pobierz - Nowy Czas

Transcription

pobierz - Nowy Czas
lonDon
8 September 2011
14 (171)
FREE
iSSn 1752-0339
czAS nA wySpiE
»3
2001-2011
Jeden POSK,
tyle trOSK
STREFA 0
Intencje szlachetne, ale sam pomysł ma
wiele wad. Trzeba rozważyć, bez
uprzedzeń, wszystkie za i przeciw. Nie
ma pośpiechu, co nagle, to po diable.
Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny
może zarobić na swoje utrzymanie nie
tylko wynajmem mieszkań. To niektóre
opinie po naszej publikacji o...
kalesonach, które hipotetycznie mogłyby
zawisnąć w oknach tego budynku.
FAwlEy couRT
»8
Coraz więcej
machlojek
We wpływowym piśmie „Private Eye”,
w stałej rubryce Nooks and Corners ukazał
się kolejny artykuł poświęcony Fawley
Court. Wstęp brzmi intrygująco: Coraz
więcej machlojek związanych z Fawley
Court, pięknym pałacem położonym na
brzegu Tamizy w pobliżu Henley zakupionym w 1953 roku przez Polaków i przekazanym pod opiekę księżom Marianom.
nASzE hiSToRiE
»14-15
Po prostu wrócić
Rola ziemiaństwa we współczesnej Polsce?
Praktycznie żadna. Ale w Polsce rośnie nowa, wspaniała generacja wykształconych
młodych ludzi, którzy patrzą w przyszłość.
Mam wielką nadzieję, że oni kiedyś ten
kraj odbudują – mówi Roman Żółtowski,
który sprzedał nieruchomości w Londynie,
wrócił do Polski i odbudował zniszczony
w 80 procentach dom w Wargowie.
kulTuRA
»18
męskie granie.pl
Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od
tego i wypada czasem spotkać się z nim…
Tymi słowami w ubiegłym roku Wojciech
Waglewski wraz z Maciejem Maleńczukiem przekonywał publiczność do
Męskiego Grania – znakomitej serii koncertów łączących różne pokolenia…
czAS nA RozmowĘ
– Najwyższy czas, żeby miejsce gdzie było centrum światowego handlu
przestać nazywać „strefą 0” – powiedział w rocznicę zamachów burmistrz
Nowego Jorku Michael Bloomberg.
Pytanie tylko, czy po dziesięciu latach jesteśmy na tyle silni (a nie chodzi o siłę
militarną), żeby w końcu wyjść ze strefy 0. Fizyczna odbudowa zniszczeń
dobiega końca, ale czy w ciągu tego dziesięciolecia nastąpiła wewnętrzna
odbudowa zachodniej cywilizacji pozwalająca sprostać wyzwaniu Michaela
Bloomberga? Płonące miasta w Wielkiej Br ytanii, sytuacja na Bliskim
Wschodzie, nie ułatwiają odpowiedzi na to pytanie.
Makieta Freedom Tower
»6-7
»22
Z ziemi polskiej
do Las Vegas…
Z Mirelą Golińską, akrobatką występującą
w musicalu Love Never Dies, o castingach,
na których skacze się z trampoliny do
basenu, o życiu artystki tańczącej z
upiorem oraz o przedstawieniach o
budżecie w wysokości stu milionów
dolarów rozmawia Aleksandra Junga.
2|
8 września 2011 | nowy czas
”
PIĄTEK, 9 wrzEśnIa, SErgIuSza, PIoTra
1992
Czterdziestym drugim prezydentem USA został Bill Clinton, prawnik
oraz prokurator generalny stanu Arkansas.
SoboTa, 10 wrzEśnIa, MIKołaja, łuKaSza
1382
Zmarł Ludwik I Wielki, król węgierski, a od 1370 też i polski, ojciec
królowej Jadwigi, za jego panowania nastąpił rozkwit potęgi Węgier.
nIEdzIEla, 11 wrzEśnIa, jacKa, PIoTra
1932
2001
W katastrofie lotniczej nad Czechosłowacją zginęli Franciszek Żwirko
i Stanisław Wigura. Odbyli na samolocie RWD-2 lot dokoła Europy.
W Nowym Jorku i Waszyngtonie doszło do aktów terrorystycznych.
Porwano cztery samoloty z lotniska z Bostonu, które w krótkich odstępach czasu uderzyły w wieże drapacza chmur – World Trade Center.
Trzeci z porwanych samolotów uderzył w budynek Pentagonu.
PonIEdzIałEK, 12 wrzEśnIa, MarII, gwIdona
1683
Rozpoczęła się bitwa pod Wiedniem. Wojska pod dowództwem Jana III
Sobieskiego pokonały wojska tureckie.
wTorEK, 13 wrzEśnIa, EugEnII, aurElIuSza
1894
Urodził się Julian Tuwim, poeta, czołowy przedstawiciel polskiej poezji
XX wieku, należał do grupy poetyckiej Skamander, której był współtwórcą.
środa, 14 wrzEśnIa, roKSany, cyPrIana
1953
Rozpoczął się proces przed sądem wojskowym przeciwko biskupowi
Czesławowi Kaczmarkowi za „działalność na niekorzyść ZSRR.
czwarTEK, 15 wrzEśnIa, albIna, nIKodEMa
1890
Urodziła się Agatha Christie, angielska pisarka; autorka poczytnych
kryminałów, twórczyni postaci Herculesa Poirot i Miss Marple.
PIĄTEK, 16 wrzEśnIa, EdyTy, KornEla
1995
Spacer po otwartej przestrzeni kosmicznej amerykańskich kosmonautów Jamessa Voss i Michaela Gerhardt z wahadłowca „Endeavour”.
[email protected]
Szanowni Państwo!
Dawnymi czasy smalec z gęsi uważano nie tylko za przysmak, ale i lekarstwo. Moim przysmakiem w
dzieciństwie był domowy pasztet.
Dlatego kiedy zobaczyłam w supermarkecie pasztet z gęsi, nie zastanawiałam się ani przez moment. Po
przyniesieniu do domu, chciałam
jednak dowiedzieć się, z czego, tak
dokładnie, on się składa. Mikroskopijne czarne literki na bardzo ciemnozielonym tle udało się odcyfrować
dopiero z pomocą lupy. Warto było
jednak się pomęczyć, żeby odkryć taką rewelację. Pasztet z gęsi zawiera
1% mięsa z gęsi!
Czy coś to może Państwu przypomina? Pytanie, ile jest cukru w cukrze? To też, ale jak już o informacji
mowa, pomyślałam sobie, że taki
pewnie procent istotnych wiadomości zawartych jest w serwisach informacyjnych, którymi jesteśmy
codziennie karmieni, zwłaszcza
przez telewizję.
Serdecznie pozdrawiam
MAłgOrZATA TODD
www.mtodd.pl
Czas jest zawsze
aktualny
POSK otrzymuje dotacje i spadki, które dodawane są do dochodów, zmieniając faktyczne straty w zyski.
Spójrzmy dla przykładu na rezultaty 2010 roku. Zasadnicze przychody
wyniosły £554 000, a wszystkie rozchody £1 047 000, czyli strata ponad
pół miliona funtów. Ale doszły dodatkowe przychody, a mianowicie
£120 000 dotacji polskich organizacji,
£150 000 daru Fundacji Przyszłości
POSK-u (który w tymże roku miał
swój własny dochód tylko £59 000)
oraz spadki, które dały dodatkowo
£881 000, czyli razem łącznie ofiary
dały £1 208 000, zmieniając powstałe
straty w zyski.
Podobna sytuacja ma miejsce każdego roku, i jak długo POSK otrzymuje spadki, tak długo instytucja ta może
egzystować, ale bez darowizn, które
mogą się skończyć, może nastąpić katastrofa. Odpowiedź na ten problem
jest jedna, POSK musi mieć większe
stałe dochody. Przerobienie części budynku na mieszkania to przysłowiowa
wyprzedaż rodzinnego srebra, to wielkie obciążenie finansowe i krótkoterminowy ratunek. Plan ratowania wymaga
takiej inwestycji, która zagwarantuje
stały, dobry dochód. Taka inwestycja
Sławomir Mrożek
musi zmienić deficytowe powierzchnie
budynku w miejsca dochodowe. Widzę
tylko jedno sensowne wyjście.
Czwarte piętro jest błędnie, kosztownie i deficytowo zagospodarowane
– na przykład sala brydżowa i sala bilardowa są używane tylko przez kilka
godzin tygodniowo. Po przeniesieniu
restauracji na parter, można łatwo
znaleźć dla POSKlubu miejsce na
pierwszym piętrze, co otwierałoby olbrzymią powierzchnię całego czwartego piętra na dochodową inwestycję.
Przy stosunkowo małym nakładzie kapitałowym około £100 000 można
stworzyć co najmniej dwudziestopokojowy hotel (tylko ścianki działowe i wyposażenie – razem około £5000 za
pokój). W hotelu po drugiej stronie ulicy pokoje są wynajmowane po około
£100 dziennie. Hotel „POSKowy”,
przy cenie za pokój tylko £80, może
dać dzienny przychód £1600, czyli
£584 000 rocznie, co nawet, w wypadku tylko 50-procentowej sprzedaży
i kosztach administracyjnych, dawałoby rocznie £292 000 i POSK mógłby
egzystować bez testamentów. Jego
przyszłość byłaby zagwarantowana.
Z poważaniem,
JAnuSZ W. CyWińSKi
SoboTa, 17 wrzEśnIa, FrancISzKa, robErTa
1939
Agresja ZSRR na Polskę. Rosja przekroczyła granicę Rzeczpospolitej.
nIEdzIEla, 18 wrzEśnIa, TyTuSa, józEFa
1939
Zmarł Stanisław Witkiewicz, Witkacy, pisarz, malarz, filozof, teoretyk sztuki. Popełnił samobójstwo dzień po Agresja ZSRR na Polskę.
PonIEdzIałEK, 19 wrzEśnIa, januarEgo, TEodora
1783
Bracia Joseph i Jacques Montgolfierowie wypuścili w Wersalu balon, w
którego koszu znalazły się żywe istoty. Były to: kaczka, kogut i baran.
, 20 wrzEśnIa, FIlIPIny, FauSTyny
1519
Ferdynand Magellan wyruszył w pierwszą wyprawę dookoła świata.
Odkrył cieśninę nazwaną jego imieniem, Wyspy Mariany oraz Filipiny.
wTorEK, 21 wrzEśnIa, HIPolITa, MaTEuSza
1932
Polska zawarła umowę z włoskimi zakładami motoryzacyjnymi Fiat na
produkcję samochodów ciężarowych i osobowych.
środa, 22 wrzEśnIa, ToMaSza, MaurycEgo
1981
Otwarto pierwszą linię TGV, francuskich pociągów o bardzo dużej
prędkości. Pierwsze TGV pojawiły się na trasie Paryż-Lyon.
Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę
za pośrednictwem
„rucH” S.a.
www.ruch.pol.pl
e-mail: [email protected]
63 King’s Grove, London SE15 2NA
Tel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]
RedaktOR NaCZelNy: Grzegorz Małkiewicz ([email protected]);
RedakCJa: Teresa Bazarnik ([email protected]), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski
([email protected]), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska ([email protected]);
WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetONy: Krystyna Cywińska, Wacław
Lewandowski; RySUNkI: Andrzej Krauze; WSpółpRaCa: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Ania Gastol, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz
Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Alex Slawiński, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando.
dZIał MaRketINgU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949
[email protected]
Marcin Rogoziński ([email protected]),
WydaWCa: CZAS Publishers Ltd.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega
sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
© nowyczas
Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki
nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku.
Droga redakcjo,
smutno mi się zrobiło, kiedy zniknęliście na tak długo... Tym bardziej że
nie wyjechałam na wakacje i nie miałam na ten czas dobrej lektury, jaką
jest dla mnie zawsze „nowy Czas”.
Ale jeszcze smutniej zrobiło mi się
wtedy, kiedy pod ostatnim odcinkiem
„Wyspy” zobaczyłam wytłuszczony
podpis KOniEC. Jak to koniec?! Śledziłam perypetie pana Jacka Ozaisty
niemal od samego początku, czytając
z zaciekawieniem i uśmiechem na
twarzy zabawne obserwacje londyńskiej ulicy z okien pubu oraz uwagi na
temat klientów i różnej maści „fachowców”. Panu Jackowi wróżę sukces, gdyby zdecydował się napisać
książkę na podstawie swoich przeżyć.
Ale na razie, proszę, niech Pan nie
przestaje pisać!!!
Pozdrawiam serdecznie
AlDOnA KOłODKO
Od red.: Z przyjemnością informujemy, że pan Jacek Ozaist nie znika z
łam „Nowego Czasu”. Już w tym numerze można przeczytać jego krótkie
opowiadanie zatytułowane „Inwazja”. Mamy nadzieję, że w kolejnych
wydaniach „Nowego Czasu” pojawią
się następne. Zapraszamy na str 21!
Również Czytelników piszących, którym chętnie udzielimy naszych łam.
Imię i Nazwisko........................................................................................
Adres............................................................................................................
........................................................................................................................
Kod pocztowy............................................................................................
Tel.................................................................................................................
Liczba wydań............................................................................................
Szanowny Panie redaktorze!
Jestem jednym z fundatorów POSK-u
i przez cztery kadencje, czyli blisko
dwanaście lat, byłem członkiem rady
POSK-u. Miałem więc czas i możliwości, aby zapoznać się z problemami, przed którymi stoi ta ważna polska
instytucja.
Każdego roku POSK ponosi straty. Strat tych w sprawozdaniach finansowych nie widać, gdyż każdego roku
Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii.
Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz
na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Czeki prosimy wystawiać na:
CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove
London
SE15 2NA
|3
nowy czas | 8 września 2011
czas na wyspie
Fot. Robert Małolepszy
Fontanna w recepcji POSK-u. Ludzi tryskających pomysłami także nie brakuje
Jeden POSK, tyle tROSK
intencje szlachetne, ale sam pomysł ma wiele wad. Trzeba rozważyć, bez uprzedzeń, wszystkie za i przeciw. nie ma pośpiechu, co nagle, to po diable. Polski
Ośrodek Społeczno-Kulturalny może zarobić na swoje utrzymanie nie tylko wynajmem mieszkań. To niektóre opinie po naszej publikacji o... kalesonach, które hipotetycznie mogłyby zawisnąć w oknach tego budynku.
Robert Małolepszy
Sentymenty nie pokrywają rachunków – artykuł pod takim tytułem, z
przedwakacyjnego wydania „Nowego Czasu” (NC170, 29.7], wzbudził
ogromne zainteresowanie wśród Czytelników. Pojawiły się nawet opinie
na jego temat w innych polonijnych mediach, co nie należy do częstej
praktyki na tutejszym gruncie. W tekście poruszyliśmy sprawę planów
przebudowy części Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie. Prezes, dr Olgierd Lalko, przedstawił argumenty przemawiające
za wydzieleniem fragmentu budynku i zaadaptowaniem go na mieszkania pod wynajem. Uzyskane w ten sposób pieniądze miałyby podratować
kulejące finanse Polskiego Ośrodka Spoeczno-Kulturalnego.
„Mieszkaniowy” projekt prezesa oraz Zarządu nie cieszy się jednak
powszechnym poparciem polskiego środowiska. Niektórzy wyrażają obawę, że słynne już „kalesony w oknach” POSK-u obniżą prestiż placówki,
inni wyrażają zaniepokojenie o los takich instytucji, jak Biblioteka Polska,
która straci Salę Conradowską i przede wszystkim o funkcjonowanie Instytutu Józefa Piłsudskiego. „Nowy Czas” zwrócił się do osób, którym ten
problem spędza sen z powiek oraz kierowników zainteresowanych instytucji z prośbą o wyrażenie opinii. Jak zwykle, część uprzejmie odpowiedziała, że się nie wypowie, część bardzo uprzejmie w ogóle nie odpowiedziała, a część miała opory przed publicznym zaprezentowaniem
swojego zdania. Usłyszeliśmy nawet: – Każdemu, kto głosi poglądy niezgodne z „oficjalną linią” bardzo łatwo przypinają tu etykietkę warchoła.
Z drugiej jednak strony zwracano uwagę, że bez publicznej debaty, w
różnej formie, w tym również na łamach mediów i tak problem będzie
istniał, a otwarta dyskusja zawsze może podsunąć lepsze rozwiązanie.
bOję Się O naSz inSTyTuT
Swojego zaniepokojenia propozycjami zmian lokalowych nie kryje prezes
Instytutu im. Józefa Piłsudskiego Mieczysław Stachiewicz. W rozmowie z
„Nowym Czasem” stwierdził m.in., że pozbawienie Instytutu części pomieszczeń może być pierwszym krokiem do jego likwidacji. – Nie
zajmujemy wielkiej powierzchni, mamy salę wystawową służącą zarazem
do spotkań i zebrań, a także dwa nieduże pokoje oraz pomieszczenie na
archiwum. To dla nas niezbędne minimum, aby prowadzić statutową
działalność – podkreśla prezes. Przypomina jednocześnie, że Instytut Pił-
sudskiego był jednym z założycieli POSK-u. Wszystkim przyświecał wówczas
cel skupienia w jednym miejscu jak największej liczby polskich organizacji.
Mieczysław Stachiewicz dodaje: – Poza opracowywaniem eksponatów, dokumentów i zbiorów bibliotecznych organizujemy wystawy, gościmy dzieci i
młodzież z polskich szkół, a także udostępniamy materiały naukowcom i studentom z różnych krajów. Prowadzimy również współpracę z licznymi placówkami
w Polsce i na świecie. Bez właściwej bazy lokalowej nie będzie to możliwe.
Prezes przypomina zarazem, iż tradycje Instytutu sięgają lat 20. minionego stulecia. W Londynie reaktywowali jego działalność ludzie związani
jeszcze z Instytutem Piłsudskiego istniejącym przed wojną w Polsce. Potem
pieczę nad tą placówką sprawowali emigranci z czasów wojny. Sam prezes
należy do tego pokolenia, ale jasno mówi o potrzebie przekazania dorobku
młodym. Instytut wychował sobie zresztą młode kadry, które mogą kontynuować jego pracę. Oby jednak miały gdzie...
TyLKO bez PaniKi
Do przeróbek na mieszkania sceptycznie odnosi się Marek Laskiewicz, co roku
kandydujący na stanowisko prezesa POSK-u, dotychczas bez powodzenia.
– Doskonale rozumiem potrzebę troski o finanse Ośrodka, ale widzę alternatywne sposoby zdobycia pieniędzy. Przede wszystkim należy ożywić to
miejsce, atrakcyjną ofertą ściągnąć więcej Polaków, zwłaszcza przybyłych do
Londynu w ostatnich latach. Nie należy zaś tracić z oczu głównej funkcji
POSK-u, będącego enklawą polskiej kultury i życia społecznego w Wielkiej
Brytanii – oznajmia dr Laskiewicz.
Nasz rozmówca dzieli się również obawami w kwestii utraty prestiżu
Ośrodka. Jego zdaniem część obiektu, choćby nawet wydzielona, zajmowana
przez wynajmujących lokale mieszkalne będzie rzutowała na postrzeganie całości instytucji niekoniecznie w najbardziej korzystnym świetle. – Czym
innym są biura, a czym innym jednak mieszkania. Jakoś nie komponują mi
się one dobrze z taką instytucją jak POSK – uważa Laskiewicz. Swoją wypowiedź kończy spostrzeżeniem, iż trzeba szukać rozwiązań na polepszenie
finansów Ośrodka, ale działania z mieszkaniami – jego zdaniem – noszą znamiona paniki. Zupełnie niepotrzebnej.
PiLnujmy rOdOwych Sreber
Dr Kazimierz Nowak, członek POSK-u od 25 lat mówi wprost: – Motywacje
są niewątpliwie szlachetne, ale pomysł z przeznaczeniem części pomieszczeń
na mieszkania do wynajmu jest całkowicie nietrafiony. Ponadto nie sądzę, aby
dziś sytuacja finansowa Ośrodka była dramatycznie gorsza niż dawniej.
Świadczą o tym dane prezentowane na dorocznych zebraniach, a także do-
niesienia medialne – twierdzi dr Nowak.
Jego zdaniem, placówka poniesie
uszczerbek na działalności merytorycznej
– straci reprezentacyjną salę, za jaką
uchodzi Sala Conradowska, ucierpi Instytut Józefa Piłsudskiego. Cały obiekt
zacznie zatracać swój pierwotny charakter. To zaś może zapoczątkować proces
degradacji funkcji społeczno-kulturalnej
tego miejsca, a w konsekwencji być
pierwszym gwoździem do trumny.
– Pamiętajmy, że ani Zarząd, ani Rada, ani nawet wszyscy członkowie
POSK-u nie są jego właścicielami, a jedynie depozytariuszami „rodowych sreber”,
do których niewątpliwie należy ta instytucja z jej misją. Potrzeba ogromnej
rozwagi, albowiem tych „sreber” w polskim Londynie zostało już bardzo
niewiele – przestrzega nasz rozmówca.
Dodaje, iż POSK został stworzony dla
wielu pokoleń, i mamy obowiązek zadbać
o to, aby mieli z niego pożytek również
Polacy dziś licznie rodzący się na brytyjskiej ziemi. Przeciwko przebudowie
przytacza także argumenty natury ekonomicznej: – Adaptacja części budynku na
mieszkania pochłonie, jak sądzę, nie mniej
niż pół miliona funtów. Przy dobrze płacących lokatorach, rocznie da się uzyskać
z wynajmu najwyżej 50 tys. funtów. Sama
inwestycja zwróci się zatem dopiero po 10
latach – wylicza. Z sarkazmem zastanawia się, czy POSK będzie wynajmował te
mieszkania wielodzietnym polskim rodzinom? Zdaniem dr. Nowaka potrzebna
jest rzeczowa debata na ten temat, także
w polonijnych mediach. Niezbędna byłaby większa otwartość władz POSK-u na
alternatywne pomysły wysuwane przy
różnych okazjach.
POLaKu, dO POSK-u!!!
Tych pomysłów jest zaś całkiem sporo. Postulat podnoszony od dawna, to
urozmaicenie formuły członkostwa w
POSK-u. Harcmistrzyni Danka Pniewska
wielokrotnie już proponowała utworzenie
członkostwa odnawialnego corocznie poprzez opłacenie składki. Dotychczas
obowiązuje wyłącznie członkostwo dożywotnie, które nabywa się za 10 funtów. Do
rozwiązania byłyby niektóre kwestie statutowe, ale zdaniem Pniewskiej nietrudno
byłoby znaleźć właściwą formułę. Z tym
pomysłem współgra inicjatywa Kazimierza Nowaka, wprowadzenia dobrowolnego statusu „członka-beneficjenta” – formy
samoopodatkowania na rzecz POSK-u.
Dla zachęty można by zaproponować
pewne przywileje, np. zniżki na imprezy
biletowane, rabaty w POSK-owych restauracjach i kawiarniach, itp. Podobnie
uważa harcmistrzyni. Druhna Pniewska
ponadto apeluje, żeby odwołać się do młodego pokolenia, rodziców i uczniów szkół
sobotnich, rzesz rodaków osiadłych w
Londynie w ostatnich kilku latach. – Bardzo pożyteczna mogłaby okazać się
formuła Think-Tank do szukania rozwiązań różnych problemów. Taka grupa, nie
ograniczona wyłącznie do grona członków
albo działaczy, ale reprezentująca różne
środowiska z pewnością wniosłaby wiele
świeżych pomysłów – zauważa Pniewska.
Wszyscy rozmówcy „Nowego Czasu”
byli natomiast zgodni, że istnieje potrzeba
publicznej dyskusji nad sprawami tak
istotnymi dla polskiej społeczności, jak
funkcjonowanie największej naszej instytucji społeczno-kulturalnej, a także o wielu
innych ważnych sprawach. Takich dyskusji wciąż jest zbyt mało. Różne sprawy
„wrzą pod przykrywką”, ale nie wypływają na forum, bo można się komuś narazić.
To, niestety, jeden z naszych polskich problemów w Londynie.
4|
8 września 2011 | nowy czas
na bieżąco
Norfolkline jest teraz
częścią DFDS Seaways
Płyń z Dover
do Dunkierki
0871 574 7221
już od
19
funtów w jedną
stronę
Wyborcza batalia o…
zachowanie głosów
W porównaniu do ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej i tej do wyborów
parlamentarnych sprzed
czterech lat, obecna zieje
nudą.
Bartosz Rutkowski
Walkę o pałac prezydencki zdominowała sprawa katastrofy smoleńskiej, w walce zaś o miejsca
w parlamencie w 2007 roku partia Donalda Tuska ujęła przede wszystkim młodych Polaków
wizją „drugiej Irlandii”, obietnicami doganiania
najbogatszych krajów Europy, no i straszeniem
Prawem i Sprawiedliwością.Dziś już trudno Polakom cokolwiek obiecywać, bo limit obietnic Platforma Obywatelska wypełniła lata temu. Pozostaje
więc tylko przekonywanie rodaków, że powrót do
władzy partii Jarosława Kaczyńskiego to coś najgorszego, co może ich spotkać.
Ale przebijanie się z takim przesłaniem jest trudne – przecież już tyle lat upłynęło od czasów, gdy PiS
rządził Polską, pamięć ludzka jest zawodna. Na dodatek jeszcze Jarosław Kaczyński nie używa, jak dotąd, ostrej retoryki, przyjął politykę wyciszenia, tylko
od czasu do czasu punktuje rządzących. Politycy
Platformy, jak na razie, nie są w stanie na tyle wyprowadzić z równowagi Kaczyńskiego, by znów wybuchła wojna Platformy z PiS-em. Z takiego starcia
zawsze największe korzyści wynosiła partia Tuska.
Obecna kampania sprawia wrażenie sennej, jakby wszyscy uczestnicy tej politycznej batalii marzyli
tylko o jednym: by udało im się powtórzyć wyniki z
poprzednich wyborów.
Współkoalicjant Platformy, PSL jak ognia unika
atakowania Platformy, nawet lewica jest bardzo
oszczędna w krytyce partii Donalda Tuska, bo może się okazać, że do rządzenia Polską po wyborach
będzie potrzebna koalicja trzech partii – Platformy,
ludowców i lewicy.
PiS w Swoich okoPach
A i PiS nie walczy o nowego wyborcę, zasklepił się w
swoich okopach, nie sprawia wrażenia partii, która
naprawdę chciałaby rządzić krajem. Problemem tego ugrupowania jest nijakość kampanii, tacy ludzie,
jak Adam Bielan czy Michał Kamiński, odeszli od
Kaczyńskiego, przez co brakuje wystrzałowych, zaskakujących haseł, pomysłów na ciągnięcie kampanii.
W tej sytuacji główna walka toczy się o to, kto z
kim i kiedy będzie debatował. l ta debata o debatach,
jak na razie, pochłania większość politycznej energii
ludzi ze wszystkich ugrupowań, a tym najsilniejszym,
czyli Platformie i PiS-owi, tak naprawdę wcale nie
zależy teraz na debacie. W ostatniej fazie kampanii
być może do niej dojdzie.
Kaczyński pamięta poprzednią debatę z Tuskiem,
która wypadła dla lidera PiS-u fatalnie, a i Tuskowi
też nie zależy na ponownej batalii z Kaczyńskim –
ma bowiem zbyt dużo do stracenia, a wpadka w takim spektaklu jest jednak zawsze możliwa.
Skołowani wyborcy
Jest teraz częścią DFDS Seaways
W tej sytuacji Polakom została tylko obserwacja pseudodebat, bo tak trzeba określić dyskusje polityków
Platformy, lewicy oraz partii rolników, czyli potencjalnych koalicjantów następnego rządu, oraz samodzielne oświadczenia prezesa PiS-u.
Polacy nie dowiadują się z tych spotkań i oświadczeń o tym, jakie pomysły mają politycy na przyszłość kraju. Z jednej strony może cieszyć
utrzymujący się na nieco wyższym niż 4 proc. poziom wzrostu gospodarczego, ale wielu specjalistów
mówi o nadciągającej drugiej fali kryzysu. Spowolnienie gospodarcze w krajach zachodniej Europu już
widać, dotyka to także Niemcy, największego importera naszych dóbr i usług. Może więc niebawem okazać się, że „zielona wyspa” na gospodarczej mapie
Starego Kontynentu, jaką nadal jest Polska, też zostanie dotknięta kryzysową falą. I jaką receptę na
uniknięcie jej skutków mają politycy najważniejszych
ugrupowań, o tym Polacy się nie dowiadują.
Liczą Się najwiękSi
Dwie główne siły polityczne w Polsce, Platforma i
PiS przypominają wielkie firmy, w których decydujący głos ma szef, a ich jedynym celem jest zdobycie
jak najwięcej władzy w Polsce. Próba rozsadzenia tej
skorupy nie powiodła się. Ugrupowanie Polska Jest
Najważniejsza nie wychodzi z poziomem poparcia
poza granice błędu statystycznego i już pojawiają się
głosy, że pod koniec września ugrupowanie to nawet
może zostać wchłonięte przez PiS.
Nie wypaliła też polityczna inicjatywa byłego celebryty Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota.
Okazało się, że Polakom nie pasują skrajne zapatrywania tego polityka na Kościół, liberalizację aborcji,
legalizację miękkich narkotyków czy wreszcie dawanie większych praw mniejszościom seksualnym. O ile
jeszcze Palikota tolerowano jako barwną postać, ale
niegroźnego harcownika w Platformie Obywatelskiej, o tyle jako samodzielny byt polityczny nie ma
on, jak to pokazują sondaże, miejsca dla siebie na zabetonowanej scenie politycznej.
Pozostaje jeszcze lewica, mocno sfrustrowana
grzaniem już tyle lat ław opozycji, pognębiona działaniami jej lidera, który skupił się głównie na personalnych bojach w swoim ugrupowaniu, bo w jego
zapewnienia o laptopie dla każdego ucznia i pensjach
Polaków na poziomie Niemiec i Wielkiej Brytanii
nikt nie wierzy.
i jak tu wybierać?
Jeden z amerykańskich dziennikarzy przyglądający
się przez kilkanaście dni ruchom polskich polityków,
którzy szykują się do wyborów, złapał się za głowę,
mówiąc: – Ci Polacy mają naprawdę problem, na
kogo oddać swój głos.
Na szczęście – o czym pewnie amerykański dziennikarz nie wiedział – nie jest to wcale takie trudne,
Prawo i Sprawiedliwość ma swój żelazny elektorat, to
od 20 do 25 proc. wyborców, po kilka procent zdobędą tradycyjnie chłopi i lewica, resztę zaś zgarnie Platforma, bo bardzo wielu na nią głosuje tylko z jednego
powodu: boją się powrotu do władzy PiS-u.
|5
nowy czas | 8 września 2011
na bieżąco
Polacy na litwie:
obronimy nasze szkoły, nie damy się wynarodowić
Spodziewano się, że będą
protesty Polaków na
Litwie po tym, jak
tamtejszy parlament
wprowadził nową
ustawę o szkolnictwie,
która uderzała w szkoły
mniejszości narodowych,
głównie polskie.
Bartosz Rutkowski
W trzymilionowej Litwie Polaków jest około
230 tys., mają oni tam 100 szkół, do których
uczęszcza 15 tys. uczniów. Ale niebawem może
to się zmienić, bo nowe prawo z jednej strony
nakazuje nauczać coraz więcej przedmiotów
wyłącznie w języku litewskim, z drugiej zaś – w
sytuacji, gdy na danym terenie są dwie szkoły,
polska i litewska, i nie ma w nich wymaganej
liczby uczniów, wtedy ta polska ulega likwidacji,
a uczniowie trafiają do szkoły litewskiej.
Zgodnie z nową ustawą od 2013 roku w
szkołach litewskich i szkołach mniejszości narodowych egzamin maturalny z języka litewskiego zostanie ujednolicony. Tymczasem
program nauczania litewskiego w szkołach
litewskich i nielitewskich różni się; w szkołach litewskich zakres literatury litewskiej jest
szerszy. Przyjęta ustawa zakłada też, że od 1
września w szkołach mniejszości narodowych lekcje historii i geografii Litwy oraz
wiedzy o świecie w części dotyczącej Litwy
mają być prowadzone w języku litewskim.
W całości po litewsku będzie wykładany
przedmiot o nazwie: podstawy wychowania
patriotycznego.
Polskiej mniejszości na Litwie nie pomogło zebranie 60 tys. podpisów pod petycją
do litewskich władz, by zmienić prawo –
Wilno pozostało nieczułe. W tej sytuacji
przed gmachem litewskiego parlamentu protestowali rodzice polskich dzieci, one same
zaś nie chodziły do szkoły, strajkowały.
– Trudno powiedzieć, w ilu polskich
szkołach dzieci strajkowały, każda szkoła
samodzielnie podejmowała decyzję, czy
strajkować, czy nie – mówi Tadeusz Tarasiewicz, dziennikarz „Kuriera Wileńskiego”. Oddolna inicjatywa, jaką było Forum
Rodziców Szkół Polskich na Litwie, zapowiada, że strajki uczniów będą aż do skutku, do zmiany niekorzystnego prawa.
Co prawda po wizycie premiera Donalda Tuska strajk w szkołach polskich na Litwie został zawieszony na dwa tygodnie,
ale rzecz nie jest załatwiona, protestujący
zaś stawiają sprawę jasno: nie odpuścimy,
nie damy się wynarodowić.
Społeczny koordynator strajku w szkołach polskich Albert Narwojsz po rozmowie z Donaldem Tuskiem zapowiedział, że
strajk zostaje zawieszony na dwa tygodnie.
Decyzja o jego odwołaniu zależy od działań władz Litwy.
Zdaniem wielu Polaków to nic innego,
jak próba wynarodowienia, odbieranie im
tożsamości. Obecne protesty to kulminacja
trwających od miesięcy reakcji społeczności polskiej na zagrożenia, jakie niosły postanowienia nowej ustawy o oświacie. Na
Litwie, w proteście przeciwko wprowadzonej ustawie, zrodziło się nowe zjawisko –
Forum Rodziców Szkół Polskich, ruch, który powstał oddolnie i chce doprowadzić do
zmiany niekorzystnej ustawy. A polskie
szkoły w tym kraju to dziś zdaniem Tarasiewicza około 100 placówek – uczęszcza
do nich około 15 tys. uczniów, których ciągle ubywa, a przez działania władz Litwy
ten proces zostanie znacznie przyspieszony.
Konflikt litewsko-polski ma podłoże historyczne, datuje się – by nie sięgać za bardzo
w przeszłość – od okresu międzywojennego,
od zajęcia Wilna przez gen. Żeligowskiego. I
może dziwić, że dziś w dobie, gdy oba kraje
są członkami Unii Europejskiej, ten konflikt
tylko się nasila. Pokazuje to słabość Unii,
która nie była w stanie ustanowić odpowiednich mechanizmów, by do takich konfliktów nie dochodziło.
Paradoksalnie jednak restrykcyjne posunięcia Wilna mogą się obrócić przeciw Litwie
– w przyszłym roku są tam wybory parlamentarne, być może wreszcie polskim kandydatom uda się pokonać próg wyborczy i
stworzyć silną frakcję w parlamencie. Widać
też, że obecny konflikt poruszył Polaków, którzy do tej pory stali z boku. W cieniu tej
sprawy zaś pozostaje Moskwa, która nie kryje, że jednym z jej priorytetów jest rozbudzanie konfliktów między takimi krajami, jak
Polska i Litwa, granie na nacjonalistycznej
nucie. I to się właśnie na Litwie dzieje.
komentarz >> 11
6|
nowy czas | 8 września 2011
wielka brytania• świat
Niepewna
przyszłość
Libii
Rady. Znacznie bardziej prawdopodobna jest czasowa eskalacja
walk pomiędzy frakcjami lojalnymi Radzie Tymczasowej, a bojówkami odmawiającymi podporządkowania się jej. Los Abdula Fateh's Younisa, byłego generała libijskiej armii, który przeszedł na
stronę rebeliantów, by później zginąć wskutek wewnętrznego konfliktu o przywództwo, ilustruje konflikty do jakich dochodzić może
pomiędzy walczącymi frakcjami. Narodowa Rada Tymczasowa,
ciesząca się wyłącznym wsparciem zachodnich mocarstw jest jednak niekwestionowanym faworytem tych starć.
Największym ryzykiem grożącym nowo kształtującemu
się państwu nie jest już rozciągnięta w czasie konfrontacja pomiędzy siłami Kadafiego a rebeliantami. Ten
pierwszy utracił już zupełnie
kontrolę nad wojskiem – rozpadła się nawet elitarna Brygada Khamisa, dowodzona
przez najmłodszego syna
dyktatora. Paradoksalnie,
niespodziewanie szybkie
sukcesy Narodowej Rady
Tymczasowej mogą stanąć
na przeszkodzie nowego organizmu państwowego.
Nawet jeśli wydarzenia w Libii potoczą się wedle najbardziej optymistycznego scenariusza, państwa NATO zmuszone będą utrzymać swe wsparcie i zaangażowanie w kraju znacznine dłużej niż
by sobie tego mogły życzyć. Dotychczasowe i przyszłe wydarzenia
w Libii zaważą w decydujący sposób na europejskim i amerykańskim podejściu do działań zbrojnych poza granicami i interwencji
humanitarnych.
Dyskusja nad rozpoczęciem działań militarnych odbywała się w
kontekście klęski amerykańskiej interwencji w Afganistanie i brzemiennego w skutki ataku na Irak. Wobec braku społecznej akceptacji wysyłania żołnierzy na Bliski Wschód, wikłania się w
nieprzewidywalne konflikty w słabo znanych społeczeństwach, konieczne stało się ubranie wojskowych operacji w Libii w inną szatę
słowną. Dlatego działania zbrojne NATO ograniczone miały być
jedynie do wsparcia z powietrza i ochrzczone zostały „interwencją
humanitarną”. Z perspektywy czasu wiemy jednak, że naloty NATO nie były jedynie realizacją doktryny Responsibility to Protect,
gdyż nie ograniczając się jedynie do osłaniania cywilów udzieliły
decydującego wsparcia ofensywie rebeliantów. Interwencja NATO
nie ograniczyła się też do działań z powietrza, gdyż rebeliantów
zbroiły i trenowały służby specjalne i pracownicy kontraktowi.
Krytycy twierdzą, że charakter działań podjętych przez NATO w
Libii przyczyni się do zmniejszenia szans na operacje osłaniające
cywilów w przyszłości.
Maciej Polkowski
Rada Bezpieczeństwa ONZ nie autoryzowała interwencji w Libii
w sposób jednomyślny. Stanowisko Indii, Chin i Brazylii, które
wstrzymały się od głosu tłumaczy się faktem, że kraje te boją się, iż
działający na ich terytorium ruch oporu, partyzantki czy politycz-
Rada, wraz z NATO, planowała skoordynowanie powstania w Trypolisie ze szturmem rebeliantów ze wschodu. Tymczasem, wydarzenia wymknęły się spod kontroli
wojskowych strategów. Spontaniczne powstanie w stolicy
wybuchło już w drugiej połowie sierpnia, wspomagane
przez rebeliantów przedostających się morzem z zachodu. Pomogły też pogłoski o pojmaniu Kadafiego. Gdy
odpowiedzialność za bezpieczeństwo w Trypolisie przejęła grupa niespełna 4000 uzbrojonych cywili, unaoczniło to wyzwania stojące przed nowym rządem.
Niedostateczność aparatu policyjnego sił Rady,
ograniczone zasoby ludzkie i brak struktur nie są jedynymi czynnikami grożącymi stabilności Libii po Kadafim. Społeczeństwo, świadomie pozbawiane przez
dyktatora demokratycznych instytucji przedstawicielskich, nie wytworzyło jednolitej świadomości narodowej. Ludność Libii utożsamia się ze 135 plemionami,
do których przynależy. To może stać się przyczyną wewnętrznych konfliktów i rozpadu terytorium państwa
na tereny podległe poszczególnym klanom.
Plemienna struktura społeczeństwa sprawia jednak,
że trudno wyobrazić sobie w Libii wojnę domową na
wielką skalę. Klanowa fragmentacja zapobiegłaby tworzeniu szerokich koalicji, mogących zagrozić dominacji
Szybka interWencja?
PoLityka zagraniczna
na Potrzeby WeWnętrzne
pogrążenia laburzystów.
W 2003 roku, widząc z jaką łatwością udało się obalić Saddama
Husajna, Kadafi zmiarkował, że pozostawanie w międzynarodowej
izolacji jest dla niego zbyt ryzykowne i rozpoczął rozmowy z Brytyjczykami, które zakończyły się jego rezygnacją z broni masowego rażenia. W zamian za to Wielka Brytania rozpoczęła proces
współpracy z dyktaturą, przekazując i sprzedając jej w różnych
okresach technologie zbrojeniowe, policyjne know-how i konkretne
informacje wywiadowcze. Kluczowe znaczenie dla sukcesu tej strategii miała osobista przyjaźń pomiędzy Tonym Blairem a Kadafim.
W Libii miało być inaczej
na opozycja mogłyby się stać w bliżej nieokreślonej przyszłości pretekstem dla zewnętrznej interwencji.
Z drugiej strony przeciwnicy interwencji, doszukiwali się u jej
zwolenników oportunistycznych motywacji politycznych.
Taka interpretacja, wedle której to względy polityki wewnętrznej
zaangażowanych w interwencję krajów, a nie analiza sytuacji w Libii przeważyły szalę, w sposób najbardziej ewidentny widoczna jest
w przypadku Francji. Po byłej kolonialnej potędze w Afryce Północnej można było spodziewać się najbardziej wyważonej reakcji i dogłębnej analizy, tymczasem o ile francuską odpowiedź na
wydarzenia w Egipcie charakteryzowało wahanie, a o tyle w Tunezji była to już całkowita kompromitacja. Piastująca w tamtym czasie urząd minister spraw zagranicznych Michèle Alliot-Marie miała
podczas wakacji korzystać z prywatnego samolotu należącego do
oligarchy powiązanego z tunezyjskim reżimem, a w styczniu przekazała tunezyjskim służbom specjalnym francuską ekspertyzę dotyczącą kontroli nad tłumem. W marcu Sarkozy usunął nieudolną i
skorumpowaną minister, przeprowadził zmiany w służbie dyplomatycznej i jako pierwszy uznał Tymczasową Radę Narodową jako
prawomocny rząd libijski. Umocnił w ten sposób swoją pozycję na
arenie międzynarodowej i znacznie poprawił swój wizerunek przed
zbliżającymi się wyborami prezydenckimi na początku 2012 roku.
Podobne oskarżenia spotkały rząd brytyjski. Część komentatorów oskarżyła koalicję o wykorzystywanie kryzysu libijskiego do
Bezkrwawe pozbawienie Kadafiego broni masowego rażenia i częściowe okiełznanie nieprzewidywalnego dyktatora poprzez
gospodarczą i wojskową współpracę było niewątpliwym osiągnięciem laburzystowskich rządów. Niewygodne pytania i oskarżenia o
wspieranie brutalnego reżimu zaczęły się jednak pojawiać gdy w
sierpniu 2009 rząd Szkocji zwolnił z więzienia Abdelbaseta Al-Megrahiego, skazanego za zamach na samolot pasażerski PanAm w
1988 roku. Rzekomo umierający na raka prostaty Al-Megrahi powrócił do Libii, gdzie przywitano go jak bohatera narodowego.
Pytano o finansowo-polityczne motywacje i naciski rządu centralnego, które mogły skłonić Szkotów do wypuszczenia terrorysty.
Kiedy na początku września 2011 dziennikarze odnaleźli na terenie opuszczonej brytyjskiej placówki dyplomatycznej w
Trypolisie dokumenty świadczące o ścisłej współpracy MI6 z libijskimi służbami, a także poufałym i przyjacielskim tonem pisane do
Kadafiego listy Tonego Blaira i Gordona Browna, wydawać się
mogło, że specjalnie pozostawiono je tam, by skompromitować poprzednią ekipę.
Byłoby naiwne oczekiwać, że konserwatyści nie będą się starać
w ten sposób wykorzystać niewygodnych dla Partii Pracy rewelacji.
Jednakże fakt, iż współpraca trwała aż do roku 2011 a wiele szczegółów jest kompromitujących i niewygodnych dla brytyjskich
interesów narodowych i polityki zagranicznej jako całości, nie
przemawia za taką interpretacją.
Arkadiusz Ołdak
dziny 67 Brytyjczyków zabitych tego dnia będą wspomniać w przyszłym tygodniu te dramatyczne chwile sprzed dekady, które zmieniły ich życie na zawsze. Ich bliscy byli pośrod 2977 ofiar, kiedy
terroryści wlecieli czterema porwanymi samolotami w wieże World
Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie.
Członkowie około trzydziestu rodzin, które straciły swoich najbliższych w wyniku tego ataku, będą uczestniczyć w uroczystościach
rocznicowych w 11 September Memorial Garden przy ambasadzie
amerykańskiej na Grosvenor Square w Londynie. Rodziny kolejnych dziesięciu ofiar polecą do Nowego Jorku, by wziąć udział w
imprezach organizowanych przez władze amerykańskie na Ground
Zero, które stało się miejscem spoczynku dla ich najbliższych.
Rodzina Ricka Rescorla także będzie chciała wspominać jego
osobę w rocznicę zamachów na WTC. Jego historia jest naprawdę
Uratował wielu, sam nie przeżył
Zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku były jednym z
najbardziej wstrząsających wydarzeń we współczesnej historii świata.
Zmieniły oblicze polityki, ale także wpłynęły bezpośrednio na życie
milionów ludzi z setek krajów. Jak wspominać te dramatyczne
chwile by w pełni oddać cześć i hołd osobom, które poniosły
najwyższą ofiarę tamtego dnia? Historia Ricka Rescorla pokazuje,
że za ludzką tragedią kryje się także nadzieja i przykład wielkiego
bohaterstwa zwykłych osób.
Wielka Brytania poniosła, nie licząc oczywiście obywateli amerykańskich, najwięcej ofiar w zamachach z 11 września 2001 roku. Ro-
|7
nowy czas | 8 września 2011
wielka brytania • świat
Apokalipsa po angielsku
Adam Dąbrowski
W samym sercu swego kraju płonące domy i
plądrowane sklepy. Zdjęcia gigantycznego pożaru pośród głuchej nocy w Croydon, którym zawładnęły
wszechobecne bandy zakapturzonych chuliganów
zdolnych do wszystkiego, przywodziły na myśl apokaliptyczne, hollywoodzkie filmy. Ale jak do tego doszło?
Bardzo szybko pojawiły się dwie opowieści, które
obiecywały odpowiedź na to pytanie.
Brytyjczycy,
którzy nigdy
właściwie nie
zaznali
prawdziwie
krwawej
rewolucji, muSieli
przeżyć niemały
Szok oglądając
w Samym Sercu
Swego kraju
płonące domy
i plądrowane
Sklepy.
opowieść pierwSza
Jeszcze gdy policja walczyła z buntownikami, Brytyjczycy
poczęstowani zostali pierwszą z odpowiedzi. W rozmowie
z BBC News znany z radykalnie lewicowych poglądów
były burmistrz Londynu Ken Livingstone oświadczył, że
winne jest społeczne wykluczenie i dramat ludzi pozostawionych przez rząd samym sobie. Zamieszki miały być
tylko kwestią czasu, bo – jak tłumaczył komentator „The
Guardian” – „10 proc. najbogatszych obywateli jest dziś
sto razy bogatszych od najbiedniejszej części społeczeństwa”, a „tutejsza mobilność społeczna pozostaje na najniższym poziome ze wszystkich krajów rozwiniętych”. Z
lewej strony dało się też słyszeć głos, że bunt na brytyjskich ulicach to nieunikniona konsekwencja narastającej
desperacji wywołanej przez drastyczne cięcia wprowadzane przez obecny, konserwatywny gabinet.
W krajobrazie zamożnej przecież Wielkiej Brytanii
wciąż istnieją wyspy przerażającego ubóstwa. Gdy w
1997 Tony Blair obejmował władzę, obiecywał ich zlikwidowanie. Ale dane statystyczne są bezlitosne. Tego celu
nie udało się lewicy zrealizować. Wyrwa pomiędzy bogatymi a najbiedniejszymi wcale się nie zmniejszyła. Na
obrzeżach jednego z najbogatszych miast świata wciąż
mieszkają ludzie, których nie stać na bilet autobusowy do
centrum. Jeśli więc winić czyjąś politykę, może spojrzeć
przede wszystkim na okres rządów Nowej Lewicy, a nie
obecnej koalicji, której cięcia (często bardzo drastyczne)
nie dały się jeszcze Brytyjczykom aż tak we znaki.
Co ważniejsze, na wielkie plądrowanie młodzież
zwoływała się przy pomocy super telefonów Blackberry.
Rabowane były sklepy z laptopami, drogim sprzętem
elektronicznym i ekskluzywnymi ciuchami. Chuligani
często mieli na sobie modne ciuchy i to ich poszukiwali
włamując się do Top Shopu czy Zary. Czy naprawdę
chcemy wierzyć, że ludzie puszczający z dymem domy i
sklepy swoich sąsiadów byli zdesperowani zamknięciem
lokalnej biblioteki czy sali do gry w ping-ponga? Najbardziej karykaturalnego kształtu ta klasyczna, lewicowa
opowieść nabrała podczas audycji w radiu LBC, kiedy
jeden ze słuchaczy przekonywał, że wyrostki wynoszą z
Foot Lockera najnowsze modele Addidasa i Nike, bo nie
mają pieniędzy na buty.
Druga diagnoza jest prawicowa. Opowiada o upadku
tradycyjnych norm. Są tacy, którzy chętnie obwiniają za
wszystko rządzącą przez ostatnie lata lewicę, która miała jakoby wyrugować z brytyjskiego społeczeństwa zdrowy „moralny instynkt”
oparty na tradycyjnych wartościach. Jeśli tak, to problem zaczął się
znacznie wcześniej.
W lutym 1993 roku całym krajem wstrząsnęło morderstwo dwuletniego Jamesa Bulgera. Mordercami byli dziesięciolatkowie. Gazety krzyczały o upadku moralnym kraju. To wtedy ówczesny premier,
konserwatysta John Major w desperacji zaczął mówić o potrzebie
powrotu do „starych, tradycyjnych wartości” (słynna kampania
Back to Basics). A przecież od ponad dekady Wyspami rządziła jego
partia, teoretycznie strażniczka takich właśnie wartości.
By zrozumieć ten fenomen, trzeba cofnąć się do początku lat
osiemdziesiątych. Gdy w latach osiemdziesiątych Margaret Thatcher przeprowadzała swoją rewolucję, zmieniała na zawsze twarz
Wielkiej Brytanii. Miała być ona nowym, kapitalistycznym rajem,
którego symbolem stał się szybko „londyński Manhattan” – Canary
Wharf. Jednocześnie jednak Żelazna Dama marzyła o Blake’owskich
„zielonych wzgórzach” Brytanii – o powrocie do tradycyjnej, arkadyjskiej Anglii leniwych niedzielnych herbatek i wypełnionych ludźmi kościołach.
Tyle że – jakkolwiek banalnie to brzmi – nowoczesności nie da
się zaplanować. To nie restauracja, w której można wybrać sobie z
karty najbardziej smakowite obietnice kapitalizmu, omijając jednocześnie mniej zachęcające dania. Jeszcze w latach siedemdziesiątych wybitny, konserwatywny socjolog Daniel Bell zwracał uwagę
na napięcie między kapitalizmem a tradycją. Sprzymierzeńcem tego pierwszego jest niepowstrzymana konsumpcja i ciągłe parcie do
przodu, znakami rozpoznawczymi tej drugiej – wstrzemięźliwość i
skromność. W efekcie globalny rynek obraca się w pewnym momencie przeciwko purytańskim cnotom oszczędzania i umiaru, z
których przecież się zrodził, i zmiata je z powierzchni ziemi.
Prognozy okazały się prorocze. Rewolucja rynkowa przyniosła
Wyspom bogactwo, ale jednocześnie zniszczyła resztki Arkadii, na
której wskrzeszenie liczyła Żelazna Dama. Margaret Thatcher śni-
niezwykła, biorąc pod uwagę jak wiele osób zostało uratowanych dzięki jego poświęceniu tamtego dnia. A
wszystko zaczęło się kilkadziesiąt lat wcześniej po drugiej
stronie Oceanu Atlantyckiego...
Cyril Richard Rescorla urodził sie w Kornwalii. Był
żywiołowym młodzieńcem, uwielbiał przygody i od najmłodszych lat okazywał zainteresowanie armią. Jego
marzenia spełniły się, gdy wstąpił do British Army. Jako
zawodowy żołnierz miał okazję podróżować po całym
świecie. Pełnił służbę na Cyprze, w Rodezji (dzisiejsza
Zambia). To była przygoda jego życia. Wtedy też zmienł
znienawidzone imię Cyril na Rick.
W latach sześćdziesiątych wyemigrował do Stanów,
gdzie również wstąpił do wojska. Choć często odwiedzał
swoje rodzinne strony, Ameryka stała się dla niego drugim domem. Swoje przywiązanie do niej udowodnił w
czasie wojny wietnamskiej. W trakcie bitwy pod Ia
Drang w 1965 roku z powodu swojego bohaterstwa zy-
skał przydomek Hard Core. Po zakończeniu służby poświęcił się
pracy ochroniarza. W 1993 roku był świadkiem pierwszego zamachu na WTC, kiedy bomba podłożona w podziemnym parkingu zabiła kilkanaście osób. Wtedy właśnie jako jeden z nielicznych zdał
sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowiłby atak terrostyczny na wieże przeprowadzony z powietrza.
Był tak przekonujący w swoich opiniach, że firma, w której był
zatrudniony, zgodziła się na przeprowadzanie szkoleń BHP konsekwetnie co trzy miesiące! Podczas nich instruował swoich kolegów,
jak sprawnie przeprowadzić ewakuacje w razie ataku terrostycznego
na duże obiekty (jego firma zajmowała czterdzieści pięter w południowej wieży).
Los sprawił mu jednak przykry żart. 11 września nie powinno
być go w pracy. Zaraz po ataku na WTC, zdążyl zatelefonować po
raz ostatni do swojej żony, by poinformować ją o tym co się stało.
Po czym zaczął przeprowadzać ewakuację, która tak wiele razy ćwiczył wspólnie ze swoimi współpracownikami.
Na jednym z ostatnich zdjęć można go zobaczyć jak trzyma me-
opowieść druga
ła jednocześnie dwa sny, ale tylko jeden mógł się spełnić. Choć
jeśli chodzi o gospodarkę, Tony Blair był pojętnym uczniem
Thatcher i z zapałem kontynuował romans z wielkim biznesem i
wolnorynkową ortodoksją – to nie za jego czasów Anglia „tradycyjnych wartości” zaczęła odchodzić w niepamięć. Jej upadek był
ceną za sen o szklanych domach Canary Wharf, jaką przeczuwał
już Bell, a jakiej Thatcher wcale płacić nie chciała.
Stare mapy zawodzą
Żadna ze wspomnianych „wielkich narracji” nie okazuje się użyteczna. Szyby w Croydon, Peckham i Hackney pękały z niezliczonych, powiązanych ze sobą powodów. Nieprzypadkowo
komentatorka „Daily Telegraph” nazwała zamieszki „bardzo tajemniczą rewoltą”. Byłoby – rzecz jasna – o wiele przyjemniej,
gdyby to, co stało się na Wyspach tego lata, dało się wytłumaczyć
przy pomocy prostych ideologicznych schematów. Spalibyśmy
pewnie spokojniej, gdyby zamieszki można było po prostu wpisać
w którąś z „wielkich opowieści” wygodnie porządkujących nasz
świat. Tyle że to niemożliwe. Stare mapy – zwoje z napisem „wykluczenie” czy „tradycyjne wartości” – nie pokazują nam wyjścia z obecnej sytuacji.
Bieda, społeczne wykluczenie, „wyuczona bezradność” żyjących na zasiłku, rozpadające się więzi społeczne, demoralizacja,
konsumpcjonizm, kultura gangów (czasem akcentująca źle rozumianą solidarność etniczną) – to wszystko tworzy gęsty splot okoliczności, które zamieniły brytyjskie ulice w piekło. To wszystko
rozsadza ramy obu opowieści, zarówno prawicowej, jak i lewicowej. Łatwych wyjaśnień nie ma, podobnie jak nie ma prostych recept na kryzys solidarności i więzów społecznych, który toczy dziś
Wielką Brytanię. To prawda, taka sytuacja nie jest komfortowa. To
dlatego wciąż pojawiają się ludzie uparcie próbujący stosować
przeróżne, zardzewiałe ideologiczne wytrychy, które tłumaczyłyby
sierpniowe wydarzenia. Ale czasem dobrze postawiony znak zapytania lepszy jest od źle postawionego wykrzyknika.
gafon w dłoni, wydając instrukcje i pokazując drogę ucieczki swoim
kolegom i koleżankom. Uratowani przez niego wspominają, że w
trakcie ewakuacji śpiewał patriotyczne pieśni, by podnieść ich na duchu. Dzięki wcześniejszym szkoleniom ewakuacja zakończyła się sukcesem – tylko troje z pracowników zmarło tamtego dnia, w tym Rick.
Widziano go po raz ostatni, kiedy wracał po schodach jednej z
wież WTC, by szukać maruderów. Kiedy wieża zawaliła się, był w
środku. Jego ciało nie zostało nigdy znalezione.
•••
Głównym wydarzeniem rocznicowym w Wielkiej Brytanii będzie ceremonia w londyńskim September 11 Memorial Garden, otwartym
w 2003 roku. Bliscy zmarłych 11 września przeczytają imiona ofiar i
zostawią pod tablicą pamiatkową po jednej białej róży dla każdej z
nich. Msze w intencji ofiar odprawione zostaną w St Paul Cathedral,
i w Westminster Abbey. W Nowym Jorku odbędzie się koncert rocznicowy na terenie British Memorial Garden na Hanover Square,
które znajduje się zaledwie pół mili od Ground Zero i jest miejscem
upamiętnienia 67 ofiar, obywateli Wielkiej Brytanii.
8|
nowy czas | 14 marca 2011
fawley court jest naszym dziedzictwem!!!
|11
8 września 2011 | nowy czas
fawley court
FAWLEY COURT –zdrady
PYTANIA.–
Dokumenty
GDZIE SĄ ODPOWIEDZI?
uzupełnienie
Poprzez chmury, które tymczasowo wiszą nad Fawley Court,
wyraźne prześwitują – dzięki rozwiązywaniu różnych zagadek –
promienie nadziei. Najciekawsza zagadka: czy ten nasz piękny
dusze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie bypałac
nad
wodą
sprzedany?
„No
wy Czas”
w związ
kuzostał
ze sprzerzeczywiście
dażą Fawley ją fun
FAW L E Y C O U R T O L D B OY S
82 PORTOF
BELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD
AWLEY C OURT O LD B OYS
t
e
l. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043
82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD
emtel.
ail020
: m7727
male5025
vskFax:
i@h020
otm8896
ail.c2043
o.uk
Court opublikował 7 lipca 2010 roku artykuł pt. ły one wpisane w rozliczenie finansowe 2000 roku.
email: [email protected]
Rewelacje o sporze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani
„Dokumenty zdrady” (www.nowyczas.co.uk) ,
Wiemy
z
wymiany
listów
adwokatów
cheniu,
a
także
„Dziennik
Polski”,
sprawie
„własności”
Fawley
Court,
adpodpisy
ks.
Jasińskiego
i
ks.
Gowkiezawiera dalsze warunki tej bardzo
Aidy
Her
sham
z
by
łym
wspól
ni
kiem
wy
ka
za
ły,
że
war
tość
po
sia
uzupełniany w kolejnych wydaniach gazety
(a
także
Charity
Commission),
że
PAFT,
Zjednoczenie
Polskie,
POSK,
wokaci
policzyli
sobie
ponad
100
tys.
lewicza,
ale
jest
też
trzeci
podpis!
dziwnie
zakamuflowanej
„sprzedaży”
dło
ści
Faw
ley
Co
urt
po
usu
nię
ciu
prze
szkód
(np.
gro
bu
o.
Jó
ze
li
wspie
ra
nie
szkół
so
bot
nich
i
har
cerstwa.
Nie znaczy to
jednak,
dalszymi wypowiedziami Fawley Court Old
opiekunowie
Fawley
Court,
księża
Polska
Macierz
Szkolna?
–
organizafuntów!
(Może
były
marianin,
a
dzisiaj
Czyj,
i
dlaczego?
Podpis
jest
niewy–
nieustanna
CISZA.
Dlaczego?
fa
i
pra
wa
do
swo
bod
ne
go
prze
cho
dze
nia
przez
te
ren
Faw
ley
że
ta
ko
we
fun
du
sze
ma
ją
być
uzy
ska
ne
kosz
tem
zmar
no
wa
nia
najBoys. Zasadniczych pytań dotyczących sprzezacierają
ręcejed
w oczecje,
które
miały
po z zezwo
PAN
Władysław
naświetli
nam
tejniej
pory
Nacze
tymnia
niekakoniec.
pięciu
Court) wraz
leniem
na noDuda
we budow
nictwo
wynosiraźny,
około i docen
szeprzez
go donikogo
robku nie
Polonii i znisz
tolickieIstnieje
go ośrod
ka
ży Fawnadal
ley Co
urt jest
nak co
raz
wię
cej.uzyskać dotację
damarianie,
kiwaniu na sumę 3,5 mln funtów, któsprzedaży Fawley Court.£100
Mamy
nieco
Czy
zidentyfikowany.
którzy
minalionów. Uzy
skatę
nakwestię?).
w tym kon
tekparafianie
ście kwotana£13 milio
nów oświaty z bezcennym Muzeum,powierników
ocenianym (trustees),
jako jeden
z najprzyczyważrą mogliby dostać, gdyby uzyskali
dzieję, że dobre wieści wza
tejdo
sprawie
prawdę
wiedzą,
gdzie
idą iich
ciężko zaniżo13
2009zbio
rokurów
odnotowano
nilipo
sięzadogra
nielegalnej
„sprzedaży”
robek całej Po
lonii jest
skanda
licznie
bezprawnie
nakwietnia
niejszych
historycznych
nicami Pol
ski (którego
na ne
ekshumację
miała
dlama
nas
Ka-FCOB,
zarobione
pieniądze składane na tacę? w dokumentach
w ko
Land
su-do Liche
Fawley
(KoMisja
munikat
NC, 10.10.2010).
część tyl
przeRegistry
wieziono
nia) Court:
i złamaPaweł
nia woNaumowicz,
li wybitnego
Podpozwolenie
koniec minio
go roku z szczątków
biura Attorneybędzie
General
otrzy
li- Polska
dono
tejścipory w gorliwej
so- sie FCOB
Ale wróćmy
Fawley
13- mlnPo
funtów,
Co-skiego.
Wojtek Jasiński, Paweł Nawalaniec,
W tym cza
otrzymado
ło „sprzedaży”
list od adwoka
tów panimę
Her
laka o.zaJójaką
zefa Fawley
Jarzębow
śmy,założyciela
na podstaFawley
wie oboCourt,
wiązuks.
jąceJózefa
go prawa dotolicka,
tyczącektóra
go jaw
Jarzębowskiego,
uzyskali
zgodę
za- of In
lidarności
Dlaczego?
roku
2006ley Court,
urtmi
został
Okazuje
się, wy
że choAndrzej
i Tadeusz
Byczinformujący,Court.
że niePrzy
jest sprzedaży
ona właściwciel
ką Faw
- „sprzedany”.
O. Józef uczył
swoich
wankówGowkielewicz
wiary, uczciwo
ści i rado
infor
macji w życiu pu
blicznym
(Frena
edom
formationz ciszą
Act), MILCZY.
do- sham
kaz ty
wolnego
przez
tegosion. Zna
Od
kiedy
księża
South
Lodge
400 tys.
to 16,5
mln pominał,
kowski.
Kimszych
jest Tadeusz
Byczkowski?
udzielała wy
wiadów
praza
siekwotę
brytyjskiej
zafuntów
taką się poto
danieprawda.
jąc. ści wTażysuma
ciu. Czę
sto przy
w pierw
latach szko
ły, że
kumen
uzyskaprzejścia
ne od Cha
rity teren
Commis
lazł
się tam
domarianie
- mo żeprzystązabytkowego
kompleksu
oraz(codoszli
doce),pili
przeprowadzenia
skandalicznej
czyłomoże
639
tys?
są pieniądze
jednak
Czy wjak
ogóle
Czyztokoń
marianin,
nazwisko pojawi
się rów
nież
w (gdzie
związku
z planowainymfuntów
przez – zarejestrowano
marianie nie wie
dzą ztylko
dnia na dzień
zwiąistnieje?
zać koniec
cem
nveyan
poddo
pisa
ny przez o. Jej
kument
kupna Faw
ley Court
porozumienia
w sprawie
św. dzier„sprzedaży”
naszego
ichToadrozliczenie?),
w dokumentach
wy-ki, ale
czyPan
może
jużpo
PAN?
Court
nią kupnem
Hall i z próbą
nabycia SouthpotwierLodge, któ13
ra mln
zo- funtów!?
i zapłaDlaczego?
cić bieżąceJestrato
chun
Bóg
magaFawley
i słucha
moOld
Jarzę
bowskiego oraz
deklarakościoła
cja z 8 paź
nika 1953 (De
klara- dziedzictwa,
z rodziną
fundatora,
Staponad
lat)no sprze
dzających
transakcję
w Land Registry
raźne złamanie
licznych
dwie
stała niedaw
dana za
£700 000.
dlitw. prawa.
W tychMimo
począt
kowych laBoys
tach ofiaruje
Fawley Co
urtbutelki
był obszampana
ciążony
), potwier
dzająca,księcia
że Faw
ley Coadwokaci
urt kupio(od
ny zo
stał zpięćdziesięciu
tionAnny
od Trust
Pothecary
Witham
zgarnęli
„imieniu
Land
Czytelnikowi/om,
którzy
udzielą
Sprawagrubeatyfifigurują
kacji o.dwa
Józepodpisy
fa Jarzęwbow
skiego nie była próśb
poru-skierowanych
ogromną do
hipo
teką,Registry
były poważ
ne trudności finan
sowe.
Kienam
dy
przenisława
znaczeRadziwiłła.
niem na cele edukacyjne. Otrzyma
liśmy rów
nież zaWeld
Inna
z tymi
be So
pieniądze.
sprzedawców”
Jasiński
FCOB,
Law
informacji…
szażenazawsamo
„Dokumen
tach”. Pisała– oWojtek
tym przez
wieileAnlat praprzez
sa po-adwokatów
jednak za
brakłoAbbot
o. Józe
fa Jarzęrzetelnej
bowskiego
(i Jego następcy, o. Japis hipo
tekikwestia
Tempeto:
ranco
ce się
Perstało
manent
Building
ciety, któOkazuje
ry na się,
ze „sprzedaży”
przekształcenie
Trust- andloTitle
drzej
Gowkielewicz.
namley
(zgodnie
nijna,Deeds
a w ostat
nim
dziesięcioleciu informacja na Sltrs.
temato dostarczenie
nickiego) Faw
Court zbył już zabezpieczony na przyszłość. Ze
siedniby
miu już
strouzyskanymi
nach obarcza
powierników funda
cji wieloma ogra
Malevski
13nia
mln
Może
notarialnych
i
„sprzeInformation
Act) sprze
kopii niewierzenie się tym, któMirek
zamierzonego
proceKolejna
su beatyzagadka.
fikacyjneNa
go akcie
była za
mieszczoFreedom
na na of
wszyst
kich zdrad,
rzy ufnie
pomanicze
mifuntów?
związany
mi ztrochę
pożyczświatła
ką zaciągnię(aktów
tą na za
kup Fawleyi statutowych)
prezes
FCOB
rzuci
na
to
zadłużona
Bazylika
w
Liwspółpracę
z
Charity
Commission
w
daży”
Fawley
Court
również
figurują
tzw.
Side-Agreement,
który
rzekomo
o.
Court – z tego powodu postanowiono ją spłacić jak najszybciej stronie internetowej Zgromadzenia Księży Marianów, skąd znik- gali i wierzyli marianom, wykonywali wolę i realizowali wizję
(pożyczkę spłaciło Stowarzyszenie Polskich Kombatantów). Jak nęła tuż przed sprzedażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat Jarzębowskiego jest chyba najgorsze w całym skandalu otaczająCo
dotąd nie ma najważniejszego dokumentu, potwierdzającego ostre koRmen
óżnta
e rze
polswki„Ty
e ggo
rudniu
py – Pol
szcskim”,
zególnge
iene
Faral
wnie
ley przy
Courchyl
t On
ld- cymmFaw
u Mley
rs H
erurt.
sham twierdziła, że nie ma żadnych interesów,
i aspr
Ko
cho
utworzenie trustu edukacyjnego Kolegium Bożego Miłosierdzia emuBma
oysria
–nom
podw
żaawie
ją legsprze
alnoda
ść ży
sprFaw
zedley
ażyCo
, pourt
dkr(„Świę
eślajątość,
c, że
w słoenBy
siełych
czerWy
pan
ia wan
jakicków
hkolKo
wielekgium
korzyBo
ścże
i wgofirMi
miło
e sier
[‘shdzia
e
loawo
kę”),
poazasptym,
(Devine Mercy College Educational Trust). Brakuje też wcześniej- chwim
rianie
nie na
nieręm
ieli pale
raw
rzedoprócz
ać czegFCOB,
oś, co znikt
ostasię
ło o Fawhley
ad Co
nourt
intena
redal
st, bwal
enczy
eficoiaod
l owró
r othceenie
rwiha
se’nieb
, Eyene1go
272ak
]. tu
Oksprze
azałodaży,
daa izspra
szych dokumentów potwierdzających zbiórki na kupno Fawley tę spra
kuwę
pionie
ne pupo
rzemi
z Pna.
olonię. Ponadto odrzucenie najwyższej
sięufa
jedjąc
naże
k, żpraw
e firm
ostawie
ła zdli
arewość
jestrzwy
owacię
nażą.
na Jersey w
Wi
zją
o.
Jó
ze
fa
Ja
rzę
bow
skie
go
by
ło
stwo
rze
nie
i
pro
wa
dze
Court wśród Polonii, o które od dłuższego czasu prosimy Komioferty na rzecz absurdalnie niskiej jest złamaniem prawa
określonym celu [‘special purpose vehicle’], że założyli ją kugojącośrod
wych
ponko
tet Obrony Dziedzictwa Narodowego pod przewodnictwem dr nie ka
obto
olic
wikie
ązu
ego ka
orgoświa
anizaty
cjedla
chno
ary
tatyw
e leń
(zduPo
mla
ieków
wają- Krzysz
zynowtof
ie oJa
becstrzęb
nego paski
rtnera Aidy Hersham, i że beneficjanna Wy
Jeiegosicza
doom
latmdzie
tych
Bożeny Laskiewicz i Julity Nazdrowicz-Woodley.
cespach.
zachoZa
wan
ę Csów,
hariaż
ty C
issiwięć
on zdzie
ostasią
nie
podXX
dane Sekre
tamitarz
są jej dFCOB--zieci. Okazało się również, że pierwsze
wo
piśmie
te Eye”,
nie
InWe
formawpły
cje doty
cząwym
ce lat osiem
dziesią„Pri
tych va
w Faw
ley Court wieku,
rewwizhym
ji sąd
owBo
ej)że
. coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną
obciążenie na nieruchomość spada na Credit Swiss i wetrzeba(19
uzusierp
pełnić nie
daw–nym
odkryciem
tyczącym
nięłej
cia i racz nam
wró
cić
Pa
nie”,
nia
1 wrze
śniado2011)
wznik
sta
Polacy sprzeciwinikt
ają snie
ię rprzy
ównpusz
ież eczał,
kshuże
mwy
acjzwo
i szclizmy
ątksię
ów,
dług prawa bank jest właścicielem Fawley Court.
sprzeda
bezce
cennych
ekspoand
natów Cor
z Muners
zeum o.uka
Jarzę
bowsię
skiego. spodoso
no
mi
rużybry
Nooks
zał
jcawiec
Jarkiej
zębdo
owmi
skna
iecji
go,i zże
ałowży
ciwym
ela ko
lele
gnium
ium, zzja
łożwią
onysię
ch na
w
Mr JuNa
sticewiecznej
Eady obiecawarcie
ł, że wyrok zostanie wydany za
W grud
roku
domu
kcyjnym
sties ma
rianie
- Wyspie
reatu
zaołoteżąraro
ny.
To
koniu
lej1985
ny ar
tywkuł
poauświę
coChri
ny Faw
ley
Cowyurt.
grobmi
ielio
obno
okwe
korze
ścisze
oła Po
wylakków,
orzysktó
tyw
neg
z pdzi
rze
zM
rs
trzy mies(Pamięci
iące, a tymcOjca
zasemJózefa
w sądzie toczą się inne sprawy.
stawili na sprzedaż część eksponatów z muzeum, np. posąg bogi- był czas,
naalesp
żaoło
oświa
Herskie
hady
mn
raumac
dycznniać
e koośro
ncedek
rty. W
ydaty
niw
e zFaw
godley
y nCo
a Jednym Jarzębowskiego)
ze świadków – o dziwo niewezwanym – był ksiądz
ni greckiej został sprzedany za pół zarezerwowanej ceny (World urt, eaknie
tejain
ma
shupla
mano
cjwać
ę zosspie
tałonię
wże
stnie
rzym
nesty
wtuzcji,
wiąjak
zkutoz zro
plabi
noliw
an-ą
Wojtek Jasiński, który jako powiernik trustu odegrał główFamoCusorFal
disap
peloars
NC
ność
azlen
wiGiant
ęcejm
ach
je…,
kzw
ią20.11.10).
zanychzKo
Flej
aw
leywy- rianie.
rewJak
izjąmó
sąwi
dopo
wąeta:
. Ks„Zbrod
ięża mania
riato
nienie
złosły
życha
li jena…”.
dnak nowe podaną rolę w sprzedaży Fawley Court, i nie tylko. Złożono
Na
którzy doprowadzili
darzeń
sun(prze
żo&
nypmi
cza
li:po.ałDo
Coteugo
rtokre
(Eye
o12ło
53
asws
itym
m),p
ięsie
knby
ym
acmań
emnipięt
e o nu
zezjąc
wopo
lenwier
ie nni
aków
ekshma
umriań
acjęskich,
.
oświadczKiedy
enie, żprzechodzisz
e w czasie prano
rzesłuchań przebywał w Watydo
sprze
da
ży
Faw
ley
Co
urt,
nie
moż
na
za
po
mi
nać,
że
nie
dzia
ski, a p
póź
niej
o.
Pa
pu
żyń
ski)
jest
nie
po
ko
ją
ca.
Ma
ria
nie
za
trud
nia
ją
Obok
namiotu
oł ożonymnabrzeguTamizywpobliżuHenley.
Tymczasem kupcy również się poróżnili. Richard Butlerkanie (który nie wydał zkościoła
gody na sprzedaż Fawley Court). W
próż
adwokataPaRi
sa,nektó
nad
łachar
c, jada
k zPar
apke
ew
stry
alpra
i czcu
ytje
eln
icypraw
sobiną
e pdo
rzku
ypmen
om-ina- łali oni
-Crewag
h wni,
ziąił tym
do ssa
ądmym
u MrspoHjęecie
rshzdra
am, dy
zarsię
zucroz
ająsze
c jrza.
ej, żeKto
nie
rzeczywiMogiłę
stości bsamotną
ył objętyuszanuj
kaucją policyjną z powodu przeley
tacją Ko
sier1dzia
tru
Przez
ją, le
zogium
stał Bo
zakżeugo
pioMi
nyłow
953 w
roce
kulupre
rzjeestra
z pocjilsno
kąwe
spgo
ołe
cz-- był za
wysprze
płacda
iłażą
muFaw
5m
ln Co
funurt,
tówa, kkto
tóreprze
nalciw?
eżałyKto
mupro
siętezsto
a wwał
ynesłuchania
, jakiepochylenie
miało odbczoła.
yć się w sądzie koronnym w Wornie, a które organizacje milczały? Czy zaistniał konflikt
stu (zankoń
o., Ja
ośćczo
wne
Anwgl1985).
ii i przW
ektym
azancza
y ksie
siędy
żorek
m tor
maszko
rianły
om
bynicki publicz
gocjowanie obniżenia ceny Fawley Court z 22,5 mln do
cester w sprawie rzekomej ekshumacji z terenu St
sów na emigracji? Dobrym tu porównaniem jest próba
jest od
łaany
rasfiizkna
miej
W południe, gdy słońce jesienne
pwo
row
dzdo
ili tpa
am
ołęEalin
: Kolegu.
giuNa
m Bjeogo
żeg
o Msce
iłosma
ierria
dznie
ia. intere
13 mln. Mrs Hersham utrzymuje, że nie było takiej umowy.
Raphael’s Convent w Lower Bullingham szczątków podaży katolickiego St John & Elizabeth Hospial, którą uniemianuFją
wiakjąc
Ozłoci liście na grobie
awno
lewe
y Cgo
oupo
rtwier
jes tnioka
beco.niGur
e prgu
zela,
dmwy
iosta
tem
ilkujed
spno
racze
w - sprzeW
niosła do sądu kontrpozew wobec Richarda Butler-Crestrzeganego jako „święty” 14-letniego chłopca Witusia Ormoż
li
wi
ła
Cha
ri
ty
Com
mis
sion
po
in
ter
wen
cji
kard.
Mur
phy
śnie do
ku
ment
z
no
wą
klau
zu
lą
upo
waż
nia
ją
cą
po
wier
ni
ków
do
O Dobrym Człowieku pomyśl
sądowych, badających prawa własności i wynikającej
agha, roszcząc sobie 4,5 mln jako rekompensatę strat poniełowskiego, złożonych w Henley obok grobu matki [szczątki
O’Con
nor,
zwierzch
ni
ka
die
ce
zji
West
min
ster
i
po
ar
ty
ku
łach
w
sprzeda
ży
Faw
ley
Co
urt.
Wkrót
ce
z
nie
ja
snych
po
wo
dów,
za
raz
On zawsze myślał o tobie.
z nich sprzedaży oraz rolę księży marianów. Toczy się też
sionych w związku z niezrealizowaniem zaplanowanych
Witusia, złożone w drewnianej skrzynce, zostały wsunięte
pra
sie
(„The
Gu
ar
dian”
itd.).
Pol
ska
Mi
sja
Ka
to
lic
ka
pod
le
ga
przedsp
egrazawmi
na
mi
GCE,
ma
ria
nie
za
my
ka
ją
szko
łę,
pu
blicz
nie
a dotycząca zablokowania prawa do swobodnego
inwestycji oraz kosztami wykonanych już prac. Wygląda na
pod płytę grobu jego matki – red. NC]. Posiadłość w HereWestminster, ale widocznie jej były rektor, ks. Tadeusz
zaprzepcza
Co
urt.
A gdy wieczorem przyjdziecie
rzejąc
chopo
dzgło
enskom
ia przoechę
z pci
ossprze
iadłoda
śćżyorFaw
az eley
k sh
um
acji zwłok diecetozji
, że niejaki Damien Kearsley, deweloper, doradził, że w cią- fordshiere należy również do księży marianów [Lower BulKu
kla
nie
zgło
sił
sprze
ci
wu,
bo
w
ko
re
spon
den
cji
FCOB
abp.
Dzie
ło
o.
Ja
rzę
bow
skie
go,
Ko
le
gium
Bo
że
go
Mi
ło
sier
dzia,
Po polsku wyszepczcie pacierze
znajdujących się na terenie Fawley Court, co było warungu 26 miesięcy Fawley Court mógłby przynieść zysk w wylingham zostało kupione przez hrabiego Łubieńskiego i
Vin
cent
Ni
chols
(na
stęp
ca
kard.
O’Con
nor),
twier
dził,
że
nie
ma
kontyknu
owa
ne
przez
o.
Ja
nic
kie
go,
na
gle
ma
swój
ko
niec,
ale
po
Bo On tu na Wiecznej Warcie
iem sprzedaży.
sokości 32 mln funtów, gdyby pałac zamienić na hotel, a na
przekazane polskiej społeczności w Anglii, księża marianie
w
tej
spra
wie
sta
no
wi
ska
(
dwóch laDtach
o.
Pa
pu
żyń
ski
otwie
ra
Dom
Piel
grzy
ma
z
de
kla
ra
Słowa polskiego strzeże.
I
ha
ve
no
stan
ding
in
this
mat
ter
).
Z
do
la przypomnienia: w 1971 roku na terenie Fawley
przylegającym terenie wybudować mieszkania. Jak do tej
byli jedynie opiekunami tego miejsca – red. NC]. Księża macją stwo
rze
nia
Sank
tu
arium
Bo
że
go
Mi
ło
sier
dzia.
Do
dziś
nie
stęp
nych
nam
da
nych
wia
do
mo,
że
Pol
ska
Mi
sja
Ka
to
lic
ka
za
ofe
Court zbudowany został kościół św. Anny, którego fundapory, zgoda na to nie została wydana.
rianie próbują sprzedać tę posesję i być może obecność
wiemy,
co się stało z antyczną rzeźbą Zeusa, która znikła w tym rowała marianom £8 milionów, czego marainie nie przyjęli.
I nocą, gdy strzechę wysoką
torem był książę Stanisław Radziwiłł; w 1986 roku szkoła
Sprawa, którą prowadził sędzia Mr Justice Eady, odbyła grobu na jej terenie odstraszała potencjalnych nabywców.
okresie.
Do
wia
du
je
my
się
na
to
miast,
że
Com
mo
dus
zo
stał
sprze
Kościoła mgła osnuwa
W
2008
ro
ku,
po
ogło
sze
niu
in
ten
cji
sprze
da
ży
Faw
ley
Co
urt
została zamknięta w niejasnych okolicznościach; w 2008
się w lipcu, a przez salę sądową Royal Court of Justice
Prokuratura [Crown Prosecution Service] oddaliła jednak
dany rprzez
„pry
wat
ne
go
ko
lek
cjo
ne
ra”
w
ro
ku
2005
na
au
kcji
w
Tutaj, nad Małą Polską
by
ło
du
żo
pro
te
stów
na
ła
mach
pra
sy,
ale
tak
że
wy
ło
ni
ły
się
gło
sy
z
oku, po zaniechaniu projektu budowy ze składek Polonii
przelewały się zarzuty nadużyć, błędnej interpretacji,
sprawę – gdyż „nie leżała ona w interesie publicznym”
Christies za £105,000, lecz suma ta nie jest wykazana w rachun- różnych
Ten Wielki Polak czuwa.
źródeł popierające sprzedaż – między innymi z szeregów
Centrum Apostolatu, Fawley Court został wystawiony na
sznia
ustNa
w,uczy
kłam
ststwa
w, koPol
ruskie
pcjgo
i. Dza
o Gra
tegoniscą
prizwecwy
zkpo
im
iędziach
dzy różi „nie znaleziono dowodów, że były to kości ludzkie” – co
kach przedstawionych przez marianów Charity Commission. Zrzeosze
ciel
wie
sprzedaż. Wyceniony został przez agentów nieruchomonyna
miZa
grrem
upaby
mi(pre
Polze
aksaów
becn
ymda
i ncji
a Kul
salitu
sąral
do
wewy
j sdaw
two-rzy- jest niewiarygodne i wręcz obraźliwe. J. W. Górski
Także niewykazana jest suma £400,000 ze sprzedaży w 2005 Szymo
Poloskiej
Fun
nej,
ści: Savills – na 24 mln funtów, Warburtons – na 30 mln.
ł
y
z
a
b
a
w
n
e
w
i
d
o
w
i
s
k
o
.
W
a
ż
n
ą
k
w
e
s
t
i
ą
d
o
r
o
z
s
t
r
z
y
g
ię-cia
Ponadto w sądzie najwyższym założono5.12.1972
jeszcze jedną
roku North Lodge, małej posiadłości przy bramie należącej do cy „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”) na zebraniu z nKo
Ofertę 22,5 mln funtów odrzucono, a w ubiegłym roku
j
e
s
t
t
o
,
c
z
y
k
s
i
ę
ż
a
m
a
r
i
a
n
i
e
w
i
e
d
z
i
e
l
i
o
5
m
i
l
i
o
n
o
w
y
m
h
o
n
o
s
p
r
a
w
ę
p
r
z
e
c
i
w
k
o
m
a
r
i
a
n
o
m
,
w
n
i
e
s
i
o
n
ą
p
r
zez Polish
Fawley Court. Akt sprzedaży był podpisany przez dwóch księży: mitetem Obrony Dziedzictwa Narodowego. Niewyraźne jest też
cena została zbita do 13,5 mln i posiadłość została sprzer
a
r
i
u
m
,
j
a
k
i
e
z
a
ż
y
c
z
y
ł
s
o
b
i
e
B
u
t
l
e
r
C
r
e
a
g
h
(
n
a
j
w
i
d
o
c
z
n
i
e
j
A
c
t
i
o
n
G
r
o
u
p
.
C
h
o
d
z
i
o
z
n
i
k
n
i
ę
c
i
e
f
u
n
d
u
s
z
y pochodząWojciecha Jasinskiego i Andrzeja Gowkielewicza, co jest tym stanowisko Zjednoczenia Polskiego. Natomiast PAFT (Polonia Aid
TO
MAY
dana firmie Cherrilow Ltd, zarejestrowanej poza granicaie)tion
. JedTrust),
en z doktó
kure
mgo
entpo
ówwier
, któnircy
y mdys
iałpo
ponu
św
dczdu
aćsza
tami
kie
cycWHOM
h ze zbiórIT
ek n
a budCONCERN
owę nigdy niepowstałego Cenbardziej dziwne, że stanowili oni mniejszość wobec zarejestro- Founnda
jąiafun
Re:
FAWLEY COURT, HENLEY
mi Wielkiej Brytanii.
ustnarodowego
alenia, podppo
isa
ny przez Minsygniów
rs HershaRzą
m, du
zosPol
tałskie
rzego
kona
mo
trum Apostolatu (ok. 300 tys. funtów) oraz o zaginione
wanych w tym czasie pięciu powierników trustu.
skarbu
przekazaniu
Fawley Court został przejęty przez Mrs Aidę Dellal
podrtwie,
obiobył
ny.od
Napo
tocząt
miaku
st za
Busprze
tler-C
agSe
h kre
pow
iedPA
zia
ł, że,pan
drognotice
ocenneisdzdirected
ieła sztukto
i (oany
łączparties
nej warwho
tości may
ok. 30 mln
W związku z artykułem w „Private Eye” o brakującym doku- Uchodźs
dareżą.
tarz
FT-u,
This
Hersham, która publicznie poinformowała o wielkich i – co
at-Koź
wiejniew
mu ski
byłpo
o ptzw.
rzek„ostat
onaćniej
mamszy”
rianów
y oley
bnCo
iżyurt
li cewnza
ę, funtów), that
przekthey
azanehave
Muza
eubeneficial
m Fawley C
our t przin
ez członconsider
interest
mencie Kolegium Bożego Miłosierdzia pan Władysław Duda Ostołja
w, b
Faw
warte podkreślenia – godnych naśladowania planach
poko
nieścio
wałaż sśw.
am An
pony
cho(6.12.09)
dzi z katpo
olwie
ickidział
ej rodpro
zinte
y.stu
Nijąecym,
bez zże
naków polCourt,
sko-br yHenley.
ty jskiej sThey
połecshould
zności, knote
tóre zthat
ostałthe
y wywieFawley
(już nie
ksiądz) napisał do redakcji list stwierdzający, że nie nisz- krystii
renowacji niemiłosiernie zapuszczonego zabytku klasy I
c
z
e
n
i
a
m
o
ż
e
b
y
ć
t
e
ż
f
a
k
t
,
ż
e
n
a
j
b
a
r
d
z
i
e
j
a
k
t
y
w
n
i
p
o
w
i
e
r
n
i
z
i
o
n
e
(
d
o
P
o
l
s
k
i
)
b
e
z
z
g
o
d
y
[
b
r
y
t
y
j
s
k
i
e
g
o
m
i
n
i
s
t
e
rstwa
sale
of
the
property
by
the
Marian
Fathers
to
the
czył żadnych dokumentów, ale że sporządził katalog Muzeum i spodziewa się miliona funtów.
(Grade I), jakim jest pałac Fawley Court. Jakkolwiek, od ranew
owners
may
be
defective
and
that
any
new
c
y
t
r
u
s
t
u
,
k
s
i
ę
ż
a
–
J
a
s
i
ń
s
k
i
i
G
o
w
k
i
e
l
e
w
i
c
z
–
z
a
o
f
e
r
o
w
a
l
i
k
u
l
t
u
r
y
–
r
e
d
N
C
]
.
S
p
r
a
w
a
z
o
s
t
a
ł
a
o
d
r
o
c
z
o
n
a
w
o
czekiważe zabezpieczał archiwa i dokumenty (The Return of Vlad, NC
Znaczy to, że od początku musiała powstać kolejka prezesów
zu zrazList
iła soten
bienie
lokwy
alnjaąśnia
spowca
łeczle,
nodla
ść p
opgo
rze–zja
zako
łożjesz
encze
ie
may
firją
mcych
ie Msię
ainma
streria
am
Butoleza
r-C
aggi.
ha Ogól
wynny
ajębi
cie
na jest
półtbar
ora- ro- title
niu n
a wybe
rokvulnerable
Mr Justice to
Eachallenge.
dy’ego.
kłania
nom
poremo
lans
10.11.2010).
cze
kówier
ł posnik
iad–łoWła
ści w
sokieDu
goda
ogza
rore
dzjeestro
nia,wał
zam
kającro
w- tendzo ksmut
u biny
urai nnie
a tpo
ere
iecy:
Faw
Cou
rt (czy firm
płmi
aclio
iłanowej
Sporo pracy dla prawników, a tymczasem przyszłość
ksiądzwiopo
dyysław
wy1999
konją
traleciymy
posiadłość
o astu
Patrick
s
p
o
s
ó
b
ś
c
i
e
ż
k
i
s
p
a
c
e
r
o
w
e
i
u
n
i
e
m
o
ż
l
i
w
i
a
j
ą
c
w
i
e
r
n
y
m
k
o
c
z
y
n
s
z
?
)
.
W
ś
r
ó
d
ś
w
i
a
d
k
ó
w
b
y
ł
j
e
d
e
n
z
e
m
e
r
y
t
o
w
a
n
y
c
h
d
y
w
s
paniaStreeter
łego, z ogand
romCo,
nym potencjałem zabytku klasy I
ku nowy trust, wykreślając z rejestru Charity Comisssion trust wartości, ale milion wpłynie na konto do podziału między spoleChartered
Accountants
r
z
y
s
t
a
n
i
e
z
k
o
ś
c
i
o
ł
a
ś
w
.
A
n
n
y
;
p
o
m
i
m
o
t
e
g
o
ż
e
c
e
n
a
p
o
s
i
a
r
e
k
t
o
r
ó
w
h
a
n
d
l
o
w
y
c
h
T
e
s
c
o
,
k
t
ó
r
y
z
e
z
n
a
ł
,
ż
e
p
r
z
e
d
s
t
a
w
i
ł
s
p
o
w
i
t
a
j
e
s
t
g
ę
s
t
ą
c
h
m
urą.
Niepokalanego Poczęcia (nr. 271717) i co się stało z funduszami gliwymi polonijnymi organizacjami. Kwestie finansowe nie są
1 Watermans End,
dłoczo
ściny
zomi
stana
ła oCen
bnitrum
żona,Apo
by –stozg
dnktó
ie zreklni
au
zulą
(zased
opłnem
atą) spra
Mrswy…
Hersham Butler-Creaghowi i jest pewien,
przezna
laotu,
gdy
nie zosta- jednak
Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ
esdo
trywa
kcne.
yjnCha
ą – kriotyścCom
iół mmis
ógłsion
byćnie
otw
rtyda
dljuż
a wdo
ierku
nymen
ch, Piloti
że bwi
yłaste
um
owa
a 5gam
n fcje
untpo
ów
ło wyrbu
poasia
Oczy
jest,
żenor
nilza
lo. nijne potrzebują funduTel: 01279 731 308
m
a
r
i
a
n
i
e
z
o
s
t
a
l
i
z
m
u
s
z
e
n
i
d
o
z
a
m
k
n
i
ę
c
i
a
k
o
ś
c
i
o
ł
a
.
O
c
z
y
w
i
ś
c
i
e
w
y
s
z
ł
a
t
e
ż
n
a
j
a
w
r
o
l
a
C
h
e
r
r
i
l
o
w
L
t
d
.
R
o
k
t
e
Prze
ł
o
ż
y
ł
a
Te
r
e
s
aBa
z
arnik
tów trustu nr 251717. Natomiast niedawna korespondencja szów na prowadzenie akcji społecznych, z których najważniejsze
email: [email protected]
marianów z firmą Streeter wskazuje, że marianie rzekomo ma- – z punktu widzenia przyszłości – jest kształcenie młodzieży, czy-
|9
nowy czas | 8 września 2011
czas przeszły teraźniejszy
Historia warta opowiedzenia
Młoda Polka biegnie przez płonące ulice Warszawy. Dookoła słychać odgłosy
toczących się walk. Dziewczyna na ramieniu nosi biało-czerwoną opaskę – symbol
Armii Krajowej. Śpieszy się, jest zdenerwowana bardziej niż zwykle. Właśnie się
dowiedziała, że jej siostra jest ranna i znajduje się w jednym ze szpitali polowych.
Arkadiusz Ołdak
Hanna McCluskey
Komendant oddziału, w którym służyła, nie pozwolił, by poszła sama, więc towarzyszy jej
trzech Żydów, dopiero co zwerbowanych. Niosą
ze sobą nosze, na wszelki wypadek, gdyby siostrę
trzeba było przenieść w inne miejsce. Nagle słychać wybuch, w powietrze unosi się tuman
kurzu, fragmenty zniszczonych budynków. Jej
ubranie momentalnie pokrywa się brudem wymieszanym z krwią. Właśnie wybuchł Goliat,
niemiecki czołg-pułapka, zabijając ok. 300 osób
w okolicy. Po jej towarzyszach nie ma śladu.
To tylko jeden dzień z sześćdziesięciu trzech,
w czasie których powstańcy z Warszawy walczyli, by wyzwolić swoje miasto z rąk Niemców w
1944 roku. Tą dwudziestolatką była Marzenna
Schejbal, mieszkająca od 1946 roku w Londynie. Tego dnia, 13 sierpnia, nie po raz pierwszy
stanęła twarzą w twarz ze śmiercią. Jej historia,
mimo upływu lat, nadal porusza i warta jest
opowiedzenia. To historia ponad pięciu tysięcy
kobiet, które latem 1944 roku stanęły ramię w
ramię ze swoimi mężami, ojcami, braćmi, by
walczyć o wolną Polskę.
Marzenna Schejbal nie była przygotowana
do roli, którą przyszło jej odgrywać w czasie
wojny. Jak wielu młodych powstańców nigdy
wcześniej nie miała kontaktu z prawdziwą walką. Ale wojna nie była jej obca. Gdy Niemcy
zaatakowali Polskę w 1939 roku, była przerażona, bała się, że nie przetrwa wojny. Z czasem,
mimo trudów okupacji, życie zaczęło toczyć się
spokojniejszym biegiem. Przykre wspomnienia
wróciły w 1943 roku, gdy zaledwie kilka kroków
od ich mieszkania walki rozpoczęły się na nowo
– na terenie getta wybuchło powstanie. Ich ojciec nie chciał, by jego córki przyłączyły się do
organizacji podziemnych. Sam był zaangażowany w pomoc Żydom i partyzantom, których
przetransportowywano do bezpiecznych domów poza Warszawą. Zaangażowanie jego
najbliższych w ruchu oporu mogło narazić na
szwank jego wysiłki. Przypadek jednak zadecydował inaczej.
sierpnia,
jednego z tych słonecznych i ciepłych letnich dni, Marzenna z siostrą Ewą
wyruszyły do centrum miasta. Wybrały się
do jubilera na ul. Marszałkowską. Zakupiły tam
dwie obrączki z wygrawerowaną dedykacją, jako
pamiątkę dla swoich ówczesnych sympatii. Wracające do domu dziewczęta zatrzymały odgłosy
rozpoczynającej się walki. Była 17.00 – wybiła godzina W, sygnał do rozpoczęcia Powstania. Niezdające sobie do końca sprawy z tego, co wokół
nich się dzieje, siostry postanowiły z determinacją, że wrócą do domu całe i zdrowe. Osiągnęły
to, choć przejście niewielkiego odcinka dzielącego je od mieszkania przy ul. Franciszkańskiej zajęło im cztery dni. Głodne i zmęczone, nocowały
w opuszczonych piwnicach, poruszając się tylko
wtedy, gdy były pewne, że w pobliżu nie toczą się
żadne walki.
Po tym wydarzeniu Marzenna i Ewa zgłosiły
się do najbliższego oddziału Armii Krajowej na
1
ul. Długiej. Do tego czasu wielu powstańców
już zginęło. Innym dotarcie do punktów
zebrań uniemożliwiała ciągła wymiana ognia, bombardowania i
ustawiane przez Niemców barykady. Komendant oddziału
przyjął nowych rekrutów bez
zadawania zbędnych pytań.
Marzenna dołączyła do
Zgrupowania Sosna, II batalionu AK. 6 sierpnia 1944
roku przywdziała biało-czerwoną opaskę, wyrecytowała
słowa przysięgi, oddając się w
opiekę Matce Boskiej, stała się
żołnierzem. Zaczęła działać jako posłaniec, pielęgniarkanoszowa; szukała zapasów medycznych do szpitali polowych.
Ona i jej siostra nie były osamotnione. Szacuje się, że kobiety w
szeregach AK stanowiły dziesięć procent. Oprócz tego w trakcie walk
spontanicznie dołączały rzesze anonimowych
warszawianek, których oficjalne statystyki nie
obejmują. Nawet kilkunastoletnie dziewczęta były werbowane do pomocy powstańcom.
Bez wsparcia ze strony Rosjan, którzy czekali
po drugiej stronie Wisły, i niewystarczającego
zaangażowania aliantów, powstańcy zostali skazani na porażkę. Siły okupanta wysłane do
stłumienia Powstania były przygniatające. Ratunkiem dla walczących miały być kanały.
Kilkadziesiąt osób, wśród nich Marzenna, ściśniętych w rurze o średnicy 70-80 cm spędziło
tam ponad dobę. Posuwali się powoli, czołgając
się poprzez ścieki. Warunki były nieludzkie –
smród, ciemność, wilgoć. Nie wszystkim udało
się wyjść z tego żywym. Jedyna droga prowadziła do przodu, więc zwłoki należało nieść ze sobą.
Po wyjściu z kanału Marzenna, jak wielu innych, omdlewa. Teraz pozostało już dla niej i
reszty powstańców tyko czekanie – na zawieszenie broni, na przyjście Niemców.
Dla Marzenny i jej towarzyszek wojna zakończyła się kilkaset kilometrów od ich ukochanego
miasta. Po kapitulacji Warszawy czekała ją długa podróż przez niemieckie obozy, aż do
końcowej stacji na ich drodze – Stalagu VI C w
Oberlangen, zaledwie dziesięć kilometrów od
granicy holenderskiej. Surowy klimat i ciężkie
warunki sprawiały, że życie w obozie jenieckim
nie należało do najmilszych wspomnień. Po raz
pierwszy w historii kobiety – 1721 Polek – żołnierzy AK potraktowano jako jeńców
wojennych. Ich status w żaden sposób nie wpłynął na to, ile trudu musiały znieść. Lodowate
powietrze, walące się baraki, brutalność strażników, głód, szczury, wszy i... wspomnienia
płonącej Warszawy.
Dzień wyzwolenia, 12 kwietnia, ogłosiły wystrzały nadciągających oddziałów alianckich z
biało-czerwonymi insygniami. 1 Dywizja Polskich Sił Zbrojnych pod dowództwem gen.
Maczka przybyła przywitać bohaterki Powstania
Warszawskiego. Marzenna, po krótkim pobycie
w obozie dla osób przemieszczonych (displaced
persons, tzw. dipisów) w Barletta we Włoszech,
wraz z wieloma innymi Polakami zdecydowała
się na emigrację.
Zamieszkała w Londynie, tu wyszła za mąż, założyła rodzinę,
wychowała dwoje dzieci.
Przeżyła relatywnie spokojne życie w demokratycznym państwie. Jednak musiała poczekać
45 lat na wolność dla
Polski, o którą tak
zaciekle walczyła w
1944 roku. Warszawa, zrównana na
rozkaz Hitlera z ziemią, z czasem
podniosła się z
prochów i odbudowała.
Jednak Marzenna
miała też swoje prywatne tragedie, jak wielu
innych Polaków w tym czasie. Jej ojciec trafił do
kamieniołomu pod Lipskiem, po
wojnie słuch o nim zaginął. Mimo
Special offer for shools £4.00
usilnych starań nigdy nie dowiedziała się,
jaki był jego koniec.
Dziś rocznica Powstania obchodzona
jest z szacunkiem i godnością, na jaką zasługuje. Marzennę Schejbal i tysiące
innych powstańców wita się w stolicy jak
prawdziwych bohaterów. Niemniej powstańcy jeszcze po 1989 roku długo
musieli czekać na upamiętnienie ich walki
o wolność. Dziś Muzeum Powstania Warszawskiego, powstałe z inicjatywy śp.
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest jedną
z najchętniej odwiedzanych atrakcji w stolicy. Nieustające komentarze i oceny
dotyczące wydarzeń z 1944 roku, jak choćby niedawna krytyczna wypowiedź
ministra Sikorskiego, który określił tę walkę
jako „narodową katastrofę”, potwierdzają
tylko, jak ważne było to wydarzenie w historii naszego kraju.
10|
8 września 2011 | nowy czas
nowy czas
felietony opinie
[email protected]
0207 639 8507
63 King’s Grove
London SE15 2NA
Sentimental Journey
Krystyna Cywińska
2011
Przeszłość to inna kraina.
Krajobraz prawie taki
sam, ale kraj już inny.
Taka Anglia na przykład.
Wczoraj i dziś w
przenośni. A przenoszę
się myślą lata wstecz. Do
krainy nieznanej młodym
polskim pokoleniom. Do
Anglii hermetycznej,
krytycznej wobec obcych,
ksenofobicznej,
paternalistycznej wobec
dawniej podbitych
narodów. Nieufnej wobec
innych. Zapatrzonej we
własną straconą wielkość.
Opłakującej po salonach
przepadłe imperium.
Wracam myślą do Anglii zamkniętej
we własnym, dziś już powszechnym
języku. Nieczułej na inne, niepotrzebne jej języki. Anglii wyczulonej na rozbieżności i odmiany językowe, na
klasowe i regionalne akcenty. Segregującej według nich ludzi i środowiska. W tamtej Anglii język był
przyczyną podejrzliwości, nieufności,
a nawet lekkiej pogardy. Odczuwali tę
wyniosłość nieraz polscy emigranci
kaleczący nieuleczalnie ten język i jego akcent. Bo się w większości tego języka dobrze nie nauczyli. Zenkju
wery much. Skazywali się na pewien
margines zawodowy i towarzyski.
Urzędów państwowych czy lokalnych
piastować nie mogli. W tym nieudolnym łamanym przez nich języku leży
także przyczyna wewnętrznej obcości
emigracji.
Kiedy lata temu w okresie euforii
z powodu „Solidarności” podejmowano w Ognisku Polskim w Londynie premier Margaret Thatcher,
gospodarz tego spotkania wygłosił
długą orację na temat Polski i jeszcze dłuższy panegiryk na cześć pani
premier. Co on mówi? – Co powiedział? – rozległy się szmery na sali.
Bo mało kto zrozumiał, co mówił i
o czym. Margaret Thatcher też
pewnie nie wszystko zrozumiała, sądząc po słowiańskim akcencie mówcy. Ale z ust pani premier nie
schodził poprawny uśmiech.
Było to tuż przed wejściem w życie poprawności politycznej. A po
jej wejściu wszystko zaczęło się
zmieniać. Dziś z każdym językiem
każdej maści należy się dogadać i w
każdym języku należy się domagać
– czy się należy, czy nie – usług
wszelkich i wszelkich zasiłków. I
mniejsza o to, że dzwoniąc do banku czy lokalnego ratusza, czy nie daj
Boże szpitala, może człowiek dostać
apopleksji. Bo mu się porozumieć
trudno. Kiedyś w autobusie trzeba
było niemal szeptem kwilić po polsku, bo można było usłyszeć syk:
This is England, talk English. A któż
by się dzisiaj odważył na podobny
syk, słysząc dziki jazgot do komórek
w narzeczach połowy świata. Cóż to
były za czasy, kiedy w autobusach i
kolejkach podziemnych w Londynie
słychać było tylko dyskretny szelest
przewracanych stron gazet i książek.
Ludzie czytali, a nie gdakali bezmyślnie upojeni własnym głosem.
Pustosłowie i wodolejstwo zatapia
Anglię kiedyś oszczędną w słowach.
Oględną w wypowiedziach, raczej
surową w obyczajach, przynajmniej
na zewnątrz. Całowanie się na ulicy? Obmacywanie się na trawie w
parku? Policję by wezwano. Poprawność polityczna poszła tu w parze z brakiem poprawności
obyczajów. A tolerancja wynikająca
z kultury i cywilizacji obyczajowej
przerodziła się w galopujące przyzwolenie prawie na wszystko.
Mniejsza o rozpustę. Gorzej z
rozbijaniem szyb w sklepach. Grabieżą, plądrowaniem, podpalaniem i
rzucaniem cegłami w policję. Do
czego doszło niedawno w tym kraju i
znów dojdzie za jakiś czas, a do czego dawniej nie dochodziło. Poprawność lewicowa i ogólnie poglądowa
stara się to dzikie zjawisko rozbestwienia i rozpasania rozgrzeszać i
tłumaczyć. Że taka ta młodzież bezradna, opuszczona, zaniedbywana,
bez przeszłości i przyszłości. Biedacy
protestują, kradnąc.
Co się stało z tą naszą sielską,
anielską Anglią? Z jej bezpiecznymi
nocami i spokojnymi, łagodnymi
dniami? A domami bez krat i systemów alarmowych? I z kluczami do
domu pod wycieraczką? Ale przynajmniej humor nie zamarł w tym
kraju otępiałym i oniemiałym z powodu poprawności politycznej. Karykaturzysta „The Daily Telegraph”
Matt przywrócił mnie do przytomności po wizycie w Brixton w dniu
rozruchów. Narysował dwie starsze
panie stojące przed sklepem Peter
Johns w Londynie, tą oazą wyższych sfer. Jedna z pań powiada: –
Nie przyszłam tu na kawę z tobą,
ale na szaber. Ruszaj na lady.
Ten kraj zaczyna się ruszać i budzić z letargu otępiałej tolerancji i tej
banalnej poprawności. Niedawno
ukazało się ogłoszenie o poszukiwaniu lekarza do szpitala w Liverpool.
Na końcu ogłoszenia dodano: z
uwzględnieniem idiotycznych przepisów o równouprawnieniu ras, religii i
płci. Czyli the usual rubbish – jak napisano. A wiemy, że brytyjska służba
zdrowia jest prawie opanowana przez
rasy. Czy mam wzdychać do surowego angielskiego lekarza, który mi tylko przepisywał tonik?
Nostalgia równa się tęsknocie za
młodością. Może dzisiejsze nowe
Polaków pokolenie w tym kraju za
kilka lat westchnie do tej dzisiejszej
Anglii? Jeszcze nie całkiem zatopionej przypływami ze świata obcego
kulturowo.
A ja wzdycham sobie tymczasem do
rewii Hemara w Ognisku Polskim w
Londynie. Ognisko podobno teraz na
sprzedaż za miliony. A te miliony podobno do podziału. Czyżby? Czyżby
Ognisko wypaliło się bez reszty dla
polskości? Nie liczę na odpowiedź.
Liczę natomiast na odpowiedzi o
przyszłości POSK-u. Liczę na to jako jedna z członków założycieli w
rodzinie. Czy to prawda – pytam –
o tych gaciach, co mają zwisać z
balkonów mieszkań przerobionych z
części budynku? Za ile takie przeróbki i kiedy się zamortyzują? – pytam. Mawiało się, że POSK ma być
„podstawowym nosicielem wartości
emigracyjnych”. Karkołomne zadanie i zdaje się, że POSK może na
nim skręcić kark.
Przeszłość to inna kraina. Wzdycham do tej dawnej, łagodnej, cywilizowanej Anglii i emigracyjnego
establishmentu. Tak jak starzy ludzie
w kraju wzdychają do PRL-u i powtarzają sobie z nadzieją, że jak się będziesz dobrze sprawował za życia, to
się po śmierci dostaniesz do PRL-u.
Wolałabym jednak czyściec.
Masz wiadomość
Życie felietonisty nie jest łatwe. A pisanie felietonu
do pisma ukazującego się po miesięcznej wakacyjnej przerwie w żaden sposób nie ułatwia sprawy.
Przez miesiąc w samym tylko Londynie wydarzyło
się tyle różnych rzeczy, że można by pisać o tym...
przez co najmniej kolejny miesiąc. Jeszcze więcej
ciekawych tematów jest na świecie, tam też działo
się sporo. No i w domu – w Polsce też wakacyjna
przerwa się skończyła, zbliżają się, choć jakoś niemrawo, wybory. No i mam dylemat, o czym napisać, by być na czasie?
Pamiętam, gdy jako młody adept dziennikarstwa cieszyłem się z każdego wydrukowanego materiału. Przeważnie były to krótkie reportaże z
życia, które zawsze dobrze się czyta, a które najlepiej rozwijają skrzydła młodego dziennikarza. Już
wówczas z zazdrością przyglądałem się starszym
kolegom w redakcji, którzy swojej felietonowej kolumny już się dorobili i – jak to wówczas w tygodniku bywało – co czwartek, nie musząc nigdzie
biegać, siadali nad maszyną do pisania i stukali.
Stuk, stuk, stuk. Szło im łatwo, szybko, raz dwa i
napisane. Byłem wówczas zdecydowanie za młody,
by wiedzieć, że potrzeba do tego czegoś więcej.
A tymczasem gazety już dawno przestały być
naszym głównym źródłem informacji. Nawet radio czy telewizja już nie mają takiej siły oddziaływania, jak kiedyś. Owszem, ciągle mają tę
przewagę nad gazetą drukowaną, że zawsze mogą
przerwać program i nadać wiadomość na żywo,
tyle tylko że ta wiadomość ma bardzo krótki żywot. Raz nadana, ucieka, znika. Już jej nie ma.
Nie zachowuje się, nie to, co słowo drukowane.
Czarno na białym. Jest. Zawsze można do tego
wrócić, jeszcze raz przeczytać, podrzucić koledze
na biurko, niechaj też wie.
Ale ani gazeta, ani nawet radio czy telewizja nie
mogą konkurować z internetem. Tam jest wszystko.
Każde wydarzenie opisane z prawa i lewa, i to przeważnie przez wiele różnych osób. I nic, tylko szukać,
grzebać w przeglądarce, wyszukiwarce. Tylko, czy
aby jest tam na pewno? A jeśli jest, to na jak długo?
Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie w radiu
na temat archiwizacji... internetu. Rozmowa była
ciekawa i – muszę przyznać – zupełnie na czasie.
Wypowiadał się pewien historyk, otwarcie przyznając, że spędza wiele godzin w bibliotece przeglądając stare roczniki gazet. To z nich dowiaduje się, jak
wyglądało życie trzydzieści, pięćdziesiąt czy sto lat
temu. Kartkuje pożółkłe strony w poszukiwaniu
wiadomości, która jest mu potrzebna i w międzyczasie przeważnie trafia na inne, o istnieniu których
nie wiedział. W końcu zapytał: – Jak i gdzie mogę
przejrzeć wiadomości na stronach internetowych
sprzed... dziesięciu lat?
Niby proste pytanie, a jednak wcale nie tak łatwo na nie odpowiedzieć. W zmieniającym się technologicznie świecie to internet staje się głównym
nośnikiem wiadomości, takim samym jak przed laty
gazety. Ale gazety można zachować, zarchiwizować. Co zrobić jednak z tym, co napisano w sieci?
Jak to zachować dla przyszłych pokoleń historyków
i nie tylko, którzy za dwadzieścia lub może nawet
sto lat będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o
tym, jak dobrze lub źle żyło nam się dzisiaj? No i
kto powinien się tym zająć? Do kogo należy to
skomplikowane zadanie zachowania czegoś, co wydaje się nieprzechowywalne?
Masz wiadomość! – krzyczy program pocztowy na
moim desktopie. I co ja mam z nią zrobić?
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|11
nowy czas | 8 września 2011
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Kolokwializmy często tracą swoje drugie dno, trzeba
uważać. – Pan ma chyba coś nie tak ze swoim mózgiem
– zauważyła piękna dama w odpowiedzi na mój całkiem
niewinny argument. I rzeczywiście miałem. Następnego
dnia leżałem na stole operacyjnym. Lekarz oświadczył, że
mózg trzeba otworzyć. – Nic wielkiego – zapewniał.
– Zrobiłem takich operacji 139. Potrzebna jest jednak twoja
formalna zgoda. Zgodę wyraziłem, składając stosowny
podpis, ale zapomniałem zapytać, jak się mają jego pacjenci.
Kim będę po przebudzeniu, jeśli w
ogóle będzie mi to dane? Czy zaspokoję oczekiwania pięknej damy? Kim będę po przebudzeniu? Mają otworzyć
mój twardy dysk. Nic wielkiego? Majstrowanie w mózgu w celu wycięcia
dużego tętniaka… – Tylko proszę nie
zmieniać moich poglądów – wydobyłem jeszcze z siebie skazany na ostateczność.
Po przebudzeniu okazało się, że byłem po drugiej stronie sześć godzin. Ale
wróciłem, lekarz zadowolony, uśmiechnięte twarze pielęgniarek, monitory rejestrują moje ponowne przyjście. Za
parawanem czeka żona.
Ocalałeś nie po to, żeby żyć… Podpowiada poeta. Mam dać świadectwo?
Jak było tam, skąd mało kto wraca? Z
tym jest gorzej, chyba obowiązuje jakaś niepisana tajemnica, każdy musi to
przeżyć indywidualnie, bez podpowiadania. Może jedynie to ekstremalne
doświadczenie wpływa na nasz sposób
postrzegania darowanego życia. Może…, ale zapewniam, że w moim przypadku mistyki nie będzie. Jedynym
chyba sposobem rekonwalescencji jest
powrót do normalności, do codziennego życia.
Za oknem, szczelnie zamykanego
po zmroku szpitala, zamieszki. Czarna głównie młodzież wynosi towary z
okolicznych sklepów, a czego wynieść
nie może, pali. Miły personel szpitalny
coraz to sprawdza moją zdolność zapamiętywania. Do znudzenia pytają,
gdzie jestem, kim jestem, co się stało.
Zwykle przed posiłkiem. Wyobraziłem
sobie, że jak źle odpowiem, to będę
głodny, nie dostanę tej szpitalnej papki, o której tyle złych rzeczy słyszałem.
Z pamięcią na szczęście nie najgorzej,
z jedzeniem też.
Obsługa szpitala krytykuje huligańskie wybryki swojego środowiska. Jedna
z pielęgniarek boi się wracać późną porą do domu. A w gazetach wysyp różnych ekspertów od wykluczeń. Jak to
bywa w takich przypadkach, lewica
oskarża prawicę, tym razem zapominając o tym, że cięcia budżetowe dopiero zostały zapowiedziane i nikt
jeszcze z ich powodu nie ucierpiał. Policja przygląda się z boku, pamiętając,
że interwencja może skończyć się
oskarżeniem funkcjonariuszy. Zresztą
do zamieszek, jak uważa ulica i eksperci, doprowadziła brutalność policjantów, którzy zastrzelili podczas próby
aresztowania czarnego mieszkańca
wschodniego Londynu. Miał broń, ale
to nie on pierwszy strzelał. Kiedyś obowiązywała zasada, kto mieczem wojuje,
od miecza ginie, ale to zamierzchłe czasy. Był kochającym ojcem trojga dzieci
z jedną kobietą, z drugą spodziewał się
czwartego.
Do domu wracam ulicami z zabitymi witrynami sklepów. Ponura sceneria
nowego początku, tym bardziej więc
wzruszyły mnie kartki z życzeniami od
Czytelników z pedanterią ułożone na
moim biurku. Obok wydany beze mnie
numer „Nowego Czasu”. Brutalna lekcja i wzruszająca niespodzianka. Nie
ma ludzi niezastąpionych, ale są ludzie,
na których można zawsze liczyć, szkoda
tylko, że trzeba odbyć tak daleką podróż, żeby to zrozumieć i docenić.
kronika absurdu
Polska sprzątaczka Barbara Kuligowska okradła byłego
ministra energetyki Charlesa Hendry'ego na sumę 90 tys.
funtów. Sukcesywnie wynosiła biżuterię pani Hendry,
zwracając baczną uwagę na to, by była to biżuteria, którą
ta rzadko nosi. Wpadła, bo zaczęła sprzedawać
kosztowności w internecie. Przestępstwo takiego kalibru
zaprowadziłoby każdego złodzieja do więzienia,
Kuligowskiej uszło to na sucho, bo... jest samotną matką
i – jak zapewniała w sądzie – pieniądze wysyła do rodziny
do Polski, na utrzymanie synka. Dosyć kosztowne to
utrzymanie.
Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Cudu nie było…
Gdy w ostatnią sobotę usłyszałem zapowiedź cudu, który miał się
zdarzyć w niedzielę, coś mi podpowiedziało, że zamiast cudu ujrzymy
szarą, choć niedzielną, rzeczywistość, która – jak to ona – złośliwie
zaskrzeczy. W rolę wieszcza i proroka cudu wcielił się minister Sikorski,
cudotwórcą zaś według proroctwa
miał być Donald Tusk, co niespecjalnie dziwi, gdy przypomnimy sobie, ileż to cudownych zdarzeń
obiecywał Polakom premier, gdy
obejmował swój urząd.
W związku ze strajkiem szkolnym polskiej mniejszości na Litwie
– wyrazem protestu przeciwko
ustawie ograniczającej nauczanie
w języku polskim – dziennikarze
spytali ministra Sikorskiego, czy
MSZ w jakiś sposób wesprze litewską Polonię. Ten odpowiedział, że
odpowiednie działania są przygotowywane, reakcja będzie stanowcza, wkrótce zaś sam pan premier
weźmie się za rozwiązanie tej sprawy. I oto w sobotę ujawniono, że
już nazajutrz Tusk zjawi się w Wilnie, gdzie spotka się z litewskim
premierem.
Szykanowanie mniejszości polskiej przez władze Litwy domaga się,
oczywiście, polskiej reakcji. Problem
istnieje od lat i jak dotąd żadnemu z
polskich rządów nie udało się wpłynąć na zmianę litewskiej polityki
mniejszościowej. Nawet prezydent
Lech Kaczyński, który miał wyjątkowo dobre relacje z władzami Litwy,
musiał przeżyć upokorzenie, kiedy w
dniu jego wizyty w Wilnie litewski
parlament odrzucił w pierwszym czytaniu projekt ustawy dopuszczającej
polską pisownię nazwisk w dokumentach urzędowych.
Premier Tusk, za rządów którego
stosunki polsko-litewskie znacznie
ochłodły, przede wszystkim ze względu na zauważalne dążenia polskiego
Ministerstwa Spraw Zagranicznych
do ocieplenia stosunków z Rosją, nawet za cenę znoszenia i przemilczania licznych upokorzeń, nie miał
wielkiego pola manewru. Bo cóż
mógł zrobić? Prosić litewskiego premiera o niestosowanie się do przyjętej przez parlament ustawy oświatowej? Jeżdżenie do Wilna z taką
prośbą byłoby pokazem politycznej
ignorancji i niekompetencji. Może
więc Tusk chciał zrobić wrażenie
mocnego człowieka, który nie z prośbami a z groźbami ruszył do Wilna,
by bronić praw tamtejszych Polaków?
Taka operacja zdała się kusząca,
zwłaszcza że mogłaby poprawić wizerunek premiera i stanowić ważną
część kampanii wyborczej, która właśnie teraz rusza w Polsce pełną parą.
Czym jednak mógłby Tusk pogrozić
Litwinom? Wiele czasu minęło od
1938 roku, kiedy to Rydz-Śmigły gro-
ził zbrojnym marszem na Kowno –
w dzisiejszym świecie nie ma miejsca
na takie zabawy.
Wyszło jak zawsze – wbrew tajemniczym zapowiedziom ministra
Sikorskiego. Tusk niczego w Wilnie
nie rozwiązał, w niczym nie wpłynął
na poprawę losu litewskich Polaków.
W Wilnie się zjawił, bo w realiach
kampanii wyborczej nie wypada pokazać bezradności czy braku zainteresowania prawami Polonii. Był to
jednak jedynie telewizyjny spektakl
bez żadnego politycznego znaczenia,
bez żadnego skutku i bez wpływu na
warunki funkcjonowania polskiej
mniejszości. Oczywiście, było przy
tym dużo hałasu, mówienia o inicjatywie Tuska (komisja „podręcznikowa”) i sugerowania, że nikt dotąd nie
ujął się za litewską Polonią tak stanowczo i skutecznie jak „pan premier
Donald Tusk”.
Cudu zatem nie było, a Donald
Tusk tej niedzieli robił to, co najlepiej
potrafi i w czym najlepiej się sprawdza. Wziął po prostu udział w pewnej grze pozorów – zabawie, która
podporządkowana jest następującej
regule: „Nie rób nic, bo i tak nie
wiesz, co należałoby zrobić. Bądź
bezczynny i bierny, ale zachowuj się
tak, jakbyś był zajęty, zapracowany i
pochłonięty rozwiązywaniem problemów, zwłaszcza tych, o których nie
masz zielonego pojęcia!”.
12|
8 września 2011 | nowy czas
czas pieniądz
biznes ekonomia nieruchomości
Polsce grożą noce
przy świeczkach
kiedy niemieckie władze już postanowiły, że niebawem się pożegnają z energią jądrową, w polsce znowu będzie się dyskutować
o tym, czy my jednak powinniśmy stawiać na ten rodzaj energii.
a tymczasem może się okazać, że już za dwa lata w naszym kraju
zabraknie prądu. to alarmistyczny głos ekspertów i szefów firm
energetycznych.
Bartosz Rutkowski
Mało o tym się mówi, ale już latem 2008 roku
byliśmy dosłownie na granicy wykorzystania
wszystkich naszych mocy energetycznych. Wtedy
uratował nas tylko wybuch kryzysu finansowego.
Ale ten problem znów powraca.
– Jeśli dalej mamy się rozwijać, jeśli przemysł
ma produkować coraz więcej, to potrzebne nam
będą kolejne porcje energii, a tych nie uzyskamy
bez budowy nowych elektrowni – nie ma wątpliwości Tomasz Chmal, ekspert do spraw energii.
Pytanie jednak, skąd pozyskać energię. Od
Niemców nie możemy, bo oni niebawem zamykają swoje siłownie jądrowe, będą więc z elektrowni konwencjonalnych potrzebowali więcej
energii dla siebie.
koszmar jak w prL-u
Starsi Polacy pamiętają te koszmary rodem z
PRL-u – wyłączanie prądu, złowieszcze komunikaty o kolejnych stopniach zasilania. W 2013 roku możemy mieć, niestety, powtórkę tamtych
wydarzeń. Niektórzy stawiają sprawę tak: prąd
stanie się luksusowym towarem, a pozbawianie
użytkowników energii będzie trwało nie kilka godzin, ale kilka dni.
Z informacji Społecznej Rady Narodowego
Programu Redukcji Emisji wynika, że mocy w
naszym systemie będzie ubywać i to w zastraszającym tempie. W ciągu pięciu lat nasze elektrownie wyłączą bloki o mocy 6 tys. megawatów. To
prawie 20 proc. zainstalowanej dziś mocy. To
tak, jakby w jednej chwili wyłączyć z obiegu największą w kraju elektrownię Bełchatów i odstawić
połowę bloków nieco mniejszej siłowni. A to dopiero początek wyłączeń, potem przyjdą kolejne,
bloki są coraz starsze i do 2020 roku trzeba będzie się pozbyć 3,1 tys. MW, do 2030 – w sumie
22 tys. MW. To niemal dwie trzecie potencjału
naszych siłowni.
Nowe Nie powstają,
stare Niszczeją
Najgorsze jest to, o czym od dawna mówią specjaliści: – Nie nadążamy z zastępowaniem starych bloków nowymi, bo budowa każdego
nowego bloku to praca na lata – przypomina
Krzysztof Żmijewski, były szef Polskich Sieci
Elektroenergetycznych. Wystarczy tylko przypomnieć, że budowa bloku w elektrowni Pątnów o
mocy 500 MW trwała aż sześć lat, a rozbudowa
w Łagiszy – pięć lat. Jeśli dodamy do tego fakt, iż
w ostatnich pięciu latach inwestycje w nowe bloki
całej polskiej energetyki to mniej niż 2 tys. megawatów, będziemy
pewni, że te alarmistyczne prognozy nie są przesadzone.
Średni czas technicznego życia elektrowni wynosi 40 lat. Modernizując bloki, można go wydłużyć o kolejnych 10 lat, ale dalsze przeciąganie ich żywotności to hazard. W ostatnim dziesięcioleciu
elektrownie zużyły się o około 25 proc., a w tym czasie potencjał energetyki zwiększył się zaledwie o 3 proc. Zdaniem wielu ekspertów dekapitalizacja techniczna naszych elektrowni wynosi już 73 proc.
Niemal połowa bloków pracuje od ponad 40 lat, wśród nich
zdarzają się takie – a jest to 15 proc. – których wiek przekroczył 50
lat. One nie powinny więc już pracować. Ale nadal pracują i można powiedzieć, że robią to na słowo honoru.
cała Nadzieja w atomie
Po 2020 roku zapotrzebowanie na prąd przekroczy jego produkcję,
a bliżej 2030 roku Polska będzie zmuszona do importu 30 proc.
potrzebnej energii. Cała więc nadzieja w planowanej budowie elektrowni jądrowej.
Dziś produkcja energii elektrycznej w Polsce jest oparta na węglu kamiennym oraz brunatnym. Z węgla kamiennego elektrownie
dostarczają 58,8 proc., a z brunatnego 35,9 proc. krajowej produkcji energii elektrycznej. Reszta, czyli nieco ponad 5 proc., przypada
na gaz, wodę oraz elektrownie wiatrowe.
Szacuje się, że nasze zasoby węgla kamiennego starczą na 40, a
brunatnego na 30 lat. Można budować nowe kopalnie i docierać do
coraz trudniej dostępnych pokładów, to da nam możliwość eksploatacji złóż, ale coś za coś. Koszty wydobycia poszybują w górę, nie
mówiąc już o degradacji środowiska naturalnego.
Na łupkowy gaz poczekamy
Na gaz z łupków nie ma co na razie liczyć, a główny nasz dostawca
tego surowca – Rosja – już zapowiada podwyżki cen gazu. Tak
więc budowa elektrowni opalanych gazem raczej odpada.
Podobnie jest z promowanymi przez Unię Europejską odnawialnymi źródłami energii – chodzi o elektrownie wodne, wiatrowe i
słoneczne. W ich przypadku głównym problemem jest zarówno niestabilność dostaw (wystarczy powiedzieć, że wiatraki przeciętnie w
ciągu czterech na pięć dni stoją bezczynnie), jak i ogromny koszt instalacji. Jeden wiatrak o mocy 2 MW kosztuje 10 mln złotych.
Ponadto energia elektryczna pozyskiwana z odnawialnych źródeł
jest znacznie większa od tej wytwarzanej w tradycyjnych elektrowniach. Wynika to między innymi z faktu, że elektrownie konwencjonalne muszą odkupywać od tych wykorzystujących odnawialne
źródła tzw. zielone certyfikaty. Dlatego, jak powtarzają specjaliści,
najlepszym rozwiązaniem wydaje się budowa elektrowni jądrowej.
Jeśli do 2029 roku nie powstanie w Polsce elektrownia atomowa,
to nie pomoże ani budowa, ani remonty siłowni konwencjonalnych.
W kraju odczujemy dotkliwy i trwały deficyt energii elektrycznej –
twierdzi dr inż. Andrzej Strupczewski, ekspert Międzynarodowej
Agencji Energii Atomowej.
|13
nowy czas | 8 września 2011
czas to pieniądz
Lepiej w kraju
niż na Wyspach?
Arkadiusz Ołdak
26 sierpnia w „The Guardian” ukazał się artykuł Sama Jonesa o Polakach od lat mieszkających i pracujących w Anglii. Autor przeprowadził
rozmowy z kilkoma osobami, po czym na ich podstawie próbował przeanalizować sytuację polskiej społeczności na Wyspach. W tytule czytamy, że w Anglii wcale nie jest tak dobrze, a w Polsce może nawet jest
lepiej, czyli można się spodziewać, że trafimy dalej na jakieś dramatyczne historie o ciężkich warunkach, w jakich przyszło tu żyć naszym rodakom. Nic bardziej mylnego. Polacy cytowani w artykule mieszkają w
Wielkiej Brytanii od lat, założyli rodziny, znaleźli pracę. Nie narzekają,
nie planują wracać do ojczyzny.
Sylwia Mida pracuje w polskim sklepie spożywczym. „Żyje się tutaj
dobrze i myślę, że przyjedzie tu jeszcze więcej ludzi z Polski. Kiedy
dzwonią do mnie przyjaciele z prośbą o pomoc finansową, jestem w stanie pożyczyć im drobną sumę bez większych poświęceń z mojej strony”.
Dla Piotra Szczypułkowskiego Londyn jest jego drugim domem od
11 lat. „Kiedy skończyłem studia – mówi dziennikarzowi „Gardiana” –
przyjechałem tu, by podszkolić angielski. Miasto okazało się uroczym i
interesującym miejscem do życia… To niezwykle przyciągająca mieszanka ludzi z krajów całego świata”.
Z kolei Marcin [brak nazwiska] mieszka tu już od sześciu lat i ma za
sobą już wiele różnych prac. „Gdybym mógł znaleźć pracę w Polsce,
która choćby w połowie wykorzystywała moje umiejętności – jestem
magistrem ekonomii – być może skusiłbym się na powrót”. Jak na razie
Marcin jednak nie planuje wyjazdu.
Jeśli autor artykułu próbował nam zasugerować, że Polacy mieszkający na Wyspach już niedługo powrócą w swoje rodzinne strony, niczym do krainy mlekiem i miodem płynącej, jego wysiłki przyniosły
odwrotny efekt. Oprócz kilku sugestii typu: wydaje się, prawdopodobnie, być może, nie znajdziemy w tekście żadnej konkretnej informacji,
która mogła by potwierdzić jakąś nową falę powrotów do ojczyzny.
Fakt, że z witryn sklepowych znikają ogłoszenia o pracę, nie jest niczym
zaskakującym. Teraz większość ludzi szuka pracy przez internet, o czym
dziennikarz „Guardiana” powinien doskonale wiedzieć. Na dodatek,
jakby przecząc samemu sobie, podaje on statystyki, które wskazują na
całkiem inne trendy. Z danych rządowych wynika, że liczba Polaków
mieszkających w UK sięgnęła pod koniec ubiegłego roku 550 tys.
Nie wiem, czy autor tekstu ogląda polskie konferencje prasowe, ale
jego optymizm w kwestii dobrobytu w naszej ojczyźnie, przypomina
przechwałki premiera Tuska o zielonej wyspie na mapie Europy.
Jest nas tu coraz więcej...
Z udostępnionych niedawno danych statystycznych, opracowanych
na podstawie Annual Population Survey za rok 2010, wynika, że
Polacy są drugą co do wielkości populacją cudzoziemców na Wyspach Brytyjskich. Przeprowadzony w zeszłym roku spis określa
liczbę imigrantów na 532 tys. Pod tym względem ustępujemy jedynie obywatelom Indii. Kiedy jednak przyjrzymy się pozostałym danym, okazuje się, że jeśli chodzi o narodowość, Polacy znajdują się
na pierwszym miejscu wśród wszystkich cudzoziemców w UK.
Obywatele z krajów nowej Unii stanowią obecnie 32 proc.
imigrantów z całego świata, którym przyznawany jest National
Insurance Number. Wygląda na to, że chcą pracować legalnie.
O niezwykłej
mocy
rankingów
Aleksandra Ptasińska
Polska na piątym miejscu w rankingu najlepiej rozwijających się państw świata? Brzmi podejrzanie. Ale się zgadza,
przyjmując rzecz jasna odpowiednie mierniki. „The Economist“, jeden z najbardziej poczytnych magazynów biznesowych świata, opublikował 18 sierpnia tę sensacyjną
informację, którą nawet sam premier chwalił się publicznie.
Informacja ta jednak przeszła bez większego echa w polskich mediach (może i słusznie), choć Donald Tusk dosłownie podetknął dziennikarzom magazyn pod nos. A o co tyle
zamieszania?
Ranking dotyczy zmiany realnego PKB, przypadającego
na jedną osobę, po kryzysie finansowym z ubiegłych lat. Porównywano dane z kwietnia 2007 i lutego 2011, i ta różnica,
wyrażona w procentach, stała się podstawą do stworzenia zestawienia, które wywołało taki entuzjazm pana premiera. Na
pierwszym miejscu ulokowały się Chiny, które są 35 proc. na
plusie, następnie Indie, Argentyna, Indonezja i… Polska, z
różnicą +12 proc. Niemcy znalazły się poza pierwszą dziesiątką
ze wzrostem 2,5 proc., a Holandia i Belgia już zanotowały spadek. Na pierwszy rzut oka może nas rozpierać duma, że w końcu jesteśmy w czołówce, nie tylko europejskiej, ale i świata!
Niestety, miny mogą nam równie szybko zrzednąć, jeśli
przejrzymy kolejne rankingi „The Economist“ – w zestawieniu państw europejskich pod względem PKB per capita za
2010 rok zajmujemy również piąte miejsce, ale od dołu.
PKB w Polsce jest tak niskie, że niewielki jego wzrost
praktycznie nie czyni różnicy dla konsumenta. A i w bogatym Beneluksie spadek w porównaniu z latami poprzednimi
pozostanie niezauważony. Wszystkie tabelki, wykresy i zestawienia rewiduje po prostu rzeczywistość. A ta bywa gorzka,
choć można ją dowolnie upiększać i podawać choćby na
złotej tacy.
Jak już jesteśmy przy temacie rankingów, to popsuję jeszcze trochę nastrój. Jak podaje „Rzeczpospolita“ z 6 września, polskie uczelnie wyższe zajęły bardzo (bardzo,
bardzo…) dalekie miejsca w międzynarodowym zestawieniu
QS World University Rankings, a – co gorsza – spadły nawet o kilka miejsc w porównaniu z ubiegłym rokiem! W zestawieniu kilkuset uczelni znalazły się tylko cztery z Polski,
w tym uniwersytety: Jagielloński (miejsce 393), Warszawski i
Łódzki oraz Politechnika Warszawska (wszystkie pomiędzy
miejscem 400 a 601+). W ocenie uczelni brano pod uwagę
m.in. stan badań naukowych, liczbę publikacji i cytowań,
prestiż w środowisku akademickim i umiędzynarodowiene.
Od lat na szczycie rankingu QS plasował się Uniwersytet
Harvarda w Stanach Zjednoczonych, w najnowszym zestawieniu musiał jednak ustąpić pierwszeństwa Uniwersytetowi
Cambridge w Wielkiej Brytanii.
Jakie wnioski nasuwają się po tych rewelacjach? Dla
zwykłego śmiertelnika wszystkie te liczby, procenty, plusy i
przecinki to najczęściej niezrozumiały żargon statystyków,
czyli, mówiąc najprościej, ludzi zajmujących się wciskaniem
rzeczywistości w wiersze i kolumny z dodatkiem procentów.
Jednak jeszcze żadna statystyka nic w tej rzeczywistości nie
zmieniła, choć potrafiła skuteczne zepsuć niejednemu nastrój na resztę dnia lub doprowadzić go do skaranej euforii.
Bierzmy więc rankingi przez palce, bo wiadomo – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
14|
8 września 2011 | nowy czas
nasze historie
Po prostu
wrócić
Rola ziemiaństwa we współczesnej
Polsce? Prakt ycznie żadna. Ale w Polsce
rośnie nowa, wspaniała generacja
wykształconych młodych ludzi, którzy
patrzą w przyszłość. Mam wielką
nadzieję, że oni kiedyś ten kraj odbudują.
Z RomanemŻółtowskim,,
przedstawicielem pier wszej fali emigracji
polskiej w Wielkiej Br ytanii, któr y w 1994
roku wrócił do rodzinnego Wargowa pod
Poznaniem, rozmawia Julia Hoffmann.
Urodził się pan w wargowie, a mając dwa lata, znalazł się pan
w syberyjskiej tajdze. Potem przez Bliski wschód, Palestynę i
Jerozolimę pańska rodzina dostała się – z armią gen. andersa
– do anglii.
– Tak. Myśmy nie byli rodziną wojskową, ale udało nam się razem
z tym wojskiem wyemigrować. Było nas troje: mama, siostra i ja.
Ojciec został zamordowany na Syberii przez NKWD. Starszy ode
mnie o dziewięć lat brat uciekł z Rosji już wcześniej, z grupą kolegów, aby uniknąć wcielenia do sowieckiej szkoły prania mózgu.
Uciekał tym szlakiem, którym myśmy potem także wędrowali. Już
przed nami był w Teheranie, a potem w Wielkiej Brytanii, gdzie
wstąpił do Szkoły Morskiej i Technicznej w środkowej Anglii. Tam
spotkaliśmy się z nim w 1947 roku. Miałem wtedy dziesięć lat.
trudno mi to sobie wyobrazić. samotna kobieta z dziećmi trafia do obcego kraju. Jak sobie radzi?
– Było bardzo trudno. Na początku mieszkaliśmy kilka miesięcy w
tzw. obozie tranzytowym w Staffordshire. To było zbiorowisko najróżniejszych ludzi, Polaków ze wszystkich stron świata, taka beczka
śmiechu. Byliśmy cywilami, ale opiekowało się nami wojsko. Później dowiedział się o nas mój stryj, jedyny z braci mojego ojca,
który ocalał i był w Londynie. Załatwił nam mieszkanie, a właściwie pokój, w dzielnicy Earl’s Court. Zamieszkaliśmy tam w 1948
roku, ale ja już wtedy uczyłem się w szkole w Walii. Siostrę mama
też wysłała do internatu, do szkoły dla dziewcząt prowadzonej
przez siostry nazaretanki w Pitsford. A mama pracowała fizycznie
– sprzątała, gotowała, prowadziła kuchnię w jakimś klubie polskim
i nadal mieszkała w tym jednym pokoju. W szkole musieli nas
przede wszystkim nauczyć angielskiego. W St Mary’s Catholic
School w Newtown, świeżo założonej przez pewnego entuzjastycznego Anglika, było nas około dziesięciu polskich chłopców.
Oczywiście, nauczyciele mieli problemy z wymawianiem naszych
nazwisk, na mnie mówili Zolto. Po czterech latach nauki musiałem
zdać egzamin do tzw. public school w Yorkshire, bardzo dobrej
szkoły katolickiej, prowadzonej przez benedyktynów. To do dzisiaj
jedna z najlepszych szkół w Anglii. Udało mi się tam dostać, a potem były studia w Londynie. Jestem inżynierem mechanikiem.
a więc przeszedł pan całą angielską ścieżkę edukacyjną i zaczął pan pracować.
– Tak, zaraz po studiach zacząłem pracować, wcześnie się też ożeniłem. Przez wiele lat pracowałem jako inżynier w małych firmach
konsultingowych obsługujących firmy ubezpieczeniowe, m.in.
Commercial Union. Byłem rzeczoznawcą i biegłym sądowym w zakresie mechaniki, szacowania szkód powypadkowych w ruchu
drogowym, w fabrykach itp. Po kilku latach wyprowadziliśmy się z
żoną z Londynu, było nam trochę ciasno, męczyły nas korki itd.
Wyjechaliśmy do Northampton, ale w 1967 roku wróciliśmy na
obrzeża Londynu i zacząłem pracować w firmie Kodak jako technical author. Ale od zawsze po godzinach zajmowałem się
grawerstwem, chyba już od 1960 roku. Lubię pracować rękoma,
mam artystyczne zdolności. Był to też sposób na dorabianie. Nauczyłem się tego od Mieczysława Białkiewicza, który w owych
czasach był współwłaścicielem dużej firmy jubilerskiej. I nadal się
Roman Żółtowski, Wargowo, sierpień 2011
tym zajmuję, choć, oczywiście, na mniejszą skalę niż dawniej. Teraz robię głównie sygnety herbowe.
odszedł pan z kodaka i rozpoczął życie wolnego
człowieka?
– Zwolniłem się w 1986 roku. Podobała mi się niezależność i wolność, zacząłem pracować na własną rękę.
Mogłem się z tego utrzymać, gdyż miałem dużo zamówień. Grawerów, którzy grawerują sygnety z osadzonym
oczkiem z kamienia, jest niewielu, mniej niż dziesięciu,
tzn. tych pracujących ręcznie, nie maszynowo, używających tradycyjnych technik. Dziś już nie musiałbym tego
robić, ale nadal pracuję, bo lubię.
Całe pana życie jest związane z anglią; tutaj ma
pan rodzinę, zdobył pan doświadczenie zawodowe i
odkrył swój prawdziwy talent. i nagle przyjeżdża pan
do Polski, a w końcu wraca na stałe. nie mogę tego
pojąć.
– Bo tego nikt nie może pojąć… (śmiech).
Gdyby wyjeżdżał pan z kraju, mając na przykład 15
lat, rozumiałabym, że byłby pan już tutaj zakorzeniony, że pierwsze skojarzenia, wspomnienia, ogród,
dom, zapach, wszystko byłoby stąd. ale pan tego nie
miał. Dlaczego zdecydował się pan wrócić?
– Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1969 roku,
aby wziąć udział w dość dużym rajdzie samochodowym
na południu kraju. Nie wiem, jakoś tak od razu poczułem
się w domu, pomimo tej komuny i tego wszystkiego. Potem przyjeżdżałem regularnie co roku albo nawet co pół
roku. Nawiązałem tu wiele kontaktów. I za każdym razem, muszę powiedzieć, czułem się jak u siebie w domu.
Nie wiem dlaczego, ale tak było. To jest trochę dziwne,
podobnie jak sprawa obywatelstwa. Wcale się nie uważam
za jakiegoś patriotę, przynajmniej nie w stylu Kaczyńskie-
go (śmiech). Gdy miałem około 16 lat, w 1953 roku, po
śmierci Stalina, przyjechał do szkoły w Yorkshire przedstawiciel Home Office i zaproponował naszej ósemce
Polaków darmowe obywatelstwo brytyjskie. No i wszyscy
przyjęli – oprócz mnie. Czułem, że jeśli przyjmę obywatelstwo brytyjskie, to przestanę być Polakiem. Sam tego nie
rozumiem. Nie brałem udziału w manifestacjach patriotycznych, nie jestem religijny, absolutnie. Zupełnie nie
jestem typowym Polakiem. A wtedy nawet nie mówiłem
dobrze po polsku – właściwie bardzo słabo. To był dla
mnie drugi język, uczyłem się go długo i nadal się uczę.
Odmówiłem przyjęcia obywatelstwa i wszyscy byli bardzo
zdziwieni. Natomiast w 1969 roku, kiedy jechałem do Polski, musiałem jednak mieć (oprócz polskiego) także
brytyjskie obywatelstwo, aby po rajdzie reżim komunistyczny nie zatrzymał mnie – jako Polaka – w kraju. Zgłosiłem
się do Home Office, urzędnik sprawdził moje papiery i
spytał, dlaczego wcześniej odrzuciłem obywatelstwo brytyjskie, a teraz sam o nie proszę? Odpowiedziałem, że chcę
wziąć udział w polskim rajdzie. Uznał mnie za wariata i
wyraził zgodę… Odwiedzając Polskę, jeździłem po całym
kraju, ale najczęściej do Krakowa. Przyjeżdżałem także do
Wargowa i oglądałem ten budynek, który był już kompletną ruiną.
Zamieszkalitupaństwowlatach1993–1995.Jakzperspektywyczasuoceniapantędecyzję?
– Chcieliśmy wrócić, najbardziej pragnęła tego moja siostra wraz z mężem, Józefem Bilińskim. Brat miał trudniejszą sytuację – jego żona, Włoszka, nie chciała wyjechać i
została w Anglii, tak samo dzieci. Moje dzieci z pierwszego
małżeństwa też są w Anglii, ale mamy stały kontakt, właśnie miesiąc temu stamtąd przyjechałem. Chcieliśmy wrócić, bo czuliśmy się Polakami. I w Polsce czuliśmy się
|15
nowy czas | 8 września 2011
nasze historie
dobrze. Aby móc to miejsce – zniszczone w 85 procentach – odbudować, musieliśmy wszyscy sprzedać
swoje domy w Londynie i zainwestować oszczędności.
Czy dzisiaj zrobilibyśmy to samo? Ja na pewno tak, na
sto procent, siostra też, brat chyba nie, bo nawet kilka
razy o tym mówił. Trzeba pamiętać, że brat i siostra byli już wtedy emerytami, a ja miałem zajęcie.
Po II wojnie światowej zaszły w kraju olbrzymie
zmiany; mamy za sobą komunizm i 20 lat transformacji. Jaka jest, pana zdaniem, rola ziemiaństwa we
współczesnej Polsce?
– Praktycznie żadna. Jest, oczywiście, Stowarzyszenie Ziemian, ale moim zdaniem to grupa ludzi, którzy myślą raczej o przeszłości, chcą odzyskać swoją dawną świetność,
to gloryfikacja samych siebie. Kiedyś się z nimi kontaktowałem, ale absolutnie nigdy nie byłem na żadnym spotkaniu, nie czuję się dobrze w takim otoczeniu. Wszyscy
mówią o swoich przodkach itd., to nie dla mnie.
Ale sygnety herbowe pan graweruje?
– Tak (śmiech), dla Polaków też robię, ale ja z tego żyję.
To jednak nie znaczy, że chcę do nich dołączyć… Nie
podoba mi się to towarzystwo. Ich miejsce jest żadne,
nie ma powrotu do dawnych czasów. Ale jest jedna
rzecz: przez komunę, przez to, co zrobili Stalin i Hitler,
którzy wycięli całą inteligencję – Polska troszeczkę…
mhm… schamiała. Chciałbym myśleć, że może ta stara
generacja mogłaby mieć jakiś wkład w tworzenie innego
sposobu bycia, aby wróciła moda na dobre maniery.
Bardzo bym tego chciał. Jestem teraz związany z młodzieżą, większość moich przyjaciół to ludzie najwyżej
27-letni. To cała grupa moich byłych uczniów z czasów,
gdy pracowałem jako native speaker w Liceum św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Uczyłem trzy klasy. Jedna z
nich poprosiła mnie po maturze, abyśmy mogli dalej się
spotykać, tak raz na miesiąc, że za piwo zapłacą… To
było osiem lat temu, od tego czasu regularnie się spotykamy, raz na tydzień. Sześcioro z nich robi już doktoraty, także za granicą. Odwiedzam ich, byłem w Wiedniu,
ostatnio w Niemczech. Oni też regularnie przyjeżdżają
do mnie do Wargowa, byłem na ich ślubach, poznałem
rodziców. To bardzo bliskie, miłe kontakty i wspaniała
młodzież, i to mnie utwierdza w przekonaniu, że w Polsce jest lepiej. W kraju w ogóle mam dużo lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze kontakty z ludźmi. Rośnie
nowa generacja. Choć, oczywiście, zdaję sobie sprawę,
że do Marii Magdaleny trafia elita, dzieci z inteligenckich domów.
Wyremontowany dom i park w Wargowie, 2010
Roman ŻÓŁtoWski: – ChCieliśmy WRÓCić, bo CZuliśmy się Polakami.
i W PolsCe CZuliśmy się dobRZe. aby mÓC to miejsCe – ZnisZCZone
W 85 PRoCentaCh – odbudoWać, musieliśmy WsZysCy sPRZedać sWoje
domy W londynie i ZainWestoWać osZCZędnośCi.
A więc inwestuje pan w młodzież?
– Tak. Jestem właściwie wyłącznie z młodzieżą. Towarzystwo ludzi w moim wieku i starszych, którzy myślą
tylko o przeszłości, jakoś mi nie odpowiada. Z tymi młodymi ludźmi jestem bardzo związany, to bliska przyjaźń.
Przyjaźń z niezwykle inteligentnymi ludźmi, którzy patrzą w przyszłość. Mam wielką nadzieję, że oni kiedyś
ten kraj odbudują.
Pan spotyka się z wybraną, elitarną grupą, natomiast większość Polaków jest zupełnie inna…
– Oczywiście. A wielu z nich jest w ogóle do niczego.
Ale młodzież, o której mówimy, jest wspaniała i znacznie lepsza od angielskiej. Oni jeżdżą po świecie, są dynamiczni, pełni inwencji, ciekawi wszystkiego, znakomicie
wykształceni. Poza tym potrafią improwizować, ale to
chyba w ogóle nasza polska cecha. Czasami jesteśmy
trochę anarchistami, a to bywa i twórcze, i złe. Ale jeżeli
chodzi o uporządkowane państwo, to jest to cecha zdecydowanie zła, zwłaszcza jeśli ma się takich sąsiadów, jakich myśmy mieli w historii. Polacy postępowali
strasznie głupio, nasze liberum veto itd., z kolei niemieckie ślepe zaufanie do władzy też nie jest
dobre. Mnie się podobają właśnie Anglicy, bo oni są jakby pomiędzy – pragmatyczni i z poczuciem dystansu do
wszystkiego. Z kolei Polacy cierpią na megalomanię, ale
wynikającą z braku pewności siebie, z kompleksów. Te
ciągłe awantury pomiędzy naszymi politykami, wzajemne podawanie się do sądu, to jest straszne i śmieszne.
Czy pisze pan wspomnienia?
– Nie piszę i nie będę pisał. Ale mój bardzo dobry przyjaciel, Karol Colonna-Czosnowski, kilkanaście lat starszy
ode mnie, opisał swoje przeżycia. To warto przeczytać,
niesłychana historia. Przetrwał gułag, zawędrował do Anglii. Mieliśmy zawsze bardzo bliski kontakt, on mnie właściwie tak trochę wychowywał. Dobrze pamiętał
przedwojenną Polskę. Dzisiaj jest milionerem, bardzo mu
się w życiu udało. Teraz ma 90 lat, widzieliśmy się kilka
tygodni temu.
Zdjęcia zrujnowanej posiadłości
w Wargowie, lata osiemdziesiąte
W Powstaniu Wielkopolskim
i wojnie bolszewickiej wzięło
udział ośmiu młodych Żółtowskich. Wracali do domu
z Krzyżami Walecznych.
Przed II wojną ś wiatową Żółtowscy posiadali w Wielkopolsce blisko 30 rodowych
siedzib. Wojna zniszczyła ich
majątki i zdziesiątkowała rodzinę, a pozos tałych przy życiu rozproszyła po świecie.
Zginęło 13 spośród 39 mężczyzn żyjących w 1939 roku –
trzech w niemieckich obozach, dwóch w więzieniach,
trzech na polu bitwy, jeden w
Oś więcimiu, jeden na Syberii,
trzech w Katyniu, jeden podczas Powstania Warszawskiego, dwóch zmarło w nędzy.
Mieszkający niegdyś w Wargowie Henryk Żółtowski w
1939 roku dostał się na Litwie
do obozu dla Polaków. Wywieziony wraz z żoną i dziećmi pracował w syber yjskiej
tajdze. Organizował nabór Polaków do armii gen. Andersa,
za co został uwięziony i zamordowany przez NKWD.
Jego żona i dzieci – Wojciech,
Kr ystyna i Roman – po wydostaniu się z Rosji przez cztery
lata mieszkali w Jerozolimie,
skąd w 1947 roku wyjechali
do Anglii. W latach 1992-1995
sprzedali swoje domy w Londynie i wrócili do Wargowa,
gdzie odkupili i całkowicie
odrestaurowali rodzinny dom.
16|
8 września 2011 | nowy czas
kultura
Nie całkiem sezon ogórkowy
Fot. Wojciech A. Sobczyński
Wojciech A. Sobczyński
T
empo miejskiego życia w wielkich
metropoliach nigdy nie zwalnia,
pomimo że ludzie coraz liczniej
uciekają na letnie wakacje. Wędrują
w poszukiwaniu przygody, szukają
odprężenia i oderwania się od codziennej rutyny.
Statystyki dotyczące podróży lotniczych rosną
nieustannie. Miasta się wyludniają, a powstałe w ten
sposób luki natychmiast zastępują przybysze z innych
stron świata, wypełniając swoim wielojęzycznym
gwarem londyńskie muzea, restauracje i rozliczne
turystyczne atrakcje. Komercyjne galerie są zamknięte
na cztery spusty, trzymając w swoich witrynach
zastępcze eksponaty, co zauważyłem w jednej z
ważniejszych galerii na Mayfair. Ciekawe rzeźby, które
poszedłem oglądać z polecenia, stały pięknie
wyeksponowane, ale anonimowo, bez informacji, kto
jest ich autorem. Sezon jesiennych wystaw wkrótce
jednak nadejdzie.
Plakaty rozlepione w korytarzach metra i na
londyńskich autobusach oznajmiają o nadchodzących
atrakcjach. Royal Academy przygotowuje się do
otwarcia ogromnej wystawy Edwarda Degasa,
poświęconej tematyce baletowej, a zwłaszcza jego
studiom ruchu. National Gallery otworzy wielką
wystawę poświęconą pracom Leonarda Da Vinci. Obaj
artyści są filarami szeroko rozumianej kultury
europejskiej, a ich wpływ na postrzeganie sztuki nadal
trwa, angażując wyobraźnię zarówno artystów, jak i
miłośników sztuki. Czekam na te wystawy z uczuciem
rosnącego apetytu.
Gwiazdą wystawy Leonarda będzie Dama z
łasiczką, któśra przyjedzie z krakowskiego Muzeum
Książąt Czartoryskich. Obraz ten jest mało znany
szerszej publiczności, choć specjaliści uważają go za
najpiękniejszy portret artysty, nawet lepszy niż słynna
Mona Liza z paryskiego Luwru. Rozgłos, jaki uzyska
krakowskie muzeum dzięki tej wystawie, przyniesie
jeszcze więcej sławy dla miasta, które odzyskało z
powrotem swoje zasłużone miejsce w poczcie
najważniejszych miast na mapie kulturalnej Europy.
Przy okazji wystawy Degas w Royal Akademii warto
zajrzeć do kameralnej Sackler Gallery na drugim
piętrze, gdzie mieści się kolekcja węgierskiej awangardy
fotograficznej ubiegłego stulecia przywieziona z
Budapesztu, którą gorąco polecam. Artyści, tacy jak
Brassai, Capa, Kertesz, Moholy-Nagy, to nowatorzy,
których wpływ na rozwój fotografii jako sztuki jest
niezaprzeczalny.
Bardzo lubię zaglądać do tej galerii. Wystawy są
tam stosunkowo nieduże, a strudzone nogi i moja
rozedrgana wyobraźnia może odpocząć podczas
kontemplacji Taddei Tondo, rzeźby Michała Anioła
Buonarrotiego. Jest to jedyna praca Michała Anioła na
Wyspach Brytyjskich i Royal Academy jest dumna z jej
posiadania. Obecnie eksponowana jest na stałe obok
wejścia do Sackler Gallery razem z wieloma innymi
pięknymi rzeźbami w znakomitej aranżacji
wystawienniczej. Rzeźba w marmurze przedstawia
Matkę Boską z Dzieciątkiem i małego św. Jana. Dla
mnie jest to miejsce pielgrzymki. Jestem tam podczas
każdej wizyty, jak narkoman w palarni opium. Mało
Bernini, Anioł
Co dotyChCzas Było uznawane jako
niemożliwe do wykonania ze względu na strukturę i wytrzymałość
materiału, temu Bernini zaprzeCza,
demonstrująC triumf kunsztu nad
materią. jego marmurowe draperie
fruwają jak delikatne tkaniny
unoszone powiewem wiatru
kto o tym miejscu wie. Można tam usiąść i patrzeć w podziwie i medytacji albo
rozważać wszelkie za i przeciw, snując przypuszczenia, czy ta słynna rzeźba jest
niedokończona przez mistrza, czy też rzeźbiarz dokonał świadomego wyboru,
zostawiając szkicowe fragmenty wbrew ówczesnym konwencjom, wyprzedzając
zmieniające się koncepcje stylistyczne o kilkaset lat.
Parę tygodni temu widziałem inną wspaniałą pracę Michała Anioła w rzymskiej
Bazylice św. Piotra. Pieta jest przepiękna i zarazem wzruszająca. Matka Boska
płacząca nad martwym ciałem swego syna ma niezapomniany wyraz i symbolizuje
całą esencję dramatu, który leży u podstaw chrześcijaństwa. Niestety, już nie można
– jak kiedyś – podziwiać jej z bliska. Pieta padła ofiarą brutalnego ataku
maniakalnego artysty uzbrojonego w młotek. Rzeźbie przywrocono oryginalny
wygląd, ale już nigdy nie będzie nieskazitelna. My, a także przyszłe generacje,
ponieśliśmy niepowetowaną stratę. Teraz można oglądać ją za parawanem z
pancernego szkła pod czujnym okiem strażników.
Dla Michała Anioła Rzym był miastem
zaadoptowanym z pewnymi oporami, ale
patronat papieża Juliusza II spowodował, że
artysta odcisnął tam silne ślady swojej
twórczości. Odwiedzając to miasto, trudno nie
dostrzec piętna pozostawionego przez
drugiego słynnego rzeźbiarza, architekta i –
podobnie jak w przypadku Michała Anioła –
prawdziwego człowieka Renesansu. Był nim
Giovanni Lorenzo Bernini. Obydwaj artyści
pracowali i zostawili ślad swojego geniuszu w
Bazylice. Słynna kopuła zaprojektowana
została przez Michała Anioła, który nie dożył
końca jej konstrukcji. Bernini w zasadzie
dopilnował reszty prac budowlanych i
końcowego wystroju. Cień sławy poprzednika
był trudny do pokonania, ale niezwykły
młodzieńczy talent od razu został zauważony
przez wpływowych patronów. Najsłynniejsze z
architektonicznych osiągnięć Berniniego to
kolumnada otaczająca Plac św. Piotra. Jej
imponujące rozmiary jednocześnie czerpią
inspirację i rywalizują z największymi
budowlami Imperium Rzymskiego.
Kolumnada stoi w trzech rzędach przykrytych
krużgankiem, na którym stoi około sto
trzydzieści rzeźb przedstawiających
dostojników kościelnych oraz świętych.
Talent Berniniego nie miał granic. Jego
nowatorstwo w architekturze było związane z
monumentalnymi projektami rzeźbiarskimi.
Wprawdzie wiele muzeów świata ma przykłady
twórczości tego znakomitego artysty, a w
Londynie zobaczyć je można w Victoria &
Albert Museum, nigdzie jednak nie widziałem
więcej dzieł zgromadzonych pod jednym
dachem niż w kolekcji Villa Borghese. Poza
imponującą liczbą dzieł, co wyróżnia
Berniniego od innych? Głównie techniczna
wyobraźnia i wirtuozeria, wyzwalająca twórczą
energię na skalę nigdy dotąd nieosiągalną. Co
dotychczas było uznawane jako niemożliwe do
wykonania ze względu na strukturę i
wytrzymałość materiału, temu Bernini
zaprzecza, demonstrując triumf kunsztu nad
materią. Jego marmurowe draperie fruwają jak
delikatne tkaniny unoszone powiewem wiatru, a
rumak króla Francji unosi się w obłokach,
podkreślając niebiański związek absolutnej
władzy Ludwika XIV.
Nie można w kilku zdaniach opisać wagi
tego twórcy. Wystarczy dodać, że zarówno w
jego rodzinnej Italii, jak i w całej Europie, a
także dalej poza nią wpływ Baroku w wydaniu
Berniniego mobilizował twórców, którzy na
ogół zaledwie próbowali mu dorównać. Ja
sam, jako początkujący rzeźbiarz zaglądałem
do książek o sztuce na półkach biblioteki
mojego dziadka. Były tam książki z zakresu
historii sztuki, encyklopedie, poezja i wielka
literatura. Książki o sztuce fascynowały mnie
szczególnie, a pomiędzy nimi były dwie, które
wywarły na mnie największe wrażenie.
Pierwsza zawierała rysunki Michała Anioła, a
druga – zdjęcia dzieł Berniniego. Znajdowała
się w niej fotografia fragmentów rzeźby zwanej
popularnie Ekstaza św. Teresy. Przymknięte
oczy, głowa odrzucona do tyłu, półotwarte
usta nasuwały myśli oddania absolutnie
cielesnego, a nie niebiańskiego, działając
elektryzująco na moją młodzieńczą
wyobraźnię. Nie zastanawiając się długo,
zrobiłem bryłę gipsową, w której z zapałem
starałem się wyrzeźbić podobną formę.
Wiele lat później pewien paryski marszand
sztuki przywiózł do mojej pracowni duży
karton zawierający rumowisko terakotowych
fragmentów, prosząc o pomoc w rozwikłaniu
|17
nowy czas | 8 września 2011
kultura
Fot. Wojciech A. Sobczyński
Zapisy mijającego czasu
Aleksandra Ptasińska
W ostatnim przed przerwą wakacyjną numerze „Nowego
Czasu” Wojciech Sobczyński donosił o śmierci jednego z
najwybitniejszych współczesnych artystów Luciana Freuda, którego obraz Benefits Supervisor Sleeping był
najdroższym dziełem żyjącego artysty sprzedanym na aukcji (w 2008 roku w Christie’s za kwotę 33,6 mln dolarów
kupił go Roman Abramowicz). Historia zatoczyła koło tuż
po wydaniu numeru. Polski świat sztuki stracił wtedy swojego rekordzistę, znakomitego malarza Romana Opałkę.
Opałka uważany był przez wielu za najwybitniejszego
współczesnego przedstawiciela konceptualizmu. Na świecie zasłynął cyklem obrazów, tzw. Detali, lub Obrazów
liczonych, o zbiorczym tytule 1965 /1 – ∞. W Polsce głośniej o Opałce zrobiło się w lutym 2010 roku, kiedy na
aukcji w Sotheby’s w Londynie nieznany nabywca kupił
trzy Detale za kwotę 700 tys. funtów – suma rekordowa
jak za dzieło żyjącego artysty z Polski.
Kolumnada Berniniego otaczająca Plac św. Piotra
zagadki, co to pudełko zawiera. Po jakimś czasie pracy przed moimi
oczami stały – bez cienia wątpliwości – dwa anioły zaprojektowane
przez mistrza. Poczułem się dotknięty ręką historii – to jakby duch
mistrza zawitał w moje skromne progi. Parę tygodni temu w Rzymie to
ja byłem pielgrzymem na jego bogatym progu. Miasto zalane
sierpniowym słońcem opustoszało z prawdziwych Rzymian, a słynne
ulice i place wypełniał jedynie turystyczny gwar.
Na nadchodzących wys tawach Degasa i Leonarda spodziewana jest
maksymalna frekwencja, dobrze więc już teraz zamówić bilet y, aby
uniknąć s tania w gigant ycznych kolejkach.
„Taddeo Tondo” Michała Anioła jest dostępne dla zwiedzających
codziennie i bez opłat y.
Pokaźna kolekcja bozzetti (szkiców terakotowych) Berniniego znajduje się
na internetowych stronach Har vard Museum.
1-35327
Roman Opałka urodził się 27 sierpnia 1931 roku we Francji, następnie mieszkał przez dłuższy czas w Polsce, gdzie
studiował malarstwo i stawiał pierwsze kroki jako artysta.
W 1977 roku powrócił na stałe do Francji, ale bywał w
Polsce częstym gościem. Wcześniejsze jego prace są mało
znane, zresztą sam uznawał Detale za dzieło życia i wraz z
wiekiem poświęcił im się całkowicie. Idea cyklu 1965/1-∞
zrodziła się w 1965 roku. Monumentalne dzieło artysta
tworzył do końca życia, czyli prawie 46 lat! Czarne tło obrazu Opałka zaczął wypełniać po kolei białymi liczbami,
zaczynając od 1. W którym momencie nastąpi koniec wyliczanki – tę decyzję artysta pozostawił losowi. Pierwsze
płótno skończyło się na liczbie 35327 – obraz do dziś można podziwiać w Łódzkim Muzeum Sztuki. Następne
obrazy tworzone były na tej samej zasadzie, jako kontinuum pierwszego, ale każdy kolejny miał o jeden procent
jaśniejsze tło od poprzedniego. Opałka dążył do obrazu,
na którym białe liczby będą malowane na zupełnie białym
tle. Z biegiem czasu zaczął również fotografować siebie
przed każdym ukończonym Detalem oraz nagrywać swój
głos, recytujący liczby podczas malowania.
KoncePcja malowania
szeregu liczB wydawała
się wielu KrytyKom
nudna „niczym KsiążKa
telefoniczna“
znaczące galerie świata. Odwiedzając w maju br. Muzeum
Folkwang w niemieckim Essen natknęłam się przypadkowo na jeden z Detali Opałki o numerze 680350-707495 –
wisiał w towarzystwie van Gogha, Kandinsky’ego, Richtera, Kokoschki…
Największą sensację wzbudziła jednak aukcja w Sotheby’s
w ubiegłym roku, kiedy to trzy Detale Opałki o kolejnych numerach 5006016-5023628, 5023629-5049738,
5049739-5065512 osiągnęły cenę ponad 700 tys. funtów, pobijając tym samym rekord kontrowersyjnych Nazistów Piotra
Uklańskiego z 2006 roku, za które w domu aukcyjnym Phillips
de Pury & Company zapłacono 568 tys. funtów. Mniej więcej
w tym samym czasie ostatni obraz, jaki miał namalować Roman Opałka (jaki będzie jego numer, nie było oczywiście
wiadomo), został kupiony przez austriackiego kolekcjonera
sztuki Gerharda Lenza jeszcze przed jego powstaniem!
5607249
5006016-5065512
Twórczość Romana Opałki spotkała się w Polsce początkowo z brakiem zrozumienia – koncepcja malowania
szeregu liczb wydawała się wielu krytykom nudna „niczym
książka telefoniczna“, parafrazując jednego z nich. Jednak,
skoro do skończenia dzieła potrzeba było czasu, tak i uznanie spotkało Opałkę po wielu latach. Niechciany przez
PRL, wyemigrował do Francji. Od lat 70. uczestniczył regularnie w najważniejszych wydarzeniach artystycznych,
jak Documenta w Kassel w 1977 roku i Biennale w Wenecji w 1995 roku. Za swoją twórczość był wielokrotnie
nagradzany za granicą. Jego obrazy kupowały najbardziej
Z czasem Roman Opałka zyskał także wielkie uznanie rodzimych krytyków, mimo to nie był polskiej publiczności tak
znany, jak na to zasługiwał. W 2009 roku został odznaczony
przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana
Zdrojewskiego Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze –
Gloria Artis”, a z początkiem 2011 roku prezydent Bronisław
Komorowski odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu
Odrodzenia Polski. Na koniec sierpnia tego roku w Wenecji
zaplanowano wielkie uroczystości z okazji 80. urodzin wielkiego artysty, rozesłano już zaproszenia po świecie. 6
sierpnia 2011 Roman Opałka zmarł w Rzymie. Ostatnią
liczbą, jaką naniósł na płótno, było 5607249.
Carolina Khouri: Garage Wood
W ubiegły wtorek otwarta została się kolejna
wystawa Caroliny Khouri, artystki znanej
czytelnikom „Nowego Czasu” z doskonałej
wystawy, jaka miała miejsce około dwa lata
temu w ramach programu ARTeria.
Carolina pokazywała wtedy przebojowy cykl obrazów
pod wiodącym tytułem Strictly Woman. Jej odważne i
bezkompromisowe podejście do tematu wiązało się z
ciekawą techniką łącząca cyfrowe dr uki i klasyczne
użycie farby olejnej. W obecnej wystawie Carolina
Khouri pokazuje osiem D-prints, któr ych tematem są
naturalne wzory powstające na powierzchni malowanego drzewa poddanego działaniom słońca, deszczu i
wszelkich aspektów starzenia. Dramatyczne efekt y tego zjawiska artystka uchwyciła na wiosnę tego roku
szeregu zdjęć, z których pochodzi wybrana ósemka.
Ich mocne czarno-białe działanie, nawiązuje do
tradycji abstrakt-ekspresjonizmu – co art ystka sama
podkreśla. Jednakże nie bez powodu wielu widzów
dopatrywało się w t ych zdjęciach pewnych
antropomor ficznych kształtów wpisując w niektóre
zdjęcia szamanist yczne treści. Dodatkowym walorem
wystawy jest przestrzeń, w jakiej są eksponowane.
Baltic Restaurant, prowadzona przez Jana
Woronieckiego, udostępnia swoje ściany już od lat na
wystawy artystyczne. Ekspozycja fotogramów
Caroliny Khour i jes t czysta, przejrzysta i doskonale
powieszona. Polecam ten wizualny „posiłek”, a przy
okazji polecam też znakomitą kuchnię wschodnioeuropejską. Polski żurek, który spróbowałem, poza
innymi potrawami tego wieczor u, był absolutnie
rewelacyjny.
wojciech a. sobczynski
Baltic Restaurant, 74 Blackfriars Road, SE1 8HA.
020 7928 1111 Wystawa potr wa aż do póżnej jesieni
18|
8 września 2011 | nowy czas
kultura
voovoo.męskie granie.pl
Sławomir Orwat
Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego i wypada
czasem spotkać się z nim…
Tymi słowami w ubiegłym roku Wojciech Waglewski wraz z
Maciejem Maleńczukiem przekonywał publiczność do Męskiego
Grania. Czy męskie spojrzenie na muzykę i sztukę aż tak bardzo
różni się od damskiego, że należy to wyrażać za pomocą
artystycznego separatyzmu? Waglewski postanowił udowodnić,
że prawdziwi mężczyźni mają swój własny muzyczny świat.
Fot. Jan Oborski
Lider Voo Voo znalazł promotora – Program
Trzeci Polskiego Radia. Mimo iż ta zasłużona
rozgłośnia lata największej świetności ma już za
sobą, w dobie wszechogarniającej radiowej tandety ciągle nie ma sobie równych poziomem
programów i jakością prezentowanej muzyki. Ideą
Męskiego Grania jest pokazanie artystów reprezentujących nie tylko różne pokolenia, ale przede
wszystkim różne gatunki muzyki i dotarcie do jak
najszerszego grona odbiorców. Tegoroczna impreza obejmująca serię koncertów w Żywcu,
Warszawie, Krakowie, Lublinie, Gdańsku, we
Wrocławiu i w Poznaniu – w lipcu i sierpniu – dała możliwość oklaskiwania dwóch pokoleń
muzyków. Grę tak doświadczonych artystów, jak
Wojciech Waglewski z zespołem Voo Voo, Muniek Staszczyk czy Lech Janerka, organizatorzy
przeplatali występami o wiele młodszych, acz już
bardzo znaczących na polskiej scenie grup Lao
Che i Fisz Emade Tworzywo. Pokolenie dojrzałych czterdziestolatków reprezentowali Tymon
Tymański z zespołem Tymon & The Transistors
oraz znakomity pianista jazzowy Leszek Możdżer.
Udało mi się dołączyć do widowni Męskiego
Grania 27 sierpnia w Poznaniu, a nawet porozmawiać z kilkoma artystami biorącymi udział w
imprezie.
O poznańskiej grupie Snowman dotychczas
tylko słyszałem. Nie miałem okazji zapoznać się
wcześniej z jej repertuarem. Jeden z moich przyjaciół, który podobnie jak ja zafascynowany jest
rockiem progresywnym, kilka miesięcy temu wypowiadał się o tym zespole bardzo pochlebnie. Z
tym większą uwagą chłonąłem dźwięki tej grupy.
Ich muzyka brzmiała niezwykle świeżo, choć wytrawny koneser rozbudowanych form rockowych
mógłby doszukiwać się w jej brzmieniu stylistyki
lat siedemdziesiątych.
– W naszych pierwszych nagraniach słychać
echa zespołu Genesis… tego z Peterem Gabrielem – przyznaje Michał Kowalonek, wokalista i
gitarzysta zespołu Snowman. – Obecnie staramy
się nadawać naszym utworom własny charakter.
Po nagraniu muzyki do niemego filmu Nosferatu:
Symfonia grozy, która reprezentuje nurt rocka
progresywnego, zamierzamy zrealizować nowy
materiał w postaci krótkich piosenek w stylu grupy Radiohead. W Wielkiej Brytanii mamy
mnóstwo znajomych i przyjaciół i po nagraniu nowego albumu będziemy myśleć o naszym
pierwszym koncercie dla Polaków w UK.
Z ogromnym zainteresowaniem oczekiwałem
minirecitalu grupy Fisz Emade Tworzywo. Pod
tą zagadkową nazwą kryją się obaj synowie Wojciecha Waglewskiego – Bartek, znany bardziej
jako Fisz, oraz Piotr, ukrywający się pod scenicznym pseudonimem Emade. Fisz brawurowo
wszedł na rynek muzyczny w 2000 roku legendarną już Czerwoną sukienką”, pochodzącą z
albumu Polepione dźwięki, Emade zaś znany jest
w środowisku muzycznym bardziej jako DJ i producent, okazjonalnie zasiadający także do
perkusji.
Dwa pokolenia na scenie:
Muniek Staszczyk i Jan Nowicki
– Po etapie heavymetalowym rozpoczęła się nasza fascynacja zespołem
Beastie Boys – opowiada Fisz. – Zobaczyliśmy, że jest to muzyka tworzona zupełnie inaczej, oparta o inne akordy, muzyka zupełnie niedostępna
wtedy dla naszego ojca, tworzona za pomocą samplerów. Rewolucja hiphopowa stworzyła muzykę podlegającą zupełnie innym regułom,
muzykę mantrową, muzykę rytmu, która gdzieś tam nas ciągnęła. To był
taki okres pierwszych poważnych fascynacji. Wiedzieliśmy, że to jest nasz
język… W tym, co gramy dziś, jest bardzo wiele gatunków. Jest cała sfera
związana z jazzem, z metalem oraz forma samplowania oparta na DJ-ach. To wszystko mobilizuje mnie do tego, aby poznawać historię
muzyki. Dlatego podczas mojego koncertu jest i jazz, i reggae, i mocna gitara. Wszystko wychodzi nam naturalnie, gdyż lata dziewięćdziesiąte to
był naprawdę muzyczny miszmasz. W pewnym momencie ojciec, który
zawsze traktował nas partnersko, zdziwił się, że zbieram płyty Boba Dylana, a my zaraziliśmy go płytami młodych, które tak naprawdę brzmią jak
nagrane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Na Męskim Graniu w Poznaniu pojawił się również Lech Janerka,
z którym mieszkałem przed laty na tym samym osiedlu. Wrocław ma
niepowtarzalny klimat, a jego otwartość na przybyszów z innych regionów Polski i ze świata jest powszechnie dostrzegalna. Na pogawędkę o
dawnych czasach oraz o muzyce nie musiałem Lecha Janerkę długo
namawiać.
– Jest we Wrocławiu duża doza patriotyzmu lokalnego. Wrocław
potrafi też być wspaniały. Miałem okazję mieszkać w Nowym Jorku,
miałem okazję ewakuować się do Warszawy, ale zostałem we Wrocławiu i nie żałuję tego. Ostatnią płytę Plagiaty nagrałem z tekstami,
które napisałem jeszcze w ogólniaku. Uważam, że ludzie powinni
wczytywać się w słownik wyrazów obcych, poznawać nowe wyrazy,
poznawać obszary, które są z pozoru niedostępne, a kiedy się już w
nie wejdzie, potrafią tak zafascynować, że potem ciężko z nich wrócić. Niespecjalnie przejmuję się ludźmi, którzy śpiewają o banale, ale
nie odbieram im prawa do tego. Trzeba mieć umiar i trzeba mieć
rozsądek. Już nie jestem młody i coraz trudniej znaleźć taką radość w
sobie, żeby wychodzić przed ludzi i mówić: – Droga ludzkości! Oto
mam tu taką ciętą frazę, o której powinniście usłyszeć. To jest naturalne, że pewne rzeczy się kończą.
Grupa Lao Che zaprosiła Lecha Janerkę do wspólnego wykonania pamiętnego utworu Strzeż się tych miejsc oraz zaśpiewała kilka
własnych piosenek, które każą mi wierzyć, że w tej chwili obok grupy
Riverside właśnie ten zespół stanowi ścisłą czołówkę polskiej sceny
rockowej. Lao Che zrobił także wrażenie na Lechu Janerce: – Niewątpliwie jest to świeża rzecz i tekstowo, i muzycznie. Zagrali dziś
moją piosenkę po raz drugi. Pierwszy raz spontanicznie we Wrocławiu. Zespół jest mi bardzo bliski. Widać u nich finezję, a czasami
nawet frywolność.
Muniek Staszczyk to artysta, o którym powiedziano chyba więcej, niż wie o sobie sam Muniek. Niewątpliwie jest on postacią
barwną i ogromnie zasłużoną dla muzyki rockowej w Polsce, a tekstowa szczerość w jego piosenkach jest niepodważalna. – Jesteśmy
ostatnio bardzo zajęci i dużo gramy – mówił po koncercie. – Teraz
wydajemy box, który nazywa się T-Love Story. Jest to suma wszystkich naszych płyt oraz jedna płyta bonusowa. Ukaże się na jesieni i
wtedy będzie też trasa, która ma się nazywać Polskie mięso. Będziemy grali też w Londynie. Nowy album T-Love Old Is Gold wyjdzie
w przyszłym roku i dotyczy źródeł muzyki rockowej, folkowej i countrowej, od takich rzeczy, jak wczesny Bob Dylan, Johnny Cash, czarni
bluesmani. Chcemy pokazać młodszym słuchaczom źródła muzyki.
W Polsce ludzie więcej wiedzą o Red Hot Chili Peppers niż o tym, co
działo się w Delcie Missisipi. Uważam, że trzeba grać covery, bo ludzie zaczynają zapominać. Wiemy, że mamy słuchaczy polskich w
Londynie i bardzo o nich dbamy. My i Kult chyba najczęściej tam
gramy. Londyn jest mi bliski. Jest dla mnie symbolem czasu, gdy
pierwszy raz pojechałem do roboty w 1989 roku. Potem wielokrotnie
bywałem tam jako turysta, później jako muzyk. Nagraliśmy tam płytę
i graliśmy wiele koncertów.
Ciekawostką występu Muńka Staszczyka było pojawienie się na
scenie popularnego aktora teatralnego i filmowego Jana Nowickiego.
Skąd ten pomysł? – Basista Voo Voo, Karim, zaprosił mnie do projektu, który dotyczył poezji Herberta. Pomyślałem wtedy, że
powinien wystąpić tam jakiś aktor z poważnym głosem. Zadzwoniłem do pana Jana i szybko się dogadaliśmy, mimo że ma tyle lat, co
moja mama – wyjaśnia Muniek Staszczyk. – Jesteśmy Skorpionami.
Ja urodziłem się 5 listopada 1963, a on 5 listopada 1939.
Świadomie pomijam wypowiedź jednego z filarów Męskiego Grania – Leszek Możdżer udzielił nam długiego wywiadu, który
wkrótce ukaże się na łamach „Nowego Czasu”, gdzie niedawno opublikowaliśmy recenzję jego ostatniej płyty zatytułowanej Leszek
Możdżer. Komeda.
Nie często zdarza się spotkać tylu świetnych muzyków w jednym
miejscu. W Poznaniu zagrał także Tymon Tymański, który już 11
września wraz z zespołem Kury wystąpi w Londynie. Mimo że Leszek
Możdżer i Tymon Tymański grają dziś osobno i reprezentują dwa całkowicie odmienne gatunki muzyki, dokładnie 20 lat temu
współtworzyli legendarny zespół Miłość, który zrewolucjonizował polską scenę jazzową. Czy jeszcze kiedyś usłyszymy tę formację w
oryginalnym składzie? – na to pytanie odpowiedzą nam sami muzycy.
|19
nowy czas | 8 września 2011
czas na rozmowę
Z ziemi polskiej do las Vegas…
West End. Serce Londynu – tu zza każdego zakrętu wyłania się afisz z informacją o
przedstawieniu teatralnym czy musicalu,
na ulicach bezwiednie mijamy aktorów,
tancerzy, którzy mkną z próby na casting, z
castingu na przedstawienie, a gdzieś pomiędzy przewijają się wielkie emocje, kariery małe i duże, wzloty i upadki. Londyński
theatreland rocznie odwiedza około trzynaście milionów widzów. To tutaj pobito rekord na najdłużej nieprzerwanie graną
sztukę teatralną – „The Mousetrap” Agathy Christie, czy na najdłużej nieustannie w
jednym teatrze grany musical – „The
Phantom of the Opera”. West End to kraina teatrów, kraina musicali, kraina, w której gdy siedzimy w wygodnym fotelu, przed
naszymi oczami otwierają się światy, o jakich dotąd nie śniliśmy, obserwujemy życie
bohaterów, którzy za pomocą swoich głosów, gry aktorskiej, tańca niezwykle ekspresyjnie mówią o najstarszych emocjach
świata: miłości, radości, smutku, gniewie.
Właśnie, castingi... Jak one wyglądają?
– Po pierwsze, ważne jest psychiczne nastawianie,
nigdy nie wiesz, o co cię poproszą. Tu, w Londynie, jest ciężko, za każdym razem jest po 200 osób
na rolę. Przechodzisz jeden, drugi, trzeci raz, i tak
dalej. Po drugie, nie można do castingów przywiązywać zbyt ogromnej wagi i analizować swoich
porażek. Reżyserzy potrzebują ludzi do konkretnych ról – jeżeli im nie pasujesz wizualnie, bo
jesteś za wysoka lub za chuda, wówczas nawet to,
że masz najlepszy głos, nie wystarcza. Jest tysiąc
innych osób na twoje miejsce. Biorę udział w kilku
castingach na miesiąc, ale na przykład mój partner, który jest nie tylko tancerzem, ale także
modelem, w kilku na tydzień.
Które z nich najbardziej pamiętasz?
– Przed castingiem do Love Never Dies wiedziałam tylko tyle, że potrzebna jest para tancerzy
akrobatów. Nie miałam pojęcia, co to za przedstawienie. Poszłam na casting z moim partnerem
Simonem. Poza tańcem kazali nam jeszcze coś zaśpiewać. Simon zaśpiewał. Kolej na mnie. Pustka
w głowie. Wtedy Simon rzucił: – Mirela, zaśpiewaj jakieś polskie piosenki do wódki. A pianista,
usłyszawszy, że jestem Polką, mówi: – A ja wiem,
jak zagrać hymn Polski. I tak dostałam się do Love
Never Dies. Dzięki Mazurkowi Dąbrowskiego.
Casting do Le Rêve wyglądał trochę inaczej.
Najpierw były testy z akrobatyki na siłę i rozciąganie. Jeśli przeszło się tę pierwszą część, przechodziło się do etapu na basenie, gdzie trzeba było
skoczyć z wysokości około czterech metrów, zrobić
salto, wyłowić krążek spod wody, na bezdechu płynąć jak najdalej. Po tym znowu obcinali ludzi.
Dopiero później była część taneczna i improwizacyjna, gdzie uczą cię krótkiej sekwencji i potem w
dwójkach albo w trójkach przedstawiasz im daną
choreografię bądź improwizujesz. I to był koniec.
Powiedzieli, że zadzwonią do mnie do końca lutego, a casting był w październiku. Zadzwonili
ostatniego dnia lutego. Miałam wtedy 18 lat, nigdy w życiu nie byłam na scenie, nie zdawałam
sobie sprawy z tego, jaka jest ranga tego show.
Z Mirelą Golińską,
akrobatką występującą w
musicalu Love Never Dies,
o castingach, na któr ych
skacze się z trampoliny do
basenu, o życiu art ystki
tańczącej z upiorem oraz o
przedstawieniach o budżecie w wysokości stu milionów dolarów rozmawia
Aleksandra Junga.
Występujesz w musicalu Andrew Lloyd
Webbera, kontynuacji jednego z najbardziej znanych musicali wszech czasów
The Phantom of the Opera. Opowiedz,
jak dotarłaś na West End?
– Masz tyle czasu? Bo to może być długa
opowieść. Jako mała dziewczynka chciałam
zostać choreografem, akrobatyka pojawiła się
trochę przez przypadek. W szkole pan od wychowania fizycznego powiedział moim rodzicom, żeby zabrali mnie na zajęcia akrobatyczne do Bydgoszczy, bym mogła zobaczyć, co to
jest akrobatyka, sprawdzić się. Miałam wtedy
osiem lat, więc zaczynałam dość późno.
Czy da się porównywać występy w Las Vegas w przedstawieniu Franca Dragone’a z
występami w musicalu Andrew Lloyd Webbera tu, na West Endzie?
– W Londynie trenuję dzieci w wieku już od
trzech lat. W zajęciach z akrobatyki mogą
uczestniczyć dzieci nawet sześciomiesięczne,
ale wtedy to jest taki plac zabaw. Trzylatki natomiast mają już naprawdę gimnastykę,
konkretne ćwiczenia, bez rodziców, na drążku.
Także moje osiem lat to było bardzo późno.
łam trenerem, w międzyczasie był balet, rok na
filologii germańskiej, a później przez przypadek wzięłam udział w castingu w Warszawie.
Nie miałam doświadczenia scenicznego, poza
tym od dwóch lat nie trenowałam czynnie
akrobatyki. Ale poszłam i jakimś cudem udało
się, ktoś mnie zauważył. Dostałam się do jednego z największych show wodnych na świecie,
przedstawień Cirque du Soleil.
– Trudno powiedzieć. W Londynie jest zupełnie
inaczej. W Le Rêve byłam cały czas na scenie, w
ciągu półtorej godziny wykonywaliśmy siedem aktów typowo akrobatycznych. Nie ma czasu, żeby
zejść ze sceny, nierzadko mamy może dwie minuty
na zmianę kostiumu. Jest ciężko, męcząco, ale występ daje ogromną satysfakcję. Z Le Rêve byłam
bardzo mocno związana emocjonalnie. Sześć miesięcy ćwiczyliśmy przed premierą w Belgii i w
rezultacie to było tak jakby nasze show. Tutaj występuję w jednym akcie i pojawiam się w kilku
innych drobnych sekwencjach. Prócz tego dołączyliśmy z Simonem, gdy Love Never Dies było
grane już rok, więc nie czuję, abym miała wpływ
na powstawanie tego przedstawienia. Poza tym
jest to musical, a nie typowy pokaz akrobatyczny.
Czyli po zajęciach w Bydgoszczy zdecydowałaś, że chcesz zostać akrobatką?
Występowałaś w Cirque du Soleil? Już
czuję, że będzie to dłuższa historia.
Wyjeżdżasz więc z Londynu? Nie będzie ci
brakowało tego miasta?
– Tak. Gdy miałam osiem lat, podobno powiedziałam, że chcę ćwiczyć, a moi rodzice
pozwolili, żebym wyjechała do Bydgoszczy i
tam zaczęła szkołę. To dzięki tej decyzji jestem
tu. Gdyby się nie zgodzili, zostałabym u siebie
na wsi. Teraz, gdy patrzę na tę decyzję z perspektywy czasu, myślę, że rodzice mieli
niesamowitą odwagę, zwłaszcza że byłam ich
pierwszym dzieckiem, jedyną córką. Będę im
za to bardzo wdzięczna do końca życia.
– Gdy szłam na casting do hotelu w Las Vegas, miałam inne wyobrażenie o samym
przedstawieniu. Myślałam, że będziemy występować w krótkich, 15-minutowych aktach, w
jakimś hotelu w Las Vegas. Okazało się jednak,
że jest to stumilionowodolarowa produkcja,
jedno z największych i najdroższych show na
świecie. Le Rêve zostało stworzone przez Franca Dragone’a, pierwszego dyrektora
artystycznego Cirque du Soleil. Scena w hotelu Wynn w Los Angeles była budowana trzy
lata przed premierą. Castingi prowadzono na
całym świecie, m.in. w Paryżu, Los Angeles,
Nowym Jorku, Londynie i Warszawie. Zgłosiło
się prawie 1000 osób, wybrali tylko około 50.
– Nie jestem na razie przywiązana do jednego
miejsca, moja rodzina jest w Polsce. Czy jestem w
Las Vegas, Minneapolis czy gdziekolwiek indziej,
nie robi mi to żadnej różnicy. Mam tu wielu znajomych, ale nie związałam się jeszcze na tyle z tym
miastem, żeby mi było żal wyjeżdżać. Jeszcze nie
mam jednego miejsca, w którym wiem, że chciałabym zostać na stałe. Przyjęli mnie do Cavalii,
które będzie jeździło dziewięć miesięcy po Ameryce i dziewięć miesięcy po Chinach. Będzie w nim
występowało sześćdziesięciu akrobatów i trzydzieści trzy konie. Odkąd dowiedziałam się, że wyjadę
do Stanów na pół roku, nie mogę się doczekać, żeby pozbyć się całego mojego dobytku, włożyć
wszystko w jedną walizkę i jechać.
Późno? Kiedy powinnaś więc zacząć?
Ciekawa jestem, kiedy w twoich opowieściach pojawi się Londyn?
– Jeszcze długa droga przed nami… Trenowałam w Bydgoszczy akrobatykę, później
zaczęłam moją przygodę z fitnessem, zosta-
Dzień z życia akrobatki
tańczącej z upiorem
w operze
10.00 Budzę się do życia po wieczorze spę-
dzonym na scenie, szybko zjadam śniadanie,
zbieram kosmetyki oraz strój do ćwiczeń i
wybiegam z domu.
11.00 Wsiadam do metra w kierunku
Pineapple Dance Studios na kurs tańca bądź
w kierunku sali gimnastycznej, w której trenuję i przygotowuję choreografię do występów z moim partnerem Simonem.
12.00-15.00 Lubię te godziny, kiedy tańczę,
trenuję bądź ostatnio próbuję sił w artystycznej akrobatyce powietrznej z szarfami gimnastycznymi. Praca w Adelphi Theatre przy
musicalu Love Never Dies pozwala mi ćwiczyć prywatnie, mam więcej czasu i energii.
Praca przy musicalu nie jest dla mnie tak wymagająca, jak by się wydawało, ponieważ ja i
Simon tańczymy tylko w kilku aktach.
16.00 Szybki lunch.
17.00 Wbiegam do teatru od strony Maida Lane, gdzie znajduje się wejście dla zespołu.
Wpisuję się na listę, potwierdzam swoją
obecność, a następnie zmierzam po schodach
do góry, do przebieralni, gdzie witam się z pozostałymi tancerkami.
17.30 45-minutowa rozgrzewka: najpierw
akrobatyczna, potem taneczna i głosowa.
Przed premierą i kilka tygodni po niej próby
trwały około czterech godzin. Teraz 45-minutowa rozgrzewka jest wystarczająca.
18.30 Wracam do garderoby, gdzie poświęcam ok. 30 minut na przygotowanie się do
wieczornego przedstawienia: makijaż, włosy,
ubiór. Maluję się, zakładam sobie małe loki,
ktoś przypina mi perukę, zakłada bardziej
skomplikowane części kostiumu. W międzyczasie mamy parę chwil na rozmowy o naszych przyszłych kontraktach, planach na
przyszłość czy na zwykłe opowieści o tym, co
działo się poprzedniego wieczoru.
19.30 Zaczyna się przedstawienie. Siedząc w
garderobie, słyszę: ‒ Za pięć minut wchodzi
ta od kościotrupa grającego na keyboardzie.
Zbiegam więc po schodach i wchodzę na scenę. Akt się kończy, wracam z powrotem do
garderoby i czekam na kolejne wezwanie.
22.30 Po końcowych oklaskach szybko wskakuję w codzienny strój. Żegnam się z resztą
ekipy i wychodzę bocznymi drzwiami, gdzie
grupka fanów czeka na autografy od Upiora i
Christine, głównych gwiazd musicalu. Wbiegam do metra i jadę do domu na zasłużony
odpoczynek, bo następnego dnia znowu od
rana – treningi i próby…
20|
8 września 2011 | nowy czas
pytania obieżyświata
Czy nawet kwakrzy nie
umieją żyć bez przepisów?
Włodzimierz
Fenrych
K
wakrzy u swych początków
byli barwnym ruchem, dynamiczną kontrkulturą
skierowaną przeciw powszechnie panującej
hipokryzji. Byli skrajnymi pacyfistami, nie wygrywali więc spektakularnych bitew i nie
przeszli do wielkiej historii, tym niemniej odwagi im nie brakowało. Odrzucali wszelkie
uwarunkowania, w tym również kościelne rytuały i przepisy. A jednak w ciągu jednego
pokolenia zaczęły się tworzyć przepisy specyficzne dla kwakrów. Jak to więc jest? Czy
ludzie nie potrafią żyć bez przepisów?
W 1651 roku nawiedzony pasterz George Fox
zaczął chodzić od miasta do miasta i za podszeptem wewnętrznego głosu głosił Dobrą Nowinę.
Wchodził do kościołów i przerywał kazania, zaprzeczał słowom pastora i spotykał się z
wrogością kongregacji, choć zwykle w tłumie było kilka osób słuchających go z uwagą. W okolicy
Doncaster przekonał on do swojej nauki Jamesa
Naylera, który sam kiedyś przy oraniu pola miał
podobną wizję, ale dopiero po spotkaniu Foxa
porzucił wszystko i został wędrownym kaznodzieją. W Yorkshire podobnie przekonana
została Mary Fisher, służąca w pewnym bogatym domu, która również zostawiła wszystko i
ruszyła w świat. Najważniejsze było jednak spotkanie w okolicy miasta Kendal, gdzie w
dramatyczny sposób przekonana została pani
zamku Swarthmoor Hall, żona sędziego Fella.
Sędzia Fell był postacią liczącą się w życiu politycznym kraju, był posłem Długiego Parlamentu.
On i jego żona Margaret byli wzorowym, ufającym sobie małżeństwem z siedmiorgiem dzieci.
Sędzia Fell chętnie gościł u siebie wędrownych
kaznodziejów, zatem niczym nadzwyczajnym nie
było to, że pewnego dnia w 1652 roku przybył
tam i George Fox. Wizyta jednak okazała się
brzemienna w skutkach – Margaret Fell została
w dramatycznych okolicznościach przekonana,
sędzia Fell nie całkiem, ale że był z natury tolerancyjny i przyjazny – pozwolił kwakrom
spotykać się na zamku. Właśnie wtedy – w Swarthmoor Hall – powstało Stowarzyszenie
Przyjaciół, jak się kwakrzy oficjalnie nazywają.
Wtedy właśnie, w 1652 roku, odbyło się pierwsze
generalne spotkanie kwakrów, na którym ustalono, że sześćdziesięciu głosicieli Prawdy ruszy w
świat przekonywać potencjalnych słuchaczy.
Ustalono, że mogą to być zarówno kobiety jak i
mężczyźni, a także postanowiono utworzyć fundusz, celem wspierania wędrownych
kaznodziejów. Nazwa „głosiciele Prawdy” (po
angielsku Publishers of Truth) nie jest przypadkowa, podobnie jak słowo „przekonywać” –
convince. Kwakrzy uważali, że wszelkie uwarun-
Pomnik protestanckiego kaznodziei w Hertford
kowania mogą zagłuszać w sercu szept Ducha
Świętego, dlatego unikali ustalonego religijnego
słownictwa. Nie mówili o nawracaniu (po angielsku converting), lecz o przekonywaniu, nie
rozsyłali misjonarzy, lecz głosicieli Prawdy, nie
spotykali się w kościołach (churches), lecz w domach spotkań (meetinghouses). Jednocześnie
postępowali zgodnie z duchem Ewangelii i odmawiali używania przemocy nawet we własnej
obronie, a na pewno służby w armii. Odmawiali
również składania przysiąg, zwłaszcza zaklinania
się na Biblię, bo nie po to Biblię napisano, by
nad nią jakieś czary mary odmawiać, a prawdę
trzeba mówić i tak, zawsze! Odmawiali więc
składania przysięgi na wierność aktualnej władzy,
a że prawo wymagało takiej przysięgi w pewnych
okolicznościach – szli za to do więzienia.
W 1653 roku George Fox siedział w więzieniu
w Carlisle, kiedy w celi odwiedził go młody człowiek nazwiskiem James Parnell. Pochodził on z
tak zwanego dobrego domu, ale był jednym z
tych, którzy nie trawili hipokryzji, zwłaszcza w
kościele. Kiedy doszły do jego uszu wieści o nauce George’a Foxa – postanowił go spotkać i
ruszył pieszo przez całą Anglię do Carlisle. Po
spotkaniu z Foxem sam został głosicielem Praw-
dy. W 1655 roku, w wieku zaledwie 19 lat, został
wtrącony do lochu na zamku w Colchester, gdzie
zmarł z głodu. W wysłanym przed śmiercią
grypsie do przyjaciół pisał, że lepiej cierpieć za
Prawdę, niż żeby to Prawda ucierpiała. James
Parnell był pierwszym męczennikiem kwakrów,
ale bynajmniej nie ostatnim.
Głosiciele Prawdy wędrowali przede wszystkim po Anglii, ale niektórzy postanowili wybrać
się za morze. Za Atlantyk wybrała się Mary Fisher, która w 1653 roku porzuciła służbę i już
tego samego roku była aresztowana w Cambridge, rozebrana do rosołu i publicznie wychłostana
na rynku. W 1655 roku wyruszyła z towarzyszką
do Ameryki, gdzie w Bostonie pięć tygodni obie
przesiedziały w lochu. W 1658 roku pojechała
przekonywać tureckiego sułtana. Drogą morską
dotarła do wybrzeża Grecji, a stamtąd pieszo do
Adrianopolu, gdzie sułtan akurat rezydował. W
Adrianopolu twierdziła, że ma dla sułtana przesłanie od Boga i uparcie to wszystkim powtarzała
tak długo, aż uzyskała audiencję. Sułtan przyjął
ją w otoczeniu świty, tak jak się przyjmuje ambasadorów; skoro ona jest posłanką Boga, to tak
być powinno. Chciał jednak słyszeć tylko to, co
jej polecił Bóg. Kiedy Mary powiedziała, co mia-
ła do powiedzenia, sułtan stwierdził, że to wszystko jest prawda i zaoferował jej eskortę w drodze
powrotnej do domu. Mary stanowczo odmówiła,
twierdząc, że skoro Bóg bezpiecznie przyprowadził ją tu, to i do domu odprowadzi.
Nie tylko sułtan kazał Mary mówić to, co jej
polecił Bóg. George Fox zawsze duży nacisk kładł
na to, by kaznodzieje odróżniali głos Ducha Świętego od głosu własnego ja (the self). Te dwa głosy
bardzo łatwo pomylić. Najbardziej znanym przykładem kaznodziei, który w powszechnym
mniemaniu ówczesnych kwakrów nie potrafił tego rozróżnić, był James Nayler. Był on jednym z
najbardziej ognistych kaznodziejów nowego ruchu. Jak to często bywa w takich wypadkach –
miał on grono oddanych bez reszty adoratorek.
Pewnego dnia wjeżdżał do Bristolu w otoczeniu
tychże pań – Nayler na koniu, a panie rozkładały
przed nim na drodze płaszcze i wołały: „Święty,
święty, święty!”. Zrobiło się niemałe widowisko, a
Nayler został natychmiast aresztowany. Wieść o
tym wydarzeniu rozeszła się błyskawicznie nie tylko w Anglii, ale w całej Europie. Naylera
przewieziono do Londynu, gdzie Parlament przez
tydzień debatował tylko o tym, co z nim zrobić.
Zdecydowano, że będzie wychłostany, będzie
miał język przedziurawiony rozpalonym żelazem,
a na czole wypali mu się literę B (bluźnierca). Jakiś czas później sam Nayler uznał, że posunął się
za daleko i prosił braci kwakrów o wybaczenie.
Najbardziej jednak znanym spośród kwakrów,
którego nazwisko zostało uwiecznione na mapie
Ameryki, był William Penn. Pochodził on z arystokratycznej rodziny, był synem admirała, który
przywoził młodego króla Karola z wygnania.
William był kształcony w najlepszych szkołach
Anglii oraz w katolickich kolegiach na kontynencie, dlatego pewnym zaskoczeniem było jego
przyłączenie się do kwakrów. Ojciec chciał go początkowo wydziedziczyć, ale później przywrócił
do łask i w dodatku polecił go opiece swego przyjaciela, ówczesnego księcia Jorku, a późniejszego
króla Jakuba. Ojciec Williama miał u księcia Jorku dług, który został spłacony w oryginalny
sposób: William otrzymał zamorską kolonię, nazwaną później od jego nazwiska Pennsylwanią.
William Penn w swojej kolonii próbował organizować życie wedle zasad kwakrów. Niewątpliwie
prowadzono politykę pokojowych kontaktów z Indianami oraz tolerancji religijnej, dlatego do
Pennsylwanii emigrowali członkowie skrajnych
sekt, na przykład menonici.
Jedną z najważniejszych osób wśród wczesnych kwakrów była Margaret Fell. Sama nie
wędrowała, ale była w stałej korespondencji ze
wszystkimi przywódcami ruchu. Jej korespondencja pod koniec życia pokazuje jednak, że
nawet ruch wprost odrzucający schematy myślenia, jakim u swych początków był ruch
kwakrów, w ciągu jednego pokolenia potrafi
skostnieć i znaleźć sobie nowe schematy myślenia. Jeden z jej późnych listów napomina
członków walnego spotkania w Londynie, by
nie tracili czasu na ustalanie szczegółów ubioru,
bo ważny jest tylko Duch Święty w sercu. Była
to reakcja na nowy trend. Wiadomo było, że
kwakrzy powinni się ubierać skromnie, ale jak
skromnie? Jakie kolory mogą nosić kobiety? Ile
guzików przy surducie mogą mieć mężczyźni?
Takie rzeczy były rozpatrywane na walnych
spotkaniach jako istotne problemy!
Czy ludzie nie mogą żyć bez przepisów? Czy
jeśli im się zabierze jedne, to muszą sobie znaleźć inne?
|21
nowy czas | 8 września 2011
czasoprzestrzeń
londyn w subiektywie
Słoneczna styczniowa niedziela.
Wyrywam się z szarego Luton do
Londynu, stolicy kontrastów
i niespodzianek. Metro, stacja
Liverpool Street i spacer Bricklane,
którą odkryłam dla siebie zaledwie
kilka miesięcy wcześniej. Monotonia
nigdy tu nie zagląda – barwni ludzie,
sprzedawcy pawich piór, zaskakujące
graffiti zdobiące domy z betonu.
Przystaję obok nadgryzionej zębem
czasu ławki. Kątem oka dostrzegam
czerwoną plamę. Ręka chwyta aparat,
palec przykleja się do spustu
migawki... Tym razem udało się
zamknąć w kadr niezwyczajny
pocałunek, zanim przyszedł śmieciarz
i rozdzielił usta kochanków...
Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska
InwazJa
Jacek Ozaist
J
ohn Sergeant plasnął dłonią w dzwoniący od
wkilku minut budzik i poszedł do kibelka pozbyć
się resztek wypitego wczoraj piwa. Trącona
przez niego Kathy przewróciła się na drugi bok,
wypinając opięty pidżamą monstrualny tyłek,
który tak lubił.
Sprawdził zarost. Opuchnięta, czerwona
twarz w lustrze wyglądała całkiem dobrze.
Sapiąc, wbił wielkie ciało w ogrodniczki i
wyszedł przed dom. Zaklął szpetnie.
Frontowy ogród przypominał kawał południowoamerykańskiej dżungli. Krzewy dawno straciły kształty, jakie
John im nadał, chwasty drwiły z niego swoimi rozmiarami, a
suche liście pokrywały podjazd chropowatym dywanikiem. A
do tego te odpadki ciągle rzucane przez przechodniów, i van
ciągle obsrywany przez ptaki.
– W przyszłym tygodniu – mruknął John, obiecując sobie w
duchu, że uprzątnie ogród i umyje auto.
Wsiadł do vana i zrobił sobie szybkiego skręta. Papierosy
stały się ostatnio tak drogie, że pół Zjednoczonego Królestwa
przeszło na skręty własnej roboty.
Najbliższe dni zapowiadały się naprawdę pracowicie. Dużo
padało. Rośliny rosły jak szalone. Na stacji benzynowej kupił
„The Sun” i podjechał do ulubionej Blossom Cafe na
śniadanie. Zamówił trzy jajka, potrójny bekon i górę tostów.
Do lunchu powinno wystarczyć – pomyślał i zatopił się we
frapującej lekturze o tym, co nowego u Kate Moss, Britney
Spears i Pete’a Doherty’ego.
Kawę wziął na wynos. Uśmiechnął się krzywo na widok
napisu z boku vana Sergeant and Son. Żadnego syna nie było,
ale biznes rodzinny zawsze robił dobre wrażenie na klientach.
W reklamach zamieszczanych w Yellow Pages i ulotkach
reklamowych podawał informację, że nie bierze żadnych robót
za dużych ani za małych. To sprawiało, że nie musiał zabierać
fikcyjnego syna do pracy.
Przemiła staruszka pani Bates już czekała na progu.
Obowiązkowa konwersacja o pogodzie, stykowej sytuacji
między Tony Blairem i Gordonem Brownem oraz sobotnim
zwycięstwie Chelsea nad Tottenham potrwała dobre
dwadzieścia minut. Na koszt gospodyni.
Później pani Bates przyniosła kawę i bisquity, a John
spokojnie posiedział w aucie, by jeszcze raz zerknąć na
obfite piersi blondynki z hrabstwa Surrey, której fotos
wypełniał całą stronę „The Sun”.
Urwawszy pani Bates pół godziny, był gotów do pracy.
Wytoczył się z auta i zaczął powoli wynosić narzędzia z
vana. Dopiero potem dostrzegł, że nie jest sam. Z tyłu, za
domem pracowało kilku ludzi. Wyglądali dziwnie. Mieli
wąsy i takie śmieszne twarze.
– Zapomniałam cię uprzedzić, John – powiedziała zza
jego ramienia pani Bates – Mój mąż stwierdził, że płot
musi być zrobiony jeszcze przed przyjazdem naszego
syna. Wiesz, on jest dyrektorem w wielkiej firmie w
Australii. Odwiedza nas dwa, trzy razy w roku. To dla
mnie i mojego męża wielkie święto.
– Ale... – zająknął się John. – Ale ja miałem robić ten
płot w przyszłym miesiącu.
– Cóż, sprawy przybrały inny obrót. Mam nadzieję,
że się nie gniewasz. Spójrz na tych Polaków. Jest
dziesiąta, a oni już zdemontowali stary płot i wykopali
doły pod paliki. Są naprawdę niesamowici.
John podrapał się w głowę i bez słowa zabrał się do
koszenia trawy. Był wściekły. Czy w tym kraju umowa
dżentelmeńska nic już nie znaczy?
Dreptając z kosiarką, co chwila zerkał w kierunku
uwijających się robotników. Rzeczywiście tempo ich
pracy było imponujące.
Kiedy go ujrzeli, ukłonili się grzecznie. Jeden kopał,
drugi mieszał zaprawę (ręcznie!), a trzeci rozciągał sznur,
by przyszły płot był idealnie równy.
John nie mógł na to patrzeć. Zajął się przycinaniem
krawędzi trawnika oraz pieleniem rabatek. W tym
tygodniu potrzebował zarobić jakieś pięćset funtów, by
spłacić kartę kredytową, ratę za dom i pożyczkę za
zeszłoroczne wakacje na Karaibach. Oprócz tego, na
lodówce czekały, pieczołowicie gromadzone przez Kathy
rachunki domowe.
Czuł się coraz bardziej zniechęcony i przygnębiony.
W porze lunchu porzucił narzędzia i pojechał do tej
samej kafejki, w której zjadł śniadanie. Tym razem
zamówił danie dnia: pieczonego kurczaka, frytki i groszek
z marchewką.
Dziewczyna, która przyniosła mu posiłek, była nowa.
– Gdzie jest Marie? – zapytał.
– Kto? – odparła spłoszona. Jej akcent mu się nie
spodobał.
– Blondynka. Podawała mi śniadanie dziś rano.
– Nie wiem, proszę pana. Jestem pierwszy dzień.
Smacznego.
– Skąd jesteś?
– Z Polski, proszę pana.
Pokiwał smętnie głową i zajął się swoim lunchem. Jakoś
mu dziś nie smakowało, więc po chwili odstawił
niedojedzone danie. Trzasnął zamaszyście drzwiami.
Płot u pani Bates był w połowie gotowy. John poczuł
jak w nim zawrzało. Był przekonany, że w takim tempie
robota nie może być dobrze zrobiona.
Podszedł do robotników z wąsami i zagadnął uprzejmie:
– Nie za bardzo wam się śpieszy?
Niby przypadkiem dotknął słupów. Były solidnie
osadzone.
– Okej. No problem – powiedział z uśmiechem
najstarszy z nich.
– Jak leci?
– Okej. No problem – powtórzył robotnik i dalej
szczeżył pożółkłe od nikotyny zęby – Verboten gut, co nie?
John doszedł do wniosku, że po angielsku raczej nie
pogadają. Wzruszył ramionami i wrócił do swoich zajęć.
Pani Bates znów przyniosła wszystkim kawę i ciasteczka.
Polacy wypili raz dwa, przegryzając przy okazji po
kanapce i znów zakasali rękawy. Pod koniec dnia płot był
gotowy.
W tym czasie John zdążył skosić niewielki trawnik,
przyciąć parę krzaczków i pozbyć się chwastów. Zrezygnowany, przyjął z rąk gospodyni uzgodnione sto funtów.
– Ile oni za to wzięli? – zapytał czujnie.
– Trzysta funtów, a co?
– Przecież to rozbój w biały dzień! To nawet poniżej
wszelkiego poziomu!
– Cóż, John. Czasy się zmieniają – rzekła filozoficznym tonem pani Bates. – Nie myślałeś o emeryturze?
John nie powiedział ani słowa więcej. Spakował
narzędzia i odjechał z piskiem opon.
Na parkingu pod pubem The Greystoke było tłoczno.
Cudem znalazł wolne miejsce i pobiegł do baru.
Jeszcze wczoraj obsługiwał go młody, rudowłosy hippies o
imieniu Ray, dziś uśmiechała się do niego niebieskooka
blondynka – Iza.
– Co podać? – zapytała. Znów ten cholerny akcent.
Ray wiedział bez słowa, co Johnowi podać.
– Muszę lecieć – mruknął i wyszedł z pubu.
Pod domem czekała kolejna niespodzianka. Podjazd był
zamieciony, a śmieci starannie wybrane.
– Zapomniałam ci powiedzieć – Kathy uśmiechnęła się
tajemniczo. – Najęłam sprzątaczkę. Jest niesamowita.
Szybka, dokładna, dziewczyna-marzenie. I tak śmiesznie
mówi. Widziałeś, jak ładnie zamiotła przed domem?
John poczuł że ma dość, choć nie odezwał się słowem.
Cisnął buty w kąt przedpokoju, wziął z lodówki zgrzewkę
piwa i usiadł na sofie. Akurat na BBC puszczali serial,
który tak lubił. Sięgnął po telefon i zamówił pizzę. Znowu
zrobiło się swojsko.
22 |
8 września 2011 | nowy czas
czas na relaks
kaczka Dziwaczka
» Wierszyki z dzieciństwa pamiętamy
mania
GoTowania
na całe życie. Jednym z
najpopularniejszych wierszyków
niewątpliwie jest "Kaczka Dziwaczka".
Przypomnijmy sobie fragment, w
którym kucharz: „zdębiał obiad
podając, bo z kaczki zrobił się zając,
w dodatku cały w buraczkach, taka to
była dziwaczka”.
Mikołaj Hęciak
Ostatnio mogliśmy się zasłodzić
różnymi deserowymi przepisami,
dlatego dzisiaj zaproponuję
Państwu przepis na danie główne –
zająca z buraczkami. Wprawdzie
mięso królicze jest bardzo delikatne
i łagodne w smaku, a buraki mają
zdecydowany smak i kolor, ale
dlaczego nie podążyć za
podpowiedzią naszego poety. W
końcu nie często można znaleźć
takie danie na talerzu.
Lato się kończy, dożynki za
nami, jesień zbliża się małymi
krokami. Na stołach pojawia się
obfitość darów natury, zarówno
tych zebranych z pól i łąk, jak i tych
z lasu. Zaczyna się czas na
dziczyznę. Oczywiście, króliki
hodowlane można upolować w
sklepie przez cały rok, ale dla
smakoszy dziczyzny zaczyna się
czas na świeże mięso prosto z kniei
i właśnie buraczki będą pasować
bardzo dobrze do mięsa z zająca
lub dzikiego królika.
W dzisiejszym przepisie
wykorzystamy część mięsa zwaną
combrem.
królik
z buraczkami,
szpinakiem,
kaszanką, plackami
ziemniaczanymi
w sosie z
czerwoneGo wina
Składniki w tej proporcji wystarczą
na 2–3 porcje:
Na królika: 1 łyżka oliwy, comber
z królika, 2 plastry wędzonego
boczku, 100 g kaszanki, 1 pomidor,
10 czarnych oliwek, 75 ml
czerwonego wina, 1 łyżka
musztardy (wholegrain), 1 łyżka
masła.
Na placki ziemniaczane: 2 duże
ziemniaki, 1 łyżka masła, 1 łyżka
sadła z kaczki, tymianek, 2 ząbki
czosnku.
Dodatkowo: 200 g szpinaku, 250 g
gotowanych buraczków.
Nagrzewamy piekarnik na
200°C/Gas 6. Z combra wycinamy
polędwiczki. Rozgrzewamy patelnię
i na rozgrzanej oliwie smażymy
przyprawionego królika około 4-5
minut, aby zrumienić go ze
wszystkich stron. Dodajemy pocięty
boczek i plastry kaszanki. Gdy
boczek jest chrupiący, dodajemy
pomidora i oliwki i całość
zamykamy w piecu na 8-10 minut,
aż mięso będzie upieczone. Po
wyjęciu z piekarnika odkładamy
mięso na bok, a pozostały sok
wykorzystujemy do przyrządzenia
sosu. W tym celu dodajemy 75 ml
wina i musztardę, gotując 2-3
minuty. Gdy płyn odparuje w
połowie, patelnię odstawiamy z
ognia i trzepaczką łączymy sos z
łyżką masła. W międzyczasie
gotujemy ziemniaki. Wkładamy je
do zimnej wody. Osoloną wodę
doprowadzamy do zagotowania i
gotujemy około 5 minut, tak by
ziemniaki były na wpół ugotowane,
ale nie do końca. Jeszcze gorące
ścieramy na tarce o dużych
oczkach. Dodajemy roztopione
masło i tłuszcz z kaczki, posiekany
drobno tymianek i czosnek też.
Doprawiamy solą i pieprzem do
smaku. Formujemy małe placuszki i
smażymy z obu stron na złoty
kolor. Obgotowanie ziemniaków
pomoże nam właśnie w smażeniu,
by środek był wysmażony, a z
wierzchu pozostał ładny kolor.
Można też utrzeć surowe ziemniaki,
ale czasami bywa tak, że placki
mogą być nadmiernie przypalone,
nie będąc wysmażone dostatecznie
w środku.
Buraczki ścieramy lub
miksujemy, dodajemy odrobinę
wina i doprawiamy do smaku.
Możemy wcześniej pociąć je w
plastry, zalać czerwonym winem i
nowy czas poszukuje wolontariuszy
do pracy w redakcji oraz przy składzie gazety.
Zainteresowanych prosimy o kontakt:
redakcja @nowyczas.co.uk
obgotować z dodatkiem laski
cynamonu i anyżu.
Szpinak płuczemy i smażymy na
bardzo gorącej patelni bez dodatku
tłuszczu. Dopiero na koniec
możemy dodać trochę masła i
doprawić solą i pieprzem do smaku,
wyłożyć na talerz po odciśnięciu
wody, jaka zostanie na patelni.
Podając na talerzu, najpierw przez
środek talerza malujemy smugę
buraczkowego purée, potem
układamy placek ziemniaczany, a
tuż z boku małą porcję szpinaku.
Mięso kroimy w plastry i układamy
po kilka, zakładając jeden za drugi
częściowo na szpinaku, częściowo
na placku. Całość okraszamy
sosem. Mając polędwiczkę z królika
jako najważniejszy składnik,
możemy dowolnie skomponować
inne składniki na talerzu
pamiętając, żeby te nadmiernie nie
przesłoniły delikatności mięsa.
Zamiast szpinaku dobrze będą
pasowały młody por lub
marchewki. Możemy pominąć
kaszankę lub zrezygnować z
buraczków.
Przepis dzisiejszy może wydawać
się trochę pracochłonny. Wspomnę
więc, o gulaszu z królika z
warzywami, który niemal sam się
gotuje powoli w naczyniu
żaroodpornym z dodatkiem
warzyw. Wersja ta może stanowić
alternatywę dla dzisiejszego
przepisu.
Nie rezygnujmy jednak z
eksperymentów w gotowaniu, bo te
doświadczane w miłym gronie przy
wspólnym posiłku wzbogacą nasz
czas i dostarczą niezapomnianych
wrażeń.
Smacznego!!!
Gotowi do zjeścia pod wodę?
Czy spełniło
ci się marzenie?
Paweł Majewski
Za pierwszym razem czujesz się dziwnie. Maska, niewygodny sprzęt…, ale
po wejściu do wody wszystko się zmienia. Robisz wdech i powietrze dopływa uspokajająco łatwo i szybko. Jesteś
lekki, wolny jak nigdy przedtem. Twoje pierwsze nurkowanie otwiera ci
drzwi do innego świata.
Te zdania niestety nie zostały
wymyślone przeze mnie. Są cytatem z
filmu szkoleniowego, jaki otrzymałem.
Idealnie oddają to, co czułem za
pierwszym razem „schodząc” pod wodę. Tylko jakieś pół metra pod wodę,
ale nie zapomnę tego do końca życia.
O nurkowaniu krąży wiele opinii.
Pozytywnych i negatywnych. Jedni
uważają to za sport ekstremalny, inni
za coś zupełnie naturalnego, pozbawionego najmniejszego ryzyka. Nurkują mężczyźni oraz kobiety. Starsi i
młodsi. Szczupli oraz przy tuszy. Co
więcej, nurkowanie to coraz częściej
sport rodzinny, podczas którego dzieci i rodzice wspólnie spędzają czas
odkrywając nieznane rejony.
Co jest więc magnesem, który
przyciąga do nurkowania tak wielu
ludzi?
Wydaje się, że poza naturalną
skłonnością człowieka do przebywania
w wodzie oraz nowymi technologiami
ułatwiającymi podwodne eskapady –
po prostu fantastyczna zabawa. Tak
właśnie było i ze mną. Marzenie z
dawnych lat popchnęło mnie, by zacząć. A pomógł zwykły przypadek.
Poznany jakiś czas temu kolega
okazał
się
prezesem
klubu
płetwonurków Waleń w Londynie. Zadzwonił do mnie z informacją, iż w
ostatniej chwili zwolniło się miejsce na
ostatnim przed wakacjami kursie nurkowania.
– Jesteś zainteresowany? – zapytał
wprost.
Waleń to klub w Londynie, szkolenia po polsku, czego więcej chcieć?
Zdecydowałem się natychmiast.
Szkolenia odbywają się w systemie
PADI, które – jak twierdzi prezes klubu Aleksander Fox – są tak ułożone,
aby każdy mógł bez problemu przyswoić sobie wiedzę w ciągu czterech
tygodni kursu. Sprzęt oraz wodę zapewnia klub Waleń.
Po czterech tygodniach przychodzi
czas na egzamin na wodach otwartych. Wokół Londynu znajduje się kilka wspaniałych baz nurkowych, gdzie
z powodzeniem można taki egzamin
przeprowadzić.
– Robimy to zazwyczaj w weekend. Dwa dni, sobota i niedziela –
mówi Aleksander Fox. – Pozwala nam
to dokładnie przeprowadzić test
teoretyczny, jak i praktyczny kandydatów, a samym kandydatom zrelaksować się. Schodzimy w grupkach
kilkuosobowych na specjalnie przygotowane platformy na głębokości kilku
metrów i przechodzimy przez wszystko to, co ćwiczyliśmy na basenie. Proste i miłe, choć tu oczywiście dochodzi
element realności. Kursant zdaje sobie sprawę, że nie jest już na basenie,
lecz w jeziorze. 99,9 proc. uczestników
kursu przechodzi to bezproblemowo,
a ten 0,01 proc. może powtórzyć test
w późniejszym terminie. PADI to
amerykański system, który jest tak
stworzony, że nie ma możliwości, by
nie działał – dodaje z uśmiechem oraz
lekkim przekąsem prezes klubu.
Zdałem, choć typowa dla mojego
zawodu wyobraźnia „robiła” co mogła, aby mi to utrudnić. Od tamtego
czasu minęło parę tygodni. Kilka nurkowań... Nieco głębiej niż pół metra
pod płaszczyzną wody. Zostałem
członkiem Polskiego Klubu Nurkowego „Waleń”.
– Czy udało ci się spełnić jakieś
marzenie? – często słyszę takie
pytanie. Mnie jedno już się spełniło.
Więcej informacji na temat działalności
klub u nurkowego Wale ń w Londynie
oraz prowadzonych przez niego
szkoleniach pod numerem:
0776 540 4622 oraz na stronie:
www.polishdivingclub.com
|23
nowy czas | 8 września 2011
czas na relaks
Na ławeczce
graŻyNa Maxwell
Kiedy Masz
zawirowaNia
Na PUNKcie
waŻNości
Z trudem przepychaliśmy się przez zatłoczony peron w stronę pociągu.
Pierwsza torowałam drogę nawet nie
swoim ciałem, a wyrytym na twarzy rozgoryczeniem. Za mną ciężko snuł się
mój szesnastoletni syn, któremu ostatnie
przeżycia wykrzywiły usta w łuk nonszalancji i wzgardy, ukazując nienawiść do
świata i ludzi. Usiedliśmy w przedziale
dla zawiedzionych.
Każde z nas przeżywało inaczej tę porażkę. Syn, z młodą urażoną dumą i
mocno poturbowanym ego, zamknął się
w sobie i wbił oczy w przesuwający się
krajobraz. A ja, dobrze znając scenariusz,
przycisnęłam ten sam wytarty klawisz i
stary powtarzający się program wyświetlił
się na ekranie mojego czterdziestoletniego
życia. Moje oczy świeciły mętnym bla-
skiem goryczy, która jak ćma przysłaniała mi świat od wielu lat.
– Wiesz – syn zwrócił się do mnie – nie mam sobie nic do zarzucenia,
zawsze dawałem z siebie wszystko i trenowałem ponad siły. Widać, moje
wszystko nie wystarczyło, by się zakwalifikować do krajowej reprezentacji. A
może poprzeczka była dla mnie za wysoka, a może nie mam ducha konkurencji i nie umiem wygrywać za wszelką cenę.
– Bzdura – odpowiedziałam synowi – nie docenili cię i tyle! Wybrali innych, którzy są o wiele krócej w klubie niż ty. Jesteś za dobry i czyjaś zawiść
podcięła ci nogi. A przecież tobie się należało!
Tak samo było i w moim życiu. Jako nastolatka wygrałam konkurs piękności i przez cały długi rok nosiłam koronę Miss Regionu. Żyłam w
przepychu przywilejów w szkole i w towarzystwie, oraz w przeświadczeniu,
że moje życie potoczy się jak w bajce. Byłam predestynowana na sukces i
sławę, i wielkie życie. Niestety, z tłumów wielbicieli żaden rycerz nie walczył
o moją rękę. Z obawy i lęku wybrałam męża z rozsądku, a nie z serca. Studiów też nie skończyłam, bo jeden z profesorów miał nieuleczalne
uprzedzenie i niechęć do mnie i nie mogłam zaliczyć egzaminów. Szybko
też straciłam zapał do nudnych seminariów filologicznych typu „przydawka
dopowiadająca a zdanie bezspójnikowe”.
Zwróciłam swoją energię w stronę sceny. Bo przecież miałam warunki! Ale
w studium aktorskim też nie zagrzałam miejsca. Skandaliczny romans z żonatym aktorem wykładowcą nie wyszedł mi na dobre. Nie dostałam nigdy żadnej
ważnej roli, często po próbnych zdjęciach słyszałam komentarze, że niby szukali podobnej twarzy, ale w niej innego wyrazu i jakiejś innej głębi. Uważałam, że
z zazdrości i uprzedzenia nie dostałam angażu w znaczących produkcjach. Nie
zrobiłam więc kariery ani w filmie, ani w teatrze. Próbowałam też w telewizji.
Szukali prezenterki, miałam przecież warunki, a jednak czegoś podobno mi
brakowało. Byłam przekonana, że wpływowych znajomości.
Ze swoich płytkich zasobów zapału i wytrwałości udało mi się tylko wykroić zwyczajną pracę w zwyczajnym domu towarowym, której zwyczajnie
nie lubię ani nie cenię. Było wiele okazji do promocji na ciekawsze stanowiska, ale jakoś zawsze mnie pomijano, niedoceniano, ignorowano. Cóż, nie
miałam koneksji i poparcia.
Nagle ciszę przedziału przerwało wejście atrakcyjnej kobiety, która pachniała wielkim światem i miała przyjazny uśmiech na twarzy. Usiadła i po
chwili zaczęła rozkładać plik różnorodnych zdjęć i wycinków z gazet i książek w nieznajomych językach. Przy ostrym podmuchu wiatru z otwartego
okna wszystkie papiery zawirowały w powietrzu jak w małym cyklonie. Kobieta zaśmiała się głośno i zaczęła łapać karki papieru, jakby to manna z
nieba leciała. Syn z młodzieńczą naturalnością wstał i włączył się w ten powietrzny taniec papierów.
– Robisz to jak wytrenowany akrobata – powiedziała wesoło do syna.
– Do łapania tańczących kartek to może się nadaję, ale nie do reprezentacji kraju – jakby za szybko się podsumował.
Ona zwróciła na niego mocno przydługie spojrzenie i zwięźle skwitowała: – A może sport nie jest twoim przeznaczeniem. Może w czymś innym
będziesz o wiele lepszy. Przestań siebie mierzyć i porównywać do innych, bo
zatrujesz swoje młode życie.
Po takiej burzy papierów i słów w przedziale zapadła cisza. Każdy zapatrzył się we własne życie. Kobieta cofnęła się pamięcią do swoich młodych
lat i opowiedziała o szarej polnej myszce, bo taki miała nawet przydomek,
która marzyła o wyrwaniu się z beznadziejnego świata, w jakim żyła. Zawód
reportera podróżnika nie przyszedł bez ciężkich wyrzeczeń i mozolnej pracy. Po latach podróży w życie innych, w końcu odnalazła samą siebie.
– Wreszcie nosisz sukienkę, która tylko dla ciebie była uszyta – jak przyśpiewuje moja babcia góralka.
Syn jakby z ulgą pożegnał się ze sportową gimnastyką i już zabierał się
za swoją ukochaną muzykę, która przychodziła mu łatwo i dawała radość.
Ja zastygłam w szoku swoich natrętnych myśli. Dorastałam, wierząc,
że jestem wybranką losu, a w istocie zmieniłam się w zgorzkniałą c
ierpiętnicę.
Piszę ten list do nieznajomej w gazecie, bo nie wiem, gdzie mogę się
udać o pomoc. Czy tylko cud może wyplenić gorycz, pychę i arogancję, które ułożyły się w filozofię i styl mojego życia? Jeśli mądrość jest mądra, to
może ulituje się nade mną i pojawi w moim życiu?
Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści.
CLASSIC
Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego
Polska
Bez kontraktu
Stałe stawki połączeń 24/7
Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #.
Polska tel. stacjonarny
1p/min - 084 4862 4029
komórkowy T-Mobile
Polska tel.
5p/min - 084 4545 4029
Orange, Plus GSM
WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622
T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered,
please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices
to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd.
Dawno temu, w czasach, kiedy rządzili prawdziwi królowie, a na morzach
żaglowce łapały wiatr w skośne płótna żagli rozciągniętych na siedmiu
masztach, żyło dwóch chłopców. Wychowywali się razem, dzielili te same
radości i smutki dorastania, chodzili do tych samych szkół i mówili sobie
głośno dobranoc przez ścianę swoich domów. Byli jak bracia, tylko że nie
byli nimi naprawdę. Zakochiwali się w tych samych dziewczynach i ich bogaci ojcowie gościli ich w swoich bogatych domach. Czy byli podobni do
siebie, tego nie wiemy.
Pewnego jednak dnia życie ich rozdzieliło. Wyruszyli w różne krańce
świata i wiedli odmienne życie. Po wielu latach niespodziewanie spotkali się
na królewskim żaglowcu, jeden pracował jako zwykły marynarz pokładowy,
a drugi jako królewski doradca. Pokładowy marynarz z zawiścią patrzył na
wysoką pozycję swojego przyjaciela z młodości. Nie mógł zrozumieć, dlaczego on również nie może być doradcą króla, w końcu pochodzili z tej
samej wioski, chodzili do tych samych szkół, oddychali tym samym powietrzem. – Gdzie jest sprawiedliwość? – pytał. – Ja prawie jak galernik, tylko
że wyzwolony, a on honorowy doradca królewski.
Już nawet i żagle przesiąkły jego zazdrością, a wiatr zawodził jego skargi
i pretensje do losu. Król, usłyszawszy jego ciągłe narzekania, postanowił raz
na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości. A mądry był to król i sprawiedliwy.
Kiedy statek przybił do brzegu wyspy, król przywołał marynarza i rozkazał:
– Wejdź na szczyt góry i powiedz mi, co widzisz. Marynarz sprawnie wspiął
się na szczyt, rozglądnął się wokoło, zszedł na dół i powiedział, że nic tam
nie ma oprócz bijących się kotów. Król spytał: – Ile jest kotów? Marynarz
znowu biegiem wspiął się na górę i zakomunikował, że jest ich pięć. – Jakiego koloru są koty? – zapytał król. Marynarz wspiął się ponownie na szczyt i
oznajmił, że są dwa czarne i trzy brązowe. – Jakiej rasy są te koty? – zapytał
król. Marynarz znowu wszedł na szczyt i powiedział, że są to pospolite dachowce.
Król, nic nie mówiąc, wezwał swojego doradcę i rozkazał: – Wejdź na
szczyt góry i powiedz mi, co widzisz. Doradca wspiął się na górę i po powrocie krótko oznajmił: – Jest tam pięć pospolitych kotów dachowców,
które się biją. Dwa są czarne, a trzy brązowe. Należą do starego pasterza,
który mieszka za pagórkiem. Starzec powiedział, że jeśli królowi przeszkadzają, to on je przepędzi i zamknie w stodole. Jeśli jednak król upodobał
sobie jakiegoś, to on chętnie podaruje go najjaśniejszemu królowi.
Popatrzyłam na autorkę listu. Widać, że jasne promienie Mądrości i
jej dosięgły. Zakryła twarz rękami jak dziecko, kiedy się wstydzi. Nie musiałam pytać, kto jest wachtowym marynarzem, a kto doradcą króla.
Mądrość jest mądra i może pojawić się w każdym momencie naszego
życia. Stale jednak musi walczyć z głupotą i czasem przegrywa. Ale podobnie jak słońce świeci tak samo dla wszystkich.
24|
8 września 2011 | nowy czas
co się dzieje
kino
Skin I Live In
Almodovar, ekscentryczny hiszpański reżyser tym razem poważnieje.
W jego najnowszym filmie – stworzonym na podstawie „Tarantuli”
Thierry'ego Jonqueta – mniej jest jego dziwacznego humoru, mrugania
okiem i stylistyki kampowej. Zaskakująco mroczny i niepokojący jak na
Almodovara thriller opowiada o chirurgu plastycznym, który trzyma w
zamknięciu w swoim mieszkaniu
piękną Ewę. Kim ona jest? Co ich łączy? Odpowiedź na to pytanie okaże
się zaskakująca.
osiemdziesiątych jego kariera nabrała rozpędu. Doświadczenie nabyte
na polu bitwy okazało się bezcenne
podczas rekrutacji na gubernatora
Kalifornii. A jak poradził sobie zastępujący go model Jason Momoa?
Może warto się przekonać...
The Conspirator
Najnowszy film Roberta Redforda. Lądujemy w 1865 roku na sali sądowej,
gdzie pada jedno z najważniejszych
pytań dla historii i tożsamości Ameryki: kto zabił Abrahama Lincolna?
Nieco staromodny dramat sądowy z
uniwersalnymi tematami w tle: terroryzmem, niesprawiedliwością i
wolnością jednostki.
Great Expectations
Klasyczna ekranizacja słynnej powieści Charlesa Dickensa. Czy od
czasu swego powstania w latach
czterdziestych odczytanie przygód
Pipa się zestarzało? A może wciąż
daje o sobie znać geniusz Davida
Leana? Właśnie nadarza się niepowtarzalna okazja, by się przekonać.
Niedziela, 11 września,
godz. 20.45
Prince Charles Cinema
Leicester Place, WC2
Conan Barbarzyńca
Dzień z Davidem Lynchem
Niemądre, ale bardzo efektowne kino lat osiemdziesiątych święci
ostatnio wiele triumfów. Nic dziwnego, że Hollywood postanowiło
wreszcie odświeżyć opowieść o
barbarzyńskim mięśniaku o złotym
sercu, który – uzbrojony w wielki
miecz – okłada dzielnie wszystkich
złych gości w okolicy. Oryginalny
wykonawca głównej roli – Arnold
Schwarzenegger – nie mógł wystąpić, bo od tego czasu, czyli od lat
Intrygujące, dziwaczne, często irytujące, ale też wzruszające – takie są
filmy Davida Lyncha. Wszyscy fani
kultowego reżysera (a także ci, którzy nie znają jeszcze jego
twórczości) mogą się wybrać na
prawdziwą ucztę. Riverside Studios
w zachodnim Londynie zaprasza na
dzień z filmami amerykańskiego reżysera. Zobaczymy The Elephant
Man, opowieść o inności, tolerancji i
ludzkiej godności, hipnotyzujące
Mullholand Drive (które, obok Inland
Empire jest chyba najbardziej tajemniczym obrazem Lyncha) i pastisz
klasycznych kryminałów zatytułowany Blue Velvet.
Wtorek, 13 września
Riverside Studios , Crisp Road,
Hammersmith, W6 9 RL
muzyka
kompozytorką. Jej twórczość jest
świeża i oryginalna, i łatwo trafia do
serc słuchaczy. W swym śpiewaniu
piosenkarka łączy jazz i folk dodając
polskie, francuskie i latynoamerykańskie akcenty, Debiutancka płyta
Moniki zatytułowana "Waking up to
Beauty" została bardzo ciepło przyjęta przez krytyków muzycznych
oraz prezenterów radiowych zarówno w Anglii jak i w Europie.
Hiszpańska rozgłośnia radia Heart
Fm przez tydzień promowała Monikę jako artystkę tygodnia. Znany
polski prezenter radiowy Marek
Niedźwiecki włączył jedną z piosenek Moniki do zestawu Smooth Jazz
Cafe Vol 10. Dlaczego? Będziemy
się mogli przekonać podczas koncertu w Jazz Cafe POSK.
Piątek, 9 września, godz. 20.30
Jazz Cafe POSK,
238-246 King Street, W6 0RF
Maciek Pysz Trio
powietrze: do Hyde Parku, gdzie zaśpiewają dla nas Katherine Jenkins
(mezzosopran), Russel Watson (tenor), John Groban i Rolf Harris.
Gościem specjalnym będzie boysband Westlife. Gospodarz wieczoru
to znany z anteny BBC Radio 2 Terry Wogan.
Sobota, 10 września, godz. 17.30
Hyde Park
Anita Wardell
Styl śpiewania Anity Wardell jest
trudny do zaszufladkowania. Artystka
dysponuje fenomenalnym głosem i
niezwykłym talentem interpretacyjnym. Kiedy chce potrafi być bardzo
precyzyjna, innym razem zaskakuje
improwizacjami. Jest laureatką prestiżowej nagrody BBC w kategorii The
Best in Jazz, która otrzymała w 2006
roku. Na koncercie zaprezentuje mieszankę standardów oraz własne
kompozycje.
Bob Geldof
Choć dziś kojarzony jest przede
wszystkim jako organizator wielkich
koncertów charytatywnych i działacz
na rzecz walki z ubóstwem w Afryce, pod koniec lat siedemdziesiątych Bob Geldof liderował całkiem
niezłej, nowofalowej kapeli Boomtoown Rats. Na koncercie w Croydon
usłyszymy ich najpopularniejsze
utwory, takie jak „I Don’t Like Mondays” czy „Rat Trap”, a także wybór
z jego kilku – czasem niedocenionych -albumów solowych.
Niedziela, 18 września, godz.19.00
Ashcroft Theatre,
Park Lane CR9 1DG
W ramach koncertów muzycznych
w kościele na Devonii wystąpi
Macie Pysz Trio. Mieszanka jazzu i
world music w wykonaniu muzyków,
których łączy pasja dla muzyki
akustycznej.
Sobota, 10 września, godz. 19.00
2 Devonia Road, Islington N1 8JJ
Kury
Tymon Tymański na czele kultowego
zespołu rocka alternatywnego.
11 września, godz. 19.00
Klub Cargo, 83 Rivington Street,
EC2A 3AY
Proms In The Park
Monika Lidke z zespołem
Monika Lidke to wokalistka, ale również autorka tekstów i
Pożegnanie z tegorocznymi Promsami. Muzyka wydostanie się tym
razem z sal koncertowych na świeże
Sobota, 17 września, godz. 20.30
Jazz Cafe POSK
238-246 King Street, W6 0RF
Katy Perry
Jedno jest pewne: bilety na koncert
Katy Perry rozejdą się w mgnieniu
oka. Przyczyni się do tego z pewnością seksowny wizerunek popowej
wokalistki, ale także łańcuszek przebojów takich jak Hot’n’Cold, I
Kissed A Girl, Last Friday Night.
Sobota, 15 października
godz. 19.00
O2 Arena, Penisula Square
SE10 0DX
Deep Purple
Zespół Deep Purple istnieje od końca lat sześćdziesiątych. Po drodze
przechodził przez niezliczone
zmiany personalne. Jego członkowie
kłócili się i godzili ze sobą, przystępowali do grupy, by potem ją
opuścić. Od pewnego czasu skład
się jednak ustabilizował. Nie ma w
nim już legendarnego gitarzysty Richarda Blackmore’a, który wydaje
ostatnio płyty z muzyką dawną, ani
wielkiego klawiszowca Jona Lorda,
ale ci, którzy przybędą na koncert
grupy w O2 Arena, usłyszą jeden z
największych głosów w historii rocka (Ian Gillan wciąż jest w świetnej
formie), dudniący bas Richarda
Glovera i monumentalne solówki gitarzysty Steve’a Morse’a. Smoke on
the Water i Highway Star z pewnością nie zabraknie.
Środa, 11 listopada, godz. 18.30
O2 Arena, Penisula Square
SE10 0DX
|25
nowy czas | 8 września 2011
co się dzieje
teatry
The Kitchen
listy oraz nagrania wspomnień tych,
którym dane było w 1961 po raz
pierwszy zetknąć się ze sztuką
Rothko.
Whitechapel Gallery,
Whitechapel Road St, E2 7JB
Contested Territories
Swoje prace pokaże czterech
współczesnych artystów z Afryki:
Adolphus Opara, Michael MacGarry, Sammy Baloji and Kader Attia.
Tate Modern, Bankside SE1 9TG
Art for the Nation:
Sir Charles Eastlake
Najnowsza inscenizacja niezwykle
popularnej sztuki Arnolda Weskera
zabiera nas do Londynu lat pięćdziesiątych. A dokładniej – do kuchni w
piwnicy w jednej z tutejszych gigantycznych restauracji. Obserwujemy
zamęt, chaos i ciągły pośpiech, jaki
szefowie kuchni na co dzień skrzętnie ukrywają przed klientami
siedzącymi w sali restauracyjnej.
National Theatre
South Bank, SE1 9PX
Wystawa poświęcona pierwszemu
szefowi National Gallery, wybitnego
działacza kulturalnego epoki
wiktoriańskiej. Eastlake szkolił się
jako malarz historyczny. Miał
ambicję przywrócić do łask
klasyczną, angielską szkołę. Gdy
okazało się, że to zadanie go
przerosło, poświęcił się twórczości
eseistycznej i mecenatowi. Gdy w
połowie XIX wieku tworzono Galerię
Narodową, Eastlake stanął na jej
czele. Wystawa pokaże część jego
twórczości i przybliży nam życiorys
człowieka, który sprowadził na
Wyspy największe arcydzieła
światowego malarstwa.
National Gallery, Trafalgar
Square, WC2N 5DN
Disco Pigs
Życie dorastających nastolatków nie
jest łatwe. Tyle pokus! Alkohol, papierosy, może nawet coś
mocniejszego… Do tego głód wrażeń i to uczucie, że świat stoi przed
tobą otworem. No i ta tajemnicza
rzecz nazywana „seksem”. Czy
przyjaźń dwóch starych kumpli jest
w stanie przetrwać taki okres „burzy
i naporu”?
/./() %) *) !*)
+% ).% )#- !,0%)#-
Pułapka na myszy
St Martin’s Theatre
West Street, WX2 9NZ
Wystwa będąca refleksją nad historyczną, polityczną, społeczną
transformają jaka dokonała się w
Europie Środkowo-Wschodzniej artystów pochodzących z krajów tego
rejonu. Polskę reprezentować będą:
Andrzej Krauze, Zbigniew Libera,
Józef Robakowski.
Współczucie a
sprawiedliwość
Wojny po WTC
Kościół St Martin in the Fields
organizuje tej jesieni serię spotkań
dotyczących myśli społecznej
Jezusa. Czego Chrystus uczy nas o
sprawiedliwości? Jak wyobrażał on
sobie idealne, ziemskie
społeczeństwo? Wykład ks.
Nicholasa Sagovsky’ego.
Jak zmienił się świat po 11 września?
Jak wyglądały wszystkie wojny, które
wybuchły w rezultacie ataków na
World Trade Centre? Na te pytania
odpowiada komentator „The Guardian” i „Observe”r, przy okazji próbując
przewidzieć, w jakim kierunku pójdą
konflikty w Afganistanie i Iraku.
Wtorek, 13 września, godz. 18.30
LSE, Honk Kong Theatre
WC2A 2AE
Poniedziałek, 19 września,
godz. 19.00
St Martin-in-the-Fields,
Trafalgar Square WC2N 4JJ
Wystawa czynna do 26 listopada
425 Harrow Road, W10 4RE
Romantics
John Constable, Richard Dadd,
Joseph Mallord WilliamTurner – to
tylko niektórzy z artystów, których
prace zobaczyć można podczas
wystawy „Romantycy”. Największą
atrakcją są rzadkie rysunki Williama
Blake’a.
Tate Britain, Millbank, SW1
John McCluskey
Wystawa obrazów Johna
McCluskey czynna od piątku 16
września do niedzieli 2 października.
The Arts Gallery
12 Richmond Hill
Richmond
Haunting the Chapel:
Photography and Dissolution
Young Vic, 66 The Cut
Waterloo, SE1 8LZ
Świat, w którym pijąc o piątej po
południu tradycyjną herbatkę musimy liczyć się z tym, że dosypano do
niej szczyptę arszeniku odtwarzany
jest bezbłędnie od kilkudziesięciu
już lat w adaptacji klasycznego kryminału Agathy Christie.
Memory From A Cold Utopia.
wykłady/odczyty
+(
$" *,.% * )%#$.- %''
"-. *,0**! ,% &+*,.% *#''",1*,#/&
Prace prezentują spojrzenie na
tematykę żywą w aktualnym
dyskursie artystycznym:
zniekształcenie, rozmycie. Zarówno
klasyka fotografii, jak i fotografie
współczesne.
Do 8 października
od wtorku do soboty,
godz. 11.00-18.00
Galerie Daniel Blau
51 Hoxton Square, N16PB
The Passenger
London Coliseum zaprasza na premierę opery Mieczysława
Weinberga w reżyserii Davida Poutneya. Dzieło Wienberga przedstawia
historię byłej oficer SS obozu w Auschwitz. Na statku płynącym do
Brazylii zauważa ona kobietę, której
twarz budzi wspomnienia z niechlubnej przeszłości. Prestiżowy
magazyn „Opera” określił dzieło
Weinberga jako „obowiązkowe do
obejrzenia”. Libretto Alexandra Medvedeva zostało oparte na
wspomnieniach Zofii Posmysz,
więźniarki z obozu w Auschwitz. Jej
książka była również inspiracją dla
niedokończonego filmu Andrzeja
Munka z 1963 roku.
London Coliseum
33 St Martin's Lane, WC2N 4
wystawy
Rothko in Britain
Fotograficzne wspomnienie
pierwszej brytyjskiej retrospektywy
słynnego amerykańskiego artysty.
Oprócz zdjęć znajdziemy tu też jego
GRZEGORZ TURNAU
Staff + Tuwim + Herbert + obowiązkowy fortepian = Grzegorz Turnau.
Krakowski artysta przyjeżdża do
Londynu na dwa koncerty.
Grzegorz Turnau urodził się w 1967 roku w Krakowie. Gry na fortepianie zaczął uczyć się jeszcze w
szkole podstawowej. W trzeciej klasie liceum wygrał Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie. To
otworzyło mu drzwi do mekki poezji śpiewanej,
Piwnicy pod Baranami. A był to dopiero początek.
Furorę zrobiła już jego pierwsza płyta, „Naprawdę
nie dzieje się nic”, zawierająca słynną piosenkę tytułową, ale też klasyczne ballady „Znów
wędrujemy” (do wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego) czy „Na młodość” z tekstem napisanym
przez samego Turnaua. Reputację artysty potwierdził następny album „Pod światło” wywindowany
na szczyty list przebojów przez kompozycję „Cichosza”. A przecież były tu też takie kompozycje
jak „Kawałek Cienia” i „Pamięć”. Piosenka poetycka w największym stopniu trafiła chyba pod
strzechy dzięki „To tu to Tam”, przez wielu do dziś
uważanej za najlepszą płytę Turnaua.
W ostatnich latach artysta coraz częściej poszu-
kuje. Nagrał płytę z piosenkami z Kabaretu Starszych Panów, odczytał też na nowo utwory
jednego ze swych mistrzów – Marka Grechuty. Nabrał rozmachu wydając album „11:11”, nagrany z
akompaniamentem orkiestry. W okolicach płyty
„Nawet” przypomniał sobie o istnieniu muzyki rockowej. Niemal z dnia na dzień aranżacje stały się
„mocniejsze”, a większą rolę zaczęła odgrywać gitara elektryczna. Takich kompozycji jak „Gniew”,
„Gdy Poezja” czy „Melankolia” nie powstydziłby
się żaden rockowy zespół. W dużej mierze to zasługa doskonałego gitarzysty Jacka Królika, który
regularnie dostarcza Turnauowi fantastycznych solówek zawieszonych gdzieś między stylem Briana
Maya z Queen a Steve’a Rothery’ego z Marillon.
Wystarczy posłuchać „Piosenki dla ptaka” z płyty
„Tutaj jestem” albo „Rysunku miast” ze wspomnianej już „11:11”.
Mimo ewolucji muzycznej artysty jedna rzecz
pozostaje niezmienna: Turnau od lat sięga po teksty poetyckie – zarówno klasyczne, jak i
współczesne. Jego stałym współpracownikiem jest
warszawski poeta Michał Zabłocki, który napisał
teksty do takich kompozycji, jak „Życia modele”,
„Niebezpieczne związki” czy „Cichosza”. W ostatnich latach piosenkarz coraz częściej sięga też po
Herberta (warto zwrócić na mało znany diamencik
„Późnojesienny wiersz pana Cogito przeznaczony
dla kobiecych pism” znajdujący się nad wydanym
trzy lata temu DVD „Do zobaczenia”). Na liście są
też Ewa Lipska („Trąbki”), Kazimierz Mikulski
(przepiękne „Rzeźbione zmierzchem”) i Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska („Kto chce, bym go
kochała”).
Ostatni jak dotąd album Turnaua to „Fabryka
klamek”. Artysta zawita do londyńskiego POSK-u
17 i 18 września, by go promować, ale z pewnością przypomni też swoje starsze utwory.
Adam Dąbrowski
26|
8 września 2011 | nowy czas
czas na relaks
Co napisali dzisiaj w gazecie?
Każdy kto mieszka w Zjednoczonym Królestwie, ten wie, że
język artykułów i notatek prasowych znacznie różni się i od
języka potocznego, jakim posługujemy się na co dzień, i od
bardziej formalnego języka stosowanego na przykład w
korespondencji. Kreatywność językową Brytyjczyków widać
szczególnie wyraźne na łamach wyspiarskich dzienników.
Pierwszą cechą tekstów prasowych jest stosowanie krótkich,
przyciągających uwagę nagłówków. Ich celem jest
przyciągnięcie uwagi czytelnika, dlatego niektóre reguły
gramatyczne są celowo ignorowane czy modyfikowane.
Przykładem może tu być pomijanie przedimków (articles) i
przyimków (prepositions). Zamiast więc pisać: A burlar stole
an expensive necklace, podaje się, że: BURGLAR STOLE
EXPENSIVE NECKLACE.
Co więcej, czas przeszły czy perfekt często zastąpiony
zostaje czasem teraźniejszym (Present Simple) lub, nawet
częściej, bezokolicznikiem. Nagłówek przytoczony powyżej
może więc przyjąć zapis: BURLAR STEALS EXPENSIVE
NECKLACE. Bezokolicznik stosuje się w przypadku, gdy
dana informacja dotyczy wydarzenia, które ma nastąpić
w przyszłości. Nie pisze się więc: President will visit
Russia, ale raczej: PRESIDENT TO VISIT RUSSIA.
Uproszczenie występuje również w przypadku strony
biernej, ponieważ opuszczane są tzw. czasowniki
posiłkowe, czyli auxiliary verbs, np. TWO PAINTINGS
STOLEN zamiast Two paintings were/have been stolen.
Istnieje też duża grupa wyrazów typowych dla języka
artykułów prasowych. Mają one tę cechę, że wiele z nich może
być równocześnie rzeczownikami i czasownikami, tak jak
pledge („obietnica” i „obiecać”) czy aid („pomoc” i
„pomagać”).
Poza zwięzłością, prostotą i specyfiką wykorzystanych
wyrazów, język prasowy charakteryzują też tak zwane gry
słowne. Dziennikarze, chcąc rozbawić i tym samym
przyciągnąć czytelnika, korzystają z homofonów (wyrazów
brzmiących tak samo, ale zapisywanych inaczej) czy
homonimów (wyrazów, które wyglądają identycznie, ale
oznaczają co innego), idiomów, a nawet przysłów.
Rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English,
Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem Język to
podstawa. Zacznij od podstaw.
Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie:
www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na
Facebooku!
Autorem tekstu jes t
JustynA KułAKowsKA,
filolog angielski. Jako lektor
angielskiego pracuje od 2005
roku, w Edoo.pl od 2010 roku
wśród swoich pasji wymienia
języki obce oraz literaturę –
szczególnie współczesną polską,
amer ykańską i skandynawską.
krzyżówka z czasem nr 31
Poziomo:
1) polska aktorka, odtwórczyni głównej roli kobiecej (Krystyny)
w filmie „Popiół i diament”, 8) kamień jubilerski, 9) imię matki
króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, 10) szarość,
zmierzch, 12) jednostka główna natężenia oświetlenia, 15)
naczynie krwionośne, 16) głos słowika, 17) stragan, 20) łajdak,
23) dawna stolica Pakistanu, 24) małe jezioro, 25) wyspa w
zachodniej części Oceanu Indyjskiego albo amerykański film
animowany.
Pionowo:
1) pospolity chwast zbożowy, 2) zamieranie, 3) jedno ze zbóż,
4) zawór w dętce samochodu, roweru, 5) masa cukiernicza
stosowana do przekładania tortów i ciast, 6) pożywka
stosowana do hodowli drobnoustrojów, 7) miejsce zetknięcia
się, 11) lata koło nosa, 13) przybysz z innej planety, 14)
pożywienie, 15) zawstydzenie, zażenowanie, 18) bazar, 19) były
narciarz austriacki, mistrz olimpijski, 20) miasto powiatowe w
woj. łódzkim, 21) belka gimnastyczna, 22) stolica Samoa.
Rozwiązanie
krzyżówki z czasem nr 30: Joanna Brodzik
|
24
9-22 października 2010 | nowy czas
czas na relaks
sudoku
średnie
łatwe
7
3
8 3 5
6 4 7
4 1
2
4 7
8 1
5 3
9 8
8
6
7 5
3 8
5 2
3
8 3 5
1 5 4
krzyżówka z czasem nr 13
7
3
6
4
trudne
7 8
2
7
6 3
5
8
3 7
1 6
4 3 6
8
2
9
1 5 8
7
2
6 3
2
6
5 8
9
5 2
7 8 3
1
4
7
1
7
6 5 8 9
4 9 8 3
2
9
6
5
7
7 9 3
6 4
|27
nowy czas | 8 września 2011
Polska kolonia
w Champions
League
W tym sezonie będziemy mieli komu kibicować
w europejskich pucharach. W Champions League
powinniśmy zobaczyć ponad dziesięciu naszych
rodaków, nie wspominając już o Europa League,
gdzie zagrają dwa nasze kluby: Wisła Kraków oraz
Legia Warszawa.
Najbardziej emocjonująco zapowiada się potyczka w grupie F:
Arsenal Londyn – Borussia Dortmund. Jest spora szansa, że na
boisku zobaczymy wtedy przynajmniej czterech reprezentantów
Polski. W bramce Arsenalu zagra najpewniej Wojciech Szczęsny,
a mistrza Niemiec będzie reprezentować nasze eksportowe trio:
Łukasz Piszczek – Jakub Błaszczykowski – Robert Lewandowski.
Szansę na pokazanie się piłkarskiej Europie będzie też miała polska kolonia w tureckim Trabzonspor. Adrian Mierzejewski,
Arkadiusz Głowacki oraz bracia Brożkowie zagrają z Interem Mediolan, CSKA Moskwa oraz Lille, gdzie gra Ludovic Obraniak.
Trudną przeprawę będzie miał Grzegorz Sandomierski, nowy
nabytek belgijskiego Genk. Kadrowicz Franciszka Smudy będzie
bronił strzały napastników Chelsea Londyn, Valencii oraz Bayeru
Leverkusen. Zadanie nie będzie łatwe, jednocześnie to bardzo dobra okazja na zaprezentowanie swoich możliwości, bo celem
Sandomierskiego jest zapewne mocniejszy klub niż Genk.
Pod dużym znakiem zapytania stoją występy Tomasza Kuszczaka (Manchester United) oraz Pawła Kieszka (FC Porto).
Kuszczak jest w tej chwili dopiero trzecim golkiperem Czerwonych
Diabłów i ze względu na możliwy transfer najprawdopodobniej nie
będzie zgłaszany do kadry na LM, z kolei Paweł Kieszek jest blisko
podpisania kontraktu z Rodą Kerkrade.
Polscy piłkarze w Champions League 2011/2012:
Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski
(wszyscy Borussia Dortmund), Adrian Mierzejewski, Arkadiusz
Głowacki, Paweł Brożek, Piotr Brożek (wszyscy Trabzonspor),
Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn), Ludovic Obraniak (Lille),
Grzegorz Sandomierski (Genk), Tomasz Kuszczak (Manchester
United), Paweł Kieszek (FC Porto).
Daniel Kowalski
Stadion Śląski w Londynie? Jak najbardziej, do tego w dobrym towarzystwie – tuż obok kilkanaście
znanych aren piłkarskiej Europy. A wszystko w jednym miejscu, w centrum sportowym na Brent.
Tutaj boiska sportowe „ochrzczono” nazwami popularnych stadionów. Na Silesian Stadium spotkaliśmy
rozgrywających mecz młodych Sikhów. (ram)
Manchester gromi Arsenal
Aż osiem bramek puścił
Wojciech Szczęsny w meczu
z Manchesterem United.
Czerwone Diabły zmiażdżyły
Arsenal 8:2. Łukasz Fabiański
oglądał to wszystko z ławki
rezerwowych. Radosław Majewski znów zagrał w
pierwszym składzie Nottingham Forest, ale humor ma
podobny jak koledzy z Arsenalu, bo jego drużyna uległa
West Ham United 1:4.
jego umiejętności są nieprzeciętne. Poza kadrą w dalszym ciągu jest Tomasz
Kuszczak. O tym, czy doczekamy się
jego transferu, przekonamy się już za
kilka dni, kiedy zamyka się okienko
transferowe. Los Kuszczaka dzieli Tomasz Cywka, który nie znalazł uznania
trenera Derby County.
W Scottish Premier League nadal
bez zmian. Całe spotkanie zagrał Adrian Mrowiec (Heart of Midlothian
FC), a na ławce rezerwowych zasiadł
Łukasz Załuska (Celtic Glasgow).
Na ławce rezerwowych FC Southampton ponownie zasiadł Bartosz
Białkowski. Liczymy, że trener da w
końcu szansę naszemu golkiperowi, bo
Polscy piłkarze
na angielskich boiskach:
Zmarł Łukasz Bielawski
Udane losowanie
Po raz pierwszy w kilkuletniej historii Ligi Europejskiej w fazie
grupowej zagrają aż dwa polskie kluby. W miniony piątek
poznaliśmy ich rywali.
W minioną niedzielę zmarł Łukasz Bielawski, były kapitan drużyny FC Bajany
Burton, grającej niegdyś w polonijnej minipiłkarskiej lidze w Birmingham. Z nowotworem biodra walczył od półtora roku.
Problemy Łukasza zaczęły się ponad rok temu, pod
koniec czwartego sezonu Polskiej Ligi Piłki Nożnej w
Birmingham. Wtedy był jeszcze w pełni sił, niezwykle
wysportowany. Na początku pojawiły się bóle w lewym biodrze. Ból się nasilał, a lekarz domowy wizyt
Łukasza nie traktował zbyt poważnie, ograniczając się
do faszerowania go tabletkami przeciwbólowymi. Po
sześciu miesiącach, gdy ból był już nieznośny, utalentowany piłkarz został wysłany na prześwietlenie, które
wykazało, że chłopak ma nowotwór kości.
Dopiero wtedy służba zdrowia dała naszemu rodakowi konkretną opiekę. Pomimo sześciu
chemioterapii, które nowotwór miały zwalczyć, pojawiły się pierwsze przerzuty na klatkę piersiową.
Lekarze nie widzieli większych szans na przeżycie,
piłkarz nie dawał jednak za wygraną.
Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn) –
90. min w meczu Man Utd (2:8)
Artur Krysiak (Exeter City) – 90. min w
meczu z Chesterfield (2:1)
Adrian Mrowiec (Heart of Midlothian
FC) – 90. min w meczu z Hibernian (2:0)
Radosław Majewski (Nottingham Forest)
– do 64. min w meczu z WHU (1:4)
Łukasz Załuska (Celtic Glasgow) – ławka
rezerwowych w meczu z St Mirren (2:0)
Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn) –
ławka rezerwowych w meczu Man Utd
(2:8)
Bartosz Białkowski (FC Southampton) –
ławka rezerwowych w meczu z Leicester
(2:3)
Tomasz Kuszczak (Manchester United)
– poza kadrą w meczu z Arsenalem (8:2)
Tomasz Cywka (Derby County) – poza
kadrą w meczu z Burnley (1:2)
Cieszył się każdym kolejnym dniem, który mu pozostał, spędzając je w otoczeniu rodziny oraz
najbliższych znajomych. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Ceremonia pogrzebowa odbędzie się 9
września w kościele w Burton-on-Trent.
Krzysztof Kokociński
Wisła Kraków znalazła się tam po nieudanym dwumeczu o Ligę Mistrzów z
AOPEL Nikozja, Legia Warszawa zaś po dramatycznym meczu ze Spartakiem w
Moskwie. Losowanie grup było dla naszych klubów pomyślne, nie trafiliśmy na tak
klasowe zespoły, jak Tottenham Hotspur, Lazio Rzym czy Schalke Gersermkirchen.
Rywalami krakowian będą: Twente Enschede (Holandia), Fulham Londyn (Anglia) oraz OB (Norwegia). Legia Warszawa zmierzy się natomiast z Rapidem Bukareszt (Rumunia). Happoelem Tel Aviv (Izrael) oraz PSV Eidhoven (Holandia).
Szczególnie ten ostatni rywal wydaje się poza zasięgiem, ale stołeczni piłkarze zapowiadają w tym meczu niespodziankę.
Rozgrywki Ligi Europejskiej bez wątpienia podreperują budżety Legii oraz Wisły. Za zwycięstwo w meczach grupowych europejska
federacja UEFA płaci bowiem blisko 150 tys. euro, a
za remis połowę tej kwoty.
Do fazy pucharowej rozgrywek awansują po dwie ekipy
z każdej grupy, gdzie później
rywalizuje się już systemem
pucharowym. (dako)