszą tego towarzystwa jest lord Ashley.
W roku 1848 Londyn wśród dwóch milionów ludności, winien był
swe ocalenie od zamachów chortystowskich tymto missyonarzom miejskim.
Gdy spostrzegą włóczące się dziecię, każą się zaprowadzić do jego
rodziców lub krewnych. Słysząc gdzie przekleństwo lub bluźnierstwo,
wchodzą do domu, a nawet najmują się po domach, w których zbiera
się stek wszeteczników i złodziei, pijaków i graczy: tu rozpoczynają swe
nabożne prace.
Prawda, że trudno skłonić do posłuchu głuche i zatwardziałe serca:
lecz missyonarze miejscy uzbrajają się w cierpliwość i wytrwałość. Je­
den z nich zaprowadzony przez zapłakane a pobite dziecię do ludzi
w zakale grzechu .żyjących, po ozwaniu się w jakim celu przybył, wy­
pchnięty za drzwi, przybył znowu dnia następnego, a zapukawszy napróżno do drzwi, przemówił do nich przez otwarte okno, które gdy mu za­
trzaśnięto, stanął w sieni przed drzwiami, a przeczytawszy w głos roz­
dział z biblii, zaczął jeszcze głośnićj modlić się za tych ludzi. Oni usi­
łowali zagłuszać go sztukaniein; lecz kiedy nie ustawał w modlitwie,
uciszyło się; wtedy kohićta nagle drzwi rozwarłszy, rzekła: „Już dłużćj
nie wytrzymam, wejdź-no pan”.
Missyonarze miejscy utrzymują księgi swych prac. W każdćj czę­
ści miasta przełożony jest nad nimi superintendent, gdy zwłaszcza wielu
duchownych liczy się pomiędzy niemi. Na czele całćj tćj missyi stoi lord
Ashley sercem i czynem.
R O Z M A IT O Ś C I.
3 7 9
On także jest twórcą tak zwanych szkół gałganiars/cich: ho mis*
syonarze miejscy zaraz na początku swojego działania spostrzegali m nó­
stwo ubogich dzioci, które albo żadnych krewnych nie miały, albo przez
uich wypędzone, po ulicach błąkały się za żebraniną lub kradzieżą, i bez
wszelkiego chowu i bożego słowa na zokał ludzkości wyrastały. Ażeby
jo ochronić od zguby, urządzono szkoły. Otóżto są szkoły dzieci gałganami okrytych. Już dotąd przeszło piętnaście tysięcy takich dzieci z ulic
pozbierano, z których siedm tysięcy ani ojca, ani matki nio znają. W k r ó t­
ce obok nauki religijnćj okazała się potrzeba przyzwyczajenia dzieci tych
do pracy. Tym sposobem początkowo szkoły gałganiarskie zamieniły się
w szkoły robocze. Ze zaś wiele dzieci żadnego przytułku nocnego nie
miały, obmyślono i noclegi dla nich.
Jedna z tych szkół gałganiarsko-roboczych znajduje się przy ulicy
O ldrPye. Przechodząc około wspaniałego parlamentu, największego
z wszystkich gotyckich pałaców na ziemi, poza katedrą westminsterską,
po prawćj ręce zamku królewskiego w pięknym parku S t. James: wśród
tych wspaniałości wchodzisz do pustćj części miasta, gdzie już nic nie uj­
rzysz, tylko po ulicach toczące się gromady łotrów i pijaków. Tam znaj­
duje się ta szkoła.
W innój części miasta mają wystawić podobnąż gospodę dla pięciu­
set opuszczonych dzieci.
Jaki to zaś rodzaj dzieci, które po tych szkołach do sfomości przy­
wiedzione być mają, przykład objaśni. Po otworzeniu szkoły na Westminsterze, pewnego dnia wpadło nagle ze dwudziestu młodych chło­
paków, którzy przewracając stoły, wypędzili nauczycieli missyonarskich.
to ż s a m o raz jeszcze powtórzyli: nakoniec cierpliwością missyo n m y pokonani, obłaskawili się, chętnie naukę ewangelii przyjmujijc. Już
jest ośmdziesii|t trzy tego rodzaju szkół w Londynie, a mnożą się ciągle.
Na ich czele stoi także towarzystwo, towarzystwom g a łg a n ia rsk ió m
zwane: a ich prezesem znowu jest lord Ashley, który wręcz oświadczył,
żo przewodnictwo nad szkołami gałganiarskiemi tak mu jest drogie* jak
miejsce w wspaniałym parlamencie Wielkiój Brytanii.
Wszelkie stowarzyszenia chrześciańskie, których wiele znajduje się
w Londynie, odbywają roczny obchód swój w miesiącu maju, co ponie­
kąd przypomina, że miesiąc ten1poświęcony był za czasów rzymsko-kato­
lickich Najświętszej Pannie Maryi, jako matce m iło sierd zia . Dla obcho­
dów tych wystawiona budowa E a eter H ale zwana, może w sobie mie­
ścić do trzech tysięcy osób. Tu na uroczystych posiedzeniach zwykło
lord Ashley przemawia do zgromadzenia z wielkiem zadowoteniem słu-
3 8 0
It O ZHAITO ŚC I.
cbaczy. I inne znakomito osoby biorą udział w miejscach miejskich,
a między niemi młody książę do Argyle, pićrwszy magnat Szkocyi.
Troskliwą uwagę zwrócono na bardzo liczną i bardzo bićdną klassę
szwaczek londyńskich. Nieszczęśliwe istoty to, pracą dniem i nocą nio
mogą tyło zarabiać, ile potrzeba na najmizerniejsze utrzymanie życia przez
dzień jedon: bo żywność droga, a uszytą gotową koszulę za bezcen dosta­
nie, gdyż handlujący szwaczkom za robotę nazbyt mało płacą. Dziewczę
takie szyje a szyje, lica blednieją, oczy czerwienieją, nakoniec z rozpaczy
wpada w ten brudny kał, który w ogromnćj stolicy rocznie po tysiąc
takich nieszczęśliwych oliar pochłania. Otóż znowu lord Ashley stał się
opiekunem, dobroczyńcą i przewodnikiem stowarzyszenia pracowitych
szwaczek, starając się polepszyć ich los radą i uczynkiem.
Wejdźmy teraz do tajemnych jaskiń miasta Londynu, które zło­
czyńcom za schronienie służą. I tu widzimy lorda Ashley. Albowiem
jeden z missyonarzy nazwiskiem Jalrsofi, starał się szczególniej wyśledzić
tego rodzaju jaskinie. Zapoznawszy się z ich mieszkańcami, pozyskał ich
zaufanie. L a t temu parę, niektórzy z nich nadmienili przed nim, że już
tyle słyszeli o lordzie Ashley, że chcieliby go widzióć i z nim mówić.
Lord Ashloy zawiadomiony o tćm, oznaczył dzień i godzinę swojego
przybycia. Jakoż Jakson prowadził lorda w najodleglejszą okolicę miasta
wpoprzek i na krzyż ulic, podziemnemi korytarzami do obszernego skle­
pieniu, w któróm przy biadawem świetle ujrzeli około trzystu ludzi sro­
giego spojrzenia i w dziwacznych ubiorach. Podano lordowi krzesło,
a Jakson tuk począł: „Najprzód racz się przokonoć, mylordzio, że to są
ludzie szczerego serca.— Kto z was popełnił proste tylko kradzieże, niech
podniesie rękę”. Bardzo mała liczba podnosiła rękę. „Kto popełnił
kradzież gwałtowną, niech podniesie rękę” i w tćj chwili wszyscy inni
podnosili rękę. „Wićcie, żo nie masz nic dobrego ani trwałego bez sło­
w a bożego i modlitwy” i począł czytać z ś. Łukasza ewangelią o marno­
trawnym synio. Potćm cała rzesza uklękła, a Jakson odmówił modlitwę
z szczerego serca, podczas głębokićj ciszy. Następnie lord Ashley odezwał
się do rzeszy w te słowa „Chcę z wami mówić otwarcie przyjaciele, i dać
wam zdrową radę; tylko powićdzcio mi wprzód, czy na praw dę postano­
wiliście porzucić wasze opłakano rzemiosło”? Wszyscy głośno odpo­
wiedzieli „postanowiliśmy”. Poczćm lord przełożył im, żo byłoby dla
nich najkorzystnićj, gdyby się przesiedlili do innego kraju. Wielu na to
się zgadzało, mówiąc, że udawali się na uczciwą robotę, lecz skoro się
dowiedziano o ich poprzednićm życiu, natychmiast ich odprawiono: nic
im więc nio pozostawało, jak z rozpaczy dawniejsze rzemiosło na nowo
rozpocząć.
381
R O ZM A IT O ŚC I.
Inny młody człowiek wynurzył, że przybywszy do Londynu wdał
się w złe towarzystwa, lecz odkąd słyszał słowa Jaksona, sumienie jego
nie dawało mu pokoju, wszedł więc w służbę do pewnego bankiera,
k t ó r y
a c z dowiedział się o jego dawniejszym trybie życia, jednakżo nie
oddalił go ze służby, ale owszem podwyższył mu jeszcze zasługi. Teraz
zaś jedynie dlatego przybył tutaj, ażeby pomódz lordowi Ashley i zakląć
rzeszę, ażeby poszła za jego przykładem.
Rzadkie to w swoim rodzaju posiedzenie nie pozostało bez owocu,
bo lord przyrzekł ludziom tym, pod warunkiem dobrego sprawowania
się przez sześć miesięcy, dać zasiłek i świadectwa, za któremi mogliby
się przesiedlić do krajów zamorskich. Przy oddaleniu się prosili lorda
0 powtórne zwiedzenie, a wszyscy wołali „błogosław Boże mylorda” .
Lord Ashley rozrzewniony, łzę uronił i odląd częściej tamże bywał,
przynosząc im wiarę, miłość, nadzieję i ludzką pomoc.
Jakoż mieszkańcy kryjówek miejskich stami wytrzymali czas próby,
1 dziś żyją w innych częściach świata porządnie i szczęśliwie, osiadłszy
na gruntach lub zajmując się przemysłem lub handlem: bo lord Ashley
odbiera od nich listy rzewną wdzięcznością tchnące. Inni na słowo
lorda przyjmowani są do służby królewskićj jako majtkowie.
Cześć lordowi Ashley i jego bogobojnemu sercu i wyznawanej
przez niego religii, która opierając się bezpośrednio na ewangelii bo­
żego słowa, iywi ducha poświęcenia się i ofiary, i zmierza do wskrze­
szenia pojęć i uczuć prawdziwćj bogobojności (1).
CD Recenzent przekładu poezyj i fraszek łacińskich Jana Kochanowskiego
(w B ib l. Warszaw, z r. b. z miesiąca marca, sir. 585) przypisując erotyczną barwę
tych fraszek obyczajom rozwolnionym nauką reformacyi, dwa razy się pomylił:
raz w tern, że nie poznał dobrze historycznych przyczyn reformacyi, która głó­
wnie poprawę i prostotę obyczajów, jako lóż. pokonanie systematycznej ebłudy
miała na celu; drugi raz w tem, że wieszcz Czarnego lasu właśnie karcił złe oby­
czaje lub nałogi i dlatego nie był heretykiem . M ylny także jest d om jsł recen­
zenta, jakoby przytoczony przez niego wierszyk niem iecki, m iał być maxymą
rozpowszechnioną, gdy wyśmiane przez Kochanowskiego M aronidy i Rozyny
pewnie go nie rozum iały, nie um iejąc po niem iecku.
Ileylman.
3 82
R O Z M A I T O Ś C I.
Testament Tomasza Kajetana Węgierskiego.
W zoszycie Biblioteki Warszawskiéj za grudzień roku zeszłego,
podaliśmy piękny życiorys T, Ii. Węgierskiego; skreślony znakomilém
piórem: obecnie, odkryty testament tego poety, podajemy jako dopełnię*
nie do wzmiankowanéj biografii.
„Kopia testamentu J W P . Węgierskiego, zmarłego w Marsylii, dnia
l i g o kwietnia 1787 roku.
„Niżćj na podpisie wyrażony, czując się zdrowym na zmysłach, o wi­
dząc przybliżający się koniec życia mego, postanowiłem uprzedzić godzinę
ostatniego oddechu, i w następujący sposób wyrazić wolę moję”.
„Część najznaczniejsza majątku mego, jest ulokowana na banku a n­
gielskim; tę cnłą, bez żadnego umniejszenia zapisuję i darujo synowcowi
mojemu, najstarszemu synowi siostry inojéj, pod tą kondycyą, żeby in­
trata z tćj summy pochodząca, była corocznie przyłączona do kapitału
usrjue a d m ajoritalem , i wtenczas dopiéro jemu oddana; a to z tćj przy­
czyny: żeby do męzkiego wieku przyszedłszy, znalazł uczciwą fortunę
i nie znał biédy i potrzeby, która upadla umysł, ciośni rozsądek. Ztóm>wszystkićm wolno będzie rodzicom jego odebrać z banku te pieniądze
i ulokować je w Polsce zyskowniejszym sposobem, czyli kupnem mają­
tku dziedzicznego, czyli dając tę summę na zastaw, co jest bardzićj rozsądniój i pewniéj” .
„ W przypadku śmierci togo dziecięcia, ten kapitał ma się dostać
drugiemu synowi pod tąż samą kondycyą. Jeżeliby zaś rodzice mego
dziedzica tym kondycyom nie uczynili zadosyć, cała ta summa ma przejść
w ręce najstarszego syna pułkownika W ęgiers/riego stryja mego”.
„Resztę zaś mego majątku, jaki się okaże z rachunku z panem Pereg a u x bankierem moim, summy któro ranie są winni, pieniądze pocho­
dzące z przedaży meblów i ruchomości, sróbra, wszystko to zapisuję inojćj matce, zalecając jćj, żeby pamiętając na jedynego syna swego, dobrym
rządem ten majątek powiększać starała się, i żeby los najstarszego syna
mojćj siostry, (który powinien używać naszego herbu z moją dewizą) był
jćj testamentem znacznie polepszony, żeby wychowanie jego było jak naj­
lepsze, i żeby nie zaniedbała do wyniesienia go na stopień przyzwoity
jego urodzeniu, mieszając go zawczasu w publiczne interesa, i gotując
młodość jego do życia publicznego”.
„Biblioteka moja na małoby się przydała familii mojćj; małobym
także miał wdzięczności, żebym ją publicznym szkołom, gdzieby nawet
czytana nie była, zapisał: zatćm ma być publiczną aukcyą w Paryżu przedana, i pieniądze i nićj pochodzące mojćj matce dostać się mają”.
R O Z M A IT O Ś C I.
,
383
„Memu ojcu zostawiam moje dwa zegarki: złoty z naszym herbem,
i srćbrny 2 repetycyą”.
„Mojćj siostrze zegarek perłami otoczony z łańcuszkiem perłowym”.
„M emu szwagrowi zegar, który stoi na kominie w salonie moim.
Mego stryjecznego brata proszę, żeby przyjął dwie pary sprzączek po­
dług swego w yboru”.
„Memu staremu kamerdynerowi, jeżeli jeszcze będzie w mojéj służ­
bie, kiedy umrę: całą moję garderobę, koronki, bieliznę (prócz stołow éj) i pięćdziesiąt luidorów.”
„Doktorowi Du Parc, jeżeli będzie w mojćj służbie w czasie śmier­
ci mojéj: trzysta franków i książki doktorskie z mojćj biblioteki”.
„Innym moim ludziom dwa miesiące zasług, prócz tego dwa fraki
z mojćj garderoby: Janow i szwajcarowi lokajowi meinu, i Józefowi
-de Vaux drugiemu lokajowi.
W M arsy lii, d n ia 2 7 lu te g o , 1 7 8 7 ro k u .
Tom asz K ajetan W ęgierski.
Zgadza się z oryginałem, na co podpisuję
P. C. F ergusson Teppel.
Księgarz i nakładca D. E. Friedlein, w Kraltowie.
Przypatrzywszy się z uwagą ruchom literackim, nietrudno dostrzedz, iż ks ięgarze i nakładcy nie błahe mają na tćin polu stanowisko.
O nito wyborem ogłaszanych dzieł, nie dopuszczając na swe półki ksią­
żek naukowych, głupstwu stawiają trony z stosów broszur i romansów,
lub tćż protegując nakładami zdolnych pisarzy, stają się jak kółko w ma­
szynie, przyczyną popędu lub opóźnienia w biegu naukowego postępu.
Tą zapewne myślą powodowana redakeya Czasu krakowskiego,
oceniła w swych kolumnach dążności wydawnictwa dzieł katolickich,
i nakłady pana Pisza księgarza w Bochni. 1 my z tćj wychodząc zasady,
ani przedajnego używając pióra, ani usposobieni do panegirycznych po­
chlebstw; z intencyą uznania zasługi, z miłością prawdy w słowach na­
szych, przystępujemy do podania wiadomości o wielkich a tak cichych
i nieznanych zasługach na polu wydawnictwa, położonych przez księga­
rza, którego imię aa czele niniejszego pisma położyliśmy.
W roku 1828 Daniel E d w a rd Friedlein Krakowianin, otworzył
w Krakowie objętą przez niego niegdyś Trasslerowską księgarnię. W owe
384
n o zM A iT o éci.
czasy, nie było w Krakowie drukarni, którąby Guttenborg mógł za swój
uważać wynalazek; dość spojrzćć na tłuste, prawie nie w celu czytaniu,
drukowane w owym czasio książki, by się przekonać o tém naocznie.
Pićrwszy Friedlein wskrzesił 1833 roku drukarstwo w Krakowie, spro­
wadzając do swego zakładu francuzkio czcionki i prasy. Pićrwszćm
polom nakładetwa Friedleina, po urządzeniu drukarni, była niwa reli­
gijna, na której dotąd tylko częstochowskie jaśniały utwory. W y­
dawał tedy książki do nabożeństwa, śpiewniki, opisy miejsc świętych
i obrazki religijne, gdzie upowszechnił sztychem utwory celnych krajo­
wych artystów, których pracom nikt jeszcze w owe czasy zasłużonój nie
umiał oddać zalety ( l j . Za myślą upowszechnienia arcydzieł sztuki, poszło dążenie do obznajmiania świata naukowego z pomnikami, pamią­
tkami i widokami ziemi krakowikiéj. Nie szczędził tedy nasz wydawca
niepowrotnych kosztów, na ogłoszenio zupełnego zbioru rycin, przedsta­
wiających Kraków i jego okolice, wykonanych w paryzkićj litografii E ngelm ana, wedle rysunków J. N. Głowackiego (2). Wydanie rycin pocią­
gnęło za sobą kierunek nakładów ku opisom historycznym Krakowa,
które przy tychże w dwóch językach dołączono; a wreszcie zachęciło do
publikacyi dzieł treści historycznej, z których dostatecznie już oceniono
wyszłe u Friedleina: Ilisto rya ję z y k a ła ciń skieg o w Polsce; i O m agistra­
ux) Wyszło nakładem Friedleina dzieła religijne są: Bóg najwyższe dobro;
Boga rodzica Marya w Nazaret i na Jasnej górze, przez ks. Plebankiewicza;
Cześć Boga w Bł. Bronisławie (życie tej bt. ); Dzień chrześcianina katolika, tłu­
maczenie z Lamcnego; Starodawne krakowskie kantyczki; Książka do nabożeń­
stwa wedle niemieckiego tekstu Schneidera; Książka do nabożeństwa dla Polek
(llolïmanowéj;; Modły dla ehrześeian, wedle tekstu Fenelona; Opis Częstochowy
pod względem historycznym i religijnym ks. Plebankiewicza; Moje zbawienne
godziny, przez Michała Haubera; Mowy pogrzebowe liossuM a ; Treść nauki
chrześcinńskicj; Naśladowanie Jezusa Chrystusa 'l'omasxaa Kempis; śpiew y ch ó­
ralne kościelne Gorączkicwiczn; Kazania przygodne ks. Łańcuckiego; Wiado­
m ość o obiorze papieża i jego dworze; wreszcie: Zbiór modlitw dla dzieci. Cel­
niejsze piękne sztychy zdobiące te dzieła, a zarazem stanowiące piękną osobną
całość, są: Chrystus (Doitabelli), Marya częstochowska (Pcszki), ŚS. Wacławi
W ojciech, Wincenty Kadłubek, Kazimierz, Jacek, Kunegunda, Jadwiga, Floryan,
Stanisław, Władysław, kopie z obrazów Kunicza istniejących w krakowskiej ka­
tedrze, i Ojcze nasz w litografowanćj rycinie.
(2) Karty: Okręgu miasta Krakowa i samegoż miasta, wykonane przez
T . Żebrawskicgo. Widoków 24 miasta Krakowa i jego okolic, wedle rysunków
J. N. Głowackiego. Widok miasta Krakowa od strony zachodniej (miedzioryt).
Widok izby sądowćj, zburzonego ratusza krakowskiego (litograf.). Drzeworyty
w różnych dziełach polskich używane przez drukarzy krakowskich w XVI, XVII
i XVIII w iek u .
3S5
R O Z M A IO ŚC l.
tach m iast p o ls k ic h p rze z D r. profess. R. M echerzyńskiego. T a należą:
P am iątki polskie w W iedniu X. K luczyckiego, Potok genealogiczny
K siążąt i Królów Polskich, Der F reistaat K rakau b i s j . 1845. Niema­
łą wreszcie zasługę przyznać wypada p. Friedleinowi, jaka mu się słusz­
nie należy za wydanie pićrwszych w Polsce podręcznych Słow ników ,
• niebłahćj wartości książek elementarnych dla dzieci; tą razą ujrzeliśmy
piérwszy raz w Polsce słowniki po złp. 6 (1).
Przez lat więc ośm nascie wydał Friedlein do 50 książek, z których
niejedna i kilkakrotnéj doczekała się edycyi. Dziś, wydawnictwo dzieł
katolickich krakowskie, krząta się na polu religijnóm i zyskuje zasłużone
pochwały, a nawet panegiryki. Ambroży Grabowski: Opis Krakowa',
J. Łepkowski: Starożytności K rakow a; Alexander Płonczyński: Groby
Królów, wreszcie wydział archeologiczny w uniwersyteckićm naukowćm
towarzystwie zawiązany, gorliwie zabytki przeszłości chronią od zagłady,
zasłużoną odbierając w opinii publicznéj pochwałę; a któż pomni, że Friedlein byłjpićrwszym, co na polu religijnćm, archeologiczném i elementarnóm, tyle w Krakowie pożytecznych wydał nakładów, początkował, roz­
budzał, dziś bujnie wzrosłe usiłowania? Któż wié, że Friedlein pićrwszy
w Krakowie począł układać zbiory materyałów: drukarstwa, papierni, in­
troligatorstwa i litografii; pićrwszy z prywatnych zebrał galeryą obrazów,
gabinet litografij, rycin, ksiąg polskich rzadkich i o Polsce traktujących,
medalów, mapp i materyałów ogromnych do słownika geograficznego pol­
skiego? I jakiż to los spotkał tego zasłużonego krajowi męża? Oto iskra
pożaru krakowskiego zniszczyła wszystko z tych naukowych zbiorów,
nakładów, stereotypów, drukarni i księgarni; pozostała kupa popieliska
i gruzów, a wśród niéj sparaliżowany na ciele tyloletni pracownik na ni­
wie naukowój. Friedlein stracił prawie wszystko, co przez całe uzbierał
życie; ale nie stracił wiary w Opatrzność i energii w działaniu, i oto wi­
dzimy go znowu krzątającego się nowćm życiem, jak Fenixa, pracą w no­
we porastającego pierze.
Cześć mu! cześć szczera: bo na nią w kraju zarobił.
A. li. C.
K raków , 1851 r.
( I) Słownik podręczny polsko-niemiecki, Handwoerterbuch der polnischen
und deutschen Sprache; Dictionaire portatif français-polonais; Słownik Dr- Ma|era i Skobla wyrazów lekarskich; A B C malowane; Abecadło ruchome; Abeca­
dło polskie; Książeczka Helenki (Taiiskiéj); Olesia i Adaś (Tańskiej); Przewo­
dnikmłodego wieku, ks. Lamene; W iązanie Helenki (Tańskiej); Wzory kaligra­
fii; Prawidła pisowni (K . Mecherzyńskiego); Assarmot (Tańskići)- S»knla na
fortepian (Nowińskiego,, i wiele drobniejszych. Wydania te zal c 'ja drzewo­
ryty, ryciny i nadzwyczajna taniość.
arzewo
— s ts a — .
Tom II. Maj 1851.
49
W IA D O M O Ś C I
na drodze postgpu nauk przyrodzonych.
FIZYKA.
W a ż n ó m jest pytaniu, czy przyczyna strumieni elektrycznych pojawia­
jących się w stanie życia lub wkrótce po śmierci zwierzęcia, jest we*
wnętrzną lub zewnętrzną, albo innemi słowy, czy jest niewiadomą lub Łóż
znaną. Przedmiot len Mattaucci w następny usiłuje rozwiązać sposób.
Nobfli pierwszy dowiódł istnienie siły elektro-wzbudzającćj w zwie­
rzętach; nie okazał jednak dostatecznych dowodów na ogólne zjawiska
elektro-fizyologiczne, jako tćż na związki' łączące je z własnościami i funkeyami istot żyjących. Po wynalezieniu galwanometru, śledzono elektry­
czność w nerwach, mózgu i muskułach zwierząt; lecz błędy towarzyszące
obperwacyom i metody doświadczania nieszczęśliwie wybierane, uczyniły
prawie bezpożytcęznemi te mozolne prace. Chcąc bowiem nieznprzeczei)ie okazać bytność zjawisk elektro-fizyologicznych i wykryć prawa
niemi kierujące, należało zwiększyć źródło elektryczności organicznćj,
nie zwiększając jednak ubocznych i szkodliwych, a jednak koniecznych
okoliczności. W samćj rzoczy, Matteucci dopićro układając stos z wielkićj liczby muskułów wziętych z żywych lub świeżo zabitych zwierząt
przekonał, że natężenie strumieni elektrycznych wzrasta z liczbą użytych
elementów muskularnych, i że kiorunek strumieni od wnętrza do po­
wierzchni muskułów nie zmienia się, jakiekolwiek płyny użyjemy na
końcach stosu i do jakiegokolwiek zwierzęcia muskuly należóć będą.
Szło więc teraz o rozstrzygnienie, czy siła elektro-wzbudzająca jest
w tym razie wynikłością działania chemicznego między płynami użytemi
do stosu a ciałami stałemi tkanki organicznćj, albo działania chemicznego
stanowiącego część funkcyi ustroju zwierzęcego, albo w końcu skutkiem
budowy samćjże tkanki podczas życia istoty. W tym celu badano wpływy,
jakim podlegają strumienie muskularne, i znaleziono że; 1) natężenie tych
W IA D O M O Ś C I * N A U K P R Z Y R O D Z O N Y C H .
387
strumieni wzrasta w miarę im zwierze stoi wyżćj w szeregu istot żyjących’
np. stos z muskułów żywych ptaków jest mocniejszy od stosu z muskułów
żabich; 2) strumienie słabną, gdy muskuły brano były z zabitych zwierząt
i to tórn prędzśj, im muskuły użyte należały do zwierzęcia wyższćj organi­
cznej budowy; 3) że moc tych strumieni zmienia się stosownie do sta­
nu odżywiania muskułów: np. stos z żab złapanych zimą przy nizkiej temp*
był bardzo słaby; 4) ie te strumienie słabną gdy zwierzęta użyte, zabite
były np. gazem wodorodno-siarkowym; 5) że bytność nerwów i ich całość,
równie jak i trucizny narkotyczne nie wpływają na moc strumieni m usku­
larnych, i w tym razie nerwy odbywają działanie prostych przewodników;
6) że badając stosy z muskułów i z innych gatunków tkanki zwierzęcój
np. mózgu, mlecza pacierzowego, płuc i t. d. zawsze się okazało, ii stru­
mienie prawie wyłącznie należą do muskułów i mają jeden stały kierunek*
Powyższe wnioski wyprowadzone niezależnie od wszelkiśj hypotezy, pro­
wadzą wyraźnie do szukania przyczyny strumieni muskularnych w dzia­
łaniach chemicznych, stanowiących sposób odżywiania tkanek. A ponie­
waż trudno zaprzeczyć, żo działania chemiczne między włóknami musku­
łów a krwią arteryalną, stykającą się z nimi są daleko większe, od działań
zachodzących między krwią a błoną tkanki otaczającćj muskuły, czyli tak
zwaną powierzchnią muskułów, przeto Malteucci wnosi, iż:
1) strumienie muskularne są pewno niezależne od przyczyn ob­
cych organizmowi; 2 ) że przyczyna tych strumieni zawićra się w fenomenio życia tkanek organiczych i jest stale zawisłą od mocy odżywiania tych­
że tkanek, tak, że biegun dodatni pary galwaniczno-organicznćj zawsze
znajduje się tam, gdzie moc odżywiania jest większą 3) Nie podlega w ą t­
pliwości, iż działania chemiczne towarzyszące odżywianiu, ważną odgry­
wają rolę przy powstawaniu wspomnibnych strumieni. {L'InstUut, 1850
Nr. 883).
jfs A. Bain, jeszcze w 1842 r. przekonał się, że tafla miedziana za­
kopana w ziemię i złączona drutem z podobny taflą cynkową zakopaną
w odległości prawie milowćj od pićrwszój, wydaje strumień elektryczny
dostatecznej mocy do okazania różnych doświadczeń elektro-magnetycznych. El. Loomis zastanawiając się nad powyższym strumieniem przez
długi czas, widział, żo tafla cynkowa blizko przez 5 miesięcy dawała pra­
wie jednakowćj mocy strum eń i zmiany zboczenia nie dochodziły. 40 J e
zmiany zdają się pochodzić od większćj lub mniejszćj wilgotności ziemi
dostrzegał bowiem, że zawsze po długich deszczach natężenie strumienia
wzrastało. ( £ ’In s titu t nr. 883).
*
Dawmćj już Regnault oznaczył rozprężliwość pary wodnćj tak
w próżni jako , w gazach; teraz wykonał liczne doświadczenia dotyczące
388
W IA D O M O Ś C I
rozprężliwości par innych cieczy, w różnych temperaturach. Przylćm
wspoinniony uczony zajął się dokładnćm zbadaniem siły sprężystości par,
powstających z mieszaniny dwóch cieczy, dla których już Gay-Lussac zna­
lazł pr&wo: żc siła rozprężliwości mieszaniny dwóch par wyrównywa sum­
mie sprężystości tychże par uważanych oddzielnie. To prawo musi podle­
gać pewnym ograniczeniom, w przypadku gdy użyte do mieszaniny ciecze
wzajemnie się rozpuszczają lub łączą chemicznie; dlatego Regnault śledząc
je w ogólności, zastanawiał się nad trzema następnemi przypadkami: 1) gdy
użyte ciecze wcale albo bardzo mało rozpuszczają się jedna w drugićj np.
woda i bonzin, woda i siarczyk węgla i t. d.; 2) gdy ciecze rozpuszczają
się wzajemnie w znaczących stosunkach, np. eter siarczany i woda; 3) gdy
ciecze rozpuszczają się we wszelkich stosunkach, np. siarczyk węgla i eter.
Z doświadczeń wypada, że prawo Gay-Lussaca bardzo jest blizkićm
prawdy dla cieczy pićrwszój kategoryi, jakkolwiek dostrzegać się dają ró­
żnice między sprężystościami obserwowanemija otrzymywanemi, z rachun­
ku. Dla mieszanin cieczy drugiego rodzaju np. eteru i wody, prawo wspomnione nietylko że nie znajduje zastosowania, ale co jest ciekawszćm,
że przy użyciu powyższćj mieszaniny, sprężystość jćj pary nie różni się
prawie wcale od sprężystości par czystego eteru. Nakoniec, do mieszanin
cieczy trzeciego rodzaju, prawo Gay-Lussaca także stosować się nie po­
winno, gdyż sprężystość pomieszanój pary zmienia się względnie do stosun­
ku użytych cieczy, tak, iż zawsze jest niższą od sprężystości cieczy więcśj lotnśj wchodzącój do połączenia, a wyższą od sprężystości cieczy mniej lotnćj.
Zdaje się więc, że w tym ostatnim przypadku zachodzi między obydwiema
cieczami przyciąganie molekularne, sprzeciwiające się parowaniu i podno­
szące punkt wrzenia mieszaniny do wyższej tomperatury. W końcu R e ­
gnault zajął się przejrzeniom prężności par w gazach, na któryto przypadek
oddawna w fizyce przyjęto zasadę: ze sprężystość par w gazach, przy
tychże samych innych okolicznościach, jest jednaką ze sprężystością par
w próżni. I z licznych dokładnych doświadczoń powziął przekonanie, że
przywiedziona zasada stosowaną być możo tam tylko, gdzie nie chodzi
o zbytnią dokładność, bo w ogóle zdaje się, że prężność par w gazach niż­
szą jest od prężności par w czczości; czego liczebnie dla wielu tru­
dności towarzyszących obserwacyom nie mógł oznaczyć. ( B ib l. de Ge~
neve 1850 M ai).
S. P.
z NAUK PRZY RODZONYCII.
389
CHEMIA.
dzienniku L' Institut, 17 Juillet. 1850 nr. 863, czytamy następne
które tu prawie co dosłownie przytaczamy.
Chemia P rzem ysłow a. W yrabianie cukru. P. Rousseau prze­
słał (A k a d e m ii Umiejętności paryzkićj) swój pamiętnik tyczący się cukru
W
zaw ia d o m ie n ie ,
jego otrzymywania.
Aż dotąd w cukrownictwie, po otrzymaniu soku, oczyszczano go,
cedzono i parowano, a nakoniec cukier rafinowano. W pamiętniku swym
p. R. zastinawia się szczegółowo nad powyższemi robotami, wskazuje
niedogodności im towarzyszące, a nakoniec objaśnia sposób przez który
podług niego, można wyrabiać oszczędnićj i to odrazu, cukier biały nie
i
potrzebujący być rafinowanym.
„Przez nowy sposób otrzymywania unika się okoliczności nieoddzielnych od postępowania dotychczasowego, wydobywa się cukier nie­
zmieniony, czyli w tym stanie, jak znajduje się w roślinie; oddziela się
go od ciał innych i otrzymuje głowy białe; wyrób zaś nie posiada obcego
smaku, a tóm samóm inoże już służyć do użytku, bez następnego oczy­
szczania.
Dla osiągnienia tego celu, oparłem się na znanych własnościach
soli wapiennych, przez te bowiem stają się nierozpuszczalnemi na gorąco
tkanki roślinne, i wiele ciał organicznych; jednocześnie także nie dozwa­
lam niszczyć tych ciał wapnem, a to przez stosowno ogrzanie. Tak
więc nie można dodawać jednostajnej ilości soli wapiennój, potrzebnej do
osadzenia obcych części od cukru, bo to zależy od gatunku rośliny z której
się sok otrzymujo, rodzaju jćj uprawy, i rozmaitego sposobu przechowania
a ztąd i różnego stanu ciał do wyrabiania użytych. Jednćm słowem, sól
wapienna tak się zachowuje z sokiem cukrowym, jak octan ołowiu zasa­
dowy, z tą tylko różnicą, że w obecnym przypadku, cukier działa jak
kwas, a żaden związek obcy nie pozostanie w syropie. Wytłumaczyć
to będzie łatwićj można, po objaśnieniu sposobu postępowania”.
W następujący zaś sposób p. R. radzi postępować z przerobieniem
soku z buraków, w stosownej porze zebranych:
Sok otrzymany sposobem zwyczajnym ogrzewa się hlizko do 55° C.;
dodaje się do tego taką ilość wodanu wapna przesianego, aż przestanie
tworzyć się osad. Po wymieszaniu, znowu ogrzewa się go blizko do 80° C.
W miarę podwyższania ciepła, spostrzegać się dają w cieczy jasno-żółtój, liczne kłaczki, które wkrótce zbijają się na powierzchni w gruby
kożuch biało szarawy, połyskujący się; jednocześnie zaś część wapna
niepołączonego, czyli kawałki cięższe, opadają na dno kotła.
3 9 0
W IA D O M O ŚC I
P. R. uważał, że przy wskazanćm postępowaniu, nie wydobywa się
ani ślad amonu: ciecz zaś wywięzuje z siebie słabą woń owoców.
Tym więc sposobem ciała obce znajdujące się przy cukrze całkiem
skrzepły; wtedy zlewa się część ciekłą, a następnie osady i pianę Wy­
ciska się w prasach jak w postępowaniu żwyczajnóm. PoWyżsża. ciecz ma
teraz kolor jasny słomiany, jest bardzo czysta, wcale nie wpada w kolor
czerwonawy, jak to spostrzegać się daje w soku, zwyczajnym sposobom
oczyszczanym; działa mocno alkalicznie, i ma smak gryzący do tego
stopnia, że prawic nie rozpoznaje się w nićj smaku cukru. Alkaliczność
ta powstaje nietylko ze związku części wapna z cukrem, prżez co tworzy
się cukrzan dobrze znany, ale jeszcze z potażu i sody gryzących, bo te
alkalia zostały wyłączone od kwasów z niemi złączonych, przez waprtó,
które w tych kwasach miejsce ich zajęło. Jednćrn słowem, srtk tym spo­
sobem oczyszczony, jest jedynie roztworem oczyszczonym cukrzanu wa­
pna, potażu i sody gryzących, a może cukrzanów tych zasad i soli w a­
piennych, które mogły się utworzyć w skutku różnych oddziaływań.
Powyższe własności już niejako wskazują sposób dalszego po­
stępowania.
W dalszym ciągu potrzeba wyłączyć cukier zo związku jego fc wa­
pnem; do togo zaś celu p. R. używa kWasu węglowego. Zwykle ten
kwas otrzymuje się przez palenie węgli, a po przepłókańiu go przepu­
szcza się przez sok. Wtedy wszystko wapno połączone z cukrótti krysta­
licznym zostaje strącone w postaci węglanu wapna; przy końcu jednak
roboty, co łatwo rozpoznać można, zagotowywa się ciecz mętną dla zrtiszczenią dwuwęglanu, który mógł powstać. Gdyby jednak spóstrzeżono,
że sole wapienno powstałe w skutku wydzielenia potażu i Sódy, nie zo­
stały rozłożone przez kwas węglowy, wtedy te zasady gryząfcc tylko
w węglany mogłyby się zamienić, a wówczas jeszcze, jako alkaliczne,
działałyby szkodliwie na cukior.
Należy więc wyłączyć wapno, i zmienić potaż i sodę na sole oboję­
tne, jakiemi były poprzednio. W tym celu dodaje się do kotła, przy
końcu nasycania, amonii gryzącćj w stosownćj ilości zo względu wapna
które mamy osadzić. Wtedy natychmiast część tego alkali zmieni się
w węglan, który w skutku podwójnego rozkładu utworzy węglan wapna,
i sole amoniakalne; to ostatnie znowu rozkładają się przez potaż i so­
dę, które tym sposobem utracają swą alkaliczność, amonia zaś się uwal­
nia. Powyższy sok należy przecedzić jjrzez węgiel z kości, a tym sposo­
bem otrzyma się ciecz przezroczysta, bezlarbna, która może być nieżMocznie wyparowana, czyto na wolnćm powietrzu, czy w próżni, bez oba­
wy dalszego zafarbowania. Ciecz ta tak łatwo się gotuje jak wótliS, bo
Z NAUK PRZYRODZONYCH.
391
nie pieni się, a przez to unika się szkodliwego dodawania masła lub sa­
dła; oprócz tego nie tworzy się skorupa na bokach kotła. Po ukończe­
niu parowania, syrop natychmiast może być zlany w formy, i utworzy
się cukier w głowach bardzo piękny i nadzwyczajnie biały.
Syropy odciekłe z cukru powyższym sposobem wyrobionego, przy
piśrwszój krystalizacyi, tak są czyste, że zaraz mogą być parowane bez
żadnego poprzedniego przerabiania; ztąd zaś otrzymuje się cukier zupeł­
nie prawie tak piękny jak pićrwszy. Ale te syropy mogą zawierać w so­
bie pewne ciała obce organiczne, które z powodu małej ich ilości, nie
wyłączyły się przez odczynniki poprzednio użyte. Dla zaradzenia temu,
pan R. na nowo używa do tych syropów wapna, w niewielkiej ilości,
i w miernóm cieple. Oprócz tego, do ciał poprzednich na 10 hektolitrów
soku (1000 kwart) dodaje 2 kilogramy (około 5 funtów) gliny szarej
rozmąconćj w wodzie, która pochłania znaczną ilość soli zawartych
w soku, a tym sposobem cukier straci zupełnie smak i zapach niewła­
ściwy.
Tak otrzymany cukier z największą łatwością krystalizuje się, nie
posiada smaku obcego; kryształy łatwo się opłókują, i wszystko nietru­
dno zmienić w głowy najpiękniejsze, bo cukier z następnych krystalizacyj, oczyszczony od syropu, po włożeniu do soku burakowego, gdy ten
będzie miał 25°, zgęszcza tym samym sok; przez co oszczędza się opał,
i wyrób piękny łatwo się otrzymuje.
Sposób powyższy zastosowany został w trzechnaj znaczniejszych cu­
krowniach francuzkich, departamentu północnogo (du Nord).
sfe Pan Ghatin przesłał akademii umiejętności paryzkićj swą pracę,
o znajdowaniu się jodu w rozmaitych ciałach, a w szczególności w wodach
słodkich, i roślinach w nich żyjących.
Rośliny wodno europejskie,
azyatyckie, afrykańskie, amerykańskie i Nowej Holandyi, zawierają
w sobie ten pierwiastek, co dowodzi jak jest obfity w przyrodzeniu;
popiół roślin lądowych nie zawiera w sobie jodu. Ztąd pan Chatin wy­
prowadza wniosek, że z rozbiorów popiołu roślin, można wnioskować
o stanfę kuli ziemskićj w rozmaitych okresach. Tak np. węgiel kam ien­
n y obfitujący w jod musiał powstać z roślin żyjących na ziemi jeszcze pokrytćj wodą; a n tra cyt mnićj zawierający jodu. od węgla kam iennego,
wskazuje że rośliny ziemne domieszały się do wielkich roślin kryto-płciowyęh, z których utworzył się węgiel kamienny; lig n it mało tylko, lub
nie mający w sobie wcale jodu, przekonywa, że gatunki ziemskie utworzy­
my się na skorupie kuli opuszczonśj przez wody. Jod znowu się okazuje
w popiele torfu, tych okruszyn nowoczesnych, powstałych z skarłowatśj
roślinności naszych bagien. Z powodu znacznego stosunku jodu,
grafit
392
WIADOMOŚCI Z NAUK PRZYIIODZONYCH.
czyli ołówek zdaje się zajmować miejsce pomiędzy ciałami pochodzącemi
zjostestw żywotnych (organicznych) i wodnych; i już dawniéj przed
utworzeniem węgla kopalnego, ołówek wyobrażał najstarszą roślinność,
czyli taki), która nasamprzód powstała na kuli ziemskiéj po jćj ostygnięciu.
Zwierzęta wody słodkićj zawierają w sobie jod w znaczniejszéj ilości
od roślin w tychże samych okolicznościach żyjących. Pan Chatin sądzi,
że obfitość jodu w wodach, zależy od ilości znajdującego się w nich
żelaza; a to w ton sposób, że woda uważana za że la zn ą , może być także
nazwana wodą jo d o w ą . Wody pokładów ogniowych zdają się zawie­
rać więcćj jodu od wód pokładów osadowych. Wody zawierające wie­
lo soli wapiennych i magnezyowych, mało zwykle mają jodu; pierwiastek
ten może w wodach się przytrafia, w stanie jodku żelaza. J od znajduje
się w roślinach i zwierzętach lądowych, a szczególniej w roślinach często
skràpianych. Sole potażowe, sodowe i magnezyowe handlowo, prawie
zawsze mają ślady jodu. Ciecze wyfermentowane zawierają jod w większój ilości, od średniej w wodach słodkich. Wina, tak jak wody nie­
jednakowo go mają, a to stosownie do roli z ktôréj pochodzą. W mleku
jeszcze więcćj jest jodu od win; (w mlćku oślicy, więcćj jak w krowiém).
Jaja obfitują w jod: jedno jaje kurzo ważące 50 gramów ma więcćj
w sobie jodu od kwarty mlćka, a tyle co 2 kwarty wina lub dobrćj wo­
dy. Jod znajduje się w roli ornćj, w siarce, rudach żelaznych, najwyż­
szym kwasorodku manganezu, siarczyku żywego srćbra i t. p. Autor
utrzymuje, że brak jodu lub mała jego ilość w wodach do picia pewnych
okolic, jest główną przyczyną powstawania wola; i radzi dla zaradzenia
temu i wyleczenia się, używać pokarmów i napojów zawierających w do­
syć znacznój ilości ten pierwiastek. (L ’In stitu t z 28 Août. 1850).
iii Pan Augcndre probierz w mennicy konstantynopolitańskićj, do­
niósł akademii umiejętności paryzkićj o nowćj własności chloroformu,
która może znalćźć ważne zastosowanie przy zachowywaniu ciał od zgniliz­
ny. Chociaż eter posiada wiele wspólnych własności z chloroformem, ale
nie ma tćj ostatniej, bo mięso włożono do flaszy w którą poprzednio
wlano kilka kropel eteru, w kilka dni się zepsuło; ale takież mięso za­
wieszono w flaszy zawierającćj na doie chloroform, w zupełności się
przechowywało, nabierając jedynie woni chloroformu, i cokolwiek jego
smaku. Jedna dwóchsetna część chloroformu, dostateczną jest do prze­
chowywania przez czas jak najdłuższy ciał zwierzęcych gnijących, a nawet
i roślinnych, ponieważ p. A. przechowywał przez długi czas tym sposo­
bem poziomki ananasowe, a to, jak wiadomo, w powietrzu pleśnieją i bar­
d z o
prędko się psują. Wynalazca utrzymuje, że chloroform działa tylko
fizycznie, i polega na ściągania włókien i tkanki komórkowćj, przez co so­
ki wyciskają się i utrudnia psucie. Kończy zaś uwagą, że ciała najmocnićj
sprzeciwiające się zgniliznie, tojest chlorek sodu, chlorek cynku, chlorek
merkuryuszu, chlorek formylu, zawsze w swym składzie mają chlor, i że
działają na jestestwa żywotne, nie ustępując żadnej swej części składowćj
tymże jestestwom. ( L Institut, 13 Nov. 1850).
J. li...a.
KROMKA BIBLIOGRAFICZNA.
1 85 0.
L I l> S K.
104. Nauka rachunków na drugą i trzecią klasę sz k ó ł narodowych
w c. k. państwach austryackicli. Przez dra Franciszka Mozuika.... P rzetłu­
maczona na język polski przez A (poilnarego) S (to k o w sk ie g o ). 1 8 5 0 . 8ka.
Druk F. A. Brockliausa w Lipsku, nakład J. M ilikowskiego w e L w ow ie. Na­
pisów kart 2 i str. 2 1 2 . Zip. 5.
1 0 5 . Nauka rachunków na pamięć1, na pierw szą klasę sz k ó l narodo­
wych w c. k. państwach. Przez dra Franciszka Moznika.... Wydanie drugie.
1 8 5 0 . 8ka. Druk F. A. Brockliausa w Lipsku, nakład M ilikow skiego w e Lw o ­
w ie. Str. 9 8 I napisów kart 2. Zip 1. gr. 20.
1851.
W ARSZAW A.
3 7 . Krótki wykład buchaiteryi podwójnej (,) z dodaniem sło w n iczk a tru­
dniejszych wyrażeń w kupieclw ie używanych. Przez A. Schw arzenstein«.
12ka. W arszawa. 1851. Druk Jana Jaw orskiego. Str. III i 167. Złp 3 gr. 10.
3 8 . O źrudle (lu k ) wiedzy tegoczesnej przez Dominika Szulca.
Z godłem: D er erste R eform ator neuern Z e it tear ein Pole, d e r Ver­
fa s se r d er Schrift: de r. orbium coeteslium ,— N icolaus Kop ern icu s. L. Feuerbach.
8kn. W arszawa. 1 8 5 1 . Nakład R. Friedleina, druk Uugra. Kart 4 i str. 8 5 .
Złp ü, gr. 20.
3 9 . Poziom owanie topograficzne. Wykład teoryczny i praktyczny,
obejmujący: Sposoby mierzenia spadków przy pomiarach: gruntu, podzie­
mnych i hydrotechnicznych; sposoby rysow ania profilów, obliczania bryłow atości w ykopów i nasypów , ze szczeg ó ło w y m zastosow aniem do budowy
dróg i zmiany kształtu danych pow ierzchul, oraz rozmaite zagadnienia; z dom leszczeulein wielu tablic, jakoto: w staw I dostaw na różne promienie obli­
czonych, ułatwiających rachunek b ryłow atości, do obliczeń w y sok ości
z obserw acyj baromelrycznych i do różnych zmian słu ż ą c s. Tudzież nie­
które uwagi 'ty czą ce się użytkowania z biegu wód (.) Z 20 tablicami figur.
N apisał A. (Jerschow inżynier guUerulaloy. 8ka. W arszawa. 1 8 5 1 . Druk Ungra, skład w księgarni II. Natansona. Str. XI i 4 3 0 . Tablic drukowanych,
osobno liczbowanych str. I 3 0- Złp. 3 0 .
4 0 . Przew o dn ik dla w iększych I mniejszych p lan tatorów b urak ó w , sp o ­
sobem praktycznym w y łożo ny przez B. Handke, b. ucznia Instytutu Agro­
nomicznego w Marymoncie. 8ka. W arszawa. 1 8 5 1 . Nakład .Merzbacha,
druk Uugra. Sir. 55. Złp 3, gr. 10.
4 1 . Neron, romans historyczny przez Alexandra Dumas. 8ka. 2 tomy.
W arszawa. 1 8 5 1 . Tom I, str. 173. 1 1 ,1 5 2 . Złp. 0 . (Jestto p ow ieść w y­
sz ła w W arszaw ie je s z c z e w r. 1846, pod tyl: Aktua, tylko z dorobionym
nowym tytułem ).
Tom II. Maj 1851.
K H O N IIU
D IIII. IO G lU F IC Z iU .
42. Woda soleck a, jej działanie, do niektórych chorób zastosow ane,
I sposób użycia. Przez J. Libcliena, doktora medycyny. 8ka. W arszawa.
1851. Druk J. Tomaszewskiego,. Sir. 100. Złp. 5.
4 3 . Zasady technologii chemicznej gospodarskiej; obejmujące naukę:
0 wypalaniu wódki; warzeniu piwa; wyrabianiu różnych napojów w ysk ok o­
wych; otrzymywaniu oclu I cukru z buraków; wydobywaniu m ączki i prze­
rabianiu jej na syrop; wybijaniu olejów i t. p. Wydal J ó zef B ełza.....Z do­
daniem pomnożonych wiadom ości praktycznych Karola Kurka, tyczących się
gorzelnlclw a I piw ow arstw a. Wydanie drugie, przerobione. £ jedną tablicą
ryciu. 12ka. W arszawa. 1 8 5 1 . Druk S . Orgelbranda. N apisów i przedmo­
wy kart 5 i sir. 4 5 0 . Zip. 13, gr. 1 0 .
p E T E u S u U li G .
4 4 . Pisma Henryka hrabi R zew uskiego. 8ka. 7 tomów. Petersburg. 185-1.
Nakładem B. M. Wolffa, drukiem K. Kraja. Tom 1, II, zawiera: Wędrówki
um ysłow e. T. I str. XII l 192; 11, 3 0 i. Z portretem anlora. Tom III i IV:
Teofrast polski. T. I, sir. XII i 24 1 ; II 198. Tom V i VI: Adam Śm igiel­
ski slarosta gnieźnieński. T. I str. XIII I 2 0 2 ; II 2 5 1 . Tom VII: Nio-bajki, pow ieści lóźnc. lOka, (w ydanie redakcyl Tygod. P etersb.) Str. 1 5 0 .
Złp. 06 gr. 20.
4 5 . P oezye Józefa B. Zaleskiego. I2 k a . 2 tomy. Petersburg 1 8 5 1 .
Nakładem B. M. Woilfa, drukiem K. Kraja. Tom I sir. 3 1 4 . Tom 11, 1 2 2 .
Złp. 18.
W I I, N O .
4
0. Dramala i komedyc m niejsze. P rzez Józefa K orzeniow skiego.
Sery a II. 2 toiny. 12ka. Wilno. 1 8 5 1 . Nakładem 1 drukiem J. Zawadzkiego.
Tom I str. 3 3 1 ; II 2 7 5 . Spisu rzeczy karta 1. Złp. 15.
4 7 . D zielą Ignacego Krasickiego. Z portretem autora. Wydanie To­
w arzystw a Typograficznego z 1819 r. 10 (omów. 18ka. Wilno, W arszawa
1 Kijów. 1851. W księgarni pod llrmą Józefa Zawadzkiego. Tom 1 sir. I.lłl
I 388; II 4 2 9 i rejestru kart 0; III, 05 4 ; IV, 0 2 1 ; V, 503; VI, 0 2 4 ; VII, 0 0 8 ;
VIII 011; IX 010; X 525 . Zip. 2 0 gr. 20.
4 8 . Ostatni z Siekierzyiiskich. Illstorja ślachecka przez J. I- Kra­
szew sk iego. 12ka. 1 8 5 1 . Nakładem B. M. Wolffa, drukiem Józela Zawadz­
kiego. Kart napisowych 3 I str. 2 9 0 . Złp. 8.
4 9 . Wykład obrzędów i religijnych zw yczajów R zym sko-katolickiego
K ościoła, ze względu na ich duchowne znaczenie; zebrany I ułożony przez
kś. Jana Ludwika Lunkiewlcza Pijara. Z godłem:
Nihil inuovctur, ąuod tradituin est, scryąlur.
S. Stepbaniis Papa.
Hka. Wilno. 1 8 5 1 . Drukiem Józefa Zawadzkiego. Sir. XVI 1 4 2 0 . Spisu
rzeczy kart 4. Złp. 1 0 .
50. ltozmowy łatw e dla młodych panien. Przez M. J. Frlngs, nauczy*
rlela języka francuzklego w Berlinie. We czterech językach. 12ka. Wilno.
1 8 5 1 , Nakładom Rnbena llafalow lcza, drukiem M. Zyineiowicza. Str. 2 7 0 .
Zł|>. 5.
--------S®*>3-------
I
liO N I K S li : \ I A
I .I T l 'l tA ( .K I I '.
395
Doniesienia literackie.
W A RSZA W A.
Między doniesieniami litcrackieinl w zeszłym miesiącu mylnie podaliśmy
wiadomość o tłumaczeniu dzieła Otloifa i Siemens’a, gdyż przekładem tym
zajmuje się p. Tadeusz Szczepański magister b. unlw. warszawskiego.
— (Wyjątek z listu). Towarzystwo naukowe w Krakowie uie ustaje
w pracacli. Jakoż teraz ukończony został druk tomu Igo: M a te m a ty k i professorn S te c z k o w s k ie g o ; drukuje się F a rm a c o m o rfik a professora Skobla',
pierwsza część E itć y k lo p e d y i dla filologów prof. Małeckiego, a który z a ­
razem jest dyrektorem organizującego się gimnazyum. Wykończa do druku
professor K u c z y ń s k i fizyk ę; drukuje już C ze n o ia k o w s k i dalszą część swej
B o ta n ik i szczególn e'/; podobnie też teorya o k u lis ty k i, i znów nauka p e r ­
s p e k ty w y niezadługo pójdzie poJ prasę. W przeciągu może pół roku pro­
fessor Majer, dzisiejszy rektor, ukończy fiz y o lo g ią . Otóż jest ośm dzieł
ściśle umiejętnych, wydawanych kosztem Towarzystwa — Wincenty Poll dru­
kuje trzy książki, wszystkie treści geograficznej, w uajnowszem pojęciu rze­
czy. Zygmunt Helcel wykładając p r a w o p o ls k ie , zapew ne je wyda kiedyś.
— Zbiory archeologicznej sekcyi w Krakowie, w której prezyduję
J ózef Muczkowski, a członkami są czynnemi: Poll, Karol Kremer i Żebrawski, codziennie się p ow ięk szają: ze wszystkich stron kraju przesyłają da­
ry, a nawet I bardzo kosztowne: do najdroższych i najosobliwszych należy
bez zaprzeczenia dar Mieczysława lir. Potockiego posągu Ś w ia to w id a , zna­
lezionego w rzece Zbrucz-u na Podolu, w tak zwanych g ó ra c h M o d o b u rs k ic h , w okolicy gdzie rzeka G n iła do Zhruczu wpada« poniżej wsi
L ic z k o w c e , miejsca urodzenia i śmierci Tymona Zaborowskiego, którego
D u m y p o d o ls k ie prawdziwego poetę cechują. P osąg jest z kamienia cio sa­
ny, ma 4 łokcie wysokości; patrzy na św iat czterema twarzami, i ze czte­
rech stron jest ozdobiony płaskorzeźbami.
Jestto jedyny zabytek nleulegający żadnej wątpliwości, jedyny posąg
tak dochowany na całym obszarze ziem słowiańskich, (iiedakcya Biblioteki
Warszawskiej, w jednym z następnych zeszytów, szcze g ó ło w eg o opisu tego
posągu i historyi jego odkrycia nie zaniedba p odać).
'— Rodak nasz p. S osn ow sk i, poświęcający się sztuce rzeźbiarstwa
w Rzymie, ofiarował darem kolosalną grupę A n tyg o n y w łasnego pomysłu,
odkutą w marmurze ICarrara, na korzyść pogorzeli Krakowa, któryto materyał sam przez się 5 0 0 skudów ( 5 0 0 0 z łp .) kosztował. Grupa ta, licząc
tylko w artość marmuru i kamieniarskiej pracy, oszacowaną być może na
1 0 0 0 czer. zł. — Komitet pogorzeli posiada także trzy zbiory numizmatyczne
monet i medalów, między któreml zbiór oliarowauy przez Franciszka lir.
Wodzickiego, blizko 1 2 ,0 0 0 złp. wartujący, jest najcelniejszy. Te i inne
przedmioty sztuki starożytności, oraz złożon e książki, będą puszczone wraz
z inneml kosztownościami przez loteryą na korzyść pogorzelców.
— W Wiedniu pracują obecnie nad ułożeniem słow nik a porównaw­
czego dziesięcin głów nych języ k ów monarchii.
— Biblioteka uniwersytecka w e Lwowie, została zbogacona darem
zmarłego lir. Borkowskiego, wynoszącym do kilkunastu tysięcy książek.
Dotąd zakład ten jest dla publiczności nieprzystępnym.
300
D O N IE S IH N IA
L IT t ilU C K IB .
— Kilku artystów polskich w Paryżu, a m ianowicie OleszczyńskI
i K wiatkowski, odznaczają się niepospolitym talentem. Nagrobek C h o p in a ,
pow ierzony jednemu z pierw szych snycerzy francnzklch, b>ł wykonany tale
niedbale, że familia przyjąć go nie chciała; kiedy tym czasem nagrobek dłuta
O leszczyńskiego, jest ozdobą cm entarza.
— Brak w Krakowie dobrych, a przynajmniej znośnych litografii, z a ­
stąp ił nowo otwarty zakład pana Czerchy, z którego w y szło już kilka prób,
w różących dobrą p rzyszło ść dla tej litografii.
— P rofessor hlstoryi pow szechnej przy uniw. lwowskim dr. W acholz,
stara się o założenie w tej stolicy historycznego scinluaryuui, mającego na
celu k ształcenie zdolnych professorów dla galicyjskich giinnazyj.
{N a d e s ła n o ').
... „D owiedziałem się z radością, że w tych czasach drukarnie w ydały
kilka polskich utw orów : ucieszyło to zarówno w szystk ich , dla których po­
ciechą są książki polskie. W yszły: P oezye J. B. Z a le s k ie g o ; Maryn M alc% eskiego\ Pow iastki I gawędy; S zw ed zi w P olsce przez autora Ann//;
Ostatni z Sieklerzyusklch, J. I. K r a s z e w s k ie g o , oraz Pisma H e n ry k a lir. R ze ­
w u sk ie g o , jakoto: Śm igielski; Teofrast polski; Wędrówki um ysłowe; Nlebajkl; a to w szystk o tak pięknie drukowane, że aż miło oka d ołożyć. I rze­
czyw iście, nigdy w artość zew nętrzna pod w zględem typograficznym, ule była
w w iększej harmonii z w artością w ew nętrzną czyli treścią".
„W ydawca k siążek w yżej wymienionych przygotow uje nadto je sz c z e
przedruk dzieła: M onum entu B e g n i, do którego udało mu się nabyć tablice
S tach ow icza”.
„W rodzaju ozdobnych wydań księgarskich, zab iegły w ydaw ca zam ie­
rza ogłosić: Podróż krajobrazową po dawnej P o lsce; co ś podobnego do
Świata M alowniczego U id o tó w , co w ytw oru ośclą przypominać będzie w po­
dobnym rodzaju wydauia angielskie”.
f W Krakowie, dnia 10 lutego b r. umarł Konstadty MajeranoWskl,
ulegdyś w ydaw ca P s z c z ó łk i i kllkoletni redaktor G a ze ty K ra k o w sk ie j,
G oń ca 1 Innych pism, autor kilku znanych d zie ł dramatycznych, z których
U rszu la M ajer;/n i B e j a N a g ło w ic , w ostatnich latncb w ystaw ione na t e ­
atrze krakowskim , zyskały pow szechny poklask. W reszcie autor kilku po­
w ieści, a za c /a s ó w Rptej cenzor rządowy.
f W Krakowie, dnia 6 lutego b. r. umarł Apoloniusz Tomkowie/,
w 47 roku życia, znany ż wielu pism w zaw odzie historycznym, drukow a­
nych w dziennikach I zbiorach literackich. Zajmował się zmarły szczególniej
dziejami dawnych księztw ośw ięcim skiego i Z atorskiego, w których zam ie­
szkiw ał. Z ostaw ił piękny księgozbiór i materyały do historyl wspomnianych
k sięztw , oraz w iele w ykończonych artykułów.
f W dniu 2 8 lutego ( 1 2 marca) b. r. umarł w miasteczku Cudnowle,
w gub. w ołyńskiej, Jan B arszczew ski, Białorusin, znany w naszej litera­
turze z rozmaitych p|*m prozą i w ierszem .
Żył lat 6 1 .
■j- Dnia 5 października 1 8 5 0 roku, w Zwierzyńcu w po w. zamojskim
umarł Marceli Skotnicki. Żył lat 3 5 .
O*
Redalicija Biblioteki
SQLT«,'inW ;
ly w ir / z / m d O w u in o b s ila o fl
imoU'>iiis w i m o n k u i j ao <iiiM
nom rrioixoq Lr,:x rf>iJx(i«<[ i|ôJ« ü ,î ô G
i-fosw ou ô 4\S£kIf r ° 8 I u Ju l w il/r>
HT31ÍOÍIAJI
a ia M O M ilä T
rs
Is.
ynosbnY/OKp ibrniomUirri v/ u
N
“ 0 o!)
ł W O i H I] O ł 8 U J í
kl
oi
i
ł-
r# ,hov I
Jł.oft
f oi
j m ie al .lio a l.a s łwot
Oi
«iir.i .In
.bostonu .Ho»j
— ! f».«e — I fci*f -
_
I ii
«V
¡ Í.I
4- : (t.fi - ! r ?
J ttl.H f i t U t r ! Ml-ŁK
es.iK
bi.tór
rr.w;r
4-
; r.{ 4-1 o.r: W A RSZA W SK IÉM .
¡ i.s
t {:.!
. ł.t
1f ^
r
» o.ii — j o a — I ¿¿.ttr i H)i< r i
(J.Ł
1 .0
LM
i. Ï
I- •
iJ
.
-r
0 Ł
(J 0
(>j;
M arzec,
r,*T
.-! •
+
!
1
Łf
£\0
r r
*d
1
i* (■
-i *v
y\\ +
4*
0 0 —ŁJ; «
TT7ir p "
I S
5 I .
*1* 1
Ł ł;
Ł .t
t .Ł
"T I t!.ll
~ł"
4-
\
—
ł-.O Jn 0 .0 +
L i; 4 - i e î ;
I Ö -i. i t . l
i_
“T*
it-f+ r
fu m
ti.it-r
i^.Ł»r
Iflw t
io if.r
( i 0(.r
r f .i.r
iKUf.r
" fu c t r
r
ifi-ii.r
U:.i)r.r
w ut
ix m
r-Mt r
H s .^ t r
« r i ’í-r
iM.i t r
il st r
(;.t
a s *i" i i ! u r
+
i : i -i- i tí i ił ' . { j; |(( j*
i
iili .()! V
s« .»r
¿ jli i * j o.O •*»4
» ŁI +
( • • r .n r
üö-rrr
:.i.
i.r
01 ł * X
+ Ji fe,»- 4J
u + C« 4*
n ,x tr
T
w ittr
< ü .w ;r
I Ł
4- 0i: .«ft
M-.ft-T ' h r . m r
t ¿5 4 “i* i r.r.
*{- a
x t .& 't
i •n
t
i u
t
).
ItS
i "i
. tiO.1'
ł «
+ ; ł.l
1
+
4
fcs.o< r
;i
U-.OÍ.Í M .« r
(4 'fX n- m
tr.if.r - WU-ilif
i-uur OŁ.icr
«.•.ter
u ir r
vit t i r
¡;< L iir
iK) u r
tM ir
l 'ö . ^ V
t.r c .o t-i
IO
£
ł*
ot Łtr
Oliscrwaioryuin Astrdlloitlicznéiik
i — i €.ł
r
I i)
! nutl .! (
};.r*: 1 er,>K l t t ii-r
o ."ti—
«.fi _ et-utr su.ímt ¡ uM-tr
«01 _ i.*. _ ł .o
O l.bfcf i In-tł-C ¡ I t.t- f .r
i.r
% i
i« DOSTRZEŻENIA METEOROLOGICZNE rr,.u
r
i<-1c - ! e.o + M 4-1 i o 4-1 ot:>.*:r ; os.u;r ! w.r
.
uŁrł-t
CK^ur
ot.tł-r
W-MT
łł.u
r
tś .U ?
o«
»r
• i. »rł
<ip
*»
to. w
oi ¡ ł r
r
Ą
«
Ol [
II
i.1 !
11
f-.l tj
ö! i
4 r‘ I
V, J
•jH.u;
<:".wr
io> tr
if t;,‘
¿ i- ¡.łr
tëxtr
fct ¡I
rt.hł-i
cü.öi-r
<**- n
(Ä I
u& <*i r
cif. «i r
t)> tł-r
Mi f.ł r
o¡» n r
JK 1
mH
I
399
m a rzec 185M.
Dostrzeżenia w Obscrwatoryif
Miejsce dostrzeżeń w zniesione j e s t 3 0 7 , 0 stóp paryzkich nad poziom mórz
czyli w lu k u 1 8 ° 4 1 ' 2 5 , " 5 na wschó
Astronomicznym Warszawsldem.
jego szćrokość geogr.
długość w czasie 1K' 14"1, 4 5 s',7
względem południka pary/kiego.
---- * ----- •—
________
......—
A £
BAROMETR
w m ilim etrach sprow ad zon y
do 0«
w
TERMOMETR
s t u s t o
6
10
4
10
6
god, rano pod, rano god. wiec, god. wiec. [god. rano
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
2-2
23
24
25
26
27
28
29
30
31
©•
D.
©.
ۥ
I I
751.93
751.22
743.90
742.25
751.11
753.18
736.77
738.40
742.46
742.70
730.35
729.65
742.58
740.33
751.51
752.96
757.12
756.34
756.82
756.28
755.11
756.27
758.27
758.46
751.75
752.09
752.93
752.20
754.28
753.28
752.14
752.51
748.93
748 76
745.30
745.40
744.81
743.14
744.72
714.22
743.83
744 60
742.82
74222
744.02
744.39
743.16
743.24
748.95
748.27
748.04
746.99
74641
746.80
745.50 742.55
74:5.46 745,08
735.78
737.66
743 68
744 39
716.856 747.236
748.39
746.98
747.81
740 68
740.28
732.36
745.12
754.30
756 28
754.68
75691
757.01
750 20
752.57
754.06
749.76
747.69
744.07
739 33
740.24
744.28
740.76
743.82
743.22
747.32
747.79
745.34
739.65
743.78
739.47
743 42
746.373
.N S.d
*1 O i
CL
p n i o w y
10
4
10
Rod. wi ec .
Rod. w ie c .
745.34
-13°.0 - 7 ».8 — 3°.8
— 5°.fl
750.49
5.9 - 6.2 — 4.2
—
10.6
19.1
- 13.9 — 6.5
739.10
— 7.1
-741.38
3.7 — 2.7 — 4.8
—
8-1
735.42
8.5 - 6.0 — 1.3
— 3.3
0.1 4 - 1.7 +
738.30
0.9
— 3.8
9.0 - 5.0 +
748.19
1-2 — 3.6
756.38
3.9 — 3.3
— 4.0
757.25 — 6.9 — 5.0 +7 0.4
— 7.2
69
754.65
- 3.0 + 2.3
—
1.2
758.16
2 0 + 1.7 + 2.7
2.0
754.88 — 1.6 -i- 3.1 + 1.3
— 2.3
'4.7
- 0.6 + 4.4
752 20
— 0.9
753.22
4.0 + 0.3 + 4.5
—
0.1
753.54
2.3 + 1.2 T 2.0
— 2.3
748.82 i * - 4 9 — :0.6 + 6.5
—
0.6
746.81
0.4 . ł- 4.3 + 7.7
+
0.4
745.21
0.9 + 3-2
4.'J
+
1.2
739.63 "t~ 0.4 + 3.2 4 - 4.0
+ 1.7
741.17 + 0.6 + 2.3 - f 5.0
+ 5.4
743.62
2.5 -11- 3.1 - - 3.9
2.1
1.2 Hh 5.1 - - 12.6
742.89
5.7
743.92
2.9 - r 4.9 - - 13.1
0.2
746.34
4.9 - - 12.4 - - 17.4
8.9
746.96
6.0
- 9.5 — 14.1
7.2
747.86
5.7 4 7.1 4- ii.o
3.8
+
747.45
9 5 + 13 .1
4.8
+ 55
739.68
2.7 4- 9.0 + 8.2
+ 6.0
740.33
3.7 4- 6.3 + 8 4' + 7.4
743.03
9.4 4- 9.4 + 8.4
+ 4,0
741.06
1.4 + 7.4 4 - 9.7
+ 4.7
I 746.654 —1°.66 | + 1°.63 + 4".64 -f- 0°. 18 I
LM
4'
.J!
S T A N
5
S -sas
god. rano
t1'-
95.7
96.0
91.1
94.7
91.8
90 0
83.5
89.0
86 5
91.3
96.7
86 0
92.5
90.5
86.5
96.8
91 2
80.3
617
83.8
84.5
79.5
85.2
77.5
81.5
87.8
88.lii
z
o l h b o H i o h olq >b
i
89.5
91.7
wody
spadlćj
w m ilim .
K IE R U N E K W IA T R U
N I E B A
.0(| j*i
ihnjiiiM M nq
4 .. « 3 .0 4 |£ ,
>
g s
>’• W ysokość
¡isofl ,, ryi 1£ Binlei'' •:;<•>! •
6
godz. rano
pogodny
pochmurny
pogodny
napól pog.
lek. pochm.
pochmurny
pogodny
pochmurny
pochmurny
pochmurny
10
Kod*, rano
pogodny
napół pog.
pogodny
pogodny
pogodny
g o d i.
4
wiec/..
pochmurny
pr. pochm.
pochinurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny ś n ie g ,, m ili
pogodny
pogodny
pochmurny pochmurny
pogodny
pogodny
pochmurny pochmurny
pochmurny pochmurny pogodny
pr. pochm. lek. pochm.
pogodny
pogodny
lek. pochm.
pogodny
pogodny
pogodny . pogodny
pogodny
lek. pochm-. pogodny
10 c ,|
godz. wiecz.
pogodny
fjogodny
napół pog.
pochi)) urny
pr. pochm.
.. ...................... ..
r.
10
Rod.
r.
pochmurny •L TT.łi ' .7TT
pogodny
śnićg
'«¿ñ'.i Pn Z.
pogodny
pochmurny Z. ,!l
PdZ.
pogodny
Pd.
mgła
— ■!
pochmurny PnW . Pn W .
•—
pogodny
Pd W .
—
lek. pochm.
Pd W. Pd W .
pogodny
pogodny
Pd W .
pogodny■ Pd W. Pd.
pggodny
? d W.
pogodny
Pd w . Pd.
Pd W .
pr. pogod.
pogodny
■•
łngła lekka
napół pog. PdZ. Pd.
PdZ.
pochmurny Pn z.
pogodny
pochmurny
deszcz drob.
deszcz drob
pochmurny
d
¿kv.cz droh. pochinurny
pochmurny
pochmurny
pochmurny pogodny
pogodny
mgła
pogodny
pogodny
mgla
mgla
pogodny
lek. pochm. napół pog. pogodny
in gla
lek. pochm. pogodny
»1300!?
lok. pochm. lek. pochm. pogodny
pogod. mgla
pochmurny pr. pochm. pochmurny poch murny
napól pog. Dii pól pog. deszcz
pogodny
pochmurny pr. pochm. napół" pog. i pochmurny
pochmurny [pochmurny deszcz drob. ¡pogodny
napól pog. 1 napól'pog. pochmurny 1deszcz
pogodny
pogodny
pr. pogod.
pochmurny
napól pogd.
6
Rod.
------------------- -------------
4
pod.
w.
P dZ.
PdZ.
PnZ.
10
Rod. W.
dé-
szczu
Pd.
1
Pn.
PdZ.
PnZ.
Pd.
Śnie
RU
7.8
3.2
15.8
PnW . Pn W .
Pd W . Pd W.
Pd W . Pd W.
Pd W .
Pd W. Pd W .
Pd w.
Pd W. Pd W . 1
Pd.
Pd W .
_ .
-U
IM.
i a*
Z.
i.
PnZ.
Pd W .
Pd W. Pd W . Z.
Pd.
Pd W . W.
Pd W. Pd W.
Pn.
■_ T I
Z.
• Z.
PnZ.
Pd.
—
PdZ. PdZ.
1'dZ. l»d.
Pd.
P d Z . PdZ.
Z.
Z.
Z
P(iZ, Z.
Z.
PdZ. Pd. Iz.
Pd.
I
I
________¿ ¡ ¿ 5
8.3
12.5
8.5
220
1.7 i
4.2
3.2
0.6
2.3
03.3 26.8
r~—- -
£oo
t ł
Średnia wysokość barometru miesięczna
Najwyżej dochodził
— d .l2 o g . lO r.
N ajniżej
—
— d. fi o g. 0 r.
Średnia zmiana dzienna barometru
Największa zmiana dzienna barometru
d. 3 —4 o g. 6 r.
średnia wysokość barometru jest niższa o
od stanu normalnego z 25 lat
poprzedzających
Średnia’temperatura Marca wynosi:
-fi ta jest wyższa o
od stanu normalnego z 25 lat po*
przedzających
-fNajwiększe ciepło dochodziło d. 24
o godz. 4 popołud.
+
Największe zimno dochodziło d. 3
0 godz. 6 rano.
Termomclrograf wskazał:
j .. .. ..
mm.
¡¿ /i
746.780 27 7 044
754.46 28 0.222
720.65 26 11.451
4.048
1.752
16.41 1
2.10
7.285
0.931
748.880 27 7.975
l.°2 2 C. +0 °.9G R .
0.584 ,<
0.451 „
0.636 „ + 0.509 „ ‘
17.6
„ -f - 14.08 „
— 10.1
» — 15.36 „
Maximum: -f- 15.1 R . d. 24 pO pohld.
M inimum: — 15.3 „ d. 3 rano
Średnia zmiana dzienna temperatury
2 762 ,,
2.209 „
Największa zmiana dzienna
,
d. 3 —4 o godz. 6 rano.
15.4 „
12.3 2 „
Wody z deszczu spadło wysoko na 63,3 m ilim ., czyli 28,05 lin .
par.; z śniegu 26,8 milim ., czyli 1 1.9 lin. par.; razem z deszczu
1 śniegu 90.1 m ilim . czyli 39,95 lin. par., t. j. o 24.05 lin. par.
więcej, niż w stanie normalnym.
średnia wilgotność powietrza miesięczna wynosi: 88,18 biorąc 100
za zupełne nasycenie atmosfery parą wodną, albo co do cię ­
żaru, 5. l i gramów na jednym metrze! sześciennym powie­
trza. Wilgotność ta jest o 1.3 większa niż w stanie nor­
malnym.
D ni pogodnych byto 7, napót pogodnych I I , pochmurnych 13.
— dćszczu 9 (d. 18, 19. 20, 2 1, 26, 27, 28, 30, 31).
— Śniegu 6 (d. 1, 2, 3, 4, 5, 6).
— mgły 8 (d. 7. 18, 19, 2 1, 22, 23, 25, 26;.
W iatr panujący: Południowo W schodni.
W ichrów 2: P d Z .j Z., wiatrów mocnych 5 P d Z = 3 ; Pd=»=l;
Marzec r. b. w pierwszej połowie był mroźny i śnieżny; w dru*
, giej ciepły, lecz słotny i mglisty; w o(?óle pogodniejszy i blizko
o pół stopnia cieplejszy jak zw ykle. Najcieplejsze dni t y ły d. 23,
24, 27; najzimniejsze d . 1 , 2 , 3 . Od dnia 18 deszcze padały czę­
sto i obficie.
D . I i 4; świeciła Zorza /.odyakalna .
D. 2, 3, 9, 14, 15, 16, 17, i 22 pokazywały się plamy na słońcu,
z tych jedna d. 14 był« tak wielka, żc ją przez szkło ciemne nie
powiększające widać było.
D. 20 o godz. 6 wieczorem, lody na W iśle powyżćj mostu ru ­
szyły.
D. 22 przy wysokości wody stop 12 cali 2, lody jeszcze płynęły.
DO HISTORYI ROLNICTWA KRAJOWEGO.
C /.ęść druga.
R odzuje ludności ro ln ic tć j. — W Jain o id i d z ie rż aw a .— P a ń szc z y zn y i c zy n sz e. —
P o stę p p a ń sz c zy z n y z w ydziałow ej n a ty g o d n io w a. — B óżnice u rządzeni» Wsi
w X III i X IV , a X V i X V I w ieku.
A b y poznać stosunki na s ze go d a w n e g o rolnictwa* zwróciliśmy n a ­
p r z ó d u w a g ę na p o d z i a ł zi emi p o d w z g l ę d e m r o l n i c z y m , i n a z m i a ­
ny w t ym p o dz i al e z kolej;* c z a s ó w z a c h o d z ą c e .
T o jednakże
b y ł o j e d n ą t ylko s t r o n ą p r z e d m i o t u .
Aby go d o k ła dni e poznać,
p o t r z e b a r o z p a t r z e ć się, k t o p o s i a d a ł z i e mi ę , czyli p o z n a ć r o d z a ­
j e i kl a ssy l u d n o ś c i r o l n i c t w u o d d o n ć j ; p o z n a ć dal ój w a r u n k i p o ­
s i a dan i a zi emi , ci ęż ar y p u b l i c z n e i p r y w a t n o d o niej p r z y w i ą z a n e .
Z i e m i a j e s t t ylko w a r s z t a t e m r o l n i c zy m: t r z e b a j e s z c z e znać l u ­
dzi o k o ł o t e g o w a r s z t a t u k r z ą t a j ą c y c h się, w a r u n k i p o d j a k i e m i
t e n w a r s z t a t i s t ni e j e i r u c h s w ój o d b y w a , ci ęż ar y j a k i e p o n o s i ć
mu s i ; w r e s z c i e s t o s u n k i w z a j e m n e , j a k i e r o z m a i t y c h p r a c o w n i k ó w
ł ą c z ą . W s z y s t k o to ł ączy się i w p ł y w a na losy s a m e g o r o l n i c t w a .
N i e d o s y ć j e s t , a b y z i emi a była żyzną z p r z y r o d z e n i a , tak l ub i n a ­
czej r o z d z i e l o n a ; jeżeli b r a k u j e p o d s t a w p e w n y c h , byt r o l n i k a u b e z ­
pi e c z aj ą c y c h; jożeli w z a j e m n e s t o s u n k i p o m i ę d z y s o b ą o s ó b r o l ­
n i c t w e m się t r u d n i ą c y c h , ni e są u s t a l o n e ; j eżel i t ł u m a c z e n i e u m ó w
i z o b o w i ą z a ń w z a j e m n y c h , d o w o l n o ś c i s t r o n y j e d n ć j l ub o b u d w ó c h z o s t a w i o n e : w a ż n e z l ą d w y r ó ś ć m o g ą s k u t k i dla o g ó l n e g o
stanu rolnictwa.
Ci ężar y z n o w u i p o w i n n o ś c i g r u n t o w e , w p r a ­
w d z i e z n a t u r y sw o je j z m i e n n e i r e g u l u j ą c e się z w y k l e do l u d n o ­
ści k r a j u , obf itości p i e n i ę d z y , s t o s u n k ó w h a n d l o w y c h , ' w a r t o ś c i
Tom H.
Czerwiec 1R51.
^
402
II I S T O U Y A
p ro d u k tó w ro lniczych, m ogą b yć , ze w zględu na te okoliczności,
zbyteczne, u m ia rk o w a n e lub m a łe; w każdćm z tych przypuszczeń,
w yw iązują sic o dm ienne stosun ki, na poło żen ie ro ln ic tw a w p ły ­
w a ją c e.
R o d z a je ludności ro ln ic z e j, ich s to su n k i w z ajem n e, w a runk i
po siadania, mogą być n a d e r ro z m a ite .
J a k na szachow nicy, tak
na ziemi ro ln ic tw u o d da n ć j, ludzie roz m a ic ie m ogą się u s ta w ia ć ,
r o z m a ite m ićć p ra w a i w a ru n k i sw e g o r u c h u , a w y padek zawsze
b ę d z ie od m ien ny.
M ogą być wielcy, śre d n i, d ro b n i posiadacze ro ln i; m ogą p o ­
siadać ziemie ty tu łe m w ła sno śc i, dzierżaw y w ieczystćj, czasowej
k ró tk o lub d łu g o trw a łó j; dzierżaw a może być o płac a n a w czyn­
szach pieniężnych, ziarnie, pownój ilości ro b o ty albo dni r o b o ­
czych.
Część lud no ści rolniczćj względem drugićj jej części, m o ­
że być w sto su n k a c h p ó d d a ń stw a z ty tu łu posiadania ziemi; albo
też ich s to s u n k i mogą się op ierać na dobro w o ln ój s tr o n obydw óch
u m o w ie. T e u m ow y znow u m ogą być różne w ed le p o trz e b i zw y­
czajów. T a k ie ró ż n ic e m ogą istnićć w ciężarach publicznych, ja k
- w sto sun kach p ry w atny ch pomiędzy różnem i klassami rolniczem i.
M ogą być w pien iąd zach , n a tu ra lia c h lub ro b o c ie . J e d n e klassy m o ­
gą p o no sić o d m ie n n e o d d rug ich, lub zupełnie być od nich wolnemi.
R z a d k o się zd a rz a je sz c z e , aby te ró żn ic e , k tó r e w skazaliśm y, nie
mieszały się w ro z m a ite kom binacye.
Najczęściój je d e n system nic
j e s t wyłącznie przyjętym , ale ró ż n e , z mniejszą lub w ięk szą p rz e ­
w a g ą , obo k siebie zajmują m iejsce. T o tw orzy zn o w u liczne u r o ­
zmaicenia; a każda z nich w y w ie ra w pływ oddzielny i sobie
w łaściw y.
W jaki sp o só b każda z tych różnic w s to s u n k a c h osób, p o ­
siad ania ziemi, ciężarów i pow in ności w pływ a na taki lub o d ­
m ienny s ta n pew nćj klassy ro ln iczó j, jed n ć j z gałęzi rolnictw a
lu b na je g o ogół, nie myślimy n a d tóm się zasta n a w ia ć; chcie­
liśmy tylko w skazać w ogólnych w y razach , żc w zg ląd na to j e s t
w ażnym i p ra w ie niezbędnym , kreśląc obraz ro ln ic tw a ja k ie g o bądź k ra ju , gdyż różnice te w p ły w w yw ierają na losy je g o , i p o ­
ło żen ie pew n ćj epoki objaśniają.
R zeczyw iście ro ln ic tw o m oże p odnosić się lub u p a d a ć , w m ia­
rę jak przechodzi w rę c e ro ln ik ó w ubogich i n ic ukształcon ych , lub
zamożnych i ośw ieconych; w m ia rę ja k w łasność u stala się i u b e z ­
piecza; w m iarę ja k zmieniają się k o n tr a k ta dzierżaw n e; ja k p o ­
w iększa się lub zmniejsza liczba właścicieli. Może p o dno sić się
R O L N IC T W A
K lU J O W E G O .
403
lub upadać w miarę ja k p rac a uw alnia się z w ięz ó w sztucznych,
lub n o w e na nią są w k ła d a n e ; w m iarę w r e s z c ie , ja k n a tu ra opłat
gru n tow ych zmienia sie sto so w n ie lub n ie s to s o w n ie do p o ło żen ia
i o k o l i c z n o ś c i , na pieniądze, zboże lub ro bo cizn ę, b e z w zględu na
p r a c o w i t o ś ć , m o ra ln o ść i p rz e m y sł lu dn ośc i ro ln ic z ć j, na obfi­
tość pieniędzy i ceny p r o d u k tó w .
W p r a w d z ie , praktyczne ro ln ic tw o mniój na to w szystko
zw raca u w agi.
Z adan iem je g o j e s t z danej p rz e strz e n i ziemi
w yciągnąć jak najw iększą czystą in tra te .
Na tóm zadaniu zw y­
kle sie ogranicza.
W tym zakresie n a w e t p o z o s ta je m u je szcze
o b sz e rn e pole do ważnych i pożytecznych odkryć i s p o strz e ż e ń .
O gólną organizacyą p osiad ło ści ziemskich uw ażając za rzecz d a ­
ną, sto sun ki osób, ro d z a je pow inności za opisane i u sta lo n e p r a ­
wami i zwyczajami, niezaw sze p o tr z e b u je zatrzym yw ać sig nad
prze d m io ta m i, w jćj w yłączne zadanie nie w c h o d z ą ce m i.
Są­
dzimy jed nak że, że to , na co mniój ma p o w o d ó w z w ra c a ć u w agę
roln ictw o prak ty czn e, nie m oże być o b oje tn e m dla h isto ry i r o l ­
n ictw a.
H isto ry a każda, a zatćm i histo rya ro ln ic tw a , p o d tym
w aru nk iem tylko m oże być użyteczną i nauczającą, jeżeli n ie o g r a ­
nicza sie na sam em zeb raniu faktów , ale bada przyczyny i skutki.
J e s t w iele przyczyn u p a d k u lub w zniesienia się r o ln ic tw a ,
k tó re bez rozw ażenia s to s u n k ó w i położenia różnych klass r o ln i­
czych, bez ro zp a trzen ia się w w a ru n k a ch posiadania ziemi i cię­
żarach do niej przyw iązanych, byłyby rz ec z y w istą zagadką. D la ­
tego na ten p rz e d m io t /w r ó c im y teraz nasze p o szu kiw ania, nie
sądząc, abyśmy o d stę p o w a li od zam ierzonego celu.
I.
O d czasu, w który m stosunk i w e w n ę trz n e k ra jo w e zaczyna­
ją ry so w a ć sie w w yraźniejszych ksz ta łta ch , to ję s t od w iek u X I I ,
sp o s trz e g a m y różne i liczne ro dzaje posiadaczy ziemi.
Znikły
i zatarły się ślady daw nój w spólno ści gminnój p rz e d c h rz e śc ia ń skićj, i śladów jćj dop atrzyć się nie można.
W ła sn o ść pryw a­
tn a pojedyncza po kazuje się wyraźnie i dob itnie.
M o n a rc h o w ie ,
książęta nadają ju s liaeredilarium , a lubo niekiedy ograniczają
nadania p ew n e m i obow iązkam i: to służby w o je n n ć j, to o p ła t p ie - mężnych, n a to m ia st nadają znow u niektórym m oc sąd z e n ia , r z ą ­
dzenia, w ład an ia, p raw ie r ó w n ą sw ojćj.
Takież same nadania
otrzym uje d u c h o w ie ń stw o .
T ym sp o so b e m p o w sta ją w ła sn o śc i
404
HISTORY A
p r y w a tn e , i w łaściciele ziem scy w yżsi nad p ra w o i b e z w a r u n k o ­
wi.
Ale takie wyjęcia zpod p ra w a ogólnego zyskiw ało tylko
wyższe ry c e r s tw o i d u c h o w ie ń s tw o .
W ła ś c ic ie le na praw ie d a w n ć m polskiem dzierżą ziemię z licznemi obow iązk am i i ciężarami
książęcem i, czyli publicznemi.
S to s u n e k tych w łaścicieli do r e ­
szty ludności rolniczej, do samćj ziemi, je s t raczćj z w ie rz c h n i­
ctw em , ja k czyslóm p ra w e m w ła sn o śc i.
Z w yczaje, jeśli nic w y ­
raźne przepisy praw a, oddają posiadanie ziemi różnym klassom
rolniczym , któ re najliczniejsze po w in no ści i ciężary w zględem
pa ństw a albo m onarchy ponoszą.
O b o k tych n iew iele p o z o s ta ­
j e m iejsca dla .ciężarów i po w inn ości dom inialnych.
P r a w ą więc
i d ochody właścicieli, o ile nie są w stan ie w yjątko w ym , zdają
się być ograniczono.
Ale nadania w yjm u jące zpod o g ó l n e g o
p r a w a , coraz się więcćj szerzą.
N o w e o sa d y zakładają się na
now ych p ra w a c h .
Czyste d z ie d z ictw o u stala się z czasem.
Cię­
żary publiczne pow oli się zm niejszają, a w łaściciele zyskują k o ­
rz ystnie jsz e w a ru n k i z oddaw anćj pod u p r a w ę ziemi.
O ile p a ń ­
s tw o , a raczćj m o n a rc h o w ie u stępu ją sw oich p r a w i korzyści,
o tyle p ra w o własności staje się ro z ciąglejszem i k o rz y stn ie js z y m .
N a stę p u ją c e spotykam y w X II w ie k u ro d z a je posiadaczy zie­
mi: m o na rc h ę , p ra ła tó w ś w ie c k ic h , zakony i k la s z to r y ; pa n ów ,
szlachtę, ry c e rstw o ; posiadaczy o s a d ryc e rskich (praedium m ilitare) c ząstek dziedzicznych (sorles liacredilarias) ła n ó w wolnych; d a ­
lej rozliczną lu d n o ść rolniczą różnie nazyw aną i pod różnem i o b o wiązkaminziemię p osiadającą.
N ajd aw n iejsze dyplom ata ludność tę nazyw ają: incolae, in liabitatores, possessores, obnoxii, ruslici, coloni, albo p o p r o s tu liomin cs. J e d e n z d yplom atów X II w ieku wyraża się: cotiferimus
eam (yilla m ) cum fam iliis su is; n ie k tó re używają wyrazu hacrcdes.
W owym w ieku rzadko się spo ty kam y z wyrazem kmieć; w X III
d o p ić ro w ieku staje on się częstszym , a w X IV pow szechn ym .
Z daje się, iż ja kiś czas nic m ógł w ejść do ów czesnej łaciny ;
z czasem dopióro odw ażono się w ła c in ę wcielać i koń ców kę d o ­
daw ać w ła śc iw ą w yrazom polskim; w p rz ó d p ro b o w a n o s to so w a ć
łacińskie i obce n azw y ró żn e g o r o d za ju rolniko m .
Z tą d la r o ­
zmaitość nazw isk.
Praedium m ilila re, sors haeredkaria znikły
zdaje się w p rz ó d , zanim się język polski u stalił w użyciu p iśm ie o nćm i p r a w o d aw c ze m ; dlatego na nie nio spotykam y w łaściw ej
polskićj nazw y.
P o d w zględem o sob istych s to s u n k ó w lud no ści ro ln ic z e j, n a j­
ogólniejszy jćj podział zdaje się być na w olnych i niewolnych
rolnictwa k r a jo w e g o
.
405
(liber!, - ilUbcri)O sta tn ic h nazywają często dyplom ata a ih crip liiii, o r i g i n a r i i , obnoxii.
N ie k tó re jeszcze m ów ią o n ie w o ln i­
kach (s e r v i) i zdają się odróżniać ich od ascriplilióio.
Ż e niewolnicy (servi) mogli p o w sta ć z b ra ń c ó w w ojennych
bardzo p ra w d o p o d o b n y m .
W i e lu k ron ik a rzy k rajow ych
i obcych w spo m ina o zaborach je ń c ó w i obracaniu ich do u praw y
roli. K ad łu bek opisując zwycięztw a B o le sła w a III (1 ), Gallus (2),
D łu g o sz (3) św iadczą o irym arczeniu niew olnikam i i osadzaniu
ich na g ru n tac h .
O s ta tn i pow iada o wielkićm m n ó s tw ie p o j­
mane ów (P ru sa k ó w ), k tó re m i pu styn ie o b sa d z o n o , i że za je g o
czasów jeszcze nazw iska n a ro d u , z k tó reg o wyszli, nosili ( 4 ) .
Toż samo p o tw ierd z a Bielski (5).
Aby tym je d n a k nadano n a ­
zwę ascripiitii, aby to miało je d n o i to samo znaczyć, lub ascriplilii p o w sta ć z je ń c ó w w ojennych, tru d n o w tćm podzielać zda­
nie B andtkiego i N aru sz e w ic za .
N azwa ascripliliów n adaw an a
była nazbyt znacznej części ludności rolniczéj, iżby można p rz y ­
puścić, że z niew o ln ik ów i b ra ń c ó w w ojennych p o w sta ć miała.
Inny w ięc musi być p o cz ą te k jednych, a inny d rug ich .
Ja k się
je d n a k tw orzyły, jak p o w sta w a ły różn e rodzaje ludności k rajow ćj,
nic należy do naszego p rz e d m io tu .
W późniejszych czasach wy­
ra z éervtiè używany j e s t tylko w z n a c je n iu służ e bn e go .
je s t
Jaka była różnica pomiędzy ascripliliam i a originariam i, w y ­
jaśnia D ługo sz (G). W ogólności w yraz o rig in a rii nieczęsto się
sp otyka w pismach źródłow ych; w yraz ascripiitii j e s t częstszy,
m ianow icie w w ieku X III.
Z da je się, iż nim oznaczano w szelką
ludność rolniczą, na zawsze lub p e w n e lata do ziemi przyw iązaną,
a z k o n d y c ji swój do ludności w olnćj nic liczącą się.
W X III
i XIV w ieku up ow szechnia się, jak pow iedzieliśm y, w yraz kmclho
na oznaczenie rolnika, i zastępuje inne; lubo i d aw n e gdzieniegdzie
się jeszcze plątają.
Ale w p ro w a d z e n ie tego ogólnego nazw iska
(1 )
Edy. lip. 112. ( 2 ) S. 8 2 . (3) I. s. 109, 1 1 5 , 1 8 3 , 1 9 7 , 3 0 8 .
Difmar, s. 129. Bandtkio: Ilis. pr. poi. s. 89.
( 4 ) Str. 4 0 5 . ( 5 ) T. 1. s. 2 5 3 . „Jakoż je st w iele w si w P o lszczę
co je Prnssy zow lą”. ( 0 ) Wspominając o darowiźnie kasztelanii Cli ropy
(później Pabianice) w ziemi sieradzkiej pod r. 1 0 8 0 mówi: „cum Iiomiuibus
ascripfilils qui per 3 0 nnnos foernnt ip mauuali possessione vel qui asiricU
sunt glebae soli propria professione et origiuariis qui ex ascriptifs uati, in
ipso solo glebae coaluerunt et cam scrvitulibus eornui et tributis quae consistnnt In frmnentls, melle, pellibus marflurinis. Band. Hist. P. P. s. 90.
400
m STORVA
w miejsce m ieszaniny nazw isk daw nych, nie zaciera różnicy r o ln i­
ków wolnych i n iew olnych.
T ru d n o j e s t dzisiaj oznaczyć, jaka b y ła w ła ś c iw ie różnica
pomiędzy ludności;} rolniczą w olną i niew olną.
Je d n i jak drudzy
zarów no zamieszkiwali w łości, p om ieszani z so bą (1).
Z a ró w n o
jednych ja k drugich n ie k tó re nadania uw alniają od sąd ów k a s z te ­
lańskich (2)